-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2018-08-10
2018-07-06
Pierwsze wrażenie?
Gdy pierwszy raz zobaczyłam okładkę tej książki, pomyślałam, że jest to fantastyka niższych lotów dla dzieci w wieku 8-13. Wygląd zewnętrzny "Sióstr półkrwi" w ogóle nie oddaje tego, co możemy znaleźć na kartach powieści. Jest to bowiem fantastyka, której fabuła nie wprowadza do tego gatunku niczego nowego, natomiast jest przyjemną odskocznią od cięższych powieści. Już na początku wprowadzeni zostajemy do mrocznego świata aniołów i wampirów, gdzie każdy przejmuje się tylko sobą i swoimi celami, a polityczne intrygi wywołują w czytelniku uczucia dezorientacji i zaciekawienia.
Miłe zaskoczenie?
Ta książka zdecydowanie była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Przede wszystkim autorka bardzo ciekawie ukazała samych aniołów. Przeważnie postaci te kojarzone są z czystością, cnotą i dobrem, tymczasem w tej książce każdy z nich przyjmuje cechy bardziej ludzkie; odczuwają pożądanie, bywają okrutni, nie są w żadnym calu idealni ani wierni przykazaniom Boga. Z kolei wśród wampirów odnalazłam kilku bohaterów, którzy mieli w sobie więcej dobra niż aniołowie.
Jak z bohaterami?
Dwie główne postaci - Aisza (wampirzyca) i Sonia (anielica) są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Przyznam szczerze, że z Sonią nie za bardzo się polubiłam. W ciągu całej swojej przygody z tą książką nie zdarzyło mi się, bym nie była poirytowana jej zachowaniem. Postrzegam ją jako rozkapryszoną, dziecinną osobę, która jeszcze nie dorosła do posiadania takiego stanowiska, na którym się znajduje. Przykład? Jej wojowniczka wróciła ciężko ranna z bitwy, a Sonia ma pretensje, że ta uciekła, bo to niehonorowe. Aisza natomiast już od początku miała moją sympatię, głównie dlatego, że jest całkowicie różna od swojej siostry.
Największa zaleta?
Największą zaletą "Sióstr półkrwi" jest niewątpliwie to, że w książce znajdziemy mnóstwo silnych, niezależnych postaci kobiecych, które są w stanie poradzić sobie ze wszystkim. Mężczyźni nie odgrywają tam jakiejś większej roli, co jest dla mnie nowością.
Pierwsze wrażenie?
Gdy pierwszy raz zobaczyłam okładkę tej książki, pomyślałam, że jest to fantastyka niższych lotów dla dzieci w wieku 8-13. Wygląd zewnętrzny "Sióstr półkrwi" w ogóle nie oddaje tego, co możemy znaleźć na kartach powieści. Jest to bowiem fantastyka, której fabuła nie wprowadza do tego gatunku niczego nowego, natomiast jest przyjemną odskocznią od...
2018-03-12
"Słowo i miecz" zaczęła się niezwykle intrygująco. Już od pierwszych stron autorka wciąga nas w wir akcji, ukazuje specyfikę magii używanej w powieści i przedstawia okrucieństwo świata, w którym przyszło żyć bohaterom. Nie spotkałam się jeszcze z książką, gdzie talenty - magiczne moce - byłyby tak rzeczowo sklasyfikowane. Czytałam z żywym zainteresowaniem i plułam sobie w brodę, że zaczęłam tę książkę tak późno. Niestety gdzieś koło połowy mój zapał zaczął się ulatniać, by przy końcówce na powrót mną zawładnąć. Czym jest to spowodowane?
Dominacja mężczyzn?
Chyba jedynym czynnikiem, który wpłynął negatywnie na mój odbiór i przez który odechciewało mi się czytać "Słowo i miecz", była jawna i rzucająca się w oczy dominacja mężczyzn. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę tu przesadzać, ale główna bohaterka, Lark, dawała sobą pomiatać w dosłownie każdej sprawie. Po tym, jak została wzięta do niewoli przez Tirasa, całkowicie mu się podporządkowała i mimo faktu, że dzięki swojej niezwykłej mocy panowania nad Słowami, mogłaby po prostu walczyć o swoje, ona pozwalała się uprzedmiatawiać. Była nazywana "bronią króla", usłyszała, jak ten mówił, że jest dla niego przydatna jako ochrona i tylko tyle, a ona nadal brnęła w jakąś chorą relację. Możecie się domyślić, że wątek romantyczny był dla mnie całkowicie niesatysfakcjonujący i obyłoby się bez niego. Przez całą lekturę liczyłam, że Lark rozwinie skrzydła i pokaże ten słynny girl power, ale nic takiego się niestety nie wydarzyło.
Koniec narzekania?
Tak, to zdecydowanie koniec mojego narzekania. O ile kompletnie nie urzekł mnie wątek romantyczny, to cała reszta fabuły po prostu mnie oczarowała. Amy Harmon, znana między innymi z "Prawa Mojżesza" i "Making faces", kompletnie mnie tutaj zaskoczyła. Wykreowała niesamowity, pełen magii świat, gdzie ludzie obdarzeni specjalnymi mocami - np. uzdrawianiem czy przemianą dowolnego materiału w złoto - są prześladowani i tępieni przez osoby, którym mogliby potencjalnie pomóc. Wątek polityki tego świata również jest niesamowicie dobrze przestawiony. Mamy jednego króla i kilku książąt rządzących określonymi obszarami. Pani Harmon w niesamowity sposób pokazuje, jak chęć zdobycia władzy wyniszcza ludzi od środka, tym samym doprowadzając do tego, iż nie myślą oni o niczym innym, jak tylko o chorych spiskach i niebezpiecznych zagrywkach. Myślę, że można to bardzo łatwo przyrównać do dzisiejszych czasów.
Jak z bohaterami?
Już zdradziłam wam co nieco o bohaterach, ale nie zrażajcie się tak od razu. Mimo że Lark była ciepłą kluchą, jeśli chodzi o podporządkowywanie się mężczyznom, to nie można jej całkowicie spisać na straty. Charakteryzowała się ciepłym sercem i ciągłą chęcią pomocy, do czego wykorzystywała swój dar. Miała w sobie coś z upartości, co w wielu sytuacjach bardzo jej pomogło. Najbardziej jednak spodobała mi się postać Boojohniego, przyjaciela Lark. Był kochany, opiekuńczy i równocześnie wprowadzał do powieści dużo humoru. Podoba mi się również to, że niczego nie możemy być pewni - w książce jest tak wiele intryg i tajemniczości, że nigdy tak do końca nie wiadomo, komu można ufać.
Do kogo jest skierowana ta książka?
Jest to niewątpliwie młodzieżówka, ale myślę, że spodobałaby się osobom w każdym wieku. Naprawdę dobry kawał fantastyki, więc troszkę mnie dziwi fakt, że wzbudza tak małe zainteresowanie. Tytuł warty poznania :)
"Słowo i miecz" zaczęła się niezwykle intrygująco. Już od pierwszych stron autorka wciąga nas w wir akcji, ukazuje specyfikę magii używanej w powieści i przedstawia okrucieństwo świata, w którym przyszło żyć bohaterom. Nie spotkałam się jeszcze z książką, gdzie talenty - magiczne moce - byłyby tak rzeczowo sklasyfikowane. Czytałam z żywym zainteresowaniem i plułam sobie w...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-25
Czy mieliście kiedyś przeświadczenie, że ktoś chce was zabić?
Nie, nie przeświadczenie. Pewność. Czy czuliście negatywną energię płynącą od tej osoby? Czy mieliście świadomość tego, że jeśli nie pojawicie się w danym miejscu o danym czasie, coś potwornego przydarzy się waszym najbliższym? Czy czuliście niepokój drugiej osoby tak, jakbyście byli z nią w jakiś sposób połączeni? Czy mieliście kiedyś potrzebę ciągłego chodzenia, tak że wasze stopy zaczęły potwornie boleć i krwawić, ale nie mogliście przestać ani na minutę? Czy płynęliście kiedyś statkiem zmierzającym do najgłębiej położonego miejsca w Rowie Mariańskim, mierząc się równocześnie z krwiożerczymi stworami i nieraz nieżyczliwą załogą?
Jeśli odpowiedź na większość z tych pytań brzmi "nie", macie się z czego cieszyć.
Jak to jest z tą chorobą psychiczną?
Neal Shusterman raczy nas słowami "Głębia Challengera absolutnie nie jest utworem fikcyjnym". Przed lekturą zastanawiałam się, jak autor ukaże tak złożoną i tajemniczą chorobę, jaką jest schizofrenia. No bo - bądźmy szczerzy - skąd zdrowy człowiek może wiedzieć, jak przedstawić coś tak nieoczywistego i osobistego? Okazuje się, że mężczyzna aż za dobrze wie, o czym pisze. Historia opisana na kartach tej powieści jest inspirowana autentycznymi przeżyciami autora, którego syn doświadczył dokładnie tego samego, co Caden Bosh. Co więcej, wszystkie rysunki zawarte w książce (a było ich tam kilka) są jego autorstwa - "wszystkie powstały, kiedy przebywał w głębinach". To właśnie te czynniki wpływają na absolutną wyjątkowość i niesamowitość "Głębi Challengera". Jest to książka, która idealnie pokazuje, jak złożony i skomplikowany jest ludzki umysł, przy okazji oswajając nas z pojęciem choroby psychicznej i w pewien sposób łamiąc tabu, które nadal jest obecne w naszych życiach.
Już pierwszy rozdział zrobił na mnie wrażenie. Autor stopniowo pokazuje, jak na wskutek choroby człowiek powoli wpada w obłęd oraz jak wiele trzeba, by sytuacja zaczęła docierać do świadomości rodziny tak, by ta zaczęła działać. Uczula nas na objawy, które z pozoru mogą wyglądać na drobnostki, ale z biegiem czasu zmieniają się w prawdziwe utrapienie.
Pierwsze wrażenie?
Książka jest naprawdę ładnie wydana. Odkąd po raz pierwszy rzuciłam okiem na okładkę, wiedziałam, że muszę ją mieć na swojej półce. Później dotarłam do tematyki i to utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jest jak najbardziej twór dla mnie. Rozdziały są króciutkie, zazwyczaj zajmują trochę ponad jedną stronę, więc czyta się szybko i przyjemnie. Naprzemiennie jest ukazywana rzeczywistość i wyobrażenia Cadena. Książka ma 334 strony, ale należy od tego odliczyć rysunki i notkę od autora (która swoją drogą ruszyła i zgniotła moje miękkie serducho).
Podsumowując
"Głębia Challengera" to niesamowita podróż przez zakątki ludzkiego umysłu, z której można naprawdę wiele wynieść. Łamie schematy i porusza, przy okazji zmuszając czytelnika do refleksji. Skupia się głównie na Cadenie, choć też nieznacznie ukazuje wpływ jego choroby na rodzinę, co nie ma z kolei znaczenia jeśli chodzi o fabułę. Gdy byłam gdzieś koło połowy książki, przez głowę przebiegła mi myśl "Nie chcę, żeby to się skończyło", więc Neal Shusterman najprawdopodobniej przełamał mój zastój czytelniczy :) Na pewno sięgnę po tę książkę jeszcze raz.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal.
Czy mieliście kiedyś przeświadczenie, że ktoś chce was zabić?
Nie, nie przeświadczenie. Pewność. Czy czuliście negatywną energię płynącą od tej osoby? Czy mieliście świadomość tego, że jeśli nie pojawicie się w danym miejscu o danym czasie, coś potwornego przydarzy się waszym najbliższym? Czy czuliście niepokój drugiej osoby tak, jakbyście byli z nią w jakiś sposób...
2018-02-06
Jaworowa Dolina to pozornie spokojne miejsce, w którym sąsiedzi żyją w zgodzie i wzajemnej sympatii; wszyscy się znają, dzieci bawią się razem, a letnie popołudnia spędza się wspólnie na urokliwym basenie. Nie ma tu żadnych powodów do niepokoju, wszystko działa dobrze od lat. Ale moment... czy to informacja o zaginięciu małej dziewczynki? Czy to wypadek na basenie, na wskutek którego młody chłopiec omal nie stracił życia? Czy to kobieta, która wraca na to sielankowe osiedle po tym, jak kilka lat temu musiała stamtąd uciec w dramatycznych okolicznościach? Okazuje się, że Jaworowa Dolina niekoniecznie jest taką idyllą, na jaką wygląda.
Początkowo "Wszystko, czego pragniemy" autorstwa M.M.Whalen wydaje się być historią, która jest nie do końca określona. Podczas czytania odniosłam wrażenie, że książka jest o niczym. Każdy rozdział jest o innej postaci, aż dochodzimy do momentu, że rozdziały te zaczynają się ze sobą przeplatać. Na tragiczny wypadek na basenie, o którym wspomniano w opisie, musimy więc trochę poczekać. Nie oznacza to jednak, że to oczekiwanie jest nudne. W tym czasie powoli zagłębiamy się w historię, poznajemy bohaterów, ich relacje pomiędzy sobą i oczywiście budowane jest swego rodzaju napięcie - głównie związane z powrotem do Jaworowej Doliny pewnej kobiety, Jencey. Jej powrót jest zabarwiony niepokojem, którego źródła nie poznamy jeszcze przez kilkadziesiąt stron.
Gdy wzięłam tę książkę w dłonie po raz pierwszy, spojrzawszy na opis, spodziewałam się czegoś dużo mroczniejszego niż dostałam. Nie zrozumcie mnie źle - w żadnym razie nie postrzegam tego jako negatyw. "Wszystko, czego pragniemy" daje nam wszystko, na co ma się ochotę w długie zimowe wieczory - dobrze nakreśloną fabułę, wokół której owiana zostaje tajemnica, delikatną nutkę niepokoju, ciekawie wykreowane postaci, z których każda jest inna i ma własne wstydliwe sekrety. Od nitki do kłębka docierałam do rozwiązań tajemnic, które wielokrotnie wywołały we mnie szok i niedowierzanie. Miałam przy tym niezły ubaw i bardzo miło spędziłam czas.
Jeśli chodzi o bohaterów, to najbardziej przypadła mi do gustu Cailey, młoda dziewczynka, która musiała dorosnąć zbyt szybko. Jej mama ledwo wiązała koniec z końcem, co oznaczało dla niej spędzanie większości godzin w pracy, więc jej córka opiekowała się wtedy swoim młodszym bratem, Cutterem. To właśnie on omal nie utonął na basenie przez chwilę nieuwagi jego siostry i przede wszystkim ratowników. Od tego momentu wszystkie wątki zaczynają zasklepiać się w jedną całość. Tajemnice sąsiadów, które przez lata były tak skrzętnie ukrywane, zaczynają wychodzić na jaw, a układanka nabiera sensu i kształtu. Kiedy nadszedł taki moment, że wpadłam w rytm podczas czytania i książka naprawdę mnie wciągnęła, już nie dałam rady się oderwać i siedziałam nad nią do 3 rano, oczywiście ze sporym zapasem herbaty ;) Polecam ten twór każdemu, kto chce się pobawić w detektywa i rozwiązać kilka ciekawych zagadek. Szczególnie sprzyjającym do tego wątkiem jest zaginięcie dziewczynki...
Jaworowa Dolina to pozornie spokojne miejsce, w którym sąsiedzi żyją w zgodzie i wzajemnej sympatii; wszyscy się znają, dzieci bawią się razem, a letnie popołudnia spędza się wspólnie na urokliwym basenie. Nie ma tu żadnych powodów do niepokoju, wszystko działa dobrze od lat. Ale moment... czy to informacja o zaginięciu małej dziewczynki? Czy to wypadek na basenie, na...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-21
O tę książkę sama poprosiłam wydawnictwo, bo pomyślałam sobie "O tak, to będzie dobre". Dodatkowo zaintrygowało mnie to, że jest to powieść zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Wszystkie opinie, z jakimi się dotychczas spotkałam, były pozytywne. Miałam nadzieję na emocjonalny rollercoaster i potok łez. Czy dostałam to, czego chciałam? Nie do końca, ale o tym, co tu właściwie nie wyszło i o niewykorzystanym potencjale, przeczytacie w dalszej części recenzji.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, jest okropnie wykreowana główna bohaterka, Lexi. Pomijając już fakt, że w jej rozumowaniu jest mnóstwo nieścisłości, cechuje ją ogromna agresja i wulgarność. Wierzcie mi, wiele mogę znieść, ale ilość wulgaryzmów, jakich używa ta dziewczyna, jest nierealna. Od samego początku wydawało mi się to naciągane. W szczególności bezsensowne było to w momentach, kiedy ktoś robił coś miłego dla Lexi, a ta odpowiadała mu wiązanką przekleństw bez ładu i składu. Zapadł mi w pamięć jeden moment, kiedy Lexi staje przy mównicy na pogrzebie, żeby wygłosić bardzo emocjonalną przemowę i podczas niej przeklina. Pozostaje jedno pytanie - c z e m u??? Kolejną rzeczą, która prawie doprowadziła mnie do palpitacji serca, był fakt, że osoba WYKORZYSTYWANA SEKSUALNIE rzuca pseudo-śmiesznym żarcikiem o WYKORZYSTYWANIU SEKSUALNYM. Gdzie tu logika?
Sama książka zaczyna się ciekawie. Autorka wrzuca nas prosto w wir wydarzeń. Czytając pierwsze dwie strony, miałam nawet ciarki... ale potem zaczynają się schody. Cała historia wydała mi się niezwykle szablonowa. Mamy tu pokrzywdzoną przez życie dziewczynę, która jest wyśmiewana, mamy też typowego przystojniaka, który zwraca uwagę akurat na nią, mamy stado głupich blondynek, które się do niego lepią... I nie mogło oczywiście zabraknąć geja bez przyjaciół! Przez to wszystko miałam wrażenie deja vu, jakbym gdzieś już to słyszała. Ogółem wydaje mi się, że cała relacja Lexi z Jamesem, owym przystojniakiem, rozwija się o wiele za szybko, co również jest dosyć typowe dla powieści o tej tematyce. Brak tutaj jakiejś głębi. Ciężko jest się przywiązać do bohaterów, ponieważ nie są oni na tyle dobrze wykreowani, żebyśmy chcieli ich lepiej poznać - żeby w ogóle c h c i a ł o nam się to czytać. Ja przeczytałam, bo jest to egzemplarz recenzencki - gdyby nie to, pewnie odłożyłabym tę książkę.
Ogromnym plusem "Córki pedofila" jest nakreślenie toksycznej relacji między ofiarą a oprawcą. Autorka zręcznie ukazała, z jakimi emocjami zmaga się osoba krzywdzona przez swojego własnego ojca; jak wygląda ich relacja; jak ojciec zachowuje się po wszystkim, jaki ma stosunek do córki. Fragmenty z udziałem obu tych postaci trochę grały na nerwach i wymuszały łzy, aczkolwiek zawsze znalazło się coś, co zepsuło mi dobre wrażenie i ostatecznie nie czułam zbyt wiele.
Czy polecam tę książkę? Osobiście mnie się nie podobała, natomiast wiem, że są osoby, które były ogromnie poruszone tą historią. Może ja czegoś w niej nie dostrzegłam - nie wiem. Jeżeli nienawidzicie irytujących głównych bohaterek, z którymi musicie się użerać przez kilka godzin, raczej nie sięgajcie po "Córkę pedofila". Jak na debiut, książka i tak jest zaskakująco dobra. Są momenty, przy których można się naprawdę wzruszyć. Decyzja należy do was:)
O tę książkę sama poprosiłam wydawnictwo, bo pomyślałam sobie "O tak, to będzie dobre". Dodatkowo zaintrygowało mnie to, że jest to powieść zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Wszystkie opinie, z jakimi się dotychczas spotkałam, były pozytywne. Miałam nadzieję na emocjonalny rollercoaster i potok łez. Czy dostałam to, czego chciałam? Nie do końca, ale o tym, co tu...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-09
Ogółem rzadko zdarza mi się sięgać po całkowite nowości, niesprawdzone jeszcze przez nikogo. Nigdy też nie miałam okazji współpracować bezpośrednio z autorem, więc ta pozycja budziła mój niepokój. Wielu blogerów straszyło, że autorzy bardzo nie lubią negatywnych recenzji i robią z tego powodu problemy, co mnie dosyć stresowało i wywierało presję. Nie jestem typem osoby, która okłamywałaby swoich czytelników. Moje recenzje zawsze są szczere i odzwierciedlają moje prawdziwe uczucia. Okazuje się jednak, że nie miałam się czym martwić. "Jazda na rydwanie" kompletnie mnie zaskoczyła. Spodziewałam się czegoś typowego, pospolitego, natomiast dostałam kawał dobrej literatury.
Robert Meissner to osiemnastolatek, który właściwie dopiero wchodzi w dorosłość. Z tego właśnie powodu cechuje go naiwność i roztargnienie, które towarzyszy większości młodych. Podziwiałam w nim jednak jego samowystarczalność i fakt, że potrafił poradzić sobie w każdej sytuacji. Miał świeże poglądy i był bardzo inteligentny, przez co świetnie sobie poradził, gdy poszedł do wojska. Książka co prawda opiera się na historii fikcyjnego bohatera, jednak możemy się z niej dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy o II wojnie światowej - nie tak jak na historii, czyli suche fakty, ale raczej czujemy się, jakbyśmy właśnie tam byli, więc chłoniemy wiedzę. Przez "Jazdę na rydwanie" przewija się bardzo wiele postaci. Pamiętam wszystkie kobiety Roberta, bo wszystkie wątki miłosne były bardzo logiczne. Nie było owijania w bawełnę - autor pokazał, że miłość nie zawsze jest w stanie przezwyciężyć odległość i wiele może się zmienić, gdy kochankowie nie widzą się przez dłuższy czas.
W książce wszystko dzieje się bardzo szybko. Ze smutnego momentu przechodzimy do komicznego, z komicznego do dramatycznego, po dramatycznym przychodzi kolej na thriller... Mamy tutaj mieszaninę przeróżnych gatunków. Mimo tego książka jest bardzo obszerna i dla czytelników, którzy nie są zaznajomieni z tego typu literaturą, a zaczytują się raczej w młodzieżówkach lub romansach, "Jazda na rydwanie" może być nieco nużąca. Nie mówię teraz, że jest nudna, nic bardziej mylnego. Jest bardzo intrygująca i można z niej wiele wynieść, natomiast w moim przypadku przebiegało to tak, iż musiałam przerywać lekturę, zając się czymś innym i dopiero po jakimś czasie do niej wrócić. Potrzebowałam nieco rozgraniczenia, bo nie przywykłam do tak konkretnej tematyki wojennej i niektóre momenty po prostu mnie męczyły.
Przychodzimy na świat, wędrujemy w czasie i przestrzeni, odchodzimy. Życie każdego z nas składa się z danej nam liczby dni. Spośród tych dni każdy jest równie ważny. Są takie podczas których niezależnie co zrobimy, niezależnie co powiemy i co pomyślimy, przyszłości w żaden sposób nie zmienimy. Są też dni szczególne, w tych dniach decyduje się nasz los.
Kolejnym niewątpliwym plusem tej książki jest niesamowita kreacja postaci. Autor stworzył szereg niepowtarzalnych bohaterów. Każdy z nich jest inny, nikt się nie powtarza. Sam Robert również jest wyjątkowy i rzadko w literaturze mamy okazję spotkać tego typu postać. Jest twardy, ale równocześnie łatwo się do kogoś przywiązuje; jest diabelsko mądry i dobrze zarządza swoim czasem; ma swoje zasady, których zawsze się trzyma. Wszystkie kobiety, z którymi się spotykał, również są całkowicie do siebie niepodobne. Warto wspomnieć też o jego matce, która co prawda była okropną zołzą, ale za to fenomenalnie wykreowaną. Była oschła, wyrafinowana i "ciężka w obsłudze", ale równocześnie silnie zapadła mi w pamięć właśnie przez te cechy. Julian Hardy świetnie też pokazał, jak zachowanie matki wpływa na psychikę syna i jak kształtuje jego przyszłość.
Polecam tę książkę wszystkim miłośnikom tematyki wojennej, obyczajówek, thrillerów i jeszcze romansów. Jest to naprawdę dobra mieszanka gatunkowa, z którą warto się zapoznać podczas swojej przygody z literaturą.
Ogółem rzadko zdarza mi się sięgać po całkowite nowości, niesprawdzone jeszcze przez nikogo. Nigdy też nie miałam okazji współpracować bezpośrednio z autorem, więc ta pozycja budziła mój niepokój. Wielu blogerów straszyło, że autorzy bardzo nie lubią negatywnych recenzji i robią z tego powodu problemy, co mnie dosyć stresowało i wywierało presję. Nie jestem typem osoby,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-05
Dzisiaj będzie trochę inaczej. Jeszcze nigdy nie recenzowałam poradnika, więc nie bardzo wiem, jak się za to zabrać - musicie mi to wybaczyć. Zacznę może od tego, że autorką owego poradnika jest Anna Gruszczyńska wraz ze swoim partnerem, Toon de Kock (nie mam zielonego pojęcia jak to odmienić, haha). To właśnie on odpowiada za dział o finansach, o którym za chwilkę wam powiem, oraz za "telefoniczny" charakter książki. O pani Ani możecie już coś wiedzieć, ponieważ prowadzi ona bloga Wilczogłodna, gdzie między innymi opisuje swoje doświadczenia z okresu, gdy borykała się z zaburzeniami odżywiania, i pomaga innym w pokonywaniu swoich demonów i odnajdywaniu spokoju. Wydała ona już jeden poradnik zatytułowany "To nie jest dieta", o którym było ostatnimi czasy głośno.
Generalnie "Ja wersja 2.0" dzieli się na kilka etapów, z którymi każda z nas musi się zmierzyć. Są to pewnego rodzaju działy - każdy z nich traktuje o czym innym. Mamy tu przykładowo rozdziały z etapu "Mój spokój ducha", które są tylko o nas, o naszych skłonnościach do tłumienia złych emocji, o lękach, obawach, frustracji - o wszystkim, co może nas gryźć i męczyć. Możemy się też dowiedzieć dość sporo o dietach, naszym ciele, jak dobrze zarządzać pieniędzmi, o motywacji oraz samoakceptacji. Dużo jest też o presji ze strony innych - o tym, jak bardzo uzależniamy swoje samopoczucie od osób, które nie powinny mieć na nie żadnego wpływu. Co ciekawe i chyba najlepsze z całego poradnika, nie jest to tylko książka, przy której siedzimy na tyłku i po prostu przyswajamy. Przy tej książce musimy przystanąć, pomyśleć, ponieważ większa jej część to miejsce na nasze własne zapiski. Odpowiadamy na pytania, spowiadamy się samemu sobie i oczyszczamy swój umysł z negatywnych emocji, które często przejmują nad nami kontrolę.
Cała książka jest bardzo kolorowa, śliczna, obrazkowa. I tu pojawia się problem. Gdy mijałam "To nie jest dieta" w Empiku, myślałam sobie, że to kolejny twór w stylu "Zniszcz ten dziennik", co kompletnie mi się zbrzydło. Mamy tu jednak jedną znaczącą różnicę, mianowicie - poradniki pani Ani mają SENS. Naprawdę. Wspomagają nas i sprawiają, że się zastanawiamy nad swoim życiem, są przesiąknięte doświadczeniem i mądrością, wnoszą coś do naszego życia, czego brakuje tamtym książkom. Niestety niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, co może skutkować tym, iż będziecie nieco uprzedzeni.
Największą zaletą tego poradnika jest to, że nie musicie czytać go "na raz". Cały jego sens opiera się na tym, by was wspomóc i żebyście lepiej zrozumieli siebie, co więcej - lepiej zrozumieli swoje emocje i potrafili podejmować wybory zgodne z samym sobą. To coś jak wizyta u psychologa, z tą różnicą, że tak naprawdę to wy rozmawiacie ze sobą. Poprzez odpowiadanie na zadawane pytania i notowanie swoich przemyśleń możecie doskonale dostrzec to, czego dotychczas nie widzieliście. Stąd też moja opinia, że do tej książki należy podchodzić inaczej niż do innych tworów - powinniście po prostu wchodzić w spis treści i w zależności od tego, jaki macie aktualnie humor i czego potrzebujecie, wybierać tylko interesujące was tematy. Ja nie mogłam tak tego rozegrać, ponieważ jest to egzemplarz recenzencki i naglą mnie terminy, ale wy bez przeszkód możecie tak postępować. Polecam wam ten poradnik całym serduchem. Początkowo byłam zdania, że to coś dla dzieci, bo okładka na to właśnie wskazywała. Nic bardziej mylnego. Każdy odnajdzie tu coś dla siebie - niezależnie czy macie 14 lat, czy 30.
Kojarzycie panią Anię lub jej bloga? A może czytałyście któryś z wspomnianych poradników? Co o tym sądzicie?
Dzisiaj będzie trochę inaczej. Jeszcze nigdy nie recenzowałam poradnika, więc nie bardzo wiem, jak się za to zabrać - musicie mi to wybaczyć. Zacznę może od tego, że autorką owego poradnika jest Anna Gruszczyńska wraz ze swoim partnerem, Toon de Kock (nie mam zielonego pojęcia jak to odmienić, haha). To właśnie on odpowiada za dział o finansach, o którym za chwilkę wam...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-24
Książka "Przyrodni brat" była dla mnie niewątpliwie zaskoczeniem. Nie wiem, jak inaczej mogę to określić. O ile podczas czytania targało mną mnóstwo sprzecznych emocji, werdykt jest jeden i niezmienny: ten twór jest naprawdę dobry. Autorka wciąga nas w wir wydarzeń już od pierwszej strony - ciężko było się oderwać aż do ostatniej. Penelope Ward wydała tę książkę już jakiś czas temu, ale jej polska premiera będzie miała miejsce 24 maja tego roku. Osoby, które miały okazję przeczytać "Przyrodniego brata" w pierwowzorze bardzo go sobie chwaliły, więc sama byłam ciekawa swoich odczuć po lekturze książki już przetłumaczonej na nasz ojczysty język:) Jestem bardzo zadowolona, choć pojawiło się kilka zgrzytów, o których wspomnę wam za chwilkę.
Na uznanie zasługuje ta cudowna, hipnotyzująca okładka. Książka jest naprawdę fajnie wydana, tłumaczenie jest solidne i wszystko jest bardzo czytelne. W tej kwestii nie ma się nawet do czego przyczepić.
"To zabawne, jak można spędzić całe życie, zastanawiając się czy nie ma Boga, aż nagle w czasie kryzysu prosisz go o pomoc, jakbyś nigdy nie wątpił w jego istnienie."
Zarys fabuły już znacie. Ale jak to wszystko wyglądało z mojego punktu widzenia? Cóż, relacja między bohaterami nie jest dla nikogo żadną nowością. Oczywiście Greta i Elec z początku nie pałają do siebie entuzjazmem - choć można by powiedzieć, że jest to raczej jednostronne. Dalej już znacie ten schemat. Nie przepadają za sobą, nagle coś zaczyna iskrzyć i przechodzimy do szczęśliwego happy endu... blablabla, nuda. Muszę wam jednak powiedzieć, że mylicie się, wrzucając tę powieść do jednego wora razem z innymi tworami z tego gatunku. Owszem, są tu widoczne podobieństwa, jednak nie było to dla mnie uderzające podczas lektury. O ile trochę się martwiłam, że zastanę tu tylko odgrzewane kotlety, nic takiego się nie wydarzyło. Jak już wspominałam, autorka ma niesamowity talent do intrygowania czytelnika. Praktycznie od samego początku jesteśmy ciekawi tego, jak się to wszystko dalej potoczy. Ciekawe i zabawne potyczki słowne między bohaterami nieraz doprowadzały mnie do śmiechu, a ich chwile szczerości i dzielenia się uczuciami do łez. W "Przyrodnim bracie" mamy również ukazany bardzo interesujący wątek konfliktu między synem a ojcem. Nie do końca wiemy o co chodzi, bo tajemnica zostaje rozwikłana dopiero pod koniec, ale to właśnie potęguje naszą ciekawość. Mimo oczywistego faktu, że "Przyrodni brat" jest romansem, znajdziemy tu również kilka ważnych lekcji, które utkwią nam w pamięci. Powieść ta bowiem nie jest pozbawiona walorów psychologicznych i nieraz zmusza nas do zastanowienia się, gdzie zmierzamy w naszym życiu i czy aby na pewno nie omija nas jakaś szansa, której wykorzystanie skutkowałoby polepszeniem się jakości naszej egzystencji.
Coś, co bardzo mi się spodobało w tej książce, to ukazanie rodzinnej tragedii, o której jest wzmianka w opisie. Uczucia Eleca po tym wszystkim, co się wydarzyło, są bardzo plastycznie ukazane i jesteśmy w stanie niemal doświadczyć tego, co chłopak przeżywał na przestrzeni lat. Powieść rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych - najpierw mamy przedstawione wydarzenia z przeszłości, gdzie postaci są jeszcze niedojrzałe i niepewne swoich uczuć, natomiast później jesteśmy świadkami przeskoku o 7 lat, gdzie Greta i Elec spotykają się po raz pierwszy od swojego rozstania. Oboje podczas tego czasu wydorośleli i zdobyli jakiś bagaż doświadczeń, co było widać po ich zachowaniu. Mimo tej nabytej dojrzałości, Greta wciąż czasem irytowała mnie swoją lekkomyślnością.
"Byłeś najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę mogła powiedzieć, że byłeś jedną z najlepszych rzeczy w moim życiu, ale jak do tej pory mam tylko ciebie."
Czas przejść do tematu, który niestety lekko zniszczył mi radość z czytania. Mianowicie główna bohaterka, Greta. Od początku postrzegałam ją jako dziecinną, ale sądziłam, że po tych 7 latach coś się zmieni. Myliłam się. Nadal była taka głupiutka, przewrażliwiona i po prostu upierdliwa, bo nie wiem, jak to inaczej nazwać. Jej chora fascynacja Elekiem, której w żaden sposób nie próbowała ukryć, po pewnym czasie była po prostu żenująca. Nieraz odkładałam książkę na bok na kilka minut, bo po prostu ciężko było uwierzyć w to, co ta dziewczyna odwalała. O ile trudny charakter Eleca byłam w stanie pojąć, bo przecież miał on ciężkie dzieciństwo, to Grety raczej nic nie usprawiedliwia. Właściwie to nie wiem, co ten chłopak w niej widział XD Jak to mówią, miłość bywa ślepa.
Podsumowując: "Przyrodniego brata" polecam wszystkim osobom lubiącym romanse, które nie są zbyt bardzo przeczulone na głupiutkie główne bohaterki, a przynajmniej są w stanie przymknąć na to oko. Książka jest naprawdę przyjemna, w sam raz na wiosenne wieczory. Naprawdę się cieszę, że miałam okazję ją przeczytać, choć nie była to zbyt wymagająca lektura. Mimo to wciągnęła mnie i ciężko się było od niej oderwać. Warto czekać na premierę :)
Ilość stron: 272
Ocena: 7/10
Książka "Przyrodni brat" była dla mnie niewątpliwie zaskoczeniem. Nie wiem, jak inaczej mogę to określić. O ile podczas czytania targało mną mnóstwo sprzecznych emocji, werdykt jest jeden i niezmienny: ten twór jest naprawdę dobry. Autorka wciąga nas w wir wydarzeń już od pierwszej strony - ciężko było się oderwać aż do ostatniej. Penelope Ward wydała tę książkę już jakiś...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-12
Wyobraźcie sobie, że jesteście w szkole. Wszystko byłoby normalnie, gdyby nie to, że... po prostu nic nie pamiętacie. To takie uczucie, jakbyście budzili się z długiego snu. Nie wiecie nawet, jak macie na imię, ile macie lat, dlaczego tu jesteście, ale orientujecie się za to, kto był pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych i znacie podstawy prawa w swoim kraju. Nie wiecie kto was otacza, nie znacie osób, które poklepują was po ramieniu, gdy obok nich przechodzicie, ale znacie imiona wszystkich modnych celebrytów. Co robicie w takiej sytuacji? Czy powiecie komuś, że straciliście pamięć w środku dnia szkolnego? Nie, przecież uznają was za wariatów. Jak więc się zachować? Na to pytanie musieli sobie odpowiedzieć Silas i Charlie.
Muszę przyznać, że byłam pozytywnie zastawiona do tej książki i tak też ją od samego początku odbierałam. Z sympatią. Byłam ciekawa i zainteresowana losami głównych postaci, z zapartym tchem śledziłam przebieg akcji, próbowałam odgadnąć zakończenie tej historii na własną rękę. Ale nic nie może być tak idealne, prawda? Gdzieś musiał pojawić się zgrzyt.
I pojawił się. Ale o tym za chwilę.
"Nigdy nie zapominaj,
że to ja jako pierwszy cię pocałowałem.
Nigdy nie zapominaj,
że będziesz ostatnią, którą pocałuje.
I nigdy nie przestawaj mnie kochać.
Nigdy."
Jak już wspominałam, byłam niezmiernie zainteresowana wydarzeniami przedstawionymi w Never never. Lubię czytać książki o utracie pamięci, gdzie właściwie wiemy tylko tyle, ile wie główny bohater - czyli niewiele. Autor może w dowolnym momencie wyciągać swoje karty z rękawa i jeszcze bardziej mącić nam w głowach, aż już sami nie będziemy wiedzieli, co jest prawdą, a co oszustwem. W trakcie szukania wskazówek przez Silasa i Charlie miałam kilka swoich domysłów, ale niestety żaden z nich nie okazał się prawdą. Chyba kiepski ze mnie detektyw. Jeżeli chodzi o postaci, to bardzo przypadły mi do gustu. Jestem prawie pewna, że to Colleen Hoover w większości wykreowała Silasa. Był po prostu przecudowny i mimo całej tej sprawy z utratą pamięci, nadal opiekował się Charlie i przywracał ją do porządku. Jeśli zaś chodzi o Charlie... nazwałabym ją wulkanem energii tej powieści, ponieważ to właśnie dzięki niej nabrała ona charakteru i stała się tak intrygująca. Wiele zagadnień z przeszłości dziewczyny miało znaczny wpływ na rozwój akcji, więc bardzo mi się to podobało.
Uwagę należy również poświęcić postaciom drugoplanowym. Brat Silasa oraz siostra Charlie zasługują na osobny akapit. Ten pierwszy zasłużył sobie na moje uznanie przede wszystkim swoją wiernością wobec Silasa - tym, że nie zadawał pytań i po prostu pomagał, nawet jeśli nie rozumiał całej sytuacji. Natomiast Janette... ona była wściekłą na świat nastolatką i nieźle się trzymała swoich zasad. Utrudniała najmocniej jak się dało, więc w sumie sama nie wiem, czemu tak ją polubiłam. Chyba właśnie ze względu na jej twardą osobowość. Nie dała sobie niczego wmówić i była samowystarczalna.
"- Myślisz, że zawsze byłaś dla mnie taka wredna? - pytam.
Patrzy na mnie ponad maską auta i kiwa głową.
- Założę się, że tak. Pewnie masz skłonności cierpiętnicze.
- Raczej masochistyczne - mruczę pod nosem."
Minusem, o którym wspominałam gdzieś na początku i który rzucił ogromny cień na moją ocenę tej książki, jest zakończenie. Bez urazy dla tych, którym ono przypadło do gustu, ale jak dla mnie było wymyślone tak cholernie na siłę, że ciężko mi było się zmusić, aby dokończyć je czytać. Miałam wręcz wrażenie, że autorki gdzieś w 3/4 straciły wenę i stwierdziły "słuchaj, nie mam już pomysłu, wybierzmy najbardziej głupkowatą opcję i kończmy to". Gdy budowałam sobie w głowie jakieś teorie, nawet nie brałam tego co się wydarzyło pod uwagę, bo uznałam, że jest to zbyt oczywiste i żaden szanujący się autor nie zakończyłby tak swojej książki. Od Colleen Hoover, której twórczość uwielbiam, oczekiwałam czegoś znacznie lepszego. O Tarryn Fisher nie mogę się wypowiedzieć, ponieważ nie miałam jeszcze okazji zapoznać się z żadnym z jej tworów, choć w jej przypadku również jestem pewna, że stać ją na dużo więcej. Co mogę więcej powiedzieć? Jeden wielki niedosyt.
Wyobraźcie sobie, że jesteście w szkole. Wszystko byłoby normalnie, gdyby nie to, że... po prostu nic nie pamiętacie. To takie uczucie, jakbyście budzili się z długiego snu. Nie wiecie nawet, jak macie na imię, ile macie lat, dlaczego tu jesteście, ale orientujecie się za to, kto był pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych i znacie podstawy prawa w swoim kraju. Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-09
"W tym chyba właśnie sęk. Nikt nie wiem ze stuprocentową pewnością, w jakim stopniu jego postępowanie odbija się na życiu innych. Bardzo często nie mamy bladego pojęcia. Mimo to robimy, co nam się żywnie podoba."
Ufacie stereotypom? No dalej, założę się, że każdy z nas kiedyś powiedział "jeździ jak baba" lub "głupia jak blondynka". Zamiast tego zapytam lepiej, czy wierzycie w plotki? Takie, którymi dzielą się z wami koleżanki i po których usłyszeniu mówicie "Ale jazda! Nie wierzę, że odwaliła coś takiego!" Pomyślcie sobie teraz, że taka plotka może być jedynie zalążkiem czegoś o wiele gorszego. Zaledwie początkiem czyjegoś cierpienia. Plotka, która w rzeczywistości jest nieprawdą, może spowodować, że ktoś straci chęć do życia lub utraci samego siebie. Właśnie tak. Ciężko jest być sobą, gdy inni traktują cię tak, jak w ich mniemaniu na to zasługujesz. Gdy postrzegają cię według swojego widzimisię, choć przecież nie mają co do tego żadnych podstaw. Czy cię znają? Nie. Czy spytali o twoją wersję wydarzeń? Skądże. Dlaczego więc mają czelność postrzegać cię przez pryzmat wydarzenia, o którym nie mają zielonego pojęcia?
Hannah Baker nie żyje i to jest fakt. Nie była jednak głupia i nie dała za wygraną - z tego powodu nagrywa taśmy, na których wyjaśnia, co nią kierowało i co, a raczej kto, był powodem jej samobójstwa. Nagrania te nie są jednak przeznaczone dla wszystkich - odsłuchają je tylko osoby, które bezpośrednio zawiniły - chyba że nie wykonają poleceń Hannah, wtedy kasety zostaną upublicznione, a tego raczej nikt by nie chciał. Wszystkie brudy zostałyby wyprane publicznie, zapewne policja również zostałaby wmieszana w tę sprawę, a po co to komu?
Początkowo pomyślałam, że dziewczyna była wyjątkowo okrutna. "Mogła zabić się w ciszy i zostawić wszystkich w spokoju, nie niszcząc im życia", myślałam. Ale dlaczego? Czemu miałaby tego nie zrobić? Z biegiem akcji spostrzegłam to, czego nie widziałam na początku - to oni autentycznie zepsuli jej życie. Uniemożliwili jej funkcjonowanie. Każdy jej powód jest doskonale rozwinięty i ukazuje całą sytuację, a także wszystkie jej konsekwencje. Hannah nazywa to efektem śnieżnej kuli, bo wszystkie wydarzenia się ze sobą łączą. Problemy z każdym obrotem narastały, łączyły w jedną całość, aż ostatecznie, na końcu historii, przeobraziły się w coś tak ogromnego i okropnego, że dziewczyna nie mogła sobie z tym poradzić. A trzeba jej oddać, że próbowała i szukała pomocy do samego końca.
"Jeśli słyszysz piosenkę, która wywołuje u ciebie łzy, a nie chcesz już płakać, nie słuchasz jej więcej. Ale nie da się uciec od samego siebie. Nie można postanowić, że się już nie będzie siebie oglądać. Wyłączyć zgiełku w swojej głowie."
"13 powodów" wciągnęło mnie już od pierwszej strony. Wszystko było bardzo interesujące i intrygujące - czytałam z zapartym tchem, byle tylko się dowiedzieć, jakie jeszcze tajemnice skrywała Hannah. A było ich dość sporo. Mimo to czułam bezustanny żal, że dziewczyna magicznie nie zmartwychwstanie, a cała sytuacja jest tak... ostateczna. Narratorem powieści jest Clay, jednak jest to przeplatane z wypowiedziami Hannah z kaset. Muszę przyznać, że bardzo go polubiłam, bo okazał się całkowitym przeciwieństwem chłopaków w literaturze młodzieżowej. Był miły, nieśmiały i wrażliwy - nie odbierało mu to jednak męskości. Jego uczucie do zmarłej dziewczyny nieraz doprowadziło mnie do łez i praktycznie od początku książki wyczekiwałam na jego kolej, bo chciałam się dowiedzieć, czym zawinił w związku z jej śmiercią. Nie zdradzę wam tu tego, bo to by był niewybaczalny spoiler; będziecie musieli sami się przekonać :)
Uwielbiam to, co Jay Asher wywołuje u czytelnika. W trakcie czytania zaczynamy się zastanawiać, głowić i analizować to, jak traktujemy innych. Czy może zraniliśmy kogoś, wypowiadając słowa bez zastanowienia? Czy nasz żart zamiast kogoś rozśmieszyć, zranił go? A może zapoczątkowaliśmy jakąś lawinę zdarzeń jedną głupią plotką, którą puściliśmy w obieg? Celem tej książki jest uświadomienie nam, że życie ludzkie jest kruche, a sami ludzie nie są ze stali. Nieraz zdarza się, że coś, co dla nas jest zabawne, innych może poważnie zaboleć. Uczymy się również, że jedna głupota, którą zrobimy, może być początkiem całej serii zdarzeń, do której nie chcieliśmy doprowadzić. Warto czasem przystanąć i się nad tym zastanowić.
"Trudno mówić o rozczarowaniu, gdy potwierdzają się twoje oczekiwania."
Wszystkie zdania wydają mi się być zbyt płytkie, by opisać ten twór. Historia Hannah Baker ukazuje, jak słowa potrafią zmienić życie w piekło; jak czyny potrafią wywołać lawinę, która w ostatecznym rozrachunku przygniecie kogoś z ogromną siłą; jak możemy kogoś ranić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, nie myśląc o tym. To historia o cierpieniu młodej osoby i utraconej nadziei. O tym, że każdy z nas jest czemuś winny i należy ważyć słowa. Polecam tę książkę każdemu.
Ilość stron: 272
Ocena: 9/10
"W tym chyba właśnie sęk. Nikt nie wiem ze stuprocentową pewnością, w jakim stopniu jego postępowanie odbija się na życiu innych. Bardzo często nie mamy bladego pojęcia. Mimo to robimy, co nam się żywnie podoba."
Ufacie stereotypom? No dalej, założę się, że każdy z nas kiedyś powiedział "jeździ jak baba" lub "głupia jak blondynka". Zamiast tego zapytam lepiej, czy...
2017-04-03
"Prawdziwa opowieść Sułtany - saudyjskiej księżniczki, która odważyła się wyłamać drzwi złotej klatki. Sułtana urodziła się jako bajecznie bogata księżniczka w świecie, w którym kobiety nie mają prawa głosu. Choć sama została wydana za mąż za dobrego mężczyznę, to wciąż była świadkiem okrucieństw, jakie spotykały inne kobiety. Z każdym dniem rósł w niej gniew i sprzeciw wobec świata, w którym mężowie rządzą, a żony cierpią. Czy księżniczka odkryła w sobie siłę, by go zmienić?"
Coś czuję, że ta recenzja będzie trochę inna od reszty. Zazwyczaj przedstawiam i oceniam tutaj książki, które są całkowitą fikcją literacką, popisem wyobraźni autora. Wtedy mam prawo przyczepić się do wykreowanych postaci, świata przedstawionego, niepędzącej akcji, natomiast w tym przypadku nie mam prawa wypowiadać się na te tematy, ponieważ W kręgu księżniczki dotyczy prawdziwych wydarzeń, prawdziwych ludzi, prawdziwego świata. Naszego świata. Po lekturze zadałam sobie jedno podstawowe pytanie - co tak naprawdę o nim wiemy? Znamy oczywiście suche fakty - wiemy, że gdzieś tam, w odległych zakątkach, nieraz źle się dzieje. Wiemy, że nasza płeć jest znieważana. Wiemy, że są miejsca, gdzie kobiety nie mają nic do powiedzenia, są maltretowane, nie liczą się. Ale czy naprawdę zdajemy sobie z tego sprawę? Czasem możemy o czymś wiedzieć, ale nie dociera to do nas na poważnie. Po przeczytaniu tej książki mamy bardzo dokładny obraz jawnej dyskryminacji, cierpień kobiet oraz błędnej interpretacji religii. Przecież religia nie namawia do krzywdzenia innych, nie propaguje aktów przemocy, nie zezwala na gwałty na kobietach lub w ogóle jakiekolwiek gwałty. W żadnej świętej księdze nie ma zapisu, że kobiety są gorsze, że nie zasługują na szacunek. Skąd więc wzięły się tak różne i szkodliwe interpretacje?
"Jeśli kobieta dla pieniędzy wychodzi za mąż za goryla, musi liczyć się z tym, że kiedy pieniądze się skończą, zostanie jej tylko goryl."
Pomyślmy przez chwilę. My, Europejki, możemy brać udział w wyborach, prowadzić samochód i zarabiać niemal tyle, ile zarabiają mężczyźni. Teraz czas, by sobie uświadomić, że kobietom mieszkającym w Arabii Saudyjskiej nawet się nie śnią takie przywileje. Dla nich największe szczęście jest wtedy, gdy rodzice wydadzą je za mąż za faceta, który nie jest starszy o 30 lat i nie traktuje ich jako obiektów seksualnych, co zdarza się rzadko. Narratorką całej powieści jest Sułtana - księżniczka, która miała mnóstwo szczęścia w życiu. Urodziła się w bajecznie bogatej rodzinie, wyszła za męża, który ją szanuje i kocha oraz urodziła dzieciaki, które również mają okazję do normalnego życia. Mogłoby się zdawać, że jej życie jest idealne, jednak nie ma nic bardziej mylnego. Sułtana, w przeciwieństwie do innych kobiet, nigdy nie potrafiła pogodzić się z losem dziewcząt w swoim kraju. Zawsze starała się jakoś pomagać, gdy tylko miała taką sposobność. Nie zawsze było to jednak możliwe. Żeby daleko nie szukać - jej znienawidzony brat jest okrutnym tyranem. Ma kilka żon, a swoją córkę siłą wydał za swojego przyjaciela, który jest znany Sułtanie głównie z tego, iż zgwałcił ośmioletnią dziewczynkę. Oczywiście nie poniósł za to żadnych konsekwencji.
Jednym z największych absurdów ich "prawa" jest to, iż kobieta jest uznawana za istotę nieczystą, to znaczy: mężczyzna, który nie jest jej rodziną lub mężem, po dotknięciu jej ma zamknięte bramy do raju. Poważnie. Wierzy się tam, że w niebie nie znajdzie się nikt, kto miał kontakt z "istotą nieczystą". Jak więc leczy się tam kobiety? Właśnie, dobre pytanie. Nie leczy się.
"Arabowie albo czołgają się u twych stóp, albo skaczą ci do gardła."
Jeżeli szukacie książki pełnej akcji, rozlewu krwi, flaków i mnóstwa świetnie wykreowanych bohaterów, to nie jest twór dla was. W kręgu księżniczki jest powieścią, która skupia się przede wszystkim na trudnym życiu kobiet, które bezustannie zmagają się z licznymi gwałtami i cierpieniami, są w hierarchii niżej niż zwierzęta. Sułtana jest niesamowitą kobietą, walczy o bezpieczeństwo innych i sprzeciwia się systemowi. Czasem jednak czułam irytację, ponieważ mimo tego, że ma ponad 40 lat, nieraz zachowuje się jak dziecko. Jest impulsywna i nie myśli nad tym, co robi. Wszystkie te cechy składają się jednak na świetny charakter - była jedną z niewielu osób, które nie zamierzały godzić się na to, co gotuje im los i była gotowa iść pod prąd mimo wszystkich przeszkód.
Serdecznie polecam wam tę książkę. Jest niesamowita, napisana przystępnym językiem, uświadamiająca nam okrucieństwo otaczającego nas świata. Pokazuje, co człowiek potrafi wyrządzić drugiemu człowiekowi bez mrugnięcia okiem. Doceniajcie to, co macie. Rozglądajcie się. Dostrzegajcie. Myślcie trochę więcej niż inni. Może to wystarczy, aby ten świat stał się choć troszkę lepszym miejscem.
"Prawdziwa opowieść Sułtany - saudyjskiej księżniczki, która odważyła się wyłamać drzwi złotej klatki. Sułtana urodziła się jako bajecznie bogata księżniczka w świecie, w którym kobiety nie mają prawa głosu. Choć sama została wydana za mąż za dobrego mężczyznę, to wciąż była świadkiem okrucieństw, jakie spotykały inne kobiety. Z każdym dniem rósł w niej gniew i sprzeciw...
więcej mniej Pokaż mimo to
Co można znaleźć w tej książce?
"Historia pewnej dziewczyny" jest historią nietypową, bowiem opowiada o traumie, jaką przeżywa rodzina 13-letniej dziewczynki, po tym, jak jej ojciec zastaje ją w samochodzie na parkingu w niedwuznacznej sytuacji ze starszym chłopakiem. Książka jest o tyle fajna, że przedstawia w ciekawy sposób relację ojciec-córka, traktuje o podwójnych strandardach (o czym rozwinę się w dalszej części recenznji) oraz ukazuje konsekwencje nie do końca przemyślanych wyborów.
Odbudowa swojego życia
Mniej więcej tymi słowami można opisać całą tę książkę. Deanna, główna bohaterka, 3 lata po opisanych wydarzeniach nadal ponosi konsekwencje swoich działań na każdej możliwej płaszczyźnie. Najbardziej jednak boli ją fakt, że ojciec, z którym niegdyś miała cudowną relację, teraz przypiął jej łatkę i odzywa się do niej tylko wtedy, kiedy jest to konieczne. Uważam, że autorka bardzo zgrabnie pokazuje, że brak komunikacji między bliskimi skutkuje całkowitą utratą więzi. To prawda, że Deanna podjęła szereg złych decyzji, jednak rodzic powinien kochać swoje dziecko bezwarunkowo i być w stanie spojrzeć na pewne rzeczy z dystansem.
Najbardziej spodobał mi się przekaz całej książki. Deanna przez pryzmat wielu wydarzeń zrozumiała, że tylko prawda może ją wyzwolić i że jeśli nikt nie chce o nią walczyć, to ona musi zawalczyć o siebie. Powoli zaczęła odbudowywać swoje życie, mimo wszystkich niepowodzeń i problemów, które nawarstwiały się z momentu na moment.
Podwójne standardy
Podwójne standardy są zjawiskiem, które można dostrzec na co dzień, w najróżniejszych sytuacjach. Jest ono tak częste, że w wielu przypadkach całkowicie się do niego przyzwyczailiśmy, przestając zwracać na nie większą uwagę. Jest to jeden z wielu poważnych problemów naszego świata, z którym nie wiem, czy kiedykolwiek damy sobie radę. Otóż Deanna, po tym jak cała sytuacja wyszła na jaw, a oczywiście informacja obiegła całe miasto, nawet trzy lata później wciąż była nazywana dziwką, zdzirą i każdą możliwą inną obelgą tego typu. Chłopcy z jej szkoły pozwalali sobie zdecydowanie na zbyt wiele w stosunku do dziewczyny, ponieważ Deanna miała, uwaga!, jednego partnera seksualnego w całym swoim życiu, co prawda w młodym wieku. Przez to uzyskała łatkę łatwej dziwki, która nie zasługuje na szacunek. W tym samym momencie chłopak, z którym ją przyłapano i który rozpowiedział, co takiego z nią robił, nie poniósł żadnych konsekwencji w związku z tym; co więcej, był podziwiany z ilość dziewczyn, które zaliczył i przyklaskiwano mu z tego powodu. Nie jest to normalne zjawisko i nigdy nie będzie dla mnie zrozumiałe, dlaczego te same rzeczy robione przez dwójkę osób są w stosunku do każdej z nich całkowicie inaczej odbierane. Nie wspominając już o tym, że samo wchodzenie komuś do łóżka i nazywanie tej osoby dziwką jest niesamowicie żałosne. Moim zdaniem Sara Zarr świetnie i adekwatnie do rzeczywistości przedstawiła tę kwestię.
Wątki poboczne
W książce można znaleźć również wątek młodocianych rodziców i ich przypadkowej ciąży, który całkiem dobrze pokazuje problemy w takiej sytuacji i walkę o dobre życie dla swojego dziecka. Mimo tak ciężkiej tematyki, jaką podjęła autorka, książkę wciąż czyta się lekko i przyjemnie, a momentami można się zaśmiać.
Zakończenie
Książka ma w pewien sposób alternatywne zakończenie. Widzimy, jak postać dochodzi ze sobą do ładu i składu, w jej mniemaniu rozumie jak znalazła się w danym miejscu w swoim życiu i co musi zrobić, żeby to naprawić, ale tak naprawdę nie dostajemy jednoznacznej odpowiedzi, jak to wygląda dalej.
Co można znaleźć w tej książce?
więcej Pokaż mimo to"Historia pewnej dziewczyny" jest historią nietypową, bowiem opowiada o traumie, jaką przeżywa rodzina 13-letniej dziewczynki, po tym, jak jej ojciec zastaje ją w samochodzie na parkingu w niedwuznacznej sytuacji ze starszym chłopakiem. Książka jest o tyle fajna, że przedstawia w ciekawy sposób relację ojciec-córka, traktuje o podwójnych...