Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kiedy coś pięknego się kończy, jego rolą jest tkwić w naszej pamięci. Zmartwychwstanie uniwersum świata czarodziejów przypomina mi fragment opowieści o Trzech Braciach. Jeden z nich chciał powołać do życia swoją ukochaną dzięki kamieniowi wskrzeszenia. Jednak ta wróciła zimna i pusta. To nie była kobieta, którą znał. Tak też czuję, czytając Baśnie Barda Beedle'a.
Czyta się to zupełnie inaczej niż "Harry'ego", mimo że Rowling trzyma się kurczowo zbudowanego przez siebie świata. Być może dzięki tej narracji, być może przez otoczenie, w jakim czytałam książkę, trochę wróciło do mnie echo czarodziejskich wspomnień.

Kiedy coś pięknego się kończy, jego rolą jest tkwić w naszej pamięci. Zmartwychwstanie uniwersum świata czarodziejów przypomina mi fragment opowieści o Trzech Braciach. Jeden z nich chciał powołać do życia swoją ukochaną dzięki kamieniowi wskrzeszenia. Jednak ta wróciła zimna i pusta. To nie była kobieta, którą znał. Tak też czuję, czytając Baśnie Barda Beedle'a.
Czyta się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

High quality uszanowanko za klimat. I za dialogi.
Kiedy pan Carlos opowiada o tym, że dzień był upalny, to mi autentycznie robiło się gorąco. Kiedy wskazywał na cień, mówiąc "coś tam jest", to czekałam aż sam diabeł zaatakuje. A kiedy otwierał usta bohaterom, czasem czytałam kilka razy te same wypowiedzi, żeby jeszcze raz posmakować tych aromatycznych kąsków.
Medium quality uszanowanko za głównego bohatera i poboczne postaci.
Sprawiało mi przyjemność śledzenie ich historii. Dało się odczuć różnice w charakterach. Główny bohater, który wg mnie jest najtrudniejszą postacią do prowadzenia, szybko zyskał moje uznanie i jego decyzje były dla mnie zrozumiałe. Nie zawsze mądre, ale to zupełnie nie o to chodzi. Postać Caraxa, choć domyślałam się kim jest, zupełnie mnie zmyliła. Dzięki mojej błędnej interpretacji stworzyłam w głowie dodatkową fantastyczną postać - samego diabła. Poznanie prawdy było satysfakcjonujące.
Low quality uszanowanko za zbyt duże stężenie Barcelony w Barcelonie.
Najsłabszym dla mnie elementem narracji jest nadmiar topografii miasta. Rozumiem, że są ludzie, którym opisy malują w głowie obrazy, ale nie jestem amatorką zbyt wielu pociągnięć pędzlem.

High quality uszanowanko za klimat. I za dialogi.
Kiedy pan Carlos opowiada o tym, że dzień był upalny, to mi autentycznie robiło się gorąco. Kiedy wskazywał na cień, mówiąc "coś tam jest", to czekałam aż sam diabeł zaatakuje. A kiedy otwierał usta bohaterom, czasem czytałam kilka razy te same wypowiedzi, żeby jeszcze raz posmakować tych aromatycznych kąsków.
Medium...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wysoka nota przede wszystkim za dostęp do fascynującego świata terapeutów. Wgląd w superwizje i przebieg fabuły z perspektywy osoby, która pracuje z pacjentami, była dla mnie kosmicznie interesująca. Autoobserwacja emocji głównej bohaterki na duży plus.
Czuję jednak niespójność w jej działaniach. Z jednej strony super profesjonalna, z drugiej popełnia podstawowe błędy. Niespójność pojawia się ona już na samym początku i trwa przez długość książki - może to irytować. Mnie denerwowało. Jednocześnie potrafię to usprawiedliwić ogromną traumą, jakiej doznała Ruth. To po prostu taka konstrukcja bohatera, który pod wpływem zbyt emocjonalnych doświadczeń zaczyna postępować wbrew swojej dotychczasowej naturze. Jeśli, jako odbiorca, poznaję Ruth w momencie, w którym ona już jest w procesie radzenia sobie ze swoim problemem, to oczywiste, że najpierw poznam ją od tej nieprofesjonalnej, "uszkodzonej" strony. Treść udowadnia, że ta irytacja wynikła raczej z braku zrozumienia problemu głównej bohaterki.
Widzę, że w opiniach ludzie bulwersują się: "to nie jest żaden thriller psychologiczny!" I słusznie, bo to w opisie i prezentacji książki widzę największą niespójność. Odcinając jednak "okładkę" mogę bez żalu postawić 8/10.

Wysoka nota przede wszystkim za dostęp do fascynującego świata terapeutów. Wgląd w superwizje i przebieg fabuły z perspektywy osoby, która pracuje z pacjentami, była dla mnie kosmicznie interesująca. Autoobserwacja emocji głównej bohaterki na duży plus.
Czuję jednak niespójność w jej działaniach. Z jednej strony super profesjonalna, z drugiej popełnia podstawowe błędy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jest to książka odwzorowująca rzeczywistość, a rzeczywiste stany psychiczne. Mogłam się absolutnie utożsamić ze strachem przed brakiem sensu życia i samotnością Carla. Bycie tak blisko bohaterów wywołuje - przynajmniej we mnie - większe pokłady empatii. Było blisko płaczu, ale bardzo chciałam się popłakać, więc mi nie wyszło ;)
Czymś co w mojej dorosłości mnie zachwyca, jest przenikanie płaszczyzn dziecięctwa i tejże właśnie dorosłości. Historia Carstena Henna ma w sobie coś "małoksięciowego", czyli trochę wartości dla Antka z przedszkola i trochę wartości dla woźnej Krystyny. Dużo się tutaj dzieje emocjonalnie i czuję, że dla dzieciaków mogłoby tu znaleźć się sporo inspiracji i ścieżek rozwoju, a dla dorosłych sporo refleksji i okazji do płaczu. Chyba pokusiłabym się o więcej smaczków dla dorosłego czytelnika, bo po przeczytaniu mam jednak wrażenie, że szalę przeważa płaszczyzna dziecięctwa.
CHYTRY PANIE!! Ile tu pięknych jest cytatów, no, chyba z jeden na stronę przynajmniej!! (...i chyba czasem dlatego uruchamiał mi się krytyk, co to nie lubi radykalnej utraty wiarygodności na rzecz pięknych zlepek słów)
Historia jest genialnym materiałem na film. Wydaje mi się, że Carsten Henn trzyma się tu (mniej lub bardziej...) zasad "hero's journey", dlatego mam też takie poczucie filmowości. Być może uporządkowanie story było tu aż nazbyt dokładne, bo miałam momenty refleksji nad przewidywalnością historii. Rzadko spotykam książki z tak dużą płynnością narracyjną - nie dłużyło mi się.
Ochrzczenie kota Psem to kradzież mojego pomysłu z lat gimnazjalnych, nie wiem, jakim cudem moje myśli dotarły do niemieckiej głowy Carstena Henna, nie wiem, chyba jakaś koniunkcja nastąpiła. ;)
Trochę truistyczny pomysł na zakończenie, ale (tu będą spojlery!)...
Fakt przekazania Schaschy narracji (swoją drogą fajny zabieg!) pozwala mi domniemywać, że to było zbyt piękne, by było prawdziwe; że to nie wydarzyło się naprawdę. Że było tylko marzeniem dziewczynki, które spisała, gdy pochowali już martwego Carla. Albo może to wydarzyło się właśnie w jego głowie - w końcu utopijna wizja "wszyscy żyli długo i szczęśliwie" jest zbyt naiwna jak na bajkę dla dorosłych - w momencie, gdy umierał z wycieńczenia, głodu przyśniły mu się ostatnie majaki... Przy tej wizji zdecydowanie mogłabym płaknąć albo chociaż szlochnąć.

Nie jest to książka odwzorowująca rzeczywistość, a rzeczywiste stany psychiczne. Mogłam się absolutnie utożsamić ze strachem przed brakiem sensu życia i samotnością Carla. Bycie tak blisko bohaterów wywołuje - przynajmniej we mnie - większe pokłady empatii. Było blisko płaczu, ale bardzo chciałam się popłakać, więc mi nie wyszło ;)
Czymś co w mojej dorosłości mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Im głębiej w treść, tym mniej czuję obecność Lesia, który miał być tym przewodnikiem, tym niosącym kaganek narracji. No, może jeszcze w pierwszym opowiadaniu możemy poprzyglądać mu się z każdej strony i stwierdzić, że no trochę śmieszny ten głupek i trochę żenujący ten śmieszek.
Drugie opowiadanie daje mi jeszcze kontekst Lesia w grupie i perspektywy całej biurowej ferajny. To chyba w tym momencie zaczęłam kojarzyć "Lesia" z cudnym "The Office". Ciarki żenady naprzemiennie z rozbawionym uśmiechem - a Karolek w audiobookowym wykonaniu Tomasza Kota to absolutnie Kevin! Tak mi się skojarzyło i koniec kropka, nie chce mi się odkojarzyć. Mimo to, raczej jest to plusem dla "Lesia". Ale w tym opowiadaniu da się już wyszczególnić schemat, przez co w kolejnej historii ma się już dosyć opowieści śmisznej treści.
Trzecie opowiadanie wydawało mi się nadmiarowe, nie dodające nowego kontekstu ani Lesiowi, ani historii. Jakby Chmielewska przeciągała dowcip. Byłam już zmęczona powracającym co chwila krindżowym humorem. Ta sama historia (głupka lub głupków, którzy w imię zasady głupków robią głupie rzeczy i wszystko kończy się lepiej, niż można by w ogóle podejrzewać) powtórzona trzeci raz nie wywoła takich samych reakcji jak za pierwszym razem. Ba, za drugim razem ten zabieg uratował dodatkowy kontekst, tutaj nic już nie pomogło.
Mimo to sięgnęłam po "Dzikie Białko" z nadzieją, że coś tam się ruszyło i nastąpi jakiś rozwój w lewo, w prawo, gdziekolwiek. Sorry, od początku stoi w punkcie, do którego doszłam przy drugim opowiadaniu. Papa, Lesiu, Twoje pięć minut minęło!

Im głębiej w treść, tym mniej czuję obecność Lesia, który miał być tym przewodnikiem, tym niosącym kaganek narracji. No, może jeszcze w pierwszym opowiadaniu możemy poprzyglądać mu się z każdej strony i stwierdzić, że no trochę śmieszny ten głupek i trochę żenujący ten śmieszek.
Drugie opowiadanie daje mi jeszcze kontekst Lesia w grupie i perspektywy całej biurowej ferajny....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W skrócie, bo przypadkiem usunęłam swoją opinię xD
Fajny świat, taki gorący, nostalgiczny, z w miarę konkretnymi zasadami;
Ludzie różni, generalnie akceptowalni, trzeba patrzeć z perspektywy "sto lat wstecz", bo rasistowskie postawy bohaterów mają się dobrze, a za jedyną zaletę kobiet uważam lekkość - łatwo dowcipkują. Fitzgerald walczy o romantyzm i miłość, co trochę się broni, trochę nie.
Główny bohater, Nick - plus za odsunięcie perspektywy narratora na drugi plan, dzięki czemu głównie skupiam się na tajemnicy Gatsby'ego, ludziach wokół. Jest obserwatorem, a jego poszukiwanie swojego miejsca jest prowadzone w tle, naturalnie, nienachalnie, czasem tandetnie ale też bardzo ładnie - jazda ku śmierci w trzydziestą rocznicę urodzin ;)
Opowieść nie jest specjalnie przegadana, chociaż były momenty wybicia uwagi. Może to kwestia budowania świata? Coś za coś, budowanie świata kosztuje ryzyko utraty uwagi, ale nie jestem przekonana, że to właśnie to mogło mnie wybijać.
Sam Gatsby jest niezłą tajemnicą i im mniej o nim wiem tym lepiej mi to robi - miłe mi było domyślać się czy to człowiek sukcesu? psychopata?
Koniec końców trochę się rozczarowałam tandetą, ale tandetą ROMANTYCZNĄ, więc chociaż trochę wewnętrzny esteta jest pomiziany.

W skrócie, bo przypadkiem usunęłam swoją opinię xD
Fajny świat, taki gorący, nostalgiczny, z w miarę konkretnymi zasadami;
Ludzie różni, generalnie akceptowalni, trzeba patrzeć z perspektywy "sto lat wstecz", bo rasistowskie postawy bohaterów mają się dobrze, a za jedyną zaletę kobiet uważam lekkość - łatwo dowcipkują. Fitzgerald walczy o romantyzm i miłość, co trochę się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Okazuje się, że klasyka, mimo pewnych swych zalet, może mieć poważne problemy dla dwudziestopierwszowiecznego czytelnika.
Co sprawiło, że dotrwałam do końca? Chyba tylko moja upartość. Interesujący świat dziewiętnastowiecznej Rosji Dostojewski przedstawia w taki sposób, jakby miał immunitet na pierdololo. Dwieście lat temu mężczyźni mieli immunitet na każdego rodzaju pierdololo, jeżeli mieli pozycję. Autor pokazuje mi szereg powodów, dlaczego cieszę się, że żyję dwieście lat później - romantyczne mrzonki bohaterów, głupota, upartość w abstrakcyjnych przekonaniach, samouwielbienie warstwy społecznej, absolutne niezrozumienie sfery emocjonalnej... może i Dostojewski próbuje to w jakiejś części krytykować, ale ostatecznie wrażenie jest zupełnie inne. Bardziej do mnie przemawia koncepcja Dostojewskiego jako autora, który chciał porozprawiać o tym czym jest dobro, a czym zło - przy czym i to jest tak niesamowicie rozwleczone, powplątywane między milion słów i nieważnych historii, że absolutnie nie mam cierpliwości do jego narracji.
Inni twórcy potrafili i potrafią tworzyć światy "do polubienia", w "Idiocie" szybko mam dosyć świata, postaci, ich decyzji.
Największym problemem jest PRZEGADANIE. Nawet w momentach skupienia lub nawet wymuszonego angażu Dostojewski leje wodę w hołdzie sobie znanym tezom.
Współczuję jeśli ktoś ma to w lekturach szkolnych, tu można załączyć - poza Dostojewskim pierdololo - dużo szkolnego pierdololo - i już! Sposób na zniechęcenie do książek zapewniony.

Okazuje się, że klasyka, mimo pewnych swych zalet, może mieć poważne problemy dla dwudziestopierwszowiecznego czytelnika.
Co sprawiło, że dotrwałam do końca? Chyba tylko moja upartość. Interesujący świat dziewiętnastowiecznej Rosji Dostojewski przedstawia w taki sposób, jakby miał immunitet na pierdololo. Dwieście lat temu mężczyźni mieli immunitet na każdego rodzaju...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zacznę od nawiasu, bo nawiasem mówiąc Emily Bronte musiała być bardzo ciekawą osobą! Książkę wydała pod męskim pseudonimem, a sama ocena wartości literackiej była sporna na przestrzeni czasu, bo początkowo przez brutalność (rozumianą przez wiek XIX) nie była specjalnie doceniana. Więc kiedy wyobrażam sobie panią autorkę tworzącą brutalną powieść, zastanawiam się: co sprawiło, że XIX wieczna dziewczyna napisała tak specyficzną książkę? Co było w głowie dziewczęcia wychowanego w nienajgorszych jak na tamte czasy warunkach, że stworzyła historię tak pełną nienawiści?
W ogóle temat sióstr Bronte wydaje mi się bardzo ciekawy i z chęcią się nad nim pochylę... ale nie teraz.
Co do samych "Wichrowych Wzgórz" - ciężko znaleźć tu bohatera, któremu się kibicuje/którego się lubi na przestrzeni całości. Nie rozumiem, dlaczego w formie narracji pojawia się Lockwood - co wnosi jego postać? Domniemywam na siłę, że jego zadanie wypełnia się a początku, to znaczy wchodzi z butami w czyjeś bardzo emocjonalne historie i jego osoba staje się przyczynkiem do opowieści Elen. Czytelnikowi/słuchaczowi zostaje zarzucona wędka i szybko ją łapie. Ale równie dobrze Elen mogłaby siedzieć przy kominku i wspominać przeszłość, dziergając czy co tam robiły takie Eleny w XIX wieku, bowiem ostatecznie postać Lockwooda rozmywa się na przestrzeni całej książki w nieistotne tło - czuję się trochę oszukana.
Początkowo miałam problem z orientacją kto jest kim i ten problem potrafił wrócić od czasu do czasu aż do końca książki. Cała kaskada bohaterów oraz ich zmienne charaktery są percepcyjnym wyzwaniem, jednak podążając za historią, wydarzenia przysparzają sporej dawki emocji i ciekawią mnie jako czytelnika - raz bardziej, raz mniej, bo przecież już na początku poznajemy "skład postaci", który czeka na nas na końcu opowieści Elen, więc często domyślam się co się wydarzy.
Postaci zbudowane są dość fascynująco, tzn. jeśli bohater zostaje raniony to potrafi do granic nienawidzić. Jak oni się lubią ranić! Czasem się zastanawiam, czy to jest jakiegoś rodzaju zabawa. Fascynuje mnie (i to nie tylko w tej powieści!) umiejętność bohaterów (czy ludzie wówczas też potrafili tak doświadczać?) do cierpienia "wywołującego" śmierć. Serio, jakby śmierć była dla nich wyjazdem za granicę.

Zacznę od nawiasu, bo nawiasem mówiąc Emily Bronte musiała być bardzo ciekawą osobą! Książkę wydała pod męskim pseudonimem, a sama ocena wartości literackiej była sporna na przestrzeni czasu, bo początkowo przez brutalność (rozumianą przez wiek XIX) nie była specjalnie doceniana. Więc kiedy wyobrażam sobie panią autorkę tworzącą brutalną powieść, zastanawiam się: co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Decyzja autora o narracji jest z jednej strony oczywista (z czym się tu kłócić, toż to klasyka z 1886 roku), na obecne czasy jednak dziwaczna - psychologię postaci, którą tak sobie cenię, spotykam dopiero na końcu książki, a i tam czuć trochę chęć umotywowania działań na siłę.
Do praktycznie samego końca czekam na informację, czy książka mnie zainteresuje - dlatego plusem jest jej zwięzłość. Narracja w stylu: z bomby wjeżdżamy w zastany świat -> dzieje się fakt -> ...fakt -> ...fakt -> a to było tak.
Bohater - Utterson, który od samego początku ma określony cel i nic się z nim ciekawego nie dzieje na przestrzeni całej historii. Plusem jest to, że jako postać-monolit dostaje ode mnie plakietkę "LAJKABLE".
Prawdopodobnie nie sięgnęłabym po tę książkę, wiedząc jakie banały o dwoistości natury ludzkiej są tutaj przedstawione jako największa tajemnica, jako esencja (tak odmienna od narracji prowadzonej przez jakieś 80 % książki).
Moje krytyczne oko przymyka się, gdy widzę datę powstania, bo też nie mam zbyt wielkich oczekiwań wobec dzieł starszych niż ja sama. No ale mówimy tu o KLASYCE, a wobec klasyki oczekiwania już mam - fajnie, że książka była i jest inspiracją do wielu dalszych twórczych poszukiwań ludzkości, na mnie na tym etapie życia nie ma specjalnego wpływu.
Absolutnie nie odnoszę się do wrażeń, jakie mogła w trakcie swojego powstawania wywołać. Emocjonalnie czułam tylko co jakiś czas ciekawość, "o co w końcu chodzi?", poza nią jest to tylko sprawnie opowiedziana opowiastka.

Decyzja autora o narracji jest z jednej strony oczywista (z czym się tu kłócić, toż to klasyka z 1886 roku), na obecne czasy jednak dziwaczna - psychologię postaci, którą tak sobie cenię, spotykam dopiero na końcu książki, a i tam czuć trochę chęć umotywowania działań na siłę.
Do praktycznie samego końca czekam na informację, czy książka mnie zainteresuje - dlatego plusem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To jest taka trochę książka podróżnicza po obcym-nieobcym uniwersum i o ile klimat ocieka śladami przeszłości, mrokiem, walką o przetrwanie - o tyle nadmiar tego czasem po prostu męczy. Męczy czasem również rozbudowany świat, który nie ma dla mnie absolutnie żadnego znaczenia (mowa o szczegółowym wielokrotnym analizowaniu jaka stacja łączy się z jaką itd.). Brak destylacji informacji czasem wybijał mnie z historii.
Oglądając obrazy w głowie widziałam historię Artema jako historię drogi, podczas której trochę dorasta, poznaje szereg ludzi, światopoglądów, systemów, wierzeń - co jest niejednokrotnie CUDNĄ analogią do obecnego świata. Przyglądamy się kolażowi ludzi, miejsc... ciekawe czy wszystkie i wszyscy niosą jakąś historię czy przesłanie? Bo jeśli nie, to jest to nadmiarowość, a ją czułam w pewnych momentach.
DUŻY MINUS za brak bohaterki, która:
a) nie jest jego matką
b) nie jest czyjąś zatroskaną i rozpaczliwie chroniącą bliskich matką
Pierwszy raz w kulturze również spotkałam się z tak sensownym rozumowaniem na temat PRZEZNACZENIA (co w ogóle jest dla mnie autotematyczne), w skrócie: bohater (książkowy, filmowy...) musi przejść swoją drogę, a Artem dobrze wie, że to o nim mowa - jakby autor dał mu świadomość bycia bohaterem treści kulturowej a nie "prawdziwego życia".
Mimo wszystko Artem jest postacią zwykłą, co w nim lubię - ma pewne cechy charakteru, które mogą umniejszać wagę jego postaci, ale czuję w nim zmianę na przestrzeni całej historii (nie mówiąc nawet o zakończeniu) i jest to dla mnie wystarczający powód by trwać przy nim i kibicować w drodze. Koniec ukazuje mi go jako takiego totalnie prawdziwego człowieka, który przegrał ze swoimi słabościami - fajnie, taki z niego bohater-antybohater.

To jest taka trochę książka podróżnicza po obcym-nieobcym uniwersum i o ile klimat ocieka śladami przeszłości, mrokiem, walką o przetrwanie - o tyle nadmiar tego czasem po prostu męczy. Męczy czasem również rozbudowany świat, który nie ma dla mnie absolutnie żadnego znaczenia (mowa o szczegółowym wielokrotnym analizowaniu jaka stacja łączy się z jaką itd.). Brak destylacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka absolutnie nie opowiada TYLKO o Heniu. Heniu jest tam bardzo ważną postacią i motorem wielu wydarzeń, punktem obserwacji i komentarzy. Ale ZBYSIU-narrator to jest w ogóle odrębny wszechświat i to on robi mi robotę w tej książce! Jest filtrem, przez którego pan Autor przepuszcza słowa, ale przy tym staje się bardzo dobrze zbudowaną postacią.
Zbysiu jest prawdziwym człowiekiem - czytamy go razem z jego wadami, co niesamowicie dobrze działa na wiarygodność historii. Lubię go za szczerość. Jest człowiekiem, który ma w sobie coś z lekkoducha, filozofa, głupka. Przy tym używa bardzo fajnego języka - prostego mężczyzny, ale kiedy odpali mu się myślenie (lub romantyzm), zapis jego słów zasługuje na miano literatury pięknej.
Nadwyraz (w sensie - "za dużo słów" hehe) zwykle mnie męczy, ale pan Łukasz tutaj tak wymanewrował słowem, że nie odczułam ich ciężaru (BRAWO!!!).
Pan Orbitowski cudnie opiniuje człowieka (co jest, wydaje mi się, niesamowicie mozolną pracą w tak rozpasłym tomie), buja na granicy głupoty i wiary, niezaspokojonych potrzeb i konsekwencji. I w ogóle dużo buja, ale ja się bujam razem z nim, więc wszystko jest git. Irytację mankamentami (założę się, że miałam momenty zmęczenia, ale nie są one na piedestale moich wrażeń) tej książki wygładza sympatyczność narratora.
Całość ma przyjemną sentymentalną otoczkę, gdzie spoglądamy z czułością człowieka, co już docenia przeszłość i trochę widzimy w niej siebie samych, a trochę tworzy nam się a'la utopijna wizja (której ramy wyznacza PRL). Jej rozpad na przestrzeni tych 800 stron jest bolesny, ale mimo wszystko jako czytelniczka/słuchaczka jestem usatysfakcjonowana, że pewne zbrodnie są karane.
Cudowne jest to co pan autor robi z filarami polskiego katolicyzmu, krytyka na wysokim, subtelnym (chociaż częściej chyba jednak dosadnym...) poziomie. Ale to już moje małe spaczenie :)

Książka absolutnie nie opowiada TYLKO o Heniu. Heniu jest tam bardzo ważną postacią i motorem wielu wydarzeń, punktem obserwacji i komentarzy. Ale ZBYSIU-narrator to jest w ogóle odrębny wszechświat i to on robi mi robotę w tej książce! Jest filtrem, przez którego pan Autor przepuszcza słowa, ale przy tym staje się bardzo dobrze zbudowaną postacią.
Zbysiu jest prawdziwym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka-pretendentka do miana jednej z bardziej sympatycznych. Świat przedstawiony jest nieskomplikowany, jego umowność mi wystarcza i nie czuję potrzeby dogrzebywania się w nim problemów. PROSTOTA. Ta książka jest PROSTA i czuję, że to przemyślana decyzja autorki, aby skupić się na anegdotyczności, na stworzeniu sentymentalnomiłego wrażenia na czytelniku, słuchaczu. Takiemu autorowi mogłabym uścisnąć rękę, ale nie za mocno, bo jestem zrelaksowana po tej książce, bo to książka-relaksanka. Koźlaczki istnieją po to by mnie bawić, za co jestem superwdzięczna. Jest coś magicznego w koncepcji takich więzi rodzinnych.
Ale żeby nie było za słodko (bo nie ukrywajmy, nie ma w tej książce aspiracji do bycia przełomową, wyjątkową - i dobrze!)... Niektóre historie były trochę przebudowane, może trochę niepotrzebnie pokomplikowane (przez co teraz nie jestem w stanie części z nich sobie przypomnieć). Jako zbiór historii funkcjonują dzięki anegdotkom, co nie jest niczym złym - no, ale jednak nie jest to tak rozwojowe, jak moje serducho potrzebuje, aby było wszystko, co czytam/oglądam/słucham :D

Książka-pretendentka do miana jednej z bardziej sympatycznych. Świat przedstawiony jest nieskomplikowany, jego umowność mi wystarcza i nie czuję potrzeby dogrzebywania się w nim problemów. PROSTOTA. Ta książka jest PROSTA i czuję, że to przemyślana decyzja autorki, aby skupić się na anegdotyczności, na stworzeniu sentymentalnomiłego wrażenia na czytelniku, słuchaczu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bezceremonialny język pana Żulczyka to moja miłość z czasów nastoletnich, obecnie zaczynam dostrzegać też trochę minusów, a że lubię się poprzypierdalać to LET'S GO:
- ciężko wejść w początek, dopóki nie przeczytałam w internecie o co chodzi w książce dopóty czułam dyskomfort
- mimo oryginalności żulczykowego zlepka słów zaczynam odnosić wrażenie, że jego skutkiem ubocznym jest podobność albo podobieństwo postaci
- czy taka ilość słów jest rzeczywiście potrzebna by opowiedzieć tę historię? mimo wszystko, chyba ich nadmiarowość jest głównym elementem, który odpycha mnie od andrzejdudajestdebilem
Koniec przypierdolingu!!!
Poza nim jest też we mnie miłe wrażenie po tej opowieści, jest tu sporo kpiny z tego co złe w człowieku i w świecie, są całkiem ciekawie zarysowani bohaterowie, bezpardonowość autora jest cudna, chociaż jak ktoś jest zmęczony obecnie najsilniejszymi socjologicznie w Polsce tematami to może gryźć wargi od środka, bo jest tego całkiem sporo i to nie zawoalowane srebrną niteczką tylko ciosane siekierą.
O tak, to jest książka-prowokacja, w której żulczykowe przywary (patrz: przypierdoling) nie są przepracowane.

Bezceremonialny język pana Żulczyka to moja miłość z czasów nastoletnich, obecnie zaczynam dostrzegać też trochę minusów, a że lubię się poprzypierdalać to LET'S GO:
- ciężko wejść w początek, dopóki nie przeczytałam w internecie o co chodzi w książce dopóty czułam dyskomfort
- mimo oryginalności żulczykowego zlepka słów zaczynam odnosić wrażenie, że jego skutkiem ubocznym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trochę już mało pamiętam, niestety - tak mam przy książkach, które nie wnoszą przełomowych treści w życie.
Najsilniejszym wrażeniem jakie we mnie pozostało to porządność historii, to znaczy - "jest to dobrze skonstruowana opowieść". Nie pamiętam przesadyzmu autorki, całkiem zgrabnie manewruje między stereotypami np. silnych mężczyzn (to znaczy: w narracji da się wyczuć ducha obecnych czasów, trochę feministycznie itd.). Nasza bohaterka nie daje sobie w kaszę dmuchać, więc otrzymuje ode mnie odznakę "LAJKABLE". Było trochę w tej opowieści przewidywalności, ale w "dobrze napisanych historiach" ciężko jest urodzić zaskoczenie. No więc: albo zaskoczenie i przełomowość, świeżość - albo dobrze opowiedziana historia, szybkość wchłaniania, przewidywalność. Zgaduj zgadula co tu wyczułam ;)

Trochę już mało pamiętam, niestety - tak mam przy książkach, które nie wnoszą przełomowych treści w życie.
Najsilniejszym wrażeniem jakie we mnie pozostało to porządność historii, to znaczy - "jest to dobrze skonstruowana opowieść". Nie pamiętam przesadyzmu autorki, całkiem zgrabnie manewruje między stereotypami np. silnych mężczyzn (to znaczy: w narracji da się wyczuć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

2+2=4 i choćby cały świat się zmienił, matematyka ma zasady, na których barykadzie stoją liczby - stałe, niezmienne, bezpieczne.
W życiu niesamowitą przyjemność sprawia mi poznawanie nowych perspektyw i uświadomienie sobie, że moja nie jest jedyna. Przynosi to dużą ulgę i ciekawość.
Postacie i ich stosunek do królowej nauk jest fascynujący, aż na przestrzeni historii mi samej zaczęło się wydawać, że Matematyka jest zakrytą woalą tajemniczą, kuszącą postacią, która warta jest zgłębiania, odkrywania.
Na plus również treściwość książki, to jest treść bez cyfr po przecinku.
Problem miałam z główną bohaterką, akceptuję jak została wybudowana - przechodzi od nieświadomej, głupawej istoty do "córki" Profesora, zafascynowanej i zajętej już na zawsze przez świat liczb. Dzięki drodze bohaterki polubiłam ją, jednak sytuacje, w których była atakowana, a ona jak guła nie reagowała, nie stawiała granic - to trudny początek przyjaźni.
Historia ocieka szacunkiem do drugiego człowieka, mówi o wadze bliskości nawet w nierównej walce, gdzie jedna osoba pamięta ostatnie 80 minut a druga pamięta wszystko.

2+2=4 i choćby cały świat się zmienił, matematyka ma zasady, na których barykadzie stoją liczby - stałe, niezmienne, bezpieczne.
W życiu niesamowitą przyjemność sprawia mi poznawanie nowych perspektyw i uświadomienie sobie, że moja nie jest jedyna. Przynosi to dużą ulgę i ciekawość.
Postacie i ich stosunek do królowej nauk jest fascynujący, aż na przestrzeni historii mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jasnowidzenie Wellsowi różnie wychodzi, ale jak na stuletnią książkę i tak jestem zaskoczona, że pewne psychologiczno-socjologiczne obserwacje są w miarę spójne z dzisiejszymi postulatami. Chyba najsilniej kompatybilnym wątkiem jest ksiądz jako symbol ślepej wiary w wymyślone X lat temu cnoty i historie, który wywołuje ciary żenady równie silne jak obecnie kościół.
Ale czuję, że należy zostawić burzące krew elementy około religijne, a warto skupić się na ciekawym koncepcie paralelnego uniwersum, w myśl którego "wokół" naszego wszechświata znajduje się niezliczona ilość kolejnych. I czym tak naprawdę jest Utopia, bo to niebezpieczne znaczeniowo słowo. I od niego zacznę:
Myślę, że na Utopię należy: patrzeć przez pryzmat czasów powstania książki oraz przesiać treść przez "sito Wellsa" - czyli uznać, że jest to próba zaproponowania określonego uniwersum przez JEDNOSTKĘ, indywidualność.
Ja, słuchając audiobooka, jednocześnie wyobrażałam sobie ten idealny świat i szukałam w nim dziur, elementów, które z utopią nie mają nic wspólnego, przecedzałam ten koncept przez własne sito. Jasna sprawa, znalazłam parę takich wątków (kontrowersyjne wyniszczenie "niepotrzebnych" gatunków, nieuwzględnienie przykrych wypadków życiowych - no, poza historią kobiety, która straciła dzieci i męża i "za bardzo przypominała ziemian").
Ale czuję, że istotniejsze jest dla mnie skupienie wokół ogólnych ram, które uważam za spójne z dążeniami mnie jako osoby żyjącej 100 lat później:
Przede wszystkim - rozwój, każdy się uczy, każdy ma w sobie potrzebę przekraczania granic tego, co wiemy i dokonujemy jako ludzkość (ale kosztem eksterminacji części gatunków? - z tym się zgadzam i nie zgadzam...). Ale również super istotne odrzucenie zabobonnych wierzeń i konserwatywnych postaw, przekierowanie tego strachu pchającego człowieka w ramiona jezusów, allahów i wszystkich bogów na rozwój sfery duchowej połączonej z nauką - tzn. odsunięcie chorób a nawet śmierci dzięki nauce. Odrzucenie obecnie funkcjonujących społecznych zasad i ZAAKCEPTOWANIE tak naturalnej rzeczy jaką jest ciało człowieka.
Cudownie jest znaleźć w SZTUCE informację o potrzebie zerwania z ROMANTYCZNYM MYŚLENIEM.
Mimo wielu spójności światopoglądowych uważam, że "Utopia" jest utopią przede wszystkim dla pana Barnstaple, cała książka jest przecież napisana z jego perspektywy (mimo trzecioosobowego narratora).
Gdybym miała wybrać książkę przyjemną do czytania przed snem czy na odmóżdżenie na pewno nie byliby to "Ludzie jak bogowie". Wydaje mi się, że science fiction jako gatunek literatury jest okrutnie trudny do zaserwowania czytelnikowi. Przez dużą część książki miałam poczucie, że słucham sienkiewiczowskich opisów wymyślonego świata, a istotne jest przecież utrzymanie uwagi odbiorcy. Moja czasem dryfowała po sprawach bieżących, by później wrócić do treści książki niewiele tracąc.
Krótkie podsumowanko: koncept świata - ciekawy; jako książka - raczej trudna; ogólne wrażenie - warto przeczytać/przesłuchać, by otworzyć sobie trochę głowę.

Jasnowidzenie Wellsowi różnie wychodzi, ale jak na stuletnią książkę i tak jestem zaskoczona, że pewne psychologiczno-socjologiczne obserwacje są w miarę spójne z dzisiejszymi postulatami. Chyba najsilniej kompatybilnym wątkiem jest ksiądz jako symbol ślepej wiary w wymyślone X lat temu cnoty i historie, który wywołuje ciary żenady równie silne jak obecnie kościół.
Ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Największym plusem książki jest to, że czyta/słucha się płynnie bez odlatywania głową ponad chmury.
Ponad chmury jednak poleciała trochę Heather Morris. Chociaż mimo wszechobecnych komentarzy o niezgodności z rzeczywistością obozową i wojenną, nie chcę stawać po żadnej ze stron - to prawda, że książka opowiada o obozowym romansie i miłości, która z niego wyrosła. Ale zupełnie nie czuję się pewnie, oceniając jej wiarygodność - i książki i miłości.
Zdaję sobie sprawę, że uczucie zauroczenia jest cholernie silne, więc w rzeczywistości obozowej - poza ogromnym strachem - mogło to też wywoływać pokłady drzemiącej siły, nadzieję na przetrwanie i happy end love story. Poza tym Lale był człowiekiem uprzywilejowanym w obozie, więc niekoniecznie jego historia i pamięć o niej będzie wyglądać tak samo jak innych skazanych.
Ile w tym prawdy, ile mojej chęci buntu wobec komentarzy dot. Morrisowskiej wizji obozu - nie wiem.
Ale prawdą jest, że bardziej tu widzę próbę zobrazowania miłości w trudnych warunkach niż próbę przeżycia w trudnych warunkach człowieka, któremu przytrafiła się miłość.
Na pewno na minus jest przekręcanie faktów autorki. "Impresja o Auschwitz" wg pani Wandy Witek-Malicka z Centrum Badań Muzeum Auschwitz - książka zawiera wiele błędów, począwszy od trasy pociągu, która wówczas nie istniała wg archiwaliów, przez romans (albo: przymusowy romans) Cilki z wysoko postawionym SSmanem, na nieistniejącej jeszcze wówczas penicylinie, którą Lale załatwia w obozie, kończąc. Nie wiem jednak jaki stosunek do tekstu ma Lale, wg autorki zaakceptował go przed swoją śmiercią.
"Ta książka opowiada historię prawdziwej osoby, jej tragicznych doświadczeń, a to nakłada większą odpowiedzialność na człowieka, który opowiada tę historię światu" – powiedział "The Guardian" Paweł Sawicki z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.*
(* https://konkret24.tvn24.pl/raporty,115/nie-do-konca-prawdziwa-historia-z-auschwitz,892652.html )

Największym plusem książki jest to, że czyta/słucha się płynnie bez odlatywania głową ponad chmury.
Ponad chmury jednak poleciała trochę Heather Morris. Chociaż mimo wszechobecnych komentarzy o niezgodności z rzeczywistością obozową i wojenną, nie chcę stawać po żadnej ze stron - to prawda, że książka opowiada o obozowym romansie i miłości, która z niego wyrosła. Ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

POV czytającego tę książkę -> jesteś przekupką w chustce na głowie na targu i wszystkimi uszami łapiesz wszystkie ploteczki.
Klimat jest cudowny. Zdecydowanie wzbudził we mnie ochotę na więcej a'la historycznych ploteczek. Zasadom funkcjonowania w ówczesnym społeczeństwie przyglądałam się z ogromną ciekawością. Kiedyś prędzej mnie nudziły takie wyobrażenia, więc to, że dotrwałam do końca, uważam za książkowy sukces :D
Zadziwia mnie umiejętność budowania zdań, które nie dość, że ładne, to jeszcze sensowne. W szczególności w dialogach.
Nawet tego nie zauważyłam, ale na końcu książki znalazłam adnotację, że nie znajdziemy w tej historii męsko-męskich dialogów. Pozostaje mi wierzyć, że chociaż wśród ich rozmów można byłoby znaleźć współczesną swobodę :P
Większość romansów mnie denerwuje, ten natomiast był dla mnie wciągającą historią - być może to przez brak wyidealizowanej seksualizacji a z pełnią płynnych emocji, od nienawiści aż do uwielbienia i miłości.
Co ciekawe, moje pierwsze feministyczne oko zamknęło się, by drugie mogło poczytać sobie z przyjemnością.

POV czytającego tę książkę -> jesteś przekupką w chustce na głowie na targu i wszystkimi uszami łapiesz wszystkie ploteczki.
Klimat jest cudowny. Zdecydowanie wzbudził we mnie ochotę na więcej a'la historycznych ploteczek. Zasadom funkcjonowania w ówczesnym społeczeństwie przyglądałam się z ogromną ciekawością. Kiedyś prędzej mnie nudziły takie wyobrażenia, więc to, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dosadnie, jasno. Smutno. I pomyśleć, że powstała w 1943 roku... 78 lat później jedziesz sobie samochodem słuchając "Folwarku..." i myślisz sobie - boże, jak to niewiele się zmienia... i jak trudno znaleźć rozwiązanie na rzeczywistość. Gdyby była dłuższa, to chyba popełniłabym samobójstwo xD Książka kultywująca depresyjne stany.

Dosadnie, jasno. Smutno. I pomyśleć, że powstała w 1943 roku... 78 lat później jedziesz sobie samochodem słuchając "Folwarku..." i myślisz sobie - boże, jak to niewiele się zmienia... i jak trudno znaleźć rozwiązanie na rzeczywistość. Gdyby była dłuższa, to chyba popełniłabym samobójstwo xD Książka kultywująca depresyjne stany.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Baśń dla dorosłych" to dla mnie hasło, dzięki któremu momentalnie nastawiam uszy i wysłuchuję znaczenia tych słów. Tutaj jednak czasem przestawało mi się chcieć słuchać - dlaczego?
Chyba dlatego, że nie jestem grupą docelową. Wydaje mi się, że to historia dla nastolatka, który utkwiony jest między dzieciństwem a dorosłością. Czasem to czułam i gdybym bardziej potrzebowała precyzować, kim tak naprawdę jestem, to jest dużo większa szansa, że książka odbiłaby na mnie większe piętno. Ale IT IS WHAT IT IS.
Nie rozumiem dlaczego znane historie są ledwie muśnięte indywidualnym spojrzeniem, większość z nich ma dużo większy potencjał na wplecenie w story Davida.
Moim zdaniem brak wiarygodności wynika z ciągłej przewidywalności historii. Ale jeżeli się odpuści uszczypliwość i zaakceptuje, że to po prostu jedna z historii na półce, które chcą Ci coś powiedzieć (hehe) to coś się usłyszy. Mi się usłyszało: sentymentalność i czasem malowniczość w takim stopniu, że odczuwałam przestrzeń lub - rzadziej - emocje.

"Baśń dla dorosłych" to dla mnie hasło, dzięki któremu momentalnie nastawiam uszy i wysłuchuję znaczenia tych słów. Tutaj jednak czasem przestawało mi się chcieć słuchać - dlaczego?
Chyba dlatego, że nie jestem grupą docelową. Wydaje mi się, że to historia dla nastolatka, który utkwiony jest między dzieciństwem a dorosłością. Czasem to czułam i gdybym bardziej potrzebowała...

więcej Pokaż mimo to