-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-05-04
2024-05-04
„Kołatanie” to jedna z najpiękniej wydanych książek, jakie miałam okazję trzymać w rękach w ostatnim czasie. Wyjątkowa okładka, praktycznie zapowiadająca zawartość, i cudownie barwione brzegi zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Już sam wygląd książki zachęcał do zajrzenia do środka. A co było w środku? W środku spotkaliśmy bohaterów, niby całkiem zwyczajnych, a jednak niecodziennych. Bohaterów opowiadających nam historię obyczajową, ludzką, z pozoru niczym się nie wyróżniającą. Pozory potrafią jednak zmylić. Opowiedziana historia została okraszona przez autora szczyptą realizmu magicznego, odrobiną przesądów i zabobonów, a także domieszką wierzeń ludowych. Co z tego wyszło? Powieść chwilami porywająca i inspirująca, a momentami zupełnie zwyczajna i niczym się nie wyróżniająca. Dobrze, że były te drugie momenty, bo nagromadzenie tych pierwszych z pewnością wywołałoby przesyt. Autor pokazuje nam ludowość w absolutnie duchowym wymiarze. Właściwie o tym jest ta książka. To, co jest w tym szczególnie interesujące, to spojrzenie z odmiennych perspektyw. Z jednej strony mamy bohatera, przeciętnego młodego człowieka wchodzącego w dorosłość, twardo stąpającego po ziemi. Chłopak w wyniku zbiegu okoliczności i nieporozumień na poziomie rodziny przyjeżdża po śmierci dziadka do babci na wieś, żeby trochę ją wesprzeć, trochę przekonać do przeprowadzki, a trochę, żeby ją naprawdę poznać. I poznaje. Ze strony, której zupełnie się nie spodziewał. Główny bohater jest młodym człowiekiem bardzo ugruntowanym. Właśnie przygotowuje się do egzaminów na studia, co tylko podkreśla w książce jego stanowisko mędrca, dla którego wyznacznikiem świata jest szkiełko i oko. Z drugiej strony mamy babcię. Kobietę po wielkiej stracie najbliższego człowieka. Babcię, która spędziła swe życie na wsi u boku ukochanego, bez którego nie bardzo umie funkcjonować. Ale ta babcia, to kobieta mądra i doświadczona, kobieta, która potrzebuje swojego męża i cały czas ma z nim kontakt. Niesamowite jest to, jak autor ukazuje w swojej książce siłę relacji, która jest ponad życiem i śmiercią. Związek między Anielą, czyli babcią, i Bronkiem, czyli dziadkiem, jest związkiem prawie doskonałym. Historia ich miłości i życia jest jedną z głównych osi całej powieści. To na jej kanwie Artur Żak opowiada o bliskości, o życiu, o dokonywaniu wyborów. I mamy jeszcze trzeciego bohatera, a jest nim Dusza Bronka. Dusza Bronka po jego śmierci wciąż towarzyszy swojej rodzinie, jest ciągle przy babci i babcia o tym wie. To wciąż historia nierozerwalnych więzów, to historia wsparcia i troski. Aniela wciąż czuje, że Bronek jest z nimi. Przy posiłkach dalej stawia trzecie nakrycie dla męża, rozmawia z nim, radzi się. Sama Dusza Bronka rozważa tutaj życie, jego sens. Robi to sposób dość przerysowany, ale pilnuje, strzeże, wspomina. Te części, które dotyczą duchów i duszy są opisane w powieści dość topornie, jakby autor chciał, ale nie do końca jeszcze potrafił. Może jakby trochę się tego bał. Całość pokazuje czytelnikowi mnóstwo lęków i strachów, pokazuje, że wiejscy starzy ludzie też mają swoje wierzenia, ale także mają bliski kontakt z naturą i pogańskie wierzenia jeszcze nie wyszły z ich mentalności. Autor pokazuje nam również jak światy są ze sobą połączone, światy żywych i martwych, ludzi i duchów. To też znak, że czasami wystarczy się zatrzymać i posłuchać, aby usłyszeć znaki, które wywołają kołatanie serca. Ta powieść jest pełna rozedrgania, przeczuć i instynktów, ta powieść mówi nam, że nie jesteśmy sami, że trzeba słuchać, że każdy ma w sobie tę wrażliwość. To bardzo dobra książka. Literacko mogłaby być jeszcze lepsza, ale poza tym jest poruszająca i głęboka. Następnym razem, gdy usłyszymy wycie wilka, zastanówmy się, co świat do nas mówi. Wsłuchajmy się w kołatanie dobijające się do naszego serca. Świat jest bardziej skomplikowany niż myślimy.
„Kołatanie” to jedna z najpiękniej wydanych książek, jakie miałam okazję trzymać w rękach w ostatnim czasie. Wyjątkowa okładka, praktycznie zapowiadająca zawartość, i cudownie barwione brzegi zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Już sam wygląd książki zachęcał do zajrzenia do środka. A co było w środku? W środku spotkaliśmy bohaterów, niby całkiem zwyczajnych, a jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-03
Do tej ksiązki przyciągnęła mnie okładka. Zadziałała na mnie wręcz hipnotyzująco. Zawartość też niczego sobie. Jako, że to moje pierwsze spotkanie z autorką, nie będę tej powieści porównywać do innych książek autorstwa Jenny Blackhurst. Ta jest dobrze napisana, spełnia swoje zadanie literatury rozrywkowej, fabuła jest interesująca. Na lekturę odpoczynkową nadaje się idealnie. No chyba, że macie trudne relacje rodzinno - lojalnościowe, to wówczas może poruszyć w was subtelną strunę i może być ciężej. Takie zależności są tu wyraźne i bardzo dobrze opisane. W każdym razie polecam.
Do tej ksiązki przyciągnęła mnie okładka. Zadziałała na mnie wręcz hipnotyzująco. Zawartość też niczego sobie. Jako, że to moje pierwsze spotkanie z autorką, nie będę tej powieści porównywać do innych książek autorstwa Jenny Blackhurst. Ta jest dobrze napisana, spełnia swoje zadanie literatury rozrywkowej, fabuła jest interesująca. Na lekturę odpoczynkową nadaje się...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-01
„Pieskie sprawy Timona i Lusi” to książka wyjątkowa i z pewnością nie dla każdego. To książka, która w zamierzeniu autorki ma opisywać jak wygląda świat z punktu widzenia psów. I to psów w bardzo szczególnej sytuacji, a mianowicie psów pochodzących z pseudohodowli. Opowiastka ta jest przeznaczona dla dzieci, mniej więcej dziesięcioletnich, ale i mniejszym może przypaść do gustu. Moja sześciolatka słuchała jej z zapartym tchem, bardzo przeżywała losy psich bohaterów i każdego wieczoru czekała na kolejną dawkę. Sądzę, że przeczytanie dzieciom tej książki naraz byłoby zbyt wielkim wyzwaniem, ze względu na zawartość emocjonalną. W naszym przypadku wskazane było dawkowanie w małych porcjach, ponieważ nagromadzenie sytuacji obciążających emocjonalnie było zbyt wielkie. I tak, ta książka niesie wielki ciężar gatunkowy i mam wrażenie, że dla bardzo wrażliwych osób może być zbyt trudna. Znajdziemy tutaj historię dwóch piesków, obu pochodzących z pseudohodowli i jest to jeden z głównych tematów poruszonych w tej powieści. Opisani bohaterowie zostali okrutnie potraktowani przez los, a autorka dokładnie pokazała realia panujące w miejscach pochodzenia piesków. Bez ogródek opisane są tu okrucieństwo i wyrachowanie właścicieli, ich brak serca i ludzkich odruchów. Na szczęście Timon i Lusia to psiaki pogodne, które ratują przyswajalność lektury. Nie zmienia to faktu, że naznaczenie emocjonalne jest na tyle silne, że nie raz i nie dwa łza spłynęła nam po policzkach. Poruszony temat jest bardzo ważny społecznie i chyba niewystarczająco uświadomiony, szczególnie pośród tych, którzy psy z takich hodowli kupują. Zdaję sobie z tego sprawę, że wiele osób, szczególnie dzieci, chce mieć pięknego, wymarzonego pieska. Pieska, który tak naprawdę staje się zabawką. Taka „zabawka” jest często kaprysem tylko na chwilę, a nabywca nierzadko chce kupić zwierzę w dobrej cenie. Być może pójdę za daleko w swoich wnioskach, ale podejrzewam, że ludzie kupujący zwierzęta z pseudohodowli średnio są zainteresowani ich dobrostanem, a raczej skupieni są na swoich zachciankach. To bardzo istotne, żeby poruszać takie tematy z dziećmi, ale zastanawiam się też, czy w tym przypadku, poruszony problem nie został opisany zbyt ostro i radykalnie. Mnie też się nóż w kieszeni otwiera, jak czytam o takich przypadkach jak Timon i Lusia, ale książka jest jednak przeznaczona dla młodszego odbiorcy. Tak czy inaczej cieszę się, że temat pseudohodowli wypłynął i wreszcie ktoś pisze o tym publicznie.
Drugą rzeczą, która mnie zaciekawiła w „Pieskich sprawach…” jest patrzenie na świat oczami psa. To bardzo trafiony pomysł i bardzo… ludzki. Fajnie jest pokazywać dzieciakom, i innym czytelnikom, że są różne punkty widzenia i różne sposoby widzenia otoczenia i środowiska życia. To, co dla nas jest jasne i określone, dla innych może wyglądać zupełnie inaczej. Zabieg oddania głosu psom pozwala młodym czytelnikom dostrzec taką zależność wprost, a jednocześnie na tyle łagodnie, żeby było to przyswajalne.
Kolejnym dużym tematem poruszonym w książce są relacje rodzinne, które są trudne i napięte do granic możliwości. Autorka opisuje tu relacje między rodzicami, a także między rodzicami a synem i dodatkową ważną postacią jaką jest babcia. Mamy tu obraz pozornie wysoko funkcjonującej rodziny, ale z czasem wyłania się prawdziwy obraz zależności, emocji i relacji. W tej warstwie emocje również sięgają zenitu i historia rodzinna bohaterów jest drugą co do ważności problematyką poruszoną w książce w bardzo mocny sposób, być może również nieco zbyt dorośle, jak na dzieciaki, dla których ta pozycja jest przeznaczona.
Podsumowując, „Pieskie sprawy Timona i Lusi” to książka niezwykle ważna i wartościowa społecznie. Poruszone w niej problemy są uniwersalne i bardzo potrzebują, żeby o nich mówić i pisać wciąż i wciąż. Sposób, w jaki autorka rozprawia się z tematami pseudohodowli i relacji rodzinnych wydaje mi się zbyt dorosły dla docelowej grupy wiekowej, a z drugiej strony moja sześciolatka była książką zachwycona, chociaż być może nie do końca wszystko rozumiała. Tak czy inaczej, wartość tej książki jest społecznie nieoceniona. Literacko to literatura prosta, napisana językiem zwyczajnym, ale skutecznie niosącym przekaz. Całość zrobiła na mnie dobre wrażenie i przysporzyła mnóstwa emocji.
„Pieskie sprawy Timona i Lusi” to książka wyjątkowa i z pewnością nie dla każdego. To książka, która w zamierzeniu autorki ma opisywać jak wygląda świat z punktu widzenia psów. I to psów w bardzo szczególnej sytuacji, a mianowicie psów pochodzących z pseudohodowli. Opowiastka ta jest przeznaczona dla dzieci, mniej więcej dziesięcioletnich, ale i mniejszym może przypaść do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-24
O Arsenie Lupin słyszał chyba każdy. Nawet jeśli nie czytał o nim książek ani nie oglądał filmów, z pewnością to imię i nazwisko obiło się wszystkim o uszy. Arsene Lupin znany jest z tego, że jest złodziejem dżentelmenem i przyznaję, że przed lekturą tej książki to była cała moja wiedza na temat słynnego bohatera.
„Dwa uśmiechy jednej pani” to moje pierwsze spotkanie z prozą Maurice’a Leblanca i od razu mogę zaliczyć je do udanych. Francuz tworząc postać Lupina oddaje w ręce czytelników bohatera wyrafinowanego, z ogładą na miarę rasowego Brytyjczyka, i chyba nieco Brytyjczykom okazując zazdrość z tytułu ich zamiłowania do konwenansów i sztuki savoir vivre’u.
Autor napisał nam postać wyjątkową, zdecydowanie wyróżniającą się wśród innych z podobnych książek, poukładaną, błyskotliwie inteligentną i ceniącą dobre życie. Arsene Lupin w „Dwóch uśmiechach jednej pani” sprawia wrażenie osoby ponadprzeciętnej, przebiegłej i sprytnej, a jednocześnie takiej, której szczęście sprzyja na każdym kroku. A jeśli nawet nie sprzyja, to bohater wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, aby ją w to szczęście zamienić. Lektura klasyki francuskiego kryminału pozwoliła mi zanurzyć się w świat, który jest dla mnie z jednej strony absolutnie odległy i wręcz egzotyczny, a z drugiej wyjątkowo spokojny, kojący i pozwalający na odpoczynek podczas lektury. Czytanie tej prozy sprawiło mi mnóstwo przyjemności i poczucia, że książka, którą trzymałam w dłoniach zapewniała mi doskonałą rozrywkę na wysokim poziomie, która spełnia w zupełności moją potrzebę lektury rozrywkowej, ale nie głupiej.
O Arsenie Lupin słyszał chyba każdy. Nawet jeśli nie czytał o nim książek ani nie oglądał filmów, z pewnością to imię i nazwisko obiło się wszystkim o uszy. Arsene Lupin znany jest z tego, że jest złodziejem dżentelmenem i przyznaję, że przed lekturą tej książki to była cała moja wiedza na temat słynnego bohatera.
„Dwa uśmiechy jednej pani” to moje pierwsze spotkanie z...
2024-04-21
Co by było gdyby... To pytanie przewija się przez całą książkę. Nieustająco. Bo ta książka to krzyk rozpaczy, a zarazem studium żałoby. To książka o rodzinie, o domu, o relacjach i poczuciu sprawczości. O tym, co w naszym życiu jest przypadkiem, a co nim nie jest, a także o tym, jak radzić sobie z tym, z czym poradzić sobie nie można. Ta książka jest trudna emocjonalnie, poraża swoim cierpieniem, krzyczy bólem z każdej strony. Ta książka, pokazuje, jak przebiega proces uznawania straty, ogromnej, życiowej. Czy warto żyć szybko czy też lepiej celebrować życie powoli. Ta książka może być inspiracją do rozważań na ten temat. Czyta się ekspresowo i łatwo, a przeżywa znacznie głębiej.
Co by było gdyby... To pytanie przewija się przez całą książkę. Nieustająco. Bo ta książka to krzyk rozpaczy, a zarazem studium żałoby. To książka o rodzinie, o domu, o relacjach i poczuciu sprawczości. O tym, co w naszym życiu jest przypadkiem, a co nim nie jest, a także o tym, jak radzić sobie z tym, z czym poradzić sobie nie można. Ta książka jest trudna emocjonalnie,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-24
"Dworska tancerka" to wyjątkowa, smutna i bardzo przejumująca opowieść. Opowieść o miłości, o Korei i o Francji, o spełnieniu i okrucieństwie. Jin, dworska tancerka, płynnym krokiem prowadzi czytelnika przez fragment historii Korei, a także przez wycinek Francji. Dwie kultury splatają się w powieści niczym tancerze. Narracja jest poprowadzona w sposób interesujący do tego stopnia, że trudno było mi się od tej książki odrywać. Żywy, plastyczny język, natłok emocji i przeżyć bohaterów zrobiły z tej niej dzieło ponadprzeciętne, a opowieść jest, jak wynika z posłowia, inspirowana prawdziwą historią, co dodaje tylko grozy. Całość jest kompletna i bardzo warta uwagi. Polecam.
"Dworska tancerka" to wyjątkowa, smutna i bardzo przejumująca opowieść. Opowieść o miłości, o Korei i o Francji, o spełnieniu i okrucieństwie. Jin, dworska tancerka, płynnym krokiem prowadzi czytelnika przez fragment historii Korei, a także przez wycinek Francji. Dwie kultury splatają się w powieści niczym tancerze. Narracja jest poprowadzona w sposób interesujący do tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-22
Tyrmand miał ciekawy życiorys, przebywał w wielu miejscach i wielu rzeczy w życiu doświadczył. I tego wszystkiego możemy też doświadczyć czytając jego opowiadania. Są one soczyste, mięsiste, pisane zgrabnym i potoczystym językiem. Czytając tę prozę miałam wrażenie, że dotykam świata oczami Tyrmanda i jest to bardzo osobiste dotykanie i specyficzne. Bohaterowie Tyrmanda są ludzcy, niekoniecznie pozytywni, ale dzięki temu prawdziwi. Styl Tyrmanda wydaje się być bardzo charakterystyczny i zarazem ciekawy i wciągający. To bardzo dobra literatura społeczna, zdecydowanie warta przeczytania.
Tyrmand miał ciekawy życiorys, przebywał w wielu miejscach i wielu rzeczy w życiu doświadczył. I tego wszystkiego możemy też doświadczyć czytając jego opowiadania. Są one soczyste, mięsiste, pisane zgrabnym i potoczystym językiem. Czytając tę prozę miałam wrażenie, że dotykam świata oczami Tyrmanda i jest to bardzo osobiste dotykanie i specyficzne. Bohaterowie Tyrmanda są...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-17
Za każdym razem, kiedy czytam książki Eli Downarowicz, jestem zaskoczona, ile w tej prozie jest empatii, czynnika ludzkiego, zrozumienia duszy i umiejętności opisania ludzkich zachowań i emocji. I tak też jest w przypadku "Celiny". Właściwie nie do końca tak, bo jest znacznie lepiej. To zadzwiające, że autorka z książki na książkę jest w tym coraz lepsza. Chociaż w najnowszej powieści mamy thriller, ja nie mogłam się oprzec wrażeniu, że mimo iż książka jest sensacyjna, to główny wątek spokojnie można przełożyć na psychologiczny, w którym odzwierciedlone są relacje międzyludzkie na poziomie społecznym i osobistym. I tutaj trzeba być mistrzynią, aby polączyć to wszystko w jednej historii. Pani Eli się udało. Może nawet nie tyle udało, co po prostu to zrobiła w bardzo naturalny sposób. Książkę czyta się gładko, przyjemnie, ze sporym napięciem. Całość jest spójna i bardzo dynamiczna. Jak dla mnie - fantastyczna. Polecam i czekam na kolejne :)
Współpraca reklamowa - Wydawnictwo Videograf
Za każdym razem, kiedy czytam książki Eli Downarowicz, jestem zaskoczona, ile w tej prozie jest empatii, czynnika ludzkiego, zrozumienia duszy i umiejętności opisania ludzkich zachowań i emocji. I tak też jest w przypadku "Celiny". Właściwie nie do końca tak, bo jest znacznie lepiej. To zadzwiające, że autorka z książki na książkę jest w tym coraz lepsza. Chociaż w...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Siostry pod wschodzącym słońcem” to nie jest najbardziej znana książka Heather Morris, ale pierwsza, z którą miałam okazję obcować. Nie czytałam „Tatuażysty z Auschwitz”, więc nie mam możliwości porównania do niej „Sióstr…”. To, co jest widoczne, to że wciąż panuje moda na literaturę obozową, wydaje się tego mnóstwo i sporym wyzwaniem jest napisać cokolwiek w temacie wojennym, co będzie choć odrobinę oryginalne i warte uwagi. Czy Autorce się to udało? Sądzę, że tak. Mam tylko nadzieję, że książka ta nie jest wtórna do poprzednich pozycji w dorobku autorki. Prawdę powiedziawszy ta tematyka mnie nie przyciąga. Co więc jest innego w „Siostrach…”? Miejsce akcji. W Europie mamy Auschwitz i to jest bezkonkurencyjny numer jeden w tego typu literaturze. W „Siostrach…” mamy kraj zupełnie egzotyczny. Rzecz dzieje się w miejscu, które nam kojarzy się raczej z wakacjami, zamiast z wojną, obozami czy bezwzględnym złem. Wydaje mi się, że trochę chcemy mieć monopol na cierpienie i opisywanie doświadczeń wojennych, szczególnie, jeśli ta wojna jest tak podobna do naszej europejskiej. W przypadku tej książki mamy do czynienia z wojną o charakterze zachodnim, wiele sytuacji i rzeczy jest bardzo podobna do tego, czego wielu doświadczyło na bliskim nam gruncie. Na tej podstawie można się pokusić o stwierdzenie, że wojna i zło, które czyni, są uniwersalne. Opisane w książce zachowania tak bardzo przypominają te nasze, że czytając tę powieść serce pęka. Mamy odzwierciedlenie Hitlerowców w postaci żołnierzy japońskich, którzy potrafią być tak samo okrutni. I mamy kobiety. Solidarne, stanowiące siłę, pomagające. Jest strach, przemoc, upokarzanie, śmierć. Każdy kolejny dzień jest walką o przeżycie. Bohaterki powieści są silne, zgrane i ludzkie, co nie jest takie częste. Właściwie przypadkowe kobiety pokazują nam, że w jedności siła. I tutaj przychodzą do mnie refleksje. Po pierwsze, czy dzisiaj kobiety potrafiłyby tak się wspierać? Czy tylko w obliczu najgorszego, w obliczu wojny i zagrożenia kobiety są w stanie tak się solidaryzować? Patrząc obecnie na wojnę za naszą wschodnią granicą mam wątpliwości. I teraz nasuwa się kolejna myśl, czy my przypadkiem nie patrzymy na wojnę w sposób romantyczny? Czy nie tworzymy sobie bohaterów, którzy mają nam przywrócić wiarę w człowieka? Czy bohaterki nie są jedynie myśleniem życzeniowym autorki? Ze względu na popularność literatury wojennej i obozowej podchodzę do takich książek bardzo sceptycznie. Ważny jest dramat, ważne są łzy i emocje, które takie pozycje wywołują. Tutaj też to mamy, a to znaczy, że ta powieść absolutnie mieści się w kanonie. I teraz to, co ją odróżnia. Singapur. Myśląc Singapur widzę wakacje, egzotykę, ciepło. Czy zło wydarza się w takich miejscach? Owszem, wydarza się wszędzie. Czytając tę powieść trudno było mi połączyć w głowie wojnę i turystyczne wyobrażenie miejsca. Autorka, która pochodzi z Nowej Zelandii, z pewnością miała łatwiejsze zadanie w tej kwestii, bo miejsce jest dla niej mniej obce. I to też jest zaletą „Sióstr…”, jej wyróżnikiem. Z jednej strony książka o wojnie, o tym, co zwykle w takich książkach jest, z zachowaniem pewnego schematu, a z drugiej strony egzotyczna sceneria sprawiła, że lektura wydawała się czymś nieco odmiennym, oryginalnym i schodzącym z utartej ścieżki. To też sztuka nie napisać dzieła wtórnego do dziesiątek, jeśli nie setek, traktujących o tym samym. Konkluzja jest taka, że to książka „o tym co zawsze”, ale w innej scenerii, co wywołało powiew świeżości i pozwoliło mi na lekturę bez znużenia i poczucia powtarzalności. Tak więc, jeśli lubicie czytać o wojnie, a macie dość Auschwitz, to polecam.
„Siostry pod wschodzącym słońcem” to nie jest najbardziej znana książka Heather Morris, ale pierwsza, z którą miałam okazję obcować. Nie czytałam „Tatuażysty z Auschwitz”, więc nie mam możliwości porównania do niej „Sióstr…”. To, co jest widoczne, to że wciąż panuje moda na literaturę obozową, wydaje się tego mnóstwo i sporym wyzwaniem jest napisać cokolwiek w temacie...
więcej Pokaż mimo to