-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać348
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2021-11-11
2021-11-09
“Co się komu śni i inne historie” to kompilacja reportaży Andrzeja Mularczyka z dwóch jego wydanych kolejno w latach 60 i 80 zbiorów - “Co się komu śni” i “Czyim ja żyłem życiem”. Pozycja Mularczyka ma tak wyśmienite recenzje na rozmaitych blogach i portalach książkowych, że nie dość, że nie było mowy, żebym i ja wcześniej czy później się z nią nie zapoznała, to jeszcze oczekiwania sięgały reportersko-literackiej uczty, arcydzieła gatunku. I niestety, w moim przypadku, tym wygórowanym oczekiwaniom “Co się komu śni” nie sprostało. To zbiór strasznie chaotyczny - zarówno pod względem doboru historii jak i konstrukcji. Są zarówno reportaże, w których Mularczyk jest centralną osobą, ale i takie gdzie głos całkowicie oddaje swoim rozmówcom. Bardzo zgrzytał mi taki brak spójności. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wybór tych tekstów był nieprzemyślany, przypadkowy. Spodziewałam się, że ten zbiór będzie miał jakiś jeden motyw przewodni, a tymczasem tematycznie te historie są od sasa do lasa. Na siłę można doszukiwać się, że wspólnym mianownikiem jest w nich II wojna światowa i jej wpływ na późniejsze życie bohaterów opowieści, ale trzeba pamiętać, że znaczna część tych reportaży powstała w latach 60, a który Polak nie odczuł wtedy na sobie skutków wojny? Odpowiedź jest oczywista. Najprawdopodobniej przymknęłabym oko na ten miszmasz tematyczny gdyby poziom zbioru, rzeczywiście był tak wysoki jak oczekiwałam po lekturze recenzji innych czytelników. Osobiście nie podzielam zachwytów - jakościowo tu również pomieszanie z poplątaniem. To zbiór skrajnie nierówny - od historii absolutnie trywialnych i prozaicznych do reportaży wybitnych, miażdżących emocjonalnie. Większość nie zrobiła na mnie większego wrażenia, nie poruszyła i praktycznie nie wzbudziła emocji. Kiedy wieczorem przeczytałam kilka pierwszych reportaży to na drugi dzień rano już całkowicie wyparowały mi z głowy. Pamiętam, że czytałam, ale gdyby się mnie zapytać, nawet nie o dokładną treść, ale o czym ogólnie były - nie potrafiłabym odpowiedzieć. “Co się komu śni i inne historie” ma jednak parę mocnych punktów. Kilka reportaży to bardzo ciekawie skonstruowane teksty, gdyż od początku wyczuwa się jakiś nie dający się zidentyfikować niepokój i tragizm, pomimo, że sama treść na nic takiego nie wskazuje - gdyż przedstawiana historia biegnie spokojnie i należy do, pozornie, tych zwyczajnych, wręcz bez reszty powszednich. Dopiero w finale następuje istne trzęsienie ziemi, po którym bardzo trudno się otrząsnąć. Najlepsze autor zostawił na sam koniec książki. “Pięć i pół człowieka” to jedna z najmocniejszych, najbardziej rozdzierających i wstrząsających oraz nieludzkich historii z jakimi kiedykolwiek się zetknęłam. Miażdzy, boli, pozostaje w głowie na długo.
instagram.com/romyczyta
facebook.com/romyczyta/
romy-czyta.blogspot.com
“Co się komu śni i inne historie” to kompilacja reportaży Andrzeja Mularczyka z dwóch jego wydanych kolejno w latach 60 i 80 zbiorów - “Co się komu śni” i “Czyim ja żyłem życiem”. Pozycja Mularczyka ma tak wyśmienite recenzje na rozmaitych blogach i portalach książkowych, że nie dość, że nie było mowy, żebym i ja wcześniej czy później się z nią nie zapoznała, to jeszcze...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-21
Reportaż Kąckiego o współczesnym Oświęcimiu i jego mieszkańcach czyta się bardzo dobrze. Autor zdecydowanie potrafi wynaleźć ciekawe historie i sprawnie i w zajmujący dla czytelnika sposób je przedstawić. „Oświęcim. Czarną zimę” można by przeczytać na raz, treść wciąga kompletnie, co kolejna historia to ciekawsza. Tylko co z tego skoro okazuje się, że reportaż Kąckiego to w znacznej mierze fikcja? Wystarczyło, że przeczytałam parę opinii napisanych przez osoby pochodzące lub mieszkające w Oświęcimiu, aby moja ocena książki uległa diametralnej zmianie. Wszyscy, jak jeden mąż, nie zostawiają na reportażu Kąckiego suchej nitki - zarzucają mu pisanie pod tezę, przedstawianie wszystkiego w czarno-białych barwach i pokazywanie jedynie skrajnych, osobliwych przypadków i odnoszenie ich do całej społeczności miasta podczas gdy rozmówcami są wyjątkowo ekscentryczni i nieszablonowi mieszkańcy. Nie wszystkie domy w Oświęcimiu są zbudowane z desek obozowych baraków. Nie wszyscy Oświęcimscy dwudziestolatkowie to patologia, kibole i antysemici, którzy rzucają się z kijami bejsbolowymi na grupy turystów z Izraela. Nie każdy mieszka w bloku będącym w czasie wojny mieszkaniem jednego z najgorszych zbrodniarzy wojennych. I nie - ludzie z Oświęcimia nie myślą obsesyjnie o historii miasta, w którym żyją, nie uważają je za „ziemie przeklęte”. Jeszcze przed przeczytaniem tych opinii sama parę razy złapałam się na sporym powątpiewaniu w serwowane jako „fakty” niepewne informacje i tezy. Trafiło się parę nieścisłości, których sprawdzenie wymagało sekund w Google. Uczepię się też, że gdy rozmówca Kąckiego wyskakuje z różnymi niepotwierdzonymi domysłami czy zasłyszanymi rewelacjami to reporter ani słowem nie wspomina, że to przecież nie jest udokumentowany fakt, a jedynie zasłyszana plotka. Kącki nawet posuwa się o krok dalej, gdyż przedstawia owe informacje w takim świetle jakby to były oczywiste prawdy. Dla mnie strasznie nieprofesjonalne i tabloidowe. A jak na literaturę faktu przystało - od tego gatunku wymagam rzetelności i jak sama nazwa wskazuje - prawdy, a nie fikcji. Gdybym chciała sobie poczytać bajeczki to nie sięgnęłabym po reportaż, a po utoruj La Fontaine lub Brzechwy.
instagram.com/romyczyta
facebook.com/romyczyta/
romy-czyta.blogspot.com
Reportaż Kąckiego o współczesnym Oświęcimiu i jego mieszkańcach czyta się bardzo dobrze. Autor zdecydowanie potrafi wynaleźć ciekawe historie i sprawnie i w zajmujący dla czytelnika sposób je przedstawić. „Oświęcim. Czarną zimę” można by przeczytać na raz, treść wciąga kompletnie, co kolejna historia to ciekawsza. Tylko co z tego skoro okazuje się, że reportaż Kąckiego to w...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-14
2021-09-01
Czy klaszcząca dziewczyna może wywoływać grozę? Tak, wiem - dla mnie też brzmi to kuriozalnie i nieprawdopodobnie, ale uwierzcie mi - może! Pod cudacznym i karykaturalnym tytułem “Dziewczyna, która klaszcze” kryje się kawał świetnego literackiego horroru. Debiut Tomasza Kozioła to dla mnie jedna z najlepszych polskich powieści grozy ostatnich lat. Opis wydawcy tak naprawdę nie sugeruje niczego odkrywczego, bo ile to razy mieliśmy już do czynienia z opuszczonymi nawiedzonymi domami i skrywającymi tajemnice małomiasteczkowymi społecznościami. I owszem, Tomasz Kozioł sięga po te wyeksploatowane już do granic możliwości motywy jednak śmiało się nimi bawi i wykorzystuje je w sposób przewrotny i tak świeży i niespotykany dotychczas w innych książkach, że dostajemy historię nad wyraz oryginalną i niebanalną. Fabuła intryguje już od prologu, a mnożące się z kolejnymi stronami tajemnice i kończące niemal każdy rozdział cliffhangery sprawiają, że nie sposób się oderwać od lektury. Nie sposób również przewidzieć biegu akcji! Kozioł zaskakuje na każdym kroku - sprawnie omija wszelkie horrorowe utarte szlaki i schematy, popularne motywy przeobraża na własny sposób, akcję i poszczególne wątki kieruje w zupełnie odwrotną stronę niż byśmy się spodziewali. Do tego operuje wyjątkowo lekkim piórem - potrafi i zbudować autentycznie niepokojący klimat grozy i niepokoju i wykreować bohaterów z krwi i kości, a i rozległe i barwne opisy działają na wyobraźnię tak niewiarygodnie, że można mieć wrażenie, że samemu jest się częścią tej opowieści. Ja wiem, że “Dziewczyna, która klaszcze” to fikcja, ale ta historia jest napisana w tak realistyczny sposób, że gdyby ktoś opowiedział mi ją jako historię z własnego życia to , pomimo elementów nadnaturalnych i z naukowego punktu widzenia niemożliwych, z pewnością uwierzyłabym w jej prawdziwość. Postaci też nieraz odwołują się i przytaczają popkulturowe fenomeny co jeszcze bardziej uatentycznia tę opowieść. W ogóle to rzadko w horrorach spotykam się z tak inteligentnymi bohaterami, którzy nie podkładają się bezmyślnie siłom zła, a aby wyjść z opresji używają szarych komórek i potrafią wyciągnąć wnioski z wcześniejszych złych decyzji i nie popełniają tych samych błędów ponownie. Bardzo mocnym punktem powieści jest również humor, którym momentami dialogi są wręcz przesączone. Jeden z dwóch głównych bohaterów to wesołek jajcarz, który wolny czas zapewne spędza na przeglądaniu i tworzeniu memów i fragmenty z jego wypowiedziami to kopalnie autentycznie śmiesznych żartów i zabawnych sytuacji. Ale mimo tych dowcipnych wstawek cały czas w trakcie lektury nie da się zapomnieć, że “Dziewczyna” to powieść grozy - napięta atmosfera, nieliczne acz obecne i istotne dla fabuły elementy gore i krwawej brutalności, nie dające się racjonalnie wyjaśnić incydenty i nieustannie wiszące w powietrzu poczucie lęku i niepokoju jasno wyznaczają z jakim gatunkiem literackim obcujemy. Nie chcę też za dużo zdradzać i psuć przyjemności z lektury, więc tylko wspomnę, że zakończenie jest totalnie nieprzewidywalne i mnie kupiło kompletnie. Brawa za odwagę i dla wydawnictwa i dla autora oczywiście, że zaryzykowali i zdecydowali się pójść zupełnie inną drogą niż 9/10 innych twórców grozy.
Proszę Was, sięgnijcie po “Dziewczynę, która klaszcze” - ta książka absolutnie nie zasłużyła na tak złą i odrzucającą reklamę jaką zafundowało jej wydawnictwo. O tym debiucie powinno być głośno, jak najgłośniej, bo nie codziennie ukazują się aż tak pomysłowe i śmiałe powieści grozy. Jeśli w horrorach szukacie wciągających, świeżych i niesztampowych historii z zaskakującymi i niekonwencjonalnymi rozwiązaniami to zdecydowanie nie powinniście być zawiedzeni.
https://www.instagram.com/romyczyta
Czy klaszcząca dziewczyna może wywoływać grozę? Tak, wiem - dla mnie też brzmi to kuriozalnie i nieprawdopodobnie, ale uwierzcie mi - może! Pod cudacznym i karykaturalnym tytułem “Dziewczyna, która klaszcze” kryje się kawał świetnego literackiego horroru. Debiut Tomasza Kozioła to dla mnie jedna z najlepszych polskich powieści grozy ostatnich lat. Opis wydawcy tak naprawdę...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-01
Jaka nijaka, jak do bólu przeciętna i schematyczna jest to książka. Kompletne zero, ani grama ani krzty emocji we mnie nie wzbudziła. A przecież ogrom pozytywnych recenzji wskazywałby raczej na trzymający w napięciu, niepozwalający się oderwać ani na sekundę, wypełniony innowacyjnymi rozwiązaniami i zawiłą intrygą kryminał. Ja chyba znów czytałam inną książkę niż 90% recenzentzujacych. „Susza” to niczym nie wyróżniający się kolejny kryminał „z taśmy” - fabularnie szablonowy do granic możliwości. Bez liku było już opowieści o nękanym przez demony przeszłości bohaterze powracającym po latach do rodzinnego zamkniętego na obcych położonego na krańcu świata miasteczka. A Jane Harper w „Suszy” nie wnosi absolutnie nic nowego ani oryginalnego do tematu. Nic dziwnego, że dla kogoś kto już parę kryminałów w życiu przeczytał książka jest przewidywalna i potwornie nudna. A potencjał na dobrą książkę był - australijskie plenery z tą specyficzną baśniową i oniryczną przyrodą dają ogromne pole do popisu. Autorka jednak nawet w najmniejszym stopniu tego nie wykorzystała. Obszerne i barwne opisy osobliwej natury wspaniale mogłyby ubarwić i nadać oryginalności tej książce, praktycznie mogłyby ją „zrobić”. Nie mam pojęcia czy Harper po prostu nie potrafi w opisy przyrody czy może nie zauważyła prawdziwej żyły złota tkwiącej w takim sposobie napisania tej powieści. Skutek taki, że „Susza” to zaprzepaszczona szansa na nietuzinkowy kryminał i pozostaje ubolewać, że historia nie wyszła spod pióra innego - bardziej zdolnego autora.
https://www.instagram.com/romyczyta
Jaka nijaka, jak do bólu przeciętna i schematyczna jest to książka. Kompletne zero, ani grama ani krzty emocji we mnie nie wzbudziła. A przecież ogrom pozytywnych recenzji wskazywałby raczej na trzymający w napięciu, niepozwalający się oderwać ani na sekundę, wypełniony innowacyjnymi rozwiązaniami i zawiłą intrygą kryminał. Ja chyba znów czytałam inną książkę niż 90%...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-25
2021-04-26
2021-04-24
2021-04-21
Specyficzny to kryminał. I to jak specyficzny! Nie przepadam za takim określeniam książek, ale w przypadku “1974” slowo “męski” pasuje idealnie. To powieść niesamowicie brutalna, a obecne na jej kartach bród i lepkość są niemal namacalne. Peace prezentuje pogrążone w ciemnościach, wypełnione nieoświetlonymi i niebezpiecznymi rejonami i przymglonymi pubami zimowe Yorkshire. Yorkshire, w którym nawet w środku dnia zwyczajny mieszkaniec nie może czuć się w pełni bezpiecznie, bo na każdym kroku może na niego czychać najgorszy element i patologia. Większość postaci w „1974” to wyjątkowo plugawe typy, z najdalszego marginesu społeczeństwa. Wulgaryzmów tu co nie miara, ale tak jak niemal zawsze nadużywanie przez autorów przekleństw strasznie mnie razi tak tu - zupełnie mi nie przeszkadzało, a wręcz ciągłe rzucanie „fuckami” w tej powieści wydaje się być idealnie na miejscu. W końcu raczej nikt się nie spodziewał po gruboskórnych policjantach i nieokrzesanych dziennikarzach bycia absolwentami Eton.
Osobliwy jest styl Peace’a - wyjątkowo oszczędny w środkach stylistycznych, surowy, wręcz szorstki, przywodzący na myśl reportaż. Zdania są krótkie, często jakby urwane, narracja w czasie przeszłym miesza się z teraźniejszą. „1974” to jedna z tych książek, co do których już po pierwszych paru stronach będziecie wiedzieli czy Wam siądzie czy jednak i fabularnie i językowo to zdecydowanie nie Wasza bajka. Mnie akurat Peace kupił swoją powieścią. Osobiście uwielbiam takie nieprzewidywalne, brudne, plugawe i przesiąknięte angielskim klimatem kryminały o seryjnych zabójstwach. Jednocześnie jest to na tyle nietuzinkowa książka, że jednak z bezwzględnym jej polecaniem bym się wstrzymała. Jak pisałam - jeśli po paru stronach nadal nie będziecie mogli się wbić w ten styl i klimat i nie zaiskrzy to lepiej sobie darować, bo tylko będziecie się przez kolejnych kilkaset stron męczyć.
https://www.instagram.com/romyczyta
Specyficzny to kryminał. I to jak specyficzny! Nie przepadam za takim określeniam książek, ale w przypadku “1974” slowo “męski” pasuje idealnie. To powieść niesamowicie brutalna, a obecne na jej kartach bród i lepkość są niemal namacalne. Peace prezentuje pogrążone w ciemnościach, wypełnione nieoświetlonymi i niebezpiecznymi rejonami i przymglonymi pubami zimowe Yorkshire....
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-19
Gorszego chrztu dla nowego mojego Kindle’a chyba nie mogłam wybrać. Pierwsza książka na nowym czytniku i - o zgrozo! - jak na razie największy bubel przeczytany w tym roku. „Spider Light” to według wydawcy miał być wyjątkowo niepokojący i mroczny horror z opuszczonym młynem będącym osią całej powieści. Czym w rzeczywistości „Spider Light” było? Przeczytałam i nadal nie mam pojęcia. Jeśli ktoś wie - to proszę o pomoc i wytłumaczenie, chętnie się dowiem!
Czego w tej książce nie ma?! Kazirodztwo, rodzicobójstwo, nawiedzony młyn, obłąkane morderczynie, szpitale psychiatryczne z sadystycznym personelem, gwałty. Gwałty w ilościach hurtowych! Autorka widać wykatkowo nie znosiła swoich bohaterek, bo każda (dosłownie każda) albo padła ofiarą gwałtu albo cudem ze spotkania z gwałcicielem się wywinęła. A, że autorce nadal było mało to są gwałty i hetereo i homoseksualne. Do wyboru do koloru! Dla każdego coś miłego! Nie narzekajcie moi drodzy czytelnicy! Gdyby to wszystko było jeszcze dobrze napisane i cała historia miała ręce i nogi to książka mogłaby się obronić. Ale nie w tym przypadku! Poszczególne wątki są kompletnie od siebie oderwane, sklejone pod koniec na siłę najmniej wyszukany, naciągany sposób. Autorka poszła na łatwiznę i zaserwowała najbanalniejsze zakończenie w stylu deux ex machina. Ale nie tylko sam finał, bo cała i cała fabuła jest tak szalenie niewiarygodna i pełna dziur logicznych i absurdów, że przy „Spider Light” książki Mroza czyta się jak literaturę faktu. Styl Rayne też pozostawia wiele do życzenia - infantylne, banalne dialogi, nijakie opisy. Miałam wrażenie jakbym czytała wyjątkowo mierną opowieść (pseudo) grozy napisaną przez ucznia z wcale nie czołowego liceum, a nie utwór napisany przez doświadczoną pisarkę, która ma na swoim koncie ponad 20 powieści - w tym wiele cieszących się dużą popularnością i uznaniem wśród czytelników.
Możliwe, że miałam wyjątkowego pecha z wyborem akurat tego tytułu na pierwsze spotkanie z twórczością Sarah Rayne, bo podobno „Spider Light” to wypadek przy pracy i jeden z jej najsłabszych tytułów. Mam nadzieję, że tak jest rzeczywiście, bo pomimo sromotnego zawodu nadal ciągnie mnie do paru jej innych powieści. A, że jedną nawet mam na półce to bez wątpienia po nią sięgnę. Ale już z mniejszymi oczekiwaniami i mniejszym entuzjazmem niż to miało miejsce przy „Spider Light”.
https://www.instagram.com/romyczyta
Gorszego chrztu dla nowego mojego Kindle’a chyba nie mogłam wybrać. Pierwsza książka na nowym czytniku i - o zgrozo! - jak na razie największy bubel przeczytany w tym roku. „Spider Light” to według wydawcy miał być wyjątkowo niepokojący i mroczny horror z opuszczonym młynem będącym osią całej powieści. Czym w rzeczywistości „Spider Light” było? Przeczytałam i nadal nie mam...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zrębin, niewielka wieś w województwie świętokrzyskim. To tu w wigilię 1976 roku doszło do jednej z najbardziej znanych i szokujących zbrodni okresu PRL-u. Ofiary to 3 niewinne osoby - ciężarna kobieta, jej mąż i 12-letni brat. Świadków kilkudziesięciu, a jednak sprawcy mogą spać spokojnie, bo wszyscy obserwatorzy zachowują zmowę milczenia. Motyw tego wyjątkowo bestialskiego czynu? Zemsta za oskarżenie o kradzież szynki na weselu. Brzmi jak scenariusz hollywoodzkiego filmu? Jak najbardziej, z tym, że ta historia naprawdę miała miejsce.
W “Nie oświadczam się“ Wiesław Łuka przybliża czytelnikowi tę okrutną zbrodnię - szerzej znaną jako sprawę połaniecką. Wnikliwie i drobiazgowo opisuje zarówno sam przebieg morderstwa oraz żmudnego i trudnego śledztwa jak i długotrwały proces sądowy i późniejsze losy bohaterów. Autor, pracujący w latach 70 jako dziennikarz, na bieżąco śledził rozwój zajścia, obecny był na miejscu wydarzeń i osobiście kontaktował się z zaangażowanymi w sprawę, a sam reportaż oryginalnie przez pół roku ukazywał się w odcinkach na łamach tygodnika „Prawo i Życie”. To jednocześnie pasjonująca i odpychająca lektura. Łuka doskonale obrazuje i demaskuje ówczesną polską prowincję - jej zaściankowość, dulszczyznę i bigoterię. Przeraża obojętna postawa i rozumowanie głównych sprawców, jak i skala zmowy milczenia mieszkańców wsi. Niemniej, czyta się tę studium zła z ogromną dozą fascynacji. Duża w tym zasługa języka i stylu łuki - barwnego, angażującego i dynamicznego.
“Nie oświadczam się“ to diabelsko klimatyczna książka - skrząca się od wiejskiej gwary, z nędzą, brudem i obskurnością chat i gospodarstw tak plastycznie ukazanymi, ze niemal namacalnymi. Pierwszorzędny reportaż, który czyta się z niedowierzaniem, zbulwersowaniem i wypiekami na twarzy.
instagram.com/romyczyta
facebook.com/romyczyta/
romy-czyta.blogspot.com
Zrębin, niewielka wieś w województwie świętokrzyskim. To tu w wigilię 1976 roku doszło do jednej z najbardziej znanych i szokujących zbrodni okresu PRL-u. Ofiary to 3 niewinne osoby - ciężarna kobieta, jej mąż i 12-letni brat. Świadków kilkudziesięciu, a jednak sprawcy mogą spać spokojnie, bo wszyscy obserwatorzy zachowują zmowę milczenia. Motyw tego wyjątkowo bestialskiego...
więcej Pokaż mimo to