-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2015-07-15
2017-09-07
Czytałem kilka rzeczy Bolano, ale najdłuższe jego powieści zostawiałem na bliżej nieokreślaną przyszłość. Ta w końcu nadeszła i w lecie 2017 roku wybrałem nie "2666" spoczywające od lat na mojej półce, ale pożyczonych z biblioteki "Dzikich detektywów". Jestem zachwycony, ale rozumiem ludzi, których ta książka wykończyła lub zirytowała. Szczególnie druga część stanowi wyzwanie - jest kilkudziesięciu narratorów, którzy opowiadając o sobie rzucają szczątkowe informacje o głównych bohaterach - Arturze Belano i Ulissesie Limie. Z tych elementów trzeba sobie coś ułożyć, akceptując, że wielu klocków od autora nie dostaniemy. Muszę przyznać - co czytelników Belano raczej nie zdziwi - że nie umiem do końca powiedzieć, o czym ta książka jest. O środowisku młodych meksykańskich poetów? O poszukiwaniach zaginionej poetki? O ucieczce i tułaczce po świecie? Dostajemy mnóstwo informacji, przy tym wiele jest tu niedomówień, wątków zaznaczonych jednym zdaniem i porzuconych. Jeśli ktoś potrzebuje pełnego opisu postaci i jasnego wątku głównego, a więc powieści "po bożemu", to "Dzikich detektywów" radzę unikać. Jeśli natomiast macie czas, by się w tę powieść zanurzyć i spokojnie z nią spędzić ze 2-3 tygodnie czytając po 30 stron dziennie (szczególnie dotyczy to części drugiej, tej najbardziej gęstej), to można się zachwycić. Na takie książki trafiam raz w roku, czasem rzadziej i nie chce mi się z nich wychodzić. Do "Dzikich detektywów" na pewno wrócę, czytając fragmentami, bo tu jest takie nasycenie treścią, że to lektura na wiele razy. W tym sensie przypominała mi, przy wszelkich różnicach, "Rękopis znaleziony w Saragossie".
Czytałem kilka rzeczy Bolano, ale najdłuższe jego powieści zostawiałem na bliżej nieokreślaną przyszłość. Ta w końcu nadeszła i w lecie 2017 roku wybrałem nie "2666" spoczywające od lat na mojej półce, ale pożyczonych z biblioteki "Dzikich detektywów". Jestem zachwycony, ale rozumiem ludzi, których ta książka wykończyła lub zirytowała. Szczególnie druga część stanowi...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-18
Pierwszy tom "Mojej walki" był dla mnie odkryciem. Znałem dobre opinie o książce, co automatycznie nastawia mnie krytycznie, ale po lekturze przyznałem większości z nich rację. Knausgard pisze o tym, co codzienne, zwyczajne, powszechne. Przez ponad 100 stron potrafi snuć wątek sprzątania domu po ojcu (oczywiście z licznymi retrospektywami i odniesieniami) i ten opis prozaicznych czynności (mycie balustrady, wyrzucanie śmieci, przygotowywanie obiadu) działał na mnie hipnotycznie. Knausgard potrafi pisać obrazowo, realistycznie. Do tego szczerość autora jest wręcz szokująca. Nie oszczędza swoich bliskich, ale najbardziej surowy jest dla samego siebie. Świetny początek obszernej serii i niecierpliwie będę czekał na tom drugi.
P.S. Przeczytawszy tom 2 "Mojej walki" równo rok po pierwszym zmieniam ocenę z 9 na 10. To jednak doskonała książka.
Pierwszy tom "Mojej walki" był dla mnie odkryciem. Znałem dobre opinie o książce, co automatycznie nastawia mnie krytycznie, ale po lekturze przyznałem większości z nich rację. Knausgard pisze o tym, co codzienne, zwyczajne, powszechne. Przez ponad 100 stron potrafi snuć wątek sprzątania domu po ojcu (oczywiście z licznymi retrospektywami i odniesieniami) i ten opis...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-14
Nie sądzę, żeby po lekturze "Rękopisu znalezionego w Saragossie" można było napisać coś sensownego. Ta książka pokazuje potęgę literatury - 200 lat po ukończeniu czyta się ją rewelacyjnie, daje wielką przyjemność, a podziw dla Potockiego rośnie z każdą przeczytaną stroną. To co mnie uderzyło, to fakt że napisanie takiej książki w świecie internetu i łatwości podróżowania byłoby niemal niemożliwe. W czasie, kiedy do Andaluzji nie leciało się 4 godziny wygodnym samolotem, ale tłukło się wozem konnym ze 3 miesiące to wyczyn niewiarygodny. Do tego wyobraźnia Potockiego zdaje się nie mieć granic. "Rękopis..." jest rzecz jasna nierówny, bo są fragmenty genialne, ale i takie, które nużą, ale jakie to ma znaczenie.
Edycja, którą recenzuję, bazuje na rekonstrukcji ostatniej wersji tekstu z 1810 roku. Wspaniale, że dostaliśmy nowy przekład, a pani Wasilewska spisała się doskonale. Dzięki temu mamy teraz trzy "Rękopisy...": 1) wersję tłumaczoną i dość dowolnie uzupełnioną przez Chojeckiego (i kanoniczną w Polsce), 2) publikację, którą właśnie przeczytałem i w której się zakochałem z 1810 roku, no i 3) tłumaczenie wersji z 1804 roku dokonane przez tę samą Annę Wasilewską, które wyszło właśnie jako ebook. Ta wielość konfunduje, ale mnie zupełnie nie martwi, bo daje szansę na powrót do Sierry Morena i przeżycia przygody w innej formie.
Nie sądzę, żeby po lekturze "Rękopisu znalezionego w Saragossie" można było napisać coś sensownego. Ta książka pokazuje potęgę literatury - 200 lat po ukończeniu czyta się ją rewelacyjnie, daje wielką przyjemność, a podziw dla Potockiego rośnie z każdą przeczytaną stroną. To co mnie uderzyło, to fakt że napisanie takiej książki w świecie internetu i łatwości podróżowania...
więcej mniej Pokaż mimo toKocham tę książkę bezgranicznie, odkąd byłem dzieciakiem, więc nie umiem "Parasola" ocenić na chłodno. Jestem na świeżo po lekturze z moimi dziećmi (6,5 i 3,5 roku) i wszyscy mieliśmy radochę ze śledzenia perypetii wokół czarnego parasola. Młodzi najbardziej docenili bohaterów: Hipcię, Kubusia, Leniwca, no i cały gang Olsena w składzie: Biały Kapelusz, Toluś Poeta, dziadek Kufel i Sportowiec z Rudą. Sympatyczne jest też samo tło, choć Warszawy jest tu znacznie mniej, niż choćby w "Do przerwy 0:1". Bahdaj w "Uwaga! Czarny Parasol!" dał nam idealną prozę wakacyjną i nie mogę się już doczekać, aż wrócę do niej z dziećmi za kilka lat, w lipcu lub sierpniu.
Kocham tę książkę bezgranicznie, odkąd byłem dzieciakiem, więc nie umiem "Parasola" ocenić na chłodno. Jestem na świeżo po lekturze z moimi dziećmi (6,5 i 3,5 roku) i wszyscy mieliśmy radochę ze śledzenia perypetii wokół czarnego parasola. Młodzi najbardziej docenili bohaterów: Hipcię, Kubusia, Leniwca, no i cały gang Olsena w składzie: Biały Kapelusz, Toluś Poeta, dziadek...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-30
Wybitna książka. Niektórzy mówią o niej, jako o pornografii śmierci, natomiast zupełnie się z tym nie zgadzam. Książka jest okrutna, bo nie może być inaczej, jeśli głównym bohaterem jest SS-man pracujący (straszne słowo w tym kontekście) na froncie wschodnim, gdzie obserwuje działania oddziałów mordujących Żydów. Uważam, że to okrucieństwo, sąsiadujące z elegancją doktora Aue i jego wyrafinowaniem intelektualnym, pokazuje, jak łatwe jest przekroczenie granicy między zwykłym mieszczańskim życiem, a egzystencją, gdzie życie ludzkie przestało mieć wartość. Chociaż oczywiście zaleta książki nie sprowadza się do banalnej konstatacji o (nomen omen) banalności zła.
Lektura jest bardzo obszerna (faktycznie sprawia wrażenie najgrubszej książki w księgarni), a autor szczegółowo opisuje, jak wygląda wojna z perspektywy mało ważnego oficera. Rewelacyjnie odzwierciedla działanie nazistowskiej biurokracji. Przykładowo instytucje III Rzeszy najpierw przerzucają się papierami, potem wysyłają ekspertów, a następnie organizują konferencję, by sprawdzić, czy Bergjuden to Żydzi, czy też nie Żydzi, bo SS nie może się dogadać z Wehrmachtem. Kompletna groteska, gdyby od decyzji nie zależało życie tych ludzi. Podobnie zagwostki natury logistycznej Eichmanna i zagłada pokazana jako wyzwanie technologiczne i transportowe. Bynajmniej nie urąga to pamięci ofiar, a wręcz przeciwnie - pokazuje jak głęboki może być obłęd, skoro mordowanie ludzi można sprowadzić do przemysłu, gdzie transport musi być na czas, bo inaczej spadnie efektywność. Kompletnie obrzydliwe, ale tak właśnie było. Nazizm to nie był (a w każdym razie nie tylko) groteskowo krzyczący fuhrer, ale właśnie szaleńcy w stylu Himmlera i ich precyzyjna machina zagłady.
Świetna książka, chociaż oczywiście nie dla każdego i ze względu na tematykę, i formę, a także objętość.
Wybitna książka. Niektórzy mówią o niej, jako o pornografii śmierci, natomiast zupełnie się z tym nie zgadzam. Książka jest okrutna, bo nie może być inaczej, jeśli głównym bohaterem jest SS-man pracujący (straszne słowo w tym kontekście) na froncie wschodnim, gdzie obserwuje działania oddziałów mordujących Żydów. Uważam, że to okrucieństwo, sąsiadujące z elegancją doktora...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-29
Komiks osadzony jest w schyłkowych latach Republiki Weimarskiej. Bardziej opowiada o mieście, o ówczesnych Niemczech i tym trudnym czasie, w którym wykluwał się nazistowski obłęd, niż o ludziach. Lutes szczególną uwagę poświęca Martcie Müller - studentce malarstwa i Kurtowi Severingowi - starszemu od niej dziennikarzowi. Natomiast jest też wielu bohaterów dodatkowych, głównie należących do ruchu komunistycznego (do którego autor - być może wyłącznie w kontrze do bojówek NSDAP - odczuwa jakąś tam sympatię). Podoba mi się ta wielość wątków i rwana narracja. Czarno-biały komiks zapewne wiernie odtwarza ówczesne berlińskie otoczenie, a realistyczna kreska trafia w mój gust. Jest to 1/3 opowieści (ostatniej części jeszcze nie ma) prezentującej niezwykle ciekawy moment w historii miasta i kraju, który zaważył na historii większości świata. To też komiks (a właściwie powieść graficzna) dla tych, którzy traktują to medium, jako coś infantylnego, albo drugorzędnego - tu mogą przekonać się o jego sile.
Komiks osadzony jest w schyłkowych latach Republiki Weimarskiej. Bardziej opowiada o mieście, o ówczesnych Niemczech i tym trudnym czasie, w którym wykluwał się nazistowski obłęd, niż o ludziach. Lutes szczególną uwagę poświęca Martcie Müller - studentce malarstwa i Kurtowi Severingowi - starszemu od niej dziennikarzowi. Natomiast jest też wielu bohaterów dodatkowych,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-02
W czasach maksymalizmu minimalistyczna książka. W erze przegadania, gdzie taka p. Bonda musi walnąć z 600 (bolesnych dla czytelnika) stron kryminału, pojawia się facet - Robert Seethaler, który pisze rzecz na 150 stron (dużą czcionką) i jest w stanie tam upchnąć faktycznie całe życie. Historia jest prosta, zarysowana ramowo, a jednak dużo tu treści, uczuć, myśli. No i sporo ciepła - wbrew opinii p. Karpowicza z okładki - zarówno autora wobec Andreasa Eggera, jak i bohatera względem otaczającej, alpejskiej rzeczywistości. To zresztą też książka o tym, jak zmieniły się austriackie peryferia w wyniku ekspansji masowej turystyki. "Całe życie" powinni dawać do przeczytania każdemu autorowi, który przychodzi do wydawnictwa z maszynopisem na więcej niż 400 stron druku - "masz przeczytaj to, wypieprz ze swojej książki połowę, nie absorbuj czytelnika sobą bez sensu". Piękna, mądra, skondensowana książka w czasach przegadania. Perła.
W czasach maksymalizmu minimalistyczna książka. W erze przegadania, gdzie taka p. Bonda musi walnąć z 600 (bolesnych dla czytelnika) stron kryminału, pojawia się facet - Robert Seethaler, który pisze rzecz na 150 stron (dużą czcionką) i jest w stanie tam upchnąć faktycznie całe życie. Historia jest prosta, zarysowana ramowo, a jednak dużo tu treści, uczuć, myśli. No i sporo...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-17
Najpierw Pierre Lemaitre zdziwił mnie jakością swojej prozy kryminalnej. Teraz kiedy spodziewałem się po nim wiele, zdziwił mnie raz jeszcze - tym że równie sprawnie porusza się w obszarze literatury pięknej.
I wojna światowa to temat w Polsce stosunkowo mało znany. Wiadomo z grubsza, że chłopaki namiętnie siedzieli w okopach, wypuszczali iperyt, Brytyjczycy zaprezentowali tanki, itd., ale nam to w gruncie rzeczy nie robi różnicy, bo efektem całej zadymy było odzyskanie przez Polskę niepodległości. Natomiast dla Brytyjczyków i Francuzów to była ogromna trauma, gorsza, niż to co się stało w "dogrywce" do Wielkiej Wojny w latach 1939-45.
Lemaitre jako Francuz podchodzi więc do konfliktu z lat 1914-18 tak, jak należy go traktować - jako do nonsensownej kaźni, gdzie młode chłopaki nawzajem się wyżynały dla kilkuset metrów kwadratowych przeoranej ziemi pod pieprzonym Verdun, czy inną Sommą. Autor "mówi" tu Remarquem, albo Hemingwayem i obala mity, które tak chętnie się utrwala w świecie grup rekonstrukcyjnych, że wojenka to jest taka przygoda, gdzie się postrzela z kumplami i pośmieje, coś jak paintball. Lemaitre pokazuje, że to tak nie jest do końca i że z tej hecy, z której wszyscy mieli wrócić przed Bożym Narodzenie roku 1914, to się faktycznie wracało, ale w przymałej trumnie. A nawet jak się wracało żywym, to było się kaleką bez twarzy, albo z całą twarzą, za to z traumą na całe życie.
"Do zobaczenia w zaświatach" to studium świata po wojnie, gdzie ci którzy umarli są problemem, ale ci którzy przeżyli są problemem po stokroć większym. Mam pewne zastrzeżenia do fabuły książki, która idzie jak po sznurku i nie zostaje właściwie nigdzie złamana, natomiast to jest szczegół. I akcja, i postacie, i ogólny klimat Francji końca drugiej dekady XX wieku powalają.
Pierre Lemaitre jest niebywałym odkryciem i nic tylko czytać jego kryminały i "Do zobaczenia w zaświatach". I chyba szykuje się kontynuacja, podejrzewam, że w realiach II wojny światowej. Świadczy o tym nawiązanie w epilogu, że o dziewczynce - przyjaciółce Edwarda - jeszcze usłyszymy za jakiś czas. Obyśmy usłyszeli panie Lemaitre!
Najpierw Pierre Lemaitre zdziwił mnie jakością swojej prozy kryminalnej. Teraz kiedy spodziewałem się po nim wiele, zdziwił mnie raz jeszcze - tym że równie sprawnie porusza się w obszarze literatury pięknej.
I wojna światowa to temat w Polsce stosunkowo mało znany. Wiadomo z grubsza, że chłopaki namiętnie siedzieli w okopach, wypuszczali iperyt, Brytyjczycy zaprezentowali...
2016-10-20
Trzecie spotkanie z Eleną Ferrante i jej bohaterkami było dla mnie jeszcze bardziej udane, niż to pierwsze („Genialna przyjaciółka”) i drugie („Historia nowego nazwiska”). Wciąż nie wydaje mi się, żeby to była wybitna literatura piękna, ale ta książka wciąga, ma rewelacyjnie zarysowane tło społeczne, już nie tylko biednej dzielnicy Neapolu, ale także klas wyższych, w których Elena Greco porusza się dość niepewnie, jako osoba z nagłego i mimo wszystko niespodziewanego awansu. Cieszę się, że autorka skupiła się na Elenie w większym stopniu, niż na Lili, choć mimo to i tak jest ona wszechobecna w życiu Greco. Do tego Ferrante pokazuje czasy wyjątkowo intensywne politycznie – rok 1968, radykalizacja środowisk lewicowych, terroryzm (a i tak akcja kończy się w "Historii ucieczki" przed zabójstwem Alda Moro). „Genialna przyjaciółka” podobała mi się umiarkowanie, dwa kolejne tomy – bardzo, tak więc ruszam dziś do biblioteki po tom czwarty – ostatni i jestem niezwykle ciekaw, jak to się wszystko skończy.
Trzecie spotkanie z Eleną Ferrante i jej bohaterkami było dla mnie jeszcze bardziej udane, niż to pierwsze („Genialna przyjaciółka”) i drugie („Historia nowego nazwiska”). Wciąż nie wydaje mi się, żeby to była wybitna literatura piękna, ale ta książka wciąga, ma rewelacyjnie zarysowane tło społeczne, już nie tylko biednej dzielnicy Neapolu, ale także klas wyższych, w...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-29
Trudno uwierzyć, że Jacek Dehnel skończył "Lalę" w 2002 roku. Taka fraza i zdolność snucia historii w wieku 22 lat jest trochę nieprzyzwoita. "Lala" to rzecz świetna. Książka jest bardziej hagiografią, niż biografią babci pisarza - Heleny Bienieckiej. Trudno wymagać, by nie była skoro pisał ją kochający wnuk. Pani Helena, tytułowa Lala, życie miała takie, jak to mają ci, którym przyszło żyć w ciekawych czasach. Zawieruchy wojenne, polityczne rewolucje, przemiany społeczne, na które nakładają się charaktery nazwijmy to niepospolite. Moją ulubioną postacią jest ojciec (nieco rzecz spłycając) tytułowej bohaterki - pan Walerian Karnaucho. Ale i dziadek Brokl i wszyscy inni wręcz skrzą się od oryginalności. Dużo w tym wszystkim humoru, ale ostatnie rozdziały nie pozbawione są refleksji nad przemijaniem.
"- A co tam piszesz? - pyta babcia znad jakiegoś pisma.
- Powieść o tobie, babciu.
(...)
- I jak ci idzie?
- Fatalnie. Nic się nie klei. Bo albo muszę iść chronologicznie, a to bez sensu, a ty nigdy nie opowiadasz chronologicznie, albo dygresjami, a wtedy nikt się nie zorientuje, o co chodzi.
- To sobie przeczyta dwa razy" (W.A.B. 2011, s. 326).
Faktycznie książka składa się z wielu historii, które się przeplatają i to znikają w dygresji, to wypływają na wierzch. Natomiast okazuje się, że wszystko to się jednak klei i czyta się "Lalę" rewelacyjnie, bez zagubienia. A przeczytać - jak radzi pani Helena - drugi raz też nie zawadzi.
Trudno uwierzyć, że Jacek Dehnel skończył "Lalę" w 2002 roku. Taka fraza i zdolność snucia historii w wieku 22 lat jest trochę nieprzyzwoita. "Lala" to rzecz świetna. Książka jest bardziej hagiografią, niż biografią babci pisarza - Heleny Bienieckiej. Trudno wymagać, by nie była skoro pisał ją kochający wnuk. Pani Helena, tytułowa Lala, życie miała takie, jak to mają ci,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-13
Uwielbiam Bolano. Ta książka to leksykon, zbiór życiorysów nieistniejących ludzi i organizacji oraz nigdy nienapisanych wierszy i powieści. Jedynie część o Carlosie Ramírezie Hoffmanie jest względnie konwencjonalnym opowiadaniem rozwiniętym później w krótką powieść ("Gwiazda daleka"). O czym to jest? No o literaturze faszystowskiej w obu Amerykach, a właściwie o jej twórcach, o ekstremistach, którzy nie tylko faszyzują, ale też piszą, zazwyczaj poezję. Żałowałem, że wszystkie książki, o których pisze Bolano nie istnieją, nie da się ich przekartkować, że ten cały - często groteskowy i zabawny - świat nigdy nie istniał. A jest on w pełni realny i notki biograficzne zawarte w "Literaturze..." niespecjalnie różnią się od tych, które znajdziecie w Wikipedii (okej, są lepiej napisane i bardziej fantazyjne). Ta książka to rzecz do wielokrotnego czytania, choć raczej nie polecałbym zaczynać przygody z Bolano od niej (podobnie nie zaczynajcie od "Dzikich detektywów", ani od "2666" i w ogóle się zastanówcie dwa razy, zanim weźmiecie Bolano do ręki...). Uwielbiam Bolano i uwielbiam tę książkę, zarazem ubolewając, że znam już niemal całą prozę tego wybitnego, przedwcześnie zmarłego Chilijczyka.
Uwielbiam Bolano. Ta książka to leksykon, zbiór życiorysów nieistniejących ludzi i organizacji oraz nigdy nienapisanych wierszy i powieści. Jedynie część o Carlosie Ramírezie Hoffmanie jest względnie konwencjonalnym opowiadaniem rozwiniętym później w krótką powieść ("Gwiazda daleka"). O czym to jest? No o literaturze faszystowskiej w obu Amerykach, a właściwie o jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-30
Przed lekturą spotykałem się z opiniami, że drugi tom "Mojej walki" przewyższa pierwszy. Nie mogę się z tym zgodzić, choć to oczywiście wspaniała książka.
Knausgard pisze w niej głównie o rodzicielstwie, relacjach z żoną i matką dzieci i procesie twórczym. Mnie natomiast bardziej poruszał rozrachunek z ojcem i dzieciństwem, którego Knausgard dokonywał w poprzedniej części. Miałem nadzieję, że temat ojcostwa zajmie tutaj bardziej znaczące miejsce, a jednak jest on wątkiem głównym tylko na początku. Ciekawie pokazana jest trudna relacja z żoną, której autor nie oszczędza. Natomiast przede wszystkim nie oszczędza samego siebie. Wydaje mi się, że trafnie przyjaciel Knausgarda - Geir porównuje pisarza do umartwiającego się ascety. Chwilami Norweg jest wręcz irytujący i miałoby się ochotę potrząsnąć nim i kazać mu się wreszcie otrząsnąć z tego ustawicznego samobiczowania za wydumane przewiny.
Po pierwszym tomie wiele osób narzekało na fragmenty nazwijmy to filozoficzne, które w ich opinii nie dorastały do opisu codzienności. Mnie się one wówczas podobały, natomiast po części drugiej mój entuzjazm dla nich opadł. Za to wspaniała jest anatomia codzienności. Nie ma tu może aż tak transowych fragmentów, jak opis sprzątania domu po ojcu, ale o tej rutynie Knausgard pisze w sposób imponujący (który to talent wyrzuca mu zresztą Geir). Często się z Knausgardem identyfikowałem i nawet uznając, że jest to straszny maruda, to po prostu lubię tego człowieka i jego bliskich.
Na koniec wyrażę wyrazy wielkiego szacunku dla mojej ulubionej tłumaczki - pani Iwony Zimnickiej. Co my Polacy byśmy bez tej pani zrobili? Kto by tłumaczył tak wspaniale Knausgarda, Christensena, Espedala, ale też Nesbo i Engera? Ogromny szacunek za jakość i tłumaczenia, i redakcji. Nie żebym popędzał, ale nie obraziłbym się, gdybym na kolejny tom musiał czekać krócej, niż na do połowy następnego roku. Tym bardziej, że wrócimy do dzieciństwa autora. Dziś mam przesyt, bo w tę książkę wchodzi się bardzo głęboko, ale za 2 tygodnie będę już niecierpliwie czekał na tom trzeci.
Przed lekturą spotykałem się z opiniami, że drugi tom "Mojej walki" przewyższa pierwszy. Nie mogę się z tym zgodzić, choć to oczywiście wspaniała książka.
Knausgard pisze w niej głównie o rodzicielstwie, relacjach z żoną i matką dzieci i procesie twórczym. Mnie natomiast bardziej poruszał rozrachunek z ojcem i dzieciństwem, którego Knausgard dokonywał w poprzedniej części....
Uwielbiam takie książki, mimo że nie do końca rozumiem, dlaczego tak jest. Chcę podążać za fabułą "Nieba w kolorze siarki", zżywać się z postaciami, tęsknić za nimi po skończonej lekturze. Mało tu jest rzeczy spektakularnych, dużo o tym, co ludzie mają w głowie, jak niejednoznaczne są ich relacje. A to wszystko w moim ulubionym skandynawskim klimacie z ciekawą historią Finlandii i mniejszości szwedzkiej w tym kraju w tle. Zazdroszczę tym, którzy powieść Westo mają wciąż przed sobą.
Uwielbiam takie książki, mimo że nie do końca rozumiem, dlaczego tak jest. Chcę podążać za fabułą "Nieba w kolorze siarki", zżywać się z postaciami, tęsknić za nimi po skończonej lekturze. Mało tu jest rzeczy spektakularnych, dużo o tym, co ludzie mają w głowie, jak niejednoznaczne są ich relacje. A to wszystko w moim ulubionym skandynawskim klimacie z ciekawą historią...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-13
Lubisz powieści ożywiające światy, które umarły? To bierz i czytaj "Niesamowite przygody Kavaliera i Claya"! Michael Chabon zaleje cię szczegółami, zobaczysz Nowy Jork i jego przedmieścia z lat 40. i 50. XX wieku, otrzymasz wgląd w czasy, kiedy Superman dopiero przyleciał na Ziemię, a Batman kminił, gdzie można kupić batmobil. Poczujesz klimat i popodglądsz bohaterów, nie ściemnione manekiny na tle dekoracji z dykty, ale żywych (mimo że w większości zmyślonych) ludzi w pulsującym otoczeniu. To rzecz rozrywkowa, a zarazem wspaniała powieść o początkach amerykańskiego komiksu, o wojnie, o przyjaźni, miłości, trochę też o ojcostwie i problemach świata z wyzyskiem i zakłamaniem na czele; pracowicie i z polotem napisana przez Chabona, doskonale przełożona przez Piotra Tarczyńskiego. 800 stron to dużo, ale cholera, warto, naprawdę warto.
Lubisz powieści ożywiające światy, które umarły? To bierz i czytaj "Niesamowite przygody Kavaliera i Claya"! Michael Chabon zaleje cię szczegółami, zobaczysz Nowy Jork i jego przedmieścia z lat 40. i 50. XX wieku, otrzymasz wgląd w czasy, kiedy Superman dopiero przyleciał na Ziemię, a Batman kminił, gdzie można kupić batmobil. Poczujesz klimat i popodglądsz bohaterów, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-27
"Niewidzialne miasta" to niesamowita książka. Nie ma fabuły, a mimo że rozmawiają postacie historyczne - Marco Polo i Kubłaj-chan (cesarz Chin, syn Czyngis-chana), to realiów epoki również nie odzwierciedla. Calvino udowadnia, że literatura może być efektem czystej, nieskrępowanej wyobraźni, będącej przy tym rekonstrukcję rzeczywistości. Stąd Marco Polo opowiadając o 55 miastach, mówi też o takich, w których jest metro, albo lotnisko. Opisy, które snuje to zazwyczaj przypowieści, gdzie opis miasta ma być przyczynkiem do refleksji nad człowiekiem i jego życiem. Są one zwiewne, poetyckie, trafiające w istotę rzeczy, niekiedy bywają też zabawne, czy nawet brutalne. Piękna książka, którą można co prawda przeczytać w 3-4 godziny, ale chyba lepiej ją dozować. A jeszcze lepiej wracać do niej, co zamierzam robić.
"Niewidzialne miasta" to niesamowita książka. Nie ma fabuły, a mimo że rozmawiają postacie historyczne - Marco Polo i Kubłaj-chan (cesarz Chin, syn Czyngis-chana), to realiów epoki również nie odzwierciedla. Calvino udowadnia, że literatura może być efektem czystej, nieskrępowanej wyobraźni, będącej przy tym rekonstrukcję rzeczywistości. Stąd Marco Polo opowiadając o 55...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-06
Urzekł mnie Romain Gary tą swoją niby autobiografią. Niby, bo po pierwsze ona jest mocno wybiórcza. Skupia się głównie na dzieciństwie, sporo pisze o wojnie, natomiast młodość studencka tu nie występuje, podobnie jak lata powojenne. Autor skacze z wątku na wątek przytaczając pyszne anegdoty. Do tego sposób w jaki Kacew (tak się naprawdę nazywał) operuje słowem pokazuje, że to pisarz z bardzo wysokiej półki. "Obietnica poranka" to quasi-autobiografia, bo moim zdaniem autor nie tylko dokonuje kreacji siebie (każdy w swej własnej biografii to robi), ale po prostu konfabuluje w żywe oczy i nawet nie jest mu głupio. I to jest piękne! Do tego jest sporo wątków polskich, bo autor jako dziecko mieszkał w międzywojennym Wilnie i Warszawie. To pierwsza książka, którą przeczytałem w 2015 roku i która dała mi wiele optymizmu w potęgę literatury.
Urzekł mnie Romain Gary tą swoją niby autobiografią. Niby, bo po pierwsze ona jest mocno wybiórcza. Skupia się głównie na dzieciństwie, sporo pisze o wojnie, natomiast młodość studencka tu nie występuje, podobnie jak lata powojenne. Autor skacze z wątku na wątek przytaczając pyszne anegdoty. Do tego sposób w jaki Kacew (tak się naprawdę nazywał) operuje słowem pokazuje, że...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książki wybitne pisane są na szczęście rzadko, więc gdy trafia się na jedną z nich, to sprawiają niebywałą radość.
W ostatnich kilku latach Szczepan Twardoch przeszedł wielką metamorfozę - od stereotypowego chłopaka-informatyka w dobrze ubranego, eleganckiego mężczyznę, jeżdżącego fajnym autem. Natomiast kluczowa dla mnie zmiana zaszła w pisarstwie Ślązaka. Różnica między np. "Wiecznym Grunwaldem" a "Drachem" jest kolosalna, rzecz jasna na korzyść tej drugiej książki.
Już czytając "Morfinę" wiedziałem, że mam do czynienia z bardzo zdolnym pisarzem. Natomiast uważam, że tamta książka, wyróżniająca się żywym, pulsującym światem przedstawionym i atrakcyjną formą, nie porywała fabularnie. W przypadku "Dracha" zostało zachowane i doszlifowane to wszystko, co w "Morfinie" dobre, a przy tym fascynująca jest opowiadana historia. Nie jest spektakularna, bo to rzecz o zwykłych ludziach, ale porywa prawdziwością, realnością. Bo mimo zastosowania formuły wszechwiedzącego, nadrzeczywistego narratora - Dracha (pełni on tę samą rolę, co Morfina; wręcz można by uznać, że to różne oblicza tej samej siły) obcujemy z prozą realistyczną i widać, że Twardoch pisze o regionie, który doskonale zna, z którego pochodzi i gdzie mieszka, a zatem rozumie ludzi i ich losy. Podziwiam panowanie Twardocha nad narracją łączącą kilka perspektyw czasowych i języków często w obrębie jednej strony.
"Drach" to rzecz wybitna, którą przy całej zawiłości formalnej po prostu świetnie się czyta. Dla mnie to najlepsza polska powieść 2014 roku.
Książki wybitne pisane są na szczęście rzadko, więc gdy trafia się na jedną z nich, to sprawiają niebywałą radość.
więcej Pokaż mimo toW ostatnich kilku latach Szczepan Twardoch przeszedł wielką metamorfozę - od stereotypowego chłopaka-informatyka w dobrze ubranego, eleganckiego mężczyznę, jeżdżącego fajnym autem. Natomiast kluczowa dla mnie zmiana zaszła w pisarstwie Ślązaka. Różnica między...