-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik1
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać10
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant2
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2020-05-24
2020-12-23
Całościowo podobała mi się ta książka, jeszcze nie miałam okazji poznać historii ruchów antyszczepionkowych i powiązania szczepień z autyzmem w tak pełnej i wyczerpującej formie, chociaż autor, z racji miejsca zamieszkania, nie rusza się właściwie poza własne podwórko, czyli USA.
Mimo to polskie wydanie czyta się bardzo dobrze, choć nie jest wolne od drobnych błędów: pomylenie w jednym miejscu ospy prawdziwej z wietrzną, pisanie o "prekursorce zdrowej żywności i neuropatii" (?), dwukrotnie o leczeniu choroby wirusowej antybiotykami (nie jestem lekarzem ale coś mi się to dziwne wydaje, może się mylę), czy o - moje ulubione - "nieswoistym zapaleniu elit" ¯\_(ツ)_/¯ .
Jednostkowe błędy polskiego wydania nie wpływają jednak ujemnie na ogólną wartość merytoryczną. Publikacja jest rzetelna, choć nie wszystkie fragmenty były równie jasne, jak ustępy odwołujące się do prawodawstwa czy polskie tłumaczenia wypowiedzi naukowców z kongresów na temat szczepień - autor twierdzi, że antyszczepionkowcy i szukający sensacji dziennikarze przeinaczają te wypowiedzi, ale niekiedy z przytoczonych fragmentów nie wynika to bardzo jednoznacznie. Podkreśliłabym też jeszcze bardziej aspekt ratowania życia przez szczepionki - szczepienia to najbardziej chyba doniosłe odkrycie współczesnej medycyny, obok antybiotyków. Trzeba o tym pisać wielkim, tłustym tekstem. Autor tego nie unika, ale ja jeszcze bardziej wyciągnęłabym ten aspekt przed nawias. Duży plus za pisanie otwartym tekstem o wielkich wtopach amerykańskiej służby zdrowia związanych ze szczepieniami. Pogląd autora na temat szczepień jest jednoznaczny, ale udało mu się nie przedstawić tematu w sposób stricte czarno-biały.
Ciekawe i warto.
Całościowo podobała mi się ta książka, jeszcze nie miałam okazji poznać historii ruchów antyszczepionkowych i powiązania szczepień z autyzmem w tak pełnej i wyczerpującej formie, chociaż autor, z racji miejsca zamieszkania, nie rusza się właściwie poza własne podwórko, czyli USA.
Mimo to polskie wydanie czyta się bardzo dobrze, choć nie jest wolne od drobnych błędów:...
2020-12-23
Skrótowy tekst z obwoluty "Rzeczy osobistych" wydał mi się co najmniej niefortunny:
"Kobiecość ma oznaczać piękno. A ono jest budowane codziennym dbaniem o urodę - myciem fryzurą, makijażem, perfumami. Kobiety w obozach, pozbawione włosów, strojów, możliwości codziennego krzątania się wokół swego wyglądu, tracą poczucie własnej wartości"
- no bo, myślę, czy to rzeczywiście był to problem w TAKICH okolicznościach? Czy uprawnione jest sprowadzanie sytuacji kobiet w obozach do - znowu i tylko - wyglądu? Meeeh?
Ale potem pojawiła się myśl: a co ja właściwie mogę o tym wiedzieć, skoro patrzę tylko przez, właściwie, dziurę w murze, przez fotoplastykon?
I rzeczywiście, nie miałam racji. Jak wyjaśnia była więźniarka Alicja:
"Wydawałoby się, że w trudnej chwili jako pierwsze odrzucimy błahe rzeczy, których normalnie nie zauważamy. Drobnostki niewarte wspomnienia. A to nieprawda. Drobnostki to są właśnie kamienie milowe przetrwania." (str. 300) Treść całej książki wyjaśnia wszystko i więcej.
A jakoś nie oczekiwałam po "Rzeczach osobistych" zbyt wiele, wydawało mi się, że będzie to książka złożona głównie z powietrza, bardziej broszura, może parę zdjęć, przepastna interlinia i tyle. Na pewno nie spodziewałam się tak wyczerpującego, wieloaspektowego, pełnego, uważnego studium, do tego napisanego świetnym językiem. A tu taka hojność losu!
Autorka porusza właściwie każdy temat związany z ubraniami i "drobnostkami", rzeczami osobistymi, o jakim tylko można pomyśleć w kontekście obozów zagłady; nie tylko studiuje faktury, tkaniny, kolory, desenie, kształty, ale jeszcze ubiera w nie prawdziwych ludzi, pisze, jak strój robił człowieka; odwiedza miejsca pamięci i prywatne strychy, rozmawia z Ocalonymi, z naukowcami, współczesnymi pasjonatami, a wszystko to osadza w szerszym kontekście kulturowym i antropologicznym! Jednym słowem efekt końcowy zawiera dokładnie wszystko, czego mogłabym oczekiwać od literatury faktu. Rozpływam się ze szczęścia!
To nie tylko dobra książka, to książka z gatunku mind-blowing, skończona i kompletna, dojechałam do ostatniej strony w nocy i miałam potem trudności z zaśnięciem. Wszystko jest w niej świetne, nawet podziękowania (!).
Dzieło!
Skrótowy tekst z obwoluty "Rzeczy osobistych" wydał mi się co najmniej niefortunny:
"Kobiecość ma oznaczać piękno. A ono jest budowane codziennym dbaniem o urodę - myciem fryzurą, makijażem, perfumami. Kobiety w obozach, pozbawione włosów, strojów, możliwości codziennego krzątania się wokół swego wyglądu, tracą poczucie własnej wartości"
- no bo, myślę, czy to...
2020-12-15
Oszczędna w środkach literackich powieść obyczajowa o dorastaniu i szukaniu swojej tożsamości wśród piętrowo zapętlonych relacji dorosłych, dla fanów tropienia nieoczywistych subtelności psychologicznych. Specyficzna, zorientowana właściwie wyłącznie na relacje międzyludzkie, ale pod względem nastroju ma coś w sobie, chociaż literacko bardziej podobała mi się subtelnie finezyjna "Obsesyjna miłość".
Oszczędna w środkach literackich powieść obyczajowa o dorastaniu i szukaniu swojej tożsamości wśród piętrowo zapętlonych relacji dorosłych, dla fanów tropienia nieoczywistych subtelności psychologicznych. Specyficzna, zorientowana właściwie wyłącznie na relacje międzyludzkie, ale pod względem nastroju ma coś w sobie, chociaż literacko bardziej podobała mi się subtelnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-09
"O północy w Czarnobylu" to imponująca analiza przyczyn i następstw katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, napisana w oparciu o czterocyfrową liczbę źródeł, sięgająca od pierwszych osadników budujących osadę Prypeć po, dosłownie, radioaktywne jeże w Czerwonym Lesie. Finiszuje gdzieś na ukończeniu budowy nowego sarkofagu, aka Arki, dla ruin reaktora.
Wielkie to i wyczerpujące dla nie-geeka, ale skłamię, jeśli powiem, że tak świetnie mi się czytało to tłuste kompendium. Autor bardzo pilnuje się, żeby opisywać wszystko żywo, barwnie i szczegółowo, i ostatecznie cokolwiek przedobrzył. To nawet nie chodzi o szczegóły naukowe - wręcz przeciwnie, tu poziom szczegółów jest taki, o, akurat dla uważnego laika - ale o całokształt; o pisanie, jakie kto ma wykształcenie, sposób bycia, jakie miał dzieciństwo, gdzie mieszka, jakie lubi krawaty i czy czesze się na boczek, a wszystko to w jednym zdaniu - no nie, to nie jest takie znowu miłe w czytaniu. Autor jest bardzo dobry w wierceniu w źródłach, ale pisarzem mógłby być nieco lepszym, żeby było naprawdę wyśmienicie.
Lekturę mimo wszystko warto dokończyć, bo jest taka solidna, ale pokonywanie kolejnych wypiętrzeń tekstu przypomina raczej pełzanie w ołowianym pancerzu (dobrze chroni przed promieniowaniem gamma, co nie) po zwałach bitumicznych, niż lekki locik nad całokształtem zagadnienia, dostarczający pouczającej rozrywki.
"O północy w Czarnobylu" to imponująca analiza przyczyn i następstw katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, napisana w oparciu o czterocyfrową liczbę źródeł, sięgająca od pierwszych osadników budujących osadę Prypeć po, dosłownie, radioaktywne jeże w Czerwonym Lesie. Finiszuje gdzieś na ukończeniu budowy nowego sarkofagu, aka Arki, dla ruin reaktora.
Wielkie to i...
2020-11-30
W pierwszą książkę K. Nosowskiej ("A ja żem jej powiedziała...") zainwestowałam simoleony z własnej kiesy (porwała mnie fala pozytywnych opinii) i potem tego żałowałam, bo publikacja okazała się raczej zbiorkiem niespecjalnie oryginalnych notek blogowych, niż tak zwaną literaturą. "Powrót z bambuko" obadałam, bo leżał u rodziny. Rzuciło mi się w oczy, że - hura - tenże tomik oferuje przynajmniej więcej tekstu (pamiętam, jak szczerze mnie zaskoczyło, że "A ja żem jej powiedziała..." zawiera właściwie przeważnie obrazki, bynajmniej nie autorstwa wymienionej z nazwiska na okładce). Czyli chociaż uzbierało się na tyle materiału, żeby usprawiedliwić zużywanie papieru (w przypadku poprzedniej książki było to IMO dyskusyjne).
A treść? Znacznie mniej humorystyczna niż w "A ja żem jej powiedziała...", siląca się na filozofowanie i nieco trącąca pouczaniem, chociaż może pani Katarzyna nie miała takich intencji (w wywiadach sprawia raczej wrażenie sympatycznej i wrażliwej osoby). Forma to znowu zbiór czegoś w stylu felietonów na tematy współczesno-mainstreamowe, i niby w którymś z nich autorka zastrzega, że nie chce, żeby traktowano ich treść jako prawdy uniwersalne, ale jakoś ogólne wrażenie pozostawione przez lekturę wydaje się temu przeczyć - niektóre z tych tekstów mógłby napisać jakiś internetowy "duchowy trener personalny" aka coach, pozostawiają taki lepki osadzik zadowolonej z siebie prawdy objawionej.
Inne teksty przypominają z kolei zadanie domowe zalecone przez terapeutę, przy czym akurat straszne wspomnienia z dzieciństwa były w tym zbiorku najciekawsze: autentyczne, przepełnione szczerymi emocjami i pouczające, dla mnie są ważnym głosem w walce z przemocą wobec dzieci, zwłaszcza tej, która uchodzi za "normalne metody wychowawcze" - cieszę się, że świadomość społeczna jest w tym względzie coraz większa.
Całość "Powrotu z bambuko" jest chyba nieco lepsza niż "A ja żem jej powiedziała...", ale nadal przypomina wydrukowany fanpage z medium społecznościowego. Może budzić sympatię, ale nie jest uniwersalnie inspirująca. Polecam tym, którzy chcą sami siebie oszukać, że kończą z marnowaniem czasu na fejsie i tym razem przeczytają "prawdziwą książkę" - oto i przedłużenie fejsowego kontentu zaklęte w papier i okładkę.
W pierwszą książkę K. Nosowskiej ("A ja żem jej powiedziała...") zainwestowałam simoleony z własnej kiesy (porwała mnie fala pozytywnych opinii) i potem tego żałowałam, bo publikacja okazała się raczej zbiorkiem niespecjalnie oryginalnych notek blogowych, niż tak zwaną literaturą. "Powrót z bambuko" obadałam, bo leżał u rodziny. Rzuciło mi się w oczy, że - hura - tenże...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-12
Miało być świetnie, zbiór opowiadań osadzonych w scenografii PRLowskiej wsi, recenzje entuzjastyczne - niestety nie czuję ani stylu, ani klimatu tego zbiorku, chociaż byłam pewna, że będę się zachwycać. Opowiadania są krótkie, najwyraźniej z rozmysłem urywane w momentach kulminacyjnych, co paradoksalnie produkuje raczej letni efekt. Formuła miesza zmysłowy realizm z wtrętami magiczno-onirycznymi, które wydają się przemycone do narracji jakby na siłę. Jakoś nie udało mi się dostrzec głębi tych opowiadań, nie wiem, o co chodziło autorce, poza oczywistym oddaniem hołdu przeszłości. Najciekawsze w tym tomiku były regionalizmy - zawsze jakiś plus, ale literacko "Guguły" okazały się historią dla kogoś innego.
Miało być świetnie, zbiór opowiadań osadzonych w scenografii PRLowskiej wsi, recenzje entuzjastyczne - niestety nie czuję ani stylu, ani klimatu tego zbiorku, chociaż byłam pewna, że będę się zachwycać. Opowiadania są krótkie, najwyraźniej z rozmysłem urywane w momentach kulminacyjnych, co paradoksalnie produkuje raczej letni efekt. Formuła miesza zmysłowy realizm z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-02
"Sięgnięte po" dzięki powtórce "Spadkobierców" - przepadam zwłaszcza za odcinkami z Marią Czubaszek! A "Każdy szczyt ma swój CZUBASZEK" to zupełnie miła lektura; jeśli już na świecie musi istnieć "literatura celebrycka" to niech istnieje właśnie taka! Szczególnie atrakcyjne są wspomnienia życia towarzyskiego Warszawy z lat 60. i 70. Do tego zdjęcia i "znaleziska z tapczanu", opinie znajomych twórców o głównej bohaterce, fragmenty tekstów, rysunki i inne, a wszystko zdobyte i zgromadzone dzięki niewątpliwemu poświęceniu Artura Andrusa, który w wypełnianiu tego zadania ŁATWO NIE MIAŁ. Największym bowiem minusem wydania okazała się ograniczona chęć Marii Cz. do współpracy, bo, jak się okazało, ta nietuzinkowa postać nie lubiła wspomnień. Momentami antypatia owa rzutuje na efekt wynikowy, tzn. opisywaną tu książkę. Tak czy inaczej można łyknąć - dla kulturalnej rozrywki.
"Sięgnięte po" dzięki powtórce "Spadkobierców" - przepadam zwłaszcza za odcinkami z Marią Czubaszek! A "Każdy szczyt ma swój CZUBASZEK" to zupełnie miła lektura; jeśli już na świecie musi istnieć "literatura celebrycka" to niech istnieje właśnie taka! Szczególnie atrakcyjne są wspomnienia życia towarzyskiego Warszawy z lat 60. i 70. Do tego zdjęcia i "znaleziska z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-09-30
Syn sławnego ojca, Joe Hill, na pewno stara się kontynuować dzieło Stephena Kinga, ale nie nieudolnie i nie popadając w kopiarstwo: "N0S4A2" to bardzo dobry kawałek rozrywkowej literatury zrodzony z fantazji autora i zręcznej żonglerki ukochanymi przez miłośników horrorów kliszami.
Nie jest to może powieść genialna ani w żaden sposób nowatorska, ale historia toczy się gładko, opowieść ubarwiają trafne i kreatywne porównania, a płynne odwoływanie się do wszystkich zmysłów w opisach zdarzeń i lokacji bardzo uplastycznia narrację: autor pisze o obrazach, dźwiękach i zapachach, i dzięki temu banalnie proste staje się tak zwane Wczucie Się W Klimat. Tym samym powieść bywa całkiem straszna jeśli tylko grać w jej grę, i trzyma w napięciu na tyle, żeby chciało się po nią odruchowo sięgać w wolnej chwili. Z kolei liczne odwołania do popkultury, zwłaszcza Świąt Bożego Narodzenia w najbardziej amerykańskim z możliwych wymiarze, budzą miłe odczucia paradoksalnego (wszak to powieść grozy) bezpieczeństwa i eksploatacji dobrze znanego terenu.
Do czytania jesienią i zimą pod kocykiem i w nastrojowym oświetleniu? Tak! Jako prezent pod choinkę? Tak! Straszna Gwiazdka, pogłos Halloween, horrory retro. To tu!
Syn sławnego ojca, Joe Hill, na pewno stara się kontynuować dzieło Stephena Kinga, ale nie nieudolnie i nie popadając w kopiarstwo: "N0S4A2" to bardzo dobry kawałek rozrywkowej literatury zrodzony z fantazji autora i zręcznej żonglerki ukochanymi przez miłośników horrorów kliszami.
Nie jest to może powieść genialna ani w żaden sposób nowatorska, ale historia toczy się...
2020-09-17
Niespecjalnie odkrywcza, ale mimo to bardzo ciekawa książka: autor prześlizguje się przez historię ludzkości od najgłębszej prehistorii po czasy współczesne, tu machnie fizyką, tam pozwoli liznąć biologii, gdzieniegdzie zastawi sidła z rozkosznie kontrowersyjnej tezy, westchnie filozoficznie, coś niecoś zabawnie skomentuje, a kończy uderzając w tony nieco patetyczne. Przy tym starannie i elegancko unika jakiejkolwiek szczegółowości, dzięki czemu jest to książka do hamaka, ale i rozrywka na wysokim poziomie. Może trochę dziwi mnie tak wielka popularność tej serii (patrz pierwsza uwaga o braku odkrywczości) ale ta gładka w przyswajaniu formuła ma mnóstwo zalet i chętnie przeczytam jeszcze jedną książkę autora (więcej chyba nie, bo jeśli już w tym jednym tomie się nieco powtarzał, to i w kolejnych spodziewam się nawarstwień deja vu).
Niespecjalnie odkrywcza, ale mimo to bardzo ciekawa książka: autor prześlizguje się przez historię ludzkości od najgłębszej prehistorii po czasy współczesne, tu machnie fizyką, tam pozwoli liznąć biologii, gdzieniegdzie zastawi sidła z rozkosznie kontrowersyjnej tezy, westchnie filozoficznie, coś niecoś zabawnie skomentuje, a kończy uderzając w tony nieco patetyczne. Przy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-30
Specyficzna publikacja popularno-naukowa o wielkich zaletach wizualnych, maksymalnie przeglądowa: porusza chyba wszystkie najważniejsze tematy, jakimi para się szeroko pojęta nauka, od powstania wszechświata, przez kulturę i antropologię, po futurystyczne technologie. Każdy rozdział zajmuje zaledwie dwie (!) strony, więc domyślam się, że streszczenie większości zagadnień do takiej kompaktowej objętości wymagało niezłego główkowania. Szacun, a jak.
Olbrzymim plusem tej książki jest szata graficzna. Ilustracje to dzieła pomysłowości same w sobie, każdy rozdział streszczony jest na wielkiej, unikatowej grafice. Niezmiernie przyjemnie się to studiuje i podziwia.
Zawartość merytoryczna jest niewątpliwie przemyślana jeśli chodzi o dobór tematów, ale wykonanie nie dźwignęło narzuconych ograniczeń objętości. To takie repetytorium rodzące więcej pytań, niż odpowiedzi. Niektóre rozdziały mało co wyjaśniają - na pewno ciężko jest przedstawić skomplikowane zagadnienia w prosty, skrótowy sposób. Autor próbował, ale nie dokonał IMO niczego przełomowego ani wybitnego w tej kategorii.
Dla wydawcy polskiego natomiast karny strzał encyklopedią w potylicę. W tekstach jest zdecydowanie za dużo literówek jak na tak szczupłe objętościowo rozdziały - w każdym czy prawie każdym rozdziale błędów w druku jest nawet po kilka. Wygląda to tak, jakby wydawca dał tekst do przetłumaczenia kilku stażystom, i jakby gotowych tłumaczeń nikt nigdy dokładnie nie przeczytał przed zamknięciem wydania. Biorąc pod uwagę to, że książka jest przede wszystkim piękna, a nie merytorycznie przełomowa, taka skaza na urodzie jest poważną wadą.
Specyficzna publikacja popularno-naukowa o wielkich zaletach wizualnych, maksymalnie przeglądowa: porusza chyba wszystkie najważniejsze tematy, jakimi para się szeroko pojęta nauka, od powstania wszechświata, przez kulturę i antropologię, po futurystyczne technologie. Każdy rozdział zajmuje zaledwie dwie (!) strony, więc domyślam się, że streszczenie większości zagadnień do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-08
Bardzo fajna, inspirująca książka o tym, jak usprawnić zapamiętywanie, albo raczej: zwiększyć szanse na zapamiętanie czegoś, zawierzając wskazówkom z badań naukowych.
Słabością wielu innych książek o pamięci jest to, że ich autorzy mają tendencję do wychwalania pod nieboskłon jednej metody (zazwyczaj takiej, którą sami wymyślili), i nieobiektywnie obiecują gruszki na wierzbie; tymczasem pan Kotarski proponuje nie tępy wytrych, ale całą skrzynkę różnorodnych narzędzi, których można używać naraz, w zestawach lub wymiennie, zależnie od potrzeb i upodobań. Sam zachęca też do testowania metod dla różnych celów i w różnych sytuacjach, i do krytycznej weryfikacji.
Temat jest dla mnie nienowy, ale przyjemnie zaskoczyło mnie, że o wielu przytaczanych w książce zależnościach dowiaduję się po raz pierwszy, a mnemotechniki stanowią mikry ułamek opisywanych metod (chyba każdy, kto zetknął się z tematem usprawniania pamięci, czuje się nieco przekarmiony mnemotechnikami). Za to można dowiedzieć się, jak zapamiętać dany materiał na dłużej dzięki metodzie terminatora, tancerki, papugi (i to przeklinającej!) czy testu zderzeniowego.
Wydanie uzupełniają liczne przypisy zawierające ciekawostki na różniste tematy, które uzmysławiają, że świat jest bardzo ciekawym miejscem i że zagadnień do nauki przez całe życie można wynaleźć aż nadto.
Jeśli ktoś szuka prezentu dla świeżo upieczonego licealisty czy studenta, to POLECAM SERDECZNIE tę pozycję, naprawdę warto iść w bój edukacyjny z pewnym chytrym uzbrojeniem (patrz: metody z książki). Jest to jednak też wart uwagi tom dla ciekawych świata osób, które edukację formalną już ukończyły.
Bardzo fajna, inspirująca książka o tym, jak usprawnić zapamiętywanie, albo raczej: zwiększyć szanse na zapamiętanie czegoś, zawierzając wskazówkom z badań naukowych.
Słabością wielu innych książek o pamięci jest to, że ich autorzy mają tendencję do wychwalania pod nieboskłon jednej metody (zazwyczaj takiej, którą sami wymyślili), i nieobiektywnie obiecują gruszki na...
2020-06-15
Zainteresowała mnie niedawno trylogia "Hotel Varsowie" Sylwii Zientek, z fabułą osadzoną w dawnej Warszawie; "Kolonię Marusia" łyknęłam najsampierw, żeby sprawdzić, czy twórczość autorki dobrze rokuje, i czy opłaca się inwestować czas i środki we wspomnianą wyżej opasłą trylogię historyczną.
Wynik badania: nie bardzo.
No to tak, "Kolonia Marusia" to losy trzech pokoleń kobiet układających sobie życie w cieniu wspomnienia zbrodni wołyńskich Ukraińskiej Powstańczej Armii. Rzecz pisana jest na kanwie historii własnej rodziny autorki, jej matki i babki. Niedługa. Trochę beletrystyka historyczna, trochę wspomnienia vel (auto)biografia, szczypta literatury faktu.
Beletrystycznie nie ma się czym podniecać. Autorka postawiła na raczej prosty styl, który ma tę zaletę, że jest bezpretensjonalny, i tę wadę, że nie jest nawet odrobinę finezyjny, a do tego jest zbudowany na słabych kliszach: po prostu nie ma w tym sztuki (a przecież, było nie było, literatura jest sztuką). Myślę, że styl ten sprawdziłby się w powieści dla młodzieży, ale cóż z tego optymistycznego wniosku, skoro "Kolonia Marusia" jest powieścią dla dorosłych.
No dobra, a jeśli "Kolonia Marusia" miała przede wszystkim być osobistym rozliczeniem się z przeszłością, pomnikiem rodzinnym ku pamięci, to skąd bałagan faktograficzny? Czemu najpierw dowiadujemy się, że Konstancja, babka narratorki, była o osiemnaście lat młodsza od swojego męża Władysława, a później - że gdy wychodziła za mąż, miała osiemnaście lat, a on czterdzieści pięć? Dlaczego czytamy, że "tę właśnie dziewczynę podpowiedział Władkowi swat", a potem - że Władek pracował z ojcem Konstancji i z tej znajomości urodził się pomysł małżeństwa z samą zainteresowaną? Takie oczywiste nieścisłości poniekąd na wstępie zaprzeczają dobrej realizacji funkcji upamiętnienia historii rodzinnej.
Jeśli chodzi o wartość "Kolonii..." jako powieści historycznej, jest to raczej próba sprostania zadaniu, niż skończone dzieło. Język niewspółczesny (tu nie tak znowu dawny, ostatecznie akcja powieści zaczyna się w latach 30. ub. w.) można albo czuć i ożywiać, albo próbować go naśladować - tu mamy do czynienia z syntetycznym naśladownictwem, polegającym na pisaniu "dziatki" zamiast "dzieci" i "zaniemóc" zamiast "zachorować". Nie nadążam z czytaniem "Chłopów" Reymonta na uspokojenie.
Do tego mamy celebrowanie własnego "ja" głównej bohaterki (trudno oczywiście jednoznacznie stwierdzić, w jakim stopniu autorka się z nią utożsamia) która przeżywa egotycznie, że pisała książki, pisze książki i będzie pisać książki, i w ogóle artystka z niej. A w tle ten straszny krzyk mordowanych... Jakoś ten egotyzm jest w tym wszystkim nieładny.
Moim skromnym zdaniem, choć nie doszło do literackiej tragedii, nie ma się czym zachwycać. "Hotel Varsovie" może kiedyś przeczytam, ale wyłącznie w przypadku zaistnienia warunku tak zwanego braku laku.
Zainteresowała mnie niedawno trylogia "Hotel Varsowie" Sylwii Zientek, z fabułą osadzoną w dawnej Warszawie; "Kolonię Marusia" łyknęłam najsampierw, żeby sprawdzić, czy twórczość autorki dobrze rokuje, i czy opłaca się inwestować czas i środki we wspomnianą wyżej opasłą trylogię historyczną.
Wynik badania: nie bardzo.
No to tak, "Kolonia Marusia" to losy trzech pokoleń...
2020-06-07
Cóż, nie mam wątpliwości, że jest to arcydzieło. Jest to powieść szalenie dopracowana, wyszukana w warstwie językowej, odmalowująca portrety bohaterów z wielką maestrią, w pełnej palecie barw i światłocieni tak subtelnych, że większość z nas nigdy by czegoś takiego nie wymyśliła, choćby sto lat myślała.
Jednocześnie pozostaje dziełem specyficznym nawet w obszarze literatury klasycznej, bo pod względem fabuły jest bardzo... równa, to znaczy na jakikolwiek fabularny kamień milowy trzeba czekać, i czekać, i czekać, i jeszcze raz podkreślę, że czekać. Akcja rozwija się dopiero gdzieś koło strony sześćsetnej (!) a i to o tyle, o ile. Najbardziej brzemienne w znaczenie wydarzenia to kwestia ostatnich pięćdziesięciu stron. Co jeszcze bardziej zaskakujące, na dziewięciuset stronach powieści praktycznie brak przysłowiowych opisów przyrody, opisy lokacji są bardzo skąpe - prawie pełną objętość tej wiktoriańskiej cegły zajmują bohaterowie (a jest ich zaledwie kilku!), ich psyche i soma, no i oczywiście relacje społeczne.
Jednym słowem, literacki "slow food" w formie SKRAJNEJ.
O dziwo, powieść nie jest nudna, pod warunkiem że nie czyta się jej inaczej niż w pełnym skupieniu, "na pieszo", wręcz leniwie. Przypomina to przejażdżkę dorożką przez pięknie utrzymany park - dramatycznych zdarzeń nie będzie, a krajobraz za oknem nie będzie się bynajmniej szybko zmieniał, ale przecież jest miło i refleksyjnie.
Dla spragnionych rozrywek skończenie analogowych, dosłownie i w przenośni.
Cóż, nie mam wątpliwości, że jest to arcydzieło. Jest to powieść szalenie dopracowana, wyszukana w warstwie językowej, odmalowująca portrety bohaterów z wielką maestrią, w pełnej palecie barw i światłocieni tak subtelnych, że większość z nas nigdy by czegoś takiego nie wymyśliła, choćby sto lat myślała.
Jednocześnie pozostaje dziełem specyficznym nawet w obszarze...
2020-06-02
Po przeczytaniu pysznych "Światów równoległych" Łukasza Lamży siłą rozpędu zabrałam się od razu za "Fakt, nie mit", który wzięłam na czytelniczy celownik odkąd tylko wyszedł. Bardzo cenię autorów bloga "Crazy nauka" za rzeczowe i ciekawe artykuły popularnonaukowe. Autorzy bez wątpienia mają talent popularyzatorski, i w warunkach Internetu sprawdza się on świetnie. W przypadku książki... Mam parę "ale".
Pomysł na "Fakt, nie mit" to gruntowne rozprawienie się z fałszywymi (z gruntu lub przeważnie) przekonaniami z obrębu tematów okołonaukowych, zrealizowane w uporządkowanej, przyjaznej czytelnikowi formie: każdy rozdział ma streszczenie, część z odpowiedziami na najczęstsze pytania itd.
Realizacja tegoż pomysłu jest dobra, ale nie idealna. Chyba rzecz w tym, że to, co sprawdza się w (z natury swej pędzących do przodu) mediach społecznościowych, ujawnia swoje braki i braczki w przypadku książki. Na przykład wygłaszanie stwierdzeń kategorycznych ("na zdaniu rodziców nie powinno się opierać żadnych poważnych badań naukowych") jest dopuszczalne na fejsie, bo jest chwytliwe, ale na papierze prosi się o gruntowne uargumentowanie, szersze niż tylko "bo rodziców ponoszą emocje" - na miejscu samych zainteresowanych, tzn. rodziców, poczułabym się zlekceważona. Zabrakło mi tu też położenia na drugiej szali zalet badań przekrojowych, bo przecież nie można powiedzieć, że wywiady z respondentami są kompletnie bezużytecznym i nienaukowym narzędziem, co nie. W tym samym rozdziale o szczepionkach można zresztą znaleźć niedociągnięcia, które niekiedy wręcz zniekształcają przekaz: "Tej chorobie [śwince] towarzyszą również inne powikłania, np. zapalenie płuc czy ucha środkowego, które zachodzą w przypadku szczepienia" (z kontekstu wynika, że nie zachodzą). "Tiomersal bywa używany jako środek zabezpieczający szczepionki przed bakteriami i grzybami lub jako substancja pozostała po produkcji szczepionki". E? Produktu ubocznego się "używa"? Dalej: autor aż dwa razy podkreśla, że w ciągu ostatnich 20 lat nie odnotowano żadnego zgonu w następstwie szczepienia, ale nie wyjaśnia nic bliżej - nie wiadomo, czy dwadzieścia lat temu był zgon, czy nie ma takich statystyk, czy skąd się wziął właściwie taki a nie inny okres.
Rozdziały są dość nierówne, na przykład teoria ewolucji została potraktowana bardzo skrótowo i trochę po macoszemu, a za to "groźne promieniowanie" emitowane przez rozmaite urządzenia doczekało się de facto aż trzech osobnych rozdziałów (ale trzeba przyznać, że obrazowe porównania z tych trzech rozdziałów pozwoliły mi naprawdę dobrze zrozumieć, o co kaman).
Wreszcie, "Światy równoległe" podobały mi się bardziej, bo Ł. Lamża ma po prostu lepsze pióro, lepsze do pisania książek, jeśli wiecie, co mam na myśli - w przypadku wydań papierowych ma się trochę wyższe, czy też może po prostu nieco inne, wymagania niż wobec tekstów internetowych. Na przykład: memiczne internetowe powiedzonka ("i tu wchodzi, cały na biało...") są nadużywane już w samym necie, po co powtarzać je jeszcze w książkach?
Ogółem, nie jest to najlepsza książka popularnonaukowa, jaką można przeczytać. Ale czy przeczytać ją warto? Oczywiście, że tak - można się dowiedzieć z niej wielu ciekawych rzeczy o świecie. To nie jest zła pozycja. Można łyknąć ebuczka.
Po przeczytaniu pysznych "Światów równoległych" Łukasza Lamży siłą rozpędu zabrałam się od razu za "Fakt, nie mit", który wzięłam na czytelniczy celownik odkąd tylko wyszedł. Bardzo cenię autorów bloga "Crazy nauka" za rzeczowe i ciekawe artykuły popularnonaukowe. Autorzy bez wątpienia mają talent popularyzatorski, i w warunkach Internetu sprawdza się on świetnie. W...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-27
Dość syntetyczna, ale bogata merytorycznie i szalenie ciekawa książka o teoriach pseudonaukowych i spiskowych. Bardzo zaimponowało mi podejście autora przyświecające mu w pisaniu tej pozycji i nie ukrywam, że podobnego brakuje mi w Internecie, nawet wśród tych z internautów, którzy twierdzą, że "promują naukę" - otóż, jak pisze sam autor, "łatwiej jest wyśmiać, niż argumentować" - ot co. A kpina i szyderstwo, chociaż łatwe i przyjemne dla szydzącego, nie prowadzą na dłuższą metę do niczego wartościowego. Tym samym autor założył sobie, że nie będzie odrzucał z automatu najbardziej nawet absurdalnej z pozoru teorii ani oceniał jej zwolenników, tylko zgromadzi argumenty za i przeciw, a potem przedstawi je czytelnikowi.
Owoce tego podejścia są obfite i odżywcze: po pierwsze, z każdego rozdziału możemy się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy z naprawdę szerokiego przekroju wiedzy jaką oferuje współczesna nauka. Po drugie, możemy się poczęstować jednym z wielu wartościowych wniosków pośrednich: na przykład, że zwolennicy niektórych pseudoteorii odwołują się do "krytycznego myślenia" i "indywidualizmu naukowego" (no wiecie... "włącz myślenie" i "otwórz oczy") a sami operują nie tyle logicznym wnioskowaniem i oceną mierzalnych faktów, co przede wszystkim emocjami, a jawne sprzeczności w swoich teoriach ignorują z uporem lodowca. Po trzecie wreszcie, autor wyjaśnia bardzo nieraz złożone i skomplikowane zagadnienia w zrozumiały i łatwy do śledzenia sposób, nie upraszczając ich przy tym do przesady, a z jego tez i wniosków wprost bije zdrowy rozsądek i krytyczne podejście - krytyczne w dobrym sensie, to znaczy z założeniem, że dobrze zachować otwarty umysł, i - jeśli dowody na to pozwolą - dać się przekonać. Bardzo to wszystko eleganckie i przekonujące zdrowym umiarkowaniem.
Trochę szkoda, że książka nie jest nieco bardziej szczegółowa, jest w niej parę ewidentnych (nawet jeśli zgodzić się na skrótowość formy) luczek; z drugiej strony - szerokie omówienie podejmowanych zagadnień można znaleźć w tomach w całości im poświęconych. I tak szacun za zupełnie satysfakcjonujący rezultat próby kondensacji tak gargantuicznych naukowych wieloświatów.
Polecam, świetnie się bawiłam.
Dość syntetyczna, ale bogata merytorycznie i szalenie ciekawa książka o teoriach pseudonaukowych i spiskowych. Bardzo zaimponowało mi podejście autora przyświecające mu w pisaniu tej pozycji i nie ukrywam, że podobnego brakuje mi w Internecie, nawet wśród tych z internautów, którzy twierdzą, że "promują naukę" - otóż, jak pisze sam autor, "łatwiej jest wyśmiać, niż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-01
Ah. Ameryka dzika, pionierzy, przeprawa wozami ze Springfield do Kalifornii - me gusta. Ale wykonanie już no me gusta. To znaczy nie było tragicznie, ale mogło być o kilka klas lepiej; liczyłam na klimat, realizm i inne fajerwerki, ale ta powieść to niewiele więcej ponad ambitniejsze opowiadanie blogowe. Nastrój nie ma większych szans wyrosnąć, a co dopiero rozkwitnąć na ubogiej glebie skrótowych, raczej tekturowych opisów: tu jakiś gęsty las, tam jezioro, potem zamarznięte jezioro, tudzież jakiś bliżej niedookreślony "wielki dom" - zmienia się to jak plansze na przedstawieniu szkolnym i jest podobnie realistyczne. Warstwa obyczajowa trąciła sztampą, a chwyty grozy były niekiedy mocno tanie, choć i tak okazały się najlepszym elementem całości. Czyli: przeciętna powieść grozy udająca ambitniejszą obyczajówkę. Nic specjalnego. Rzecz na niewymagający nastrój.
Ah. Ameryka dzika, pionierzy, przeprawa wozami ze Springfield do Kalifornii - me gusta. Ale wykonanie już no me gusta. To znaczy nie było tragicznie, ale mogło być o kilka klas lepiej; liczyłam na klimat, realizm i inne fajerwerki, ale ta powieść to niewiele więcej ponad ambitniejsze opowiadanie blogowe. Nastrój nie ma większych szans wyrosnąć, a co dopiero rozkwitnąć na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-29
Przemilusi thriller z elementami gotyckiej powieści grozy i smaczkami z horroru klasy C, rezonujący Stephenem Kingiem, napisany z pasją i ewidentną frajdą, jakby z miłym przekonaniem, że czytelnik również docenia ten klimat i kuma upiorną bazę.
Jednocześnie jest to książkowy (nomen omen) przykład typowo rozrywkowej literatury pociągowej - nawet długość na to wskazuje, zupełnie jakby autor napisał to w jedną noc i pół flaszki, a potem zredagował w kolejce do stomatologa. To miła, trochę nostalgiczna rozrywka na parę godzinek, ale jestem przeświadczona, że gdyby J.K. nieco rozbudował tę historię, wyszłaby świetna w swoim gatunku powieść grozy.
Niemniej lubię książki Ketchuma niezależnie od długości; czytając je czuję się, jakbym oglądała horror z lat 80. na kasecie VHS, w którym zamiast komputerowych efektów specjalnych są gumowe maski i kukiełki. ♡
Przemilusi thriller z elementami gotyckiej powieści grozy i smaczkami z horroru klasy C, rezonujący Stephenem Kingiem, napisany z pasją i ewidentną frajdą, jakby z miłym przekonaniem, że czytelnik również docenia ten klimat i kuma upiorną bazę.
Jednocześnie jest to książkowy (nomen omen) przykład typowo rozrywkowej literatury pociągowej - nawet długość na to wskazuje,...
2020-03-21
"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" to wyciskający łzy wzruszenia i nieomal bólu (i to więcej niż raz) zbiór wspomnień radzieckich żołnierek walczących w drugiej wojnie światowej, od kucharek po czołgistki. Siłą rzeczy natura tych wspomnień jest bardzo jednostronna (na pewno mieszkanki ziem, przez które przeszła Armia Czerwona, zgoła inaczej zapamiętały radzieckich żołnierzy niż koleżanki po broni tychże), ale wszystkie ofiary strasznej historii XX wieku zasługują na wieczną pamięć - wszyscy ludzie, wszystkie zwierzęta. Ten tom jest o mężczyznach, kobietach, dzieciach, zwierzętach, o sprzymierzeńcach i wrogach, o wszystkich ofiarach. Jeszcze w żadnej chyba książce nie widziałam tylu wielokropków - urwanych, niedopowiedzianych zdań. Sama autorka prawie nie zabiera głosu, ale z tej garści skreślonych przez nią akapitów przebija wielkie zaangażowanie i czułość dla rozmówczyń. Dziękuję jej za tę pracę.
"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" to wyciskający łzy wzruszenia i nieomal bólu (i to więcej niż raz) zbiór wspomnień radzieckich żołnierek walczących w drugiej wojnie światowej, od kucharek po czołgistki. Siłą rzeczy natura tych wspomnień jest bardzo jednostronna (na pewno mieszkanki ziem, przez które przeszła Armia Czerwona, zgoła inaczej zapamiętały radzieckich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-21
Przyczyny, przebieg, następstwa, tuszowanie i wreszcie - oddanie sprawiedliwości ofiarom Wielkiego Głodu na Ukrainie, eks-ZSSR, 1932-33. Bardzo rzeczowa, dość beznamiętna analiza realizująca punkty od A do Z, bez poświęcania żadnej literze więcej uwagi. Jako wypchaną konkretami literaturę faktu bardzo przyjemnie się ten tom pochłania, ale, jeśli bym miała wybierać, to wolę kronikarki, z których tekstów bije talent prozatorski i głębokie współodczuwanie z bohaterami opisywanych zdarzeń historycznych (Anna Reid czy M. Grzebałkowska). Tu mamy taką, o, pracę historyczną na możliwości pilnego doktoranta, który jednak na wszelki wypadek nie chce się wychylać nadawaniem swojej pracy rysów indywidualnego stylu.
Przyczyny, przebieg, następstwa, tuszowanie i wreszcie - oddanie sprawiedliwości ofiarom Wielkiego Głodu na Ukrainie, eks-ZSSR, 1932-33. Bardzo rzeczowa, dość beznamiętna analiza realizująca punkty od A do Z, bez poświęcania żadnej literze więcej uwagi. Jako wypchaną konkretami literaturę faktu bardzo przyjemnie się ten tom pochłania, ale, jeśli bym miała wybierać, to wolę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Janina bawi i uczy - niepoważna książka o tematach ważnych to wyborny pomysł, bo można zabrać lekką, zabawną lekturkę na wczasy i zupełnie "przez przypadek" dowiedzieć się czegoś wartościowego (to coś jak przemycanie drastycznie zdrowych brokułów w ociekającej pysznymi tłuszczami trans zapiekance... jeśli trzymać się konwencji humoru z książki).
Dziełko traktuje o podstawach statystyki i metodologii prowadzenia badań naukowych, ale trzeba przyznać jedno: mimo że żadnych ciekawostek dla starych wyjadaczy się w nim nie uświadczy, to jednak te podstawy podstaw są bardzo zrozumiale wyjaśnione. Myślę, że porcja wiadomości zaserwowana w tym tomiku jest zupełnie wystarczająca dla statystycznego (nomen omen, omg, lols) czytelnika, który dowie się paru przydatnych rzeczy o tym, jak wizualizować dane, żeby nie wprowadzać odbiorcy w błąd, jak rozpoznać (nie)wartościowe badanie naukowe, i jak nie dać się nabrać na któryś z najpopularniejszych błędów wnioskowania. Całkiem nieźle!
Poczucie humoru autorki bez wątpienia sprawia, że robi się człowiekowi sympatyczniej, a do lektury miło i chętnie się wraca. Jednak to właśnie w warstwie humoru zrodziło się jedyne właściwie zastrzeżenie, jakie mam do książki jako całości (uwaga, zastrzeżenie ma podpunkty).
Po pierwsze, humor to miły, ale powtarzalny - do tego stopnia, że żarty można z grubsza posortować na te o zwierzętach ("puchate" owce, labradory) i te o słodyczach (cukiernia i różne rodzaje ciast). Po drugie, czasem to żartowanie przypomina próbę zagłaskania kotka na śmierć: te piętrowe, ciągnące się przez pół strony humorystyczne porównania (nie do końca uzasadnione, jeśli wziąć pod uwagę wspomnianą wyżej powtarzalność) sprawiały czasem, że trudno było uchwycić celowość zdania. Niemniej nie znaczy to, że tejże celowości gdzieś brakowało - treść jako taka (po obraniu jej z żarcików) jest bardzo dobrze przemyślana, i chylę czoła, że autorce udało się zaplanować tak gładko łączący się tekst z tymi wszystkimi anegdotkami, wtrąceniami i oczywiście treścią merytoryczną. Jedyna wtopa, a właściwie wtopcia (bo bez znaczenia dla całości), to wzmianka o tym, że Kopernik obalił teorię heliocentryczną Ptolemeusza. Hm.
Ale tam. Ogólnie: warto. Przyznaję to, chociaż z humorem autorki nie jest mi znowu tak w stu procentach po drodze, a bloga nie czytam. Lecz to bądź co bądź miła książka z wartościowym przekazem.
Janina bawi i uczy - niepoważna książka o tematach ważnych to wyborny pomysł, bo można zabrać lekką, zabawną lekturkę na wczasy i zupełnie "przez przypadek" dowiedzieć się czegoś wartościowego (to coś jak przemycanie drastycznie zdrowych brokułów w ociekającej pysznymi tłuszczami trans zapiekance... jeśli trzymać się konwencji humoru z książki).
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDziełko traktuje o...