-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński2
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2016-07-03
2014-12-22
2014-07-10
Któż z nas nie zna bajki o Piotrusiu Panie – wiecznym chłopcu przeżywającym najróżniejsze przygody w bajkowej Nibylandii. Wolność i swoboda, brak rodziców, zabawy i psoty do późna, a na dokładkę walka z niegodziwym kapitanem Hakiem. Czysta poezja i utopia dla dzieciaków. Po co chcieć dorastać, jak dzieciństwo to taki piękny i luźny okres, gdzie nie patrzy się w przyszłość ani w przeszłość, a żyje się tylko chwilą. Najprawdziwsza bajka jak się patrzy!
Jednak każda bajka musi się kiedyś skończyć. Na nic łzy i płacz, na dorosłość też w końcu przyjdzie czas. Szybko przekonują się o tym chłopcy, ex-paczka Piotrusia, którzy po dosyć nietypowym zakończeniu znajomości z wiecznym rozrabiaką, uciekają do Polski pod opieką Dzwoneczka. Czasy się zmieniają, więc zmienił się ich image. Luźne spodenki są już passe, rządzą zaś skórzane spodnie, kurtki i glany, niesforne włosy zamieniły się w irokezy i kucyki, a szczytem marzeń są noże i inne ostre przedmioty. By osiągnąć pełnię szczęścia chłopcy inwestują również w prawdziwe i groźne motory. Ot, taka zachcianka. Jednak ta otoczka niegrzecznych chłopców niech was nie zwiedzie – chętnie korzystają z proc, robią sobie kawały i zachowują się jak małe dzieci w ciele dorosłych. Ćwiek tworzy taką współczesną bajkę dla wiecznie młodych. Braterstwo chłopców wspierających się w potrzebie, kochających dzieci i swoją mamuśkę Dzwoneczek, wjeżdżających z poślizgiem na karty kolejnych opowiadań.
Muszę przyznać, że podoba mi się ta zabawa. Otoczka klubów motocyklowych, zapach spalonej gumy, faktura skórzanych kurtek, niegrzeczne zabawy z proszkiem a’la narkotykiem sprawiają, że chętnie wysłałabym ich na wycieczkę po Route 66. Jednak chłopcy z lubością trzymają się Polski, mieszkając w opuszczonym lunaparku nazwanym Nibylandią 2. W międzyczasie walczą z żywymi trupami, wyrywają panienki, tłuką się z lokalnymi gangsterami i żyją chwilą. I tu pojawia się rozbieżność, chłopcy są chłopcami, ale jednak żyją jak dorośli i jak dorośli (czasami) się zachowują. Trudno pogodzić to z pojęciem „chłopięctwa” i wiecznego brykania. Nie zmienia to jednak faktu, że bohaterowie są z krwi i kości, każdy inny, a zarazem wszyscy tacy sami. Takie słodkie maluchy w ciele przystojnych facetów.
Rzeczą, która może irytować i czasami wręcz zaburzać tę bajeczkę jest język. Współczesny, ale czasami wręcz wulgarny. Jednak rozumiem ten zabieg stylistyczny – gangi motocyklowe wybitnie się nie kochają, a słowa jakich używają muszą świadczyć o sile, a nie o miękkości i delikatności. W tym wypadku autorowi wybaczam wszystko, niech się dzieje co chce, ale muszę to napisać: język chłopców jest po prostu milutki! Starają się jak mogą, by wyglądać groźnie, ale język z zachowaniem u nich nie idzie w parze, przez to nie odbierałam ich jako zabijaków i gangsta maniaków.
Historię jako całość bardzo polecam. Książka może wybitna nie jest, ale czyta się przyjemnie i szybko. Tak szybko jak jazda Harleyem nocą po polnych drogach. Niech zabrzmią klaksony, gaz do dechy i łapcie wiatr w żagle – pora na chwilę zapomnienia na polskich drogach. Jeśli tylko nie boicie się szaleństwa i szczypty przygody, ta historia porwie was do Nibylandii i z powrotem. Taka odmiana od zwykłej, szarej codzienności!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/dorososc-to-nie-bajka-chopcy-jakub-cwiek.html
Któż z nas nie zna bajki o Piotrusiu Panie – wiecznym chłopcu przeżywającym najróżniejsze przygody w bajkowej Nibylandii. Wolność i swoboda, brak rodziców, zabawy i psoty do późna, a na dokładkę walka z niegodziwym kapitanem Hakiem. Czysta poezja i utopia dla dzieciaków. Po co chcieć dorastać, jak dzieciństwo to taki piękny i luźny okres, gdzie nie patrzy się w przyszłość...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-24
Rosja. Kraj tysiąca kontrastów. Piękny a zarazem pełen stereotypów. Ciężki do zrozumiana. Niemożliwy do objęcia rozumem … i zarazem tak bliski. Wiele można o nim powiedzieć i wiele można pomyśleć. Nie ma dnia, by ktoś o nim nie wspomniał – przeważnie w negatywnym kontekście. Może jestem wyjątkiem, ale Rosja zawsze mnie fascynowała, jeśli chodzi o skomplikowaną historię, sylwetki carów i tajemniczego Rasputina, po okres komunizmu, socjalistycznych idei i kapitalistycznych zapędów.
Świetnie w ten cały galimatias wpisuje się nowe dzieło rosyjskiego pisarza. Z ręką na sercu muszę przyznać, że trochę się obawiałam jak będzie prezentować się ta książka. Glukhovsky specjalizuje się raczej w mrocznych apokalipsach a nie w prostych opowiadaniach. Jednak w „Witajcie w Rosji” nic proste nie jest. Na każdym kroku groteska miesza się z fantastyką, pokazując, że Rosji nie da się łatwo zaszufladkować.
Glukhowsky napisał bardzo zgrabny zbiór opowiadań dotykających najbardziej popularnych stereotypów. Jest to Rosja w krzywym zwierciadle i nie oszukując się, właśnie w taki sposób cały świat postrzega ten kraj. Nawet sam autor nie szczędzi ironii przedstawiając współczesną Rosję jako kraj ciemny, zacofany i skorumpowany. Jednak robi to z wdziękiem i z dystansem pokazując spojrzenie współczesnego obywatela na politykę, integrację europejską czy tradycyjne używki.
W 16 opowiadaniach obrywa się każdemu, nikt nie jest bez skazy – czy to minister finansów, który stracił radość z życia, czy to rosyjska wieś, która jest tak odcięta od świata, że przez 2 tygodnie nie wie, że większość miast na świecie zostało zbombardowanych. Bez winy nie są także politycy, dla których chleb powszedni to różne partyjne machinacje – dla nich końcem świata było zainstalowanie komputera, który licząc głosy uniemożliwił im podrobienie wyników.
Autor w komiczny sposób przedstawia także przywary zwykłych obywateli, ale także wielkich osobistości. W opowiadaniu „Na dnie” skażona nanorobotami zostaje najtańsza wódka – napój nr 1 w rosyjskich sklepach. Celem akcji była zamiana obywateli z „ludzi wiary” w „ludzi rozumu”, a jak wiadomo wierzyć można we wszystko, jednak jeśli do gry wejdzie rozum, wówczas lud zacznie się buntować i negować decyzje góry. Z kolei w opowiadaniu „Objawienie” prezydent zaprezentowany jest niczym bóg, który realizując program demograficzny cudownie zapładnia rosyjskie obywatelki, które poświęcają noce na modlitwy do niego.
Nie bez skazy jest także telewizja, która działa tak jak chce władza i widzowie. Kiedy w Rosji ląduje statek kosmiczny i Marsjanin chce przekazać orędzie do narodu, nie może doprosić się o czas antenowy, ponieważ nieustannie należy pokazywać Premiera i Prezydenta. Telewizja u Glukhovskiego ogłupia ludzi – tematem programu nie mogą być ładne i przyjemne rzeczy, ważna jest krew i „Mordobicie” – show nr 1 w rosyjskiej telewizji, w którym politycy pięściami załatwiają wszystkie problemy ku uciesze tłumu.
W humorystyczny sposób została także pokazana rosyjska polityka. W opowiadaniu „From hell” wychodzi na jaw, że rząd handluje z … Piekłem. Gaz staje się żyłką złota i zobowiązaniem o „międzynarodowym” charakterze. Z kolei głównym źródłem PKB nie jest nawet wymiana zagraniczna, ale inny rosyjski wynalazek – balony. To właśnie one dają miejsca pracy i są maszynką do tworzenia pieniędzy. I to dosłownie. Cudownie w nich tworzą się paczki banknotów, które z nieba spadają do Banku Centralnego i budżetu. Zaś według autora łapówki przeznaczane są na szczytne cele – służą finansowaniu powrotu kosmitów na swoją planetę.
Jak widać, opowiadania napisane są w żartobliwej i groteskowej konwencji. Można się pośmiać, ale można się też zastanowić co sprawiło, że Rosjanie mają czasami tak niskie mniemanie o swoim kraju. Glukhovsky piętnuje wszystkie absurdy oraz wskazuje nowe, coraz bardziej pogrążając kraj. Tym sposobem zamienia lud w mało rozgarniętych obywateli, którzy ślepo podążają za władzą i telewizją. Z drugiej strony, lud ten stara się walczyć z niektórymi problemami – jednak stanowią one tylko jeden i to mały aspekt ich żywota. Czasami lepiej być życzliwym z butelką wódki niż oligarchą z bandą nieżyczliwych zabijaków. Tworzy się w ten sposób obraz kraju niecywilizowanego, odciętego od całego świata – taka swoista utopia.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/06/made-in-russia-witajcie-w-rosji-dmitry.html
Rosja. Kraj tysiąca kontrastów. Piękny a zarazem pełen stereotypów. Ciężki do zrozumiana. Niemożliwy do objęcia rozumem … i zarazem tak bliski. Wiele można o nim powiedzieć i wiele można pomyśleć. Nie ma dnia, by ktoś o nim nie wspomniał – przeważnie w negatywnym kontekście. Może jestem wyjątkiem, ale Rosja zawsze mnie fascynowała, jeśli chodzi o skomplikowaną historię,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-11
Czerwiec jest dla mnie najgorszym okresem i dlatego szukałam jakiejś lekkiej książki żebym za dużo nie musiała myśleć, ale mogła się przy niej fajnie bawić. I tak w moje ręce wpadł zbiór opowiadań z diabelską wiedźmą w roli głównej. Malice, gdyż tak nazywa się nasza delikwentka, nie jest wiedźmą do jakiej przyzwyczaiła nas literatura popularna. Jednak wiedźmy z założenia nie powinny być słodziutkie, milutkie i kochane, ale powinny być po prostu wredne. Malice idealnie wpasowała się w ten kanon – jest złośliwa, niemiła, ale co najważniejsze, jest przy tym bardzo pomysłowa i kreatywna. Jakby nie było, nie sposób jest z klasą sprawić, że twoja współlokatorka zostanie uznana za wariatkę. Dla bohaterki nie ma rzeczy niemożliwych, nawet w płataniu kawałów, ale przy tym jest bardzo samodzielną osóbką. Nie podchodzi do życia na poważnie i stara się robić wszystko na opak – przeważnie z różnym skutkiem, ale co najważniejsze - z każdej sytuacji wynosi jakąś lekcję.
Książka napisana jest w formie opowiadań i każde z nich przedstawia jedną sytuację z życia Malice. Jak sobie można wyobrazić, bohaterka grzeczną dziewczynką nie jest i nawet nie pretenduje do takiego miana. Jej przygody są szalone (czy z jej winy czy po prostu z winy jakiegoś fatum, który nad nią ciąży), ale jedno jest pewne – nie da się jej zamknąć w utarte schematy. Taka nowość i odskocznia od książek powielanych przez rzeszę pseudo-pisarzy na całym świecie.
Co mnie najbardziej ujęło w przypadku tej pozycji, to jej tytuł! Autorka już od początku sugeruje, że w jej książce nie znajdziecie happy endu ani tym bardziej księcia z bajki na białym rumaku (bądź różowym jednorożcu). Z drugiej strony jest to też zagrożenie, dla nas czytelników, którzy po prostu kochają trochę bajkowego klimatu i szukają tego w książkach. Jeśli tego oczekujecie od tej pozycji, to się rozczarujecie. Coś za coś.
Żeby nie słodzić, na koniec napiszę coś o minusach. Głównie chodzi mi tu o formę – przyznaję, fanką opowiadań nigdy nie byłam i prawdopodobnie już nią nie będę. Nie znaczy to, że nie doceniam autorów specjalizujących się w tej formie. W tym przypadku opowiadania były dla mnie za krótkie i czasami za mało rozbudowanie – miało się wręcz wrażenie, że bohaterce wszystko przychodzi za łatwo, nie ważne czy walczy z demonami motocyklistami czy z swoimi profesorami. Pojawił się problem i bohaterka w sekundę potrafiła znaleźć rozwiązanie bądź sprzymierzeńca. Trochę naciągane. I jeszcze wydanie – ostatnio zaczęłam znowu wracać do książek papierowych i trochę żałuję, że ta jest wydana tylko w elektronicznych formatach. Co kto lubi. Chociaż ostatnio gdzieś mi się w oczy rzuciła statystyka, że nas, czytelników e-booków jest bardzo malutko u nas w kraju. Takie życie i taki drogi VAT na e-książki. A okładka taka ładna. Pięknie prezentowałaby się na półce.
Kto powinien zapoznać się z Malice?
Na pewni ten, kto ma już dość sztampowych historii z masowej literatury. Nie popadajcie w rutynę i nie czytajcie wszystko jak leci, tylko dlatego, że jest popularne. Czasami warto się trochę pośmiać i wyluzować.
Za możliwość przeczytania dziękuję autorce!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/06/wiedzma-z-pieka-rodem-zyli-niedugo-i.html
Czerwiec jest dla mnie najgorszym okresem i dlatego szukałam jakiejś lekkiej książki żebym za dużo nie musiała myśleć, ale mogła się przy niej fajnie bawić. I tak w moje ręce wpadł zbiór opowiadań z diabelską wiedźmą w roli głównej. Malice, gdyż tak nazywa się nasza delikwentka, nie jest wiedźmą do jakiej przyzwyczaiła nas literatura popularna. Jednak wiedźmy z założenia...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-16
Do przeczytania tej książki zbierałam się przeszło 1,5 roku. Zawsze coś mi stawało na drodze – czy to sesja, obrona pracy, czy (głównie) inne książki. O Piekarze na długo zapomniałam. Do czasu, aż gdzieś mignęła mi w księgarni jego najnowsza książka. I tym sposobem pewnego, ciepłego marcowego popołudnia wsiąkłam w dziwny i iście ognisty świat Piekary. Koncepcja historii, jest dosyć kontrowersyjna, co dla wielu może stanowić problem, zaś dla wielu może stanowić ciekawą odskocznię i próbę rozważania tego, czy Nowy Testament mógłby zakończyć się inaczej. Bardziej krwawo. Piekara kreuje ogarniętego rządzą mordu Rzeźnika z Nazaretu, który odbiera co swoje, kierując się doktryną „oko za oko, ząb za ząb” – twoje cierpienia za moje cierpienia. Na kanwie tych wydarzeń rozwija się nowe społeczeństwo – pełne wiary i fanatycznej Inkwizycji, cierpliwie wykonującej swoje święte obowiązki.
I tym sposobem my, czytelnicy stykamy się z naszym pokornym i uniżonym sługą, Inkwizytorem Mordimerem Madderinem. Jest świetnie wykształconym i przygotowanym do pełnienia tej ciężkiej i bardzo niechlubnej pracy (zwłaszcza z punktu widzenia wszelkich heretyków i czcicieli sił nieczystych). Zmaga się z czarownikami, żywymi trupami, umarłymi i wszelką maścią dziwnych istnień, które żyją po to, by nasz inkwizytor mógł sprowadzić ich na jasną stronę wiary i uczynić z nich pokorne Pańskie owieczki. Niestety, przekorni nawracać się nie chcą i w tym momencie do gry wchodzą miecze, niezliczone płonące stosy, obskurne lochy i coraz to wymyślniejsze narzędzia tortur. Jak sam bohater przyznaje, nie żyje on, by torturować i zabijać niewiernych, lecz by dać wszystkim grzesznikom szansę odkupienia win i szczerej, radosnej pokuty. Pokuty osiągniętej tylko w momencie śmierci na stosie.
Z opisu może wynikać, że Mordimer jest dosyć nieprzyjemnym bohaterem, który lubi czuć świąd spalonego ciała i ludzi wyznających z płaczem swoje grzechy. Jednakże, co jest dla mnie najdziwniejsze, nie da się nie czuć do niego odrobiny sympatii. Jest wykształcony, świadomy swojej misji, lubi sobie popić, pospać do południa. Zawsze znajdzie czas dla płci pięknej, nawet wykonując kolejną trudną misję. Włóczy się po dziwnych drogach, wpada do opuszczonych lochów i otacza się nieciekawym towarzystwem płatnych morderców. Jednakże w swoim fachu stosuje własne zasady: kiedy trzeba jest inkwizytorem, kiedy wymaga tego sytuacja zachowuje się po ludzku (czyli tak, jak uznaje za stosowne). Potrafi uratować trucicielkę od powieszenia, tylko za to, że ucierpiała w rozwiązywanej przez niego sprawie. Nie jest fanatykiem, a tacy, co niestety muszę zaznaczyć, licznie przewijają się przez karty kolejnych opowiadań. Bohater po prostu zachowuje się co najmniej profesjonalnie (oczywiście patrząc przez pryzmat jego iście elitarnego zawodu).
Co jeszcze sprawiło, że te opowiadania tak mnie urzekły – oczywiście narracja pierwszoosobowa! Mordimer jest świetnym narratorem, lubi prowadzić dziwne monologi, które w dosyć pokrętny sposób tłumaczą jego działania. Tym sposobem staje się bardziej ludzki. Jakby nie było, jest zbudowany z krwi i kości, nie jest zaś kolejną dziką maszyną do zabijania. Niestety minusem jest pewna schematyczność opowiadań, wszystkie wyglądają mniej więcej tak samo: bohater podróżuje, natyka się na jakieś dziwo i stara się rozwiązać mroczną zagadkę. Historia ledwo się zaczyna, by po chwili się skończyć. Czułam wielki niedosyt, na szczęście Piekara napisał sporo części, niektóre prawdopodobnie są lepsze, niektóre są na pewno gorsze od tego pierwszego zbioru opowiadań. Jedno jest pewno, jeszcze z Piekarą (i uroczo niepokornym inkwizytorem) nie skończyłam!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/suga-bozy-jacek-piekara.html
Do przeczytania tej książki zbierałam się przeszło 1,5 roku. Zawsze coś mi stawało na drodze – czy to sesja, obrona pracy, czy (głównie) inne książki. O Piekarze na długo zapomniałam. Do czasu, aż gdzieś mignęła mi w księgarni jego najnowsza książka. I tym sposobem pewnego, ciepłego marcowego popołudnia wsiąkłam w dziwny i iście ognisty świat Piekary. Koncepcja historii,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-23
2013-03-03
2013-04-16
2013-09-14
2013-10-02
2013-10-01
2013-09-30
2013-08-29
2013-08-20
2013-08-20
2013-08-20
2013-08-06
Dawno, dawno temu na niemieckiej ziemi żyło sobie dwóch braci – Jacob i Wilhelm. Pisana im była wielka przyszłość na sędziowskiej ambonie. Jednak zamiast bronienia niewinnych i wymierzania kar złoczyńcom los zgotował im zgoła inną drogę, a więc zajęli się zgłębianiem językowych meandrów, połamańców i szukaniem źródeł języka germańskiego, co pozwoliło im stworzyć swój autorski słownik. Bracia mieli szczęście żyć w epoce romantyzmu, co sprawiło, że wpadli w sidła miłości do folkloru niemieckiego. Etnografia, czary, wierzenia i bajania ludowe, legendy i strachy opowiadane do poduszki, podania i przekazy wywarły na nich niezwykły wpływ, co zaowocowało zebraniem najciekawszych, najdziwniejszych, najbardziej szalonych i pokręconych bajek i baśni, które do dziś przekazywane są z pokolenia na pokolenie, nie tylko przez obywateli ziemi niemieckiej.
Philip Pullman wcale nie porwał się z motyką na słońce, przerabiając stare i znane baśnie braci Grimm. Jednak tak naprawdę to nie były ich autorskie historie. Baśnie mają to do siebie, że są opowiadane i przekazywane dalej, czasami spisywane. Jednak w XIX wieku przeważał przekaz ustny jeśli chodzi o historie tego typu. Opowiadane były przy kolacji, przy kominku czy jako dobranocka dla dzieci, które powinny wynieść z tych historii pewien morał. Bracia mieli to szczęście, że ludzie sami się do nich garnęli, by opowiedzieć jakąś bajkę. Jedne były lepsze, inne gorsze. Wszystko tak naprawdę zależało od narratora. Są ludzie, którzy za każdym razem potrafią powiedzieć baśń w takim samym szyku i z tymi samymi szczegółami, ale nie oszukujmy się – ludzie nie są nieomylni i historie lub ich fragmenty były zapominane, wielokrotnie zmieniane i przerabiane, skracane i wydłużane. To samo zrobił Pullman – zebrał do kupy większość bajek i dodał swój komentarz autorski, doszlifował zakończenia i przełożył baśnie na język zrozumiały dla współczesnego czytelnika.
Jako mała dziewczynka zaczytywałam się baśniach niemieckich braci, bałam się Wilka, który mógłby mnie zjeść, uważałam czerwone jabłko za symbol całego zła na świecie, wierzyłam, że tak jak inne księżniczki spotkam w końcu swojego księcia na białym koniu, chciałam poznać siedmiu krasnoludków i żyć długo i szczęśliwie. Niestety bajki tworzą wyimaginowaną wizję rzeczywistości, która z życiem nie ma nic wspólnego. Taki to już jest gatunek. Wszyscy w baśniach są, albo bardzo źli, albo bardzo dobrzy. Nie ma nic pośrodku, żadnych odcieni szarości. Bohaterowie są dosyć jednowymiarowi, niczym kukiełki w teatrze dla lalek – nie mają własnych uczuć, nie potrafią myśleć i roztrząsać swoich decyzji. Kiedy dziewczyna spotyka księcia z miejsca decyduje się zostać jego żoną, nie zastanawiając się jakim on jest człowiekiem. W bajkach wszystko jest proste – sierota staje się królem, królewna zawsze zostaje uwolniona przez odważnego młodzieńca, czarownice i inne stwory zostają spacyfikowane. To wpływa na tempo akcji, która w ciągu jednego zdania może przeskoczyć wydarzenia odległe o wiele lat.
Baśnie to ciekawy gatunek literacki. Niby nie jest zbyt rozbudowany jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie gatunki epiki, ale ma w sobie coś, że interesuje czytelnika (słuchacza) zmuszając go do kibicowania prostym bohaterom. Nie ma tu smutnych zakończeń, są tylko historie z morałem – niektóre pozwalają żyć bohaterom w przepychu i szczęściu, niektóre pokazują to, co w życiu jest ważne, a więc miłość, skromność, pokora, przyjaźń. Z drugiej strony bohater jest mądry dopiero po szkodzie. W tym szaleństwie jest jakaś metoda – najpierw coś musi się stać, żeby los odkrył wszystkie swoje karty i pokazał jak wybrnąć z danego problemu, by wynieść z niego coś więcej niż tylko lekcję pokory. Nie dziwmy się więc temu – baśnie były tworzone przez ludzi, głównie zamieszkujących obszary wiejskie. Część powstawała w głowach wielkich twórców epoki romantyzmu. Czyż nie jest piękne ubranie w słowa ludowe bajania, dodanie do tego trochę mistyki (diabły, anioły, śmierć), szczypty oniryzmu (sen pokazuje to, czego ludzkie oko boi się dostrzec pod zasłoną codzienności) i dorzucenia garści zapożyczeń z "Baśni z 1000 i jednej nocy”?
Nieważne czy jesteście duzi, czy mali – baśnie są piękne w swej prostocie i pokazują świat taki jaki chcielibyśmy widzieć będąc dziećmi. Jednak czasy się zmieniają. Wilk powinien być królem lasu po zjedzeniu Czerwonego Kapturka, Śpiąca Królewna powinna spać kamiennym snem po wieki wieków, Królewna Śnieżka powinna w końcu zmądrzeć i postawić się swojej macosze, by przestała w końcu nią pomiatać, Roszpunka w swojej wieży dalej powinna przyjmować „na wizyty” kolejnych swoich adoratorów. Jednakże takie pokazanie rzeczywistości w baśniach mijałoby się z celem i w istocie to co powinno być proste i czyste stałoby się plugawą cząstką splamioną komercjalizmem naszego świata. I w tej prostej wersji bajką zawsze żyć będą w moim sercu i ja sama wciąż będę wypatrywać przez okno swojego księcia z bajki, wierząc w swoje szczęśliwe baśniowe zakończenie.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/12/za-gorami-za-lasami-zyy-sobie-basnie.html
Dawno, dawno temu na niemieckiej ziemi żyło sobie dwóch braci – Jacob i Wilhelm. Pisana im była wielka przyszłość na sędziowskiej ambonie. Jednak zamiast bronienia niewinnych i wymierzania kar złoczyńcom los zgotował im zgoła inną drogę, a więc zajęli się zgłębianiem językowych meandrów, połamańców i szukaniem źródeł języka germańskiego, co pozwoliło im stworzyć swój...
więcej Pokaż mimo to