-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant5
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant970
Biblioteczka
Zamówiłam wieki temu, kiedy tylko pojawiła się na rynku – byłam tak podekscytowana, że nie potrafiłam czekać. A później... Nie mogłam się zabrać za czytanie. Czekałam cierpliwie na „idealną chwilę”.
W końcu nadszedł jednak czas, nie chciałam już odkładać „Wilczycy” na kiedyś. Wprawdzie obawiałam się, że mimo, że to książka o moich ukochanych wilkach to tegoroczny przesyt pozycjami o naturze nie pozwoli mi odpowiednio cieszyć się lekturą. Już po kilkunastu stronach wiedziałam, że moje obawy były niepotrzebne.
Powiem tyle – to jest wyśmienity kąsek czytelniczy! To nie tyle książka o przyrodzie, co o przygodzie. Autor z pozornie nudnego przedsięwzięcia przyrodniczego jakim było ponowne wprowadzenie wilków do parku Yellowstone po siedemdziesięciu latach nieobecności stworzył naprawdę ciekawą opowieść. Suche fakty i liczby przedstawił w taki sposób, by czytelnika intrygować, a nie nudzić. Nate Blakeslee zasługuje na ogromną pochwałę.
To fascynująca opowieść o brutalnym świecie wilków i matki natury. O tym, że każdy trybik, nawet najmniejszy ma ogromne znaczenie dla całego świata przyrody. Książka fantastycznie wyjaśnia powiązania w naturze – od małych gryzoni, poprzez drapieżne ptaki, na jeleniach, kojotach czy grizzly kończąc. I gdzieś w tym wszystkim pojawia się jakże ważna rola wilków. Autor posiłkując się badaniami, opowieściami oraz liczbami udowadnia, że wszystko ma swoje miejsce, swoją rolę i wypaczenie jednego z tych elementów potrafi diametralnie zmienić nawet najpotężniejszy ekosystem – np. biegi rzek, występowanie chorób, liczbę osobników danego gatunku.
To też świetne studium ludzi – tych okrutnych, zawziętych, ślepych z nienawiści i uprzedzeń, oraz tych zdeterminowanych, by projekt się udał, tych, którzy widzieli dalekosiężne plusy. To opowieść o gniewie farmerów, którzy notorycznie oskarżali wilki o zabijanie ich zwierząt, to wściekłość myśliwych, którzy obwiniali wilki o niski przyrost wapiti i stąd ich skromniejsze lowy. Ale to także piękna opowieść o ludziach, którzy poświęcili swoje życia, by obserwować te majestatyczne zwierzęta, opisywać, fotografować i bronić przed politycznymi zagrywkami. Tytułowa wilczyca to znana bardzo wielu „Szóstka”, która zachwyciła ludzi swoją walecznością, inteligencją, sprytem oraz urodą. Dla mnie stała się symbolem walki o wilki z parku Yellowstone.
Przepiękna, mądra oraz wartościowa lektura. Napisana przystępnym językiem, ale i wymuszająca na czytelniku skupienie. Na pewno „must read” dla wszystkich, którzy interesują się przyrodą, ale i dla tych, których interesuje konflikt interesów, ryzyko wynikające z mieszania polityki i matki natury oraz ludzkie skłonności do dostrzegania jedynie czubka własnego nosa.
Polecam!
Zamówiłam wieki temu, kiedy tylko pojawiła się na rynku – byłam tak podekscytowana, że nie potrafiłam czekać. A później... Nie mogłam się zabrać za czytanie. Czekałam cierpliwie na „idealną chwilę”.
W końcu nadszedł jednak czas, nie chciałam już odkładać „Wilczycy” na kiedyś. Wprawdzie obawiałam się, że mimo, że to książka o moich ukochanych wilkach to tegoroczny przesyt...
Jak to zawsze pani Tokarczuk pozostawiła mnie z nieładnie rozdziawioną gębą i z niemożnością naskrobania czegoś mądrego i ambitnego. Kolejna rewelacyjna książka tej autorki – wielopłaszczyznowa, enigmatyczna, do myślenia i rozkoszowania się treścią. Podróże, ruch, poszukiwanie, mobilność, niepokój to tematy bliskie współczesnemu pokoleniu, stąd książka choć wydana w 2007 wcale nie traci nic ze swojego przesłania.
Nie wiem jak to wszystko, te metafory, te niedopowiedzenia, te pięknie zbudowane, dźwięczne i żywe zdania przetłumaczono na angielski, bo w końcu za to dostała w tym roku nagrodę Bookera, ale ukłony również dla tłumaczki (i choć nie czytam książek w języku angielsku to rozważam zrobienie wyjątku). Nie lada musiało to być wyzwanie i sztuka, by oddać w obcym języku to wszystko o czym są „Bieguni”.
Świetna lektura, jak zawsze doskonały, bogaty warsztat językowy, który tak uwielbiam u tej autorki. To książka do delektowania się, nie do czytania.
Jak to zawsze pani Tokarczuk pozostawiła mnie z nieładnie rozdziawioną gębą i z niemożnością naskrobania czegoś mądrego i ambitnego. Kolejna rewelacyjna książka tej autorki – wielopłaszczyznowa, enigmatyczna, do myślenia i rozkoszowania się treścią. Podróże, ruch, poszukiwanie, mobilność, niepokój to tematy bliskie współczesnemu pokoleniu, stąd książka choć wydana w 2007...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jak to powiedzieć... Kaszana. Właściwie nie powinnam mieć do siebie wielkich pretensji, bo sama wybrałam na szybko z braku laku i jakoś tak bez przekonania, ale jak to mówią „co nagle to po diable”. I chociaż właściwie motyw przewodni nastolatki przebywającej w stanie śmierci klinicznej przez 13 minut, tracącej pamięć oraz mocno skołowanej czy uległa nieszczęsnemu wypadkowi, czy może usiłowano ją zabić brzmi jak całkiem dobry materiał na thriller czy książkę psychologiczną to niestety nie tym razem.
Zmęczyłam... Przewidywalna, mało realistyczna, a jeszcze mniej trzymająca w jakimkolwiek napięciu, toporna językowo, z szablonowymi i naiwnymi bohaterami, nadrabiająca braki przekleństwami i nastoletnim slangiem.
No, nie siadło tym razem. Dużo poniżej przeciętnej. Raczej polecać nie będę.
Jak to powiedzieć... Kaszana. Właściwie nie powinnam mieć do siebie wielkich pretensji, bo sama wybrałam na szybko z braku laku i jakoś tak bez przekonania, ale jak to mówią „co nagle to po diable”. I chociaż właściwie motyw przewodni nastolatki przebywającej w stanie śmierci klinicznej przez 13 minut, tracącej pamięć oraz mocno skołowanej czy uległa nieszczęsnemu...
więcej mniej Pokaż mimo to
I jak to zwykle bywa w przypadku książek popularnych, zdania są tak podzielone, że właściwie ciężko się połapać czy to hit, czy też kit. Zawsze przyjmuję podobną taktykę, kiedy przychodzi do tak zwanych bestsellerów i po prostu się nie napalam, bo jednak wolę się przyjemnie rozczarować niż wkurzyć na stracony czas.
Owszem „Za zamkniętymi drzwiami” nie jest książką o wysokich walorach estetycznych i taką, która zaspokoi wyszukany czytelniczy smak na coś wyrafinowego i wyższego, ale jest za to książką, którą czyta się dobrze, wciąga czytelnika i intryguje, a przecież chyba o to właśnie chodzi, żeby się dobrze bawić i zrelaksować. Chociaż sama fabuła wydała mi się nieco naciągana to jednak z ochotą przewracałam kolejne kartki.
Dla wyżeraczy gatunku pewnie nie będzie wystarczająco drastyczna, mocna, trzymająca w napięciu i pewnie powiedzą, że jest przewidywalna. Dla mnie okazała się ciekawą, całkiem znośnie napisaną książką utrzymaną w innych klimatach niż moje zwyczajowe lektury (nieustannie dążę do tego, by sięgać raz na czas po inne gatunki). I chociaż może nie nazwałabym jej bestsellerem to mogę spokojnie powiedzieć, że kitem na pewno nie jest i może przyjemnie wypełnić niejeden, czytelniczy, jesienny wieczór.
I jak to zwykle bywa w przypadku książek popularnych, zdania są tak podzielone, że właściwie ciężko się połapać czy to hit, czy też kit. Zawsze przyjmuję podobną taktykę, kiedy przychodzi do tak zwanych bestsellerów i po prostu się nie napalam, bo jednak wolę się przyjemnie rozczarować niż wkurzyć na stracony czas.
Owszem „Za zamkniętymi drzwiami” nie jest książką o...
Z dwóch powodów ta książka wywołała u mnie zimne poty, niekontrolowane napady śmiechu oraz dziwny niepokój.
Jeden - jestem w ciąży, a autor zaserwował mi takie opowieści z porodówki, że wizja zbliżającego się (mimo, że drugiego więc niby powinno być łatwiej) porodu po prostu mnie trochę rozwaliła na łopatki... Bo fakt, że w książce są megaśmieszne anegdoty, ale dużo więcej kleszczy, próżnociągów, krwawych cesarek i różnych „sytuacji podbramkowych”. Nie wiem zatem czy to najtrafniejsza lektura dla babki w prawie siódmym miesiącu??
Dwa, mieszkam w UK a zatem NHS (czyli taki NFZ) jest mi bliski - dziwaczne sposoby działania, spychotechnika oraz papierologia. Autor ujawnił jednak kilka „perełek”, które zwykłemu śmiertelnikowi może tam kiedyś przeszły przez myśl, ale nie był pewien czy tak faktycznie jest... Obnażył słabości i absurdy systemu oraz rozterki tych, którzy stoją na pierwszej linii frontu.
To słodko gorzka lektura. Jak to w wypadku większości „wspomnień i pamiętników” raczej lekkie czytadło niż literackie arcydzieło. Mimo to ubawiłam się, przeraziłam, otworzyły mi się ślepia na wiele problemów. Polecam.
Z dwóch powodów ta książka wywołała u mnie zimne poty, niekontrolowane napady śmiechu oraz dziwny niepokój.
Jeden - jestem w ciąży, a autor zaserwował mi takie opowieści z porodówki, że wizja zbliżającego się (mimo, że drugiego więc niby powinno być łatwiej) porodu po prostu mnie trochę rozwaliła na łopatki... Bo fakt, że w książce są megaśmieszne anegdoty, ale dużo...
Chyba jestem przesycona książkami o naturze albo może sowy jakoś tak bardzo mnie nie kręcą (choć uważam, że są zjawiskowo piękne), bo przeczytałam bez żadnych ochów czy achów. Język autorki jest lekki, jej opowieści właściwie ciekawe, ale czegoś mi brakowało. Może zdjęć? Czarno białe szkice nie pozwalały wyobraźni pracować, a suche opisy zwierząt, których nigdy nie widziało się na oczy nie pomagały i w efekcie było ciężko do nich poczuć sentyment. Może przeszkadzała mi monotonia, bo właściwie każda wyprawa była bardzo podobna do poprzedniej, a wtórne, repetytywne opisy z każdym rozdziałem coraz bardziej mnie nudziły? A może to, że czułam się jak laik zabierany na profesjonalne ekspedycje i właściwie niewiele z nich wynoszący?
Każdy ma swoją pasją – dla niektórych będą to konie, dla niektórych wieloryby, a dla niektórych sowy i świetnie, że są prawdziwi zapaleńcy właściwie każdej żywej istoty na tej planecie i prowadzą badania, notatki i cykają fotki. No cóż, przekonałam się, że łażenie po lasach w poszukiwaniu sów nie byłoby szczytem moich marzeń i spełnienia zawodowych ambicji.
Przeczytałam bez zbytniej ekscytacji. Powiem tak: dla fanów sów lub wielbicieli tego typu książek.
Chyba jestem przesycona książkami o naturze albo może sowy jakoś tak bardzo mnie nie kręcą (choć uważam, że są zjawiskowo piękne), bo przeczytałam bez żadnych ochów czy achów. Język autorki jest lekki, jej opowieści właściwie ciekawe, ale czegoś mi brakowało. Może zdjęć? Czarno białe szkice nie pozwalały wyobraźni pracować, a suche opisy zwierząt, których nigdy nie...
Schmitt pisze tak przystępnie i bezpośrednio, że właściwie ciężko nie wyłapać przesłania czy uniwersalnych prawd o życiu. Nie traktuję jego twórczości jako wielkich dzieł, ale podoba mi się, że opowiada historie bez niepotrzebnych otoczek i bełkotu. I ta książka nie była inna.
Główny bohater zmęczony wojną, sfrustrowany i zdeterminowany, by pomóc rodzinie wyrusza w niebezpieczną podróż z Iraku do Londynu. Oprócz traktowania o odwadze, poświęceniu i determinacji, porusza również niezwykle istotny temat uchodźców i emigrantów, ich braku tożsamości, skazy jaką pozostawia w ich sercach wyprawa za lepszym jutrem, za wolnością i sprawiedliwością. To ciekawie skontruowana opowieść, sprytnie nawiązująca do twórczości Homera, która uświadamia nam, że nadzieja potrafi popchnąć ludzi do niewyobrażalnie dzielnych, ale i desperackich czynów.
Schmittowi można zarzucić, że jest zbyt oczywisty, zbyt prosty, zamiast zachęcać czytelnika do refleksji i odkrycia przesłania, serwuje mu je gotowe na talerzu. Według mnie znalazł dobry balans pomiędzy byciem przystępnym w odbiorze, a jednocześnie wartościowym pisarzem. A „Ulissesa...” mogę polecić.
Schmitt pisze tak przystępnie i bezpośrednio, że właściwie ciężko nie wyłapać przesłania czy uniwersalnych prawd o życiu. Nie traktuję jego twórczości jako wielkich dzieł, ale podoba mi się, że opowiada historie bez niepotrzebnych otoczek i bełkotu. I ta książka nie była inna.
Główny bohater zmęczony wojną, sfrustrowany i zdeterminowany, by pomóc rodzinie wyrusza w...
Właściwie to przyciągnął mnie chwytliwy tytuł (ożesz ty cwany marketingu!).
Chociaż w rzeczywistości o życiu seksualnym naprawdę nie ma w książce zbyt wiele (całe szczęście, bo po tragicznej lekturze „Bunkrów nie ma” bałam się, że dostanę soczyste opisy wydzielin i nic więcej).
To ciekawie napisana książka opisująca nie tylko zwyczaje i codzienność na dalekich wyspach atolu Kiribati, ale również historię oraz współczesne problemy. Autor serwuje sporo humoru i ironii, które w mojej opinii nie są wymuszone i sprawiają, że całość nabiera lekkiego charakteru i dobrze się czyta. Pomimo, że wiele historii jest zabawnych, groteskowych, czasem szokujących, to nie zmienia to faktu, że ta książka rzuca więcej światła na naprawdę istotny problem obecnego świata. Śmieci, otyłość, choroby, nadmierną eksploatację środowiska. Przykre jest, że pozwalamy światu gnić pod stertą plastiku, wydzieramy ze środowiska co tylko się da, nie myśląc o przyszłości, co widać jeszcze bardziej w kontekście zacofanych i biednych państewek na końcu świata. I kogo winić? Kaleką pomoc międzynarodową? Opieszałość i niedouczenie miejscowych? Tysiące zjazdów i konferencji zamiast konkretnych działań i praktycznych rozwiązań?
Lektura przyjemna i dosyć zabawna, ale i nie pozbawiona ważnego przeslania. Jeśli ktoś lubi czytać opowieści o dalekim świecie oraz interesują go podróże to z pewnością mu się spodoba. Polecam.
Właściwie to przyciągnął mnie chwytliwy tytuł (ożesz ty cwany marketingu!).
Chociaż w rzeczywistości o życiu seksualnym naprawdę nie ma w książce zbyt wiele (całe szczęście, bo po tragicznej lekturze „Bunkrów nie ma” bałam się, że dostanę soczyste opisy wydzielin i nic więcej).
To ciekawie napisana książka opisująca nie tylko zwyczaje i codzienność na dalekich wyspach...
Co byś napisał/napisała, gdyby wsadzono cię do więzienia, dano kartkę i długopis i kazano spisać historię swojego życia? Skąd wiedziałbyś/wiedziałabyś, co chcą przeczytać? Jakie słowa potencjalnie mogą uratować twoje życie lub złagodzić wyrok?
Nazwać tą książkę nietuzinkową to zdecydowanie za mało. Powiedziałabym, że jest wręcz psychodeliczna. Targa czytelnikiem od prawdy do kłamstwa, od rzeczywistości do ułudy, od jawy do snu. Momentami czułam się bardzo zagubiona, a czasem sfrustrowana, bo donosiłam wrażenie, że czytam ponownie o tym samym. Nic nie jest jednak takie jak się wydaje, a kolejne analizy tych samych zdarzeń przynoszą nowe fakty, odczucia i niuanse.
Poza tym autor z niezłym kunsztem miesza skrajności – miłość z gwałtem, zakochanie z obsesją, niewinność z butą i bezpardonowością, delikatność z okrucieństwem, rodzinę z piętnem wojny. Będzie to też na pewno łakomy kąsek dla wielbicieli kultury arabskiej i generalnie Bliskiego Wschodu. Autor serwuje niemałą porcję historii, kultury, języka oraz zwyczajów i obyczajów. To kawał dobrej lektury, ale jestem przekonana, że podjęłam się jej w nie do końca odpowiednim czasie, w czasie, kiedy moja koncentracja oraz nastrój nie były odpowiednie, by sprostać wyzwaniom autora i wiem, że przyjdzie moment w moim życiu, że przeczytam ją jeszcze raz.
Nie zmienia to faktu, że jest to niebanalna i dobra lektura. Świetny warsztat językowy, płynność, doskonala analiza emocji i charakterów. Rozwala czytelnika. Polecam.
Co byś napisał/napisała, gdyby wsadzono cię do więzienia, dano kartkę i długopis i kazano spisać historię swojego życia? Skąd wiedziałbyś/wiedziałabyś, co chcą przeczytać? Jakie słowa potencjalnie mogą uratować twoje życie lub złagodzić wyrok?
Nazwać tą książkę nietuzinkową to zdecydowanie za mało. Powiedziałabym, że jest wręcz psychodeliczna. Targa czytelnikiem od...
Właściwie to nie wiem, co mam napisać... Cokolwiek powiem, będzie i tak niewystarczające w obliczu tragedii jaka dotknęła nie tylko Ukrainę, ale i całą Europę w 1986 roku.
Nie wiedziałam, że o Czarnobylu można tak pięknie pisać. I jak bardzo to brzmi niestosownie to pisać naprawdę poetycko i przejmująco. Ubrać cierpienie i ból, chorobę i smierć, samotność i wyobcowanie w takie słowa, które nie tylko dają pełniejszy obraz socjologicznego aspektu tragedii, ale również zaspokajają apetyt czytelnika na porządny, mocny i wyśmienicie napisany reportaż.
Czytałam bardzo długo, bo nie umiałam pochłonąć na jeden raz. Potrzebowałam odsapnąć, skupić się na czymś innym. Ciężar tych opowieści jest przytłaczający.
Co mnie zaskoczyło, ale i niewiarygodnie ucieszyło to fakt, że autorka tylko w niewielkim stopniu skupiła się na fizycznym, zdrowotnym czy medycznym spojrzeniu na kwestię napromieniowania i jego skutków, a z wprawą rozgrzebała aspekt społeczny. Bo o fizycznym horrorze, mutacjach i śmierci już wiele słyszeliśmy. Natomiast zbyt mało mówi się o uczuciach i po prostu o codziennym życiu. „Czarnobylska modlitwa” to zatem gorzka opowieść o naiwności ludzi, ich przekonaniu, że „skoro nie widać to czego się bać”, późniejszej tęsknocie za domem, poczuciu ogromnego wyobcowania, niezrozumienia, o piętnie. To też strach i bezsilność władz ukryte pod płaszczykiem zapewnień, że nie ma czym się przejmować. To kłamstwa, ignorancja i kruchość nowego systemu wobec pytań, odpowiedzialności oraz zasięgu tragedii. Wnikliwa, smutna, prawdziwa, przejmująca, pelna żalu i rozczarowania.
Polecam każdemu. Jedna z ciekawszych i bardziej wstrząsających książek, jakie ostatnio czytałam!
PS. Świetnie, że powstają takie książki. Książki, które zapobiegają zamiataniu tej sprawy pod dywan, na nowo budzą ciekawość i pamięć ludzi.
Właściwie to nie wiem, co mam napisać... Cokolwiek powiem, będzie i tak niewystarczające w obliczu tragedii jaka dotknęła nie tylko Ukrainę, ale i całą Europę w 1986 roku.
Nie wiedziałam, że o Czarnobylu można tak pięknie pisać. I jak bardzo to brzmi niestosownie to pisać naprawdę poetycko i przejmująco. Ubrać cierpienie i ból, chorobę i smierć, samotność i wyobcowanie w...
Długo zastanawiałam się czy powinnam czytać książkę poruszającą temat nowotworów... Czy wystarczy mi sił... Czy będę się szarpać i smucić... Przeważyły recenzje, że to książka inne niż wszystkie i nie jest typową relacją z choroby, smutnym świadectwem końca życia i towarzyszącej temu żałobie bliskich osób.
Światowy bestseller. Teraz już wiem czemu i nie ma to nic wspólnego z faktem, że autorem był jeden z najwybitniejszych i znanych neurochirurgów. Ta książka mnie zadziwiła – tym jak wiele w niej było spokoju oraz odwagi, emocji bez zbędnej histerii, walki bez sztucznego patosu i użalania się. Świetnie napisana, wyważona, a jednocześnie autentyczna i łapiąca za serce. Poruszające połączenie medycyny oraz ludzkich więzi i marzeń. Cholernie smutna, bo przecież od pierwszego słowa wiemy, że ten błyskotliwy, inteligentny i oddany bliskim oraz zawodowej pasji mężczyzna umrze.
To nie tylko niezwykła opowieść osoby chorej na raka, opis walki, trudności, relacji rodzinnych oraz stanu ducha. To przesłanie do wszystkich o ulotności naszego życia i tym, że nie należy bać się samego momentu w którym przyjdzie do nas smierć, ale tego jakie w rzeczywistości prowadzimy życie. Czy ma sens? Czy korzystamy z możliwości? Z jego darów?
Co czyni życie wartościowym? Czy potrafimy odpowiedzieć sobie na to pytanie? Ta książka może nam w tym pomóc... I nie mam w niej nic z poradnikowego bełkotu ani motywacyjnych haseł rodem z instagrama. Jest prawda i szczerość.
Polecam!
Długo zastanawiałam się czy powinnam czytać książkę poruszającą temat nowotworów... Czy wystarczy mi sił... Czy będę się szarpać i smucić... Przeważyły recenzje, że to książka inne niż wszystkie i nie jest typową relacją z choroby, smutnym świadectwem końca życia i towarzyszącej temu żałobie bliskich osób.
Światowy bestseller. Teraz już wiem czemu i nie ma to nic...
Kiedy słyszę “Literacka Nagroda Nobla”, mam pewne (to znaczy wysokie) oczekiwania. I chociaż zdaję sobie sprawę, że to nie za tą książkę autor otrzymał prestiżowe odznaczenie to jednak mimo wszystko liczę na coś porządnego, jakieś niezłe „wow”.
A tymczasem... „Miasto ślepców” ląduje na mało zaszczytnym pierwszym miejscu największego rozczarowania 2018 roku. Co to w ogóle było?! Czuję się wymęczona i poturbowana, zawiedziona i zniesmaczona. I zastanawia mnie jak można spartolić tak doskonały pomysł? Styl pisania jest całkowicie nie dla mnie. Płytki, pozbawiony stopniowania napięcia czy głębszych analiz. Całość napisana jest jakby jednym ciągiem, bez akapitów, kropek, w stylu przeciętnego licealisty, który nie wie jak można wprowadzić w prozie dialog. Dramat. I chociaż tak bardzo, bardzo liczyłam, że w końcu coś się odmieni, to jednak zostałam sama z poczuciem ogromnego zawodu. A końcówka już w ogóle rozłożyła na łopatki (w negatywnym znaczeniu).
Słabiutka książka. Nie na miarę kogoś, kto został uhonorowany literackim Noblem.
Naprawdę nie mogę tego z czystym sumieniem nikomu polecić...
Kiedy słyszę “Literacka Nagroda Nobla”, mam pewne (to znaczy wysokie) oczekiwania. I chociaż zdaję sobie sprawę, że to nie za tą książkę autor otrzymał prestiżowe odznaczenie to jednak mimo wszystko liczę na coś porządnego, jakieś niezłe „wow”.
A tymczasem... „Miasto ślepców” ląduje na mało zaszczytnym pierwszym miejscu największego rozczarowania 2018 roku. Co to w ogóle...
Są takie książki, które miesiącami, ba nawet latami leżą na półce i cierpliwie czekają. Bo w końcu przyjdzie na nie czas, dobry moment w życiu, odpowiednie okoliczności i nastrój. Tak było w przypadku „Wilka stepowego”. Bezpardonowo wciśnięty w pokaźny stosik „ do przeczytania” patrzył pewnie z uśmieszkiem jak sobie dojrzewam do lektury. Zupełny przypadek (a może właśnie nie!) sprawił, że w końcu poturbowana estetycznie i psychicznie przez niewyobrażalnie kiepskie czytadła (i to ze cztery z rzędu!!), znudzona, zniesmaczona, żądna mocnej literatury powiedziałam do siebie „właśnie teraz jest TEN czas”.
I wpadłam w mroczny, lekko dekadencki świat wilka stepowego. Świat cieni, niezrozumienia, ambiwalencji i potknięć, a jednocześnie ogromnej wrażliwości, inteligencji, bystrości i spostrzegawczości. Świat śmierci i życia, bo cała książka to jak balansowanie między tymi dwoma krainami. Najmocniej uderzyła mnie analogia do własnego zycia, bo nagle dostrzegłam, że i we mnie jest ten wilk stepowy, ta nieustanna walka między światem ludzi i ekstrawersją, poddawaniem się konwenansom a niezależną, dziką istotą, która czuje, że nie przynależy do społeczeństwa. I choć dzieliło nas wiele to łączyło równie dużo.
Potrafię zrozumieć dlaczego ta książka dla wielu może być męcząca, dlaczego ją odkładają, może nawet nigdy nie kończą... nie będę kłamać, że to lekkie, gładkie czytanie do poduszki. Wręcz przeciwnie! To ciężki kaliber.
Jednak namawiam każdego, by ją przeczytał, ale w tym ODPOWIEDNIM dla niego czasie, nie jako którąś tam z rzędu lekturę, nie na wyścigi, ale wtedy, gdy poczuje, że da radę przyjąć na klatę ciężar emocjalny, świetny, ale trudny warsztat autora, że pozwoli się wciągnąć klimatowi opowieści.
Potrzebowałam takiego kopa. Lektury, która ustawi mnie do pionu, zmusi do myślenia. Warto. Na pewno warto przeczytać.
Nie lećcie na łeb, na szyje, czytajcie powoli. Będzie ciężko, bo Hesse was wykończy językiem, brakiem dosłowności, goryczą, balansowaniem na krawędzi marzeń sennych. Dajcie się jednak ponieść, bez spiny, bez wyrzutów, że nie wszystko rozumiecie (ja też czasem nie rozumiałam). Może tak jak i ja dojdziecie do wniosku, że wilki stepowe to nie wstrętne bestie, ale naprawdę piękne i tajemnicze stworzenia...
Są takie książki, które miesiącami, ba nawet latami leżą na półce i cierpliwie czekają. Bo w końcu przyjdzie na nie czas, dobry moment w życiu, odpowiednie okoliczności i nastrój. Tak było w przypadku „Wilka stepowego”. Bezpardonowo wciśnięty w pokaźny stosik „ do przeczytania” patrzył pewnie z uśmieszkiem jak sobie dojrzewam do lektury. Zupełny przypadek (a może właśnie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Do książek celebrytów, aktorów i piosenkarzy odnoszę się z najwyższą ostrożnością, wręcz pogardą czasami. Bo zwykle to denna papka pseudomądrości, pompatyczne pouczanie i smyranie swojego wielkiego ego. Ale wyjątki podobno potwierdzają regułę... Kaśka zyskała u mnie plus 100 punktów do za*ebistości!
Książka pełna ironii, humoru i ogromnego dystansu do siebie. Lekka, ale w żadnym razie nie głupiutka. Mamy Kardashianki, otyłość i diety, Chodakowsko - Lewandowskie, reklamy, uzależnienia, idealne macierzyństwo, wszystko jak najbardziej na czasie i dodatkowo pełne celnych uwag, spostrzeżeń i komentarzy. Krótko, zwięźle i na temat bez wynoszenia siebie na piedestał.
Książka, którą czytało (właściwie słuchało) z ogromną przyjemnością. Polecam!
Do książek celebrytów, aktorów i piosenkarzy odnoszę się z najwyższą ostrożnością, wręcz pogardą czasami. Bo zwykle to denna papka pseudomądrości, pompatyczne pouczanie i smyranie swojego wielkiego ego. Ale wyjątki podobno potwierdzają regułę... Kaśka zyskała u mnie plus 100 punktów do za*ebistości!
Książka pełna ironii, humoru i ogromnego dystansu do siebie. Lekka, ale w...
Chociaż koala kojarzy się z miłym, pluszowym misiem, który ochoczo przegryza grube pędy eukaliptusa to wcale nie jest to książka przyrodnicza. To książka, której rdzeniem jest samobójstwo brata narratora. Wokół tego samobójstwa rozwija się cała reszta – skomplikowane relacje rodzinne oraz społeczne, które w końcu zaciągają nas do zamierzchłych czasów, na wyspę, gdzie kolonizatorzy, skazańcy i wyrzutki muszą radzić sobie z nieprzyjaznym środowiskiem, dzikimi plemionami, własnym szaleństwem oraz tęsknotą, które stawiają nas twarzą w twarz z nieznanym gatunkiem zwierzęcia i każą mu się przyglądać. Brzmi jak zupełny absurd i misz masz, a jednak Bärfuss wykazał się ogromną wrażliwością, inteligencją, spostrzegawczością i kunsztem. Autor tak zgrabnie i płynnie przeskakuje z jednej płaszczyzny w drugą, że ciężko wychwycić moment, kiedy nagle przenosi nas w czasy młodości, potem do mieszkania w którym nieszczęśnik dokonał swego żywota, na piaszczystą plażę gdzieś na drugim końcu świata, na grube łodygi eukaliptusa, gdzie koala leniwie i niespiesznie wgryza się w twarde i łykowate pędy roślin.
Niezwykle ciekawe podejście do tematu samobójstwa. Wyśmienite studium społeczne. Doskonała analiza jednostki. Świetny warsztat. Książka wielopłaszczyznowa, interesująca i nieszablonowa.
Rankingi, listy bestsellerów i trendy swoją drogą. Ale czasem tak dobrze przeczytać coś innego niż to co modne i polecane, literaturę z wysokiej półki, która i może nie jest w żadnym rankingu, ale (pozytywnie)rozwala czytelnika emocjonalnie i psychicznie.
Polecam.
Chociaż koala kojarzy się z miłym, pluszowym misiem, który ochoczo przegryza grube pędy eukaliptusa to wcale nie jest to książka przyrodnicza. To książka, której rdzeniem jest samobójstwo brata narratora. Wokół tego samobójstwa rozwija się cała reszta – skomplikowane relacje rodzinne oraz społeczne, które w końcu zaciągają nas do zamierzchłych czasów, na wyspę, gdzie...
więcej mniej Pokaż mimo to
W końcu trafiła w moje ręce książka o której było (i wciąż chyba jest) tak głośno!
Zwykle nie czytam thrillerów i nie mam wielkiego porównania, to fakt. Jednak zmysł doświadczonej czytelniczki mówi mi, że „Kredziarz” jest właściwie całkiem, całkiem. Nie arcydzieło, nic mi nie urwało, ale czytało się bardzo dobrze, było kilka zaskoczeń i właściwie to (ale ciiii....) chciałabym nawet obejrzeć sobie film bazujący na tej książce. Nieźle napisana, z ciągłością i gładkością akcji, bez chaosu, bez zapychania stron niepotrzebnymi informacjami. Ciekawie skonstruowana intryga (choć uważam, że za wiele brudów i okrucieństw jak na jedno miasteczko). Więcej nie będę zdradzać – lepiej przeczytać.
Dla thrillerowego amatora taka lektura jest w sam raz i świetnie zaspokaja apetyt na trochę inny gatunek niż zazwyczaj.
W końcu trafiła w moje ręce książka o której było (i wciąż chyba jest) tak głośno!
Zwykle nie czytam thrillerów i nie mam wielkiego porównania, to fakt. Jednak zmysł doświadczonej czytelniczki mówi mi, że „Kredziarz” jest właściwie całkiem, całkiem. Nie arcydzieło, nic mi nie urwało, ale czytało się bardzo dobrze, było kilka zaskoczeń i właściwie to (ale ciiii....)...
Niby poetycko wyczarowany świat pełen pelargoni na balkonach, ciast czekoladowych w kawiarniach oraz kultury osobistej Szwajcarii w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Duma, porządek, oddanie i posłuszeństwo społeczeństwa, wręcz niewiarygodny dobrobyt i spokój w burzliwych czasach wojny. To wszystko to jednak sprytnie wykreowana zasłona dymna. Tuż pod nią czai się ogromna gorycz, smutek, okrucieństwo, zgryzota, zdrada, niespełnione oczekiwania oraz dziwny mrok.
Doskonale skonstruowana opowieść o matce i jej synu. O tym co ich ukształtowało, zmieniło już na zawsze i nie pozwoliło cieszyć życiem. Opowieść o przyjaciołach, którzy toną w rozczarowaniach i zawodach, niedomówieniach, a jednocześnie bolesnej szczerości. To w końcu opowieść o miłości, ale nie takiej jaką powszechnie znamy.
Wręcz frunęłam przez kolejne rozdziały. Książka, która oferuje czytelnikowi wszystkiego po trochę, w dobrze wyważonych proporcjach – prawdziwe emocje, piękne opisy miejsc i przeżyć, śmierć, pożądanie, wojnę, kwestię Zydów w czasie konfliktu, relacje rodzicielskie, relacje społeczne, tajemnicę i zło. Nie męczy, nie nudzi, ma swoisty klimat pełen zapachów kawy, emmentalera, muzyki poważnej, dystynkcji i dobrych manier. Naprawdę satysfakcjonująca lektura, która zdecydowanie za szybko się kończy. Polecam.
Niby poetycko wyczarowany świat pełen pelargoni na balkonach, ciast czekoladowych w kawiarniach oraz kultury osobistej Szwajcarii w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Duma, porządek, oddanie i posłuszeństwo społeczeństwa, wręcz niewiarygodny dobrobyt i spokój w burzliwych czasach wojny. To wszystko to jednak sprytnie wykreowana zasłona dymna. Tuż pod nią czai się ogromna...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie ukrywam, że na początku oczarowała mnie okładka. Później zachęciły całkiem niezłe recenzje. A potem w końcu kupiłam. Chwilę przeleżała na półce, aż w końcu nabrałam ochoty na coś nietuzinkowego. I przyznam, że było... ciężko.
Przez pierwsze kilkadziesiąt stron nie mogłam się „wkręcić”. Niezbyt mi się podobało, nie czułam żadnej magii, historia średnio mnie zaciekawiła. Choć napisana lekkim i przyjemnym językiem to sprawiała mi trudności, a po przebrnięciu przez kilka stron miałam serdecznie dość. I gdzieś w połowie (wiem, wiem lepiej późno niż wcale) nastąpił chyba jakiś przełom. Nagle pochłonął mnie mroczny klimat opowieści. Nie zachłysnęłam się, ale poczułam, że bardziej przeżywam rozterki bohaterów, że nerwowo gryzę paznokcie, kiedy kolejny cień przemykał koło chaty i jakoś tak przewracałam strony o wiele szybciej z wyczekiwaniem na ciąg dalszy.
W telegraficznym skrócie - akcja jest w większości wartka, są zjawy i potwory, tajemnica i ludowe wierzenia. Odniosłam jednak wrażenie, że zakończenie było napisane trochę naprędce.
Chyba sprawiedliwie byłoby powiedzieć, że tak – właściwie to nawet mi się podobało. Ale równie ważne jest dodanie, że to zdecydowanie nie moje klimaty i chyba tylko lekkie pióro autorki oraz ciekawa główna bohaterka sprawiły, że całość „przełknęłam” bez większego problemu. To na pewno niebanalna pozycja w dobie zalania rynku Mrozem i książkami o życiu grzybów i mrówek. Ale dałabym jej jedynie mocne 5 na 10.
Nie ukrywam, że na początku oczarowała mnie okładka. Później zachęciły całkiem niezłe recenzje. A potem w końcu kupiłam. Chwilę przeleżała na półce, aż w końcu nabrałam ochoty na coś nietuzinkowego. I przyznam, że było... ciężko.
Przez pierwsze kilkadziesiąt stron nie mogłam się „wkręcić”. Niezbyt mi się podobało, nie czułam żadnej magii, historia średnio mnie...
August jest bliski mojemu sercu, bo w bardzo niewielkim procencie czułam się przez swoje dzieciństwo tak jak i on. Nie miałam wprawdzie zniekształconej twarzy, jego nieszczęście nie może się równać do moich rozterek, ale w pewien sposób moja długa blizna na mostku po operacji serca również wywoływała niezdrowe zainteresowanie, była czasami powodem chamstwa czy złośliwości innych. Tak, zatem trochę wiem jak to jest być dzieciakiem o którym szeptano i które pokazywano paluchami.
Mianownik jest wspólny – bez znaczenia co cię odróżnia, czujesz się z tym źle. Tym gorzej, im więcej bezczelnych i nieprzyjemnych spojrzeń jest w ciebie wlepionych, im więcej słyszysz szeptów, docinków i nachalnych pytań. Czy da się z tym wygrać?
Książka poruszający trudny i gorzki temat niedoskonałości i odmienności fizycznej. Nie brakuje w niej jednak przyjaźni, ciepła i nadziei. Dobrze wykreowani, autentyczni bohaterowie, którzy szybko znajdują miejsce w naszych sercach. Prosta w przekazie, bo o trudnych sprawach czasem warto mówić w sposób nieskomplikowany.
Polecam ją każdemu, a szczególnie tym którzy przez jakiś fizyczny defekt czują się odmienni (lub nawet gorsi) od reszty społeczeństwa. Książka nie tylko dla młodszych czytelników!
August jest bliski mojemu sercu, bo w bardzo niewielkim procencie czułam się przez swoje dzieciństwo tak jak i on. Nie miałam wprawdzie zniekształconej twarzy, jego nieszczęście nie może się równać do moich rozterek, ale w pewien sposób moja długa blizna na mostku po operacji serca również wywoływała niezdrowe zainteresowanie, była czasami powodem chamstwa czy złośliwości...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie wiem co mam napisać... To moja trzecia książka z serii Na F/Aktach („Czarna” – rewelacja, „Ostatnia wizyta” – poniżej przeciętnej) i to cholernie mocna i straszna lektura. Jestem rozwalona na kawałki. Nie znajduję słów dla opisania okrucieństwa, głębi psychicznych zaburzeń, bezkarności oraz zaniedbań i opierzchałości policji.
Wampir z Bytowa, który przyznał się do morderstw i gwałtów na ponad siedemdziesięciu kobietach (mężczyznach i dzieciach też...). Bestia, prawdziwa bestia, która trafia się raz na czas, bezpardonowo rozpieprza cały system organów ścigania i sprawiedliwości, ba! całe społeczeństwo, a przy tym unika odpowiedzialności.
Co zmroziło moją krew najbardziej – sposób w jaki autorka przedstawiła Leszka Pękalskiego - stan jego umysłu, mentalną walkę, niestabilność i rozedrganie, prozaiczne wymówki i tłumaczenia, kurczowe trzymanie się jarzma ofiary. Egocentryczne postrzeganie świata, zwierzęcy instynkt, by zaspokajać podstawowe potrzeby – popęd, głód, sen.
Osobę chorą psychicznie teoretycznie łatwo opisać, posiłkując się kilkoma medycznymi terminami, ale wejść w jej umysł tak, żeby czytelnik mógł poczuć ten chaos, zaburzenia rozumienia, postrzegania, zatarcie granic między tym co dobre a złe to już naprawdę sztuka. To wyśmienity reportaż, który choć pełen obrzydliwych zbrodni jest fascynującą lekturą i próbą zrozumienia dlaczego wydarzyło się to, co się wydarzyło. Dodatkowego smaku dodają opinie psychologów, służby więziennej, policjantów, prokuratora. Całość składa się na mrożący krew w żyłach obraz.
Książka, która podważa wiarę w wyższość człowieka nad innymi gatunkami. Książka, która zostawia czytelnika z ogromem przerażenia, obrzydzenia, wściekłości, współczucia i bezradności. Książka o potworze.
PS. Taki mały bonus... W wypadku tej lektury – słuchałam audiobooka i muszę powiedzieć, że był to najlepszy audiobook jak dotąd. Mroczny, ze świetną grą aktorską lektora, z efektami dźwiękowymi. Naprawdę potęgował grozę. Polecam!
Nie wiem co mam napisać... To moja trzecia książka z serii Na F/Aktach („Czarna” – rewelacja, „Ostatnia wizyta” – poniżej przeciętnej) i to cholernie mocna i straszna lektura. Jestem rozwalona na kawałki. Nie znajduję słów dla opisania okrucieństwa, głębi psychicznych zaburzeń, bezkarności oraz zaniedbań i opierzchałości policji.
więcej Pokaż mimo toWampir z Bytowa, który przyznał się do...