Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki 1001 seriali, które musisz obejrzeć Paul Condon, Steven Moffat
Ocena 7,1
1001 seriali, ... Paul Condon, Steven...

Na półkach:

Od razu zaznaczę jednak że polski tytuł jest nieco mylący i może wprowadzić polskiego czytelnika w błąd. W oryginale jest bowiem: "1001 TV series you must watch before you die". Kluczowa jest tu fraza "TV series". I co twórcy tego wielkiego tomiszcza pod tym rozumieją? Ano rozumieją to bardzo szeroko. Chodzi tu bowiem ogólnie o wszystkie produkcje telewizyjne, nie tylko seriale sensu stricto ale i: miniseriale, filmy telewizyjne, programy, teleturnieje, telenowele, talk showy, reality show, i wszystkie inne "showy" które leciały w TV na przestrzeni lat. Aż za dużo tego. 😛 To właściwie taka wielka encyklopedia telewizji od jej początków czyli od lat 50. XX wieku do dzisiaj. Właściwy tytuł powinien więc brzmieć "1001 najważniejszych i najistotniejszych produkcji telewizyjnych w swoim miejscu i w swoim czasie". Także ostrzegam: to nie jest 1000 najlepszych seriali z platform streamingowych, to pieprzona encyklopedia całej TV!

Tak po prawdzie to nie sądzę żeby istniało aż tysiąc seriali które koniecznie trzeba obejrzeć, myślę że max z 200 (a produkcji telewizyjnych to wielu wręcz nie warto oglądać), ale że uwielbiam wszelkie topki i zestawienia to nie mogłem się oprzeć tej potężnej knidze. 😃 Dominują tu głównie produkcje amerykańskie i brytyjskie, ale też sporo tytułów z Australii, Japonii, Niemiec, Włoch, Francji i innych krajów europejskich (od nas załapał się "Dekalog" Kieślowskiego, który był przecież serią telewizyjnych filmów). Czuć jednak że to zestawienie robione przez angoli, brytyjskich krytyków telewizyjnych i dziennikarzy (pieczę nad całością trzyma tu scenarzysta hitów BBC Steven Moffat), dominuje tu bowiem anglosaska perspektywa i produkcje BBC. O masie tytułów nie słyszałem, zwłaszcza tych starszych. Serio, trochę się doedukowałem w historii telewizji, szczególnie jeśli chodzi o lata 50, 60, 70, 80 i 90 XX wieku. I ta część książki jest najlepsza. Natomiast co do wyboru najlepszych z XXI wieku to tu już można się z autorami kłócić.

A jeszcze kolejne kłamstwo jest w tytule, bo nawet jeśli bardzo się uprzesz i będziesz chciał obejrzeć wszystkie produkcje z tej listy, to i tak jest to fizycznie niemożliwe. No chyba że byłeś Brytyjczykiem żyjącym w latach 60. XX wieku i posiadającym telewizor. Mnóstwo starszych produkcji bowiem przepadło i nie są nigdzie dostępne. Część jest natomiast dostępna tylko w telewizyjnych archiwach (BBC albo innej brytyjskiej sieci). Także powodzenia. 😃 Niemniej jako zbiór historycznych popkulturowych ciekawostek ta książka spełnia swoje zadanie i jest świetna pod tym względem.

Komu więc mogę to polecić? Na pewno nie bindżującym współczesne seriale (współczesność kończy się w tym zestawieniu na roku 2015). To rzecz dla zainteresowanych historią telewizji i tego co ludzie przez dekady oglądali. Co rozpalało masową wyobraźnię? Jak zmieniały się trendy i wzorce telewizyjnych opowieści? Jak zmieniała się sama produkcja? I w końcu jak zmieniała się sama telewizja i widzowie na przestrzeni wielu lat? Dzięki tej książce można to sobie prześledzić. Dla mnie super! Świetna rzecz do poczytywania i przeglądania sobie tak z doskoku. Jednocześnie to rzecz nie dla każdego fana seriali i domyślam się że kupując po samym tytule można się nieźle naciąć i rozczarować.

Od razu zaznaczę jednak że polski tytuł jest nieco mylący i może wprowadzić polskiego czytelnika w błąd. W oryginale jest bowiem: "1001 TV series you must watch before you die". Kluczowa jest tu fraza "TV series". I co twórcy tego wielkiego tomiszcza pod tym rozumieją? Ano rozumieją to bardzo szeroko. Chodzi tu bowiem ogólnie o wszystkie produkcje telewizyjne, nie tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Może nie każdy wie ale przed Orwellem i Huxleyem, przed "Rokiem 1984" i przed "Nowym wspaniałym światem" był właśnie Zamiatin i jego "MY". Można powiedzieć taka pra-dystopia. Ale ile ja się za tą powieścią nachodziłem?! :P Przez lata na polskim rynku to była trudno dostępna pozycja. Funkcjonowały bowiem tylko dwa wydania (z 1985 i z 1989). Chodziłem po bibliotekach i antykwariatach, pytałem i nic. Taki biały kruk wręcz. Ale ostatnio patrzę, jest! Dom Wydawniczy REBIS w ramach serii "Wehikuł czasu" to wydał. Okładki mają jakie mają (raczej brzydkie i kiczowate), ale chwała im za wznawianie zapomnianych klasycznych tytułów SF!

Nie powiem że to łatwa i przyjemna w czytaniu powieść. No nie. Pierwszoosobowa narracja głównego bohatera jest bardzo specyficzna, przeradzająca się nieraz w strumień świadomości. Ale już cała reszta i sama treść? Cóż, Zamiatin tą jedną powieścią otworzył i zamknął temat totalitarnej antyutopii, "szczęśliwej" utopii w której indywidualność nie istnieje, a ludzkość poświęciła wolność na rzecz bezpieczeństwa i wygody. Teraz Orwell i Huxley wyglądają mi jak plagiatorzy. Szklane przezroczyste domy i jednakowe życie każdego obywatela zaplanowane co do minuty przez Państwo Jedyne, łącznie ze sferą seksualną. Wyobraźnia jako choroba, Opiekunowie, Dobroczyńca, Dzień Jednomyślności, Dekalog Godzinny, Urząd Opieki, a to wszystko podporządkowane matematycznemu porządkowi i logice, pozbawione emocji. W "My" są wszystkie znane nam motywy które później przewijały się w wielu powieściach i filmach, a jednocześnie czytając to dziś wciąż czuć świeżość i oryginalność tej wizji. To dość groteskowa rzeczywistość. Nie powiem że profetyczna, bo jednak chyba zbyt groteskowa by w pełni zaistniała w naszym świecie, ale jak się patrzy np. na takie Chiny to kto wie...

Polecam "My" zwłaszcza fanom gatunku. Warto znać. Każda z tych najsłynniejszych literackich dystopii jest inna i na swój sposób wyjątkowa (czy to "1984" czy "Brave New World" czy "451 stopni Fahrenheita"), ale tutaj mam wrażenie (choć mogę się mylić) jest źródło tego wszystkiego, z którego później wielu hojnie czerpało. Podwaliny gatunku i całej tej konwencji.

Może nie każdy wie ale przed Orwellem i Huxleyem, przed "Rokiem 1984" i przed "Nowym wspaniałym światem" był właśnie Zamiatin i jego "MY". Można powiedzieć taka pra-dystopia. Ale ile ja się za tą powieścią nachodziłem?! :P Przez lata na polskim rynku to była trudno dostępna pozycja. Funkcjonowały bowiem tylko dwa wydania (z 1985 i z 1989). Chodziłem po bibliotekach i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sandman: Preludia i nokturny Robbie Busch, Mike Dringenberg, Neil Gaiman, Malcolm Jones III, Sam Kieth, Dave McKean
Ocena 8,1
Sandman: Prelu... Robbie Busch, Mike ...

Na półkach:

Przypomniało mi się że stoi u mnie na półce od dłuższego czasu ten pierwszy tom. Kupiony dawno temu ale nieczytany. A teraz przy okazji wypuszczonego serialu nadszedł dobry czas by w końcu nadrobić.

Lubię literacką twórczość Neila Gaimana, ale z tą komiksową jakoś nigdy nie było mi po drodze. Z dość prozaicznego powodu - wszystkie powieści i zbiory opowiadań Gaimana mogłem sobie na luzaku pożyczać z biblioteki. Z komiksami już się tak nie da. :P A skompletowanie całej ilustrowanej sagi o Sandmanie to koszt rzędu lekko licząc pięciuset złotych (10 tomów, każdy po 50 ziko z "taniej książki"). Historia ta (z takiego dość ekonomicznego powodu) pozostawała więc dla mnie kiedyś nieosiągalna. Stwierdziłem jednak że pora jednak po malutku nadrobić tą wielką kulturową zaległość...

Tom 1. Postaram się zanadto nie rozwodzić o jednym z najsłynniejszych komiksów o którym napisano już prawie wszystko. Podobał mi się (choć może nie zachwycił). To dość oryginalne mroczne fantasy, często skręcające w obszary horroru, surrealizmu, czasem z elementami czarnego humoru, czerpiące garściami z różnych mitów, mitologii, religii i wierzeń. Rzecz pełna tropów kulturowych i popkulturowych, czerpiąca zarówno z kultury wysokiej jak i tej masowej. Opowieść fantastyczna z pogranicza jawy i snu. Kreska może się podobać lub nie, mi wydaje się dość typowa dla lat 80-90 w amerykańskim komiksie i DC. Trochę szkoda że całości nie rysował odpowiedzialny tylko za okładki Dave McKean (gość ma piękny oniryczny i malarski styl!). Ogólnie mam wrażenie, że te pierwsze zeszyty stanowią zaledwie wstęp do historii Władcy Snów i że dopiero w późniejszych tomach "Sandman" (jako dzieło którym został okrzyknięty) w pełni rozwija swoje skrzydła. Najbardziej urzekł mnie epilog już po zamknięciu wszystkich wątków tj. "Odgłos jej skrzydeł". Całościowo zaś "Preludia i Nokturny" są ciekawe, intrygujące, ale chyba nie dostrzegłem tu jeszcze tego geniuszu, a raczej niebanalną rzecz z potencjałem. Nawet sam Neil przyznaje w posłowiu, że po latach te pierwsze numery wydają mu się nieco niezgrabne i ułomne, że to było dopiero zarzewie czegoś wielkiego i tworzenie gruntu pod właściwą historię. Wierzę że tak jest. Póki co wciąż wolę książkowego Gaimana.

Przypomniało mi się że stoi u mnie na półce od dłuższego czasu ten pierwszy tom. Kupiony dawno temu ale nieczytany. A teraz przy okazji wypuszczonego serialu nadszedł dobry czas by w końcu nadrobić.

Lubię literacką twórczość Neila Gaimana, ale z tą komiksową jakoś nigdy nie było mi po drodze. Z dość prozaicznego powodu - wszystkie powieści i zbiory opowiadań Gaimana mogłem...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nadchodzi III wojna światowa Jacek Bartosiak, Piotr Zychowicz
Ocena 7,1
Nadchodzi III ... Jacek Bartosiak, Pi...

Na półkach:

Nie interesuje mnie że to właściwie stenogramy rozmów z jutubowego kanału. Ja nawet wolę czytać niż słuchać/oglądać, więc mi akurat takie rozwiązanie bardzo pasuje. Świetne rozmowy o geopolityce i historii, świetnie się to czyta. Duża wiedza specjalistyczna pana Bartosiaka. Wbrew wielu opiniom uważam że te rozmowy sprzed roku wcale się nie zdezaktualizowały, wręcz przeciwnie. Mimo aktualnej geopolitycznej sytuacji (która zweryfikowała wiele teorii), uważam że i tak warto to przeczytać, a wręcz powinno się to zrobić.

Nie interesuje mnie że to właściwie stenogramy rozmów z jutubowego kanału. Ja nawet wolę czytać niż słuchać/oglądać, więc mi akurat takie rozwiązanie bardzo pasuje. Świetne rozmowy o geopolityce i historii, świetnie się to czyta. Duża wiedza specjalistyczna pana Bartosiaka. Wbrew wielu opiniom uważam że te rozmowy sprzed roku wcale się nie zdezaktualizowały, wręcz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Martian chronicles" z lat 50. XX wieku. Rzecz to baaardzo retro i trochę już przykurzona, ale paradoksalnie też i ponadczasowa. Zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań. Nie wiem czy można określić te opowiadania pełnym "science-ficiton" bowiem tego 'science' raczej tu mało. Bradbury nie skupia się bowiem na technologiach, naukowych aspektach czy wizjach podboju kosmosu. To raczej gorzka satyra na ludzkość (Amerykanów), jej krótkowzroczność, chciwość, głupotę i niepohamowane dążenie do destrukcji i autodestrukcji. Akcja to odległa przyszłość, a mianowicie... lata 1999-2005 i ludzkość kolonizująca Marsa w rakietach! 😉 I tu już widać jak naiwna i postarzała jest ta wizja, ale rozumiem że pisząc to w połowie XX wieku autor miał pełne prawo mieć tego rodzaju fantazje. To jest właśnie to co się zestarzało, ale reszta czyli sama treść opowiadań to coś co jest wciąż (a może dziś nawet bardziej) aktualne: galopujący konsumpcjonizm, ksenofobia, rasizm, egoizm, niszczenie środowiska w imię zysków, umierająca sztuka, cenzura treści, widmo wielkiej wojny i zagłady całej ludzkości. Jednocześnie opowiadania te nie stronią od humoru i ironii. A czasem wręcz przeciwnie, niekiedy wprowadzając bardzo melancholijny, nostalgiczny i poetycki wręcz klimat przemijania. Natomiast moje ulubione opowiadanie to "Usher II" będące wspaniałym hołdem dla Edgara Allana Poe i literatury fantastycznej. No i jak to w zbiorach opowiadań bywa, nie wszystkie są równie dobre, ale większość zdecydowanie trzyma poziom i koniec końców wyszedł z tego bardzo dobry i zwarty "koncepcyjny" zbiór opowiadań (jak muzyczne albumy koncepcyjne). Całość to swoista zaduma nad kondycją człowieka w świecie i ludzką naturą. Mimo trącenia myszką pod względem jakby to nazwać... przewidywania "technikaliów" przyszłości, Bradbury zaskakująco trafnie opisał dzisiejsze społeczeństwo. Zdecydowanie zauważył pewne trendy narastające już 70 lat temu. Warto przeczytać! Polecam nie tylko fanom retro SF. 🙂 7,5.

"Martian chronicles" z lat 50. XX wieku. Rzecz to baaardzo retro i trochę już przykurzona, ale paradoksalnie też i ponadczasowa. Zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań. Nie wiem czy można określić te opowiadania pełnym "science-ficiton" bowiem tego 'science' raczej tu mało. Bradbury nie skupia się bowiem na technologiach, naukowych aspektach czy wizjach podboju kosmosu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No cóż... przepiękna rzecz. Piękna w minimalistycznej treści i piękna w pełnych uroku i serca ilustracjach. Sztuka po prostu. W "Maybe" podoba mi się zwłaszcza to, że jest to rzecz która w swojej wymowie nie obiecuje ci fałszywej pewności... tylko nadzieję... że maybe, just maybe... MOŻE, ale tylko może, po coś tu jesteś na tym świecie... i MOŻE życie warte jest przeżycia. Proste, a szczere, mądre, piękne i w punkt. To tylko chwila "czytania", a zostawia cię z otwartą gębą i miodem lejącym się wprost na serce.

No cóż... przepiękna rzecz. Piękna w minimalistycznej treści i piękna w pełnych uroku i serca ilustracjach. Sztuka po prostu. W "Maybe" podoba mi się zwłaszcza to, że jest to rzecz która w swojej wymowie nie obiecuje ci fałszywej pewności... tylko nadzieję... że maybe, just maybe... MOŻE, ale tylko może, po coś tu jesteś na tym świecie... i MOŻE życie warte jest przeżycia....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman: Powrót Mrocznego Rycerza Klaus Janson, Frank Miller, Lynn Varley
Ocena 8,0
Batman: Powrót... Klaus Janson, Frank...

Na półkach:

Nadchodząca filmowa premiera nowego Batmana z Pattinsonem narobiła mi smaka na uniwersum gacka. Nadrobiłem zatem klasyczny album Franka Millera z 1986 roku. Batman/Bruce Wayne wraca z dziesięcioletniej nieobecności. Jest stary, zmęczony i bez kondycji, a jednocześnie brutalny i z nieco zwichrowaną psychą (określenie "mroczny" rycerz pasuje tu znacznie bardziej niż np. w filmach Nolana). W tle zimna wojna, narastający konflikt nuklearny i Gotham City pogrążające się w chaosie i anarchii. Do tego jest tu zauważalna wyraźna satyra na szukające sensacji ogłupiające media, polityków i "gadające głowy". Plus niestandardowe podejście Millera do pewnych postaci (sam Batman, nieco inny Joker, Superman jako rządowy sługus oraz Robin jako nastolatka). Wszystko to razem zapewne złożyło się na to że komiks ten jest tak uznany i kultowy. Do scenariusza raczej nie można się przyczepić. Rozwój akcji jest ciekawy, a całość wciągająca.

Inna sprawa to kreska i rysunki. Jest wiele głosów że minusem tego albumu jest to jak został on narysowany. Pozornie tak może być... ale tylko pozornie. Faktycznie, na pierwszy rzut oka rysunki wydały mi się brzydkie, niechlujne, szkaradne wręcz, zrobione jakby na odwal (czasem nie wiadomo na co się patrzy). Ale to tylko złudne wrażenie. Frank Miller po prostu miał taki specyficzny styl rysowania: kanciaste, kwadratowe postacie, ostre kontury, minimalizm. Im dłużej wpatrywałam się w te rysunki i w te kadry tym bardziej je doceniałem. To co w pierwszym wrażeniu wydawało mi się graficznym chaosem, w rzeczywistości (i po czasie) uznaję za bardzo przemyślane. Trzeba się po prostu do tej kreski przekonać, a z czasem udaje się dostrzec na czym polegał rysowniczy kunszt Frank Millera.

Ogólnie komiksik jak najbardziej polecam. Trochę to wiekowa rzecz i trzeba trochę samozaparcia żeby się w tym albumie "rozsmakować", ale warto. Czy umieściłbym go na swojej liście powieści graficznych wszechczasów? Może... ale chyba nie (choć to dla mnie solidne 7.5/10). Ale z drugiej strony nie czytam jakoś wiele komiksów, więc zbytnio się nie znam. "Powrót Mrocznego Rycerza" uznawany jest za rewolucyjny komiks superbohaterski, więc znać tak czy siak warto.

Nadchodząca filmowa premiera nowego Batmana z Pattinsonem narobiła mi smaka na uniwersum gacka. Nadrobiłem zatem klasyczny album Franka Millera z 1986 roku. Batman/Bruce Wayne wraca z dziesięcioletniej nieobecności. Jest stary, zmęczony i bez kondycji, a jednocześnie brutalny i z nieco zwichrowaną psychą (określenie "mroczny" rycerz pasuje tu znacznie bardziej niż np. w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najlepsza polska powieść jaką przeczytałem w tym roku. Masakryczna po prostu. Napisana przez Żulczyka dwa lata temu, czytana dziś okazuje się w dodatku dość profetyczna (stosunek polskiego rządu do uchodźców i budowanie muru na granicy). Poza tym niepokojąco znajomym elementem cała reszta jest oczywiście dość mocno przerysowana, bo to satyra. Satyra na "polskość", na powierzchowną fasadową religijność, na ultranacjonalizm, na typowo polskie ideologiczne skrajności i postawy. I to wszystko w sosie przejaskrawionej tarantinowskiej przemocy i komiksowej wręcz brutalności. Naprawdę ilość przemocy i "body count" tej powieści przebija chyba tylko Biblia! 😮 Do tego duże dawki czarnego humoru. Szczerze się przy "Czarnym słońcu" uśmiałem, ale tak na zasadzie "chyba nie powinienem się z tego śmiać ale co poradzę." 😃 Żulczykowi udało się stworzyć wyjątkowego antybohatera - złego tak po prostu, napędzanego czystą nienawiścią i chęcią niszczenia, a przy tym niezbyt rozgarniętego neonazistę. Co więcej, idzie nawet tego Gruza jakoś tam polubić. Chociaż przyznaję że narracja prowadzona z perspektywy i głowy naziola może na dłuższą metę zmęczyć i z tego też powodu raczej nie jest to książka którą czyta się jednym tchem. I tu się może wielu czytelników odbić. Nie jest to też powieść łatwa, lekka i przyjemna. To długa droga złego do szpiku kości człowieka prowadzona dość prymitywnym (a jednocześnie barwnym) językiem. Musiałem sobie po prostu "Czarne słońce" dawkować. Jednak jest w tym coś co każe czytać dalej i to chyba ta pisarska fantazja Żulczyka i chęć sprawdzenia czym jeszcze nas zaskoczy, z jaką szaloną surrealistyczną akcją tym razem wyjedzie. Bo dzieje się w tej powieści, oj dzieje! Mimo wielu zabawnych scen są też i takie chwytające za gardło. Mimo całej tej groteski "Czarne słońce" jest na serio i serio mówi o pewnych rzeczach. To powieść o duchowości (czym ona dla nas jest), o człowieczeństwie i o prostych prawdach o których na co dzień zapominamy, jak ta żeby w drugim człowieku widzieć człowieka. Zdecydowanie warto przebrnąć do końca tej powalonej powieści. Po dotarciu do ostatniej strony odetchnąłem, bowiem była to iście szalona podróż...

p.s. Swego czasu ptaszki ćwierkały coś o potencjalnej ekranizacji "Czarnego słońca". Kompletnie tego nie widzę! Bo to nie jest trzymające się ziemi i realiów "Ślepnąc od świateł", które stosunkowo łatwo było przenieść na ekran. To opowieść pełna dziwnych zabiegów formalno-narracyjnych które trudno byłoby przełożyć na język filmu. Musiałby być to film/serial przełomowy w polskiej kinematografii, przekraczający wiele granic (w tym granic dobrego smaku), ale i jednocześnie taki z fantazją i porządnymi efektami specjalnymi (w powieści jest wiele scen "nadrealistycznych"). Nie widzę polskiego reżysera który by to ogarnął, potrzebny by był raczej ktoś na poziomie światowym (taki Darren Aronofksy by mi tu pasował). 😉

Najlepsza polska powieść jaką przeczytałem w tym roku. Masakryczna po prostu. Napisana przez Żulczyka dwa lata temu, czytana dziś okazuje się w dodatku dość profetyczna (stosunek polskiego rządu do uchodźców i budowanie muru na granicy). Poza tym niepokojąco znajomym elementem cała reszta jest oczywiście dość mocno przerysowana, bo to satyra. Satyra na "polskość", na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dla fanów Marvela pozycja obowiązkowa. Jednak z takim pewnym zastrzeżeniem: jeśli lubisz czasem obejrzeć jakiś Marvelowy blockbuster, lubisz generalnie filmy z tego uniwersum ale nie miałeś żadnego komiksu Marvela w ręku to... nie jest książka dla ciebie. To historia WYDAWNICTWA KOMIKSOWEGO "Marvel Comics". I to bardzo szczegółowa historia, rok po roku od lat 40. XX wieku. 500 stron drobnym druczkiem! 😮 Jeśli takie nazwiska jak Stan Lee, Jack Kirby, Chris Claremont, Jim Shooter, Frank Miller, Todd McFarlane, jeśli takie nazwiska nic ci nie mówią to ta książka raczej cię znudzi. Wymagana jakaś podstawowa wiedza o komiksach Marvela, ich najważniejszych scenarzystach i rysownikach. Ja się wychowałem na Marvelu, więc było tu dla mnie dużo ciekawostek i anegdot. To książka bardziej o branży, o rynku komiksowym w USA, jego historii i o ludziach tworzących komiksy, niż książka o fikcyjnych postaciach i superbohaterach. O tych oczywiście też jest, ale autor skupia się raczej na prawdziwych ludziach tworzących wydawnictwo, na perturbacjach jakie przechodził Marvel na przestrzeni lat, na skandalach, na sukcesach, na relacjach między poszczególnymi artystami a zarządem wydawnictwa. Bardzo dużo o biznesie komiksowym (nawet całkiem sporo o konkurencyjnym DC Comics), o zawirowaniach na rynku, o tym kto kogo oszukał, albo kto kogo zainspirował. To jest po prostu dokument historyczny pełną gębą. Zapis burzliwej historii chyba największego popkulturowego mocarstwa w USA. Fascynująca historia firmy od grupki utalentowanych zapaleńców do potężnego i bezlitosnego molocha często traktującego bardzo niefair swoich pracowników. Tworzenie komiksów to nie były rurki z kremem, a raczej katorga i wieczne walki twórców o wolność artystyczną i prawa do własnych postaci z dbającym jedynie o finansowe wyniki zarządem. Historia wydawnictwa "Marvel Comics" sama w sobie jest materiałem na jakiś wciągający porządny serial. Świetnie się to czyta choć muszę przyznać że nawet mnie książka przytłoczyła nawałem nazwisk i faktów. A tych jest od groma! Chyba aż za dużo (co mnie obchodzi kto tam podawał kawę w takim a takim roku!) 😛. Niemniej mimo takiej wady to potężna pozycja. Kawał historii popkultury po prostu. A jednocześnie tytuł dla nielicznych, tylko dla wychowanych na komiksach Marvela. Współczesny fan filmowego MCU myślę że nie przebrnie przez tą cegłę, choć uważam że powinien wiedzieć skąd się to wszystko wzięło i jakie były korzenie największej siły i marki we współczesnej kulturze popularnej. 7,5/10

Dla fanów Marvela pozycja obowiązkowa. Jednak z takim pewnym zastrzeżeniem: jeśli lubisz czasem obejrzeć jakiś Marvelowy blockbuster, lubisz generalnie filmy z tego uniwersum ale nie miałeś żadnego komiksu Marvela w ręku to... nie jest książka dla ciebie. To historia WYDAWNICTWA KOMIKSOWEGO "Marvel Comics". I to bardzo szczegółowa historia, rok po roku od lat 40. XX wieku....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje reakcje przy czytaniu "27 śmierci Toby'ego Obeda":

A to skurw*****!
No co te ku**!?
Nie no, ja ich zapier****!

Gniew. No bo jak tu czytać bez emocji o masowym wykorzystywaniu, molestowaniu, torturowaniu i dręczeniu dzieci? Nie da się. Ale później się uspokoiłem. Bo chyba nie takie emocje były intencją autorki. To książka smutna. Książka o wielkiej krzywdzie i pokoleniowej traumie, ale też o próbie pojednania i długim procesie wybaczania i zabliźniania ran. Przyznaję że sam miałem wyidealizowany obraz Kanady jako raju na Ziemi, a o jej przeszłości i historii nie wiedziałem nic. Z tego też powodu reportaż Gierak-Onoszko to rzecz bardzo pouczająca i edukująca. System kulturowego ludobójstwa i odcinania od korzeni dzieci rdzennej ludności Kanady przez kościół katolicki i Państwo, to po prostu ważna część historii nowożytnego świata o której nigdzie się nie uczy (poza samą Kanadą). Kraj idealny w którym nigdy nie było wojny, ale który ma na swoim sumieniu całe pokolenia istnień ludzkich - chodzi o dzieci Inuitów, Metysów i innej rdzennej ludności, musowo wcielane do katolickich szkół z internatem. W dużym skrócie jest to wycinek z długiej historii zbrodni Kościoła i białego człowieka na rdzennych ludach. Ciężko się czyta te historie złamanych żyć i spirali przemocy przekazywanej z pokolenia na pokolenia. Ale to też książka piękna i dająca nadzieję na lepszą rzeczywistość i przyszłość. Pokazująca jak współczesne Państwo, społeczeństwo i rządy próbują radzić sobie ze swoim brutalnym dziedzictwem i przeszłością pełną win. Bohaterowie Gierak-Onoszko choć złamani to są w stanie z nadzieją wypatrywać lepszego jutra. Zacząłem czytać z wku*wem, a skończyłem czytać roniąc łezkę. Świetny reportaż napisany z dużym wyczuciem autorki. I dobra literatura po prostu. Zasłużona nagroda Nike (w końcu wygrało coś co się dobrze czyta, a nie przeintelektualizowana literatura dla nielicznych). Polecam.

Moje reakcje przy czytaniu "27 śmierci Toby'ego Obeda":

A to skurw*****!
No co te ku**!?
Nie no, ja ich zapier****!

Gniew. No bo jak tu czytać bez emocji o masowym wykorzystywaniu, molestowaniu, torturowaniu i dręczeniu dzieci? Nie da się. Ale później się uspokoiłem. Bo chyba nie takie emocje były intencją autorki. To książka smutna. Książka o wielkiej krzywdzie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Factfulness" Hansa Roslinga to jedna z najlepszych książek popularnonaukowych jakie przeczytałem (stawiam ją na równi z publikacjami Harariego). Okładka i tytuł mogą sugerować jakiś kołczingowy szajs ale nic bardziej mylnego. Z kołczingiem, szarlatanerią i "złotymi radami" to nie ma nic wspólnego. Autor powołuje się na twarde dane statystyczne (ale nie tylko, bo ma też świadomość że same liczby złożoności ludzkiego życia nie oddadzą). To książka ukazująca jak błędne i fałszywe mamy postrzeganie współczesnego świata (większość z nas nosi w sobie nieaktualny obraz świata sprzed 50 lat!). A wbrew temu co słyszymy jest... dobrze. :) A na pewno lepiej niż kiedyś. "Factfulness" zamyka mordy wszystkim gadającym "kiedyś to było" i myślącym "na chłopski rozum". Postęp jaki się dokonał i dokonuje w ostatnich dziesięcioleciach jest niesamowity! A mimo to nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nie uczy się nas tego, a media nas o tym nie informują. Autor wymienia i omawia 10 najpowszechniejszych błędów myślowych (instynktów) i stereotypów jakie popełniamy myśląc o dzisiejszym świecie (sam się przyłapałem na wielu z nich). Przykładowo: podział świata na "bogaty Zachód/Północ" i "biedny Wschód/Południe" jest już nieakutalny. Sama terminologia "kraje Zachodu" czy "kraje rozwinięte/rozwijające się" Rosling uważa za błędne. Zamiast tego proponuje on podział państw i życia w nich na cztery poziomy dochodowe (pozom 1 najniższy dochód mieszkańca na głowę, poziom 4 najwyższy). No i okazuje się że ma to więcej sensu niż powszechnie przyjęta narracja w dyskursie publicznym. Dlaczego? To już trzeba samemu przeczytać, do czego zachęcam. Świetna książka walcząca z ignorancją i stereotypami za pomocą faktów i nauki. Jedyny szkopuł: napisana w roku 2017, więc nie bierze pod uwagę "najnowszej" sytuacji na świecie (aczkolwiek scenariusz globalnej pandemii Hans Rosling w niej rozważył i przewidział). Mimo tego uważam że "Factfulness" i tak powinien przeczytać każdy kto chce mieć w miarę aktualne spojrzenie na świat. Naprawdę czuje się po niej... lepiej. Wiara w ludzkość i rozwój cywilizacyjny przywrócona! Jasne, wciąż się dzieje źle na świecie, ale w zaskakująco wielu miejscach ludziom żyje się dobrze, a na pewno lepiej niż kiedykolwiek wcześniej w historii.

Powiem tak: wyłącz TV, wyłącz filmiki z żółtymi napisami, wyłącz w ogóle internet, usiądź i przeczytaj "Factfulness". Polecam ja i demoniczny Bill Gates. 😉

"Factfulness" Hansa Roslinga to jedna z najlepszych książek popularnonaukowych jakie przeczytałem (stawiam ją na równi z publikacjami Harariego). Okładka i tytuł mogą sugerować jakiś kołczingowy szajs ale nic bardziej mylnego. Z kołczingiem, szarlatanerią i "złotymi radami" to nie ma nic wspólnego. Autor powołuje się na twarde dane statystyczne (ale nie tylko, bo ma też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jest taki remake/remaster/reboot "Jądra ciemności". Chyba tak to można nazwać. Sam Jacek Dukaj zaznacza że to nie jest po prostu zwykłe tłumaczenie, a napisanie conradowskiego "Heart of Darkness" od nowa, dla współczesnego XXI-wiecznego czytelnika. No i nie powiem, ciekawy projekt. Rzecz chyba jednak przystępniejsza od tego klasycznego tłumaczenia które czytają uczniowie w szkołach (z moich obserwacji wynika że jest to jedna z najtrudniejszych i najcięższych do przeczytania lektur dla licealistów). Zasadniczo to jest to samo "Jądro ciemności", oddające ducha oryginału i zachowujące poetyckość Josepha Conrada, ale co jakiś czas wpada tu takie współczesne słowo którego Conrad nie mógł znać i użyć. Do tego dochodzi tu ta typowa specyficzna dukajowa fraza, która może i łatwa w czytaniu nie jest ale otwiera w głowie czytelnika nowe obrazy i skojarzenia. To ta sama podróż Marlowa do Kurtza i serca ciemności ale jednak inaczej, innymi słowami. Trochę to jednak rzecz dla nikogo - do szkół nie wejdzie bo zbyt odbiega od oryginału, a krytycy literaccy z tego co kojarzę Dukaja za to zjechali. A jak dla mnie to był ciekawy eksperyment. Na pewno kontrowersyjna rzecz, stawiająca pytanie na ile można dziś zmienić i uwspółcześnić literacki oryginał, a na ile trzymać się przestarzałego tłumaczenia? Używając właśnie nomenklatury gamingowej i filmowej: czy godzi się także tworzyć remastery, rimejki i rebooty klasycznych książek? Hmm...

To jest taki remake/remaster/reboot "Jądra ciemności". Chyba tak to można nazwać. Sam Jacek Dukaj zaznacza że to nie jest po prostu zwykłe tłumaczenie, a napisanie conradowskiego "Heart of Darkness" od nowa, dla współczesnego XXI-wiecznego czytelnika. No i nie powiem, ciekawy projekt. Rzecz chyba jednak przystępniejsza od tego klasycznego tłumaczenia które czytają uczniowie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobre! Książka socjologa, badacza kultury i społeczeństw informacyjnych, biorąca na warsztat poszczególne odcinki Black Mirror i przyglądająca im się w kontekście podobieństw do obecnego stanu rzeczy. Autor zestawia i wyszukuje powiązania poszczególnych zjawisk, technologii i rzeczy z tej serialowej dystopii, z tymi już istniejącymi bądź rozwijającymi się w naszej rzeczywistości. Bardziej to książka o współczesności, o naszym społeczeństwie i cywilizacji oraz możliwych kierunkach jego rozwoju, niż stricte o samym serialu. Konkretne odcinki służą autorowi jako punkt odniesienia do jednego długiego eseju pod tytułem "Czy dążymy w kierunku cyfrowych dyktatur? Jakie zagrożenie stanowią dla nas prężnie rozwijające się technologie? I ile z krzywego zwierciadła czarnego lustra Charliego Brookera (twórcy BM) już się realizuje, bądź wskazuje na pewne niepokojące trendy?" Książka nie tylko dla fanów Black Mirror (choć znajomość serialu raczej wskazana), ale i dla wszystkich zainteresowanych wpływem technologii na nasze życie jednostkowe i życie całych społeczeństw. Mimo raczej niełatwego języka polecam!

Dobre! Książka socjologa, badacza kultury i społeczeństw informacyjnych, biorąca na warsztat poszczególne odcinki Black Mirror i przyglądająca im się w kontekście podobieństw do obecnego stanu rzeczy. Autor zestawia i wyszukuje powiązania poszczególnych zjawisk, technologii i rzeczy z tej serialowej dystopii, z tymi już istniejącymi bądź rozwijającymi się w naszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No dobra, trochę mną zamiotło... dołująca powieść.

Nadrobiłem klasyk z 1953 roku. Każdy na pewno przynajmniej o niej słyszał. Dystopijna przyszłość w której strażacy palą książki, uznawane za źródło nieszczęść i niepokoju ludzkiego ducha. Jak ludzkość do tego doprowadziła jest to w powieści w miarę logiczne wyjaśnione (choć nie sądzę by kiedykolwiek w realu do tego doszło). Nie chodzi bowiem o prawdopodobieństwo i dokładność tej wizji. Bradbury (w przeciwieństwie do innych pisarzy SF) nie celował też w powstanie czegoś w rodzaju Internetu. U niego to telewizja rozwinięta do swojej najbardziej inwazyjnej formy stoi w centrum. I mimo że nasz dzisiejszy świat nie poszedł w tym kierunku, a książki wciąż są chętnie czytane, to jednak... jest tu zaskakująco wiele zjawisk i analogii do naszej współczesności: gównoprogramy w coraz głośniejszej i głupszej TV, stopniowa pauperyzacja i ubożenie wartości literatury, oddalanie się ludzi od piękna, sztuki i natury w kierunku celebryctwa i fejmu, pogorszenie się komunikacji międzyludzkiej, etc. A i cały koncept "ścianowizji" i "ścianowizorów" bardzo przypomina mi dzisiejsze relacje na Instagramie czy Tik Toku. :O Okej, może i brzmi to wszystko jak zestaw boomera gadającego "kiedyś to było", ale Bradbury jest w tym naprawdę przekonujący i jak widać 70 lat później po części ze swoją wizją "trafił".

Pada też w tej powieści jedna z lepszych odpowiedzi na pytanie "po co czytać książki?". Kiedyś mnie znajomy zapytał "co ci daje to całe czytanie?". Pytanie było wbrew pozorom niegłupie, ale nie zastanowiłem się i odpowiedziałem chyba jakiś banał o rozwijaniu się. :P Bradbury podaje natomiast dwie rzeczy z którymi i ja się dziś zgadzam: pierwsza to fakt że książka daje ci jakość (w tym jakość informacji), ma swój ciężar, fakturę. Druga rzecz to to, że daje ci ona czas na przyswojenie tych informacji, wyciszenie umysłu, spokój, daje ci chwilę na myślenie. Te dwie rzeczy razem to swoista obrona przed pędzącym szybkim światem. Taki jest świat "Fahrenheita" i taki jest bez wątpienia nasz świat. Tak też i ja traktuję dzisiaj książki, jako "odpoczynek" od netu, social mediów, newsów, pejów na FB i wszelkich wizualnych rozrywek (które lubię ale które w nadmiarze przytłaczają i przeciążają umysł).

Dopiero co wczoraj się podśmiewywałem z tych co przeczytali Orwella i nadmiernie widzą w nim analogie do dzisiejszego świata, a sam o co teraz robię. :D Pisałem też o szkodliwości fetyszyzacji książek i czytania oraz o snobizmie literackim, tymczasem Bradbury tutaj książki i akt czytania raczej gloryfikuje. Jest to jednak w pełni zrozumiałe, w latach 50. XX wieku jakakolwiek literatura wciąż stanowiła większą wartość niż łatwe i prostackie ówczesne produkcje telewizyjne (no i całkowity brak zjawiska w postaci książek celebrytów). Dzisiaj wszystko się bardziej zrównało (dobry serial telewizyjny czy gra mogą nieść większą wartość od dowolnego czytadła). Rayowi Bradbury'emu chodziło jednak o pewną "prawdę" jaką niosła literatura. Prawdę o którą w dzisiejszym szybkim i fake newsowym świecie coraz trudniej. I dlatego jest to książka dziś bardziej aktualna niż wtedy. Historia strażaka Guya Montaga który przechodzi duchową przemianę jest zwyczajnie ponadczasowa i obecnie chyba jeszcze ciekawsza niż gdy była czytana przez ludzi te 70 lat temu, gdy świat był jeszcze inny i nie tak rozedrgany jak dziś.

P.S. zaskakuje mnie jak mi osobie o poglądach raczej lewicowych podobają się te dawne literackie wizje przyszłości krytykujące w zasadzie dzisiejszy lewicowy świat... 🤔

P.P.S. seria "Artefakty" wydawnictwa MAG to złoto! Nie dość że zapomniane perełki SF wydają to jeszcze ze świetnymi okładkami! :)

Fun fact dla gamerów: kod 0451 - właśnie od tytułu tej powieści powstał kod do pierwszych szyfrów jakie napotkamy w takich grach jak Deus Ex, Bioshock i System Shock. Taki mały hołd dla Bradbury'ego. ;)

No dobra, trochę mną zamiotło... dołująca powieść.

Nadrobiłem klasyk z 1953 roku. Każdy na pewno przynajmniej o niej słyszał. Dystopijna przyszłość w której strażacy palą książki, uznawane za źródło nieszczęść i niepokoju ludzkiego ducha. Jak ludzkość do tego doprowadziła jest to w powieści w miarę logiczne wyjaśnione (choć nie sądzę by kiedykolwiek w realu do tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

A jakoś mnie naszło na dystopie ostatnio. Dobrze mi wchodzą. "Dawca" z 1993 r. to taka właśnie modelowa utopia która jest antyutopią. Pozornie idealny świat i "szczęśliwe" uporządkowane społeczeństwo pozbawione jednak wyższych emocji, przeszłości, pamięci i historii. Taki Huxley w wersji light. Czuć że jest to napisane bardziej pod młodszego czytelnika. Tak jak "Igrzyszka śmierci" były uproszczoną teenage wersją japońskiego "Battle Royal". "Dawca" to taka właśnie młodzieżowa dystopia napisana znacznie przystępniej niż "Nowy wspaniały świat". Niestety przez to pozbawiona tej głębi huxleyowskiej wizj. Acz jest to niezłe muszę przyznać. Intrygujący i ciekawie wymyślony świat, choć nie można tego nazwać poważną fantastyką naukową (za dużo logicznych nieścisłości i łopatologicznego wyjaśniania). Bardziej to takie fantastyczne wyobrażenie "co by było gdyby". Ale trochę też do myślenia daje, zwłaszcza na temat kierunku w jakim zmierzają społeczeństwa tzw. Zachodu, nie powiem że nie. Jednak większe wrażenie zrobiłoby to na mnie gdybym to przeczytał no powiedzmy jakieś 10-15 lat temu. Idealna powieść dla nastoletniego czytelnika dopiero wchodzącego w temat literackich dystopii. Wciąż jest to jednak solidne 7/10. I teraz nie wiem czy warto kontynuować ten cykl bo zakończenie było bardzo otwarte i narobiło trochę smaka...

A jakoś mnie naszło na dystopie ostatnio. Dobrze mi wchodzą. "Dawca" z 1993 r. to taka właśnie modelowa utopia która jest antyutopią. Pozornie idealny świat i "szczęśliwe" uporządkowane społeczeństwo pozbawione jednak wyższych emocji, przeszłości, pamięci i historii. Taki Huxley w wersji light. Czuć że jest to napisane bardziej pod młodszego czytelnika. Tak jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

A machnąłem sobie klasyka SF. Praojca gatunku można powiedzieć. Pierwowzór wszystkich opowieści o najeździe kosmitów, podwaliny podgatunku "alien invasion". Oczywiście jest sporo różnic pomiędzy Wellsem a filmową wizją Spielberga (np. żadnego biegającego Toma Cruise'a i amerykanizmów). Jest to powieść wręcz na wskroś brytyjska. Z jednej strony językowo czuć że została napisana przez Brytyjczyka żyjącego 120 lat temu. Z drugiej strony da się tu jednak odczuć to wizjonerstwo, sporą wyobraźnię i pewną wyjątkowość. Jak na powieść napisaną pod koniec XIX wieku zaskakująco lekko się ją czyta (podobnie jak wszystkie powieści Wellsa, z czego "Wehikuł czasu" najlepszy!). W naszym dzisiejszym świecie ta wizja obcej inwazji może już aż takiego wrażenia nie robi, ale wyobrażam sobie jak bardzo musiała przerażać i ryć łeb ludziom żyjącym cały wiek temu. 😮 Teraz rozumiem tych którzy się nabrali na to słynne słuchowisko Orsona Wellesa z 1938 roku. Zaskoczyło mnie że opisy tej apokalipsy i zniszczenia są u Wellsa dość mocne i brutalne. Autor przygląda się też zachowaniom ludzi (szczególnie Brytyjczyków i londyńczyków) w obliczu masowego zagrożenia. Przede wszystkim jest to jednak powieść pesymistyczna i pewnie jedna z pierwszych sprowadzających gatunek ludzki mocno na ziemię i uświadamiających, że być może wcale nie jesteśmy panami świata i tej planety (analogia do mrówek i mrowiska dość często się u Wellsa pojawia). A gdzieś tak od połowy to może i nawet jedna z pierwszych opowieści post-apokaliptycznych. Nastroju kataklizmu i zniszczenia nie sposób też nie odczytywać dziś jako profetycznej zapowiedzi nadchodzących dwóch wojen światowych XX wieku. I tu się można zastanawiać na ile to wyszło Wellsowi przypadkiem a na ile "przewidział"?🤔 W każdym razie polecam. Z zastrzeżeniem że po przyjrzeniu się jej dokładnie cuchnie trochę naftaliną i trąci myszką, jak niestety zapewne większość przedpotopowej fantastyki. Klasyczne ale nieco archaiczne socjologiczne SF. Trzeba właśnie brać poprawkę na datę powstania - 1898 rok!

A machnąłem sobie klasyka SF. Praojca gatunku można powiedzieć. Pierwowzór wszystkich opowieści o najeździe kosmitów, podwaliny podgatunku "alien invasion". Oczywiście jest sporo różnic pomiędzy Wellsem a filmową wizją Spielberga (np. żadnego biegającego Toma Cruise'a i amerykanizmów). Jest to powieść wręcz na wskroś brytyjska. Z jednej strony językowo czuć że została...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Humans. A brief history of how we fucked it all up". To zbiór największych błędów, pomyłek, porażek i fuckupów w historii ludzkości. Wszystko podane w przystępnej formie ciekawostek, anegdot i "fun factów". Jasne, o części z nich gdzieś już wcześniej czytałem, ale większość faktów była jednak dla mnie zaskakująca. Nie jest to jakaś superpoważna publikacja historyczna, a raczej lekka książka popularnonaukowa. Była (i jest) reklamowana jako "przezabawna" (autor jest komikiem z wykształceniem historycznym), ale nie przesadzałbym z tym, nie rechotałem jakoś specjalnie. Można się co prawda czasami uśmiechnąć pod wąsem, ale główna myśl stojąca za nią jest raczej mało pocieszająca czy rozweselająca: ludzie od zawsze kombinowali jak tu zarobić żeby się nie narobić, najlepiej kosztem innych. Podane przez autora przykłady dowodzą że historia ludzkiej cywilizacji to nie tylko historia geniuszy, ale (może przede wszystkim) nieustająca historia głupoty, absurdu, cwaniactwa, ignorancji, okrucieństwa czy po prostu skurwysyństwa. Historia błędów zataczających koło i powtarzanych wciąż od nowa i od nowa. Mało to pocieszające, zwłaszcza jak na książkę w zamyśle humorystyczną... i nie jest to wszystko może jakoś specjalnie odkrywcze, a sama książka nie wstrząśnie nami do głębi i nie zdruzgocze nam światopoglądu... ale cholera zwyczajnie dobrze się ją czyta. 😉 Taki zbiór rzeczy które zwykle na lekcjach historii się pomija. Książkowy odpowiednik kanałów popularyzujących te nieco mniej znane oblicze historii. 7/10. Polecam. 🙂

"Humans. A brief history of how we fucked it all up". To zbiór największych błędów, pomyłek, porażek i fuckupów w historii ludzkości. Wszystko podane w przystępnej formie ciekawostek, anegdot i "fun factów". Jasne, o części z nich gdzieś już wcześniej czytałem, ale większość faktów była jednak dla mnie zaskakująca. Nie jest to jakaś superpoważna publikacja historyczna, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem ostatnio tą kontynuację Lśnienia i dał radę Kinguin, oj jak dał radę 🙂 Byłem ciekaw jaki pomysł miał na to Stefan Król po tych trzydziestu paru latach od napisania słynnego "The Shining". I jak się to czyta to się czuje że... to jest ten sam stary dobry King, ze wszystkimi zaletami i wadami swojego pisarstwa. Jednocześnie jest to powieść inna od poprzedniczki. O ile Lśnienie można było określić klaustrofobicznym psychologicznym horrorem, o tyle Doktor Sen jest bardziej czymś w rodzaju paranormalnego thrillera z klasycznym motywem starcia dobra i zła (ciekawy pomysł Kinga na wampiry które wampirami nie są). Na początku miałem wrażenie że cała ta kontynuacja jest trochę na siłę, ale po skończeniu przyklaskuję Kingowi. A od pewnego momentu powieść wciąga już na amen. Postaciom się kibicuje. Ostatecznie wszystko się tu ładnie łączy, zatacza koło. Życie zatacza koło, także mam wrażenie życie samego pisarza. Lśnienie było poniekąd powieścią o destrukcyjnej sile alkoholizmu, pisaną przez Kinga (co jak sam autor przyznawał) w okresie swojego największego uzależnienia. "Doctor Sleep" jest z kolei o wychodzeniu z nałogu, mierzeniu się z własnym gniewem, przemocą i rodzinnymi traumami. Jest to więc rozliczenie pisarza z samym sobą po wielu latach. Być może rodzaj autoterapii. Ładnie się tu splata życie fikcyjnych postaci z życiem pisarza. I przez to Doktor Sen jest ostatecznie powieścią... wzruszającą i zamykającą pewien mroczny etap w życiu Stephena Kinga. Oczywiście to tylko moja interpretacja. Tak czy siak, polecam. Może nie jest to najlepsza jego książka i nie dorównuje poziomem do tych wczesnych i największych hitów, ale mam wrażenie że jest to w jakiś sposób ważna powieść w jego bogatej bibliografii. 🙂 Dla fanów pisarza pozycja obowiązkowa (ale wszyscy kingoholicy pewnie już to dawno przeczytali) 😛 7,5/10

Przeczytałem ostatnio tą kontynuację Lśnienia i dał radę Kinguin, oj jak dał radę 🙂 Byłem ciekaw jaki pomysł miał na to Stefan Król po tych trzydziestu paru latach od napisania słynnego "The Shining". I jak się to czyta to się czuje że... to jest ten sam stary dobry King, ze wszystkimi zaletami i wadami swojego pisarstwa. Jednocześnie jest to powieść inna od poprzedniczki....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Beka XD

Beka XD

Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejna książka Harariego, którą każdy myślący człowiek powinien przeczytać. Dla mnie to jeden z najwybitniejszych (i najprzystępniejszych) współczesnych myślicieli. Bardzo cenię sobie jego szerokie spojrzenie na świat i ludzkość. Aczkolwiek trzeba dodać, że pisze on książki dla ludzi z odrobiną chociaż tzw. RIGCZu (rozumu i godności człowieka). "Prawactwo" raczej nie będzie zachwycone takim "lewackim" autorem (przy okazji Harari pięknie wyjaśnia rozumowanie takich osobników). No trudno. Reszcie i ludziom z otwartą głową zdecydowanie polecam. I pamiętajcie że wszystko jest fikcją, mitem, narracją...

Kolejna książka Harariego, którą każdy myślący człowiek powinien przeczytać. Dla mnie to jeden z najwybitniejszych (i najprzystępniejszych) współczesnych myślicieli. Bardzo cenię sobie jego szerokie spojrzenie na świat i ludzkość. Aczkolwiek trzeba dodać, że pisze on książki dla ludzi z odrobiną chociaż tzw. RIGCZu (rozumu i godności człowieka). "Prawactwo" raczej nie...

więcej Pokaż mimo to