-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać3
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Biblioteczka
2015-04-07
2015-01-25
2014-12-22
2014-12-10
Mam problem z Trudi Canavan. Autorka ma wyobraźnię i książki wyczarowuje jedna za drugą. Pewnie to przekłada się na jej niebywałą popularność. To się jej chwali – na kontynuacje nie trzeba czekać za długo, wszystko zależy tylko od szybkości i chęci polskich wydawnictw. Jednak będąc maszynką do robienia opasłych i często rozbudowanych fabularnie książek wpływa na to, że czegoś tam w środku brakuje, ale czego? Na to pytanie ciężko mi jest odpowiedzieć, nawet w kontekście przeczytania jej ostatniej książki – „Złodziejskiej magii”.
Trudi Canavan tym razem zmieniła trochę schemat pisania, gdyż mamy dwóch głównych bohaterów, których wątki przeplatają się co kilka rozdziałów. Chłopak i dziewczyna. Tyen i Rielle. On żyje w steampunkowym świecie napędzanym przez technikę i maszyny, ona w świecie świętych praw i konwenansów. On jest wolny, głodny wiedzy i niebojący się przygody. Ona zahukana, cichutka i grzeczna. Jednak coś ich łączy – magia. Tyen lubi z nią eksperymentować szukając przy tym odpowiedzi na niezadane pytania, Rielle zaś traktuje ją jako karę za swoje grzechy popełnione przeciwko boskim Aniołom. Jednakże oprócz nich pojawia się jeszcze ta trzecia bohaterka, wyjątkowo ciekawa, niezwykle mądra i nieskończenie stara - książka Vella co kiedyś przed tysiącami lat była kobietą wyjątkowo mściwego maga, na którego wspomnienie ludzie ciągle mają ciarki ze strachu. Znalezienie Velli przez Tyena podczas wykopalisk było niejako bodźcem, który w ostateczności może doprowadzić do zmiany wartości bohatera, a może i całego świata. Autorka w tym względzie jest nieprzewidywalna, gdyż nigdy nie wiadomo jak poprowadzi ona dalszą historię, co bardzo wpływa na wartość jej książek.
Zdecydowanym plusem tej książki jest kreacja obu światów, podobnych od siebie, ale tak bardzo różnych. Świat Tyena jest światem maszyn, szybowców, zeppelinów. Magowie są naukowcami i inżynierami podnoszącymi magię na nowy, inny poziom. Poziom techniki i nowoczesnych wynalazków. Przyznaję, że autorka dobrze czuje się w konwencji steampunku zapełniając świat wymyślnymi środkami transportu i problemami jakie ściągają one na niczym niewinnych obywateli, gdyż machiny mają to do siebie, że zżerają magię. I to bynajmniej nie wolno, co przybliża powolutku groźbę magicznej zagłady. Z drugiej strony świat Rielle jest prosty, konserwatywny i bardzo poddańczy. Magia jest ogólnie zakazana, z wyjątkiem kapłanów służących Aniołom – tylko oni są na tyle czyści, że mogą z mocy korzystać. Cała reszta pospólstwa za nawet nieświadome „okradanie” z magii Aniołów może łatwo trafić do nieprzyjemnego więzienia, gdzie kara będzie niczym w porównaniu do tej jaką mogą zadać ich boscy opiekuni. Jest to świat klas społecznych, gdzie rodowe koligacje więcej znaczą w społeczeństwie niż bycie splamionym magią człowiekiem.
Tak jak pisałam wyżej, zawsze mam problem z książkami Trudi Canavan. Jej trylogie przeważnie są dosyć niespójne i rozwlekłe. Trylogia Czarnego Maga czy Trylogia Zdrajcy nie były odstępstwem od tej reguły. Pojawiały się lepsze części, ale też i takie, które zdarzało mi się męczyć i czytać na siłę, bo chciałam wiedzieć jak skończy się historia. Jak będzie z tą nową serią? Ciężko mi powiedzieć. „Złodziejska magia” nie jest odkrywczą książką, nie porywa na kolana. W gruncie rzeczy, jest dosyć przewidywalna. Osobiście mam nadzieję, że autorka zaskoczy mnie w kolejnych częściach, tak jak to zrobiła w przypadku „Wielkiego Mistrza”, ale również obawiam się, że stworzy historię na siłę, bez porywającej akcji, drugiego dna. Wynagradzają to jednak ciekawi bohaterowie – zwłaszcza Rielle, która z każdym kolejnym rozdziałem zrzuca swój kokon świętoszki i staje przeciwko całemu światu (od razu nasuwa mi się na myśl Sonea z Trylogii Czarnego Maga, zaś Tyen jest jak klon Lorkina z Trylogii Zdrajcy – niepokorny, zbuntowany i pakujący się w różnie konflikty!).
Czy to znaczy, że ta książka jest niewarta przeczytania? Fanom autorki powinna się spodobać. Jakby nie było pani Canavan bazuje także i tu na utartych schematach ze swoich poprzednich powieści. Nie ma więc zaskoczenia i od razu wiadomo czego można się u niej spodziewać. Czytelników, którzy nigdy nie mieli do czynienia z australijską pisarką przyjacielsko ostrzegam – nie znajdziecie tu nic nowego co zburzy wasz świat i wprowadzi trochę zamętu. Nie tędy droga. „Złodziejska magia” jest tylko ciekawą historyjką, którą szybko przeczytacie i jeszcze szybciej zapomnicie.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/12/odrodzenie-mysli-magicznej-zodziejska.html
Mam problem z Trudi Canavan. Autorka ma wyobraźnię i książki wyczarowuje jedna za drugą. Pewnie to przekłada się na jej niebywałą popularność. To się jej chwali – na kontynuacje nie trzeba czekać za długo, wszystko zależy tylko od szybkości i chęci polskich wydawnictw. Jednak będąc maszynką do robienia opasłych i często rozbudowanych fabularnie książek wpływa na to, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-19
2014-08-14
2014-08-11
2014-08-25
2013-07-26
Dawno nie czytałam tak niespójnej książki i długo zastanawiałam się jakby ją ocenić! A wszystko zapowiadało się tak pięknie. Ale po kolei – główną bohaterką jest tutaj policjantka i równocześnie wiedźma Dora Wilk (jej magiczne alter ego to Jada). Po matce odziedziczyła magię płodności, a po ojcu magię Pani Północy, co sprawia, że jest rozdarta między różne światy. Przez całą książkę zastanawia się czy lepiej być bardziej ludzką, mieszkać w Toruniu, dalej łapać wrednych bandytów i być przykładną policjantką czy może przenieść się do magicznego Thornu zostać już przykładną wiedźmą, dalej łapać wrednych, ale magicznych bandytów. Jak przystało na prawdziwą heroinę kopie tyłki z prędkością światła, jest pewna siebie (co tylko nam pokazuje, że brawurą chce zatuszować jaka jest w rzeczywistości słaba i nieszczęśliwa swoim dwubiegunowym/dwuświatowym życiem). Uważa siebie za superlaskę, której nikt się nie oprze (nieważne czy diabeł, anioł, magiczny psychol, koledzy z komendy czy nawet obleśny prokurator) i co jest najbardziej irytujące - za łatwo jej wszystko w życiu przychodzi (oby więcej było takich policjantów z szóstym zmysłem!).
Wątek romantyczny – oczywiście jest! Tym razem mamy … trójkącik z diabłem i aniołem. Wszystko byłoby super, gdyby można było chociaż wyniuchać jakąś chemię między bohaterami. Jednakże nie ma nic, nada! W skrócie - cała sytuacja polega na tym, że chcą, ale nie mogą, pożądają się, ale wolą być przyjaciółmi itp. itd. To jest już takie męczące! Ile książek ostatnio powstało o romantycznych problemach, autorzy proszę, czasami warto się trochę wysilić i napisać coś innego!
Na plus na pewno mogę zaliczyć postać diabełka Mirona i aniołka Joshua. Są świetnie wykreowani, nie sposób ich nie lubić i nie przeżywać ich małych i większych dramatów w świecie nieba i piekła. Na pewno bardzo ciekawie Jadowska potraktowała system jakim rządzą się niebiosa, ponieważ rada anielska jest bardziej diabelska! Pan Piekła wymięka w porównaniu z archaniołem Rafaelem i Gabrielem. Przyznaję jest to bardzo ciekawa koncepcja, z którą także można się spotkać czytając inną polską serię – „Zastępy anielskie” napisaną przez Maję Lidię Kossakowską.
Muszę przyznać, że wątek kryminalny jest nieciekawy i nijaki. Zarówno jeśli chodzi o śledztwo Dory w realnym życiu, jak i śledztwo nadnaturalne. Wszystko zostaje bardzo szybko rozwiązane, bez żadnej iskry i napięcia. Co najsmutniejsze, już w połowie książki było mi obojętne kto jest tym niegodziwym magiem, który porywa nadnaturalne istoty. Z kolei wątek zabójstwa starszej pani był bardzo przerysowany. Strasznie męczyły mnie dywagacje Jadowskiej o jedynym słusznym radiu, jedynej słusznej partii, moherach itp. Za dużo tu było uprzedzeń i polityki. Jak chcę posłuchać o tym to po prostu włączam TV! Od książki tego już nie wymagam. Oprócz tego Aneta Jadowska zawarła w książce o wiele więcej swoich przemyśleń - ja wiem, że można nie lubić hip-hopu, który może i ma czasami płytkie teksty, że można nie lubić amerykańskich komedii i filmów sensacyjnych, ale czy wszyscy muszą o tym wiedzieć? Albo inaczej – czy wnosi to cokolwiek do fabuły? Raczej wątpię. Dla mnie to wszystko było pisane po to, aby tylko zapchać tekstem jeszcze parę stron i koniec końców wyszło to nienaturalnie sztucznie.
Podsumowując – książka nie jest ani nowatorka ani zbytnio ciekawa. Wszystkie pomysły już wcześniej zostały użyte. Na szczęście historyjkę czyta się szybko i nie trzeba zbytnio myśleć nad treścią (co dla niektórych chyba jest jedynym plusem przy tego typu historiach!). Jednakże czytanie po to, aby przeczytać i nic nie wynieść z treści jest moim zdaniem bezsensowne. Jako wakacyjna książka na leżak jest idealna i tylko w takiej wersji mogę tylko polecić;) W innym wypadku pamiętajcie , że czytacie na własną odpowiedzialność;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/zodziej-dusz-aneta-jadowska.html
Dawno nie czytałam tak niespójnej książki i długo zastanawiałam się jakby ją ocenić! A wszystko zapowiadało się tak pięknie. Ale po kolei – główną bohaterką jest tutaj policjantka i równocześnie wiedźma Dora Wilk (jej magiczne alter ego to Jada). Po matce odziedziczyła magię płodności, a po ojcu magię Pani Północy, co sprawia, że jest rozdarta między różne światy. Przez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-16
Do przeczytania tej książki zbierałam się przeszło 1,5 roku. Zawsze coś mi stawało na drodze – czy to sesja, obrona pracy, czy (głównie) inne książki. O Piekarze na długo zapomniałam. Do czasu, aż gdzieś mignęła mi w księgarni jego najnowsza książka. I tym sposobem pewnego, ciepłego marcowego popołudnia wsiąkłam w dziwny i iście ognisty świat Piekary. Koncepcja historii, jest dosyć kontrowersyjna, co dla wielu może stanowić problem, zaś dla wielu może stanowić ciekawą odskocznię i próbę rozważania tego, czy Nowy Testament mógłby zakończyć się inaczej. Bardziej krwawo. Piekara kreuje ogarniętego rządzą mordu Rzeźnika z Nazaretu, który odbiera co swoje, kierując się doktryną „oko za oko, ząb za ząb” – twoje cierpienia za moje cierpienia. Na kanwie tych wydarzeń rozwija się nowe społeczeństwo – pełne wiary i fanatycznej Inkwizycji, cierpliwie wykonującej swoje święte obowiązki.
I tym sposobem my, czytelnicy stykamy się z naszym pokornym i uniżonym sługą, Inkwizytorem Mordimerem Madderinem. Jest świetnie wykształconym i przygotowanym do pełnienia tej ciężkiej i bardzo niechlubnej pracy (zwłaszcza z punktu widzenia wszelkich heretyków i czcicieli sił nieczystych). Zmaga się z czarownikami, żywymi trupami, umarłymi i wszelką maścią dziwnych istnień, które żyją po to, by nasz inkwizytor mógł sprowadzić ich na jasną stronę wiary i uczynić z nich pokorne Pańskie owieczki. Niestety, przekorni nawracać się nie chcą i w tym momencie do gry wchodzą miecze, niezliczone płonące stosy, obskurne lochy i coraz to wymyślniejsze narzędzia tortur. Jak sam bohater przyznaje, nie żyje on, by torturować i zabijać niewiernych, lecz by dać wszystkim grzesznikom szansę odkupienia win i szczerej, radosnej pokuty. Pokuty osiągniętej tylko w momencie śmierci na stosie.
Z opisu może wynikać, że Mordimer jest dosyć nieprzyjemnym bohaterem, który lubi czuć świąd spalonego ciała i ludzi wyznających z płaczem swoje grzechy. Jednakże, co jest dla mnie najdziwniejsze, nie da się nie czuć do niego odrobiny sympatii. Jest wykształcony, świadomy swojej misji, lubi sobie popić, pospać do południa. Zawsze znajdzie czas dla płci pięknej, nawet wykonując kolejną trudną misję. Włóczy się po dziwnych drogach, wpada do opuszczonych lochów i otacza się nieciekawym towarzystwem płatnych morderców. Jednakże w swoim fachu stosuje własne zasady: kiedy trzeba jest inkwizytorem, kiedy wymaga tego sytuacja zachowuje się po ludzku (czyli tak, jak uznaje za stosowne). Potrafi uratować trucicielkę od powieszenia, tylko za to, że ucierpiała w rozwiązywanej przez niego sprawie. Nie jest fanatykiem, a tacy, co niestety muszę zaznaczyć, licznie przewijają się przez karty kolejnych opowiadań. Bohater po prostu zachowuje się co najmniej profesjonalnie (oczywiście patrząc przez pryzmat jego iście elitarnego zawodu).
Co jeszcze sprawiło, że te opowiadania tak mnie urzekły – oczywiście narracja pierwszoosobowa! Mordimer jest świetnym narratorem, lubi prowadzić dziwne monologi, które w dosyć pokrętny sposób tłumaczą jego działania. Tym sposobem staje się bardziej ludzki. Jakby nie było, jest zbudowany z krwi i kości, nie jest zaś kolejną dziką maszyną do zabijania. Niestety minusem jest pewna schematyczność opowiadań, wszystkie wyglądają mniej więcej tak samo: bohater podróżuje, natyka się na jakieś dziwo i stara się rozwiązać mroczną zagadkę. Historia ledwo się zaczyna, by po chwili się skończyć. Czułam wielki niedosyt, na szczęście Piekara napisał sporo części, niektóre prawdopodobnie są lepsze, niektóre są na pewno gorsze od tego pierwszego zbioru opowiadań. Jedno jest pewno, jeszcze z Piekarą (i uroczo niepokornym inkwizytorem) nie skończyłam!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/suga-bozy-jacek-piekara.html
Do przeczytania tej książki zbierałam się przeszło 1,5 roku. Zawsze coś mi stawało na drodze – czy to sesja, obrona pracy, czy (głównie) inne książki. O Piekarze na długo zapomniałam. Do czasu, aż gdzieś mignęła mi w księgarni jego najnowsza książka. I tym sposobem pewnego, ciepłego marcowego popołudnia wsiąkłam w dziwny i iście ognisty świat Piekary. Koncepcja historii,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-02
Długo zabierałam się za lekturę tej książki, zawsze cos stawało mi na drodze. Jednak w końcu się udało i mogłam zagłębić się w anielski świat. Nie jest to świat znany nam z Biblii, nie jest to świat znany z kulturowych przekazów, jest to świat wypaczony - pokazany niejako w krzywym zwierciadle, po drugiej stronie lustra. Stronie mrocznej, a zarazem niesamowicie współczesnej.
Bohaterami powieści Kossakowskiej są wszelkie niebiańskie byty, od aniołów, archaniołów po demony i inne dziwne stwory zamieszkujące Niebo i Głębię. Są to istoty konserwatywne a zarazem wyzwolone. Wierne starym ideałom, ale też podążające za duchem ziemskich czasów. Co najsmutniejsze, istoty zostały opuszczone przez ich największą miłość, ich Stwórcę i Pana – Boga. Kto by pomyślał, że Bóg zrobi literackie puf i opuści swoich złotych chłopców, że zostawi ich na pastwę ciemności, śmierci i zdrady. W obliczu tej katastrofy niebiańsko – piekielne władzy zawiązały malutki spisek i uznały, że tę tajemnicę muszą strzec przed zbyt prostymi umysłami na wieki wieków i miliony lat świetlnych dłużej. Sekret jak to sekret, jest śliski i zatruwający niebiańskie serca. Jednakże wszystko się zmienia, gdy do bram niebieskich zapuka ciemność, najgorsza, najbardziej plugawa istota, czyste ZŁO i profanacja Jasności – tytułowy Siewca Wiatru. I właśnie teraz zaczyna się cała zabawa.
Jako że mamy tu dosyć wyraźnie zaznaczoną walkę dobra ze złem, potrzebny jest jakiś bohater o walecznym sercu i głowie pełnej nieistniejących ideałów. Jednakże Daimon Frey ani grzeczniutki ani tym bardziej nieskalany nie jest i nie będzie. To wskrzeszony zabijaka zawieszony między życiem a śmiercią, początkowo niezdolny do odczuwania głębszych uczuć, Abbadon, który z niekłamaną przyjemnością potrafi przenieść armię ciemności do innego wymiaru. Może źle to o nim świadczy, ale jego postawa, rozterki i przemyślenia stawiają go w pozytywnym świetle, ot taki współczesny młody buntownik, który w istocie łaknie miłości.
Nie sposób także nie wspomnieć o archaniołach odgrywających niejako pierwsze skrzypce w powieści. Gabriel, Michał, Rafael i Razjel są w niczym niepodobni do swoich biblijnych odpowiedników. Lubią nosić się na współczesną modłę, nie obce są im wszelakiej maści używki, klną na potęgę. Niech ich luzacki wygląd was nie zwiedzie, jak chcą potrafią skazać na śmierć miliony istnień, babrają się w polityce i okazują niejako dylematy władzy. I tu można zadać pytanie: Co można poświęcić, aby zapewnić bezpieczeństwo swoim ludziom? Siebie, własną duszę, a może wolną wolę? To właśnie wolna wola jest tu sprawą istotną, ale też bardzo kontrowersyjną, gdyż skąd można wiedzieć czy nasze działanie przyniesie w ostatecznym rozrachunku dobro czy zło? Świetnie podsumował to Lucyfer, który stwierdził, że „chcieliśmy zbudować lepszy świat, krainę prawości i sprawiedliwości, a zbudowaliśmy Piekło”. I tak należy odbierać tę książkę, nie wszystko jest czarno -białe i nie wszystko da się odpowiednio sklasyfikować, nawet Siewca nie jest tym kim się wydaje.
Na koniec mogę tylko zaznaczyć, że książkę można albo kochać albo nienawidzić. Nic pomiędzy. Jest dosyć specyficzna, ale też dla niektórych może być obrazoburcza, kto wie? Ja osobiście polecam każdemu kto chce przeżyć swoiste randez – vous z anielskimi chłopakami. Rozrywka gwarantowana;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/siewca-wiatru-maja-lidia-kossakowska.html
Długo zabierałam się za lekturę tej książki, zawsze cos stawało mi na drodze. Jednak w końcu się udało i mogłam zagłębić się w anielski świat. Nie jest to świat znany nam z Biblii, nie jest to świat znany z kulturowych przekazów, jest to świat wypaczony - pokazany niejako w krzywym zwierciadle, po drugiej stronie lustra. Stronie mrocznej, a zarazem niesamowicie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-02
Aż ciężko mi to napisać, ale „Drugi grób po lewej” podobał mi się o wiele bardziej w porównaniu do części pierwszej. Dlaczego? Jest tu o wiele więcej akcji, zagadka jest jeszcze bardziej pokręcona, a autorka jeszcze bardziej podkręca humor, który dalej jest wręcz zaraźliwy. Bije tej pani pokłony, za to, że taki bardzo pospolity gatunek literacki przekształciła w coś nowego. Nie ma u niej typowych schematów, nigdy nie wiadomo czego się można spodziewać, a powiedzonka Charley są jeszcze bardziej szalone, co wręcz wywołuje napady dzikiego śmiechu. Strzeżcie się smutasy!
W tej części, Charley dalej jest Ponurym Żniwiarzem, której celem i misją życiową jest przeprowadzenie umarłych duszyczek w stronę światła, potocznie zwanego Niebem. Zamiast upragnionego odpoczynku po złapaniu handlarza żywym towarem, Charley zostaje zatrudniona przez swoją asystentkę/najlepszą przyjaciółkę Cookie do odkrycia co stało się z jej koleżanką Mimi, która w tajemniczy sposób zniknęła z powierzchni ziemi i z radarów jej rodziny. W międzyczasie wszystkie podejrzane osoby giną, albo popełniają samobójstwo. Zegar tyka, podejrzanych brak i jeszcze wszystko komplikuje pojawienie się wysoko postawionego przyszłego senatora. Sprawa, która na początku wydawała się prosta, coraz bardziej się gmatwa, zmuszając dzielne dziewczyny do odkrycia tajemnicy sprzed lat.
Charley nie byłaby sobą, gdyby dalej nie pakowała się w kłopoty, ratując przy okazji swoją „rodzinę Adamsów”, bliżej zaznajamiając się z panem Chao i jego wesołą kompanią, krzyżując spojrzenia i kulki z pistoletu z pewną dwójką fałszywych agentów i odkrywając pewnego pasażera na gapę w bagażniku samochodu Cookie. Na jej uzależnienie od kofeiny z pomocą przychodzi ekspres zwany Panem Kawusiem, który ma do spełnienia misję niemożliwą, czyli utrzymać w ryzach jej ADHD.
Pojawia się też cud miód Reyes o ciele modela i duszy diabełka. Po tym jak w tajemniczy sposób zniknął z radaru policjantów po wybudzeniu się ze śpiączki, ukrył swoje ciało, aby ratować Charley. Okazuje się, że na ziemi zrobiły sobie przystanek hordy krwiożerczych demonów, których celem jest znalezienie bram do Nieba. Wielki Zły dalej nawiedza bohaterkę nocną porą, ale powolutku chowa swoje diabelskie ostrze i nie bawi się już w rozpruwacza kręgosłupów. Autorka dalej nie śpieszy się z odkrywaniem kart z jego przeszłości. Mamy tu więc kilka niesamowitych opowieści z więzienia, spotkanie z jego najlepszymi przyjaciółmi i fan club wraz z psychotyczną udawaną żoną Reyesa! Okazuje się, że twittowanie i blogowanie o życiu więźniów jest dosyć dochodowym interesem, zwłaszcza jeśli do głosu dochodzą pewne fotki spod prysznica.
Zakończenie było zarówno świetne, zaskakujące, jak i smutne. Nie spodziewałam się, że tak to się wszystko potoczy, a to niewątpliwy plus. Książkę dalej się pochłania z prędkością światła i już nie mogę się doczekać kolejnego tomu. Jedynie szkoda mi Reyesa i tego, że tak mało go było! Ale Charley i jej przygody skutecznie to rekompensują;) Polecam tę serię każdemu, kto lubi niebanalne i ciekawe historie, gdzie romans nie stanowi głównego wątku, ale toczy się powoli i leniwie wokół głównej zagadki;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/drugi-grob-po-lewej-darynda-jones.html
Aż ciężko mi to napisać, ale „Drugi grób po lewej” podobał mi się o wiele bardziej w porównaniu do części pierwszej. Dlaczego? Jest tu o wiele więcej akcji, zagadka jest jeszcze bardziej pokręcona, a autorka jeszcze bardziej podkręca humor, który dalej jest wręcz zaraźliwy. Bije tej pani pokłony, za to, że taki bardzo pospolity gatunek literacki przekształciła w coś nowego....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-29
„Lepiej widzieć nieżywych, niż samemu nie żyć”
Tym sympatycznie brzmiącym motto wita nas niepozorna na pierwszy rzut oka współczesna kostucha. Zapomnijcie o mrocznym żniwiarzu ubranym w czarną szatę z kosą ociekającą krwią biednych duszyczek. To nie ta bajka. Obecnie ta fucha polega nie na gnębieniu umarłych, ale na zachęceniu ich w bardziej kulturalny sposób, na przejście w stronę światła. Wydaje się, że to praca marzenie, ale nic bardziej mylnego.
• Po pierwsze, umarlacy nie zawsze są chętni podążać w stronę przysłowiowego słońca, więc stają się wrzodem na tyłku.
• Po drugie, umarlacy zawsze chcą domykać niezakończone sprawy ze swojego życia. Pal licho przekazanie kilku słów pocieszenia rodzinom, ale pomaganie w pisaniu nowych testamentów, błagania o nawiązanie kontaktu z najbliższymi lub trywialne prośby o wyłączenie kuchenek gazowych sprawia, że dalej są wkurzającym wrzodem na tyłku.
• Po trzecie, umarlacy zawsze chcą wyjaśnić przyczynę swojej śmierci, nieważne czy miała ona miejsce obecnie czy pół wieku wcześniej, co pociąga za sobą uczestniczenie, często w niebezpiecznym śledztwie. Jednak czym byłoby życie bez odrobiny niebezpieczeństwa?
• Po czwarte, umarlacy bez problemu przenikają przez ściany. Wyobraźcie sobie, że myjecie się w łazience, a tu taki nieproszony gość wypada z prysznica. Niezbyt przyjemne i mało higieniczne.
• Po piąte, umarlacy są duchami, czy też bardziej adekwatnie bytami, które utknęły między dwoma wymiarami, co znaczy, że rozmawianie z nimi w miejscu publicznym może spowodować, że zostaniemy uznani za lekko mówiąc, niespełnych rozumu. Chociaż lepsze to niż zamknięcie w pokoju bez klamek.
To takie małe ostrzeżenie, ale na szczęście dla nas, z tą fuchą to już trzeba się urodzić.
Główna bohaterka powieści – Charley Davidson (skojarzenie ze słynnym motorem jest jak najbardziej na miejscu) wykonuje swoją pracę w wdzięczny i profesjonalny sposób. Przygarnie każdą biedną duszyczkę, wszystkich wysłucha i jeszcze zaoferuje swoje usługi jako prywatny detektyw. Tym sposobem pomaga rozwiązać pozornie niewyjaśnione i pogmatwane zagadki brutalnych morderstw, ponieważ a) rozmawia ze zmarłymi ofiarami i b) ofiary zawsze wiedzą kto ich wykończył i znają miejsce swojej śmierci. Jest więc śledczą idealną, na którą zazdrosnym okiem patrzą wszyscy policjanci wydziału w Albuquerque. W praktyce zajmuje się też bardziej ludzkimi przestępstwami, czyli tropieniem niewiernych i lubiących przemoc domową małżonków czy odnajdując zaginione psy. Normalka. Jako prywatny policyjny konsultant, czyli osoba od najbardziej brudnej roboty, razem ze stróżami prawa stara się odnaleźć zabójcę trzech prawników, którzy w aktywny sposób (nawet po swojej śmierci!) pomagają Charley naprowadzając ją na nowe tropy i poszlaki w śledztwie. Jakby tego było mało, co noc odwiedza ją pewien tajemniczy i przy okazji gorący gość ze snów, którego tożsamość urocza bohaterka bardzo usilnie stara się poznać.
Mimo oczywistego braku snu, nadmiaru pracy i ADHD, Charley jest świetnie wykreowaną postacią. Niczego się nie boi, ponieważ żaden duch jest jej nie straszny. Z wrodzoną gracją manewruje między nieumarłymi, jak i ciągle żyjącymi świadkami, często angażując się w niebezpieczne sytuacja. Dla niej niebezpieczeństwo daje życiu smaczek, chętnie da się pobić, zrzucić z dachu lub wybrać się na policyjną obławę. Jak by nie było, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Im bardziej jest twarda, tym bardziej ma szalone pomysły i niewyparzony język. Jej śmieszne i często bardzo prawdziwe wypowiedzi wywołują atak niekontrolowanego śmiechu. Oby więcej takich bohaterek w literaturze! Z kolei Reyes jest… nie ma odpowiednich słów, aby go opisać. Jest świetnie wykreowanym, tajemniczym bohaterem, który jeszcze wiele namiesza w kolejnych częściach. Szkoda mi tylko tego, że tak rzadko pojawiał się w tej książce, ale dzięki temu autorka w umiejętny sposób odkrywała karty z jego przeszłości, sprawiając, że stał się jeszcze bardziej zagadkowy. Najjaśniejszą postacią, czyli (nie)prawdziwym aniołkiem był Angel. Ten młodociany, umarły, 13-letni gangster był przezabawnym, ale też smutnym chłopakiem. Pracuje jako naganiacz klientów Charley, jej osobisty detektyw, który po prostu nie chce odejść w stronę światła ze względu na swoją ciągle żyjącą matkę. To pokazuje jak wygląda prawdziwa miłość, nawet zza grobu.
Jest to naprawdę świetny, świeży start nowej serii. Książkę się wręcz pochłania, coraz bardziej wciągając się w tajemniczy świat kostuchy. Jej przygody są ciekawe, ale jednocześnie bardzo realistycznie opisane. Jeśli liczycie na jakieś gadki – szmatki i nic nie wnoszące opisy to tu ich nie znajdziecie. Humor, jaki serwuje nam autorka na każdej stronie jest nieziemski, dzięki czemu konwencja w jakiej napisana jest książka, nie jest taka stricte paranormalna, co jest taką miłą odmianą od tych wszystkich wampirzo/wilkołaczych romansów. Jedynie razi mnie polskie wydanie, zwłaszcza jeśli chodzi o przekład – tłumaczenie często kuleje, co powoduje, że kilkakrotnie trzeba się wczytywać w zdania żeby zrozumieć co autorka miała na myśli. Jest to niewątpliwy minus, jednak może niektórym nie przeszkadzać. Zależy to od podejścia do polskiej ortografii. Warto także zwrócić uwagę na świetne cytaty i motta, które znajdują się przed każdym rozdziałem. Jakby nie było, uśmiech na twarzy będzie gwarantowany, ponieważ zdaniem Charley „w życiu nie chodzi by odnaleźć siebie. Głównie chodzi w nim o czekoladę”. Tym słodkim akcentem, na koniec mogę tylko gorąco zachęcić do przeczytania tej śmiesznej i nietuzinkowej książki. Mogę tylko ostrzec przed napadami dzikiego śmiechu, ale śmiech to zdrowie, więc nie ma czym się przejmować;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/pierwszy-grob-po-prawej-darynda-jones.html
„Lepiej widzieć nieżywych, niż samemu nie żyć”
Tym sympatycznie brzmiącym motto wita nas niepozorna na pierwszy rzut oka współczesna kostucha. Zapomnijcie o mrocznym żniwiarzu ubranym w czarną szatę z kosą ociekającą krwią biednych duszyczek. To nie ta bajka. Obecnie ta fucha polega nie na gnębieniu umarłych, ale na zachęceniu ich w bardziej kulturalny sposób, na przejście...
2014-02-14
2013-12-30
2012-11-04
2011-01-01
Dawno, dawno temu na niemieckiej ziemi żyło sobie dwóch braci – Jacob i Wilhelm. Pisana im była wielka przyszłość na sędziowskiej ambonie. Jednak zamiast bronienia niewinnych i wymierzania kar złoczyńcom los zgotował im zgoła inną drogę, a więc zajęli się zgłębianiem językowych meandrów, połamańców i szukaniem źródeł języka germańskiego, co pozwoliło im stworzyć swój autorski słownik. Bracia mieli szczęście żyć w epoce romantyzmu, co sprawiło, że wpadli w sidła miłości do folkloru niemieckiego. Etnografia, czary, wierzenia i bajania ludowe, legendy i strachy opowiadane do poduszki, podania i przekazy wywarły na nich niezwykły wpływ, co zaowocowało zebraniem najciekawszych, najdziwniejszych, najbardziej szalonych i pokręconych bajek i baśni, które do dziś przekazywane są z pokolenia na pokolenie, nie tylko przez obywateli ziemi niemieckiej.
Philip Pullman wcale nie porwał się z motyką na słońce, przerabiając stare i znane baśnie braci Grimm. Jednak tak naprawdę to nie były ich autorskie historie. Baśnie mają to do siebie, że są opowiadane i przekazywane dalej, czasami spisywane. Jednak w XIX wieku przeważał przekaz ustny jeśli chodzi o historie tego typu. Opowiadane były przy kolacji, przy kominku czy jako dobranocka dla dzieci, które powinny wynieść z tych historii pewien morał. Bracia mieli to szczęście, że ludzie sami się do nich garnęli, by opowiedzieć jakąś bajkę. Jedne były lepsze, inne gorsze. Wszystko tak naprawdę zależało od narratora. Są ludzie, którzy za każdym razem potrafią powiedzieć baśń w takim samym szyku i z tymi samymi szczegółami, ale nie oszukujmy się – ludzie nie są nieomylni i historie lub ich fragmenty były zapominane, wielokrotnie zmieniane i przerabiane, skracane i wydłużane. To samo zrobił Pullman – zebrał do kupy większość bajek i dodał swój komentarz autorski, doszlifował zakończenia i przełożył baśnie na język zrozumiały dla współczesnego czytelnika.
Jako mała dziewczynka zaczytywałam się baśniach niemieckich braci, bałam się Wilka, który mógłby mnie zjeść, uważałam czerwone jabłko za symbol całego zła na świecie, wierzyłam, że tak jak inne księżniczki spotkam w końcu swojego księcia na białym koniu, chciałam poznać siedmiu krasnoludków i żyć długo i szczęśliwie. Niestety bajki tworzą wyimaginowaną wizję rzeczywistości, która z życiem nie ma nic wspólnego. Taki to już jest gatunek. Wszyscy w baśniach są, albo bardzo źli, albo bardzo dobrzy. Nie ma nic pośrodku, żadnych odcieni szarości. Bohaterowie są dosyć jednowymiarowi, niczym kukiełki w teatrze dla lalek – nie mają własnych uczuć, nie potrafią myśleć i roztrząsać swoich decyzji. Kiedy dziewczyna spotyka księcia z miejsca decyduje się zostać jego żoną, nie zastanawiając się jakim on jest człowiekiem. W bajkach wszystko jest proste – sierota staje się królem, królewna zawsze zostaje uwolniona przez odważnego młodzieńca, czarownice i inne stwory zostają spacyfikowane. To wpływa na tempo akcji, która w ciągu jednego zdania może przeskoczyć wydarzenia odległe o wiele lat.
Baśnie to ciekawy gatunek literacki. Niby nie jest zbyt rozbudowany jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie gatunki epiki, ale ma w sobie coś, że interesuje czytelnika (słuchacza) zmuszając go do kibicowania prostym bohaterom. Nie ma tu smutnych zakończeń, są tylko historie z morałem – niektóre pozwalają żyć bohaterom w przepychu i szczęściu, niektóre pokazują to, co w życiu jest ważne, a więc miłość, skromność, pokora, przyjaźń. Z drugiej strony bohater jest mądry dopiero po szkodzie. W tym szaleństwie jest jakaś metoda – najpierw coś musi się stać, żeby los odkrył wszystkie swoje karty i pokazał jak wybrnąć z danego problemu, by wynieść z niego coś więcej niż tylko lekcję pokory. Nie dziwmy się więc temu – baśnie były tworzone przez ludzi, głównie zamieszkujących obszary wiejskie. Część powstawała w głowach wielkich twórców epoki romantyzmu. Czyż nie jest piękne ubranie w słowa ludowe bajania, dodanie do tego trochę mistyki (diabły, anioły, śmierć), szczypty oniryzmu (sen pokazuje to, czego ludzkie oko boi się dostrzec pod zasłoną codzienności) i dorzucenia garści zapożyczeń z "Baśni z 1000 i jednej nocy”?
Nieważne czy jesteście duzi, czy mali – baśnie są piękne w swej prostocie i pokazują świat taki jaki chcielibyśmy widzieć będąc dziećmi. Jednak czasy się zmieniają. Wilk powinien być królem lasu po zjedzeniu Czerwonego Kapturka, Śpiąca Królewna powinna spać kamiennym snem po wieki wieków, Królewna Śnieżka powinna w końcu zmądrzeć i postawić się swojej macosze, by przestała w końcu nią pomiatać, Roszpunka w swojej wieży dalej powinna przyjmować „na wizyty” kolejnych swoich adoratorów. Jednakże takie pokazanie rzeczywistości w baśniach mijałoby się z celem i w istocie to co powinno być proste i czyste stałoby się plugawą cząstką splamioną komercjalizmem naszego świata. I w tej prostej wersji bajką zawsze żyć będą w moim sercu i ja sama wciąż będę wypatrywać przez okno swojego księcia z bajki, wierząc w swoje szczęśliwe baśniowe zakończenie.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/12/za-gorami-za-lasami-zyy-sobie-basnie.html
Dawno, dawno temu na niemieckiej ziemi żyło sobie dwóch braci – Jacob i Wilhelm. Pisana im była wielka przyszłość na sędziowskiej ambonie. Jednak zamiast bronienia niewinnych i wymierzania kar złoczyńcom los zgotował im zgoła inną drogę, a więc zajęli się zgłębianiem językowych meandrów, połamańców i szukaniem źródeł języka germańskiego, co pozwoliło im stworzyć swój...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to