Najnowsze artykuły
- ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant1
- ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński27
- ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać406
- Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Charlotte Cho
2
6,9/10
Pisze książki: poradniki
Urodzona: 29.07.1985 (data przybliżona)
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,9/10średnia ocena książek autora
3 383 przeczytało książki autora
1 180 chce przeczytać książki autora
3fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
The Little Book of Jeong: The Korean Art of Building Deep Connections– And How It Changed My Life
Charlotte Cho
7,0 z 1 ocen
1 czytelnik 0 opinii
2021
Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji
Charlotte Cho
6,8 z 2492 ocen
4626 czytelników 293 opinie
2016
Najnowsze opinie o książkach autora
Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji Charlotte Cho
6,8
Około 5-6 lat temu miałam olbrzymią fazę na czytanie blogów kosmetycznych, włosowych itp. Naprawdę, przeczytałam takich blogów całą masę, i to od deski do deski. Zaczęłam się interesować składami, najpierw wypisując sobie na kartce kilka najbardziej szkodliwych substancji i szukając kosmetyków bez nich, potem pogłębiając swoją wiedzę coraz bardziej i bardziej, aż zaczęłam kupować jedynie kosmetyki naturalne (które często nie afiszują się na opakowaniu posiadaniem pięknego składu i potrafią być naprawdę tanie!). To były te czasy, kiedy potrafiłam mimo zmęczenia robić sobie kilkuetapową pielęgnację skóry i włosów - i często żałuję, że mój zapał tak bardzo po pewnym czasie zelżał. Wiele nawyków mi pozostało, np. nadal kupuję jedynie naturalne kosmetyki - tylko w tych "włosowych" dopuszczam lekkie silikony, no i odpuszczam też nieco kremom do rąk. Co do reszty, składy muszą być u mnie na tip top.
"Sekrety urody Koreanek" kupiłam sobie właśnie w tamtym okresie na fali wielu pozytywnych recenzji. Z rozmachu przeczytałam kilka najważniejszych rozdziałów i nawet zaczęłam stosować się do niektórych rad. Tym razem postanowiłam przeczytać tę książkę od A do Z. Pamiętałam, że te kilka przeczytanych rozdziałów oceniłam bardzo pozytywnie, więc spodziewałam się, że i całość spodoba mi się tak samo. A jak wyszło?
Charlotte Cho, autorka książki, to Amerykanka koreańskiego pochodzenia, która dopiero w wieku dwudziestu paru lat po raz pierwszy w życiu odwiedziła ojczyznę swoich rodziców, Koreę Południową, i oczywiście zakochała się w niej. A przy tym odkryła, jak bardzo koreańskie podejście do pielęgnacji cery i makijażu różni się od tego, do którego przywykła w Stanach. Przejście na koreańską pielęgnację odmieniło (na lepsze) cerę autorki, dlatego utworzyła sklep internetowy z koreańskimi kosmetykami i napisała tę książkę.
Jeśli chodzi o zasady pielęgnacji, to z poradnika najbardziej zapamiętuje się 3 rzeczy: dwuetapowe oczyszczanie, filtry i maseczki w płachcie. I myślę, że zwłaszcza dwa pierwsze elementy są najbardziej w pielęgnacji kluczowe: o filtrach chyba nawet nie muszę za dużo mówić, każdy chyba o nich wie (na plus więc spis filtrów fizycznych i chemicznych); natomiast o skuteczności dwuetapowego oczyszczania mogę zaświadczyć po pięciu latach jego stosowania: dzięki niemu zdołałam nieco uregulować pracę swoich gruczołów łojowych, które wcześniej bardzo szalały: strefa T była u mnie raz bardzo sucha, a potem już po dwóch godzinach tłusta, i tak na okrągło. Teraz tego problemu już nie mam. (Autorka najpierw stosuje coś bardziej olejowego, a potem wodnego, ja robię na odwrót, moja cera tak woli.) Jeszcze a propos filtrów, to autorka rekomenduje stosowanie ich codziennie, nie tylko w lato; wskazuje, że obecnie znajdziemy dużo filtrów nietłustych i niebielących. I kurczę, chciałabym, żeby tak było na polskim rynku, bo w tej chwili znalezienie niebielącego filtra o w miarę dobrym składzie i w dobrej cenie jest zadaniem bardzo trudnym. Filtry wchłaniające się mają zazwyczaj w składzie alkohol, a ja go bezwzględnie unikam. Dlatego filtr, którego używam, choć ma nawet spoko cenę i skład i nie bieli, jest okropnie tłusty i nie wchłania się; muszę do niego związywać włosy (żeby nie ocierały się o filtr na plecach),a twarz przypudrowywać. Jest to strasznie irytujące, ale lepszej opcji nie znalazłam. Skutek jest taki, że filtry są u mnie tylko latem, a szkoda...
Nie ze wszystkim się jednak z Charlotte Cho zgadzam; autorka wskazuje, że naturalne kosmetyki wcale nie są lepsze, no a właśnie według mnie są - ich stosowanie stanowiło dla mojej cery największy przełom. Charlotte Cho za swoją tezą wysnuwa następujące argumenty: istnieją drażniące naturalne składniki, np. trujący bluszcz; naturalne kosmetyki są wolne od konserwantów i bardzo szybko się psują (więc często trzeba je wyrzucić, zanim się je do końca zużyje). Według mnie te argumenty są totalnie od czapy; przecież żaden producent nie będzie losowo wrzucał do swoich kosmetyków wszystkich możliwych roślin, a jedynie te, które mają udowodnione pozytywne działanie. To tak, jakby zrezygnować z jedzenia pieczarek tylko dlatego, że ktoś zatruł się muchomorem. Po drugie, "naturalne" nie znaczy "wolne od konserwantów", tylko: "z naturalnymi konserwantami". Więc istnieją konserwanty bezpieczne dla skóry i dla środowiska, no i dzięki temu żaden kosmetyk się nie psuje. Szczerze mówiąc, mi się naturalny kosmetyk jeszcze ani razu nie zepsuł... Wreszcie, autorka kończy konkluzją, że "najważniejszą rekomendacją dla kosmetyku jest wiedza o tym, które składniki u ciebie skutkują, a które nie" - i owszem, jest to prawda, ale jednocześnie parę stron dalej znajdziemy utworzony przez nią spis "przebojowych składników pielęgnacyjnych" i... tak, wszystkie poza jednym to składniki pochodzenia naturalnego. I to właśnie je uznano za najbardziej skuteczne, a nie żadne syntetyki. Daje to do myślenia, zwłaszcza jeśli zauważymy, że jedyny składnik nienaturalny to nadtlenek benzoilu (benzoyl peroxide),przed którym wcześniej autorka nas ostrzegała wskazując, że czasem wykazuje drażniące działanie i powoduje inne niepożądane skutki uboczne...
W którejś recenzji na "Lubimy czytać" widziałam, że ktoś wskazał błędy występujące w rozdziale o filtrach. Ja się na nich aż tak bardzo nie znam, ale jeśli jesteście zainteresowani tematem, to poszukajcie (łatwo wystarczy znaleźć tę recenzję, wystarczy poszukać pod kątem opinii oceniających książkę najniżej). Osobiście nie jestem w stanie stwierdzić, czy te zarzuty są prawdziwe. W ogóle, w tej książce autorka podaje też dużo przykładów kosmetyków, których używa (konkretnych produktów),i aż mnie korciło, żeby sprawdzić ich składy i zobaczyć, czy nie ma w nich np. alkoholu, przed którym autorka nas ostrzega. Ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że nie ma to sensu, bo składy tych kosmetyków przez te parę lat mogły zmienić się milion razy.
Co ciekawe, jest to książka stricte o pielęgnacji tak mniej więcej w połowie. Pozostałą część zajmuje opisywanie Seulu, jego zwyczajów, różnych anegdotek. Jest nawet cały rozdział poświęcony zakupom w tym mieście. Na początku bardzo mi się to podobało, ukazywało bowiem koreańskie zasady pielęgnacji w szerszym kontekście. Trochę było to dla mnie jak książka podróżnicza ;) Zwłaszcza że czasami opowieści o Korei nie miały nic wspólnego z pielęgnacją, np. wtedy, kiedy autorka opowiada o ulubionych k-dramach czy o popularności randek w ciemno. Niestety, im dalej w las, tym częściej łapałam się na wrażeniu, że "to już było" i Cho powtarza dane kwestie po parę razy. Autorka starała się opowiadać i o Korei, i o pielęgnacji, i właściwie chyba sama nie wiedziała, czy chce napisać bardziej poradnik czy studium kultury Korei, tak jakby po drodze się nieco pogubiła.
Książkę oceniam bardzo dobrze, bo jednak przekazywane w niej porady mogą naprawdę uratować czyjąś cerę. Niestety, liczyłam na lekturę rewelacyjną, a do takiej trochę brakuje. Musicie też wziąć pod uwagę język - nieco infantylny. Czuć, że docelowym odbiorcą są bardziej nastolatki niż dorosłe kobiety, a może po prostu taki jest styl autorki. Czytało się to łatwo, ale momentami ten język mnie przerastał ;) I może rzeczywiście jeszcze 5 lat temu by mi się podobało dużo bardziej.
https://arnikaczyta.blogspot.com/2022/09/poradnik-pielegnacyjny-czy-powiesc.html
Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji Charlotte Cho
6,8
"Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji" Charlotte Cho powinny mieć raczej podtytuł "Elementarz terroru". Dlaczego?
Książka przedstawia odyseję zmagań ze skórą. Twarz autorki przechodzi metamorfozę od suchej, wypalonej kalifornijskim słońcem gęby po promienistą buzię niemalże gwiazdy k-popu. "Sekrety..." obejmują przegląd koreańskich zabiegów pielęgnacyjnych i to jest ciekawe, bo nie ma nic złego w dbaniu o siebie, ale autorka na tym nie poprzestaje.
Tu każdy pryszcz, każda zmarszczka staje się przegraną na wielkim polu bitwy o skórę. Drażni mnie ta zawziętość, ten brak akceptacji. Lekturze towarzyszy poczucie, że ze swojego wyglądu ciągle trzeba się innym tłumaczyć. Tę obsesję widać w scenach, gdy chłopak Cho odmawia wyjazdu na pogotowie bez nałożenia na twarz kremu przeciwsłonecznego lub gdy autorka na żądanie szefa, by przyjść do pracy w sobotę, idzie poprawić makijaż. Szefostwo ma widzieć ją promienną, choć serce płacze...
Kapitalizm to drugie imię tej książki. Cho zwraca uwagę, że mieszkańcy Azji być może muszą wydawać więcej na urodę z powodu zanieczyszczenia. Nie dostrzega, że stosowanie ok. 10 kosmetyków dziennie (niektóre z proponowanych są drogie) jest częścią problemu. W kilku miejscach znajdziemy tu również jaskrawą reklamę sklepu Cho.
Osoba zainteresowana pielęgnacją być może znajdzie tu coś wartościowego, niektóre rady są jednak wprost szkodliwe. Np. Cho na wszelkie sposoby każe wystrzegać się słońca, którego działanie porównuje do rakotwórczego lasera. Straszy przykładem jakiegoś tirowca, któremu słońce wypaliło pół twarzy. Na zewnątrz wychodzić mamy wyłącznie w szerokim kapeluszu, okularach i porządnie nasmarowani kremem z filtrem SPF 50+. Zakrawa to na syndrom Goluma i ignoruje dobroczynne działanie słońca przy zachowaniu umiaru.
Na koniec warto dodać, że również w kwestiach kulturowych autorka (wychowana w USA) zakłada różowe okulary. Uszczypliwe uwagi od współpracowników interpretuje jako przejaw "Jeong" (정/情). To ważny w koreańskiej kulturze termin mówiący o uczuciu połączenia i zażyłości, która wynika z pracy w grupie, ale w książce pojawia się jedynie jako "zaczepna czułość". Zresztą czy aby na pewno Koreańczycy tak bardzo wyróżniają się "piękną skórą" na tle mieszkańców Zachodu?