-
ArtykułyBond w ekranizacji „Czwartkowego Klubu Zbrodni”, powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak jako serialAnna Sierant1
-
ArtykułyNowe „Książki. Magazyn do Czytania”. Porachunki z Sienkiewiczem i jak Fleming wymyślił BondaKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
-
ArtykułyNowe „444” Macieja Siembiedy – przeczytaj zupełnie inny początek książki!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-04-09
2023-08-07
2023
"Hej, hej – Mars napada
dookoła ludzi gromada
hej, hej – Mars atakuje
żadnej litości nie czuje
hej, hej – Mars napada
owoce pracy naszej zjada
hej, hej – ludkowie biedni
kolejny zlew powszedni"
Mam nadzieję, że wielu z was kojarzy piosenkę Kazika, chociaż perspektywa ataku Marsjan w nikim nie wzbudza już lęku. Warto jednak pamiętać, jak wielką trwogę wywołało w 1938 roku słuchowisko "Wojna światów" Orsona Wellesa. Setki Amerykanów odbierających w tamtym czasie audycję miało opuścić w pośpiechu swe domy w obawie przed kosmicznymi najeźdźcami. Ponoć zdarzały się nawet samobójstwa wywołane przerażeniem.
Niecały wiek minął od tego wydarzenia, a my spoglądamy na Czerwoną Planetę zupełnie innym, chłodniejszym okiem. Tym ciekawsza może wydać się nam książka "Wielka księga Marsa", przenosząca czytelnika do owej romantycznej epoki, gdy ludziom wydawało się, iż powierzchnia czwartej planety od Słońca pokryta jest wydrążonymi przez Marsjan kanałami, zaś cywilizacja stoi na o wiele wyższym poziomie niż ta dobrze nam znana.
Czy mieszkańcy Marsa są karłowatymi ludkami, czy może osiągają wzrost około trzech metrów? Tutaj zdania okazują się zaskakująco różne. Nic zresztą dziwnego, skoro z Marsjanami próbowano porozumiewać się często telepatycznie, nie mając innych metod komunikacji. Snuto też przeróżne fantazje na temat pierwszego kontaktu, bez względu na to, czy przybysze z obcej planety mieli przybyć w pokoju, czy też chcieli potraktować Ziemian jedynie jako smaczną przekąskę, bądź siłę roboczą.
Bogactwo informacji, zawartej w "Wielkiej księdze Marsa" może momentami przytłoczyć, dlatego warto sobie jej lekturę dawkować. Czy chcielibyście wiedzieć, co genialny, acz ekscentryczny naukowiec Tesla bądź Carl Sagan sądzili o Marsjanach? Jeśli macie ochotę się przekonać, sięgnijcie po książkę Marca Hartzmana. Zaskoczy Was pewnie również bogactwo materiału źródłowego, ukryte na kolejnych stronicach książki. Grafiki, przedstawiające wyobrażonych Marsjan, bądź zdjęcia starych gazet to smaczki, którym wprost nie można się oprzeć.
Dla fana literatury science fiction jest to oczywiście pozycja obowiązkowa. Liczne odniesienia do klasyków gatunku sprawiają, że lektura może zainspirować nas do sięgnięcia po takie powieści, jak "Obcy w obcym kraju" Heinleina czy "Kroniki marsjańskie" Ray'a Bradbury'ego. Jeśli do tej pory ich nie czytaliście, niech "Wielka księga Marsa" was do tego zainspiruje, pozwalając również spojrzeć na książki o podobnej tematyce z szerszej perspektywy.
Podsumowując, wydana przez wydawnictwo Bo.wiem publikacja wygląda naprawdę znakomicie i może bardzo efektownie się prezentować na półce wielbiciela literatury, nie tylko tej popularnonaukowej czy fantastycznonaukowej. Jest też znakomitym pomysłem na prezent dla bliskiej osoby i zdania tu nie zmienię, chociaż mam o wiele bardziej sceptyczne podejście do działań Elona Muska niż autor publikacji.
"Hej, hej – Mars napada
dookoła ludzi gromada
hej, hej – Mars atakuje
żadnej litości nie czuje
hej, hej – Mars napada
owoce pracy naszej zjada
hej, hej – ludkowie biedni
kolejny zlew powszedni"
Mam nadzieję, że wielu z was kojarzy piosenkę Kazika, chociaż perspektywa ataku Marsjan w nikim nie wzbudza już lęku. Warto jednak pamiętać, jak wielką trwogę wywołało w 1938 roku...
2022-01
Nie przepadam za noworocznymi postanowieniami, lecz w dość lakonicznym podsumowaniu ubiegłego roku wspomniałam mimochodem, że postaram się dokonywać staranniejszej selekcji wybieranych przeze mnie książek. Chciałabym, aby każda pozycja dostarczyła mi dużo satysfakcji, a rozczarowań było jak najmniej. "Najlepiej spożyć przed..." to pierwsza publikacja 2022 i jest to bardzo satysfakcjonująca lektura.
Autorka w bardzo jasny i klarowny sposób wyjaśnia, czym jest przetworzone jedzenie i dlaczego w wielu przypadkach nie taki wilk straszny, jak go malują. Jeśli lubicie wycieczki w odległe historycznie czasy, zapewne poczujecie się usatysfakcjonowani. Przyznam bowiem, że dla mnie fragmenty opisujące dietę naszych przodków stanowiły najciekawszą część tej pozycji.
Oczywiście książka poświęcona została przede wszystkim współczesnemu przemysłowi spożywczemu. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat produkcji chleba, sera czy kiełbas, marnowania żywności, gotowych dań czy nadmiernego spożycia cukru, "Najlepiej spożyć przed..." wydaje się propozycją idealną, choć znajdą się zapewne czytelnicy, którzy poczują się przytłoczeni nadmiarem fachowej terminologii.
Jeżeli trafiła już w wasze ręce pozycja "Władcy jedzenia", mogę zagwarantować wam, że tym razem będziecie mieć do czynienia z innego typu literaturą. Nicola Temple, chociaż pozostaje fanką przygotowanych w domowym zaciszu potraw, nie straszy swych czytelników i nie rozpościera przed nimi postapokaliptycznych wizji, równocześnie ostrzegając przed pewnymi zagrożeniami, z jakimi niedługo przyjdzie nam się zmierzyć. Mnie osobiście taka forma komunikacji z odbiorcą jak najbardziej odpowiada.
Nie przepadam za noworocznymi postanowieniami, lecz w dość lakonicznym podsumowaniu ubiegłego roku wspomniałam mimochodem, że postaram się dokonywać staranniejszej selekcji wybieranych przeze mnie książek. Chciałabym, aby każda pozycja dostarczyła mi dużo satysfakcji, a rozczarowań było jak najmniej. "Najlepiej spożyć przed..." to pierwsza publikacja 2022 i jest to bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-13
ŚWIAT BEZ CZŁOWIEKA
Listopad sprzyja refleksjom na temat przemijania i śmierci. Nic dziwnego, bowiem pogoda nie należy do najprzyjemniejszych. Nie dość, że coraz szybciej robi się ciemno, to jeszcze zimno i często pada. Cóż, powiedzieć, że nie cierpię tego miesiąca, to nic nie powiedzieć. Chociaż trzeba zaznaczyć, że długie jesienne wieczory sprzyjają czytaniu książek.
Wróćmy jednak do zagadnienia przemijania. W "Wehikule czasu" główny bohater przenosi się w pewnym momencie miliony lat w przyszłość, a po powrocie opisuje świat, jaki tam zastał: "Tak podróżowałem, zatrzymując się w wielkich odstępach czasu, przeskakując po tysiąc i więcej lat, pchany naprzód rządzą zbadania tajemniczego losu Ziemi, wpatrując się ze szczególnym zaciekawieniem, jak na zachodzie rośnie coraz większe i posępniejsze Słońce – jak na starej Ziemi opada fala życia. Wreszcie, w więcej niż trzydzieści milionów lat od dzisiejszych czasów, ogromna, do czerwoności rozżarzona kopuła Słońca zajmowała już blisko dziesiątą część nieba".
Powyższy fragment z powieści Wellsa od razu przyszedł mi na myśl, kiedy wzięłam do ręki książkę Davida Farriera "Za milion lat od dzisiaj". Już sam tytuł sugeruje czytelnikowi, że oto mamy do czynienia z refleksją nad tym, co zostanie po ludzkim gatunku. Czy za milion lat znajdzie się ktoś, kto odkopie ślady naszej cywilizacji, tak jak my dokopujemy się do kości dinozaurów?
Żeby spojrzeć w przyszłość, trzeba jednak najpierw obejrzeć się za siebie. Autor nie zaniechał oczywiście tego kroku, przyglądając się minionym okresom zlodowaceń bądź wcześniejszym wymieraniom. Czytając w księdze przeszłości, np. w informacjach ukrytych w lodzie pokrywającym Antarktydę, uzyskuje się cenne informacje, pozwalające przewidywać, jak mogą wyglądać następne stulecia.
Antropocen zmienił planetę w zastraszającym tempie. Osoby, które czytały takie pozycje jak "Szóste wymieranie", zdają sobie sprawę ze skali zmian w różnych ekosystemach, wywołanych przez działalność Homo sapiens. Farrier porusza oczywiście szeroko powyższe zagadnienie, snując bardzo swobodnie swoją refleksję na temat wymierania koralowców, zanieczyszczenia środowiska plastikiem, problemu składowania odpadów postnuklearnych czy zapadania się miast.
Refleksja autora nad naszą żarłoczną cywilizacją przybiera charakter bardziej filozoficzny, czy wręcz poetycki niż naukowy. Tym samym po książkę mogą sięgnąć osoby, obawiające się zderzenia z niezrozumiałą, trudną literaturą popularnonaukową. Oczywiście wnioski, do jakich dojdziemy, mogą okazać się niełatwe. Niepohamowany ludzki apetyt w końcu nie będzie miał się czym wyżywić, zabraknie słodkiej wody czy piasku do budowy milionów kilometrów autostrad lub gigantycznych miast-molochów.
Przyglądając się przedmiotom, które nas otaczają, można zastanowić się, ile z nich przetrwa dłużej niż my sami, ile przeobrazi się w skamieliny przyszłości. Lektura "Za milion lat od dzisiaj" podobnym rozważaniom sprzyja, szczególnie że urzeka erudycja i wyjątkowo lekki styl autora, swobodnie poruszającego się po różnych dziedzinach wiedzy oraz żonglującego literackimi przykładami.
Wydaje mi się, że dla czytelników, lubiących tak jak ja sięgać po literaturę postapokaliptyczną, książka Farriera jest pozycją obowiązkową. Zresztą zainteresowanie podobnymi powieściami nie jest oczywiście warunkiem koniecznym. "Za milion lat od dzisiaj" to kolejna znakomita pozycja z serii Mundus, jaką dostajemy w swoje ręce.
ŚWIAT BEZ CZŁOWIEKA
Listopad sprzyja refleksjom na temat przemijania i śmierci. Nic dziwnego, bowiem pogoda nie należy do najprzyjemniejszych. Nie dość, że coraz szybciej robi się ciemno, to jeszcze zimno i często pada. Cóż, powiedzieć, że nie cierpię tego miesiąca, to nic nie powiedzieć. Chociaż trzeba zaznaczyć, że długie jesienne wieczory sprzyjają czytaniu...
NABICI W BUTELKĘ
"Fałszerstwo różni się od oryginału tym, że sprawia wrażenie prawdziwszego" - stwierdziła Juli Zeh, niemiecka prawniczka i pisarka. Kiedy sięgniemy po książkę "Prawdziwe fałszerstwa" Lydii Pyne, możemy dojść do wniosku, że my, ludzie, lubimy być okłamywani. Pragniemy wierzyć, że obcujemy z autentykiem, bez względu na to, czy jest to dzieło wybitnego malarza, czy może prehistoryczna skamielina, i czujemy się zawiedzeni, gdy dany egzemplarz okazuje się jedynie zręczną podróbką.
Lydia Pyne to historyczka i pisarka, zajmująca się historią nauki i kultury materialnej. W swojej poprzedniej książce - "Siedem szkieletów" pisała o poszukiwaniu ludzkich przodków. Nic dziwnego, że w "Prawdziwych fałszerstwach" badaczka również zaprowadzi nas w świat skamielin i szkieletów (chociaż tym razem będą one należeć do wielorybów).
Rozpiętość tematów, poruszanych przez autorkę, jest zaiste frapująca. Wprawdzie rozpoczynamy podróż w krainę fałszerstw od przykładu z historii sztuki, czyli dość konwencjonalnie, jednak nie bądźcie zaskoczeni, jeśli po drodze zbłądzimy na wyspę pełną morsów czy do kopalni diamentów oraz wreszcie pod wodę - do królestwa płetwali błękitnych. Szersze spojrzenie na tak odległe od siebie zjawiska każe czytelnikowi zastanowić się nad naszym konwencjonalnym pojmowaniem prawdy i kłamstwa. Kiedy fałszerstwo wzbudza nasze oburzenie, a kiedy jesteśmy w stanie je bez problemów zaakceptować?
Książka napisana została w sposób jasny i przystępny, zaś zawarte w niej ciekawostki mogą zainteresować zarówno miłośnika sztuki, jak i przyrody czy nauki. Znajdziemy tu wiele informacji na temat produkcji sztucznych diamentów, starych kodeksów Majów, czy powstawania skamielin. Muszę więc przyznać, że otrzymujemy przedziwną, iście zaskakującą mieszankę, podaną w ciekawy, niebanalny sposób.
Miłośnicy Davida Attenborough mogą się natomiast poczuć lekko zawiedzeni, kiedy dowiedzą się, że produkcje przyrodnicze sygnowane jego nazwiskiem zawierają kadry, nagrywane nie na lodowych pustyniach Arktyki, lecz w ogrodach zoologicznych. Z pewnością mnie, jako wielbicielce "Błękitnej planety", daje do myślenia tekst o rosnących oczekiwaniach odbiorców wobec seriali popularnonaukowych. Czy w pogoni za jak najbardziej efektownymi kadrami filmowcy, opowiadający o dzikiej przyrodzie, nie tracą czegoś z jej autentyczności?
Czym są zatem prawdziwe fałszerstwa? Dla niektórych czytelników być może śledztwo prowadzone przez Lydię Pyne okaże się zbyt szerokie, a przez to niespójne. Odnoszę jednak wrażenie, że synkretyczne spojrzenie na różne dziedziny życia i nauki pozostaje największą wartością książki. Kiedy sięgamy po publikację nasze szare komórki zaczynają szaleńczo pracować, a gdy odkładamy książkę na bok, zostajemy z głową pełną refleksji.
NABICI W BUTELKĘ
"Fałszerstwo różni się od oryginału tym, że sprawia wrażenie prawdziwszego" - stwierdziła Juli Zeh, niemiecka prawniczka i pisarka. Kiedy sięgniemy po książkę "Prawdziwe fałszerstwa" Lydii Pyne, możemy dojść do wniosku, że my, ludzie, lubimy być okłamywani. Pragniemy wierzyć, że obcujemy z autentykiem, bez względu na to, czy jest to dzieło wybitnego...
2021-07-07
2020-11-23
2020-11-18
2020-11-16
2020-11-12
2020-11-09
2020-06-16
Książka, wbrew pozorom, nie jest dedykowana jedynie dla miłośników motyli. Przypadnie do gustu również tym czytelnikom, którzy interesują się zagadnieniem wymierania owadów i chcieliby dowiedzieć się, co mogą zrobić, żeby temu zjawisku zapobiec. Wnioski, do jakich dochodzi Reichholf nie napawają optymizmem, jednak wiedza i rzetelność niemieckiego biologa czyni "Motyle" pozycją równie wartościową co nagrodzone Pulitzerem "Szóste wymienianie".
Książka, wbrew pozorom, nie jest dedykowana jedynie dla miłośników motyli. Przypadnie do gustu również tym czytelnikom, którzy interesują się zagadnieniem wymierania owadów i chcieliby dowiedzieć się, co mogą zrobić, żeby temu zjawisku zapobiec. Wnioski, do jakich dochodzi Reichholf nie napawają optymizmem, jednak wiedza i rzetelność niemieckiego biologa czyni...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-19
Nie dziwi mnie dość niska ocena tej książki. Większość czytelników zasugerowała się słowem "epidemia" w tytule i sądziła, że znajdzie tam garść informacji na temat koronawirusa. Tymczasem słowo "koronawirus" nie pada w publikacji ani razu, zaś słowo "epidemia" rozumiane jest w znacznie szerszym kontekście. Odnosi się nie tylko do chorób, ale i do zjawisk na giełdach, przemocy czy mediów społecznościowych. Autor nie stawia na szokowanie, lecz pokłada wiarę w matematyce. I to w moim odczuciu czyni publikację niezwykle wartościową, tym bardziej, że napisana została w bardzo przystępny i ciekawy sposób.
Nie dziwi mnie dość niska ocena tej książki. Większość czytelników zasugerowała się słowem "epidemia" w tytule i sądziła, że znajdzie tam garść informacji na temat koronawirusa. Tymczasem słowo "koronawirus" nie pada w publikacji ani razu, zaś słowo "epidemia" rozumiane jest w znacznie szerszym kontekście. Odnosi się nie tylko do chorób, ale i do zjawisk na giełdach,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-13
ZAWÓD SZARLATAN
Przyznać muszę, że zdarza mi się dość często narzekać na stan służby zdrowia, szczególnie jeśli przychodzi człowiekowi czekać w długiej kolejce do specjalistów. W trakcie lektury „Szarlatanów” wiele razy wzdychałam jednak z wdzięcznością, iż żyję w czasach współczesnych i nie muszę wybierać kuracji aplikowanych przez dawnych medyków.
„Wyobraź sobie, że zmagasz się z uporczywym bólem głowy. Która z poniżej wymienionych metod zwalczania bólu odpowiada ci najbardziej?
1. Rozżarzone, rozgrzane do czerwoności żelazo przykładane do skroni do momentu przypalenia skóry.
2. Skropienie czoła wrzącym olejem, który wywoła obumarcie i złuszczenie się naskórka.
3. Papka ze sproszkowanego lśniącozielonego chrząszcza nałożona na głowę i pozostawiona do czasu, aż skóra pokryje się bąblami, z których zacznie sączyć się wydzielina.
4. Ibuprofen, drzemka w domowym zaciszu i pokój na świecie.”
Jeśli w trakcie czytania powyższego fragmentu poczuliście dreszcz strachu, wierzcie mi, że to jedynie preludium do ogromu dziwactw i okropieństw, jakie zrodziły się w umysłach naszych przodków. Opisy z tyłu okładek bywają zwykle lekko przesadzone, lecz w stwierdzeniu, iż „Szarlatani” są książką „dla ludzi o mocnych nerwach”, kryje się zaskakująco dużo prawdy. Z jednej strony pozycja ta pozostaje wyjątkowo wciągająca, z drugiej – przyswojenie bardziej przemawiających do wyobraźni fragmentów tekstu wymaga chwili oddechu.
Pozwólcie mi jednak wyjaśnić, dlaczego dana książka zwróciła moją uwagę. Ze względu na brak miejsca na półkach (chyba największa zmora książkoholika) przerzucić się musiałam na ebooki i audiobooki. „Szarlatani” nie mają jednak wydania elektronicznego, a skusiły mnie opinie zachwalające warstwę graficzną książki. I zaprawdę grafikowi, który składał publikację, należą się słowa uznania! Wydanie obfituje bowiem w ciekawe ilustracje i zdęcia, zaś układ tekstu pozostaje wyjątkowo klarowny i przejrzysty. Jednym słowem, miło trzyma się „Szarlatanów” w dłoni.
Kiedy zgłębiamy się w treść książki, robi się chwilami nieco mniej przyjemnie. Dzięki bardzo klarownemu podziałowi na poszczególne rozdziały (m.in. rośliny i gleba, zwierzęta, tajemne moce) bez trudu odnajdziemy interesujące nas zagadnienia. Chcecie poznać sekrety lewatywy? Proszę bardzo: „Lewatywy z dymu tytoniowego przeżyły swoje pięć minut w XVIII wieku, gdy brytyjskie środowiska medyczne zalecały przeprowadzanie ich w pewnym bardzo szczególnym celu: do reanimacji topielców. W tamtych czasach utonięcia w Tamizie zdarzały się tak często, że powstało stowarzyszenie, którego jedynym celem było promowanie reanimacji osób wyłowionych z rzeki. (…) Gdy to następowało, członkowie organizacji skakali tonącemu na ratunek, wyciągali go z rzeki, zdzierali zeń wszystkie ubrania, obracali delikwenta na brzuch, wtykali rurkę do lewatywy w jego odbyt i zaczynali tłoczyć dym za pomocą fumigatora oraz miechów”.
Cóż, przedstawienie podobnych faktów wymagało od autorów dużo dystansu i swoistego poczucia humoru. Zaprawdę w „Szarlatanach” tego nie zabraknie, szczególnie kiedy omawiane są cukierki z kokainą dla dzieci bądź pierwsze wibratory skonstruowane w celach medycznych. Swoją drogą, zastanawiające, jak często diagnozowano niegdyś kobiecą histerię i jak wiele złego zrzucano na wędrujące macice. Kobieto, puchu marny?
„Szarlatani” okazują się pasjonującą lekturą również z innych względów. Oto zyskujemy wgląd w mentalność naszych przodków, ich system wartości. Może warto zastanowić się, ile z tez prezentowanych w książce poglądów przetrwało do naszych czasów? W końcu nadal pragniemy wiecznego zdrowia, młodości, piękna.
Rozdziały poświęcone opiatom dostarczą nam również kilku ciekawostek na temat życia i działalności dawnych twórców. Wśród artystów znalazo się sporo wielbicieli kokainowego wina: „Napój zawojował całe rzesze ówczesnych celebrytów, przyciągając się do powstania dzieł zaliczanych do kanonu literatury końca XIX wieku: Arthur Conan Doyle, Juliusz Verne, Aleksander Dumas, Henryk Ibsen czy Robert Louis Stevenson należeli do zadeklarowanych i zapalonych konsumentów kokainowego wina – przypomnijcie sobie ten fakt, gdy następnym razem będziecie brnęli przez przydługawe dzieła dziewiętnastowiecznych klasyków”.
Powstrzymam się przed cytowaniem kolejnych fragmentów tekstu, chociaż jest to zadanie wyjątkowo niełatwe. Podobnych perełek odnajdziemy bowiem w publikacji całe mnóstwo. Tymczasem „Szarlatani” mogą spocząć na półce, będąc pozycją do której z całą pewnością warto powracać. Szarlatani przecież nie wyginęli, cały czas są wśród nas.
ZAWÓD SZARLATAN
Przyznać muszę, że zdarza mi się dość często narzekać na stan służby zdrowia, szczególnie jeśli przychodzi człowiekowi czekać w długiej kolejce do specjalistów. W trakcie lektury „Szarlatanów” wiele razy wzdychałam jednak z wdzięcznością, iż żyję w czasach współczesnych i nie muszę wybierać kuracji aplikowanych przez dawnych medyków.
„Wyobraź sobie, że...
2018-11-10
2018-12-07
Dziś rocznica śmierci Stanisława Lema. Chciałabym więc zachęcić do lektury zbioru jego tekstów "Diabeł i arcydzieło", a chętnych zapraszam do oficjalnej recenzji. Poniżej jej fragment:
Wyobraźmy sobie, że jesteśmy międzygwiezdnymi podróżnikami. Wyruszamy w nieznane uniwersum pełne niewiadomych, tajemnic i niespodzianek. Wsiadamy do rakiety kosmicznej i ruszamy do gwiazd. Dla czytelnika proza Lema okaże się takim właśnie pojazdem, przenoszącym go w odległe światy, natomiast zbiór tekstów „Diabeł i arcydzieło” to podróż w samo serce myśli mistrza science fiction.
Dziś rocznica śmierci Stanisława Lema. Chciałabym więc zachęcić do lektury zbioru jego tekstów "Diabeł i arcydzieło", a chętnych zapraszam do oficjalnej recenzji. Poniżej jej fragment:
Wyobraźmy sobie, że jesteśmy międzygwiezdnymi podróżnikami. Wyruszamy w nieznane uniwersum pełne niewiadomych, tajemnic i niespodzianek. Wsiadamy do rakiety kosmicznej i ruszamy do gwiazd....
2019-01
Bardzo cenię książki wydawnictwa Copernicus, dlatego zapraszam wszystkich do oficjalnej recenzji książki. Poniżej zamieszczam fragment:
„Naukowcy często opisywani są jako osoby mające naturę dziecka, gdy zastanawiają się nad Naturą, co ja odbieram jako stwierdzenie, że naukowcy nie zbywają pytań, które wydają się posiadać oczywistą odpowiedź, bez uprzedniego sprawdzenia, czy oczywista odpowiedź ma treść i znaczenie” – powyższy cytat nie świadczy oczywiście o tym, że „Ukryte siły natury” to książka adresowana do dzieci. Brian Cox prowokuje do pochylenia się po raz kolejny nad pytaniami pozornie banalnymi. Dlaczego słońce świeci? Jak to się dzieje, że lód unosi się na wodzie? I w końcu, czy można nie zachwycać się zaskakującą symetrią płatków śniegu? Jeśli, drogi czytelniku, nieobca ci dziecięca ciekawość, „Ukryte siły natury” to pozycja idealna dla ciebie.
Bardzo cenię książki wydawnictwa Copernicus, dlatego zapraszam wszystkich do oficjalnej recenzji książki. Poniżej zamieszczam fragment:
„Naukowcy często opisywani są jako osoby mające naturę dziecka, gdy zastanawiają się nad Naturą, co ja odbieram jako stwierdzenie, że naukowcy nie zbywają pytań, które wydają się posiadać oczywistą odpowiedź, bez uprzedniego sprawdzenia,...
2019-01-19
2019-01-21
HISTORIA ZAPISANA WULKANICZNYM ATRAMENTEM
W tym roku nie czekają mnie dalekie, wakacyjne podróże. Z tym większą chęcią sięgam po lektury, dzięki którym przenoszę się w inne, często niedostępne rejony planety. "Superwulkany" zaś to książka, dzięki której wyruszamy w podróż nie tylko do Włoch, Japonii, czy w podmorskie głębiny, lecz także na Wenus lub Marsa.
Z czym kojarzą nam się wulkany? Najczęściej ze śmiercią lub spustoszeniem. Wielu z nam od razu przychodzi na myśl zniszczenie Pompei, a każda erupcja wulkanów relacjonowana przez media wzbudza ogromne emocje. Jedną z wulkanicznych "gwiazd" pozostaje bez wątpienia znajdująca się na Hawajach, ciągle aktywna Kilauea, której gniew rozświetla bez przerwy okoliczne niebo.
Pasja, z jaką autor opisuje poszczególne wulkany, okazuje się zaraźliwa. Z wielkim zaangażowaniem oraz humorem przybliża on nam wybrane ziemskie wulkany oraz zabiera w wyprawę w przestrzeń kosmiczną. W poszczególnych rozdziałach dowiadujemy się, jak różnorodne i wyjątkowe mogą być wulkany naszej planety i czego możemy spodziewać się w kosmosie.
Robin Andrews zaskakuje też czytelnika, wspominając mu o życiu, jakie tłoczy się w pobliżu wulkanów. Te gorące stożki, plujące lawą, przyciągają bowiem wiele gatunków istnień, które w ciepłym środowisku odnajdują zdumiewająco korzystne warunki bytowania. Tym samym poszukiwanie wulkanów na innych planetach wiąże się także z dywagacjami na temat możliwości istnienia na nich życia.
Dziennikarz, będący fanem "Gwiezdnych wojen" (musi nim być, jeśli tak wiele razy nawiązuje do wspominanego filmu) potrafi w wyjątkowo ciekawy i przystępny sposób opowiadać o trudnych zagadnieniach naukowych. Jest interesująco nawet wtedy, kiedy przyznaje, że nasza wiedza dotycząca historii pobliskich planet jest na tyle nikła, że pozostaje nam jedynie snucie domysłów, Ale czyż nie wspaniale czyta się o lodowych wulkanach, które być może istnieją "w odległej galaktyce"?
"Ta książka tak naprawdę nie opowiada o wulkanach" - dodaje Andrews przewrotnie - "Mówi o podróżach w czasie". Przytaczam ten fragment, ponieważ podobne wrażenie wielokrotnie towarzyszyło mi podczas powyższej lektury. Obcując z wulkanami, dotykamy zjawisk o wiele starszych od człowieka, wobec których nasza własna historia wydaje się nikła i nieznacząca.
Ale być może dlatego "śnienie o innych czasach daje niezwykłe poczucie kontroli, zwłaszcza gdy otaczający nas świat został zelektryzowany przez chaos". Lektur nam na pewno nie zabraknie, ponieważ Układ Słoneczny "to dom z bezkresną biblioteką, pełną książek, których słowa zapisane są wulkanicznym atramentem".
Z pełnym przekonaniem polecam!
HISTORIA ZAPISANA WULKANICZNYM ATRAMENTEM
więcej Pokaż mimo toW tym roku nie czekają mnie dalekie, wakacyjne podróże. Z tym większą chęcią sięgam po lektury, dzięki którym przenoszę się w inne, często niedostępne rejony planety. "Superwulkany" zaś to książka, dzięki której wyruszamy w podróż nie tylko do Włoch, Japonii, czy w podmorskie głębiny, lecz także na Wenus lub Marsa.
Z czym kojarzą...