-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant977
Biblioteczka
Pozycja na pewno trudna do czytania, i absolutnie nie należy jej czytać "na raz", najlepiej przeplatać czytanie jej, innymi mniej przygnębiającymi lekturami. Bo nie ma co tu kryć, depresja, jej przeżywanie, ale i czytanie o niej jest mocno dołujące. Zwłaszcza jeśli ktoś o depresji nie wie nic, albo niewiele.
Jeśli jednak czytelnik ma jakąś trochę ponad przeciętną wiedzę na temat tej strasznej choroby, to z tej książki niczego nowego się nie dowie. Wszystkie te historie mają właściwie jeden wspólny mianownik. Niezauważanie, zlekceważenie, niezaopiekowanie, zbyt wygórowane wymagania od dziecka. Często w tych historiach wespół w zespół z depresją występują uzależnienia. Aczkolwiek do końca nie wiadomo (nie wynika to z książki) czy najpierw była depresja, czy nałogi, czy odwrotnie.
W zasadzie mam takie dwa "ale" do tej pozycji, które jakoś zakłócały mi pozytywny odbiór tej lektury. Po pierwsze, osoby, które tutaj opowiadają swoje historie to ludzie z zupełnie innych kręgów niż statystyczny Polak, czy Polka. Mamy więc tutaj, byłą modelkę międzynarodową, pisarza, panią psychiatrę, dziennikarza, byłego lekkoatletę olimpijskiego, prawniczkę z prestiżowej międzynarodowej kancelarii, rzecznika prasowego prezydenta jednego z polskich miast itd. A jeśli nawet ktoś z tych rozmówców jest nieco bliżej statystycznych Polaków, to nie mieszka w Polsce.
Jest więc pielęgniarka, która na stałe mieszka i pracuje w Niemczech, gej mieszkający w Barcelonie, czy polskie małżeństwo mieszkające w Szwajcarii.
Krótko mówiąc, zabrakło mi tutaj historii, zwyczajnej Polki, pracownicy np.kasy w jakimkolwiek markecie, czy hydraulika przetykającego rury w Polsce i w polskich realiach. Jest jeszcze młoda uczennica liceum ogólnokształcącego i to jakby "pod nią" dostrojona jest ostatnia rozmowa autorki z psycholożką dzieci i młodzieży.
No właśnie, to jest to moje drugie "ale" do tej książki, feminatywy. Niektóre są dla mnie zupełnie nie do strawienia, brzmią po prostu śmiesznie. Jak psycholożkę jeszcze jestem w stanie przełknąć, tak pojawiająca się tu i ówdzie na kartach tej książki "psychiatrka", tylko mnie bawiła, co raczej nie powinno występować przy tak poważnej lekturze.
P.S Jednej wypowiedzi, chyba nie za bardzo zrozumiałam 😉. Pewna pani, była międzynarodowa modelka mówi tak:
" Ci, którzy czytają moje wpisy na Facebooku, widzą, że coraz mniej jest w nich tabu. Sama czytając je, myślę, że to jest na grubo, przyjęłam kiedyś metodę totalnej szczerości ze sobą"
Hmmm, czy totalna szczerość ze sobą, równa się totalnej szczerości z Facebookiem ? 👍
Pozycja na pewno trudna do czytania, i absolutnie nie należy jej czytać "na raz", najlepiej przeplatać czytanie jej, innymi mniej przygnębiającymi lekturami. Bo nie ma co tu kryć, depresja, jej przeżywanie, ale i czytanie o niej jest mocno dołujące. Zwłaszcza jeśli ktoś o depresji nie wie nic, albo niewiele.
Jeśli jednak czytelnik ma jakąś trochę ponad przeciętną wiedzę...
Kolejna przeczytana przeze mnie książka o więzieniu. Tym razem jest to spojrzenie na "PRL za murem", byłego wychowawcy więziennego. Można powiedzieć, że wychowawcy "z przypadku". Tenże bowiem, wcale nie miał zamiaru i ani pomyślał, by pracować jako wychowawca w więzieniu, zwłaszcza że trzeba było wtedy włożyć mundur i skończyć szkołę oficerską.
Jednak perspektywa większych zarobków niż w oświacie i obietnica szybkiego otrzymania mieszkania, na które, przypomnijmy sobie, czekało się wtedy 20-30 lat, skusiła młodego wówczas człowieka do tej pracy. Jak skusiła tak i trzymała w więziennictwie dziesięć lat...
W zasadzie to ta pozycja niewiele się różni od tych, które czytałam wcześniej. Autor opowiada dużo o samookaleczeniach więźniów i tu przyznaję, że sama jestem pod wrażeniem ich pomysłowości w kwestii wymyślania tak różnych i niesamowitych sposobów samookaleczeń. Opowiada też pan Andrzej o absurdach i durnych zarządzeniach wierchuszki. A także o tym jak to było i kogo gościło więzienie, w którym pracował, w czas wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
To dobra książka i nawet mnie wciągnęła, ale jakby niczego zbytnio nowego nie wniosła, więc chyba czas na trochę odłożyć literaturę z tego tematu, bo wszystkie do tej pory przeczytane pozycje o więzieniach zlewają mi się w jedno...
Kolejna przeczytana przeze mnie książka o więzieniu. Tym razem jest to spojrzenie na "PRL za murem", byłego wychowawcy więziennego. Można powiedzieć, że wychowawcy "z przypadku". Tenże bowiem, wcale nie miał zamiaru i ani pomyślał, by pracować jako wychowawca w więzieniu, zwłaszcza że trzeba było wtedy włożyć mundur i skończyć szkołę oficerską.
Jednak perspektywa...
Wszystkie mądre słowa, wnioski, opinie, już na temat tej książki napisano, ja tutaj nie wymyślę niczego innego. Powiem tylko od siebie tyle, że zupełnie nie pojmuję, nie mieści się to w mojej głowie, że na progu XXI wieku coś takiego w ogóle było w możliwe. W cywilizowanym demokratycznym kraju (wydawałoby się) w samym środku Europy, nie w jakimś dzikim buszu, został stworzony obóz koncentracyjny dla dzieci, w tym dla dzieci w dużej mierze upośledzonych i nikt nie widział problemu ???
Nie będę tutaj robić wypisów z treści, bo to powinien sobie każdy czytelnik przeczytać sam, dodam tylko jeszcze, że dla mnie wyrok wydany na siostrę Bernadetę vel Agnieszkę F, okazał się śmiesznie niski, a na pewno zupełnie nawet w znikomym procencie nieadekwatny do krzywd i szkód, jakie wyrządziła tym dzieciom. A ze skutkami, których prawdopodobnie nie uporają się nigdy.
Po drugie, nie rozumiem (czy ktoś potrafi mi to wyjaśnić?) Dlaczego nikt inny, cała ta rzesza urzędasów, psychologów, nauczycieli, tudzież wszystkich innych osób ODPOWIEDZIALNYCH nie został ukarany???
Wszystkie mądre słowa, wnioski, opinie, już na temat tej książki napisano, ja tutaj nie wymyślę niczego innego. Powiem tylko od siebie tyle, że zupełnie nie pojmuję, nie mieści się to w mojej głowie, że na progu XXI wieku coś takiego w ogóle było w możliwe. W cywilizowanym demokratycznym kraju (wydawałoby się) w samym środku Europy, nie w jakimś dzikim buszu, został...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dana Kollmann nie jest pisarką, ale napisała książkę i ta książka jest w mojej opinii fenomenalna. Oczywiście, ta pozycja jak wiele innych, jest jak najbardziej, nie dla wszystkich. Dla tych bardziej wrażliwych, chociaż nie, nie wrażliwych, raczej dla tych bardziej obrzydliwych, nie polecam.
Dana Kollmann jest bowiem specjalistką od kryminalistyki sądowej z jedenastoletnim stażem w policji, a ściślej mówiąc w policyjnym laboratorium kryminalnym. I o tym właśnie jest ta książka, o sprawach, do których była wzywana, tych najdziwniejszych i najokropniejszych, o dowodach, jakie zbierała z miejsc "podejrzanych zgonów", o zupełnie niepospolitych, dziwnych pozycjach i miejscach, w jakich zastawała zwłoki.
I powiem wam, iż, mimo że ten kościsty osobnik na okładce uśmiecha się naprawdę uroczo i od ucha do ucha (gdyby miał uszy) zapraszając do czytania, to w tej książce nie ma nic uroczego, pachnącego, ślicznego i zachwycającego. Są za to sfajdani wisielcy, mózg rozbryźnięty strzałem z dubeltówki i dodatkowo rozrzucany co i raz w różne miejsca łopatkami wielkiego podsufitowego wentylatora i wiele, wiele innych "atrakcji". Krótko mówiąc, pokazane i opisane z detalami i bez upiększania i cukrzenia, to co naprawdę znajdują pracownicy laboratorium kryminalnego za żółtą policyjną taśmą.
Wszystko to okraszone jest humorem, w większości czarnym, nie przeczę, ale jednak humorem. Bez niego Dana, jak sama twierdzi, a ja jej wierzę, nie wytrzymałaby w tej pracy zbyt długo, a na pewno nie jedenaście lat. Dowiemy się więc jakie "ciekawe psikusy" robią sobie nawzajem ludzie wykonujące taką właśnie pracę. Mamy też krótki rozdział o rodzinie autorki, o tej pierwotnej, o rodzicach, nieźle zwichrowanej matce, ojcu i bracie.
Jest też rozdział poświęcony ciekawostkom o tym, że kryminalistyka poszła już tak daleko, że można zbadać choroby i przyczyny śmierci postaci historycznych, takich jak np.Napoleon, członkowie wyprawy Franklina, czy rodzina Romanowów. Książka ma jeszcze jeden dodatkowy gift, zdjęcia. Nie jest ich dużo, ale są bardzo ciekawe. Tak więc ja polecam, tym, których ciekawią takie tematy i którzy nie będą zwracać obiadu przy czytaniu o tym jak wyglądają zwłoki kogoś, kto sobie wsadził lufę strzelby w usta i strzelił...tak po prostu.
Dana Kollmann nie jest pisarką, ale napisała książkę i ta książka jest w mojej opinii fenomenalna. Oczywiście, ta pozycja jak wiele innych, jest jak najbardziej, nie dla wszystkich. Dla tych bardziej wrażliwych, chociaż nie, nie wrażliwych, raczej dla tych bardziej obrzydliwych, nie polecam.
Dana Kollmann jest bowiem specjalistką od kryminalistyki sądowej z...
"Władze robiły wszystko, by stworzyć wrażenie, że przestępczość jest wyłącznie problemem państw kapitalistycznych, zgniłego zachodu".
Całkiem zmyślne kompendium wiedzy z zakresu spraw kryminalnych z czasów Polski Ludowej. Semczuk prezentuje czytelnikowi różne sprawy, nie tylko morderstwa, czy zabójstwa. Prezentuje nam też, napady na banki, czy kradzieże obrazów z muzeum. Fałszerstwa banknotów i książeczek oszczędnościowych. Porwania dzieci, terroryzm lotniczy, czy różne dziwne zniknięcia ze statków handlowych, pływających wtedy po świecie z różnym ładunkiem, mniej lub bardziej legalnym. Jest też oczywiście opowiedziana historia tytułowej czarnej wołgi, której bały się wszystkie dzieci w PRL.
Najbardziej dla mnie ciekawa i tajemnicza była sprawa zabójstwa Jana Gerharda, a najbardziej mnie zniesmaczyła działalność Jerzego Nasierowskiego. Przyznaję, że takiego wrednego, cynicznego i obrzydliwego typa dawno nie spotkałam, nawet w literackiej fikcji. W przywoływanych sprawach bardzo dobrze widać działalność służb mundurowych, czyli milicji i nie mundurowych, czyli SB.
Jeśli SBecja już kogoś przesłuchiwała, to nie było opcji, by delikwent się nie przyznał. Ale jeśli ta sama SBecja chciała zamieść szybko sprawę pod przysłowiowy dywan, chwytano się wszelkich sposobów, by szybko zamknąć śledztwo i by społeczeństwo wiedziało jak najmniej, a najlepiej wcale o całej sprawie. Niektóre wywody i "dowody", były tak absurdalne i wyssane z palca, że aż brak słów. Wiele było spraw dziejących się na statkach handlowych, zniknięcia kapitanów, morderstwa, przemyt, o tych sprawach opinia publiczna najczęściej w ogóle informowana nie była.
Reasumując, to bardzo dobrze skomponowany kawał świetnej reporterskiej roboty. Przemysław Semczuk po raz kolejny mnie nie zawiódł. Po przeczytaniu naszła mnie konkluzja, że zmieniają się czasy i rządy, aparat bezpieczeństwa też już jest nieco inny, a jednak.... jakby tak naprawdę, niewiele się zmienia, by nie rzec, że nic.
"Władze robiły wszystko, by stworzyć wrażenie, że przestępczość jest wyłącznie problemem państw kapitalistycznych, zgniłego zachodu".
Całkiem zmyślne kompendium wiedzy z zakresu spraw kryminalnych z czasów Polski Ludowej. Semczuk prezentuje czytelnikowi różne sprawy, nie tylko morderstwa, czy zabójstwa. Prezentuje nam też, napady na banki, czy kradzieże obrazów z muzeum....
Nie znałam tej autorki i nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej książce. Jestem więc tym bardziej pozytywnie zaskoczona rzetelnością i profesjonalizmem wykazanym przy podejściu do tak trudnego, ale i nie mniej ważnego tematu. Zwłaszcza że temat nie jest "medialny" (chyba że już jest w tym temacie afera). Na co dzień, starość i ograniczenia z nią związane są spychane na bliżej nieokreślone "kiedyś tam". Starość jest brzydka, śmierdząca, nieporadna, niedołężna, chora... i zupełnie nie do pokazywania.
Autorce udało się pokazać chyba każdą stronę tematu. Przy czym w pytaniach i uwagach potrafiła zachować dystans, delikatność i takt. Mamy więc w książce wypowiedzi samych zainteresowanych, czyli pensjonariuszy tak państwowych jak i prywatnych domów opieki. Wypowiedzi specjalistów, czyli psychologów, fizjoterapeutów, pielęgniarek, a także wypowiedzi rodzin, córek, synów, wnuków oraz właścicieli i dyrektorów placówek prywatnych.
Jedną z rozmówczyń jest znana psycholog z dużym stażem zawodowym, Katarzyna Miller, która niejako wystąpiła tutaj w dwóch rolach, terapeutki i córki, która od zawsze miała niezbyt przyjazne stosunki z własną matką. Pomiędzy konkretnymi wypowiedziami autorka pokazuje wyniki ankiet przeprowadzanych wśród ludzi, pokazujące jakie obiegowe opinie funkcjonują wciąż w naszym społeczeństwie na temat oddania starszego członka swojej rodziny do domu opieki.
Pani Jaros nie uciekła też od afer związanych z takimi placówkami. Najgłośniejsza chyba to ta z niby księdzem Markiem N, o którym szeroko rozpisywały się chyba wszystkie gazety w naszym kraju. Jednak tenże pan, mimo dowodów i wyroków wciąż pozostawał/pozostaje ? bezkarny. Bo cóż z tego, że sąd zasądzał (śmiesznie małe kary), skoro nie było komu ich wyegzekwować?. To, co ten człowiek wyprawiał, to się w głowie nie mieści... Jeśli chcecie sobie poczytać szerzej, to polecam"Dręczyciel z Lelowa".
Na koniec autorka zadaje pytanie, "Czy umieściłby/umieściłaby pan/pani kogoś bliskiego w domu opieki"?
To pytanie zadaje dyrektorom, opiekunom i ekspertom... Powiem wam, że mnie tak samo jak i ją niektóre odpowiedzi bardzo zdziwiły...
To bardzo dobry kawał rzetelnego dziennikarstwa, mimo iż pani Jaros nie jest dziennikarką z wykształcenia, a tylko (za opisem) "filolożką z instynktem reporterskim", uważam, że doskonale poradziła sobie z tak trudnym tematem i ja jestem w pełni usatysfakcjonowana tą zajmującą lekturą, wartą wysokiej oceny.
Na koniec przytoczę na zachętę cytat ze wstępu:
"Dziś już wiem, że nie ma jednej prawdy o domach opieki. Czy to zło konieczne, czy najlepsze rozwiązanie, przekonamy się, kiedy sami staniemy przed wyborem, jak zorganizować opiekę nad starzejącymi się rodzicami.? Zajmiemy się nimi czy powierzymy ich przygotowanym, miejmy nadzieję, do tego instytucjom. Najlepiej byłoby "oddać matkę w dobre ręce". Tylko jak to zrobić?"
Nie znałam tej autorki i nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej książce. Jestem więc tym bardziej pozytywnie zaskoczona rzetelnością i profesjonalizmem wykazanym przy podejściu do tak trudnego, ale i nie mniej ważnego tematu. Zwłaszcza że temat nie jest "medialny" (chyba że już jest w tym temacie afera). Na co dzień, starość i ograniczenia z nią związane są...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Znowu zupa"
Kolejna książka cegła czytana przez kilka miesięcy, po trochę, pomiędzy innymi książkami. Dlaczego? Bo czytanie jej boli, bo jest jak czołganie się poprzez niemające końca Madejowe łoże. Bo nie da się jej czytać jak każdą inną powieść beletrystyczną. Ta książka nie ma obrazków, pomimo jakże znamiennego tytułu, nie zobaczycie w niej zdjęć wielkookich czarnych, czy śniadych dzieci z krzywymi nóżkami, wielkimi czarnymi oczami i wzdętymi z głodu brzuszkami. Jednak ta książka naprawdę boli, a jej największa siła tkwi...w liczbach, a te są wprost niewyobrażalne...
Razem z autorem odwiedzimy sporo miejsc i wysłuchamy różnych ludzi, między innymi tych z międzynarodowej, niezależnej, medycznej organizacji humanitarnej o nazwie "Lekarze bez Granic", historie przez nich opowiadane są wprost nie do uwierzenia.
A skoro jesteśmy przy pomocy medycznej dla najbiedniejszych, nie sposób nie wspomnieć o chyba najsłynniejszej zakonnicy, Agnes Gonxha Bojaxhiu, bardziej znanej laikom jako hołubiona na wszystkie strony Matka Teresa z Kalkuty. Kobieta, którą świat "docenił" nagradzając ją Pokojowa Nagrodą Nobla w 1979 roku, a kościół kanonizował. Kobieta, którą świat obsypywał kasą, a ona co ? Założyła około pięciuset klasztorów w stu krajach, jednak ŻADNEGO! szpitala. Owszem tworzyła "umieralnie", bo jak sama powiedziała:
"Nie jestem pracownikiem socjalnym. Nie robię tego dla celów socjalnych. Robię to dla Chrystusa. Robię to dla Kościoła",
a cierpienie, według niej, do Chrystusa zbliżało, było więc potrzebne i pożyteczne. Nie ważne, kto cierpiał, dziecko, starzec, czy zgwałcona kobieta.
W naszej podróży śladem Głodu odwiedzimy też Indie, Czarną Afrykę, Ukrainę lat 30., czy Chiny roku 1958, gdzie głód popychał ludzi do zachowań wręcz ekstremalnych, kanibalizmu... Wspomniany jest też Adolf Hitler i jego "Der Hungerplan". Jednak to nie bieda i nędza jest przyczyną głodu.
"Główną przyczyną głodu w świecie jest bogactwo: fakt, że nieliczni zagarniają dla siebie to, czego potrzebuje wielu, w tym żywność" (str.312)
Abyśmy lepiej "zobaczyli" to o czym pisze autor, znowu padają liczby. Horrendalne kwoty zysków Giełdy Chicago uzyskanych na handlu żywnością zestawione z wartością "pomocy" biednym w Stanach, w postaci darmowych jadłodajni i programów prospołecznych. Liczby pokazują też coraz znaczniejszą epidemię otyłości w tychże samych Stanach Zjednoczonych...
Martín Caparrós, jest pisarzem argentyńskim, nie mogło więc zabraknąć w jego książce, Argentyny i jej kolosalnych wysypisk śmieci, oraz ludzi, którzy z nich żyją, całymi rodzinami, żyją z tego co wyrzucą inni, bogatsi. Dowiemy się, jak rząd Argentyny usankcjonował ten "biznes" i jak wygląda eksploatowanie takiego wysypiska. Ręce opadają i pięści zaciskają się same...z bezsilności.
Niektórzy powiedzą, że przecież jest tyle międzynarodowych organizacji pomocowych dla krajów tak zwanego "Innego Świata", o tym jak wygląda ta "humanitarność", ta pomoc i kto i w jaki sposób z niej korzysta, o tym też opowiada ta książka. Może trudno wam będzie w to uwierzyć, ale niektórym głód jest po prostu na rękę. Autor i o tym mówi bez ogródek
"Kiedy rząd daje jałmużnę swoim poddanym, ma nadzieję, że to wystarczy, by utrzymać ich w poddaństwie i uległości: bezbronnych i milczących."
"Głód jest bowiem elementem silnego szantażu: wielu ludzi bardzo się martwi przez dziesięć minut, gdy media podadzą, że gdzieś ludzie głodują. Przy czym zmartwienie to jest odwrotnie proporcjonalne do odległości geograficznej [...]" str. 469
Tak więc drodzy czytelnicy, oceniam, że autor bardzo kompleksowo potraktował problem głodu na naszej planecie. Książka jest ważna i potrzebna, lecz czy coś zmieni? Raczej wątpię, gdyż:
"Nie ma już głodu z powodu braku żywności - jest z powodu chciwości..." (688),
a z chciwością jest jeszcze trudniej walczyć niż z głodem, zresztą kto miałby to robić ??
Ja w każdym razie głęboko się zastanowię, zanim powiem "znowu zupa"??, mam nadzieję, czytelniku, że i Ty się zastanowisz...przynajmniej przez jakiś czas...
"Znowu zupa"
Kolejna książka cegła czytana przez kilka miesięcy, po trochę, pomiędzy innymi książkami. Dlaczego? Bo czytanie jej boli, bo jest jak czołganie się poprzez niemające końca Madejowe łoże. Bo nie da się jej czytać jak każdą inną powieść beletrystyczną. Ta książka nie ma obrazków, pomimo jakże znamiennego tytułu, nie zobaczycie w niej zdjęć wielkookich czarnych,...
"Śmierć, tak dobrze mi znana z pracy, tym razem przyszła z wizytą osobistą.Oto się spotykaliśmy twarzą w twarz, a mimo to wyglądała nieznajomo"
Historia lekarza, zapewne wspaniałego neurochirurga, jednak jednocześnie takiego jak wielu innych. Gdyby pan doktor nie umarł na raka płuc w wieku 37 lat, zapewne nie byłoby tej książki i zapewne nikt, albo bardzo niewielu z nas, w ogóle o tym akurat lekarzu by usłyszało.
Książka jest napisana w formie "relacji z życia", dosłownie, niemal od samego początku, czyli od urodzenia przyszłego pana doktora, dzieciństwo, studia itd., itp., w sumie zupełnie nic nadzwyczajnego. Technicznie nieźle napisana, jednak niczego ani inspirującego, ani "świadectwa walki", ani nic podobnego, co było mi obiecane w opisie, nie zauważyłam. Znam kilka innych lepszych książek pisanych w czasie śmiertelnej choroby, czy przy końcu życia. Ta pozycja, że znowu zacytuję inną czytelniczkę [@zooba]
""Jeszcze jeden oddech" jest ich cieniem, popkulturową wersją zza oceanu."
"Śmierć, tak dobrze mi znana z pracy, tym razem przyszła z wizytą osobistą.Oto się spotykaliśmy twarzą w twarz, a mimo to wyglądała nieznajomo"
Historia lekarza, zapewne wspaniałego neurochirurga, jednak jednocześnie takiego jak wielu innych. Gdyby pan doktor nie umarł na raka płuc w wieku 37 lat, zapewne nie byłoby tej książki i zapewne nikt, albo bardzo niewielu z nas, w...
Na pewno trzeba oddać autorom to, że ze wzorową sumiennością pozyskiwali materiały do tej publikacji. Widać, że merytorycznie bardzo byli przygotowani, do napisania tej książki. Niestety jednak nie zmienia to faktu, że, co zresztą bez ceregieli sami przyznają wprost, nie mają żadnych rzeczowych dowodów z "Incydentu w Roswell". Czas również nie pracuje niestety na ich korzyść, a ewentualni świadkowie, tego co tam się naprawdę wydarzyło, wymierają coraz szybciej....
Niemniej książkę, mimo ogromnej ilości nazwisk, stopni wojskowych i opisanych rozmów, czyta się bardzo dobrze, nie nudzi i nie pozostawia wrażenia straconego, na jej przeczytanie czasu. Ja doceniam trud jaki obaj panowie włożyli w to by rozświetlić coś co rząd USA tak bardzo chciał zaciemnić i ukryć, że odpowiednie ku temu służby, nie wahały się grozić własnym obywatelom, poważnymi konsekwencjami, łącznie ze śmiercią, za nie trzymanie języka za zębami.
Na pewno trzeba oddać autorom to, że ze wzorową sumiennością pozyskiwali materiały do tej publikacji. Widać, że merytorycznie bardzo byli przygotowani, do napisania tej książki. Niestety jednak nie zmienia to faktu, że, co zresztą bez ceregieli sami przyznają wprost, nie mają żadnych rzeczowych dowodów z "Incydentu w Roswell". Czas również nie pracuje niestety na ich...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Myśl, że mój ssak wchodzi w samo centrum cudzych myśli, emocji i rozumu, że ludzkie wspomnienia, marzenia i refleksje mieszczą się właśnie w tej galarecie, zawsze budzi we mnie zdziwienie podszyte zgrozą"
Jak bym miała określić jednym słowem, jaka jest ta książka, powiedziałabym, że...bardzo ludzka. Nie ma w niej lekarzy, mieniących się cudotwórczymi herosami, czy pacjentów sprowadzonych do pojęcia rzeczy, czy przedmiotu, który trzeba naprawić.
Są za to lekarze pełni wątpliwości, niepewności i strachu i ludzie, których los zmusił do bycia pacjentami, bo ich mózgi, te siedliska sedna człowieczeństwa, nagle zaczynały działać, nie tak jak powinny, czego najczęstszą przyczyną były przeszkody, w postaci guzów uciskających na ważne arterie nerwowe. Właśnie o tym jest ta książka, o ludziach i ich człowieczeństwie, niezależnie od tego, po której bywa się stronie, pacjenta, czy lekarza...
Doktor Marsh, autor tej książki, w bardzo osobisty sposób opowiada o swojej pracy, o trudnych decyzjach i jeszcze trudniejszych rozmowach z pacjentami, lub ich bliskimi, kiedy już naprawdę nic nie można zrobić... O wiecznym problemie publicznej służby zdrowia w wielu krajach, czyli niedostatku łóżek i ciągłych budżetowych cięciach, tudzież bzdurnych zarządzeniach, które nie przynoszą niczego prócz dodatkowej zbędnej papierologii.
Książka podzielona jest na rozdziały, z których większość nosi nazwę jakiegoś guza mózgu np.: "Szyszyniak"; "Tętniak"; "Glejak wielopostaciowy" itp. Jednak nie samą pracą przecież człowiek żyje. Sporo jest też w tej książce prywaty z życia Pana Doktora, chociaż głównie około zdrowotnej. Na przykład dokładnie autor opowiada o swojej matce, która umierała na raka, do końca będąc w pełni świadomą co się z nią dzieje. Czy o swoim synku, maleńkim dziecku, który musiał mieć operowany mózg. Ale też o sobie samym kiedy z lekarza zmuszony był przeistoczyć się w pacjenta. Z właściwym sobie poczuciem humoru komentuje to w taki sposób:
"Im bliżej celu, tym bardziej chciało mi się śmieć: oto ja, ważny chirurg, pan i władca bloku operacyjnego, wchodzę nań teraz jako pacjent, w stroju podobnym do wora pokutnego i papierowych majtkach"
Nie omieszkawszy przy tej okazji opowiedzieć, może niezbyt nachalnie, ale jednak, o tym jak bardzo i w czym różni się służba zdrowia, tak zwana publiczna od tej prywatnej.
Mam dla doktora autora sporo podziwu za odwagę przyznania się do własnych błędów, do zrobienia niektórym pacjentom krzywdy, nie zwalając tego na pomyłkę, przepracowanie, czy co tam jeszcze innego, za to przyznając się do zwyczajnej arogancji, zwłaszcza kiedy był jeszcze młodym lekarzem, a nie weteranem tuż przed emeryturą. Z rozbrajającą szczerością mówi:
"Każdy wie, że mylić się jest rzeczą ludzką. Zawód lekarza ma niestety tę specyfikę, że za nasze błędy płacą pacjenci. [...] Lekarzom trudno jest przyznać się do błędów, więc uruchamiają się wtedy przeróżne mechanizmy obronne: kamuflaż, wyparcie, przerzucenie odpowiedzialności na innych"
Bardzo ciekawe są też fragmenty, w których pan Marsh opowiada o swoich podróżach na Ukrainę. Jeździł tam pan doktor cykliczne w latach 90. ubiegłego wieku, kiedy to Ukraina uzyskała niepodległość. Niestety nie wspomina tego dobrze. Gorzko konstatuje:
"Mimo rozpadu imperium świeżo niepodległa Ukraina miała nadal tych samych przywódców, społeczeństwo wychowane w tym samym duchu, te same stare problemy i mnóstwo nowych, typowych dla okresu transformacji. A jednocześnie wdzierał się tu świat zewnętrzny, boleśnie uświadamiając Ukraińcom przepaść, jaka dzieli ich od Zachodu we wszystkich dziedzinach życia, włącznie z medycyną i neurochirurgią"
Polecam lekturę tej książki, czyta się ją szybko i ciekawie, a spędzony przy niej czas, na pewno nie okaże się stracony, wręcz odwrotnie.
"Myśl, że mój ssak wchodzi w samo centrum cudzych myśli, emocji i rozumu, że ludzkie wspomnienia, marzenia i refleksje mieszczą się właśnie w tej galarecie, zawsze budzi we mnie zdziwienie podszyte zgrozą"
Jak bym miała określić jednym słowem, jaka jest ta książka, powiedziałabym, że...bardzo ludzka. Nie ma w niej lekarzy, mieniących się cudotwórczymi herosami, czy...
"W każdym razie, jeśli o mnie chodzi, mogę śmiało powiedzieć, że wyjazd do Nowego Orleanu pod każdym względem okazał się jednym z moich najcenniejszych doświadczeń życiowych. Zmieniłem moje podejście do świata, sam też się zmieniłem, a przede wszystkim poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy do dziś są obecni w moim życiu"
Tak właśnie Kuba Kucharski, autor książki "W uścisku Katriny" kończy opowiadanie swojej historii. Przyznaję się bez bicia, że chociaż książkę czyta się rewelacyjnie, to nie jestem do końca pewna, czy tego wszystkiego, o czym Kuba opowiada, chciałabym doświadczyć na własnej skórze. Chociaż swego czasu podobnie jak i ten młodzieniec, chciałam zobaczyć na własne oczy, tę cudowną Amerykę, którą znałam li tylko z książek, czy filmów.
Kuba dostał taką szansę, wyjeżdżając do Stanów w ramach programu studenckiego Work & Travel, cieszył się jak dziecko, bo jak sam mówi "lubi zawsze wszystkie początki" 😉. Mimo lekkiego rozczarowania, bo marzył mu się Nowy Jork, a nie Nowy Orlean, to i tę stolicę światowego Jazzu chłonął całym sobą. Jednak w najśmielszych marzeniach, czy może koszmarach, nie przypuszczał, co go spotka w tym pięknym, mimo wszystko, mieście.
A spotkały go tam przede wszystkim dwie kobiety, które całkiem zmieniły jego życie. Pierwsza to "dziewczyna z piegami", czyli Sylwia. Druga to kobieta żywioł, kobieta śmierć, kobieta zagłada, silna i potężna jak starodawny bóg, niszcząca wszystko, co napotkała na swej drodze, kobieta huragan - Katrina. Bardzo możliwe jest to, że dzięki obecności i moralnemu wsparciu, tej pierwszej, udało się Kubie przeżyć spotkanie i uścisk tej drugiej...
Książka jest bardzo dobrze napisana, doskonale wyczerpuje temat i wywołuje mnóstwo emocji. Tę książkę się nie czyta, ją się wchłania wszystkimi zmysłami. Autor podzielił swoją pracę na trzy części i jest to bardzo dobry pomysł, ponieważ doskonale pokazuje jak w przeciągu kilku chwil, wszystko może się po prostu zawalić. Jak marzenia mogą zamienić się w strach przed żywiołem, aż do ekstremy, walkę o życie, o godność, o butelkę wody.
W pierwszej części zatytułowanej "Preludium" razem z Kubą i jego znajomymi poznajemy Nowy Orlean, praca, poszukiwanie domu dla wspólnego zamieszkania całej grupy, relacje z było nie było czarnoskórą ludnością tego pięknego zakątka Stanów, wieczorne wypady do pubów, czy na uliczne pokazy.
Druga część to po prostu "Huragan", to co się działo na stadionie Superdome, gdzie grupa studentów została uwięziona wraz z tysiącami innych mieszkańców Nowego Orleanu przez Katrinę, to co z ludzi wtedy się wydostawało w przenośni i stricte dosłownie, to trzeba po prostu przeczytać.
Trzecia część to "Ocaleni". O tym jak w końcu polscy studenci zostali wydostani ze stadionu, jak w ogóle wyglądała akcja ratownicza, jak spisywały się służby powołane do niesienia pomocy itd. Jednak to nie wszystko, co ta pozycja ma czytelnikowi do zaofearowania. Jest jeszcze epilog, w którym dostajemy krótką historię Nowego Orleanu, historię huraganów i uwaga! nazw, czy imion, jakie się tym żywiołom nadaje i dlaczego właśnie takie. A także historię samej Katriny. Jak i gdzie powstawała i jaki był jej niszczycielski szlak.
Jednak i to jeszcze jest nie wszystko, czym szokuje autor czytelnika. Nie sposób nie wspomnieć o niesamowicie ciekawych zdjęciach, które doskonale obrazują kontrast między pierwszą a drugą częścią. Nocne życie Nowego Orleanu, pięknie ukwiecone balkony, wszędobylskie pomniki mistrzów Jazzu i...miasto zniszczone, zalane, opustoszałe, to naprawdę robi ogromne wrażenie. Bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać tę książkę, polecam ją wszystkim, nie tylko tym którym marzy się zwiedzanie Ameryki.
Książkę, za co serdecznie dziękuję, otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
"W każdym razie, jeśli o mnie chodzi, mogę śmiało powiedzieć, że wyjazd do Nowego Orleanu pod każdym względem okazał się jednym z moich najcenniejszych doświadczeń życiowych. Zmieniłem moje podejście do świata, sam też się zmieniłem, a przede wszystkim poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy do dziś są obecni w moim życiu"
Tak właśnie Kuba Kucharski, autor książki "W...
Skończyłam, tę wielostronicową cegłę (stron ponad 600). Czytałam ją trzy miesiące, przeplatając, oczywiście innymi książkami. Nie dało się jej czytać jednym ciągiem i tylko jej, musiałam sobie robić przeplatanki i przerwy, by zacząć znowu oddychać. Zapowietrzałam i czytałam ją tak długo, nie dlatego, że książka była jakaś nudna. Nie dlatego, że miała całkiem sporo różnego rodzaju statystyk i wyliczanek. Tylko dlatego, że ilość nagromadzonego w niej zła, które w dodatku nie były literacką fikcją, tylko najprawdziwszym faktem, zapierała mi dech w piersiach.
Niby przecież już wcześniej coś tam wiedziałam na temat, jaki autorka odważyła się przedstawić w swojej publikacji, jednak, aż tyle tych informacji w jednym miejscu i na raz przekroczyło moją wyobraźnię i siły przyswajania tej wiedzy. Moja wyobraźnia wciąż nie potrafi sobie poradzić z informacją, że psychopata i sadysta robił z ludźmi własnego kraju, co chciał, co tylko mu się żywnie podobało, a cały świat przyglądał się temu biernie i nie reagował, udając, że wierzy w szeroko zakrojoną propagandę serwowaną przez polityków.
Cóż mogę więcej powiedzieć o tej pozycji, o książce, za którą autorka otrzymała taką prestiżową nagrodę, jaką jest Pulitzer, chyba tylko tyle, że zdecydowanie jej się ta nagroda należała. Książka jest rzetelnie i kompetentnie napisana. Poparta wiarygodnymi dokumentami i relacjami naocznych uczestników tego "przedsięwzięcia". Ważne i warte jest też wspomnienie, iż na końcu książki Anne Applebaum ostrzega i tłumaczy, dlaczego nie wolno nam o tym zapomnieć. Wymazać z historii świata. Jednak obawiam się, że rzuca grochem o ścianę.
Skończyłam, tę wielostronicową cegłę (stron ponad 600). Czytałam ją trzy miesiące, przeplatając, oczywiście innymi książkami. Nie dało się jej czytać jednym ciągiem i tylko jej, musiałam sobie robić przeplatanki i przerwy, by zacząć znowu oddychać. Zapowietrzałam i czytałam ją tak długo, nie dlatego, że książka była jakaś nudna. Nie dlatego, że miała całkiem sporo różnego...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Gdy trwają ideologiczne wojny, inaczej definiuje się uczciwość i prawość. Nie ma to nic wspólnego z obroną własnych przekonań, choćby najszlachetniejszych, bo dopuszczalne są tylko te, które sankcjonuje władza"
Świetnie napisana, umiejętnie i udanie podrasowana historia z życia kilku książąt, królów i królewien. Czytało się bardzo dobrze i z ciekawością. Zawiedzeni mogą być ci, którzy chcieliby w niej znaleźć stricte fakty historyczne, ponieważ ta książka absolutnie do pozycji historycznej nie pretenduje. Autorka w swojej przedmowie pisze:
"Wpisałam losy swoich bohaterów w scenariusze bajek, starając się unikać tego niezrozumiałego poczucia wyższości, jakie często towarzyszy publikacjom historycznym. Ta książka w najmniejszym stopniu nie rości sobie pretensji, by się do nich zaliczać. Owszem, opowiadam o prawdziwych ludziach, trzymam się faktów, nowych nie wymyślam, dołożyłam nawet na końcu bibliografię, ale akcenty rozmieszczam według własnego widzimisię."
Mamy więc tutaj opowieści o "kopciuszkach", takich jak na przykład Caryca Katarzyna I, która podobno była zwyczajną chłopką, historycy nie są co do tego faktu zgodni, ale z urodzenia miała też z polska brzmiące nazwisko. Zanim została Katarzyną, nazywała się Marta Helena Skawrońska
Są też historie o "śpiących królewnach", takich jak na przykład 3 siostry Jagiellonki z wawelskiego zamku, które ich matka, królowa Bona traktowała iście po macoszemu
Są też królewny śnieżki i złe macochy, tudzież teściowe. Piękne i bestie i księżniczki na ziarnku grochu. Te historie, choć prawdziwe przecież, czyta się rzeczywiście jak bajki. Niestety niektóre bajki bardzo smutne i tragiczne. Jak chociażby ta o Joannie Szalonej, która podróżowała po całym kraju z trumną swego męża, czy nieszczęsnej Lady Jane Grey, ledwie szesnastoletniej, której zapędy rodzinne "załatwiły" egzekucję na katowskim pieńku. Ale chyba najbardziej poruszyła mnie historia pewnej węgierskiej pięknej dwórki Klary, w której dość kluczową rolę odegrał nasz polski król Kazimierz zwany później Wielkim.
Splendoru książce dodaje również "wkładka" ze zdjęciami przedstawiającymi niektóre z opisywanych osób. Z dużym zainteresowaniem przeczytałam tę pozycję i uważam, że to był dla mnie, dobrze spędzony czas.
"Gdy trwają ideologiczne wojny, inaczej definiuje się uczciwość i prawość. Nie ma to nic wspólnego z obroną własnych przekonań, choćby najszlachetniejszych, bo dopuszczalne są tylko te, które sankcjonuje władza"
Świetnie napisana, umiejętnie i udanie podrasowana historia z życia kilku książąt, królów i królewien. Czytało się bardzo dobrze i z ciekawością. Zawiedzeni mogą...
Roma Ligocka, a właściwie Roma Liebling, pisarka, malarka, scenograf, kostiumolog, przyjaciółka Piotra Skrzyneckiego, kuzynka Romana Polańskiego, artystka. Życiorys i znajomości niebanalne i znamienite. Jednak ja nie umiałam się z tą Panią polubić. Już od pierwszej jej książki, którą przeczytałam, czułam do pani Ligockiej jakiś dziwny dystans.
Ta pozycja, o tytule ''Tylko ja sama'', to ostatnia książka tej autorki, po jaką sięgnęłam. Była już pamięć, niepamięć ? maleńkiej Romy z krakowskiego getta, było szarganie imienia matki w drugiej książce, teraz pani Ligocka gwiazdorzy. Wieczory autorskie, wywiady, telewizja, wernisaże, przemówienia, aaaaa i byłabym zapomniała, uwodzenie żonatych facetów, zwłaszcza jednego pana profesorka. ''Bo żona go nie rozumie, i wcale ze sobą nie śpią'', w ogóle jakaś wredna ta żona, ośmiela się chorować i w dodatku nie chce mężulkowi dać rozwodu. W tle niejako autorka próbuje dowiedzieć się prawdy o swoim ojcu, który według pewnego artykułu w gazecie, pełnił w obozie funkcję kapo i znęcał się nad współziomkami. Jak było naprawdę ? Przeczytajcie jeśli chcecie, ja tej autorce już podziękuję na zawsze.
Roma Ligocka, a właściwie Roma Liebling, pisarka, malarka, scenograf, kostiumolog, przyjaciółka Piotra Skrzyneckiego, kuzynka Romana Polańskiego, artystka. Życiorys i znajomości niebanalne i znamienite. Jednak ja nie umiałam się z tą Panią polubić. Już od pierwszej jej książki, którą przeczytałam, czułam do pani Ligockiej jakiś dziwny dystans.
Ta pozycja, o tytule ''Tylko...
'' Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje, a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje...''
Znacie może tę dziecięcą pioseneczkę o ojcu Wirgiliuszu i jego dzieciach ? Właśnie ta niewinna i troszkę naiwna rymowanka wciąż kołatała się po mojej głowie podczas czytania reportażu Kamila Bałuka pt. '' Wszystkie dzieci Louisa ''.
Wprawdzie z prawdziwym ojcem Wirgiliuszem, czyli Virgilio Calorim, włoskim tancerzem i baletmistrzem, tytułowy Louis, ma niewiele wspólnego, jednak w ilości dzieci, chyba go nawet prześcignął. Szacuje się bowiem iż śniadoskóry Surinamczyk posiada ich około dwustu. Potraficie sobie wyobrazić tylu rodzeństwa ?
Kamil Bałuk na swój debiutancki reportaż wziął sobie temat naprawdę trudny i kontrowersyjny. Pełen moralnych dylematów, sytuacji patowych i pytań chyba wciąż bez odpowiedzi, bo:
''Czy każdy człowiek ma prawo do posiadania dziecka ''?
''Czy każde dziecko ma prawo do wiedzy o swoich biologicznych korzeniach '' ?
''Czy dawca nasienia ma prawo do anonimowości ''?
W połowie lat 80 coraz więcej osób widzi, że odpowiedzi na te pytania, wzajemnie się wykluczają...''
Moim zdaniem autor poradził sobie z tematem doskonale, jego reportaż jest bardzo szczegółowy, dogłębny i bardzo rzetelny. Oddaje w nim głos wielu ludziom, po obu stronach barykady. Czyli i dawcom, którzy w większości twierdzą:
''Rozumiem prawo dziecka do poznania swoich korzeni, ale nie wiem, czemu miałoby to łamać moje prawo do spokoju ducha ''
i dzieciom z dawstwa, czyli tak zwanych '' połówek '' jak sami siebie nazywają dzieci Louisa i ich matkom i doktorowi Janowi Karbaatowi, który w swojej klinice robił, co chciał. Łącznie z mieszaniem nasienia, okłamywaniem matek, a nawet, jak podejrzewają niektórzy, udzielaniem do inseminacji swojego własnego nasienia. Oraz rzeczonemu Louisowi, który w przeciwieństwie do innych dawców, bardzo chce poznać swoje wszystkie dzieci i chce, aby one go poznały, by było ich jak najwięcej i zdziwiony jest, kiedy któreś nie specjalnie jest do niego podobne. Ogólnie rzecz biorąc, chce z nimi szeroko pojętego kontaktu. Dumny jest z tego, że jego sperma jest tak dobra i właściwie bez wad przecież. Bo co z tego, że dzieciom w miarę przybywania lat ciemnieje skóra lub że on sam ma lekką postać autyzmu, zwaną aspergerem.
Spotykam w książce też takie zdanie:
'' Każdy z nas ma trochę aspergera. Aspergerowcy mają go bardziej. ''
Przyznaję, że moim zdaniem coś w tym jest. Pan Kamil w swojej książce dokładnie i z detalami, acz bez naukowego zadęcia opowiada o Aspich, o ich zachowaniach, dosłowności i braku empatii, co skutkuje również na ich relacje międzyludzkie. Na podstawie spotkań i rozmów z dziećmi jurnego Surinamczyka, autor zastanawia się też nad bardziej przyziemnymi, lecz ważnymi kwestiami dziedziczenia, na przykład:
Czy wychowanie i otoczenie są ważniejsze niż geny? Czy rodzeństwo z tego samego dawcy ma podobne gusta na przykład do muzyki sportu, czy urządzenia mieszkania? Czy lubią takie samo jedzenie albo podobne tatuaże, w tych samych miejscach na ciele?
Historia Louisa, czy dawcy '' S '', jak sam siebie nazwał, jest w książce opowiedziana od lat 80 - tych poprzedniego wieku, a rzecz cała dzieje się w niewielkiej, ale bardzo liberalnej Holandii. Jednak i tam, kiedy na jaw zaczynają wychodzić przekręty Pana Doktora, on i ludzie pracujący w jego klinice z bocianem, nazywani są przez media holenderskie '' Mafią spermową ''.
To naprawdę bardzo interesujący i ciekawy reportaż, dostałam w nim dokładnie to, czego spodziewam się po tym literackim środku przekazu. Rzetelność i przede wszystkim, spojrzenie na problem, sytuację, dylemat z różnych stron. Wtedy mogę sobie na dany temat wyrobić własne zdanie. Nie znoszę bowiem narzucania mi jedynie słusznych wniosków i poglądów. Temat jest wciąż bardzo aktualny, w Polsce, może nawet bardziej niż kiedykolwiek, w każdym razie ja polecam ten świetnie napisany reportaż.
'' Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje, a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje...''
Znacie może tę dziecięcą pioseneczkę o ojcu Wirgiliuszu i jego dzieciach ? Właśnie ta niewinna i troszkę naiwna rymowanka wciąż kołatała się po mojej głowie podczas czytania reportażu Kamila Bałuka pt. '' Wszystkie dzieci Louisa ''.
Wprawdzie z prawdziwym ojcem Wirgiliuszem, czyli...
''Japończycy to najuczciwszy naród na świecie, więc kradną tylko rowery i parasole ''
Opowiedziana z jajem i lekkim przymrużeniem oka historia, z dziesięciu lat Pobytu w Kraju Kwitnącej Wiśni, lub jak pisze autor '' Kraju Wschodzącego Jena ''. To pierwsza książka tegoż pisarza, jaka wpadła w moje łapki i była to przyjemna lektura. Mimo iż pewnie coś tam się w Japonii zmieniło od czasu opisywanych wydarzeń, czyli lat 80 - 90, ale przecież japońska kultura liczy sobie zdecydowanie więcej wieków niż marne 30, czy nawet 40 lat, więc książkę i tak czytałam z przyjemnością. Niektóre wydarzenia mnie śmieszyły, niektóre wprowadzały w zdziwienie i nawet zupełne niedowierzanie, a niektóre nawet złościły.
Kiedy Marcin (autor) przybywa do Japonii, ma 24 lata i nie potrafi sobie poradzić ze zmianą strefy czasowej, przez co cierpi na bezsenność i skutkiem tego, włóczy się nocą po Tokio. W czasie jednej z takich wędrówek poznaje innego Gajdzina (obcokrajowca), wielkiego wzrostem Irlandczyka o imieniu Sean i wkrótce stają się najlepszymi przyjaciółmi. Dzielili się własnymi doświadczeniami i spostrzeżeniami na temat swojego gajdzińskiego życia w tym pięknym egzotycznym i cokolwiek niezrozumiałym dla nas Słowian, kraju.
Japonia to dla mnie bardzo szeroko pojęta egzotyka, więc to co czytałam, łykałam jak młody pelikan i coraz bardziej się dziwiłam. Pan Bruczkowski w swojej opowieści przybliża polskiemu czytelnikowi na przykład zasady pracy informatyka w japońskim przedsiębiorstwie, tudzież przygotowanie tego miejsca pracy do audytu. Co kryją w sobie pojęcia: nocna elektronika, czy kapsułkowe hotele. Mają tam zdecydowanie więcej rozmiarów puszek piwa od bardzo mini do bardzo maxi, serwis dla pijanych kierowców, oraz jednoosobowe toalety samochodowe. Swojskie w Japonii, są parapetówki, oczywiście te urządzane przez gajdzinów i w dodatku w towarzystwie polskiej żubrówki, oraz korki na autostradach i niedozwolona jazda po pasie policyjnym. Kac po takiej parapetówie jest zdecydowanie taki sam jak w Polsce.
Jednak to o czym pisze autor, to nie tylko rzeczy fajne, czy śmieszne. Opowiada też o wielkich latających karaluchach, o trzęsieniach ziemi, o zamachu terrorystycznym w tokijskim metrze. O wszechobecnej ciasnocie i budowaniu w pionie, bo ten sposób oszczędza się powierzchnię. O tym że Japończycy mają równie mgliste pojęcie o naszym kraju, jak i większość Polaków o Kraju Kwitnącej Wiśni. Tego wszystkiego i jeszcze wiele więcej można się z tej pozycji dowiedzieć. Mogłabym ją zarekomendować i tym którzy znają lub cokolwiek więcej wiedzą o Japonii, na przykład w celach weryfikacji z ich przeżyciami, spostrzeżeniami, czy wiadomościami, jak również całkowitym laikom mojego pokroju.
''Japończycy to najuczciwszy naród na świecie, więc kradną tylko rowery i parasole ''
Opowiedziana z jajem i lekkim przymrużeniem oka historia, z dziesięciu lat Pobytu w Kraju Kwitnącej Wiśni, lub jak pisze autor '' Kraju Wschodzącego Jena ''. To pierwsza książka tegoż pisarza, jaka wpadła w moje łapki i była to przyjemna lektura. Mimo iż pewnie coś tam się w Japonii...
'' Przecież to jest niepojęte że człowiek nie ma prawa odwołać się od decyzji, która ostatecznie prowadzi do jego śmierci ''
Książka jest doskonała w swym przekazie . Niby nie pokazuje niczego nowego, bo to że nasza '' służba '' zdrowia jest w głębokiej agonii nie od dziś , to i nie od dziś wiadomo . Jednak ja znowu zrobiłam błąd który już kilka razy popełniłam (muszę się w końcu nauczyć go nie popełniać), otóż przeczytałam tę książkę za jednym zamachem, że tak rzeknę , no i mam, co ? ano doła wielkiego jak Wielki Kanion Kolorado . Takich rzeczy nie robi się samemu sobie . Taką lekturę jeśli się już czyta, należy sobie dawkować i tyle.
Książka podzielona jest na rozdziały w których autor pochyla się nad wszelkimi nieprawidłowościami w służbie zdrowia . Z wyczuciem pokazuje przepracowanych i źle opłacanych lekarzy, zagonione pielęgniarki które nie mają kiedy się wysikać, przerzedzone salowe które nie nadążają ze sprzątaniem . Jest też i o tym jak pacjenci traktują lekarzy i pielęgniarki . Jest nawet o tym jak to SZANOWNI, zadufani w sobie lekarze traktują swoje pomocnice na linii frontu, czyli pielęgniarki . Z jaką wyższością traktują niższy biały personel .
Niestety ja czuję pewien niedosyt panie autorze . Wzorem czytelnika Tomka pytam, gdzie wypowiedzi pacjentów ? gdzie spojrzenie tej drugiej strony , tej z poczekalni ? Owszem są relacje nawet dość pojedyncze i osobiste pacjentów, ale tylko w kontekście walki (z góry przegranej zresztą jak się okazuje) z systemem, czyli głównie z NFZ - em. Którą to instytucję ja również uważam za twór który trzeba koniecznie zniszczyć do gołej ziemi i zaorać miejsce, by nic z pod niej nie wylazło i jeszcze obsiać trawą, a potem zbudować coś zupełnie nowego . Bo z NFZ - tu już nic się zrobić nie da.
Czego się jeszcze dowiedziałam z tej książki ? Ano tego że lekarzowi wolno na pacjenta naburczeć, bo lekarz jest (patrz jak wyżej) źle opłacany, przepracowany i zestresowany , pacjentowi wolno tylko czekać na poczekalni po 20 godzin z bólem nie do wytrzymania, bo nikt się nawet nie zainteresuje by podać czekającemu chociaż coś przeciw bólowego . Dowiedziałam się jeszcze tego że więzień, bez względu na to za co siedzi, ma prawo do opieki lekarskiej o jakiej ciężko pracujący porządny obywatel, który nigdy nawet mandatu nie zapłacił i odprowadzający terminowo wszelkie podatki i ZUS-y może sobie tylko pomarzyć .
Jest jeszcze też trochę o przeszczepach , o tym jak się stwierdza, na podstawie jakich doświadczeń, śmierć mózgu . Czyli zgon , po którym można pobrać narządy do przeszczepu . Oraz o równie źle opłacanych, za to obarczonych dużą odpowiedzialnością , więziennych strażnikach, oraz o Gostyninie i Ustawie z dnia 22 listopada 2013 o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób, czyli ustawie nazwanej przez media ustawą o bestiach. Polecam tę książkę , ale ostrzegam , nie czytajcie jej jak ja '' na raz ''. Ja na pewno sięgnę po inne publikacje pana Kapusty.
'' Przecież to jest niepojęte że człowiek nie ma prawa odwołać się od decyzji, która ostatecznie prowadzi do jego śmierci ''
Książka jest doskonała w swym przekazie . Niby nie pokazuje niczego nowego, bo to że nasza '' służba '' zdrowia jest w głębokiej agonii nie od dziś , to i nie od dziś wiadomo . Jednak ja znowu zrobiłam błąd który już kilka razy popełniłam (muszę się...
'' Wydarzenia opowiedziane przez jednego człowieka to jego los, przez wielu ludzi - to już historia ''
Była piękna, ciepła wiosenna noc. Gwiazdy mrugały do siebie nawzajem i wdzięczyły się do księżyca . Ludzie, utrudzeni pracowitym dniem , spali snem sprawiedliwych w swoich bezpiecznych domach i mieszkaniach. Nikt z nich nie spodziewał się że już za parę godzin nastąpi coś co zmieni wszystko, dla wielu. Coś, czego skutki odczuje jeszcze wiele kolejnych pokoleń...
Tak mogłaby się zaczynać jakaś straszna, horrorowata wymyślona historia wziętego pisarza wymienionego gatunku. Jednak sęk w tym, że ta historia to samo życie , same '' gołe '' fakty, nic wymyślonego czy podbarwionego. To monologi naocznych świadków lub ich najbliższych (bo sami świadkowie często już nie żyją). Autorka, rewelacyjna Swiatłana Aleksijewicz, oddała całą '' narrację '' im, swoim rozmówcom, niczego nie komentując nie poprawiając, nie wycinając. Dlatego w książce zdarzają się powtórzenia, czasem padnie '' brzydkie '' słowo, czasem ktoś na dłużej się zamyśli . Samo życie...życie Czarnobylców, życie w cieniu sarkofagu, życie w cieniu śmierci. Ale, ale , o czym ja właściwie mówię ? Mówię o książce '' Krzyk Czarnobyla ''
Długo stała u mnie na półce, bardzo chciałam ją przeczytać i tak samo bardzo bałam się jej . W końcu usłyszałam że powstał mini serial o Czarnobylu, obejrzałam wszystkie pięć odcinków. Oglądałam go ze zmarszczonym czołem i zaciśniętą szczęką. Zaciśniętą tak mocno że miałam wrażenie że już nigdy nie uda mi się jej otworzyć. Pomyślałam, że w końcu czas zabrać się za książkę, nic już chyba mnie '' gorszego '' nie spotka jak ten serial. Jakże się myliłam...Książkę czytałam dwa tygodnie, mimo że to tylko 200 stron, musiałam robić przerwy, ponieważ inaczej się nie dało. Zduszone gardło, łzy lecące ciurkiem...To co zrobiono tym ludziom , tym którzy w tej książce powierzają czytelnikowi swoje monologi, powinno być uznane za świadome ludobójstwo z odroczonym wyrokiem śmierci . Gdzieś kiedyś usłyszałam że Rosja, to nie kraj, to stan umysłu i chyba coś w tym jest, zmieniła się nazwa tego '' kraju '', ale czy zmieniła się mentalność ludzi ?
O Czarnobylu napisano już całkiem sporo, więc ja niczego już więcej nie będę pisać . Może jeszcze tylko tyle że dziś do Zony organizuje się wycieczki . Ale też to że dziś skażone lasy porastające okolice sarkofagu, płoną, wyrzucając w atmosferę...nie wiadomo co właściwie , ale znowu nam się wmawia że '' jest bezpiecznie '' czy to prawdziwa prawda, czy taka sama jak tamta ? Dokładnie dzisiaj wypada 34 rocznica tamtej katastrofy...pamiętajmy, gdyż, wbrew pozorom , bezpieczeństwo technologiczne elektrowni atomowych dotyczy nas wszystkich. Książkę polecam, chociaż , czytacie na własną odpowiedzialność.
'' Wydarzenia opowiedziane przez jednego człowieka to jego los, przez wielu ludzi - to już historia ''
Była piękna, ciepła wiosenna noc. Gwiazdy mrugały do siebie nawzajem i wdzięczyły się do księżyca . Ludzie, utrudzeni pracowitym dniem , spali snem sprawiedliwych w swoich bezpiecznych domach i mieszkaniach. Nikt z nich nie spodziewał się że już za parę godzin nastąpi coś...
Za każdym razem kiedy czytam książkę opowiadającą o prawdziwych wydarzeniach , zwłaszcza o TAKICH wydarzeniach , obiecuję sobie więcej nie sięgać po taką literaturę . Zbyt wiele emocji mnie to kosztuje . Zbyt wielki chaos wprowadzają takie lektury w moje pojęcie o ludzkiej kondycji człowieczeństwa . Z jednej strony , jakaś część mnie bardzo się broni , by przyjąć to co czytam do wiadomości , chociaż świadomie wiem że tak się działo , że to ludzie ludziom...Z drugiej strony kiedy czytam że inni ludzie dzielili się wszystkim co mieli , chociaż sami mieli niewiele , ale oddawali ostatni kawałek chleba uciekinierom którym właśnie Niemcy spalili wieś i często najbliższych . To czuję się jak wahadło wychylające się raz w jedną raz w drugą stronę . Najbardziej poraziły mnie wspomnienia o głodzie...do czego głód jest w stanie '' zmusić '' człowieka . Taka lektura jak ta długo '' trawi '' się w mojej głowie i w moich emocjach . Z jednej strony obiecuję , nie chcę więcej , z drugiej strony , w kolejce czeka już Sołżenicyn i to też nie będzie łatwa i przyjemna książka...
Za każdym razem kiedy czytam książkę opowiadającą o prawdziwych wydarzeniach , zwłaszcza o TAKICH wydarzeniach , obiecuję sobie więcej nie sięgać po taką literaturę . Zbyt wiele emocji mnie to kosztuje . Zbyt wielki chaos wprowadzają takie lektury w moje pojęcie o ludzkiej kondycji człowieczeństwa . Z jednej strony , jakaś część mnie bardzo się broni , by przyjąć to co...
więcej mniej Pokaż mimo to
Było dużo sprzyjających zbiegów okoliczności, które pozwoliły mu osiągnąć sukces. Po pierwsze, był mężczyzną"
Kiedy skończyłam czytać tę książkę, spojrzałam na górę notatek zrobionych w trakcie czytania i.... zarządziłam rodzinną telekonferencję z moją jakże liczną rodziną. Moja babcia, która już niestety nie żyje od kilkunastu lat, doskonale się wpisuje w wiele postaci opisywanych w tej lekturze. Babcia nie żyje, ale wciąż żyje moja mama i jej siedmioro rodzeństwa, wszyscy urodzeni na podlubelskiej wsi.
Z rozmów i relacji samej mojej mamy oraz jej rodzeństwa, czyli moich wujków i ciotek i ich licznych dzieci bardzo wyraźnie klaruje mi się obraz właśnie takich babek i warunków, o jakich pisze autorka. Niestety, niczego nie zmyśla, wszystko, co opisuje, ma doskonale uwiarygodnione zapiskami, dokumentami i pamiętnikami, tudzież nagraniami autentycznych rozmów z tymi, których nie ma już wśród nas.
Dużo już o tej książce napisano, więc ja nie będę się jakoś rozwlekać ze swoim zdaniem. Powiem tylko tyle, że teraz bardziej rozumiem moją nie za "ciepłą" dla swych wnuków babcię, nie za ciepłą w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, jej "babciowość" wnukom okazywana była zupełnie inaczej. Rozumiem też moją mamę, która uważa, że dzieci się nie przeprasza... ale też domyślam się komu i dlaczego ta książka mogła się nie spodobać...
Jedyny mój mini zarzut jest taki, że rzeczywiście trochę za dużo w niej powtórzeń. Czasami jakiś jeden list, jednej i tej samej osoby, przytaczany był kilkakrotnie w zależności od tego, o czym traktował dany rozdział książki. To powodowało pewną monotonię i znużenie. Jednak moja ogólna ocena tej pozycji jest wysoka i wynosi aż osiem gwiazdek.
Było dużo sprzyjających zbiegów okoliczności, które pozwoliły mu osiągnąć sukces. Po pierwsze, był mężczyzną"
więcej Pokaż mimo toKiedy skończyłam czytać tę książkę, spojrzałam na górę notatek zrobionych w trakcie czytania i.... zarządziłam rodzinną telekonferencję z moją jakże liczną rodziną. Moja babcia, która już niestety nie żyje od kilkunastu lat, doskonale się wpisuje w wiele postaci...