-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2016-05-06
2013-07-13
2015-03-22
2015-03-22
2015-03-22
2015-03-22
2015-02-14
2012-05-22
„Jego syn, Publiusz , sam będzie musiał zaskarbić sobie przyjaźń tych ludzi. Tego nie da się załatwić rozkazem. Można rządzić działaniami, ale nie uczuciami.”
Chyba każdy z nas miał taki moment podczas nauki historii, że daty ani informacje w żaden sposób nie chciały nam wejść do głowy, podczas gdy do ważnego sprawdzianu nie zostało już wiele czasu. A gdyby „ugryźć” to od innej strony? Gdyby tak zamiast obszernych notatek spróbować zająć się tym w formie książki fabularnej? A może będzie to nawet „Africanus. syn konsula” – kopalnia wiedzy o III wieku w starożytnym Rzymie?
Jako, że „Africanus. Syn Konsula” z pewnością jest propozycją wielowątkową, pozwolę sobie zamieścić fragment opisu wydawnictwa:
„Africanus. Syn konsula to porywająca historia o jednym z największych wodzów w dziejach świata. Młody oficer legionów szybko osiąga godność trybuna. Jego odwaga i inteligencja wzbudzają podziw przyjaciół, uwielbienie kobiet i zawiść konkurentów. Africanus przeżywa swoje pierwsze bitwy i miłości. Spotyka również kobietę, z którą los połączy go trwałym, namiętnym uczuciem. Bolesne klęski wojsk rzymskich i śmierć ojca, który ginie w obronie ojczyzny, sprawiają, że wojna nabiera dla niego osobistego wymiaru. „
Tutaj takie małe sprostowanie z mojej strony - mimo, że opisy informują iż książka opowiada o życiu Publiusza Korneliusza Scypiona Afrykańskiego, to jednak nie do końca jest to prawda. Na kartach powieści oczywiście mamy do czynienia z tytułowym Africanusem, jednak mamy także większy wgląd na inne wątki. Wiele stron poświęconych jest planami bitew i omawianiu strategii (chodzi mi szczególnie o wgląd do głowy Hannibala), jednakże na całość wpływają dodatkowo fragmenty pisane ze strony jednego z rzymskich żołnierzy – Tytusa. W rezultacie całość składa się na naprawdę łatwą w odbiorze opowieść, a ja nie miałam problemu, żeby zorientować się, o kim mowa w danym momencie.
Autor postanowił wprowadzić do powieści wielu bohaterów. Przy zamieszczonym na samym początku spisie możemy się mniej więcej zorientować, z kim będziemy mieli przyjemność poznawać uroki starożytnego Rzymu. Jako, że już na starcie musimy przyswoić sobie nieco ponad czterdzieści nazwisk, poczułam się trochę przytłoczona. Na szczęście, póxniej każdy z nich wprowadzany jest stopniowo, a w razie czego przecież i tak możemy zajrzeć do spisu, by sobie co nieco przypomnieć czy odświeżyć.
Kolejnym problemem przy tak dużej ilości bohaterów mogłaby być ich niedostateczna kreacja. Także i tutaj autor podołał zadaniu, bo każdego z nich przedstawił należycie, poświęcając tylko nieznacznie więcej uwagi postaciom ważniejszym. Miałam tylko problem z przyswojeniem sobie wszystkich imion tak od razu. Bo to wszystko jakieś takie podobne, na dodatek zapis taki zbliżony... Ale tego się czepiać nie będę – w końcu tak się ci ludzie kiedyś nazywali...
Muszę jednak przyznać, że nie do końca tego się spodziewałam. W szczególności mam tu na myśli zakończenie, gdyż tutaj gna akcja, za chwilę kluczowy moment, a więc pospiesznie przewracam kartkę... a tu widzę przed nosem wyjaśnienie najważniejszych terminów. Nie powiem, przez twarz przebiegł mi grymas zdziwienia. Jak dla mnie, to trochę nieodpowiedni moment na zakończenie książki, gdyż nie otrzymałam żadnych słów podsumowania, czy też chociażby nieśmiałej zapowiedzi kolejnej części. Ale, że „Africanus...” dopiero rozpoczyna całą trylogię Scypion Afrykański, dam jeszcze szansę autorowi.
Napisałam już o słowniczku, więc wspomnę jeszcze o całym polskim wydaniu książki. „Africanus. Syn konsula” uzupełniony jest o kilkanaście mapek, rozpisek, a nawet wykresów, które ułatwiają lekturę. Każdy z tych dodatków jest czytelny, a także wnosi dużo do treści. Oczywiście nie mówię, ze bez mapek nie da się przeżyć, ale jednak ułatwiają odbiór całości. Tym lepiej dla mnie – jestem wzrokowcem, więc takie obrazowe przedstawienie sprawy było dla mnie wspaniałym rozwiązaniem. Dodatkowo, przyciągająca wzrok okładka, mająca nawet coś wspólnego z treścią i czytelna czcionka oddziałują na „tę estetyczną’ stronę czytelnika.
Podsumowując, pomimo wymienionych powyżej minusików, pierwsza część trylogii o Scypionie Afrykańskim będzie stanowić ucztę dla miłośników wszelakich powieści historycznych, ale myślę, że także i przeciwników powinna zainteresować ta wielowątkowa historia. Sama za wielką fankę czytelniczych powrotów do przeszłości się nie uważam, jednak „Africanus. Syn konsula” potrafił mnie zainteresować, a nawet wciągnąć. Na korzyść książki przemawia również fakt, że zajmującą powieść historyczną ciężko jest napisać, a muszę przyznać, że panu Pisteguillo wyszło to znakomicie. A więc, pozostaje mi tylko namówić wszystkich niechętnych do lektury!
[Recenzja umieszczona także na moim blogu: marcepankowy-swiat-ksiazek.blogspot.com]
„Jego syn, Publiusz , sam będzie musiał zaskarbić sobie przyjaźń tych ludzi. Tego nie da się załatwić rozkazem. Można rządzić działaniami, ale nie uczuciami.”
Chyba każdy z nas miał taki moment podczas nauki historii, że daty ani informacje w żaden sposób nie chciały nam wejść do głowy, podczas gdy do ważnego sprawdzianu nie zostało już wiele czasu. A gdyby „ugryźć” to...
2012-06-16
2012-11-25
KRĄG JEST ODPOWIEDZIĄ
Nie wiesz, co się dzieje. Świadomość powraca powoli, a ty znajdujesz się nie wiadomo gdzie. Jedyną znajomą rzeczą jest ten ciepły, przenikający cię na wylot głos. „Jesteś zepsuty. Nie do naprawienia.” On chyba ma rację, prawda? Twoje kroki kierują się w stronę znanego ci miejsca. Tam odnajdujesz lustro. „Stłucz je.” Namawia głos. Zastanawiasz się, czy nie prościej byłoby go po prostu posłuchać. „Życie nie będzie lepsze. Lepiej je teraz zakończyć. Unikniesz bólu. Unikniesz rozczarować. Nigdy nie byłoby lepiej, Elias. Życie to tylko upokarzająca walka. Martwi są szczęśliwi.” [s. 15]
„W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy samotni.” [s. 18]
Coś dziwnego dzieje się w Engelforts, małym, otoczonym gęstymi lasami miasteczku. Pięć dziewczyn rozpoczyna naukę w liceum. Nic ich ze sobą nie łączy, każda jest inna. Na początku semestru w szkolnej toalecie znaleziony zostaje martwy uczeń. Wszyscy podejrzewają samobójstwo, wszyscy z wyjątkiem tych, którzy znają prawdę...
Pewnej nocy, gdy na niebie pojawia się czerwony księżyc, dziewczyny spotykają się w parku. Nie wiedzą jak, ani dlaczego się tu znalazły. Odkrywają, że drzemią w nich tajemne moce, a ich życiu zagraża niebezpieczeństwo...
Aby przeżyć, muszą działać wspólnie, tworząc magiczny krąg. Od tej chwili szkoła staje się dla nich sprawą życia i śmierci…
„Ale przecież wszyscy mają problemy. To nie powód, żeby od razu się zabijać. Jeśli każdy by się tak nad sobą użalał, niedługo nie byłoby ludzi.” [s. 42]
Jeszcze zanim zaczęłam czytać książkę, usłyszałam, że „Krąg” jest thrillerem dla młodzieży. A że ten gatunek bardzo lubię, nie mogłam się doczekać momentu, kiedy przewrócę pierwszą stronę. A potem przeczytałam opis, który zasiał we mnie pewne nasionko zwątpienia. A to, dlatego, że magia idąca w parze z zjawiskami paranormalnymi nie bardzo mi do thrillera pasuje. Nie bardzo wyobrażałam sobie też taką wizję, więc do lektury zasiadłam z pewnym zwątpieniem w to, czy „Krąg” rzeczywiście zasługuje na okrzyknięcie go bestsellerem. Ale nie uprzedzajmy wydarzeń, bo…
Książka jest genialna! Już po pierwszy rozdziale całkowicie mnie pochłonęła, nie pozwalając mi zajmować się przyziemnymi sprawami. A to zapewne dzięki bardzo interesującemu prologowi, wprowadzającego nas w opowiadaną historię. I chociaż niby już wiemy, co się wydarzy pod jego koniec, to wciąż mamy nadzieję, że może okładka z tyłu kłamie, chociaż przecież wiedziałam, że bez tego nie byłoby książki. Ale mimo wszystko, szkoda mi Eliasa…
„Bo tak jest w tym cholernym mieście, myśli Minoo. Jesteś tylko tym, kim inni myślą, że jesteś.” [s. 47]
Właśnie w tym momencie zaczęłam się zastanawiać, co się stało, że tak zaczęłam przejmować się jego losem. Tak myślałam i myślałam i wyszło na to, ze naprawdę poczułam więź z bohaterami, nawet mimo tego, że byli tylko imionami wydrukowanymi na papierze. Autorzy zdołali sprawić, żebym się z nimi utożsamiła, polubiła i poczuła, jakby stali tuż obok mnie, opowiadając historię. Duet Strandberga i Elfreg postarał się o solidną kreację bohaterów. Każdy z nich jest odrębnym charakterem, tak, więc czytelnik odnajduje w każdym z nich coś znajomego. Na ich korzyść przemawia także zamieszczenie wielu problemów bliskim młodzieńczemu sercu – zaczynając poczucia osamotnienia, niezrozumienia, pustki po piękne pierwsze miłości oraz sercowe rozterki. Dzięki temu, bohaterowie stają się jeszcze bardziej wyraziści, a my czujemy, jakby stali tuż obok. Tak, więc, bohaterowie to z pewnością najlepszy, zaraz po fabule oczywiście, element książki.
„-Wszystko w porządku? – pyta Minoo przed wejściem na aulę. (…)
- Nie – odpowiada Linnea, uśmiechając się. – Ale to norma.” [s. 78]
Jak już wspominałam w „Kręgu” w największym stopniu urzekł mnie pomysł na fabułę. W dobie wampirów, wilkołaków i innych stworzeń paranormalnych, jakie tylko można tu przytoczyć, po tej książce tak naprawdę nie spodziewałam się niczego więcej. Ot, mordercą będzie zapewne jakiś zbłąkany wampir, i już, koniec historii. Także bardzo się zdziwiłam, bo „Krąg” nie zawiera elementów do przewidzenia. Cała misterna fabuła jest nieszablonowa, a każdy nowy fakt kompletnie zmienia poprzedni pogląd na sprawę. Podczas czytania, miałam kilka pomysłów na prawdziwe rozwiązanie, jednak autorzy tak skutecznie wodzili mnie za nos, że aż do samego końca nie byłam pewna niczego. A to, jak dla mnie, liczy się najbardziej.
„- Drogie dziecko – przerwał jej Nicolaus – poprosiłabyś ślepca, żeby poprowadził innego slepca?” [s. 138]
Obawiałam się także, czy książka będąca owocem pracy duetu Strandberga i Elfgrena nie będzie za bardzo zawiła, w końcu każdy z autorów uzna za ważniejsze opisanie czegoś innego, a przez to pojawią się pewne sprzeczności. Na szczęście, moje obawy zostały zupełnie rozwiane. Podczas czytania nie sposób odróżnić, który fragment jest czyim dziełem. Autorzy oboje posługują się językiem prostym, zrozumiałym dla czytelnika w każdym wieku. Życiowe sentencje czasami przeplatają się z wulgaryzmami, nie razi to jednak w najmniejszym stopniu. Każde słowo idealnie wpasowuje się w swoje miejsce i po prostu nie wyobrażam sobie, żeby „Krąg” został napisany innym stylem.
„Co sprawi, ze zrozumieją? Czy ktoś musi umrzeć? Elias nie wystarczył?” [s. 186]
Nie oznacza to jednak, że „Krąg” nadaje się tylko i wyłącznie dla młodzieży. Mam wrażenie, że to książka dla osoby w każdym wieku, a także bez względu na ulubione gatunki. Pierwsza część szwedzkiej trylogii na nieco ponad 570 stronach zdołała rozbudzić we mnie ochotę na kolejne tomy, bo pierwszy zapowiada się naprawdę obiecująco. Autorzy zabierają nas w podróż pełną niespodzianek, zapewniając rozrywkę na długie godziny. Zawdzięczać to można różnorodności, jaką charakteryzuje się utwór, wnosząc dużą dozę oryginalności na księgarniane półki. Szczególnie polecam fanom fantastyki, grozy, paranormali i thrillerów, bo „Krąg” to nic innego, jak dopasowane połączenie tych gatunków, który zapewnił mi sporo rozrywki. W żadnym wypadku nie mogę żałować tego, że po tę książkę sięgnęłam, więc mogę być pewna, ze czas, kiedy będę czekała na drugi tom będzie dłużył mi się niemiłosiernie.
„Jeśli teraz czegoś nie zrobimy, będziemy żyć w poczuciu wstydu przz resztę życia.” [s. 476]
[marcepankowy-swiat-ksiazek.blogspot.com]
KRĄG JEST ODPOWIEDZIĄ
Nie wiesz, co się dzieje. Świadomość powraca powoli, a ty znajdujesz się nie wiadomo gdzie. Jedyną znajomą rzeczą jest ten ciepły, przenikający cię na wylot głos. „Jesteś zepsuty. Nie do naprawienia.” On chyba ma rację, prawda? Twoje kroki kierują się w stronę znanego ci miejsca. Tam odnajdujesz lustro. „Stłucz je.” Namawia głos. Zastanawiasz się, czy...
2015-01-02
2014-12-29
2014-12-14
Historia opisana w “Przysiędze” Kimberly Derting w dużej mierze opiera się na bajkowej opowieści umieszczonej w dystopijnej przyszłości, gdzie to język, którym się posługujemy, definiuje naszą pozycję w społeczeństwie. Ciekawe, gdzie uplasowalibyśmy się my z naszym polskim. Chciałam tę książkę przeczytać głównie właśnie z powodu języków a także oryginalnego pomysłu na umiejscowienie fabuły. Niestety, okazało się, że cała ta świetność to pic na wodę, fotomontaż. Zupełnie nie mogłam się wczuć ani w bohaterów, ani w opowieść.
Jako czytelniczka, chciałabym poznawać coraz to nowe charaktery, a także móc je sobie wyobrazić, poczuć to, co czuję one. Czuję potrzebę rozumieć podejmowane przez nich decyzje, wiedzieć, czemu w danym momencie czują się właśnie tak, a nie inaczej. To jest to, co kształtuje bohatera. Nic takiego nie wychwyciłam u Charlie, głównej bohaterki „Przysięgi”. Nie jestem w stanie wyróżnić ani jednej słabości, czy silnej cechy charakteru. Kompletnie nic. Nigdy także nie odczułam więzi pomiędzy nią i Maxem. Ona go tylko „intrygowała”, cokolwiek przez to mamy rozumieć. Znalazła się jednak jedna rzecz, która naprawdę mi się spodobała: relacja Charlie z młodszą siostrą. Główna bohaterka poświęcała się głównie temu, żeby wszystko z Angeliną było w porządku, stawiając to ponad swoje własne bezpieczeństwo. Doceniam także wątek rodziny Charlie.
Wielkim sekretem dziewczyny jest to, że rozumie wszystkie języki. Chciałabym kiedyś dojść do takiego etapu, że będę w stanie porozumiewać się w kilku językach, jednak w świecie „Przysięgi” nawet uniesienie wzroku na osobę mówiącą językiem wyżej klasy karane jest śmiercią. Na początku wydawało mi się to trochę przesadzone, ale kiedy zastanowiłam się nad tym, nawet teraz pojawiają się uprzedzenia na tle językowym, więc w dystopijnej przyszłości staje się to coraz mniej nierealne. Wątek, który według mnie nierozważnie ominięto, to sposób, w jaki cały świat nagle stał się monarchią, zwłaszcza że teraz w większości miejsc panuje demokracja. Nie zostało to dostatecznie dobrze wyjaśnione. Szkoda.
Nigdy nie udało się autorce mnie zaskoczyć. Każde wydarzeni było proste do przewidzenia, co niby zachowywało logiczny ciąg akcji, ale czyniło ją przeraźliwie nudną. Nawet jeśli pojawiły się takie momenty, że czułam się zaciekawiona wypadkiem zdarzeń, moje zainteresowanie szybko umierało śmiercią naturalną. O pytaniach, które zadawałam sobie na początku powieści, zapomniałam, a przypomniałam sobie o nich dopiero pod koniec, kiedy to zorientowałam się, że na żadne z nich nie ma odpowiedzi. Dlaczego Angelina nie mówi? Do czego są głównej bohaterce te umiejętności (z których w sumie nie korzystała…)? Trochę mnie to zawiodło. Możliwe, że otrzymałabym odpowiedzi w kontynuacji, ale naprawdę nie mam pojęcia, czy jakakolwiek jest planowana do wydania w Polsce.
Historia opisana w “Przysiędze” Kimberly Derting w dużej mierze opiera się na bajkowej opowieści umieszczonej w dystopijnej przyszłości, gdzie to język, którym się posługujemy, definiuje naszą pozycję w społeczeństwie. Ciekawe, gdzie uplasowalibyśmy się my z naszym polskim. Chciałam tę książkę przeczytać głównie właśnie z powodu języków a także oryginalnego pomysłu na...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-14
2014-12-01
2014-12-12
2014-07-29
2014-11-26
2014-11-26
Wiecie co, wydaje mi się, że już kiedyś coś takiego czytałam. Tamta książka była o jakiejś dziewczynie z dystryktu 12, która miała ich reprezentować. Nawet nie pamiętam jej imienia. Katnip…?
Jeśli ktoś po opisie i po moim wstępie obawiał się, że Endgame będzie łudząco podobne do Igrzysk Śmierci: można odetchnąć spokojnie. Teraz, po przeczytaniu książki, już widzę, że to dwie zupełnie różne opowieści. Wspólny pozostaje tylko element 12 rywalizujących ludów, reszta , czyli gatunek, miejsce akcji, sposób prowadzenia narracji – to wszystko charakterystyczne jest tylko i wyłącznie dla tej jednej książki. Zasadniczą różnicą jest to, że w Endgame śledzimy losy wszystkich bohaterów. Każdy z nich ma swoje rozdziały, co na początku może trochę mieszać w głowie, ale wraz z upływem czasu i kolejnymi martwymi Graczami… Powiedzmy, że jest coraz łatwiej, nawet pomimo ogromnej ilości wątków i zagadek do rozwiązania.
Jak już wspomniałam, głównych bohaterów mamy dokładnie 12. To dosyć duże pole do popisu jeśli chodzi o inwencję twórczą w kwestii kreacji charakterów. Każdy z Graczy jest inny, kieruje się innymi motywami i zostawił za sobą inną przeszłość. Dla jednych Gra to marzenie, do którego przygotowywali się przez całe życie. Inni odliczali dni do momentu, kiedy zostaną zwolnieni z obowiązku reprezentowania swojego ludu. Łączy ich jednak jedno: wszyscy to urodzeni zabójcy. Niektórymi po prostu kierują inne motywy. Na przestrzeni książki pojawiają się zarówno ludzie, których nienawidzimy, ale w przypadku innych pojawia się nawet trochę sympatii.
Okładka obiecuje, że podczas czytanie zatrze się granica pomiędzy fikcją i rzeczywistością. Nie kłamali! Trochę tutaj masakry, lejącej się krwi i tego typu spraw, a bohaterowie potrafią przeżyć skok na kilkadziesiąt metrów w dół, ale umiejscowienie akcji w miejscach, które znamy (a przynajmniej poznać możemy, thanks to Google Maps). Akcja wciąga do tego stopnia, że cegiełkę liczącą ponad 500 stron można przeczytać w jeden dzień.
Jeśli kogoś nie przyciągnęła sama złota okładka wyróżniająca się w księgarni, to z pewnością zrobiła to już nagroda 500 tysięcy dolarów. Fajnie byłoby wygrać, prawda? Taka kasa piechotą nie chodzi. Pokusiłam się nawet o rozwiązywanie zagadek, jednakże albo jestem po prostu mało inteligentna, albo rzeczywiście są trudne. Duma nie pozwala mi na odpowiedź inną niż ta druga, więc pozostaje mi tylko życzyć wszystkim innym powodzenia. A nawet jeśli, tak jak ja, będziecie chcieli przeczytać Endgame tylko dla rozrywki, na pewno się nie zawiedziecie.
Wiecie co, wydaje mi się, że już kiedyś coś takiego czytałam. Tamta książka była o jakiejś dziewczynie z dystryktu 12, która miała ich reprezentować. Nawet nie pamiętam jej imienia. Katnip…?
więcej Pokaż mimo toJeśli ktoś po opisie i po moim wstępie obawiał się, że Endgame będzie łudząco podobne do Igrzysk Śmierci: można odetchnąć spokojnie. Teraz, po przeczytaniu książki, już widzę, że to...