-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik239
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2022-03-28
Taka zwykła pierdułka, ale całkiem przyjemnie odmóżdżająca. Nie jest obraźliwa, nie wystawia niczyjej inteligencji na pośmiewisko, jest szczera w tym, czym jest, a jest tylko głupią komedyjką yuri. Jak można się za to gniewać?
Taka zwykła pierdułka, ale całkiem przyjemnie odmóżdżająca. Nie jest obraźliwa, nie wystawia niczyjej inteligencji na pośmiewisko, jest szczera w tym, czym jest, a jest tylko głupią komedyjką yuri. Jak można się za to gniewać?
Pokaż mimo to
Jeśli ktoś, tak jak ja, sięgnie po tę książkę z myślą, że fajnie by było dowiedzieć się czegoś o historii Barcelony wtedy jego oczekiwania zostaną spełnione. Jeśli jednak ktoś sięgnie po nią ze zwykłej chęci przeczytania dobrej książki, zawiedzie się.
Katedra w Barcelonie to książka tak miałka i nijaka, że nawet nie chcę tracić więcej czasu na pisanie o niej.
Jeśli ktoś, tak jak ja, sięgnie po tę książkę z myślą, że fajnie by było dowiedzieć się czegoś o historii Barcelony wtedy jego oczekiwania zostaną spełnione. Jeśli jednak ktoś sięgnie po nią ze zwykłej chęci przeczytania dobrej książki, zawiedzie się.
Katedra w Barcelonie to książka tak miałka i nijaka, że nawet nie chcę tracić więcej czasu na pisanie o niej.
Bardzo dobra pozycja, poruszająca wiele tematów, po części feministyczna, jednak nie femi-nazistowska. Jako siedemnastolatka bardzo się cieszę, że ją przeczytałam.
Bardzo dobra pozycja, poruszająca wiele tematów, po części feministyczna, jednak nie femi-nazistowska. Jako siedemnastolatka bardzo się cieszę, że ją przeczytałam.
Pokaż mimo to
Czerwone Dziewczyny przedstawiają historię fikcyjnej rodziny w fikcyjnym miasteczku. Za bardzo ważny uważam fakt, o którym autorka wspomniała w wywiadzie dla Wydawnictwa Literackiego. Wspomniała tam, że rozpisując dzieje Akakuchibów wzorowała się na Kennedych, ponieważ chciała opowiedzieć o bohaterach, jak również o historii powojennej Japonii. O tym jak zmieniała i przekształcała się mentalność jej rodaków, o ludziach, wolności, rolach płciowych i o magii. Co może zaskoczyć, wszystko to udało się wcisnąć już w pierwszym pokoleniu - w historii Manyo, zdecydowanie najciekawszej z trzech opisywanych bohaterek.
Słyszałam głosy mówiące mi, że pierwszych około dwadzieścia stron potrafi wynudzić, dopiero później robi się ciekawie. Nie zgadzam się z tym, mnie Czerwone Dziewczyny urzekły od pierwszego akapity, który pozwolę sobie zacytować:
"Pewnego lata dziesięcioletnia Manyo Akakuchiba - moja babka - zobaczyła na niebie latającego człowieka. Ponieważ zdarzyło się to, zanim weszła do rodziny Akakuchibów, posiadaczy wielowiekowego majątku w regionie San'in, wciąż była prymitywną wiejską dziewuchą i nie miała nazwiska. W wiosce wołano na nią po prostu Manyo." - może i nie jest to popis zdolności literackich najwyższego kalibru, jednak nie mogłam oprzeć się tym kilku zdaniom. Mają bowiem w sobie coś niezwykłego, nieuchwytnego, tak jak całe pierwsze pokolenie!
Niestety, im dalej, tym gorzej. Druga opowiedziana historia - historia Kemari - jest okropnie nudna, przewidywalna i tendencyjna. Niepokorna dziewczyna na motorze, która nie potrafi dobrzeć, zakochuje się w brzydkich chłopakach, ignoruje jedną z sióstr (lub zupełnie jej nie widzi) i ostatecznie rodzi naszą narratorkę - całkiem zwyczajną, całkiem sympatyczną pesymistkę o niskiej samoocenie.
Książka jest mocno kobieto-centryczna. Cały czas, od początku do końca towarzyszyło mi poczucie, że to kobiety rządzą tym światem, a miejsce mężczyzn jest a biurkiem, w pracy. To naprawdę duży kontrast, biorąc pod uwagę jak patriarchalne wydaje się społeczeństwo japońskie, nawet dzisiaj. Czy to zaleta? Dla mnie tak, chociaż odpowiedź na to pytanie jest płynna.
Ogólnie - polecam. Dobra książka z pomysłem, nie wybitna, ale naprawdę porządna.
Czerwone Dziewczyny przedstawiają historię fikcyjnej rodziny w fikcyjnym miasteczku. Za bardzo ważny uważam fakt, o którym autorka wspomniała w wywiadzie dla Wydawnictwa Literackiego. Wspomniała tam, że rozpisując dzieje Akakuchibów wzorowała się na Kennedych, ponieważ chciała opowiedzieć o bohaterach, jak również o historii powojennej Japonii. O tym jak zmieniała i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zastanawiam się i trochę nie wiem od czego zacząć, ani na czym skończyć, jest tyle aspektów, które chciałabym poruszyć. Najbezpieczniejszym punktem wyjścia wydaje mi się jasne stwierdzenie, że sama książka jest raczej kiepska, ale znaczy to, że można ją za to winić i przekreślać z tego powodu. To zwykły harlequin, czego nikt nie próbuje ukryć.
Główny bohater, Damen obejmuje rolę tytułowego zniewolonego księcia. To z jego perspektywy poznajemy świat, a jako, że praktycznie od razu staje się on niewolnikiem, który tylko okazjonalnie opuszcza ciasną komnatę, wiele niedociągnięć fabularnych można wytłumaczyć niewiedzą i zagubieniem naszego bohatera.
Drugi książę nosi imię Laurent. Jest panem Damena, jego przyszłym obiektem westchnień, a także zimnym, apatycznym skur*ysynem. To nie tak, że go nie lubię! Wręcz przeciwnie, Laurent jest moją ulubioną postacią. Cały czas miałam wrażenie, że wcale nie chce być częścią tej historii i najbardziej ucieszyłby się, gdyby wszyscy wreszcie dali mu święty spokój. Trochę go rozumiem, gdybym nagle stała się częścią takiego uniwersum, też bym sobie tego życzyła.
Fabuła. Fabuła jest... istniejąca. Miejscami dziurawa i bezsensowna, ale w ogólnym rozrachunku całkiem w porządku. Sceny erotyczne mogą być. Język jest prosty, najczęściej poprawny i służący swojej roli.
Co z wadami? Tu dopiero zaczyna się zabawa. Przysięgam, można podać dosłownie każdy aspekt tej książki i równie dobrze uznać go za zły, co za dobry. Dla każdej wady łatwo znaleźć usprawiedliwienie. Wszystko tu jest poprawne, przeciętne, raczej słabe niż "mocne". Stąd cztery gwiazdki i moja przytłaczająca nieporadność przy pisaniu tej opinii.
Na koniec dodam, że osobiście bawiłam się wyśmienicie. Uwielbiam raz na jakiś czas się zrelaksować przy czymś bardzo złym, lub przeciętnym, szczególnie jeśli w grę wchodzi tematyka LGBT.
Podobnym do nie - polecam. Całej reszcie - odradzam.
Zastanawiam się i trochę nie wiem od czego zacząć, ani na czym skończyć, jest tyle aspektów, które chciałabym poruszyć. Najbezpieczniejszym punktem wyjścia wydaje mi się jasne stwierdzenie, że sama książka jest raczej kiepska, ale znaczy to, że można ją za to winić i przekreślać z tego powodu. To zwykły harlequin, czego nikt nie próbuje ukryć.
Główny bohater, Damen...
Dodałam tę książkę na półkę "przeczytane" chociaż w rzeczywistości nie dokończyłam jej. Nie widzę takiej potrzeby, "Miłość jak pole bitwy" to przecież zbiór opowiadań, a więc można go podczytywać, sięgać kiedy najdzie ochota i odkładać wedle woli, bez strachu, że zapomni się czegoś ważnego.
Szczerze mówiąc jestem dopiero po pierwszym opowiadaniu i nie wiem czy sięgnę po następne. Znam specyfikę języka chińskiego, więc rozumiem czemu styl mnie nie porwał, kultura i historia państwa środka fascynują mnie od kiedy pamiętam, a do tego - możliwe, że błędnie - wyczuwam feministyczne zapędy autorki. Wszystko co zapisałam powyżej zaliczam na plus, dlatego tym bardziej nie rozumiem co za okropne nieporozumienie tutaj zaszło. "Ostrożnie, pożądanie" (tak brzmi tytuł pierwszego opowiadania) wynudziło mnie, zupełnie nie porwało i pozostawiło z poczuciem pustki i niewykorzystanego potencjału.
Nie uważam abym mogła wypowiedzieć się o całym zbiorku, jednak moja subiektywna opinia jest taka, że na "Miłość jak pole bitwy" nie warto wydawać więcej niż 15 zł. Nadal jednak cieszę się że miałam okazję zapoznać się z prozą autorki. Za jakiś czas przeczytam pozostałe opowiadania i wtedy - jeśli nie zapomnę - pewnie coś tu dopiszę.
Dodałam tę książkę na półkę "przeczytane" chociaż w rzeczywistości nie dokończyłam jej. Nie widzę takiej potrzeby, "Miłość jak pole bitwy" to przecież zbiór opowiadań, a więc można go podczytywać, sięgać kiedy najdzie ochota i odkładać wedle woli, bez strachu, że zapomni się czegoś ważnego.
Szczerze mówiąc jestem dopiero po pierwszym opowiadaniu i nie wiem czy sięgnę po...
Być może zbyt wysoko oceniłam tę książkę. Gdyby wyjąć z niej jedynie warstwę fabularną, musiałabym przyznać, że jest okropnie nudna. Para kochanków - Mary i Colin - spędza wakacje odcięta od świata, w dalekiej, dusznej Wenecji. Spacerują wąskimi uliczkami, rozmawiają, milczą, myślą, odczuwają i spotykają kogoś, kto swoją obecnością już niebawem wpłynie na cały obraz miasta. I cały czas coś - jakaś dziwna, osobliwa aura - wisi nisko w powietrzu. O bohaterach nie wiemy zbyt wiele poza tym, czego poznaniu sprzyja sytuacja w jakiej się znajdują. Są przede wszystkim symbolami, a historia - fabuła - drogą prowadzącą do zakończenia.
Mam nadzieję, że powyższy akapit zachęcił przynajmniej jedną osobę. Jeśli tak - uprzedzam, nic więcej nie zdradzę. "Ukojenie" najlepiej czytać nie wiedząc nic więcej. Nie każdemu książka się spodoba, to pewne, mnie jednak zachwyciła i nie wstydzę się tego.
Oczywiście książka ma też swoje wady - jeśli przerwie się jej czytanie da dłuższy czas, domyślam się, że trudno później wrócić. Dopiero kilkanaście ostatnich stron rzuca światło i odkrywa sens poprzednich wydarzeń. Samego zakończenia można się domyślić - zawsze można, w każdym wypadku, przy każdej historii!
"Ukojenie" jest przede wszystkim doświadczeniem, książką dopiero na drugim miejscu.
Być może zbyt wysoko oceniłam tę książkę. Gdyby wyjąć z niej jedynie warstwę fabularną, musiałabym przyznać, że jest okropnie nudna. Para kochanków - Mary i Colin - spędza wakacje odcięta od świata, w dalekiej, dusznej Wenecji. Spacerują wąskimi uliczkami, rozmawiają, milczą, myślą, odczuwają i spotykają kogoś, kto swoją obecnością już niebawem wpłynie na cały obraz miasta....
więcej mniej Pokaż mimo to
Mistrzostwo krótkiej formy, narracyjne i konstrukcyjne. Książka jest krótka, nie ma nawet 200 stron, a porusza niesamowicie. Opowiada historię Eduarda, młodego, dwudziestoletniego chłopaka, który pewnej szczególnej nocy został okradziony, sterroryzowany i zgwałcony. Przeżył tak wielki szok, że nawet rok później nie jest w stanie uciec od przeszłości.
I właśnie tu zaczynamy - rok później, aby stopniowo poznawać historię przemocy, której doświadczył. Ale nie będziemy jej poznawać widzianej tylko oczami Eduarda. Narracja składa się z opowieści siostry głównego bohatera i jego samego. Pomimo tego, nie ma pojawiają się tu żadne, niepotrzebne cięcia między rozdziałami, perspektywa Eduarda, co jego siostry są równie ważne i przeplatają się ze sobą. Niekiedy zupełnie się ze sobą porywają, a czytelnik sam musi wybrać co uzna za prawdę, komu uwierzy, a to wcale nie jest prosty wybór.
"Historii przemocy nie polecam osobom zbyt młodym. W tekście pojawiają się wątki i sceny, które mogą obrzydzić osobę będącą przed wiekiem nastoletnim. Uważam, że należało to zaznaczyć w recenzji.
Mistrzostwo krótkiej formy, narracyjne i konstrukcyjne. Książka jest krótka, nie ma nawet 200 stron, a porusza niesamowicie. Opowiada historię Eduarda, młodego, dwudziestoletniego chłopaka, który pewnej szczególnej nocy został okradziony, sterroryzowany i zgwałcony. Przeżył tak wielki szok, że nawet rok później nie jest w stanie uciec od przeszłości.
I właśnie tu...
Pierwszy tom był w porządku. Autorka ma całkiem niezłe wyczucie, jeśli chodzi o graficzną stronę komiksu. Potrafi przedstawić czytelnikowi postacie i napisać je w ciekawy (może lekko infantylny, ale nadal ciekawy) sposób, chociaż budowanie wiarygodnego świata idzie jej znacznie gorzej. Cieszy mnie, że w Polsce powstał komiks o takiej tematyce, dlatego przymykam oko na drobne błędy. Nie będę się rozpisywać, o drugim tomie mam znacznie więcej do powiedzenia, bo nieźle mnie wkurzył.
Pierwszy tom był w porządku. Autorka ma całkiem niezłe wyczucie, jeśli chodzi o graficzną stronę komiksu. Potrafi przedstawić czytelnikowi postacie i napisać je w ciekawy (może lekko infantylny, ale nadal ciekawy) sposób, chociaż budowanie wiarygodnego świata idzie jej znacznie gorzej. Cieszy mnie, że w Polsce powstał komiks o takiej tematyce, dlatego przymykam oko na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jestem w szoku. Jestem w szoku jak pozytywne recenzje zebrała ta książka w okolicach premiery i jakie nadal zbiera.
Zacznijmy od stwierdzenia faktu - nie każda książka musi moralizować. Pod Taflą reklamuje się jako feministyczną dystopię, brutalne, odkrywcze ponowne opowiedzenie mitu o Małej Syrence. Czy tym właśnie jest? Nie. Tym być próbowało, ale po drodze upadło i sobie ten głupi ryj rozwaliło.
Możemy wskazać kilka głównych i kilka pobocznych problemów. Pierwszym z nich jest boląca, waląca po oczach dosłowność. Zasada show don’t tell została tu zupełnie zlekceważona, obdarta ze skóry i rzucona w kąt zapomnienia. Tłumaczenie wcale tutaj nie pomaga, upraszcza i tak prosty język, jakim posługuje się autorka, dodatkowo go upośledzając.
Drugim - instrumentalne traktowanie bohaterów, przez co prawie żaden z nich nie osiąga głębi. Żaden z wyjątkiem Wiedźmy Morskiej, która jest jedyną sensowną postacią w całym tym teatrzyku. I główna bohaterka (co dziwi mnie samą) w ostatecznym rozrachunku potrafi sama nieźle się obronić. Jej charakter nie jest sztuczny, gdzieś tam widać, że uczy się na błędach, na kartach powieści przechodzi pewną przemianę. Dodatkowo nie jest postacią ani dobrą, ani złą. Potrafi posunąć się do aktów wielkiej odwagi i dobroci, oraz do niezwykle samolubnych i okrutnych czynów.
Jednak tym, co tę książkę pogrąża najbardziej jest kuriozalne, naciągane, nielogiczne i śmieszne w swoim przerysowaniu zakończenie. Miało być epicko, miało być brutalnie, miało być potężnie i szokująco, ale przez całą książkę atmosfera “epicko, brutalnie, potężnie, szokująco” zdążyła się już przejeść i dodatkowe podkręcanie jej nie było ani potrzebne, ani nie robiło już żadnego wrażenia. A jaki jest morał? - skrajny, przerysowany i właściwie to żaden.
Nie da się nie myśleć o tej książce po jej zakończeniu, to fakt. Bawią mnie jednak opinie, że to dobrze, że najwyraźniej taki był zamysł autorki i to się udało, Pod Taflą od początku miało prowokować do dyskusji. Tak, może i o to chodziło (chociaż szczerze w to wątpię), ale nie oznacza to wybaczenia błędów. Bo to, że dobrało się tanie i efekciarskie środki do osiągnięcia celu, wcale nie tych środków nie uświęca. Takie myślenie spowodowało, że wartość literacka jest tu niemal zerowa.
Gdyby książka ta nie udawała, że jest czymś więcej, nie oceniłabym jej tak surowo, sama jednak to na siebie sprowadziła. Nie godzi się okłamywać czytelnika prosto w twarz.
Jestem w szoku. Jestem w szoku jak pozytywne recenzje zebrała ta książka w okolicach premiery i jakie nadal zbiera.
więcej Pokaż mimo toZacznijmy od stwierdzenia faktu - nie każda książka musi moralizować. Pod Taflą reklamuje się jako feministyczną dystopię, brutalne, odkrywcze ponowne opowiedzenie mitu o Małej Syrence. Czy tym właśnie jest? Nie. Tym być próbowało, ale po drodze upadło i...