-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
Moja przygoda z losami Mordimera Madderdina zaczęła się w 2006 roku. 10 lat w ciągu których czekałem i wciąż czekam na "Czarną Śmierć" i "Rzeźnika z Nazaretu". Tymczasem autor wydał kolejny prequel, przed którym, szczerze mówiąc, broniłem się, mając w pamięci poprzednie "jainkwizytory", które prezentowały poziom, umówmy się, średni z niezłymi fragmentami. Momentami, a nawet wieloma momentami wręcz kiepski.
Co mnie z biegiem lat odrzuca i zniechęca do świata Jacka Piekary, to fakt, że autor sprawia wrażenie wypalonego. Świat, który ma tyle możliwości i który te możliwości zaprezentował Autor w "Słudze Bożym", "Młocie Na Czarownice", "Mieczu Aniołów" i "Łowcach Dusz", w prequelach stał się tak miałki, strywializowany i bezpłciowy, że można by bez czytania odgadnąć fabułę kolejnej części.
Intryga - wezwany inkwizytor - kubeczek wody - trudności w śledztwie - moi mili - romans - kubeczek wody i pajdka chleba - oświecenie i nagłe ułożenie spraw na korzysć głównego bohatera - mili moi - prześwietna akademia i niezwykłe umiejętności uniżonego sługi i happy end.
To oczywiście nieodłączne części każdej z nich, a gdyby tak z wszystkich książek o losach inkwizytora wziąć te kubeczki wody i policzyć, to wyszłoby kilka wiader ;)
Czy inaczej jest w "Kościanym Galeonie" ? Tak i nie. Nie z tego powodu, że kubeczków, prześwietnej akademii i moichmiłych jest trochę i jak zawsze sprawiają wrażenie zapchajdziury i nabicia stron. Autorze drogi, daruj sobie te dygresje, na prawdę już chyba każdy wie, że nos inkwizytora jest jak u psa, a kubeczek i pajdka to wszystko co mu do szczęścia potrzeba, a akademia inkwizytorów jest najlepsza. Rozumiem wspomnieć o tym raz, ale nie w każdym tomie po kilka razy. Czyż sam Mordimer nie lubił, kiedy przesłuchiwany plótł za dużo? Weź więc z niego przykład i nie rozwlekaj jego rozterek i przemyśleń na kilka stron.
Jak wspomniałem, jest jednak w "Kościanym Galeonie" coś, co go wyróżnia pozytywnie na tle pozostałych prequeli. Wreszcie jest to fantastyka, do której Autor przyzwyczaił swoich czytelników. Wreszcie pojawiają się istoty, które do samego końca budzą niepokój czytelnika, a których rola odegra w tej powieści kluczową rzecz. Wreszcie "nie-świat" jest ukazany z najszerszej, jak dotąd, perspektywy i w bardzo fajny sposób wyjaśnione zostaje wiele spraw, o których Autor do tej pory milczał. No i wreszcie - tytułowy "Kościany Galeon". Coś, co niemal całkowicie zrekompensowało mi kubeczki wody i moichmiłych. Za to panie Jacku pełne uszanowanie z mojej strony, oklaski i dodatkowa gwiazdka w ocenie. Koncept genialny i na szczęście nie zamknięty, przez co liczę na podjęcie tego wątku w "Czarnej Śmierci", bo szkoda, że by się zmarnował.
Tymczasem, w oczekiwaniu na "Czarną Śmierć", przyjdzie przełknąć jeszcze pewnie ze dwa tomy "Płomienia i Krzyża" (chociaż pierwszy tom był całkiem niezły) i niestety obawiam się, że jeszcze jednego "jainkwizytora".
Czy polecam? Mimo wszystko tak, bo jest to najlepsza, jak dotąd część z serii "Ja, inkwizytor" (oczywiście mówię tu o częściach wydanych po "łowcach dusz", bo wydawnictwo Fabryka Słów ostatnio wypuściła wszystkie książki o Mordimerze pod tym tytułem), ale nie spodziewajcie się cudów. Ot, do poczytania i odłożenia na półkę.
Moja przygoda z losami Mordimera Madderdina zaczęła się w 2006 roku. 10 lat w ciągu których czekałem i wciąż czekam na "Czarną Śmierć" i "Rzeźnika z Nazaretu". Tymczasem autor wydał kolejny prequel, przed którym, szczerze mówiąc, broniłem się, mając w pamięci poprzednie "jainkwizytory", które prezentowały poziom, umówmy się, średni z niezłymi fragmentami. Momentami, a nawet...
więcej mniej Pokaż mimo toMnie lektura wciągnęła, ponad 700 stron pochłonięte w 9 godzin i wciąż chcę więcej. W przeciwieństwie do starej trylogii o Achai, nowy cykl z tomu na tom staje się coraz bardziej intrygujący i wciagąjący. Autor jest w dobrej formie, a obawiałem się czy po średniej "Pułapce Tesli" pióro mu trochę się nie stępiło. Nie stępiło, jest ostre jak zawsze. Polecam!
Mnie lektura wciągnęła, ponad 700 stron pochłonięte w 9 godzin i wciąż chcę więcej. W przeciwieństwie do starej trylogii o Achai, nowy cykl z tomu na tom staje się coraz bardziej intrygujący i wciagąjący. Autor jest w dobrej formie, a obawiałem się czy po średniej "Pułapce Tesli" pióro mu trochę się nie stępiło. Nie stępiło, jest ostre jak zawsze. Polecam!
Pokaż mimo to
Przyznam szczerze, że jest to pierwszy zbiór opowiadań Ziemiańskiego, z którym mam do czynienia. Nie dane mi było przeczytać "Zapachu szkła" itd.
W zasadzie jest to fajny zbiorek literackich miniatur, miła odskocznia od przeładowanego seksualnością i wulgaryzmami "Toy Wars", czy obszernego i rozbudowanego świata w "Achai" i "Pomniku cesarzowej".
Czytając te opowiadania, na początku zastanawiałem się, czy to faktycznie ten sam autor, bo styl jest zupełnie inny. Dla mnie na duży plus.
Piszę to jednak z perspektywy fana twórczości Ziemiańskiego, zatem 3 gwiazdki wyżej już na starcie :-P Dla fana pozycja obowiązkowa, dla kogoś, kto nie miał do czynienia z Autorem - niekoniecznie.
Przyznam szczerze, że jest to pierwszy zbiór opowiadań Ziemiańskiego, z którym mam do czynienia. Nie dane mi było przeczytać "Zapachu szkła" itd.
W zasadzie jest to fajny zbiorek literackich miniatur, miła odskocznia od przeładowanego seksualnością i wulgaryzmami "Toy Wars", czy obszernego i rozbudowanego świata w "Achai" i "Pomniku cesarzowej".
Czytając te opowiadania,...
Opinia, którą napisałem ze 3 lata temu, ale wciąż dla mnie aktualna, także wklejam po niewielkiej edycji :-P
Jacek Piekara dając czytelnikom "Miecz Aniołów" palnął ich między oczy. Hmm.. popadam w obiektywizm używając "wszyscy", "każdego", a zaraz się zleci stadko malkontentów i "a ja nie czytałem! nie palnęło mnie nic, a nic!". To weź jeden z drugim przeczytaj. Jak nie raz, to drugi i trzeci jeżeli trzeba, a palnie Cię w twarz pięść Sługi Bożego, Młota Na Czarownice, licencjonowanego inkwizytora Jego Ekscelencji Biskupa Hezu.
W tomiku znajdziemy pięć opowiadań, zróżnicowanych fabularnie. Fani dziwnych stworzeń występujących w "Piekarowym" uniwersum, będą w swoim żywiole, gdyż autor umieścił ich w tym tomie kilka i są to moim zdaniem, najlepiej wykreowane stwory z całej obecnej sagi (Belizariusz!!). Miłośnicy mistycznego wymiaru życia inkwizytora, również nie będą zawiedzeni, gdyż zdarzy się, że Mordimer zapuści się w rejony niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Maniacy kryminału, uśmiechną się pod nosem gdy Nasz Bohater prowadził będzie śledztwo w sprawie uprowadzenia córki bogatego kupca. Jako ciekawostkę, warto zaznaczyć, że Mordimerowi mocniej zapuka serduszko w związku z pewną białogłową, co może nieco zdziwić przywykłych do "zimnego sku*wiela" czytelników.
Jacek Piekara bardzo elastycznie operuje słowem pisanym, rozbawiając, smucąc, a czasami złoszcząc czytelnika. Dialogi, od krótkich i niedorzecznych, po poważne i na serio, ukazują nam doskonały warsztat pisarski autora. Bogato rozbudowany portret psychologiczny głównego bohatera, a także jego wyrazistość na stałem zapewnią mu miejsce w panteonie książkowych bohaterów z polskiej ( i nie tylko) sceny fantasy.
Polecam. Bardzo, bardzo! Nie tylko fanom serii, ale i wszystkim miłośnikom literatury fantastycznej. Sam zacząłem przygodę z Mordimerem właśnie od "Miecza" i nie zawiodłem się, nadal jest to mój ulubiony tom całej sagi.
Opinia, którą napisałem ze 3 lata temu, ale wciąż dla mnie aktualna, także wklejam po niewielkiej edycji :-P
Jacek Piekara dając czytelnikom "Miecz Aniołów" palnął ich między oczy. Hmm.. popadam w obiektywizm używając "wszyscy", "każdego", a zaraz się zleci stadko malkontentów i "a ja nie czytałem! nie palnęło mnie nic, a nic!". To weź jeden z drugim przeczytaj. Jak nie...
Nie będę oryginalny, jeżeli powiem, że moja pierwsza styczność z Cymeryjczykiem była przy okazji filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem. W międzyczasie przeczytałem może ze trzy, cztery opowiadania, które zawładnęły moją wyobraźnią, a sam Conan był moim literackim rzeźnikiem numer 1, aż do czasu Wiedźmina.
Jakiś czas temu szwendając się po księgarni, moje oko przykuło wielkie tomiszcze z błyszczącym mieczem. No to łaps, patrzę na tytuł i WOW! Muszę to mieć! Piękne, ilustrowane wydanie wzbogacone o mapę świata wykreowanego przez Howarda, które bardzo ułatwia czytelnikowi "orientację w terenie", ponieważ miejscowości i krain w opowiadaniach jest mnóstwo i czasami można się pogubić. Jeżeli chodzi o samą treść - są to wszystkie opowiadania Howarda o Barbarzyńcy, które ukazały się za życia autora. I są to moim zdaniem opowiadania rewelacyjne. Poza machaniem mieczem i ścinaniem głów (trup się ściele gęsto), autor zawarł dużo ważnych myśli - jak daleko jest w stanie posunąć się człowiek by zdobyć władzę, jaki powinien być dobry władca i jak zachować człowieczeństwo w czasie pożogi i krwi. Mnie osobiście historie o Królu Conanie zachwyciły. Czyta się lekko i przyjemnie, nie ma dłużyzn fabularnych i niepotrzebnych nudnych rozkmin. Miłośnicy fantasy znajdą tu mnóstwo niesamowitych stworzeń, a poszukujący przygody dostaną jej tu w nadmiarze.
Brać, kupować i niczego nie żałować. Zwłaszcza, że za w sumie nieduże pieniądze otrzymamy ogromne tomiszcze, po brzegi wypchane akcją, fantastyką i przygodą.
Nie będę oryginalny, jeżeli powiem, że moja pierwsza styczność z Cymeryjczykiem była przy okazji filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem. W międzyczasie przeczytałem może ze trzy, cztery opowiadania, które zawładnęły moją wyobraźnią, a sam Conan był moim literackim rzeźnikiem numer 1, aż do czasu Wiedźmina.
Jakiś czas temu szwendając się po księgarni, moje oko przykuło wielkie...
O Lovecrafcie słyszałem już dawno temu, w szczególności o mitologii Cthulhu, Necronomiconie i Dagonie. Parę lat temu trafięłm w internecie na amatorsko przetłumaczonego "Dagona" i nie zachwycił mnie. Odepchnął wręcz swoim infantylizmem. Straciłęm wówczas chęci, żeby poznać resztę dorobku Samotnika z Providence.. I tak przez wiele lat, jedyne informacje jakie miałem o Lovecrafcie pochodziły z podań znajomych i popkultury. W końcu, jakieś 3 tygodnie temu, po namowie i zareklamowaniu przez bardzo mi drogą osobę, postanowiłem nabyć antologię "Zgroza...". I odpłynąłem. Styl Samotnika z Providence, jest archaiczny, powtarzające się co chwila "prastare" i "pradawne" mogą zirytować po jakimś czasie. Ale pomijając te małe mankamenty - świat przedstawiony przez autora jest tak surrealistyczny, tak gęsty i nieprzewidywalny, jak tylko może być. Nie straszy i nie przeraża, ale kilkukrotnie wywołał u mnie myśl "a co, jeżeli Przedwieczni naprawdę istnieją, a Lovecraft chciał, żebyśmy uwierzyli, że to tylko jego wymysł?" albo "a co, jeżeli Necronomicon istnieje naprawdę, a wieloletnie zabiegi różnych ludzi miały na celu uśpienie naszej czujności i wmówienie nam, że Lovecraft tylko to sobie wymyślił?". Nie potrafię nawet ubrać w słowa uczuć, jakie towarzyszyły mi przy lekturze. Mogę tylko polecić książkę wszystkim tym, którzy szukają czegoś ambitniejszego i subtelniejszego niż serwowana przez popkulturę fantasy coraz większa papka. Mnie Howard zachwycił.
Na osobną ocenę zasługuje wydanie (w twardej oprawie), które jest pierwszorzędne. Przekład Macieja Płazy jest nie dość, że wierny oryginałowi, to dostosowany do odbioru przez współczesnego czytelnika. Klimatyczne ilustracje dopełniają dzieła.
O Lovecrafcie słyszałem już dawno temu, w szczególności o mitologii Cthulhu, Necronomiconie i Dagonie. Parę lat temu trafięłm w internecie na amatorsko przetłumaczonego "Dagona" i nie zachwycił mnie. Odepchnął wręcz swoim infantylizmem. Straciłęm wówczas chęci, żeby poznać resztę dorobku Samotnika z Providence.. I tak przez wiele lat, jedyne informacje jakie miałem o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Seria "niekończąca się opowieść o Mordimerze" trwa w najlepsze. Cóż, pan Piekara przyzwyczaił chyba wszystkich fanów swojej twórczości do tego, że prędzej w styczniu będzie +30 stopni w cieniu, niż ukaże się "Rzeźnik z Nazaretu" czy "Czarna Śmierć". W międzyczasie raczy czytelników kolejnymi prequelami o zróżnicowanym poziomie. Od całkiem niezłego "Płomień i krzyż t.1", poprzez beznadziejne "Wieże do nieba" i rewelacyjny "Dotyk Zła" po mocno średni "Bicz Boży".
"Głód i pragnienie" okazał się znośny, najlepszy IMO obok "Dotyku Zła" z dotychczasowych prequeli.
Schemat opowieści jest ten sam, co zawsze. Mordimer "Moi Mili" Madderdin ma do rozwiązania jakąś sprawę, początkowo nic się nie klei i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się odwraca, a nasz bohater wychodzi zwycięsko z opresji. Tak. Smutne tylko jest to, że prequele zaczynają przypominać zwykłe powieści detektywistyczne, a fantastyki, dziwnych stworzeń jest mało. Marzy mi się powrót do formy z czasów "Młota na czarownice" czy "Miecza aniołów". Tam było wszytko - akcja, przygoda, duchy, demony, stwory, dużo krwi i rąbania mieczem. Tutaj Mordiemu najlepiej wychodzi chędożenie i zastraszanie nieprzyjaciół.
Na szczęście sposób, w jaki jest napisany "GiP", rekompensuje te niedogodności, bo czyta się lekko, przyjemnie, a główny bohater nie prowadzi pseudofilozoficznych rozkmin na temat otaczającego świata. Polecam tylko fanom serii.
Seria "niekończąca się opowieść o Mordimerze" trwa w najlepsze. Cóż, pan Piekara przyzwyczaił chyba wszystkich fanów swojej twórczości do tego, że prędzej w styczniu będzie +30 stopni w cieniu, niż ukaże się "Rzeźnik z Nazaretu" czy "Czarna Śmierć". W międzyczasie raczy czytelników kolejnymi prequelami o zróżnicowanym poziomie. Od całkiem niezłego "Płomień i krzyż...
więcej mniej Pokaż mimo to
Świat Achai zawładnął moją świadomością dawno temu, bo w 2006 roku. Po świetnym pierwszym tomie, średnim drugim i moooocno średnim trzecim, na wieść o podjęciu przez Andrzeja Ziemiańskiego prac nad nową serią osadzoną w realiach Imperium, ale 1000 lat po śmierci Achai, ucieszyłem się i zmartwiłem jednocześnie. Bo tak - historia sama w sobie była świetna, jednakże wykonanie, z czasem podobało mi się coraz mniej. Dlatego pierwszy tom "Pomnika Cesarzowej Achai" zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Był na poziomie drugiego tomu "Achai", czyli niezłym. Drugi tom pomnika - elegancja francja, jakość jak w pierwszej Achajce. A trzeci PCA? Miód i malina. Moim zdaniem najlepsza z dotychczasowych sześciu tomów poświęconych ludziom żyjących po obu stronach Gór Pierścienia. Widać, że Ziemiański jest w bardzo dobrej formie, bo w międzyczasie ukazała się świetna (chociaż za krótka)"Pułapka Tesli". Co jest fajne w moim mniemaniu, to to, że chociaż cykl Ziemiańskiego powoli zamienia się w niekończącą się opowieść, to nie robi się nudny, czego np. o cyklu Inkwizytorskim J. Piekary już dawno nie można powiedzieć. Nie jest to odcinanie kuponów od sławy pierwotnego cyklu, tylko solidna rzemieślnicza robota.
Wracając jednak do meritum: w bardzo fajny sposób zostało przedstawione, zapoczątkowane już w I tomie PCA, zderzenie się dwóch cywilizacji i wzajemne poznawanie się przez nie. Z jednej strony mamy racjonalnych oficerów RP, mających do dyspozycji technikę i racjonalne myslenie, a z drugiej mieszkańców Imperium - przywykłych do tradycji, wiary i... magii. Za plus uważam zakończenie, które jest zapowiedzią czwartego tomu :-D
Umiejętne stopniowanie napięcia, powolne rozwijanie akcji, mnogość wątków (w 3 tomie PCA jest ich najwięcej, jak do tej pory), odpowiedź na pytania, które pojawiały się już przy pierwszym cyklu "Achaja" i w cyklu PCA: Ziemcy, Bogowie, Dzikusy, Matecznik Lasu. Chcecie się dowiedzieć jak powstały światy? Kim jest i jakie zamiary ma inż. Wyszyńska? I wreszcie: co to jest ten tytułowy Pomnik Cesarzowej Achai? Chcecie? To biegiem do księgarni.
Świat Achai zawładnął moją świadomością dawno temu, bo w 2006 roku. Po świetnym pierwszym tomie, średnim drugim i moooocno średnim trzecim, na wieść o podjęciu przez Andrzeja Ziemiańskiego prac nad nową serią osadzoną w realiach Imperium, ale 1000 lat po śmierci Achai, ucieszyłem się i zmartwiłem jednocześnie. Bo tak - historia sama w sobie była świetna, jednakże wykonanie,...
więcej mniej Pokaż mimo toWiadomość o premierze nowego Wiedźmina przyjąłem z pewnym niepokojem. Dość długa przerwa w ukazywaniu się nowych Wieśków i dwie gry, które zawładnęły wyobraźnią młodego pokolenia, spowodowały u mnie przeczucie, że Sapkowski napisze coś pod publiczkę i wplecie w to wydarzenia z gier. Na szczęście się myliłem - "Sezon Burz" trzyma się starej konwencji, nie nawiązuje do gier itp. Czyta się naprawdę przyjemnie. Polecam!
Wiadomość o premierze nowego Wiedźmina przyjąłem z pewnym niepokojem. Dość długa przerwa w ukazywaniu się nowych Wieśków i dwie gry, które zawładnęły wyobraźnią młodego pokolenia, spowodowały u mnie przeczucie, że Sapkowski napisze coś pod publiczkę i wplecie w to wydarzenia z gier. Na szczęście się myliłem - "Sezon Burz" trzyma się starej konwencji, nie nawiązuje do gier...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z Andrzejem Ziemiańskim jest jak z dobrą whisky. Im starszy, tym lepszy, przynajmniej w kreowaniu swojego monumentalnego świata Imperium. Wciąż zaskakuje, wciaż odkrywa nowe karty i wciąż mam chęć wracać czy to do przygód Achai, czy do wydarzeń mających miejsce tysiąc lat po jej śmierci.
Piąty tom "Pomnika Cesarzowej Achai" jest ostatnim z cyklu. Jak przystało na Ziemiańskiego, dostajemy pokaźną cegiełkę, tym razem najgrubszą z dotychczasowych i jak się przekonał o tym mój duży palec u nogi, całkiem ciężką.
Ekspedycja Rzeczypospolitej na drugą stronę Gór Bogów postępuje i zaczyna przypominać ekspansję. Niestety, jak wiemy z poprzedniego tomu, Polacy nie są jedynymi przybyszami z zewnątrz. Szpieg w szeregach Wojska Polskiego (nie powiem kto, ale będziecie mega zdziwieni) sieje zamęt i naraża na wielkie niebezpieczeństwo Kai, która inflirtuje Nayer i zbiera informacje o Anglosasach, którzy również dostali się na druga stronę Gór. Co z tego wyniknie? To już musicie przeczytać sami. Prawie do samego końca akcja jest napięta jak struna do gitary. Dlaczego prawie i dlaczego jak struna do gitary? Bo w końcu pęka w najmniej spodziewnym momencie i moze wkurzyć czytelnika. Tak, zakończenie mnie zawiodło, rozwiązanie paru ciekawych wątków i jednego dość istotnego zostało, według mnie, napisane na siłę i na odczep się. Trochę jak w pamiętnym teleturnieju "Idź na całość" – czekasz na odsloniecie bramki, emocje sięgaja zenitu, bo główna wygrana to meblościanka wysoki połysk, albo fiat 126p, a tu Zonk. Chociaż Zonk był sympatycznym futrzakiem, to jednak nie dawał satysfakcji, jaką dawałaby głowna nagroda. W zakończeniu piątego "Pomnika" jest podobnie – w napięciu przewracałem kolejne kartki, momentami odkładałem książkę na bok, żeby się uspokoić, przyszła końcówka, rozpoczęta z pierdyknięciem i ... nijaki koniec. Nie tego sie spodziewałem.
Jednak tam gdzie chmury, tam zawsze wychodzi słońce. Ogromnym plusem, który poprawia mi lekki niesmak po zakończeniu piątego tomu, jest zostawiona przez Autora otwarta furtka do kontynuacji opowieści o świecie Achai, a co za tym idzie, kolejne lata oczekiwań na nowe tomy, których na pewno będzie więcej niż trzy. Chociaż, moim zdaniem, dwa tomy byłyby optymalne, bo całość zamknęłaby się w dziesięcioksięgu (dekaksięgu? Decylogii?), a co za dużo to niezdrowo. Niemniej, nadal podtrzymuję swoją tezę, którą postawiłem przy okazji recenzji czwartego tomu "Pomnika" – nic nie wskazuje na to, by Ziemiańskiego dopadł "syndrom Piekary", czyli niekończącej sie opowieści o kubeczkach wody, "moichmiłych", odcinającej kupony i jadącej na legendzie pierwszych tomów. Autor wciąż ma nowe pomysły, którymi potrafi zaskoczyć, poziom z tomu na tom jest coraz wyższy, wreszcie fabuła jest zaplanowana tak, że na nowy tom się czeka z niecierpliwością, a nie kwituje "O, kolejny tom, ok".
Kwestia wydawnicza, jak zawsze, w przypadku Fabryki Słów, na najlepszym poziomie, no oże trochę wiecej ilustracji by się przydało, ale to z pewnoscią zwiekszyłoby objętość tomu o kolejne klika stron, więc coś za coś. Ale to tylko ustyskiwania rozpieszczanego przez lata czytelnika ;)
Długo czekałem na nowy "Pomnik". Akcja czwartego została przerwana w takim momencie, że oczekiwanie na piąty było dla mnie prawdziwą udręką. Opłaciło się czekać? Mimo słabego zakończenia, zdecydowanie tak! Jeżeli pogłoski o napisaniu prequela, tym razem z Virionem, szermierzem natchnionym, są prawdziwe i Ziemiański pociągnie dalej sequele, to jestem spokojny o to, że będzie to zajebistość, na którą warto będzie czekać, nawet kilka lat. A teraz, kto jeszcze w pomnik piatkę się nie uzbroił, niech pędzi i zarezerwuje sobie kilka godzin na zatracenie się w świecie Cesarzowej!
Z Andrzejem Ziemiańskim jest jak z dobrą whisky. Im starszy, tym lepszy, przynajmniej w kreowaniu swojego monumentalnego świata Imperium. Wciąż zaskakuje, wciaż odkrywa nowe karty i wciąż mam chęć wracać czy to do przygód Achai, czy do wydarzeń mających miejsce tysiąc lat po jej śmierci.
więcej Pokaż mimo toPiąty tom "Pomnika Cesarzowej Achai" jest ostatnim z cyklu. Jak przystało na...