-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński2
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2015-04-07
2014-07-23
2013-09-02
Aż ciężko mi to napisać, ale „Drugi grób po lewej” podobał mi się o wiele bardziej w porównaniu do części pierwszej. Dlaczego? Jest tu o wiele więcej akcji, zagadka jest jeszcze bardziej pokręcona, a autorka jeszcze bardziej podkręca humor, który dalej jest wręcz zaraźliwy. Bije tej pani pokłony, za to, że taki bardzo pospolity gatunek literacki przekształciła w coś nowego. Nie ma u niej typowych schematów, nigdy nie wiadomo czego się można spodziewać, a powiedzonka Charley są jeszcze bardziej szalone, co wręcz wywołuje napady dzikiego śmiechu. Strzeżcie się smutasy!
W tej części, Charley dalej jest Ponurym Żniwiarzem, której celem i misją życiową jest przeprowadzenie umarłych duszyczek w stronę światła, potocznie zwanego Niebem. Zamiast upragnionego odpoczynku po złapaniu handlarza żywym towarem, Charley zostaje zatrudniona przez swoją asystentkę/najlepszą przyjaciółkę Cookie do odkrycia co stało się z jej koleżanką Mimi, która w tajemniczy sposób zniknęła z powierzchni ziemi i z radarów jej rodziny. W międzyczasie wszystkie podejrzane osoby giną, albo popełniają samobójstwo. Zegar tyka, podejrzanych brak i jeszcze wszystko komplikuje pojawienie się wysoko postawionego przyszłego senatora. Sprawa, która na początku wydawała się prosta, coraz bardziej się gmatwa, zmuszając dzielne dziewczyny do odkrycia tajemnicy sprzed lat.
Charley nie byłaby sobą, gdyby dalej nie pakowała się w kłopoty, ratując przy okazji swoją „rodzinę Adamsów”, bliżej zaznajamiając się z panem Chao i jego wesołą kompanią, krzyżując spojrzenia i kulki z pistoletu z pewną dwójką fałszywych agentów i odkrywając pewnego pasażera na gapę w bagażniku samochodu Cookie. Na jej uzależnienie od kofeiny z pomocą przychodzi ekspres zwany Panem Kawusiem, który ma do spełnienia misję niemożliwą, czyli utrzymać w ryzach jej ADHD.
Pojawia się też cud miód Reyes o ciele modela i duszy diabełka. Po tym jak w tajemniczy sposób zniknął z radaru policjantów po wybudzeniu się ze śpiączki, ukrył swoje ciało, aby ratować Charley. Okazuje się, że na ziemi zrobiły sobie przystanek hordy krwiożerczych demonów, których celem jest znalezienie bram do Nieba. Wielki Zły dalej nawiedza bohaterkę nocną porą, ale powolutku chowa swoje diabelskie ostrze i nie bawi się już w rozpruwacza kręgosłupów. Autorka dalej nie śpieszy się z odkrywaniem kart z jego przeszłości. Mamy tu więc kilka niesamowitych opowieści z więzienia, spotkanie z jego najlepszymi przyjaciółmi i fan club wraz z psychotyczną udawaną żoną Reyesa! Okazuje się, że twittowanie i blogowanie o życiu więźniów jest dosyć dochodowym interesem, zwłaszcza jeśli do głosu dochodzą pewne fotki spod prysznica.
Zakończenie było zarówno świetne, zaskakujące, jak i smutne. Nie spodziewałam się, że tak to się wszystko potoczy, a to niewątpliwy plus. Książkę dalej się pochłania z prędkością światła i już nie mogę się doczekać kolejnego tomu. Jedynie szkoda mi Reyesa i tego, że tak mało go było! Ale Charley i jej przygody skutecznie to rekompensują;) Polecam tę serię każdemu, kto lubi niebanalne i ciekawe historie, gdzie romans nie stanowi głównego wątku, ale toczy się powoli i leniwie wokół głównej zagadki;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/drugi-grob-po-lewej-darynda-jones.html
Aż ciężko mi to napisać, ale „Drugi grób po lewej” podobał mi się o wiele bardziej w porównaniu do części pierwszej. Dlaczego? Jest tu o wiele więcej akcji, zagadka jest jeszcze bardziej pokręcona, a autorka jeszcze bardziej podkręca humor, który dalej jest wręcz zaraźliwy. Bije tej pani pokłony, za to, że taki bardzo pospolity gatunek literacki przekształciła w coś nowego....
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-29
„Lepiej widzieć nieżywych, niż samemu nie żyć”
Tym sympatycznie brzmiącym motto wita nas niepozorna na pierwszy rzut oka współczesna kostucha. Zapomnijcie o mrocznym żniwiarzu ubranym w czarną szatę z kosą ociekającą krwią biednych duszyczek. To nie ta bajka. Obecnie ta fucha polega nie na gnębieniu umarłych, ale na zachęceniu ich w bardziej kulturalny sposób, na przejście w stronę światła. Wydaje się, że to praca marzenie, ale nic bardziej mylnego.
• Po pierwsze, umarlacy nie zawsze są chętni podążać w stronę przysłowiowego słońca, więc stają się wrzodem na tyłku.
• Po drugie, umarlacy zawsze chcą domykać niezakończone sprawy ze swojego życia. Pal licho przekazanie kilku słów pocieszenia rodzinom, ale pomaganie w pisaniu nowych testamentów, błagania o nawiązanie kontaktu z najbliższymi lub trywialne prośby o wyłączenie kuchenek gazowych sprawia, że dalej są wkurzającym wrzodem na tyłku.
• Po trzecie, umarlacy zawsze chcą wyjaśnić przyczynę swojej śmierci, nieważne czy miała ona miejsce obecnie czy pół wieku wcześniej, co pociąga za sobą uczestniczenie, często w niebezpiecznym śledztwie. Jednak czym byłoby życie bez odrobiny niebezpieczeństwa?
• Po czwarte, umarlacy bez problemu przenikają przez ściany. Wyobraźcie sobie, że myjecie się w łazience, a tu taki nieproszony gość wypada z prysznica. Niezbyt przyjemne i mało higieniczne.
• Po piąte, umarlacy są duchami, czy też bardziej adekwatnie bytami, które utknęły między dwoma wymiarami, co znaczy, że rozmawianie z nimi w miejscu publicznym może spowodować, że zostaniemy uznani za lekko mówiąc, niespełnych rozumu. Chociaż lepsze to niż zamknięcie w pokoju bez klamek.
To takie małe ostrzeżenie, ale na szczęście dla nas, z tą fuchą to już trzeba się urodzić.
Główna bohaterka powieści – Charley Davidson (skojarzenie ze słynnym motorem jest jak najbardziej na miejscu) wykonuje swoją pracę w wdzięczny i profesjonalny sposób. Przygarnie każdą biedną duszyczkę, wszystkich wysłucha i jeszcze zaoferuje swoje usługi jako prywatny detektyw. Tym sposobem pomaga rozwiązać pozornie niewyjaśnione i pogmatwane zagadki brutalnych morderstw, ponieważ a) rozmawia ze zmarłymi ofiarami i b) ofiary zawsze wiedzą kto ich wykończył i znają miejsce swojej śmierci. Jest więc śledczą idealną, na którą zazdrosnym okiem patrzą wszyscy policjanci wydziału w Albuquerque. W praktyce zajmuje się też bardziej ludzkimi przestępstwami, czyli tropieniem niewiernych i lubiących przemoc domową małżonków czy odnajdując zaginione psy. Normalka. Jako prywatny policyjny konsultant, czyli osoba od najbardziej brudnej roboty, razem ze stróżami prawa stara się odnaleźć zabójcę trzech prawników, którzy w aktywny sposób (nawet po swojej śmierci!) pomagają Charley naprowadzając ją na nowe tropy i poszlaki w śledztwie. Jakby tego było mało, co noc odwiedza ją pewien tajemniczy i przy okazji gorący gość ze snów, którego tożsamość urocza bohaterka bardzo usilnie stara się poznać.
Mimo oczywistego braku snu, nadmiaru pracy i ADHD, Charley jest świetnie wykreowaną postacią. Niczego się nie boi, ponieważ żaden duch jest jej nie straszny. Z wrodzoną gracją manewruje między nieumarłymi, jak i ciągle żyjącymi świadkami, często angażując się w niebezpieczne sytuacja. Dla niej niebezpieczeństwo daje życiu smaczek, chętnie da się pobić, zrzucić z dachu lub wybrać się na policyjną obławę. Jak by nie było, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Im bardziej jest twarda, tym bardziej ma szalone pomysły i niewyparzony język. Jej śmieszne i często bardzo prawdziwe wypowiedzi wywołują atak niekontrolowanego śmiechu. Oby więcej takich bohaterek w literaturze! Z kolei Reyes jest… nie ma odpowiednich słów, aby go opisać. Jest świetnie wykreowanym, tajemniczym bohaterem, który jeszcze wiele namiesza w kolejnych częściach. Szkoda mi tylko tego, że tak rzadko pojawiał się w tej książce, ale dzięki temu autorka w umiejętny sposób odkrywała karty z jego przeszłości, sprawiając, że stał się jeszcze bardziej zagadkowy. Najjaśniejszą postacią, czyli (nie)prawdziwym aniołkiem był Angel. Ten młodociany, umarły, 13-letni gangster był przezabawnym, ale też smutnym chłopakiem. Pracuje jako naganiacz klientów Charley, jej osobisty detektyw, który po prostu nie chce odejść w stronę światła ze względu na swoją ciągle żyjącą matkę. To pokazuje jak wygląda prawdziwa miłość, nawet zza grobu.
Jest to naprawdę świetny, świeży start nowej serii. Książkę się wręcz pochłania, coraz bardziej wciągając się w tajemniczy świat kostuchy. Jej przygody są ciekawe, ale jednocześnie bardzo realistycznie opisane. Jeśli liczycie na jakieś gadki – szmatki i nic nie wnoszące opisy to tu ich nie znajdziecie. Humor, jaki serwuje nam autorka na każdej stronie jest nieziemski, dzięki czemu konwencja w jakiej napisana jest książka, nie jest taka stricte paranormalna, co jest taką miłą odmianą od tych wszystkich wampirzo/wilkołaczych romansów. Jedynie razi mnie polskie wydanie, zwłaszcza jeśli chodzi o przekład – tłumaczenie często kuleje, co powoduje, że kilkakrotnie trzeba się wczytywać w zdania żeby zrozumieć co autorka miała na myśli. Jest to niewątpliwy minus, jednak może niektórym nie przeszkadzać. Zależy to od podejścia do polskiej ortografii. Warto także zwrócić uwagę na świetne cytaty i motta, które znajdują się przed każdym rozdziałem. Jakby nie było, uśmiech na twarzy będzie gwarantowany, ponieważ zdaniem Charley „w życiu nie chodzi by odnaleźć siebie. Głównie chodzi w nim o czekoladę”. Tym słodkim akcentem, na koniec mogę tylko gorąco zachęcić do przeczytania tej śmiesznej i nietuzinkowej książki. Mogę tylko ostrzec przed napadami dzikiego śmiechu, ale śmiech to zdrowie, więc nie ma czym się przejmować;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/pierwszy-grob-po-prawej-darynda-jones.html
„Lepiej widzieć nieżywych, niż samemu nie żyć”
Tym sympatycznie brzmiącym motto wita nas niepozorna na pierwszy rzut oka współczesna kostucha. Zapomnijcie o mrocznym żniwiarzu ubranym w czarną szatę z kosą ociekającą krwią biednych duszyczek. To nie ta bajka. Obecnie ta fucha polega nie na gnębieniu umarłych, ale na zachęceniu ich w bardziej kulturalny sposób, na przejście...
2013-12-22
2013-03-28
2013-11-01
Ostatnio zauważyłam, że boom na wszelkiej maści powieści paranormalne jakoś osłabł. Może się mylę i niezbyt uważnie obserwuję trendy czytelnicze. A może mam dobre oko. Jednak dzięki temu miałam małą przerwę od wampirów, wilkołaków i innych dziwów. Nawet za nimi nie tęskniłam, jednak wszystko zmieniła jedna niepozorna książka. I dobrze, ponieważ „Czarownice z Wolfensteinu” obudziły we mnie miłość do wszystkiego co ciemne, mroczne i całkowicie paranormalne.
Prawdę powiedziawszy na początku nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tej książce. Zwykle nie czytam zbyt dokładnie opisów na odwrocie, gdyż nie cierpię się sugerować i wolę sama w swoim tempie odkrywać wszystkie smaczki i sekrety. Moje pierwsze skojarzenie z tytułem – jakiś mix czarownic i wilków z realiami II wojny światowej. Wilków może w aż takiej ilości nie uświadczymy, za to historii, i to przyznaję porządnej, w książce jest tyle, że zapaleni historycy i badacze mitów będą zadowoleni.
Dla niewtajemniczonych historia może zaczynać się banalnie. Ona, młoda dziewczyna, licealistka nawet nie przeczuwa, że w jej krwi płynie moc i dziedzictwo starego rodu Hohenstauf. Los wyjątkowo jej nie sprzyja, nie dość, że wychowywana była pod kloszem i żyła w całkowitej niewiedzy na temat alternatywnego świata, nagle musi poznać czym jest siła, miłość i przywiązanie do rodziny. Na jej magiczną krew czatują krwiożercze wampiry, niecałkowicie prawi strażnicy czci i porządku – Kosiarze oraz trójka dosyć nieprzyjemnych demonów tworzących historyczny związek wspólnych celów i idei – Triumwirat.
Młoda czarownica – Amelka, jednak nie jest pierwszą naiwną czarownicą. Jest po pierwsze nastolatką, w której ciele oprócz magii buzują hormony. Przeżywa pierwsze zauroczenia oraz stara się w końcu zrozumieć i dogadać z matką. Wniosek jest jeden: czarownice z rodu Hohenstauf nie mają lekko, nie ważne czy pod uwagę weźmiemy najnowsze pokolenie, czy cofniemy się w czasie do XIII wieku i krwawego okresu krucjat. Magia nie jest tylko darem, czasami może być i przekleństwem. Przekonują się o tym matka Amelki – Martyna i babka – Adela. Pierwsza jest młoda ciałem, ale duchem zachowuje się jak udręczona starowinka. Nie dziwię się, ciężko jest nieść takie brzemię i jednocześnie chronić córkę przed zakusami innego świata i jego istnień. Z kolei babcia jest całkowitym przeciwieństwem Martyny, energiczna i śmiała, nie bojącą się trudnych tematów i tak naprawdę spajającą tę rodzinę w jedność. Bez niej po prostu nie byłoby Wolfensteinu – ich rodowego dworku i miejsca, w którym bije źródło magii.
Tak naprawdę ta historia jest o kobietach i związkach między nimi. Trzy kobiety, trzy pokolenia i trzy różne osobowości. Każda bohaterka jest inna, ale zarazem wszystkie są takie same. Jakby nie było, geny przechodzą z pokolenia na pokolenie. W ten sposób Amelka jest młodszą wersją Adeli. Niepohamowana i nie bojącą się własnych instynktów, żyjąca chwilą. Wszystkie jednak łączy jedno – bezgraniczna miłość do dziecka i nieustanny konflikt z matką. Mimo wszystko ich relacje są znacznie bardziej skomplikowane, oparte nawet nie na wzajemnym szacunku, ale na więzach krwi. Ten konflikt pokoleń pokazuje, że nawet czarownice nie są wolne od problemów współczesnego świata.
Muszę przyznać, że w tej historii najbardziej urzekło mnie wykonanie. Jest tu wszystko to, co dla mnie cechuje dobrą powieść. Wyraziści bohaterowie z krwi i kości, niebanalna akcja dziejąca się w ciemnym i mrocznym Krakowie. Jednak nie jest to Kraków jaki znamy z folderów turystycznych, ale taki, który ma w sobie nutkę tajemniczości i awangardy. Jeśli jeszcze lubicie legendy, bajania i stare baśnie to również nie będziecie zawiedzeni – magia historii, i to całkiem fajnej, aż sączy się z kolejnych stron. Nie zabraknie tu także rodzinnych problemów (dramatu nigdy za wiele), uroków czających się za pięknymi obrazami (C.D.Friedrich i jego romantyczno - gotycka wizja świata), szczypty romansu (a nawet i dwóch i to szalenie gorących), iście czarnego poczucia humoru (czarownice i ich żarciki!) i kawałka krwawej jatki (bez dobrej walki, nie ma dobrej książki). Jednak muszę was ostrzec – ta historia niebezpiecznie wciąga i nawet się nie spostrzeżecie jak z niecierpliwością będziecie oczekiwać na kolejną część. Dlatego jeśli przejadły wam się wszelkie schematy, a na widok kolejnej paranormalnej pseudo-bajki (czytaj szmiry) odechciewa się wam czytać wszystko to, co zawiera w sobie nastolatkę, wampira i wilkołaka, to zapewniam was, że zmienicie zdanie po przeczytaniu tej książki. Albo inaczej – zobaczycie, że w gąszczu nic nie wartych historii czasami można znaleźć perełkę!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/z-magia-im-do-twarzy-czarownice-z.html
Ostatnio zauważyłam, że boom na wszelkiej maści powieści paranormalne jakoś osłabł. Może się mylę i niezbyt uważnie obserwuję trendy czytelnicze. A może mam dobre oko. Jednak dzięki temu miałam małą przerwę od wampirów, wilkołaków i innych dziwów. Nawet za nimi nie tęskniłam, jednak wszystko zmieniła jedna niepozorna książka. I dobrze, ponieważ „Czarownice z Wolfensteinu”...
więcej Pokaż mimo to