-
ArtykułyNajlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać8
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać5
Biblioteczka
2019-07-16
2019-07-13
"Gdy w grę wchodzi prawo, sumienie to jedynie zbędny balast."
"Adwokat diabła" dopiero niemalże po 30 latach doczekał się swojego wydania w Polsce. Ale za to jakiego! Wspaniałej fabule, która na wielu płaszczyznach przewyższa filmową adaptację z 1997 roku, towarzyszy dopracowana w najmniejszym szczególe szata graficzna. Niezwykle sugestywny projekt okładki oraz ilustracje autorstwa Krzysztofa Wrońskiego doskonale oddające klimat powieści, idealnie nawiązują do treści, a obszerne posłowie Wiesława Kota to przysłowiowa kropka nad 'i', wisienka na torcie. Nazwijcie to jak tylko chcecie, ale faktem jest, że Wydawnictwo Vesper wykonało kawał porządnej roboty, dzięki czemu książka nie tylko ucieszy umysł, serce i duszę, ale także i oko każdego czytelnika.
Motyw walki dobra ze złem, zaprzedania duszy diabłu dla własnych korzyści znany jest od zarania dziejów i to na całym świecie. Niezwykle uniwersalny nigdy się nie wyczerpie, nigdy nie straci na ważności. Dlatego "Adwokat diabła" jest ponadczasowy, odnajdzie się w każdym czasie i każdym miejscu, dopóki będzie żył człowiek. Bowiem to w nim drzemią te przeciwstawne sobie siły, to w nim jest dobro i zło, a to na którą stronę przeleje się szala zależy wyłącznie od niego samego.
Andrew Neiderman bardzo sugestywnie przedstawił dwa przeciwstawne sobie światy. Kiedy poznajemy głównego bohatera mieszka w prowincjonalnej bardzo konserwatywnej mieścinie, jego praca również nie stanowi dla niego żadnego wyzwania. A gdzieś głęboko w nim drzemie chęć zdobycia czegoś więcej, i to na bardzo szerokim polu. Kiedy w bardzo kontrowersyjny sposób wygrywa równie kontrowersyjną sprawę broniąc nauczycielki posądzonej o molestowanie swoich uczennic można powiedzieć, że ziarno zostało zasiane. A zasiał je nie kto inni jak John Milton i Wspólnicy, który jest "(...) prawdziwym obrońcą zła, adwokatem diabła, a może nawet samym diabłem." Zmiana jaka następuje w życiu Kevina i jego żony Miriam nie dotyczy tylko i wyłącznie statusu społecznego, czy spraw czysto zawodowych. Największa zmiana zachodzi w nich samych, zwłaszcza w młodej kobiecie, która z inteligentnej, wrażliwej i oddanej innym osoby przeistacza się w pustą i myślącą tylko i wyłącznie o sobie trzpiotkę.
"Adwokat diabła" określany jest mianem thrillera prawniczego, i faktycznie ów prawniczy świat zdaje się być doskonałym tłem dla głównego przesłania płynącego z powieści. Prawo i sprawiedliwość nabierają zupełnie innego znaczenia, a sama rozprawa sądowa staje się istnym widowiskiem teatralnym.
"On zna to zło, które drzemie w ludzkich sercach, przewiduje je, a może nawet podsyca, a następnie, jak przystało na prawdziwego przywódcę, staje u boku swoich żołnierzy, wspierając ich i broniąc."
"Adwokat diabła" to powieść dopracowana w największym szczególe, pełna niedopowiedzeń, ukrytej symboliki i metafor. I to właśnie w nich zawarty jest sens i meritum walki z siłami piekielnymi. Wiele nawiązań do Biblii, czy mitologi greckiej świadczy o ponadczasowości i kunszcie dzieła Neidermana. W tej powieści nic i nikt nie jest pozostawione bez swojego ukrytego sensu. Każda myśl, każde sformułowanie, każde zdarzenie, i wreszcie każda postać na swoje zadanie do wykonania. Z precyzyjną dokładnością, strona po stronie, budowana atmosfera tworzy mroczny i złowieszczy klimat. Napięcie narasta, robi się duszno, mrocznie, coraz bardziej zatracamy się w drodze w największe czeluści zła. Choć praktycznie nic nie jest powiedziane wprost, choć wielokrotnie zastanawiamy się nad symboliką pewnych wydarzeń, to jednak jest w tej powieści coś, co nie daje wytchnienia naszemu umysłowi. Kreacja głównego bohatera ma w tym swoje niemałe znaczenie. Kevin nie jest pierwszą lepszą postacią, został skwapliwie wykreowany, po to, aby jeszcze głębiej ukazać symbolikę zaprzedania duszy diabłu. Z doskonałą precyzją autor przedstawia nam ów powolny proces kuszenia i manipulowania, a kiedy już dojdzie do finalnych rozstrzygnięć, okaże się, że jest już za późno, że wszystko się dokonało i nie ma powrotu.
No właśnie zwróćmy uwagę na zakończenie. Przyznam, że w pierwszej chwili wywołało ono we mnie mieszane uczucia, z których najbardziej wybijało się rozczarowanie. Dlaczego? Po cichu liczyłam na wielką konfrontację, czy swoiste wyjaśnienie. Jednak im więcej o nim myślałam, analizowałam, rozkładałam na czynniki pierwsze, tym bardziej do niego się przekonywałam. Teraz wydaje mi się ono najlepszym z możliwych. Pozostawienie czytelnika w swego rodzaju próżni pozwala mu zobaczyć więcej niż mówią słowa.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/07/adwokat-diaba-andrew-neiderman-recenzja.html
"Gdy w grę wchodzi prawo, sumienie to jedynie zbędny balast."
"Adwokat diabła" dopiero niemalże po 30 latach doczekał się swojego wydania w Polsce. Ale za to jakiego! Wspaniałej fabule, która na wielu płaszczyznach przewyższa filmową adaptację z 1997 roku, towarzyszy dopracowana w najmniejszym szczególe szata graficzna. Niezwykle sugestywny projekt okładki oraz ilustracje...
2019-07-06
Szczęście, dla każdego z nas może oznaczać coś zupełnie innego. Drogi do niego prowadzące też nie będą za każdym razem takie same. Co więcej z biegiem lat jego definicja może ulec diametralnej zmianie. Niezależnie jednak od tego wszystkiego każdy o nim marzy i robi wszystko, aby ostatecznie je osiągnąć. Tytułowa bohaterka najnowszej książki Anny Szczęsnej w tym temacie jest ekspertką, i to właśnie ona jest tytułową "Testerką szczęścia". W końcu to ona przetestowała najróżniejsze sposoby prowadzące do tego stanu, brała udział w wielu szkoleniach, przeczytała fachową literaturę i rozbiła ją na czynniki pierwsze. Ale życie postanowiło dać jej pstryczka w nos i skonfrontować zdobytą wiedzę z rzeczywistością. Jaki będzie tego efekt?
Sympatia do głównej bohaterki nie pojawiła się od razu. Najpierw była irytacja i swego rodzaju przerażenie. Agnieszka zdawała mi się być osobą nad wyraz zadufaną w sobie, a przy tym jakby zamkniętą na świat i ludzi dookoła. Przez lata, tworząc swojego bloga, testując różne drogi prowadzące do szczęścia ugrzęzła we własnej złotej klatce. Odsuwała wszystko to, co mogło ją sprowadzić z raz objętej ścieżki, w jej mniemaniu najwłaściwszej. Zamknięta na wszelkiego rodzaju spontaniczność, aby funkcjonować musiała być otoczona stosem karteczek z zaplanowanymi zadaniami i celami. Rodzinę traktowała jako element konieczny. Jak już wspomniałam osobiście takich osób nie lubię i przerażają mnie swoim spojrzeniem na życie. Ale kiedy życie postanowiło dać jej możliwość zweryfikowania swojego wypracowanego szczęścia, ja zaczęłam zauważać w niej człowieka, a nie tylko zaprogramowaną istotę. Jedna wymuszona prośba, aby na ślubie swojej siostry pojawiła się z partnerem, kazała bohaterce wyjść ze swojej wypielęgnowanej złotej klatki i otworzyć się na życie. Bo gdzieś tam los szykował dla Agnieszki zupełnie inny scenariusz, a istotną rolę miał odegrać pewnien długowłosy, postawny mężczyzna z zabawnym pieprzykiem na nosie.
"Tesrterka szczęścia" to opowieść o poszukiwaniu własnej drogi do szczęścia, ale przede wszystkim to swego rodzaju szkoła życia. Bowiem ono często pisze dla nas bardzo ciekawe scenariusze, uczy pokory i akceptacji, bycia otwartym na jego różne odsłony. Anna Szczęsna zwraca też uwagę na fakt, że choć staramy się nadać mu odpowiedni kształt, zaplanować, to jednak jest ono składową zbyt wielu czynników i nie sposób go w całościowy sposób wyreżyserować, czy zaprogramować. A jeśli już usilnie staramy się to robić może okazać się, że szczęście, o które tak walczyliśmy, które tak pielęgnowaliśmy jest tylko ułudą. Książka choć zawiera w sobie życiową mądrość, to jest ona przekazywana w bardzo subtelny, ale sugestywny sposób. Z główną bohaterką możemy się identyfikować lub całkowicie negować jej postawę, a i tak będziemy zastanawiać się nad własną interpretacją szczęścia.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/07/testerka-szczescia-anna-szczesna.html
Szczęście, dla każdego z nas może oznaczać coś zupełnie innego. Drogi do niego prowadzące też nie będą za każdym razem takie same. Co więcej z biegiem lat jego definicja może ulec diametralnej zmianie. Niezależnie jednak od tego wszystkiego każdy o nim marzy i robi wszystko, aby ostatecznie je osiągnąć. Tytułowa bohaterka najnowszej książki Anny Szczęsnej w tym temacie jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-07-04
Stanisław Jachowicz pisał "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie." Na wielu płaszczyznach te słowa znajdują swoje potwierdzenie, także tej dotyczącej literatury. Wspomniana fraza świetnie odzwierciedla moje odczucia odnośnie recenzowanej książki. "Wojna bogów" to doskonała alternatywa dla znanych wszystkim młodszym czytelnikom książek z gatunku fantastyczno-przygodowych. W tomie rozpoczynającym serię "Plemiona" znajdziemy ciekawy pomysł na fabułę, niezapomnianą przygodę, świetnie skrojone postacie, czy wreszcie magiczne istoty i bóstwa. Ale to tylko jedna strona medalu.
Łukasz Radecki swoją publikacją przeniósł nas w czasie, do miejsca, gdzie na naszych ziemiach mieszkali Słowianie, gdzie żyły pradawne stwory i działy się rzeczy magiczne. Słowiańska mitologia zyskuje nowe wydanie, takie które zachęci młodego czytelnika do spojrzenia na naszą spuściznę z zupełnie innej strony. Fakt, że autor jest nauczycielem tylko to pozytywne wrażenie potęguje. Jestem niezmiernie ciekawa jak wyglądają zajęcia prowadzone przez Pana Radeckiego, bo ewidentnie przez karty powieści przelewa się ogromna pasja i chęć podkreślenia tego, co stanowi nasze dziedzictwo. Pamięcią wracałam do lat szkolnych, aby przypomnieć sobie pradawną Polskę. Jednak te nieliczne wspomnienia mają się nijak to wiadomości zawartych w tej powieści. Tutaj dosłownie dzieje się magia, a czytanie tak ciekawej i wartościowej książki staje się przyjemnością w najczystszej postaci.
"To zastanawiające, że ludzie całkiem zapomnieli jak ciemny jest świat nocą -pomyślała. Przyzwyczajeni do oświetlonych domów, latarni na ulicach, kieszonkowych latarek czy chociażby wyświetlaczy telefonów, nie zdają już sobie sprawy, że poza kręgiem ich światła trwa nieprzenikniony mrok. Czerń, w której czają się rzeczy niebezpieczne i straszne."
"Plemiona. Wojna bogów" kusi nie tylko światem magicznym, pełnym przedziwnych stworów, zarówno tych, które są człowiekowi pomocne i przyjazne, jak i tych mniej przychylnych, czy wręcz wrogich. To także zwrócenie uwagi na wartości, które współcześnie bardzo często nam umykają. Staramy się je zatuszować opryskliwością, chęcią posiadania więcej niż mają inni, czy też nadmiernie przerośniętym 'ego' i związanym z tym wywyższaniem się. Autor powraca do podstawowych atrybutów. Braterstwo, poszanowanie przyrody, uczciwość, lojalność, to tylko nieliczne z wartości jakie odnajdziemy w tej powieści. Rodzeństwo w obliczu wielu niepokojących, często niebezpiecznych przygód pokaże co tak naprawdę powinno stanowić trzon naszej postawy, co powinno być wyznacznikiem naszych działań. Na naszych oczach zajdzie w nich niezwykła przemiana. Poznają również czym jest bezinteresowna przyjaźń, pierwsze młodzieńcze zauroczenie, czy jak ważne jest odnalezienie własnej drogi.
"Do każdego celu można dojść wieloma drogami. Tak i przeznaczenie różne drogi wybiera. Bo chociaż wpływa na nasze czyny, to my ostatecznie postanawiamy, co robić, i mierzymy się z następstwami naszych czynów."
Wakacje to doskonały czas dla takich książek jak "Wojna bogów". Zatem jeśli macie gdzieś w pobliżu młodego czytelnika, lub sami lubicie tego typu literaturę, koniecznie sięgnijcie po cykl "Plemiona". Z pewnością tego nie pożałujecie, tylko pamiętajcie aby mieć oczy i uszy szeroko otwarte, bo kto wie, czy nie spotkacie biesy, kudaka czy matohę :)
Stanisław Jachowicz pisał "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie." Na wielu płaszczyznach te słowa znajdują swoje potwierdzenie, także tej dotyczącej literatury. Wspomniana fraza świetnie odzwierciedla moje odczucia odnośnie recenzowanej książki. "Wojna bogów" to doskonała alternatywa dla znanych wszystkim młodszym czytelnikom książek z gatunku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-06-28
Mając za sobą kilka książek Ceceli Ahern mniej więcej wiedziałam czego mogę się po autorce spodziewać. Po lekturze tych kilku pozycji wiedziałam, że pisarka ma doskonały zmysł obserwacyjny i doskonale potrafi ubrać w słowa bolączki współczesnego świata. Jednak to co znalazłam w tych krótkich, kilkustronicowych opowiadaniach przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ahern nie tylko doskonale oddała wszystkie przejawy kobiecości, ale dodatkowo zmusiła do refleksji nad własną osobą. Wiele z tych niepozornych tekstów zdawało się wyrażać to, co jest częścią mojego świata, mojej rzeczywistości. Dlatego jestem zdania, że każda kobieta znajdzie w tej pozycji cząstkę siebie.
Wielką zaletą antologii autorstwa Ahern jest także jej realizm magiczny, bowiem to on sprawia, że książka jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Połączenie magii i świata realnego ma na celu przede wszystkim zwrócenie uwagi na siłę jaka drzemie w kobietach. Jako kochające matki, siostry i przyjaciółki, żony i ukochane, kobiety sukcesu i opiekunki domowego ogniska jesteśmy w stanie walczyć z całym światem, a nawet same ze sobą. Jesteśmy tymi, które w obliczu zbyt wielu zadań i wymagań są w stanie rozpaść się na kawałki, a jednocześnie dzięki wzajemnej pomocy wrócić do swojej pierwotnej postaci. Jesteśmy tymi, które mogą wzbić się ponad ziemię w obronie własnych ideałów i marzeń. Jesteśmy tymi, które są w stanie zniknąć w obliczu obojętności, jednocześnie oddając komuś serce, by być kochaną. Ale przede wszystkim jesteśmy kobietami które, mają głos.
Książka dostarcza wielu powodów do rozważań nad współczesnym światem i rolą kobiety. Niektóre opowiadania już od pierwszych słów zyskały moje uznanie, inne zaś potrzebowały odrobiny czasu i zastanowienia. Niemniej jednak z wielką przyjemnością jeszcze niejeden raz wrócę do tych objętościowo niepozornych opowiadań, bowiem bije od nich nie tylko mądrość i nauka, ale także pewnego rodzaju pocieszenie i determinacja.
Mając za sobą kilka książek Ceceli Ahern mniej więcej wiedziałam czego mogę się po autorce spodziewać. Po lekturze tych kilku pozycji wiedziałam, że pisarka ma doskonały zmysł obserwacyjny i doskonale potrafi ubrać w słowa bolączki współczesnego świata. Jednak to co znalazłam w tych krótkich, kilkustronicowych opowiadaniach przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ahern nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-06-26
"Umysł potrafi na różne dziwne sposoby radzić sobie z problemami, do których zbyt trudno jest się człowiekowi przyznać."
"Tak cię straciłam" to książka, którą Jenny Blackhurst zadebiutowała na angielskim rynku wydawniczym. W Polsce dotychczas ukazały się jej dwie późniejsze powieści "Zanim pozwolę ci wejść" oraz "Czarownice nie płoną". Moje trzecie spotkanie z piórem tej brytyjskiej pisarki, dzięki uprzejmości Jakkupować.pl, okazało się pełne emocji, przywołało też wspomnienia z pierwszych chwil, kiedy stałam się mamą. I to właśnie te doświadczenia sprawiły, że bardzo zaangażowałam się w tę powieść, a główna bohaterka stała się mi bliższa niż inne, wcześniej nakreślone postacie Jenny Blackhurst. Ale zacznijmy od początku.
Po przeczytaniu wszystkich trzech książek Jenny Blackhurst wydanych w Polsce mogę śmiało stwierdzić, że uwielbiam tę autorkę, i mogę w ciemno sięgać po kolejne jej dzieła. W książkach Blackhurst znajduję wszystko to, co lubię, a nawet wiele więcej. Jej powieści nie tylko stanowią świetnie skonstruowaną historię, którą za każdym razem czyta się z zapartym tchem, nie tylko są przepełnione emocjami, bez których nie wyobrażam sobie dobrej, czy wręcz bardzo dobrej książki. Wszystko to jest oczywiście bardzo ważne, ale kluczem jest poruszany przez autorkę aspekt społeczno-obyczajowy. Za każdym razem inny, niezwykle ważny, ale często pomijany lub zwyczajnie traktowany po macoszemu. Blackhurst nie wybiera drogi na skróty. W "Tak cię straciłam" pisarka poruszyła temat ważny z punktu widzenia jednostki. Depresja poporodowa, utrata własnej tożsamości, czy kwestia poczucia własnego ja, to tematy którym autorka nie boi się wyjść naprzeciw, co więcej robi to wręcz pierwszorzędnie. Przedstawiona w książce historia Susan to bez wątpienia nie tylko ciekawy wątek kryminalny, czy też potwierdzenie, że od przeszłości nie sposób uciec, ale przede wszystkim rewelacyjnie zarysowana warstwa psychologiczna.
"Tak cię straciłam" tradycyjnie opiera się na krótkich rozdziałach i konstrukcji, która wciąga czytelnika w wir wydarzeń i nie puszcza aż do samego końca. Książka przedstawia bieżące wydarzenia (oraz w nielicznych przypadkach retrospekcje sprzed czterech lat) widziane oczami głównej bohaterki. Tradycyjnie taka forma narracji pozwala lepiej zrozumieć bohatera i wczuć się w jego sytuację, a to, że jestem matką bez wątpienia pomogło mi dogłębniej przyjrzeć się obawom, lękom i trudnościom z którymi Susan musiała się zmierzyć. A chęć poznania prawdy była wręcz zaraźliwa i nie odpuszczała mnie aż do samego końca. W opozycji do bieżących wydarzeń, autorka postawiła retrospekcje sprzed ładnych kilkudziesięciu lat. Owe wspomnienia nijak mają się do obecnych wydarzeń, co więcej nie ma też żadnego związku z Susan i jej zmarłym synkiem. Kiedy wczytujemy się w tekst, kiedy poznajemy więcej faktów, wreszcie coś zaczyna się ze sobą łączyć, tworząc względnie spójną całość. Jednak to jak przedstawia się prawda będzie wielkim zaskoczeniem, dla mnie bez wątpienia było.
Porównując wszystkie trzy powieści Blackhurst jestem zdania, że "Tak cię straciła" jest bezapelacyjnie tą najlepszą. Te niedopowiedzenia, przeszłość, która zbiera swoje żniwo w teraźniejszości i dotyka Bogu ducha winne osoby, emocje, które chwytają za gardło, napięcie od którego aż kręci się w głowie. Jeśli lubicie mocne i wciągające powieści, w których warstwa psychologiczna doskonale współgra z fabułą to jest to pozycja wręcz idealna.
"Umysł potrafi na różne dziwne sposoby radzić sobie z problemami, do których zbyt trudno jest się człowiekowi przyznać."
"Tak cię straciłam" to książka, którą Jenny Blackhurst zadebiutowała na angielskim rynku wydawniczym. W Polsce dotychczas ukazały się jej dwie późniejsze powieści "Zanim pozwolę ci wejść" oraz "Czarownice nie płoną". Moje trzecie spotkanie z piórem tej...
2019-06-05
Z prozą Stefana Dardy miałam styczność tylko i wyłącznie przy okazji lektury "Cymanowskiego Młyna", a jak wiecie, lub nie, jest to książka napisana w duecie z moją ulubioną Magdaleną Witkiewicz. Zatem wiedzy jako takiej na temat stylu autora nie miałam, więc też moje oczekiwania nie były w jakiś sposób ukierunkowane. Całe szczęście, że zawsze bardzo sceptycznie podchodzę również do wszelakich sugestii zamieszczonych na okładkach i nie traktuję ich jako jakiegoś wyznacznika, bo w przeciwnym razie solennie bym się rozczarowała. W końcu słowa "Horror kryminalny roku!" do czegoś zobowiązują. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że książka nie wzbudziła mojego zainteresowania, bowiem było w niej wiele ciekawych elementów, jak chociażby wątek dotyczący bizantyńskiej gemmy, czy sam obraz Przemyśla, gdzie w znacznej części toczy się akcja. Ale o tym przeczytacie w dalszej części recenzji.
Jak pisałam we wstępie, w żaden sposób nie nastawiałam się do czytanej książki, podeszłam do niej z wielkim dystansem i chyba właśnie to ją uratowało. Dlaczego? Ponieważ w moim odczuciu "Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót" jest swego rodzaju wstępem liczącym niewiele ponad trzysta stron. Zdaje sobie sprawę, że takie słowa mogą odstraszyć potencjalnych czytelników, ale tak właśnie jest. W książce nie ma co liczyć na dynamiczną akcję, czy napięcie, które nie daje wytchnienia. Wydarzenia krążą wokół głównej postaci, czyli Jakuba Domaradzkiego, który właśnie opuścił więzienne mury i stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Przyczyny jego niesłusznego osadzenia w więzieniu, oraz długo oczekiwanego uniewinnienia mają swoje odbicie w jednym z wątków. Drugim, kluczowym zagadnieniem jest samobójstwo bliskiego wuja Jakuba i chęć odkrycia przyczyn, które stały za tym nieoczekiwanym działaniem. W toku swojego prywatnego śledztwa Kuba poznaje życie wuja, o jakim nie miał bladego pojęcia. Do czego doprowadzi go ta wiedza i jaką rolę w tym wszystkim odgrywa bizantyjska gemma?
Pomysł na fabułę jest dość oryginalny, podobnie jak samo wykonanie. Wplecenie w akcję najcenniejszego zabytku Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej wprowadza niecodzienny klimat oparty na tajemniczości i magii. Sama w zaciekawieniem przeszukiwałam Internet w poszukiwaniu informacji oraz zdjęć przemyskiej gemmy. Dość długie i niezwykle dokładne opisy Przemyśla, jego historii i najważniejszych zabytków zachęcają do odwiedzenia tego miasta i poznania go bliżej. Stefan Darda, w moim odczuciu, ma swój własny sposób pisania, niezwykle skrupulatny, czy wręcz drobiazgowy. Dla jednych może on być wadą, dla innych zaletą. W codzienność głównego bohatera wpleciona jest niepewność, odrobina tajemnicy, strachu i lęku. Dzieją się rzeczy trudne do wytłumaczenia, zahaczające o anomalne zjawiska mentalne, jednak dla przyzwyczajonego do mocnych i dynamicznych zwrotów akcji, będzie to słabo wyczuwalne.
Tradycyjnie, kiedy już wciągnęłam w czytaną historię, kiedy to z ciekawością przekręcałam strony, nastał ten moment, w którym trzeba było ją odłożyć, bo zwyczajnie nie było już co czytać. Żałuję, że wydawca nie postawił na grube tomiszcze, które byłoby zbiorem wszystkich części, wówczas słowa o "Horrorze kryminalnym roku!" mogłyby być wielce prawdopodobne, a jak narazie te słowa niestety nijak mają się do pierwszej części, choć potencjał oczywiście jest.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/06/przebudzenie-zmarego-czasu-powrot.html
Z prozą Stefana Dardy miałam styczność tylko i wyłącznie przy okazji lektury "Cymanowskiego Młyna", a jak wiecie, lub nie, jest to książka napisana w duecie z moją ulubioną Magdaleną Witkiewicz. Zatem wiedzy jako takiej na temat stylu autora nie miałam, więc też moje oczekiwania nie były w jakiś sposób ukierunkowane. Całe szczęście, że zawsze bardzo sceptycznie podchodzę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-06-01
O ile dwa poprzednie tomy miały podobny zamysł, gdzie bohaterką każdego z rozdziałów była inna skarpetka i jej osobista przygoda, to w "Bandzie Czarnej Frotté. Skarpetki powracają!" dzieje się rzecz zupełnie nowa. Otóż mamy tutaj ponad 160 stron poświęconych jednej skarpetce i jej nowym przyjaciołom. Jest cel do osiągnięcia i mnóstwo ciekawych, często pouczających przygód po drodze, a wszystko tradycyjnie okraszone przepięknymi ilustracjami Daniela de Latour.
"Banda Czarnej Frotté" zaczyna się podobnie jak poprzednie części skarpetkowej sagi, czyli w domu małej Be. Rodzina czym prędzej stara się uporządkować łazienkę i słynny kosz z brudną odzieżą, bo oto za chwilę ma przyjść "pani sprzątająca", a mama takiego wstydu nie przeżyje. Zaczyna się selekcja. I tak do czarnego worka na śmieci trafiają dawno zapomniane brązowe getry mamy oraz nigdy nienoszony fartuch taty z jakże wymownym napisem "Miejsce mężczyzny jest pod pantoflem żony". O mały włos podobnego losu nie podzieliłaby pojedyncza czarna skarpetka z dziurą zacerowaną czerwoną nitką, czyli nasza tytułowa bohaterka. W ostatniej chwili wskakuje do znanej skarpetkowej społeczności dziury pod pralką, która już wielu uciekającym skarpetkom dała wolność, sławę, uznanie, miłość, albo po prostu pozwoliła przeżyć fascynujące przygody. Trochę przez przypadek książkowa bohaterka trafia na statek i odtąd zaczyna się jej wielka podróż. Otrzymując od sympatycznego pająka niewielką szalupę wędruje po morzach, spotykając po drodze niesamowite stworzenia, te dobre i te złe, poznając ciekawych skarpetkowych towarzyszy z ich nietuzinkowymi charakterami, umiejętnościami i marzeniami. Odwiedza też podwodną krainę, drogę mleczną, czy prowadzone przez Olbrzyma Tyrana, Biuro Rzeczy Znalezionych. Jednego możecie być pewni, będzie się działo!
Książki dla dzieci oprócz cudownej dawki przyjemności, mogą doskonale przemycać wiele ważnych ciekawostek z najróżniejszych dziedzin, wartości, które w obecnych czasach, choć wydają nam się oczywiste, wcale takie nie są, czy zwracać uwagę na to, co w życiu powinno być najważniejsze. I to wszystko, oraz wiele więcej odnajdziemy na kartach "Bandy Czarnej Frotté. Skarpetki powracają!". Mnie najbardziej urzekł rozdział ósmy, w którym Banda Czarnej Frotté dopływa do wysepki zamieszkiwanej przez porzucone smartfony. Te kilka stron wydają się być takie prawdziwe, tak dogłębnie oddające obecne czasy i erę wszechobecnych telefonów. Autorka w subtelny sposób daje czytelnikowi sygnał, że często nasze przywiązanie do wspomnianego urządzenia odwraca naszą uwagę od tego co ważne, a czasem wręcz najważniejsze.
"- Ona popełnia same błędy! Za parę lat ten chłopiec będzie całkiem duży, a piesek odejdzie do psiego raju. Babcia będzie chciała sobie przypomnieć, jak to było, gdy wszyscy razem byli na wakacjach. Ale jej się to nie uda. Bo robiła zdjęcia jakichś budynków. Jakby nie mogła sobie kupić albumu. Albo poszperać w internecie. Ludzie przestali zwracać uwagę na to, na co powinni. Dlatego właśnie my pilnujemy tych wszystkich straconych chwil i okazji. Nawet jeśli smartfon babci fotografował wyłącznie zabytki, to zawsze obok znalazł się inny telefon, który uwiecznił także ją, wnuczka i pieska. Jest nas w tej chwili tak wiele, że cały świat jest fotografowany i nagrywany co sekundę. Każdy obraz i każde wypowiadane słowo. My tego wszystkiego pilnujemy.
- Tylko po co? - zastanowił się Blady Niko.
- No jak to po co? Przechowujemy zdjęcia niewykorzystanych szans w chmurze. O, tej, nad naszymi głowami. Raz do roku, a zdarza się to zazwyczaj w listopadzie, z chmury pada deszcz. Wtedy każdy ma szansę w kroplach spływających po szybie zobaczyć obraz szczęścia, które przegapił. A jak już je zobaczy, być może zechce je odzyskać. - Smartfon się rozpogodził."
Justyna Bednarek swoją skarpetkową sagą wzbudziła zachwyt zarówno wśród dzieci, jak i ich rodziców. Co więcej pierwsza część została wpisana do kanonu lektur szkolnych. Jednak przy całej sympatii dla pierwszych dwóch tomów uważam, że tym razem autorka przeszła samą siebie. Przypuszczam, że co innego jest stworzyć kilkanaście odrębnych krótkich opowieści, a co innego zapełnić akcją ponad 160 stron mając za bohatera tylko jedną postać, a przy tym przez cały czas utrzymywać zainteresowanie małego czytelnika. Przyznacie sami, że zadanie wcale nie jest takie łatwe. "Banda Czarnej Frotté" nie daje szansy nudzie i przewidywalności. Akcja pędzi z niebotyczną szybkością, a każdy rozdział nie tylko przynosi nam nowych bohaterów, czy niesamowite (czasem mrożące krew w żyłach) wydarzenia, ale przede wszystkim wartości i naukę dla każdego dziecka.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/06/banda-czarnej-frotte-skarpetki.html
O ile dwa poprzednie tomy miały podobny zamysł, gdzie bohaterką każdego z rozdziałów była inna skarpetka i jej osobista przygoda, to w "Bandzie Czarnej Frotté. Skarpetki powracają!" dzieje się rzecz zupełnie nowa. Otóż mamy tutaj ponad 160 stron poświęconych jednej skarpetce i jej nowym przyjaciołom. Jest cel do osiągnięcia i mnóstwo ciekawych, często pouczających przygód...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-30
Kiedy przeczytasz słowa Najbardziej oczekiwany thriller psychologiczny 2019 roku! od razu w głowie zapala się czerwona lampka, tym bardziej, że "Pacjentka" to debiut literacki. Po przeciwnej stronie mamy świetną okładkę oddającą klimat powieści oraz opis, który intryguje, i faktycznie zwiastuje nieprzeciętną historię, ale czy aby nie są to tylko puste słowa? Czy "Pacjenta" rzeczywiście jest aż tak dobra jak czytamy na okładce?
Konstrukcja "Pacjentki" na pierwszy rzut oka wydaje się zawiła, dwutorowa narracja, liczne retrospekcje i przeskoki fabularne mogą sporo namieszać, ale o dziwo tego nie robią. Co więcej, po przeczytaniu całości, zyskują dodatkową wartość i sens. Fabuła opiera się na dwóch głównych wątkach, które zdają się nie mieć ze sobą nic wspólnego, toczą się jakby obok siebie, ale tylko do czasu. W końcu zataczają koło i tworzą jedną logiczną całość. Co ważne dzieje się to zaledwie kilkanaście stron przed końcem powieści. Zanim jednak do tego dojdzie, Alex Michaelides doskonale mydli nam oczy, podsuwa mylne tropy, manipuluje.
Droga do odkrycia prawdy dotyczącej zabójstwa męża Alicii wcale nie jest łatwa, ale to ona da odpowiedź na najważniejsze pytanie: dlaczego malarka przestała mówić? Poruszając się po gąszczu niedopowiedzeń psychoterapeuta Theo dojdzie do wielu skrywanych sekretów, obnażając przy tym samego siebie. Prywatne dramaty nie mają ze sprawą Alicii nic wspólnego, jego postawa zdaje się oddzielać te dwa aspekty życia grubą kreską, czy aby na pewno? Czy jego zaangażowanie, przekraczające wszelkie etyczne granice, jest tylko aktem dobrej woli i chęci pomocy?
"Czasami trudno jest pojąć, że odpowiedzi dla teraźniejszości leżą w przeszłości."
Styl autora jest bardzo lekki, przez co książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Nie brak tutaj delikatnego napięcia, emocji, zapętlenia akcji, a końcowy twist zaskakuje. Bardzo ciekawym zabiegiem jest też wprowadzenie elementu greckiej tragikomedii Alkestis, która nie pozostaje bez znaczenia dla fabuły powieści i finalnych rozstrzygnięć.
Jak już wcześniej pisałam książkę czyta się z wielkim zaangażowaniem i jest to przyjemność w czystej postaci. Choć debiutancka powieść Michaelidesa naprawdę bardzo mi się podobała, to jednak obawiam się, że nie pozostanie ze mną zbyt długo, stanie się zwyczajnie jedną z wielu. W moim odczuciu brakuje jej pewnej głębi, czegoś co wstrząśnie, wywróci wnętrzności na drugą stronę, wedrze się do krwiobiegu. Ci, którzy pochłaniają thrillery (zwłaszcza te psychologiczne) nałogowo, będą wiedzieli co mam na myśli, tak mi się przynajmniej wydaje. Winę za to ponosi nie tyle styl autora, czy pomysł na fabułę, bo te są rewelacyjne, ale aspekt psychologiczny. Owszem znajdują się tutaj odwołania do psychologii, ale w moim odczuciu zostały trochę potraktowane po macoszemu. Pierwsze skrzypce zagrała fabuła, a nie warstwa psychologiczna, a żebyśmy mówili o najlepszym thrillerze psychologicznym tego roku, to według mnie obie powinny być na tym samym poziomie. Niemniej jednak książka jest warta uwagi, jestem też ogromnie ciekawa w jakim kierunku podąży autor w swojej dalszej pisarskiej karierze.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/05/pacjentka-alex-michaelides.html
Kiedy przeczytasz słowa Najbardziej oczekiwany thriller psychologiczny 2019 roku! od razu w głowie zapala się czerwona lampka, tym bardziej, że "Pacjentka" to debiut literacki. Po przeciwnej stronie mamy świetną okładkę oddającą klimat powieści oraz opis, który intryguje, i faktycznie zwiastuje nieprzeciętną historię, ale czy aby nie są to tylko puste słowa? Czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-24
"Nikt nie był od niej ważniejszy, nawet on sam. To była miłość. Miłość syna do matki. Gdyby nie była jego matką, wiedziałby o tym. Czułby to. Musiała nią być. Bez niej nie miał nic. Był niczym. Nikim."
Jeśli zestawimy ze sobą dwa słowa, matka i dziecko, zupełnie mechanicznie nasuwa nam się na myśl bezgraniczna miłość, akceptacja, szacunek. Niestety wszyscy wiemy jakie jest życie i że nie zawsze daje nam to, co powinno. Dziś chciałabym byście poznali historię chłopca, który chciał kochać, ale przede wszystkim chciał być kochanym, a ostatecznie stał się ofiarą samego siebie. "Matka" to opowieść o jego trudnym życiu, pełna emocji, tajemnic, kłamstw i błędnych decyzji.
"Kiedyś myślałam, że słuchanie to przywilej: ktoś powierza ci swe najmroczniejsze sekrety, słabości i intymne szaleństwa, które przecież wszyscy mamy. Wtedy pojawia się bliskość. I miłość. Być może bez tego miłość w ogóle nie jest możliwa. Dziś nie jest to już dla mnie takie oczywiste."
Przyznam, że początkowo nie byłam pewna tej powieści, nie mogłam się w nią "wgryźć", jednak trwało to tylko przez krótki moment. Z czasem to, co początkowo mnie raziło i do czego zwyczajnie musiałam się przekonać, okazało się największym atutem powieści S.E. Lynes. Mam na myśli po pierwsze o sposób narracji, a po drugie tempo akcji. Opowieść, która notabene jest historią życia Christophera Harrisa, opowiedziana jest przez pewną kobietę, która niczym wszystkowiedzący narrator zdradza nam wszystkie najdrobniejsze szczegóły z jego życia. Co więcej wiemy, że była ona częścią życia głównego bohatera, kochała go, a on kochał ją, była jego jedyną powierniczką. Jednak przez długi czas nie mamy pewności o kogo dokładnie chodzi, a ona sama niewiele nam w tym pomaga. Ponadto fabuła, oraz rozwijająca się wokół niej akcja, toczy się tutaj w specyficzny sposób. Poznajemy życie Christophera, niejako przechodzimy przez wszystkie etapy jego młodości, po to, aby bardziej go poznać i zrozumieć. To czego się dowiadujemy pozwala nam stworzyć obraz młodego mężczyzny, który nigdy nie czuł się dobrze we własnym domu, ba nawet we własnej skórze. Niepewny własnej tożsamości, własnego miejsca w świecie za sprawą impulsu postanawia zawalczyć o własne szczęście, a kiedy już je odnajdzie nie cofnie się przed niczym żeby je zachować.
"Jeśli się kogoś dobrze nie poznało, można zachować tę osobę w pamięci jako swego rodzaju wyidealizowane marzenie."
"Matka" to inny poziom thrillera psychologicznego. Tutaj całość opiera się na skrupulatnym budowaniu napięcia i klimatu poprzez postać głównego bohatera, jego życiową sytuację, postawę, myśli i pragnienia. S.E. Lynes pokazała jak kluczową rolę odgrywa portret psychologiczny postaci. Nie trzeba od razu wrzucać czytelnika w wir makabrycznych wydarzeń, aby wywołać silne emocje i poczucie nieustającego niepokoju. Wystarczy, jak w przypadku "Matki", stworzyć postać, która będzie nas intrygowała, budziła skrajne uczucia i osadzić ja w odpowiednim czasie i miejscu. Lata 70-te, niewielkie angielskie miasteczko nadają powieści specyficzny klimat, przerażający, czy wręcz paranoiczny, jeśli dołożymy do tego seryjnego mordercę zwanego Rozpruwaczem. W takim miejscu czuć grozę wiszącą w powietrzu.
"Nadzieje kogoś, kogo kochamy, są dla nas często większym brzemieniem niż nasze własne."
Zakończenie powieści jest niczym wisienka na torcie, i to największa jaką możecie sobie wyobrazić. S.E. Lynes wykonała swoje zadanie pierwszorzędnie, zmuszając czytelnika do coraz to nowego łączenia wszystkich elementów w całość tylko po to, aby na końcu i tak wszystko wywrócić do góry nogami. Kilkakrotnie myślałam już, że wiem co będzie dalej, że udało mi się wszystko odpowiednio poukładać i niejako rozgryźć autorkę. Nic bardziej mylnego. Czułam się ewidentnie manipulowana i wyprowadzana w przysłowiowe pole, a i tak finalne zakończenie dosłownie wbiło mnie w fotel i pozostawiło w stanie chwilowego odrętwienia. Analizowałam wszystko raz jeszcze, niejednokrotnie wracałam do tekstu, tylko po to, aby przekonać się jak łatwo dałam się omamić. I bardzo mi się to podobało.
"Teraz, po latach, jestem przekonana, że niemożność znalezienia odpowiednich słów, żeby powiedzieć to, co powinniśmy powiedzieć jest jedną z największych życiowych tragedii, jakie mogą nas spotkać."
Co szalenie mnie zaskoczyło, to fakt, że "Matka" jest nie tylko świetnie napisanym thrillerem z mocną warstwą psychologiczną, będącym tylko i wyłącznie rozrywką. To powieść niosąca z sobą pewną wartość, bowiem zmusza czytelnika do rozmyślań i refleksji dotyczących ludzkiej egzystencji, czy silnej potrzeby akceptacji i miłości. Wielokrotnie zastanawiałam się co w tej całej tragicznej historii poszło nie tak, w którym miejscu i po której stronie tkwił błąd oraz czy można było temu zaradzić. Obok takich pytań, a co za tym idzie obok takiej książki nie można przejść obojętnie. Historia Christophera budzi ogrom emocji, bo, tak jak pisałam we wstępie, to historia chłopca, który chciał kochać, ale przede wszystkim chciał być kochanym, a ostatecznie stał się ofiarą samego siebie.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/05/matka-se-lynes.html
"Nikt nie był od niej ważniejszy, nawet on sam. To była miłość. Miłość syna do matki. Gdyby nie była jego matką, wiedziałby o tym. Czułby to. Musiała nią być. Bez niej nie miał nic. Był niczym. Nikim."
Jeśli zestawimy ze sobą dwa słowa, matka i dziecko, zupełnie mechanicznie nasuwa nam się na myśl bezgraniczna miłość, akceptacja, szacunek. Niestety wszyscy wiemy jakie jest...
2019-04-19
"Teraz dostałam świętą misję ratowania cygańskich dzieci w Birkenau, a nade wszystko przywrócenia im chęci do życia w tym morzu śmierci."
Każda przeczytana książka pozostawia w nas jakiś ślad, mniejszy, bądź większy. Czasem jest to jedynie uśmiech, chwilowe odprężenie, innym razem dreszczyk emocji. Ale są też pozycje, które wdzierają się głęboko do naszego jestestwa, odwołują się do naszej empatii, naszego człowieczeństwa. Taką książką jest bez wątpienia "Kołysanka z Auschwitz".
"Hitler wypowiedział światu wojnę totalną. W myśl tego naziści musieli zmieść z powierzchni ziemi wszystko, co im stało na drodze marszu do zwycięstwa, w tym nas, uznanych za wojenne odpadki."
Pierwsza myśl, jaka nasunęła mi się w momencie zasiadania do lektury "Kołysanki" to cytat z "Medalionów" Zofii Nałkowskiej. Ludzie ludziom zgotowali ten los. Te pięć słów zawsze przerażało mnie do szpiku kości. A teraz jako matka dwójki dzieci, mierzę się z życiową historią Helene i moje serce krwawi, a dusza płacze. Nie jestem w stanie znaleźć odpowiednich słów, każde wydaje mi się zbyt proste, nie odpowiednie. Książka Mario Escobara to ważna lekcja, nie tylko dotycząca życia obozowego, tej potwornej tragedii jaką niewinnym ludziom wyrządzili nazistowscy oprawcy, ale przede wszystkim lekcja człowieczeństwa, bezgranicznej miłości i poświęcenia, do którego zdolna jest kobieta, która wydała na świat nowe życie.
"Jedna dobra matka jest warta więcej niż cała mordercza machina nazistowskiego reżimu."
Historia Helene to takie światełko w tunelu, potwierdzenie, że nadzieja umiera ostatnia, a wśród wszechogarniającego bestialstwa zawsze znajdą się osoby silne i odważne, zdolne przeciwstawić się złu, zawalczyć o niewinne, bezbronne, maleńkie istoty. Dać im cząstkę siebie, nawet jeśli to miałoby tylko chwilową ułudą.
"Katowali nasze ciała, ale było im mało - wypaczali dusze, aby odebrać to, co mieliśmy najcenniejsze: nasze człowieczeństwo."
"Kołysanka z Auschwitz" to ten typ literatury, obok którego nie można przejść obojętnie. To książka, której się nie czyta, lecz przeżywa każdym najmniejszym fragmentem naszego ciała. Rani nasze serce, duszę, bo powinna, bo musi, abyśmy nie zapominali o tym co wydarzyło się w przeszłości. Zdaję sobie sprawę jak trudne było dla autora ubranie w słowa tej historii, tragicznej, acz bardzo pięknej. Przedstawienie obozowej rzeczywistości w taki sposób, aby trafiła do naszej świadomości, jednocześnie nie wypaczając prawdy, to nie lada sztuka. Mario Escobar wywiązał się ze swojego zadania znakomicie. Inspirowany prawdziwą historią życia Helene Hannemann, żony Roma, matki pięciorga dzieci i pełnokrwistej Niemki stworzył książkę o której powinniśmy mówić/pisać jak najwięcej. Przekazywać ją dalej i dalej. Autor wykonał swoją pracę, teraz czas na nas czytelników.
"Teraz dostałam świętą misję ratowania cygańskich dzieci w Birkenau, a nade wszystko przywrócenia im chęci do życia w tym morzu śmierci."
Każda przeczytana książka pozostawia w nas jakiś ślad, mniejszy, bądź większy. Czasem jest to jedynie uśmiech, chwilowe odprężenie, innym razem dreszczyk emocji. Ale są też pozycje, które wdzierają się głęboko do naszego jestestwa,...
2019-04-16
Pisząc recenzję "Powiększenia" nie sposób nie porównywać tej książki ze swoją poprzedniczką. Na tym polu Andrew Mayne potwierdził swój kunszt i jednocześnie udowodnił, że "Naturalista" nie był tylko jednorazowym sukcesem, a bardzo przemyślaną serią, z osobliwym głównym bohaterem, który niczym ostatni sprawiedliwy tropi bezwzględnych seryjnych morderców.
Pomysł na fabułę, choć z założenia opiera się na podobnym schemacie, jest świetny i zrealizowany z pełną świadomością i znajomością gatunku. Andrew Mayne znów wciągną swojego bohatera w wyrafinowany pościg za tajemniczym Zabaweczką. Dodanie do fabuły miejskich legend, krążących wokół postaci mężczyzny, którym rodzice straszą swoje pociechy, jest dodatkowym atutem powieści. Niezawodny Theo opierając się jedynie na kilku poszlakach, w tym licząc wspomnianą legendę oraz kilka dziecięcych rysunków, po raz kolejny przestawia się na tryb łowcy. Jednak tym razem czas odgrywa kluczową rolę, musi dotrzeć do mordercy, zanim życie straci kolejne niewinne dziecko.
"Niech ci się nie wydaje, że skoro przeżyłeś starcie z jednym potworem, to poradzisz sobie z drugim. Mnie się udało, bo zamiast pchać mu się prosto w łapy, uciekałem jak najdalej od niego."
Theo Cray jest typem bohatera, którego uwielbiam, niezwykle błyskotliwy, zawzięty, a nawet zarozumiały i cyniczny. Jego największym atutem jest niecodzienny umysł i umiejętność logicznego pojmowania rzeczywistości. Dostrzega rzeczy z pozoru niedostrzegalne, stawia pytania, które stają się tymi najważniejszymi i w ostatecznym rozrachunku prowadzą do schwytania kolejnego seryjnego mordercy. Jeśli jeszcze nie czytaliście "Naturalisty", a macie zamiar sięgnąć po recenzowaną książkę, musicie koniecznie to nadrobić. Przede wszystkim dlatego, że pozwoli Wam to lepiej poznać głównego bohatera, którego osoba łączy obie części.
Podobnie jak to miało miejsce w przypadku "Naturalisty", także i tutaj prywatne śledztwo naukowca miesza się z zagadnieniami naukowymi. Czytelnik otrzyma odpowiednio zbilansowaną dawkę informacji, które wprowadzą go do świata głównego bohatera. W tym przypadku autor wielokrotnie porusza także temat kilku seryjnych morderców, ich działań i czynności prowadzących do ich schwytania, przy czym zauważa jak często przepisy prawa zawiązują ręce prowadzącym śledztwo. Książkę czyta się z wielkim zainteresowaniem i ciekawością. Z napięciem śledzimy każdy krok i działanie podjęte przez Theo Craya, trzymamy kciuki, aby wygrał z czasem i seryjnym zabójcą. A co do kreacji postaci książkowego antagonisty, muszę przyznać, że jego zbrodnie dosłownie mroziły mi krew w żyłach. Na szczęście autor po raz kolejny oszczędziła nam tych wszystkich okropności skupiając się na finalnym efekcie czynów mordercy, a przede wszystkim na drodze do odkrycia prawdy na temat zaginionych dzieci.
"Mój świat to świat nauki i sprawdzalnych założeń, jego - kraina magii. Zaś reguły magii są zupełnie nieprzewidywane."
"Powiększenie" ma swoje drobne mankamenty, głównie w postaci zakończenia, które minimalnie mnie zawiodło, było ciekawe, ale trochę zbyt ogólnikowe i pospiesznie zakończone. Mayne zdecydowanie uchylił czytelnikowi drzwi, ale nie pozwolił zajrzeć do środka. Jednak to jedyne zastrzeżenie jakie znalazłam i w kontekście całej powieści nie psuje absolutnie niczego.
Pisząc recenzję "Powiększenia" nie sposób nie porównywać tej książki ze swoją poprzedniczką. Na tym polu Andrew Mayne potwierdził swój kunszt i jednocześnie udowodnił, że "Naturalista" nie był tylko jednorazowym sukcesem, a bardzo przemyślaną serią, z osobliwym głównym bohaterem, który niczym ostatni sprawiedliwy tropi bezwzględnych seryjnych morderców.
Pomysł na fabułę,...
2019-04-09
B.A. Paris jest autorką, która ma swój własny styl, pisze ciekawie, lekko, a jej książki czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Krótkie rozdziały, naprzemienna narracja i liczne retrospekcje sprawiają, że z książką ciężko się rozstać. Schemat, którym operuje pisarka jest spójny i śmiało możemy odnaleźć go zarówno w recenzowanym "Pozwól mi wrócić", jak i jej poprzednich powieściach. Na co zatem stawia Paris? Przede wszystkim na psychologię ludzkiego umysłu doprowadzonego do takiego stanu, w którym łatwo podlega wszelkim manipulacjom, w którym zatraca zdolność logicznego myślenia i łączenia faktów. Bohaterowie są wciągnięci w wyrafinowaną grę z własną psychiką, z własnymi słabościami i demonami przeszłości. Są przez to mało stabilni, wręcz stają się cieniem samego siebie. Mogłoby się wydawać, że każda kolejna książka B.A. Paris będzie przez to kopią swojej poprzedniczki, że nic nowego i świeżego się w niej nie zmieści. Po części może i tak jest, ale jeśli nawet, to nie zmienia to faktu, że autorka potrafi wciągnąć czytelnika w kreowaną rzeczywistość i nie puścić do samego końca.
Mam też wrażenie, że Paris ma swój sposób budowania napięcia i swoistej zabawy naszymi emocjami i odczuciami. Początek zawsze jest mocnym akcentem i to on sprawia, że z trudnością rozstajemy się z bohaterami i ich opowieścią, z napięciem przewracamy kartki, by później wejść w pewien impas, gdy akcja toczy się niemrawo i pasywnie. Zakończenie jest tym drugim mocnym akcentem, jak nie mocniejszym, bowiem zawierającym w sobie długo wyczekiwany fabularny twist, który wszystko rozwiązuje, jednocześnie zaskakując czytelnika.
Historia Fina i Layli całkowicie wpisuje się w powyższy schemat. Coś niecoś przewidziałam, czegoś niby się domyślałam, ale i tak w ostatecznym rozrachunku zostałam mile zaskoczona. Nie będę się wdawać w szczegóły, czy takie rozwiązanie jest realne, czy też nie, bowiem mi ta wiedza nie jest do niczego potrzebna, liczy się warstwa psychologiczna, a ta w książkach Paris jest po prostu świetna. Książkę przeczytałam z wielkim entuzjazmem, i to się już chyba nie zmieni.
Bohaterowie "Pozwól mi wrócić" nie są idealni, mają swoje wady, tajemnice, których wolą nie ujawniać, czasem irytują swoją naiwnością i brakiem rozsądku. Jednak kreacja Layli wyszła Paris niemalże perfekcyjnie. Bardzo podobało mi się to, że autorka w drugiej części oddała jej głos, dzięki czemu mogłam wejść do jej głowy, a końcowym twistem wbiła mi przysłowiowego ćwieka. Czegoś tak nieprawdopodobnego nie byłam w stanie sobie wyobrazić. Z napięciem analizowałam wszystko raz jeszcze, wracałam do wcześniejszych faktów, by wyszukać tych elementów, które gdzieś mi w trakcie czytania umknęły.
B.A. Paris jest autorką, która ma swój własny styl, pisze ciekawie, lekko, a jej książki czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Krótkie rozdziały, naprzemienna narracja i liczne retrospekcje sprawiają, że z książką ciężko się rozstać. Schemat, którym operuje pisarka jest spójny i śmiało możemy odnaleźć go zarówno w recenzowanym "Pozwól mi wrócić", jak i jej poprzednich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-03-18
"Czasem los wie lepiej od nas, co jest nam potrzebne w życiu i kieruje nasze kroki tam, gdzie możemy to dostać."
Literatura obyczajowa i thriller. Witkiewicz i Darda. Pozornie dwa różne gatunki literackie. Dwoje różnych autorów. Jedna książka, stanowiąca sumę wszystkiego co powyżej. Książki Magdaleny Witkiewicz znam i bardzo lubię, zaś twórczość Stefana Dardy jest mi kompletnie obca. Jak w wydaniu naszych rodzimych autorów wyszło połączenie moich dwóch ulubionych gatunków?
Magdalena Witkiewicz to autorka, która słynie z pięknych, a co najważniejsze bardzo życiowych historii, które w jej wydaniu zawsze kończą się pozytywnie. Historia związku Moniki i Macieja, to wypisz wymaluj kwintesencja stylu autorki, jej sposób kreowania postaci i patrzenia na współczesne problemy. Pogoń za zawodowymi ambicjami, odkładanie macierzyństwa na potem, kurczowe trzymanie się przeszłości, a przez to zbytnie jej koloryzowanie, stanowią tematy, które często pojawiają się w prozie Witkiewicz. Ale taki jest dzisiejszy świat, tacy po prostu jesteśmy. Warstwa obyczajowa powieści, choć dosyć mocno rozbudowana, w moim odczuciu nie przytłacza, ale stanowi idealne wprowadzenie do coraz dziwniejszych zbiegów okoliczności i tajemnic z przeszłości.
Wątek grozy, za który odpowiedzialny jest Stefan Darda jest wyczuwalny, ale to nie ten sam poziom napięcia i grozy do jakiego przywykłam. Nie zostajemy zaatakowani znienacka dojmującym napięciem i strachem, który mrozi krew w żyłach. Tutaj wszystko dzieje się stopniowo. Przypuszczam, że był to zabieg w pełni celowy i jak najbardziej kontrolowany przez autorów. Najpierw czytelnik zostaje skrupulatnie wprowadzony w temat, poznaje bohaterów i ich problemy, a kiedy w jego głowie układa się całościowy obraz, do głosu dochodzą głęboko skrywane tajemnice, zbrodnie sprzed lat, oraz wątek, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Wątek paranormalny. Nic już nie jest takie jak na początku, jedni bohaterowie odkrywają swoje prawdziwe oblicze, a inni wręcz je uzyskują.
"Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach."
"Cymanowski Młyn" od samego początku kusi czytelnika niepowtarzalnym klimatem. Sugestywne opisy tytułowego pensjonatu położonego w leśnej głuszy, otoczonej trzęsawiskiem, które pochłonęło niejedno ludzkie życie, już samo w sobie powoduje ciarki na plecach. Do tego czasem daje się słyszeć nocne nawoływania ze wspomnianych bagien, zwanych przez miejscowych Pomarliskiem. Jak się później okazuje owe bagna stały się niemym obserwatorem zła w ludzkiej postaci.
"Cymanowski Młyn" to ten rodzaj literatury, który czyta się w zawrotnym tempie, a do tego jest to przyjemność w czystej postaci. Duet Witkiewicz i Darda spisał się rewelacyjnie. Co najważniejsze nie czuć rozbieżności w tekście, całość prezentuje się spójnie, a nawet wspaniale ze sobą koreluje. Mnie "Cymanowski Młyn" w pełni usatysfakcjonował i z wielką przyjemnością przeczytałabym jeszcze coś tak doskonale uzupełniającego się duetu.
Podsumowując, jeśli lubicie takie połączenia gatunkowe, to jest to pozycja warta Waszej uwagi. Oprócz świetnie wykreowanego tła obyczajowego i akcji, która choć toczy się niespiesznie, to jednak powoduje delikatne przerażenie, otrzymacie także ciekawe, niejednoznaczne postacie i ich mroczne tajemnice.
"Czasem los wie lepiej od nas, co jest nam potrzebne w życiu i kieruje nasze kroki tam, gdzie możemy to dostać."
Literatura obyczajowa i thriller. Witkiewicz i Darda. Pozornie dwa różne gatunki literackie. Dwoje różnych autorów. Jedna książka, stanowiąca sumę wszystkiego co powyżej. Książki Magdaleny Witkiewicz znam i bardzo lubię, zaś twórczość Stefana Dardy jest mi...
2019-02-27
"Zawsze można szukać ucieczki w normalność - jeśli tylko zdołamy się jej uchwycić."
Taylor Adams to pisarz, reżyser i scenarzysta, a "Bezbronne" to jego trzecia książka. Filmy Adamsa pokazywane są na niezależnych festiwalach filmowych. Prawa do ekranizacji najnowszej powieści autora zostały sprzedane. Będąc po lekturze "Bezbronnych" jestem pewna, że będzie to ciekawa produkcja. Ale zanim to nastąpi skupmy się na książce.
"Bezbronne" już od samego początku skusiło mnie ciekawą okładką i niesztampowym opisem, zwięzłym, ale zapowiadającym mrożącą krew w żyłach walkę o los, a może i życie bezbronnego dziecka. Zaczynając czytanie byłam więc przekonana, że od samego początku wczuję się w ten mroźny i złowieszczy klimat powieści. Stało się inaczej. Musiało minąć trochę czasu, czytaj kilka rozdziałów, abym mogła wgryźć się w fabułę. Nie od samego początku polubiłam się też z główną bohaterką. Ale potem dosłownie przepadłam z kretesem. Wszystko wskoczyło na właściwe tory i z bólem serca odkładałam książkę, aby wykonać swoje mamine obowiązki, ale nawet wtedy moje myśli nadal krążyły wokół historii stworzonej przez Adamsa.
Jak dla mnie największą zaletą recenzowanej książki są portrety psychologiczne postaci, szczególnie tych negatywnych. Na tym polu autor spisał się bezbłędnie. Wejście w patologiczny umysł porywacza było dziwnie przyjemne. Za coś takiego właśnie uwielbiam thrillery psychologiczne, bowiem nie tylko dają mi świetnie poprowadzoną akcję, ale przede wszystkim bohaterów i ich chore postrzeganie rzeczywistości. Początkowa niechęć do głównej bohaterki szybko wyparowała. Jakkolwiek to nielogicznie to zabrzmi, mentalnie dodawałam jej odwagi i determinacji, której mi chybaby w takiej sytuacji zabrakło.
Akcja powieści z każdą chwilą staje się coraz bardziej niebezpieczna, pełna napięcia i wyczekiwania. Noc, śnieżyca zamykająca jakąkolwiek drogę ucieczki i porywacz, który czuje się niczym sztukmistrz rozdający karty w tej grze. Nie cofnie się przed niczym, za nic ma sobie zdrowie kilkuletniej dziewczynki. Nie sposób nie wspomnieć o drastycznych scenach, które czasem dosłownie odbierają tchu, a świadczą o bezwzględności antagonisty. Debra z kolei kojarzy się z lwicą walczącą o życie swoich młodych. Z niczym nie wyróżniającej się studentki sztuki przeistacza się w super bohaterkę, która jako cel stawia sobie uratowanie porwanego dziecka.
Jeśli szukacie powieści pełnej narastającego napięcia i nagłych zwrotów akcji, która pochłonie Was na dobre kilka godzin to śmiało możecie sięgać po "Bezbronne".
"Zawsze można szukać ucieczki w normalność - jeśli tylko zdołamy się jej uchwycić."
Taylor Adams to pisarz, reżyser i scenarzysta, a "Bezbronne" to jego trzecia książka. Filmy Adamsa pokazywane są na niezależnych festiwalach filmowych. Prawa do ekranizacji najnowszej powieści autora zostały sprzedane. Będąc po lekturze "Bezbronnych" jestem pewna, że będzie to ciekawa...
2019-02-08
"A z zakochiwaniem się jest tak, że niezależnie od tego, gdzie jesteś, kiedy ci się to przytrafia, widzisz tę chwilę wyłącznie w pięknych kolorach, nawet jeśli otacza cię brzydota."
"Baz tajemnic" to najnowsza z powieści Mii Sheridan, ale bynajmniej tylko na naszym rynku wydawniczym. Faktem jest, że historia Evie i Leo, to debiutancka książka autorki, dodatkowo pierwotnie rozdzielona na dwie oddzielne powieści (Leo oraz Leo's Chance). Dlaczego o tym wspominam? Bo mam nadzieję, że taka wiedza, pozwoli Wam trochę inaczej spojrzeć na recenzowaną książkę. Mi z całą pewnością pomogła.
Z wielkimi oczekiwaniami podchodziłam do tej książki. I jak się okazuje zbyt wielkimi. A co gorsze moje odczucia, co do książki, zmieniały się kilkakrotnie. Wiele razy podczas lektury zastanawiałam się, czy to ta sama autorka, która napisała moje ukochane "Bez słów"? I właśnie tutaj dość spore znaczenie ma fakt, że "Bez tajemnic" to debiut literacki. A z początkami bywa różnie, raz lepiej, raz gorzej, i o tym możemy się w przypadku Mii Sheridan przekonać, bowiem późniejsze powieści są na dużo lepszym poziomie.
"Każdy opowiada sobie w myślach historię, której jest głównym bohaterem. Ta historia nas określa i dyktuje nasze zachowania, również te niewłaściwe. Jeśli twoja historia pełna jest wyrzutów sumienia, strachu i nienawiści do samego siebie, życie może wyglądać dość ponuro."
Opowieść Evie i Leo należy do gatunku tych schematycznych, niezaskakujących, ale uroczych i całkiem przyjemnych. Choć możemy z wyprzedzeniem przewidzieć, jak potoczy się opowiadana historia, to jednak całość prezentuje się całkiem znoście. Nie jestem tylko do końca przekonana, czy wydanie dwóch pierwotnie oddzielnych powieści w jednym egzemplarzu to do końca dobre posunięcie. Dlaczego? Jak już wcześniej wspomniałam, wydawnictwo postanowiło wydać razem dwa oddzielne tomy, i w ten sposób otrzymujemy w części pierwszej historię widzianą z perspektywy Evie, a w drugiej części notabene tę samą historię, tyle, że widzianą oczami Leo. I takie posunięcie pod wieloma względami jest super, ale jest jedno, jak dla mnie spore 'ale' takiego posunięcia, a mianowicie duża ilość wydarzeń opowiedziana jest po raz drugi. Kiedy czyta się taką książkę jednego dnia z pewnością nie jest to zbyt komfortowe, żeby nie powiedzieć nudne. Tym bardziej, że głównie te powtarzające się opowieści dotyczą sfery czysto fizycznej, a mówiąc wprost seksu, w najróżniejszej postaci.
"Owszem, pięści mogą połamać kości, ale to słowa łamią serce."
Co ciekawe czytając "Bez tajemnic" moje zainteresowanie nie było na jednakowym poziomie, i dużo bardziej spodobała mi się druga część niż pierwsza. Początek powieści zapowiadał się bardzo ciekawie, a wszystko przez liczne retrospekcje ukazujące początki znajomości Evie i Leo, rozwijająca się relacja między nastolatkami, ich trudna sytuacja i ostateczne rozstanie, z obietnicą w tle. Niestety z czasem mój entuzjazm opadał, a historia stała się nazbyt płytka i schematyczna. Evie nie przekonała mnie do siebie, ani swoją kreacją, ani tym co jest jej udziałem, czyli rodzącym się uczuciem z tajemniczym Jakiem. Z drugą częścią było zupełnie odwrotnie, i w tym przypadku także znaczenie miały wspomnienia z przeszłości samego Leo, ale nie tylko. Jego postać była jak dla mnie dużo bardziej ciekawa, bardziej wyrazista i pełna sprzeczności, po prostu lepiej dopracowana.
"A z zakochiwaniem się jest tak, że niezależnie od tego, gdzie jesteś, kiedy ci się to przytrafia, widzisz tę chwilę wyłącznie w pięknych kolorach, nawet jeśli otacza cię brzydota."
"Baz tajemnic" to najnowsza z powieści Mii Sheridan, ale bynajmniej tylko na naszym rynku wydawniczym. Faktem jest, że historia Evie i Leo, to debiutancka książka autorki, dodatkowo pierwotnie...
2019-01-19
Pierwsze spotkanie z twórczością autora jest zawsze wielką niewiadomą. Choć w przypadku Cobena powyższe stwierdzenie należy trochę nagiąć, to jednak nie byłam do końca pewna, czy styl, język i sposób prowadzenia akcji przez autora przypadną mi do gustu. Przypadły i jeśli pozostałe książki pisarza (a jest ich całkiem sporo) są tak dobre bardzo dobre, to chętnie proszę o więcej.
Podczas lektury najbardziej urzekł mnie sposób prowadzenia narracji, niby taki oczywisty, ale jednak wtrącenia w postaci wewnętrznego dialogu głównego bohatera ze zmarłym bratem, sprawiły, że dużo bardziej odczuwałam jego ból i stratę, a przez to kreacja postaci stała się bardziej realna. Nap przez lata żył w cieniu tragedii, jaka spotkała jego rodzinę. Jego determinacja, czasem na pograniczu szaleństwa, prowadzi do ponownego powrotu do przeszłości i rozdrapywania starych ran.
Pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy, a większego smaczku dodają słowa autora napisane we wstępie powieści. Akcja z każdym rozdziałem rozpędza się, by w końcowym momencie osiągnąć maksymalną prędkość. Podobnie dzieje się z napięciem, wzrasta i trzyma czytelnika w objęciach, aż do ostatniego zdania. To wszystko sprawia, że najnowsza książka Cobena jest jedną z tych, nieodkładalnych. Tkana przez lata nić intryg, niedomówień, tajemnic, a do tego nagłe zwroty akcji i demony przeszłości, które czają się, aby znów wyjść na powierzchnię. Z zapartym tchem śledzimy poczynania głównego bohatera tak samo jak on domagając się sprawiedliwości. Mówi się, że prawda nas wyzwoli, w przypadku tej powieści prawda potrafi także zniszczyć.
Czytanie tak dobrze napisanej powieści to czysta przyjemność. Wszystko jest po coś, nie ma zbędnego przedłużania, wypełniania stron tekstem, który nic nie wnosi. W zamian za to Coben skutecznie wodzi czytelnika za nos, podsuwa mylne rozwiązania, w których wytypowanie mordercy i motywu jego działania jest niemalże niemożliwe. Mnie się to nie udało i dlatego kulminacyjne wydarzenia pozostawiły mnie w niemałym szoku i niedowierzaniu. Takie zakończenie to najlepsze, co może dać czytelnikowi autor.
Pierwsze spotkanie z twórczością autora jest zawsze wielką niewiadomą. Choć w przypadku Cobena powyższe stwierdzenie należy trochę nagiąć, to jednak nie byłam do końca pewna, czy styl, język i sposób prowadzenia akcji przez autora przypadną mi do gustu. Przypadły i jeśli pozostałe książki pisarza (a jest ich całkiem sporo) są tak dobre bardzo dobre, to chętnie proszę o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-12
Ponoć psychologią trudnią się ci, którzy sami mają jakieś zaburzenia, tudzież nierozwiązane sprawy z dzieciństwa. Patrząc na postawę Imogen Reid można takie sformułowanie uznać za prawdziwe. Swej pracy oddaje więcej niż tylko czas i energię, oddaje jej całe swoje serce. Za wszelką cenę pragnie pomóc dzieciom, które tej pomocy potrzebują. Tylko czy za jej dobrymi intencjami, nie kryje się coś więcej. Po wielu latach wraca w rodzinne progi, gdzie przeszłość już na nią czaka. Wątek tajemniczej przeszłości Imogen, jak i sama kobieta dały mi wiele do myślenia. Często podkreślam, że przeszłość determinuje naszą przyszłość, ale czy to oznacza, że z góry jesteśmy na coś skazani, że wręcz musimy popaść w błędne koło przeszłości i popełniać te same błędy, co nasi rodzice? Pod tym względem pani psycholog delikatnie rzecz ujmując działała mi na nerwy. Owszem rozumiałam jej trudne dzieciństwo, nawet podzielałam jej obawy, ale jej tok myślenia wielokrotnie mnie irytował, a przez to w pewnym momencie zamiast współczuć jej, współczułam jej mężowi.
"Kiedy dorastałaś pozbawiona miłości, to uczucie cię wypełnia, nie masz go na kogo przelać, ale ono jest, czeka, aż je komuś ofiarujesz."
Dla większości z nas dzieciństwo kojarzy się z beztroską i niezachwianym poczuciem bezpieczeństwa. Jedenastoletniej Ellie w brutalny sposób te atrybuty zostały odebrane. Co więcej została rzucona w otchłań bezduszności i paranoidalnych oskarżeń, intryg i manipulacji. Moje odczucia związane z Ellie przez całą powieść oscylowały wokół współczucia, troski i chęci uwolnienia jej z tej okropnej społeczności. Wielokrotnie szykanowana, uznawana za dziecko o złych, nadnaturalnych mocach, czy wręcz za czarownicę, Ellie wie, że tragiczny finał jest blisko. Tylko czy znajdzie się ktoś, kto zdąży uchronić innych i nią samą przed tym co w niej kipi i pragnie wydostać się na zewnątrz?
"Nie możesz ciągle ratować świata. Czasem trzeba poprzestać na uratowaniu siebie."
"Czarownice nie płoną" to thriller psychologiczny z elementami grozy, ale nie tylko. Między wierszami Jenny Blackhurst pragnie zwrócić uwagę na wiele zagadnień mających miejsce w rzeczywistości wielu dorosłych i dzieci. Jednak największe brawa należą się autorce za stworzenie dusznej małomiasteczkowej społeczności, w której dzieje się akcja. Klimat momentami jest tak gęsty i mroczny, że można by go dosłownie kroić nożem. A poprowadzenie wątku Ellie aż się prosi o przeniesienie na szklany ekran.
Tak jak to miało miejsce w poprzedniej książce autorki, także i tutaj spotkamy się z krótkimi rozdziałami poprowadzonymi z różnych perspektyw. Przeważnie będą to rozdziały widziane oczami głównych bohaterów, czyli Ellie i Imogen. Dzięki temu łatwiej czytelnikowi wczuć się w fabułę, zobaczyć ją z różnych stron i wyrobić swoje własne zdanie o wydarzeniach, ale i samych postaciach. I tutaj muszę przyznać, że postacie drugoplanowe wcale nie są potraktowane po macoszemu, wnoszą wiele do akcji, zwłaszcza nauczycielka i pewna koleżanka Ellie.
Zakończenie choć samo w sobie jest genialne, to jednak okazało się (przynajmniej dla mnie) totalnym zaskoczeniem, a to zdecydowanie działa na plus.
Jeśli jeszcze nie przeczytaliście to szczerze polecam jak najszybciej zaopatrzyć się w książkę i na własnej skórze przekonać się, czy jedenastoletnia dziewczynka jest tak niebezpieczna jak o niej mówią.
Ponoć psychologią trudnią się ci, którzy sami mają jakieś zaburzenia, tudzież nierozwiązane sprawy z dzieciństwa. Patrząc na postawę Imogen Reid można takie sformułowanie uznać za prawdziwe. Swej pracy oddaje więcej niż tylko czas i energię, oddaje jej całe swoje serce. Za wszelką cenę pragnie pomóc dzieciom, które tej pomocy potrzebują. Tylko czy za jej dobrymi intencjami,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-03
"Chyba już czas na prawdziwą podróż w przeszłość. Ale tym razem nie do słonecznej krainy przyjemnych wspomnień. Tym razem powinienem się wybrać mroczną ścieżką, zarośniętą plątaniną kłamstw i tajemnic, pełną głębokich dołów przysypanych liśćmi. Drogą oznaczoną kredowymi ludzikami."
Lata 80-te, piątka dwunastoletnich przyjaciół i senne, wręcz nudne miasteczko. Kiedy ku uciesze dzieci do tej niewielkiej mieściny przyjeżdża wesołe miasteczko nic nie wskazuje na to, że wkrótce życie wielu osób wejdzie na inne tory. Tory wyznaczone tajemniczymi kredowymi rysunkami, których ostateczny finał będzie miał miejsce 30 lat później. Ale zacznijmy od początku.
Po tragicznym wypadku w wesołym miasteczku Eddie oraz Pan Halloran uznawani są za miejscowych bohaterów. Między chłopcem a nauczycielem wytwarza się specyficzna nić porozumienia, ich drogi często się ze sobą krzyżują, a co najważniejsze to właśnie ten dojrzały mężczyzna o specyficznym wyglądzie i sposobie bycia podpowiada Eddiemu tajny sposób komunikowania się za pomocą rysunków. Przyjaciele Eddiego szybko podchwytują pomysł, ale tajne, kredowe rysunki tylko początkowo są niewinną dziecięcą zabawą. Z czasem zaczynają dziać się w miasteczku rzeczy coraz dziwniejsze i coraz bardziej niebezpieczne, a im zawsze towarzyszy jakaś złowieszcza postać namalowana kredą. Splot wydarzeń osiąga swoje apogeum w momencie, kiedy rysunki prowadzą do lasu, gdzie pod liśćmi nastolatkowie znajdują poćwiartowane ciało młodej dziewczyny.
Kim jest tytułowy Kredziarz? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywają wspomniana kredowe rysunki? Sprawa morderstwa szybko zostaje wyjaśniona, Kredziarz znika, a wraz z nim złowieszcze rysunki i wszyscy nareszcie mogą odetchnąć z ulgą. Po 30 latach nieoczekiwanie przyjaciele z dzieciństwa, którzy zapoczątkowali zabawę kredami, otrzymują anonimowe wiadomości - kawałek kredy oraz rysunek przedstawiający wisielca. Wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą. Czy to Kredziarz wrócił do gry?
"Kredziarz" to bez wątpienia udany debiut literacki, a konstrukcja powieści oraz duszny, mroczny klimat to jego największe zalety. Dwie perspektywy czasowe opowiadające wydarzenia z przeszłości oraz teraźniejszości, wzajemnie się przeplatają tworząc spójną całość przesiąkniętą tajemnicami i niedopowiedzeniami. Choć wydarzenia toczą się miarowo, nie pędzą, to jednak nie nudzą. Małe niczym nie wyróżniające się miasteczko i jego mieszkańcy, którzy niejednokrotnie w swoich domach skrywają sekrety i wreszcie dzieci oraz ich niewinne zabawy tworzą klimat przesiąknięty nieustannym wyczekiwaniem, grozą wiszącą w powietrzu, tajemnicami, które chcą wreszcie ujrzeć światło dzienne.
"Wydaje nam się, że chcemy poznać prawdę, ale w rzeczywistości interesuje nas tylko ta jej wersja, która nam pasuje. Taka już jest ludzka natura. Zadajemy pytania i mamy nadzieję, że usłyszymy odpowiedzi, które chcemy usłyszeć. Problem w tym, że prawdy nie można sobie wybrać. Prawda ma to do siebie, że po prostu jest. Można jedynie dokonać wyboru, czy w nią uwierzyć, czy nie."
Historię "Kredziarza" spina postać Eda, bowiem to on jest narratorem i to jego oczami patrzymy na wydarzenia mające miejsce w przeszłości oraz te dziejące się teraz. I powiem szczerze, że ta postać, choć genialnie skonstruowana, niejednokrotnie napełniała mnie przerażeniem. Jako dziecko wcale nie budził we mnie zaufania, a raczej wywoływał efekt zupełnie przeciwny, natomiast jako dorosły mężczyzna często mnie też irytował. Wewnętrznie czułam, że jego rola ma jakieś głębsze dno, że coś autorka ma w zanadrzu. Co ważne powieść nie ogranicza się tylko do kredowych rysunków, a obejmuje dużo szersze tło. Tak bliskie realnemu światu, tak bardzo ludzkie - czyny i ich konsekwencje. Niekiedy nie jesteśmy w stanie ich przewidzieć, innym razem wolimy o nich wcale nie myśleć, często dla własnego czystego sumienia i wygody, a kiedy indziej kierowane z dobroci serca w efekcie dają przeciwne od założonych rezultaty.
"Czynimy w życiu założenia, bo tak jest nam łatwiej. Dzięki temu nie musimy zbyt dużo myśleć, zwłaszcza na tematy, które są dla nas niewygodne. Sęk w tym, że unikanie myślenia może prowadzić do nieporozumień, a nawet do tragedii."
Zakończenie może nie jest najlepsze z możliwych, ale gwarantuje odpowiednią dawkę zaskoczenia. Napięcie, skutecznie budowane ze strony na stronę, trzyma do ostatnich stron. Żałuję tylko, że niektóre wątki, które bardzo mnie intrygowały zostały niewyjaśnione lub przedwcześnie zakończone. Niemniej jednak książka wciąga i dostarcza wielu przyjemnych chwil.
"Chyba już czas na prawdziwą podróż w przeszłość. Ale tym razem nie do słonecznej krainy przyjemnych wspomnień. Tym razem powinienem się wybrać mroczną ścieżką, zarośniętą plątaniną kłamstw i tajemnic, pełną głębokich dołów przysypanych liśćmi. Drogą oznaczoną kredowymi ludzikami."
Lata 80-te, piątka dwunastoletnich przyjaciół i senne, wręcz nudne miasteczko. Kiedy ku...
2018-11-27
"Patrzenie w głąb siebie i oglądanie wszystkich elementów kierującego tobą mechanizmu sprawia ból. Człowiek zawsze jest dużo brzydszy, niż sądzi, i bardziej samolubny, niż kiedykolwiek chciałby przyznać. Dlatego ignorujesz to, co masz w środku. Myślisz, że jeśli nie będziesz o tym myśleć, to tak, jakby to nie istniało. Aż pewnego dnia pojawia się ktoś, kto po prostu cię otwiera. Widzi wszystkie twoje mroczne zakamarki. Nie krytykuje się jednak, lecz mówi, że to nic złego mieć w sobie takie miejsca."
Po książki Tarryn Fisher mogę sięgać w ciemno. Wiem, że autorka dostarczy mi wielu emocji, często stojących ze sobą w opozycji. Wiem, że podczas lektury otrzymam coś oryginalnego i niekonwencjonalnego, coś, czego trudno szukać u innych, bo Tarryn Fisher jest jedna. Ma niezwykle nieszablonowe spojrzenie na świat, na nasze człowieczeństwo, a "Ciemna strona" nie odbiega pod tym względem od swoich poprzedniczek.
Senna Richards jest pisarką. W dniu swoich trzydziestych trzecich urodzin zostaje porwana i uwięziona w domu, który otacza nicość. Z przerażeniem odkrywa, że nie jest sama, bowiem porwana jest jeszcze jedna osoba, mężczyzna z jej przeszłości. Obydwoje szybko przekonują się, że porywacz wie o nich i ich relacji bardzo dużo, nawet więcej niż oni sami, a przez to prowadzi z nimi wyrafinowaną grę, której zasady zna tylko on. Jak skończy się ta nierówna walka? Czy uda im się uwolnić zanim będzie za późno?
"Byłam samo spełniającą się przepowiednią, niszczyłam, aby nie zostać zniszczoną. Pisałam o takich kobietach, nie zdając sobie sprawy, że jestem jedną z nich."
"Ciemna strona" to jak dla mnie najlepsza z powieści Tarryn Fisher, które do tej pory miałam okazję przeczytać. Jestem zachwycona, nie tylko tym co autorka opowiada czytelnikowi, ale przede wszystkim jak to robi. W tej powieści niczego i nikogo nie możemy być pewni, no może poza jednym. Pobudka w nieznajomym, aczkolwiek dość spersonalizowanym domu, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, a to co ukryte pod wodą stanowi mroczną i przerażającą przeszłość głównej bohaterki. To w niej kryje się klucz do prawdy szeroko rozumianej.
"Gdyby Bóg postanowił, że ludziom nigdy nie będzie przydarzać się nic złego, musiałby odebrać im wolną wolę. Stałby się tyranem, a my jego marionetkami."
Autorka skora jest do nieszablonowych rozwiązań, więc w przypadku niniejszej powieści trudno oczekiwać czegoś innego. Od samego początku zostajemy wrzuceni na głęboką wodę, która przeraża i dusi. Dom położony gdzieś na śnieżnym odludziu otoczony wysokim murem pod napięciem, a w nim zapas jedzenia na dobrych kilka miesięcy, opału i niezbędnych do przeżycia przedmiotów, i dwoje ludzi wyrwanych wbrew woli z własnej codzienności, własnej egzystencji. Taki obraz sam w sobie, już powoduje lęk i niepokój, współczucie i chęć zmiany zaistniałej sytuacji. Szybko okazuje się jednak, że porywacz, nazywany przez bohaterów właścicielem zoo, prowadzi z nimi nierówną grę, a stawką jest nie tylko ich zdrowie, ale i życie. Zagłębiając się dalej w lekturę stopniowo otrzymujemy pierwsze wskazówki, dotyczące przeszłości tej dalszej i nieco bliższej. Dzięki nim znaczenia nabierają niektóre przedmioty w domu, a także blizny, czy tatuaże naznaczające naszych bohaterów. Z rozdziału na rozdział dowiadujemy się czegoś nowego i na wierzch wychodzi to, co ukrywane było przez lata, by ostatecznie zyskać logiczną i spójną całość, która do lekkich i przyjemnych nie należy. Przeszłość Senny jest tak samo skomplikowana jak ona sama i sięga do czasów jej dzieciństwa. Z biegiem lat było tylko gorzej i nie mam tu na myśli prozaicznych problemów czy dylematów, ale tragedie, które potrafią diametralnie zmienić człowieka, zmienić jego życie w egzystencjalne bagno, a jego w skorupę wyzbytą z ludzkich odruchów. Taka właśnie jest główna bohaterka i takie jest jej życie, a jak się okazuje to jeszcze nie koniec. Czy zatem dziwiła mnie jej postawa? Nie. Z niepokojem i współczuciem obserwowałam jej autodestrukcyjne działania, było mi jej żal, ale też pragnęłam, aby w końcu zadziało się w jej życiu coś pozytywnego. I na swój pokręcony sposób tak się właśnie stało. Tylko czy nie za późno? Tarryn Fisher obnażyła swoją bohaterkę, ukazując czytelnikowi jej ciemną stronę. Choć zewnętrznie twarda, nie zadająca pytań, unikająca zaangażowania pisarka wewnątrz jest małą, porzuconą dziewczynką. Otoczyła się murami, nałożyła kujące warstwy, które choć w założeniu mają odpychać innych, ranią przede wszystkim ją samą.
"Kiedy znajdujesz się w zamknięciu, musisz robić coś z czasem, bo całe twoje ciało ogarnia nieprzyjemne mrowienie, tak samo jak podczas wielogodzinnego siedzenia w jednej pozycji. Różnica polega na tym, że kiedy czujesz to mrowienie w mózgu, to znaczy, że znajdujesz się na najlepszej drodze do wariatkowa."
Tarryn Fisher zawsze wiele uwagi poświęca ludzkiej psychice i mechanizmom jej działania, ale "Ciemna strona" między wierszami kryje coś więcej. To opowieść o wielkiej, bezinteresownej miłości, takiej, która nie boi się niczego. Ale zamiast kwiatków, czekoladek i słodyczy mamy walkę z głodem, zimnem i samym sobą. Zatem jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z tą książką, a lubicie wciągające i pełne napięcia thrillery psychologiczne, to koniecznie musicie ją przeczytać.
"Patrzenie w głąb siebie i oglądanie wszystkich elementów kierującego tobą mechanizmu sprawia ból. Człowiek zawsze jest dużo brzydszy, niż sądzi, i bardziej samolubny, niż kiedykolwiek chciałby przyznać. Dlatego ignorujesz to, co masz w środku. Myślisz, że jeśli nie będziesz o tym myśleć, to tak, jakby to nie istniało. Aż pewnego dnia pojawia się ktoś, kto po prostu cię...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Powieść obyczajowa i romans to te gatunki, po które sięgamy dla przyjemności, lubimy się w nich zatracić, doświadczając wielu emocji i oczekując, że po ich odłożeniu na naszej twarzy pojawi się szeroki uśmiech. Takie książki czytamy sercem. Patrząc na okładkę i opis debiutanckiej powieści Katherine Center wiemy, że właśnie taką powieść otrzymamy. Ale zapewniam Was, że "Milion nowych chwil" to wiele, wiele więcej. Historia Margaret Jacobsen sprawi, że nie będziecie chcieli się z nią rozstać, złamie wasze serce i porani duszę, dając jednocześnie coś w zamian - nadzieję na lepsze jutro i niezapomnianą lekcję pokory.
"Milion nowych chwil" to prawdziwa proza życia, taka, która potrafi człowieka przygnieść swoim ciężarem i kazać mu powstać na nowo. To mieszanka nadziei i determinacji, słabości i poddania się temu co najgorsze. To wreszcie nauczka, że nie wszystko dane jest nam na zawsze, bo nigdy nie wiemy co kryje się za następnym zakrętem.
"Gdyby porównać ludzkie uczucia do muzyki, moje przypominałyby orkiestrę bez dyrygenta. Słychać wiele różnych dźwięków, lecz nie wiadomo, jak je zinterpretować ani jak ułożyć z nich zrozumiałą melodię. A jednak nie miałam wątpliwości, że instrumenty mojego ciała grają; skóra głaskana przez wiatr, oczy patrzące w gwiazdy, płuca napełniające się rześkim powietrzem. Była to muzyka, dobra muzyka, nawet jeśli nie potrafiłam rozpoznać melodii."
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to swoista bliskość jaką poczułam do Margaret i historii jej życia. Niby to fikcja literacka, ale napisana w tak prosty i przejmujący sposób, że nie sposób odmówić jej swoistej realności. Czysta magia słowa. Katherine Center stworzyła powieść, którą pokochałam całym sercem, a czytanie jej debiutu literackiego było niezapomnianym przeżyciem. Emocje i to najróżniejszego rodzaju czasem przyjemnie otulają, łaskoczą, a chwilę potem łapią za gardło i ściskają serce niczym imadło. Takiego wachlarza uczuć zupełnie się nie spodziewałam i często nie byłam na niego gotowa. Śmiałam się w głos, płakałam jednocześnie wyrzucając z siebie najgorsze obelgi i wyzwiska pod adresem pewnych postaci i ich zachowań. I do tej pory nie jestem w stanie pojąć, jak Katherine Center doprowadziła do tego, że wszystkie te emocje, które odczuwała główna bohaterka trafiały w najgłębsze zakamarki mojego serca i duszy.
Takie powieści uwielbiam, takie powieści kocham. Choć sprawiają ból, choć wywołują łzy, to jednak dają jakąś życiową refleksję. Na ponad czterystu stronach powieści zawartych jest mnóstwo mądrości i nauki, ale w taki subtelny i niewymuszony sposób. I tylko od nas zależy, czy przejdziemy obok tych słów obojętnie, czy wręcz przeciwnie staną się naszą dewizą, naszym życiowym drogowskazem.
Debiutancka książka amerykańskiej pisarki faktycznie jest powieścią o przetrwaniu, o sile i determinacji, ale też o ułomności ludzkiego życia. Wątek miłosny jest, ale w żaden sposób nie przytłacza, nie burzy tego co najważniejsze. Jest subtelnym dodatkiem, a nie lekiem na całe zło.
"Nie można prosić kogoś, żeby nas kochał, był przy nas albo zrobił to, co należy - a z pewnością nie można go do tego zmusić, wzbudzając w nim poczucie winy. Albo to zrobi, albo nie."
"Milion nowych chwil" to książka wyjątkowa, piękna, a zarazem strasznie bolesna i trudna. Autorka stworzyła słodko-gorzką historię, która ma wiele do zaoferowania. Niesamowicie głęboką, prawdziwą, po prostu cudowną. Książkę jakiej długo nie zapomnimy.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2019/07/milion-nowych-chwil-katherine-center.html
Powieść obyczajowa i romans to te gatunki, po które sięgamy dla przyjemności, lubimy się w nich zatracić, doświadczając wielu emocji i oczekując, że po ich odłożeniu na naszej twarzy pojawi się szeroki uśmiech. Takie książki czytamy sercem. Patrząc na okładkę i opis debiutanckiej powieści Katherine Center wiemy, że właśnie taką powieść otrzymamy. Ale zapewniam Was, że...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to