-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel14
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2020-06
2017-08-08
2017-08-05
2017-08-03
2016-09-12
2016-05-18
Zacznę tak: no Gillian Flynn to to nie jest (wbrew obietnicom). Dlatego też głośne hasła porównujące debiutanckiego autora do już znanego nazwiska, uznanego w swojej kategorii, przyjmuję z przymrużeniem oka i zwykle słusznie. Nie twierdzę, że „Dziewczyna z pociągu” to zła powieść, nieciekawa czy nudna. Wręcz przeciwnie – słuchałam audioooka na drodze dom – praca – dom i z żalem wyłączałam nagranie po dotarciu na miejsce. A chłopak się w domu na mnie złościł, że go nie słucham, bo wkładałam słuchawki do uszu podczas sprzątania (bo czasami podróż komunikacją miejską to jednak za mało).
Na wstępie powiem, że największym minusem książki jest mała liczba postaci. Tak naprawdę historia łączy sześć osób. Czasami pojawiają się dodatkowe, ale odgrywają bardzo niewielką rolę, więc autorka nawet ich porządnie nie „zbudowała”. Takie wypełnienie tła… Chociaż po dłuższym namyśle muszę stwierdzić, że wszyscy (może poza główną bohaterką) zostali stworzeni byle jak, bez wcześniejszego przemyślenia. Niby pojawiają się często, coś robią, coś mówią, ale trudno jest to wszystko zebrać w zgrabną całość pod pojęciem „charakter”, chyba że każdemu przypiszemy jakieś rozchwianie emocjonalne.
Wracając do ograniczonej liczby postaci – psuje ona też samo zakończenie, którego zaczynamy się spodziewać bardzo szybko: albo sprawdzi się nasz tok myślenia albo winnym okaże się lokaj. Przewidywalny thriller albo finał zarezerwowany dla jasnowidzów, nie wiem, co jest gorsze. W zasadzie w tym momencie fani porządnych kryminałów i historii z dreszczykiem powinni książkę odłożyć na półkę w księgarni i poszukać czegoś lepszego.
Nie wiem, czy inni czytelnicy też mieli taki problem, być może pojawił się u mnie, bo słuchałam audiobooka. Otóż historia opowiedziana jest z trzech punktów widzenia, które się ze sobą przeplatają – poznajemy odczucia trzech kobiet, które są w centrum wydarzeń. Prawdopodobnie w wersji papierowej łatwiej odróżnić, czyj fragment czytamy, niestety w audiobooku rozdziały poprzedzone są tylko imieniem postaci, które na początku mi umykało i zastanawiałam się: „jaki mąż, przecież jest rozwiedziona?”, „jakie dziecko, przecież nie ma dziecka?”, „jaki psycholog, przecież jej nie stać?”. Na szczęście dość szybko zorientowałam się, o co chodzi (trochę z pomocą mamy, która już miała powieść za sobą) i uporządkowałam poszczególne wątki.
„Dziewczyna z pociągu” nie jest książką z górnej półki, wyszukaną czy nieprzewidywalną. Jednak mimo wszystko uważam ją za dość ciekawą i przyjemnie się jej słuchało. O ile słowo „przyjemnie” może być użyte przy opowieści o alkoholiczce i zaginionej kobiecie (i mam wrażenie, że to zaginięcie to jedyne, co łączy debiut Pauli Hawkins z „Zaginioną dziewczyną”). Także koniec końców polecam, ale bez nastawiania się na kolejną Gillian Flynn, raczej jako wakacyjne czytadło na plażę i może niekoniecznie dla wielbicieli kryminałów i thrillerów, bo oni mogą poczuć się rozczarowani.
www.bliskieczytanie.blogspot.com
Zacznę tak: no Gillian Flynn to to nie jest (wbrew obietnicom). Dlatego też głośne hasła porównujące debiutanckiego autora do już znanego nazwiska, uznanego w swojej kategorii, przyjmuję z przymrużeniem oka i zwykle słusznie. Nie twierdzę, że „Dziewczyna z pociągu” to zła powieść, nieciekawa czy nudna. Wręcz przeciwnie – słuchałam audioooka na drodze dom – praca – dom i z...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-31
Naprawdę nie wiem, jak zacząć tę recenzję. Takiego braku ścisłości i lenistwa w szukania informacji chyba jeszcze w życiu nie widziałam. Powieść napisana przez doktora prawa, który nie zna się ani na ekonomii, ani na programowaniu, ani nawet na prawie. Biorąc pod uwagę fakt, że Remigiusz Mróz szczyci się pisaniem jednej książki miesięcznie, był to chyba popis umiejętności pod tytułem „jak napisać powieść, nie mając na nią żadnego pomysłu”.
Pierwszym, co mnie zupełnie wyprowadziło z równowagi, była kwestia ekonomiczna. Tutaj krótki, uproszczony wykład: przychód firmy to wszystkie pieniądze, które do niej wpłynęły, a więc jest to kwota bez uwzględnienia jakichkolwiek wydatków. Podczas rozmowy o kliencie, którego przyjdzie głównym bohaterom bronić, Oryńskiemu przypomina się, że ten klient jest magnetem branży TSL i w zeszłym roku miał milion złotych przychodu! Milion! Dla mnie ta kwota była bardziej niż podejrzana, ale stwierdziłam, że może się nie znam, więc sprawdzę. Po półminutowym „researchu” dowiedziałam się, że magnatem jest Raben z przychodem na poziomie ponad dwóch miliardów. Także brawo, Panie Remigiuszu, przez ten miesiąc pisania szkoda było Panu poświęcić trzydzieści sekund na znalezienie wiarygodnych informacji. To jest prawdziwe oddanie swojej pracy!
Druga kwestia, przy której poprosiłam o opinię mojego chłopaka programistę. W pewnym momencie jedna z postaci w książce rzuca żargonem informatycznym. Podaję książkę Tomkowi i mówię „sprawdź, czy to ma jakikolwiek sens”. Jego prychnięcie wystarczyło mi za odpowiedź. Podobnie zareagowaliśmy też na „korpomowę” jednej z postaci. Co niby ma znaczyć „misnęli oportunity”? Albo „skilować sprawę”? Skilować, owszem, może i się mówi, ale odnośnie rozwoju postaci w grach.
Moim trzecim zarzutem jest brak znajomości prawa. Pomijam fakt, że pierwsza rozprawa miała miejsce może jakieś dwa tygodnie po aresztowaniu i w ogóle zgłoszeniu sprawy zaginięcia. Zawsze myślałam, że w Polsce, tak jak w każdym cywilizowanym kraju, obowiązuje domniemanie niewinności. Niestety najwyraźniej się pomyliłam i można oskarżyć człowieka o morderstwo, mimo braku jakiegokolwiek dowodu nie tyle na to, że on zamordował, co nawet że ofiara nie żyje… Mam wrażenie, że jedynym argumentem w tej sprawie było „bo nie ma innej możliwości”.
Kolejna sprawa to papierowe postaci. Jedyne co mogę powiedzieć o głównych bohaterach (bo tylko o nich jestem w stanie cokolwiek powiedzieć), to że Chyłka jest arogancka (tak nie wygląda pewność siebie, to zwykłe chamstwo), a Oryński chce ją koniecznie zaciągnąć do łóżka. A i młody aplikant najwyraźniej jest wegetarianinem. I je rybę. Nie wiem też, ile prawniczka ma lat, ale chyba przechodzi kryzys wieku średniego, objawiający się szybką jazdą swoją „iks piątką” (zawsze określoną dokładnie w ten sposób), słuchaniem tylko i wyłącznie Iron Maiden i ogłaszaniem wszem i wobec, że ulubioną knajpą jest Hard Rock Cafe. Naprawdę książkowy przykład kryzysu.
Swoją drogą korekta chyba spała podczas sprawdzania tekstu, bo większość nazw własnych była napisana małą literą. Ja wiem, że to tak na luzacko rzucane uwagi przez panią kryzys o samsungu (tę nazwę nawet Word mi automatycznie poprawił) galaxy na androidzie, ale co dalej? Imiona i nazwiska małą? Skoro już się nie trzymamy zasad pisowni, to na całego!
Skoro większość mojej złości już ubrałam w słowa, teraz czas na podsumowanie. Szczerze powiem, że „Zaginięcie” uważam za powieść gorszą niż „50 twarzy Greya”. Dlaczego? Już spieszę z odpowiedzą. Otóż E L James to kura domowa, która przeczytała „Zmierzch” o jeden raz za dużo i postanowiła napisać fanfic, więc trudno od niej dużo wymagać. Natomiast Remigiusz Mróz to, podkreślam, doktor prawa, który nawet o prawie w praktyce nie potrafi napisać zgodnie z polskimi realiami. Do tego dochodzi jeszcze fabuła bez większego pomysłu, z postaciami, które chyba już bardziej nieracjonalnie nie mogą się zachowywać. Powieść ogólnie polecam, ale jako rozpałkę do grilla.
www.bliskieczytanie.blogspot.com
Naprawdę nie wiem, jak zacząć tę recenzję. Takiego braku ścisłości i lenistwa w szukania informacji chyba jeszcze w życiu nie widziałam. Powieść napisana przez doktora prawa, który nie zna się ani na ekonomii, ani na programowaniu, ani nawet na prawie. Biorąc pod uwagę fakt, że Remigiusz Mróz szczyci się pisaniem jednej książki miesięcznie, był to chyba popis umiejętności...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-23
2016-08-21
2016-08-04
2016-07-18
Nigdy przesadnie nie szalałam za kryminałami, ale udało mi się znaleźć moją inną miłość – thrillery psychologiczne. Taka idealna dawka zagadki, powolnego odkrywania tajemnic, a to wszystko przeplatane szaleństwem. Im większym, tym lepiej. W związku z tym bardzo zainteresował mnie debiut polskiej pisarki Magdy Stachuli „Idealna”, reklamowany na okładce hasłem „zawsze jest ktoś, kto cię obserwuje”. Nieco podejrzliwe podchodziłam do entuzjastycznych zachęt ze strony wydawnictwa, bo te są zwykle przesadzone, ale… nie w tym przypadku.
Muszę zacząć od tego, że spodziewałam się czegoś innego. Myślałam, że będzie to historia o kobiecie pracującej w monitoringu, która jest nieco szalona i tym szaleństwem ściągnęła na siebie jeszcze większego szaleńca. Okazało się jednak, że Anita, główna bohaterka, jest w zasadzie zwyczajną kobietą, mającą normalny i nudny, z mojego punktu widzenia, zawód (pozycjonowanie stron internetowych). Dla uspokojenia i z ciekawości obserwuje różne miejsca na świecie przez monitoring udostępniony na stronach internetowych. Jej ulubionym miejscem jest Praga i przemierzający przez nią z kamerą mazací tramvaj.
I tutaj znalazłam błąd, dość istotny z punktu widzenia historii – jeśli wierzyć czeskiej Wikipedii (z ciekawości sprawdziłam) kamera na tramwaju została udostępniona dopiero w połowie 2015 roku, natomiast akcja powieści zaczyna się 1 kwietnia, a Anita już od dłuższego czasu ogląda nagrania z przejazdów po mieście. Jest to dość duża nieścisłość, szczególnie biorąc pod uwagę, że akcja powieści została mocno osadzona w konkretnym czasie (są podane dokładne daty na początku każdego rozdziału, a w listopadzie jest mowa o atakach we Francji), jednak bez tej wiedzy czytelnik się nie zorientuje, że coś się nie zgadza.
Co mi się bardzo spodobało w książce, to jej budowa. Mamy czterech bohaterów, z których punktu widzenia poznajemy historię. Rozdziały są bardzo krótkie, więc czytelnik płynnie przeskakuje od jednej osoby do drugiej – nie zdąży się kimkolwiek znużyć, a części często kończą się cliffhangerem, więc trudno jest powieść odłożyć i wrócić do rzeczywistości. Świetnie dawkowane są również kolejne elementy układanki. Przyznam, że w połowie się nieco zniesmaczyłam, bo wydawało mi się, że domyśliłam się zakończenia. A tu niespodzianka! Miałam się domyślić – w kolejnym rozdziale zostało to napisane wprost i to jeszcze nie był koniec zagadek.
Jedynym sporym mankamentem tej historii jest jej zakończenie. Cudownie budowane napięcie, trochę czystych zbiegów okoliczności, przeplatające się losy bohaterów w teraźniejszości, przeszłości i w sumie przyszłości również. Aż dochodzi do punktu kulminacyjnego, rach ciach i po bólu. Jakby autorka nie do końca miała pomysł, jak pociągnąć tę psychologiczną grę, więc zdecydowała się na banalny zabieg, żeby uwolnić się od problemu. I to mnie nieco rozczarowało, bo poza tym powieść jest naprawdę świetna i wciągająca.
Czy polecam? Chyba każdy zdążył się domyślić, że zdecydowanie tak. Zakończenie to zaledwie kilka stron, więc mimo mojego rozczarowania, całą lekturę zaliczam na duży plus. Tym bardziej, że ten rok jest dla mnie wybitnie mało czytelniczy (ratują mnie audiobooki), książki czytam po kilka tygodni albo w ogóle nie doczytuję do końca, podczas gdy „Idealną” zaczęłam w niedzielę i skończyłam w poniedziałek, w międzyczasie siedząc nerwowo w pracy i czekając, aż będę mogła wrócić do domu, żeby dowiedzieć się, jakie będzie zakończenie. Także rzuć, co masz do przeczytania i przekonaj się, że polskich autorów (i to debiutujących!) też stać na historie jak z dobrych amerykańskich thrillerów.
www.bliskieczytanie.blogspot.com
PS Link do recenzji przesłałam Magdzie Stachuli, która przyznała, że gdy zaczynała pisać powieść, było jeszcze mało informacji na temat mazací tramvaju i stąd ta nieścisłość. Jest jeszcze jeden błąd, który znalazłam i który autorka potwierdziła, ale zachęcam do znalezienia go na własną rękę, bo to ciekawe wyzwanie (w razie czego mogę potwierdzić, czy dobrze zgadliście).
Nigdy przesadnie nie szalałam za kryminałami, ale udało mi się znaleźć moją inną miłość – thrillery psychologiczne. Taka idealna dawka zagadki, powolnego odkrywania tajemnic, a to wszystko przeplatane szaleństwem. Im większym, tym lepiej. W związku z tym bardzo zainteresował mnie debiut polskiej pisarki Magdy Stachuli „Idealna”, reklamowany na okładce hasłem „zawsze jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-18
Zacznę tak: no Gillian Flynn to to nie jest (wbrew obietnicom). Dlatego też głośne hasła porównujące debiutanckiego autora do już znanego nazwiska, uznanego w swojej kategorii, przyjmuję z przymrużeniem oka i zwykle słusznie. Nie twierdzę, że „Dziewczyna z pociągu” to zła powieść, nieciekawa czy nudna. Wręcz przeciwnie – słuchałam audioooka na drodze dom – praca – dom i z żalem wyłączałam nagranie po dotarciu na miejsce. A chłopak się w domu na mnie złościł, że go nie słucham, bo wkładałam słuchawki do uszu podczas sprzątania (bo czasami podróż komunikacją miejską to jednak za mało).
Na wstępie powiem, że największym minusem książki jest mała liczba postaci. Tak naprawdę historia łączy sześć osób. Czasami pojawiają się dodatkowe, ale odgrywają bardzo niewielką rolę, więc autorka nawet ich porządnie nie „zbudowała”. Takie wypełnienie tła… Chociaż po dłuższym namyśle muszę stwierdzić, że wszyscy (może poza główną bohaterką) zostali stworzeni byle jak, bez wcześniejszego przemyślenia. Niby pojawiają się często, coś robią, coś mówią, ale trudno jest to wszystko zebrać w zgrabną całość pod pojęciem „charakter”, chyba że każdemu przypiszemy jakieś rozchwianie emocjonalne.
Wracając do ograniczonej liczby postaci – psuje ona też samo zakończenie, którego zaczynamy się spodziewać bardzo szybko: albo sprawdzi się nasz tok myślenia albo winnym okaże się lokaj. Przewidywalny thriller albo finał zarezerwowany dla jasnowidzów, nie wiem, co jest gorsze. W zasadzie w tym momencie fani porządnych kryminałów i historii z dreszczykiem powinni książkę odłożyć na półkę w księgarni i poszukać czegoś lepszego.
Nie wiem, czy inni czytelnicy też mieli taki problem, być może pojawił się u mnie, bo słuchałam audiobooka. Otóż historia opowiedziana jest z trzech punktów widzenia, które się ze sobą przeplatają – poznajemy odczucia trzech kobiet, które są w centrum wydarzeń. Prawdopodobnie w wersji papierowej łatwiej odróżnić, czyj fragment czytamy, niestety w audiobooku rozdziały poprzedzone są tylko imieniem postaci, które na początku mi umykało i zastanawiałam się: „jaki mąż, przecież jest rozwiedziona?”, „jakie dziecko, przecież nie ma dziecka?”, „jaki psycholog, przecież jej nie stać?”. Na szczęście dość szybko zorientowałam się, o co chodzi (trochę z pomocą mamy, która już miała powieść za sobą) i uporządkowałam poszczególne wątki.
„Dziewczyna z pociągu” nie jest książką z górnej półki, wyszukaną czy nieprzewidywalną. Jednak mimo wszystko uważam ją za dość ciekawą i przyjemnie się jej słuchało. O ile słowo „przyjemnie” może być użyte przy opowieści o alkoholiczce i zaginionej kobiecie (i mam wrażenie, że to zaginięcie to jedyne, co łączy debiut Pauli Hawkins z „Zaginioną dziewczyną”). Także koniec końców polecam, ale bez nastawiania się na kolejną Gillian Flynn, raczej jako wakacyjne czytadło na plażę i może niekoniecznie dla wielbicieli kryminałów i thrillerów, bo oni mogą poczuć się rozczarowani.
www.bliskieczytanie.blogspot.com
Zacznę tak: no Gillian Flynn to to nie jest (wbrew obietnicom). Dlatego też głośne hasła porównujące debiutanckiego autora do już znanego nazwiska, uznanego w swojej kategorii, przyjmuję z przymrużeniem oka i zwykle słusznie. Nie twierdzę, że „Dziewczyna z pociągu” to zła powieść, nieciekawa czy nudna. Wręcz przeciwnie – słuchałam audioooka na drodze dom – praca – dom i z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ponieważ przeczytałam „Idealną” Magdy Stachuli i bardzo mi się spodobała, zdecydowałam się przeczytać jej drugą książkę. Na okładce „Trzeciej” autorka została przedstawiona jako „mistrzyni thrillera psychologicznego”. Myślę sobie: aha, po jednej dobrej powieści od razu została okrzyknięta mistrzynią. M. Night Shyamalan po nagradzanym i nominowanym do Oscarów „Szóstym zmyśle” wpadł w maraton nominacji do Złotych Malin, więc… Miałam nadzieję, że kolejna książka Magdy Stachuli, w przeciwieństwie do wspomnianego reżysera, będzie trzymała formę, ale niestety zawiodłam się.
Przede wszystkim mam jeden duży problem z „Trzecią”. Odnoszę wrażenie, że autorka wzięła „szablon” ze swojej pierwszej powieści i wcisnęła w niego fabułę drugiej. „Trzecia”, tak samo jak „Idealna”, podzielona jest na krótkie rozdziały z różnych punktów widzenia. Tak jak „Idealna” dawkuje kolejne zdarzenia z przeszłości, które mają kluczowe znaczenie dla fabuły, jednak robi to z mniejszą gracją. Jednak największy problem miałam z tym, że pierwsza powieść była świetną zagadką, powoli odkrywanymi kartami, dobrze poprowadzoną narracją i dość satysfakcjonującym finałem. Natomiast po przeczytaniu „Trzeciej”, odłożyłam ją i zaczęłam się zastanawiać „no dobrze, ale po co to wszystko było”.
Generalnie historie o stalkerach wydają mi się interesujące z dwóch powodów. Po pierwsze, tego dreszczyku, że takie rzeczy mogą się przytrafić każdemu. Po drugie, osoba śledząca, przynajmniej według mnie, powinna być w pewien sposób chora psychicznie, niestabilna czy w inny sposób wzmagająca poczucie zagrożenia. I tak jak pierwszy powód w naturalny sposób występuje zawsze, tak drugi niekoniecznie i w tej powieści go zabrakło. Szczerze mówiąc, cała historia sypie się w momencie, kiedy bohaterka poznaje swojego prześladowcę, który zaczyna wydawać się zupełnie normalnym facetem. Ginie gdzieś całe napięcie, niepokój.
Nie będę się dłużej rozpisywać, co dokładnie mi w powieści nie pasowało. Książkę czyta się bardzo dobrze, nie ukrywam, że mnie wciągnęła i nie chciałam jej odłożyć, bo po prostu musiałam dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy. I w tym momencie następuje rozczarowanie. Oczywiście lubię, kiedy fabuła pochłania mnie od pierwszych stron i trzyma aż do końca. Jednak bardzo nie lubię poczucia po zakończeniu, że patrzę wstecz na całą historię i wydaje mi się to wszystko bezsensowne czy przekombinowane. A takie właśnie poczucie miałam po przeczytaniu „Trzeciej”.
Na koniec zaznaczę, że to nie jest tak, że zupełnie nie polecam „Trzeciej”. Ja akurat zabrałam ją ze sobą nad morze i czytałam na plaży. I jako takie czytadło sprawdzi się wyśmienicie, jeśli, w przeciwieństwie do mnie, nie macie zbyt wysokich oczekiwać co do powieści.
www.bliskieczytanie.blogspot.com
Ponieważ przeczytałam „Idealną” Magdy Stachuli i bardzo mi się spodobała, zdecydowałam się przeczytać jej drugą książkę. Na okładce „Trzeciej” autorka została przedstawiona jako „mistrzyni thrillera psychologicznego”. Myślę sobie: aha, po jednej dobrej powieści od razu została okrzyknięta mistrzynią. M. Night Shyamalan po nagradzanym i nominowanym do Oscarów „Szóstym...
więcej Pokaż mimo to