-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać206
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2018-01-26
2018-01-13
Moje drugie podejście do "królowej kryminału" i znowu się zastanawiam, co jest ze mną nie tak: "jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?"
Na początku jest - przyznaję - nieźle.
Co prawda od pierwszych stron pojawia się irytujący archetyp pięknej, zdolnej i ambitnej prawniczki, czyli prokurator Weronika Rudy (gdyby to był amerykański film, grałaby ją 20-letnia blondynka ze sztucznym biustem, koniecznie w okularach, bo to świadczy o inteligencji). Ale nie licząc pani prokurator jest ciekawie, i do tego z komediowym przerywnikiem w postaci przygód profilera Huberta Meyera i pożyczonego od byłej żony samochodu.
Niestety wszystko zaczyna się gmatwać, tempo raz przyspiesza a raz staje w miejscu, książka zaś rozrasta się do 600 stron, z czego połowę spokojnie by można było usunąć z pożytkiem dla czytelników. Autorka zanudza nas przeżyciami emocjonalnymi i historią życia różnych postaci, co w ogóle nie jest istotne dla rozwiązania sprawy.
No i wątek romantyczno-erotyczny... Klasyczny wątek "kto się czubi, ten się lubi" i "chciałabym, a boję się", niestety w wydaniu niestrawnym. Myślałam jedynie "Meyer, przeleć wreszcie tę niezrównoważoną psychicznie babę i niech już będzie spokój z tą historią, bierzcie się za śledztwo!". Niestety, po seksie wątek nie tylko się nie zakończył, lecz jeszcze rozwinął w kolejną porcję absolutnie nieinteresujących rozważań "czy chcę z nim / nią być, czy nie".
Jeśli o seksie mowa, to w książce Bondy znajdziecie fragment (co tam fragment, kilka stron) opisu godnego "40 twarzy Greya", i nie jest to wcale komplement. Tu macie próbkę: "Przeraziła się, bo zatrzymał się i zamarł na moment. Widać sam był zaskoczony, że tak przedwcześnie zakończył pierwszą z nią podróż. Ale choć skończył, to wcale jej nie opuścił. Wciąż był twardy i słabł bardzo powoli. Jego moc była większa, niż mogła podejrzewać."
Trochę za dużo romantyzmu, jak na wasz gust i już się pogubiliście czy mowa o Meyerze czy o jego penisie? Spoko, teraz będzie mój ulubiony fragment: "Władał nią i z rozkoszą tonęła w poddaństwie wobec jego zmysłowości. Kiedy rozsmarował na jej brzuchu i plecach swoją spermę, poczuła jakby naznaczył ją na śmierć i życie jako swoją. Nie miała już nigdy i z nikim nie doświadczyć takiego uniesienia, zjednoczenia i takiej magii."
So damn romantic!
Tymi właśnie erotycznymi uniesieniami raczony jest czytelnik, który pod koniec kryminału oczekuje na rozwiązanie zagadki. Niestety o ile opis gry wstępnej między Meyerem a Weroniką opisany jest tak szczegółowo, to wyjaśnienie intrygi jest na tyle lakoniczne, że łatwo się pogubić.
Kolejną gwiazdkę odejmuję za małą wiarygodność psychologiczną postaci. Tak jak w książkach innej "królowej kryminału" - Katarzyny Pużyńskiej - w jednej gminie można znaleźć zaskakującą liczbę masowych morderców, gangsterów z karteli narkotykowych, pedofilów i handlarzy żywym towarem, tak u Katarzyny Bondy występuje zaskakująca liczba osób z zaburzeniami osobowości. Na dodatek osoby te swoją osobowość (i orientację seksualną) potrafią zmienić nagle, w wieku dorosłym. Na szczególną uwagę zasługuje też pani prokurator, u której o dziwo jeszcze nikt nie stwierdził osobowości borderline i nie wysłał na terapię.
Od początku przyjęłam że nie będę nawet próbowała zrozumieć jaka jest sytuacja z prawnego punktu widzenia, bo inaczej nie dałabym rady czytać książki ze względu na poziom bzdurności prawniczej. Więc tego akurat nie biorę pod uwagę przy ocenie książki, bo byłaby jeszcze jedna gwiazdka mniej.
Na swoje nieszczęście, przed przeczytaniem "Tylko martwi nie kłamią połakomiłam się na zakup w promocji kolejnego tomu o Meyerze i pierwszego tomu serii o profilerce Saszy. Zastanawiam się, czy w ogóle dać im szansę, skoro tyle pozycji czeka w kolejce do przeczytania.
Moje drugie podejście do "królowej kryminału" i znowu się zastanawiam, co jest ze mną nie tak: "jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?"
Na początku jest - przyznaję - nieźle.
Co prawda od pierwszych stron pojawia się irytujący archetyp pięknej, zdolnej i ambitnej prawniczki, czyli prokurator Weronika Rudy (gdyby to był amerykański film, grałaby ją 20-letnia blondynka...
Opis wydawcy spowodował, że oczekiwałam innego rodzaju lektury. Wydawało mi się, że będzie to typowa literatura popularnonaukowa, tymczasem "Trupia farma" jest raczej autobiografią Billa Bassa, trochę przypominająca "Mind huntera".
Historia zaczyna się znacznie wcześniej, niż powstanie "Trupiej farmy" (swoją drogą lepszym tłumaczeniem "Body farm" byłaby chyba jednak "Farma zwłok"). Poznajemy początki naukowej kariery autora i początki pracy dla wymiaru sprawiedliwości, kolejne sprawy które doprowadziły do powstania tego niezwykłego ośrodka badawczego, oraz najciekawsze "przypadki", które Bass badał jako biegły antropolog sądowy.
To właśnie opisy poszczególnych śledztw, a nie wyniki badań z "Trupiej farmy" zajmują najwięcej miejsca w książce. Czyta się je jak opowiadania kryminalne, chociaż w niektórych przypadkach czytelnik nie dostaje zadowalającego zakończenia, bo zabójca nie zostaje złapany.
Mimo dość obrzydliwego i przykrego tematu, a jednocześnie porcji naukowej wiedzy, czyta się to naprawdę dobrze. Spora w tym zasługa lekkiego stylu ze sporą dawką czarnego humoru, a jednocześnie duży szacunek, z jakim Bass opisuje swoje "trupy" i (żywych) współpracowników.
Jedyne, co mi przeszkadzało, to opisy prywatnego życia autora (a zwłaszcza żałoby po obu żonach). Wydawały mi się zbyt intymne.
Aha, jeśli nie wiecie jak wygląda często opisywany w książce tłuszczowosk (Adipocere), i gdyby wam przyszło do głowy że sprawdzicie to sobie w internecie, to... zastanówcie się dwa razy, czy to aby na pewno dobry pomysł. Dobrze wam radzę.
Opis wydawcy spowodował, że oczekiwałam innego rodzaju lektury. Wydawało mi się, że będzie to typowa literatura popularnonaukowa, tymczasem "Trupia farma" jest raczej autobiografią Billa Bassa, trochę przypominająca "Mind huntera".
więcej Pokaż mimo toHistoria zaczyna się znacznie wcześniej, niż powstanie "Trupiej farmy" (swoją drogą lepszym tłumaczeniem "Body farm" byłaby chyba jednak "Farma...