-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2011
Wiem, że z pewnością większość z Was już czytała tę książkę (no cóż, należy do najpopularniejszych), ale i tak postanowiłam ją zrecenzować już dawno, nawet przed powstaniem bloga. W założeniu było też tak, że wszystkie przeczytane przeze mnie pozycje znajdą tu swoje miejsce. I właśnie nadszedł czas Harry’ego Pottera.
Co można powiedzieć o książce, której wszystkie wady i zalety zostały wielokrotnie wymienione, a fabuła streszczona tak, że bardziej się nie da? Chyba jedynie moje odczucia, a możecie oczekiwać tu samych ochów i achów, gdyż w serii J. K. Rowling jestem po prostu zauroczona. Ale cóż poradzić, skoro dzięki tej książce zaczęłam sama tworzyć tak na poważnie? Nie odbiegając jednak od tematu, wracamy do książki.
Opowieść o młodym czarodzieju wymyślonym podczas podróży pociągiem jest już tak rozpowszechniona, że nie dziwi fakt, iż ktoś najpierw obejrzał film, a potem przeczytał książkę. Taka rzeczywistość – to co popularne z czasem pojawia się w kinie, a i większość woli zobaczyć, niż sobie wyobrazić. Sama należę do tej grupy. No cóż, byłam wtedy tylko dzieckiem, czytającym krótkie opowiastki i wierszyki, więc w moich rękach Harry Potter nie wylądował. Wiecie co? Nie żałuję jednak. Nim sięgnęłam po książkę miałam za sobą cztery filmy. Obejrzane nawet parokrotnie, ale gdy sięgnęłam po książkę, wiedziałam, że chociaż początek jest dobrze odwzorowany. No, nie całkiem, ale jednak w większej mierze.
Książka pisana prostym językiem, który łatwo zrozumieć. Nie trzeba było jak przy Sienkiewiczu wysilać się, by zrozumieć zdanie czy połączyć fakty. Słowa same wchodzą do głowy. Naprawdę! Jakie było moje pierwsze wrażenie? Sama nie wiem. Ciężko mi stwierdzić, co czułam sięgając po książkę, gdyż czytana wielokrotnie, pozostała mi w pamięci. Przeczytana w jeden dzień i wcale mnie nie zanudziła.
Moim ulubionym bohaterem jest Severus Snape, niezwykle utalentowany Mistrz Eliksirów, a do tego tajemniczy mężczyzna w „masce” jednak i główny bohater z przyjaciółmi zdobyli moją sympatię. Postacie niezwykle dobrze wykreowane nie zmieniają się nagle, jak w niektórych książkach. Fabuła oparta na czymś więcej nieźli nieudana miłość, czy zwykłe, nastoletnie życie.
Nie potrafię zrozumieć, czemu kościół uważa fenomen Harry’ego Pottera za zło tego świata. Jak tłumaczył mi ksiądz, książki J. K. Rowling nie pokazują nam nic wartościowego, a jedynie zło, cierpienie, ciemność. Nie zgadzam się i uważam, że tak mogą wypowiedzieć się tylko ludzie nie znający treści i, po prostu, zżerani przez zazdrość. Cóż, to, że ludzie nie chodzą do kościoła, to nie wina książki, prawda? Nikt jej nie czci, nie zaczyna wierzyć w magię. To tylko zwykła książka o magicznym świecie, by oderwać się od rzeczywistości. Owszem, nie wnosi do życia zbyt wielu wartości, nie posiada w co drugim zdaniu złotych myśli, ale nie musi. Ważne, że fabuła wciąga.
Pogratulować autorce możemy tego, że stworzyła świat, do którego wciągnęła wielu młodych ludzi, że dzięki niej niektórzy okryli swoje pasje, inni zarazili się czytaniem. Dodać trzeba, że jako jedyna opisała historię czarodzieja, która nie przewinęła się wcześniej na kartach innych książek. Oryginalność – bardzo ceniona umiejętność.
Polecam gorąco zagorzałym fanom fantastyki oraz tym, którzy nie czytali tej powieści. Naprawdę możecie sięgnąć bez obaw, że stracicie czas.
Jeżeli recenzja nudna – wybaczcie. Jak widać, ciężko pisać o czymś, co zna się na pamięć, czytało co najmniej pięć razy i do tego oglądało film. Wszelakie pierwsze odczucia zniknęły.
Wiem, że z pewnością większość z Was już czytała tę książkę (no cóż, należy do najpopularniejszych), ale i tak postanowiłam ją zrecenzować już dawno, nawet przed powstaniem bloga. W założeniu było też tak, że wszystkie przeczytane przeze mnie pozycje znajdą tu swoje miejsce. I właśnie nadszedł czas Harry’ego Pottera.
Co można powiedzieć o książce, której wszystkie wady i...
2012-07-09
Niektóre książki czyta się tylko dla zakończenia. Tą czytałam dla każdego słowa. Zakończenie trylogii Czarnego Maga zostanie w moim sercu na zawsze. Bohaterowie są niezapomniani, chociaż w kolejnych powieściach z pewnością wystąpią nieliczni...
Niektóre książki czyta się tylko dla zakończenia. Tą czytałam dla każdego słowa. Zakończenie trylogii Czarnego Maga zostanie w moim sercu na zawsze. Bohaterowie są niezapomniani, chociaż w kolejnych powieściach z pewnością wystąpią nieliczni...
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-08
2011-05-21
Niby wcześniej chciałam napisać recenzję [i]Złodziejki książek[/i], jednak niedawno skończywszy [i]Posłańca[/i], nie mogłam się powstrzymać. Ta powieść jest naprawdę genialna, a i nie ma co się przejmować jej objętością. Rozdziały same w sobie są krótkie.
Przyznać się, kto nie zna Markusa Zusaka, który zasłynął na całym świecie z powodu jednej jedynej książki? Każdy pisarz, aby zasłużyć na popularność, musi napisać co najmniej kilka wybitnych (albo po prostu modnych – jak Stephenie Meyer) dzieł, by ktoś go dostrzegł.
Z pewnością nie raz spotkaliście się z recenzją wychwalającą Złodziejkę książek, drugą powieścią tego autora. Nie dziwię się, bo jest ona naprawdę przepiękną historią, która zapada w pamięci. Ja jednak, w przeciwieństwie do innych, zachwycać się będę nad [i]Posłańcem[/i]. Książką wydaną w 2002 roku (trzy lata przed [i]Złodziejką książek[/i]), która jednak nie została okrzyknięta wybitną, a ja nie rozumiem dlaczego. Marcus Zusak to człowiek potrafiący przelewać słowa na papier, tworząc coś wspaniałego. Udało mu się życie przeciętnego taksówkarza, Eda Kennedy’ego, zamienić w niesamowitą podróż po rodzimym (trzeba zaznaczyć, że niewielkim) miasteczku w poszukiwaniu… Właśnie, czego? Dla Eda jest to strach. Nigdy nie wie, co czeka go w miejscu, gdzie musi dotrzeć. Wszystko zaczyna się od Asa. A właściwie napadu na bank, w którym chłopak miał nieszczęście uczestniczyć. Okrzyknięty bohaterem nie uzyskał spokoju.
Nawet nie wiecie, jak ciężko napisać coś o tej książce. Przez trzysta czterdzieści pięć stron wędrowałam razem z taksówkarzem, poznając coraz to nowych ludzi, których w żaden sposób nie potrafiłam wyrzucić ze swojej pamięci. Mimo że Millę poznałam na pierwszym kartkach, skończywszy czytać miałam wrażenie, że to było tak niedawno, kilka stron wcześniej. Zarówno Sophie, jak i bracia Rose, ksiądz O’Reilly, Daryl i Keith, Bernie Price i wielu, wielu innych. Wszystkich pamiętam dokładnie. Niekoniecznie z imion, ale z sytuacji, charakterów.
Przechodząc do głównych bohaterów, czwórki przyjaciół, Eda, Marva, Ritchiego, Audrey. Oni są naprawdę tak mocno zarysowani, że kiedy poznałam historię każdego z nich, nie potrafiłam się powstrzymywać przed głośnym wyrażaniem emocji. Życie Eda znamy z każdym szczegółem. Poznajemy Odźwiernego, siedemnastoletniego psa, który mieszka z głównym bohaterem. Audrey, również pracuje jako taksówkarz, była postacią niezależną i zupełnie inną niż reszta, więc zapadła mi niesamowicie w pamięci. Marv i Ritchie? Obie tajemnicze postacie. Jakąś tajemnicę skrywa Marv? I czemu Ritchie, kiedy jest sam, zachowuje się inaczej niż w towarzystwie? O tym dowiadujemy się dopiero na końcu, kiedy Ed dostaje asa kier.
Kiedy przeczytacie całą książkę, zauważycie czemu, kiery są ostatnie. Ja wydedukowałam to tak, że zawierają wskazówki, które kierują naszego taksówkarza do najbliższych mu osób, aby mógł naprawić kilka błędów. Strasznie mi się te kilkadziesiąt stron podobało.
Nie potrafię powiedzieć, który z bohaterów jest najfajniejszym, który fragment góruje nad innymi, ani jasno stwierdzić, czy powieść miała błędy. Dla mnie – nie. Krótkie zdania niby na początku utrudniały czytanie, jednak z perspektywy czasu, zaledwie dwóch tron, wczułam się w nie i czytanie szło o wiele szybciej niż przy czytaniu rozwlekłych zdań. Sama nie wiem kiedy, przeczytałam tę książkę. Wszystko po prostu poszło, a rozdziały, stosunkowo krótkie, połykałam.
[i]Posłaniec[/i] swą prostotą urzeka. Tajemniczy nieznajomy, który zorganizował całą tą grę z Edem w roli głównej, jest osobą nadającą powieści charakteru. Niby zwykła, gdyż Ed nie robi heroicznych rzeczy, jednak zmienia świat. Zdobywa przyjaciół, jednoczy ludzi. Brakowało mi czegoś normalnego do tego stopnia, by dostrzegać drobne gesty.
Oczarowana powieścią nie potrafię nic więcej powiedzieć poza tym, że muszę dzieła Zusaka kupić i mieć pod ręką na każdą chwilę zwątpienia.
Niby wcześniej chciałam napisać recenzję [i]Złodziejki książek[/i], jednak niedawno skończywszy [i]Posłańca[/i], nie mogłam się powstrzymać. Ta powieść jest naprawdę genialna, a i nie ma co się przejmować jej objętością. Rozdziały same w sobie są krótkie.
Przyznać się, kto nie zna Markusa Zusaka, który zasłynął na całym świecie z powodu jednej jedynej książki? Każdy...
2011
Książka oparta na filmie. Rzadko się tak zdarza, jednak ta książka (jak i film) jest wyjątkowa. Z pewnością mało osób oglądało film w reżyserii Petera Weira. Premiera odbyła się 7 października 1990 roku. Tak więc starsi z pewnością film kojarzą, a młodsi – wątpię.
Wracamy jednak do książki. Historia niby prosta, jednak nie można nazwać jej zwykłą obyczajówką. Akcja dzieje się w Akademii Weltona, a właściwie jej większą część, ponieważ są i scenki, odbywające się w jaskini – miejscu tajnych schadzek grupy chłopców. Co mogę powiedzieć o fabule, by nie zdradzić zakończenia ani zbyt wielu szczegółów? Powiem tak, owa Akademia, w której uczy się nasz główny bohater – Todd Andreson – to szkoła o żelaznych zasadach, które każdy uczeń musi sobie wbić do głowy. A są to: Tradycja, Honor, Dyscyplina i Doskonałość. Wydają się całkiem normalne, prawda? A jednak poznanie tych czterech słów jest dopiero początkiem męczarni.
Ratunkiem dla uczniów może być nowy nauczyciel angielskiego - John Keating. Mężczyzna jest absolwentem tejże placówki, więc sam przeszedł to, co przechodzi teraz mnóstwo młodych ludzi, którym rodzice zgotowali taki los. Nowy profesor żyje według jednej jedynej i najważniejszej dla niego zasady - Carpe diem, czyli chwytaj dzień, towarzyszy mu zawsze i wszędzie. Z czasem udaje mu się wpoić ją i młodym ludziom, z którymi ma zajęcia.
Postać niezwykle ekscentryczna. Jego zachowania oraz nauki były dość dziwne, jednak John Keating dążył do jednego – pokazać młodzieży świat z innej perspektywy, naukę zamieniał w przyjemność i zabawę. Bo czy któryś nauczyciel wyprowadza uczniów na zewnątrz i każe maszerować? Czy kiedykolwiek jakiś profesor kazał wyrwać stronę z podręcznika? Z pewnością nie. Nauczyciel angielskiego jest osobą niezwykle wyróżniająca się z tłumu, jednak i taka, która ma dobry kontakt z innymi.
Tedd Anderson pomimo swej głównej roli nie skupił tak mojej uwagi jak postać Neila, chłopca, którego marzeniem była gra w teatrze. Możliwe, że to z powodu jego ojca, który był postacią, do której nastawiłam się wrogo już na samym początku. Mężczyzna nieznoszący sprzeciwu, a do tego niezwykle wymagający.
O tytule mogę powiedzieć tyle, że odnosi się do głównego wątku w książce.
Książka niezmiernie przypadła mi do gustu, a do tego zaparła dech w piersi. Wciągnęła, a ja lubię takie książki, które ukazują problemy ludzkie. Nadal na świecie jest tak, że rodzice próbują decydować za swoje dzieci. Przecież to dla ich dobra, nie wiedzą, że muszą zapewnić sobie świetlaną przyszłość. Moim zdaniem „Stowarzyszenie umarłych poetów” miało na celu przekazać młodzieży, że najważniejsze jest dążenie do spełnienia marzeń i umiejętności podejmowania za siebie decyzji. Uczniowie Akademii Weltona to ludzie niemal dorośli, mający po siedemnaście, osiemnaście lat. Peter Weir pragnął ukazać, że Carpe diem funkcjonuje do dzisiaj i powinniśmy cieszyć się każdą sekundą życia i wyciskać z niej jak najwięcej.
Mimo że lektura kończy się tragicznie (nie zdradzę jednak jak) – nie znienawidziłam jej za to. Jako ze jestem osobą dość uczuciową – popłakałam się przy końcówce. Nie wiem, jak będzie z wami, jednak książka naprawdę, naprawdę warta przeczytania. Jeśli chcecie, możecie obejrzeć też film, chociaż są drobne różnice.
Uważam, że książka wiele wnosi do naszego codziennego życia. Nie ważne, że jest krótka. Ważne, że wartościowa.
I u mnie było tak, że nauczycielka poleciła mi "Stowarzyszenie umarłych poetów" dzięki czemu najpierw przeczytałam, a potem obejrzałam film.
Książka oparta na filmie. Rzadko się tak zdarza, jednak ta książka (jak i film) jest wyjątkowa. Z pewnością mało osób oglądało film w reżyserii Petera Weira. Premiera odbyła się 7 października 1990 roku. Tak więc starsi z pewnością film kojarzą, a młodsi – wątpię.
Wracamy jednak do książki. Historia niby prosta, jednak nie można nazwać jej zwykłą obyczajówką. Akcja dzieje...
2011
Nie będę zapewne oryginalna, mówiąc, że ta debiutancka powieść Sally Nichols jest cudowną, ciepłą książką. Przygodę z powieściami o chorych dzieciach zaczęłam od [i]Oskar i pani Róża[/i], która wywarła na mnie niemałe wrażenie. Jednak nie można powiedzieć, żeby Sally Nichols napisała to samo, co Eric-Emmanuel Schmitt.
Olivier, chłopiec chory na białaczkę, ma marzenia. Jak każde dziecko. Co, jeśli jednak nie może ich spełniać? Z pomocą, niezamierzoną, przychodzi jego nauczycielka, wpadając na pomysł napisania książki. Feliks, który jeździ na wózku inwalidzkim, jest najlepszym przyjacielem głównego bohatera. Uczą się razem. Jednak tylko Oliver postanawia pisać. Co z tego wyszło? Możemy się przekonać, czytając tę książkę, która jest pisana drobnymi dłońmi chłopca.
Nie wiem, czy i Wam, ale mi najbardziej podoba się ten sposób postrzegania świata przez dzieci, które są tak niewinne i niczego nieświadome. Chociaż nie. Oliver był świadom tego, że jest chory. Wiedział, że nie jest w pełni zdrowym, normalnym chłopcem. Jego życie było zupełnie inne, niż jego rówieśników.
Znalazł się jednak Felix, również inny niż reszta.
Czytając dziennik Oliviera, poznajemy go samego. Dowiadujemy się, że interesuje się faktami, lubi sterowce, duchy, naukowców. Niby dziwne, jak na jedenastolatka, ale czemu się dziwić? Jemu nigdy nie będzie dane ziścić swoich marzeń i poczuć, co to wolność.
A może jednak nie wszystko jest przesądzone? Z czasem każde marzenie może zbliżać się ku spełnieniu. Olivier i zeszyt z marzeniami to lektura, która właśnie to pokazuje. Przedstawia zarówno zmiany w zachowaniach dzieci, jak i dorosłych, którym naprawdę nie jest łatwo.
Jestem sentymentalna, do czego przyznaje się otwarcie. Nic więc dziwnego, że popłakałam się, czytając ostanie strony. Muszę przyznać, że Olivier mnie rozczulił. A jego własnoręcznie robiona karta śmierci, że tak powiem, spowodowała ucisk w sercu. Tak małe dziecko, które będąc zdrowe myśli jedynie o zabawie, tutaj już jest gotowe na śmierć. Straszne.
Książki pokroju Olivier i zeszyt z marzeniami są niezwykle dołujące, wręcz depresyjne dla ludzi o słabych nerwach. Sama przez kilka dni myślałam tylko i wyłącznie o Olivierze i Felisie. Na każde wspomnienie o nich chciało mi się płakać. Nigdy nie zrozumiem, czemu umierają dzieci, które nawet nie zasmakowały w pełni życia.
Uważam jednak, ze ta książka jest pozycją obowiązkową dla każdego.
Jeśli więc jeszcze nie przeczytaliście jej, zróbcie to. Nie zajmie ona wiele czasu, a sprawi, że inaczej spojrzycie na życie.
Nie będę zapewne oryginalna, mówiąc, że ta debiutancka powieść Sally Nichols jest cudowną, ciepłą książką. Przygodę z powieściami o chorych dzieciach zaczęłam od [i]Oskar i pani Róża[/i], która wywarła na mnie niemałe wrażenie. Jednak nie można powiedzieć, żeby Sally Nichols napisała to samo, co Eric-Emmanuel Schmitt.
Olivier, chłopiec chory na białaczkę, ma marzenia. Jak...
2011
2011-02-02
2011-02-13
2011-02-14
Nigdy, nigdy więcej nie wypożyczę niczego patrząc tylko na tytuł, okładkę i opis. NIGDY więcej. Zawsze będę czytała fragment. Jakikolwiek, po prostu. Nawet nie wiecie, jak się na tej powieści zawiodłam. Krótka, bo krótka i mi nawet nie chodzi o to. Nawet na kilku stronach można przedstawić niesamowitą historię. Tutaj koszmarne było niemal wszystko.
Zacznijmy jednak od początku. Co mamy? Zaledwie ponad sto stron obłożone w intrygującą okładkę. Wszystko w odcieniach czerwieni i niebieskiego, dodatkowo jakaś głowa i krew. Do tytułu – pasuje. I właśnie to mnie chyba tak bardzo zaintrygowało. Kryminał? Może być ciekawie. No tak, ale nie było. Czekała mnie niemiłe rozczarowanie. Zachęcona opisem z tyłu, z niemym pytaniem cisnącym się na usta „co tam się wydarzyło?” zaczynam lekturę… i koniec mojego zauroczenia.
Fabuła… jak w wielu kryminałach. Jest sobie morderca, są sobie ofiary, jest tajemnica. Vicky jedzie w odwiedziny do Paryża, do swojej siostry bliźniaczki – Claire. Oczywiście nasza główna bohaterka przed przyjazdem czyta w gazecie o kolejnym morderstwie. Co więcej, kiedy dociera do domu siostry… ona znika! Wiadomo, jaka jest reakcja Vicky. Oprócz głównego wątku, przewijającego się na każdej stronie (dosłownie, autorka potrafi dosadnie drążyć temat), jest balet. To właściwie z jego powodu bohaterka przyjechała do Paryża, do najlepszego baletmistrza – Jeana-Guy, który ma tez być jej opiekunem. Hm… i to wszystko? Mogę jeszcze dodać, że w całej historii występuję psychiczny koleś, przyjaciel Claire i jej, tak jakby, były chłopak. Fabuła sama w sobie zła nie jest. Najgorsze jest wykonanie.
Bohaterowie wcale nie byli mi bliscy. Ten się pojawił, ta była, tamten zniknął – co tam. Nie żyją. Chyba najbardziej lubiłam Jana-Guy’ego (czy jak odmienia się francuskie imiona) i Fernanda. Byli tacy… najciekawsi, aczkolwiek da się bez nich wyżyć.
Po pierwsze – ciągłe powtarzanie tego, że to do Claire niepodobne. To był koszmar. Na co drugiej stronie musiało wystąpić to zdanie. Aż pukałam się w głowę i mówiłam – ale ja to wiem! Wszystko widzimy z perspektywy Vicky, ale nie jest to pamiętnik. Ot, zwykła narracja pierwszoosobowa. Parę razy wystąpiła też zupełnie sztuczna rozmowa. A i moje oko dopatrzyło się paru błędów! Na plus działa to, że nawet nie miałam problemów z wciągnięciem się. Styl pisarki nie należy do tych złych, bo czyta się całkiem płynnie. Nie licząc miejsc z błędami.
Reasumując? Nie polecam. Istnieje o wiele więcej lepszych kryminałów niż ta historia o psychopacie, jak wywnioskowałam z jego własnych słów, nazywanego rzeźnikiem z lasu. Taniec ze śmiercią do ambitnych powieści nie należy, więc z czystym sumieniem można go sobie odpuścić. Jeśli jednak chcecie po nią sięgnąć, to proszę bardzo. Jeden wieczór wystarczy, na poznanie historii Clare.
Nigdy, nigdy więcej nie wypożyczę niczego patrząc tylko na tytuł, okładkę i opis. NIGDY więcej. Zawsze będę czytała fragment. Jakikolwiek, po prostu. Nawet nie wiecie, jak się na tej powieści zawiodłam. Krótka, bo krótka i mi nawet nie chodzi o to. Nawet na kilku stronach można przedstawić niesamowitą historię. Tutaj koszmarne było niemal wszystko.
Zacznijmy jednak od...
2011-02-18
Jak dla mnie - kompletne marnotrawstwo papieru. Pierwsze strony były wręcz katorgą - po co te opisy jakiegoś profesora, który opowiada historie w co drugim "rozdziale"? Nie rozumiem. W ogólne styl pani Nowackiej uważam za strasznie ciężki. Tyle niepotrzebnych dopowiedzi, jakieś fragmenty z literatury czy historii, które niby odnoszą się do fabuły. Dodatkowo nagła zmiana narratora. Doszukałam się dwóch. Jakiegoś profesora gadającego do psa i wszechwiedzącego. Ba! Ja byłam nawet skłonna uwierzyć, że tam można wcisnąć jeszcze Daniela w roli narratora! Książka ma też indeksy dolne z wyjaśnieniami użytych w książce fraz. Nie lubię czegoś czytać, nie znać pojęć, i sprawdzać na dole. Skoro to jest historia dla młodzieży, to owe słowa można było zamienić na prostsze i zrozumialsze. Byłby jeden atut. Czytanie czegoś, co pisze obserwator, jest nudne jak flaki z olejem. To tak jakby autorka nie miała pomysłu na jeden wątek i wtrąca drugi, by "rozruszać" fabułę.
Fabuła... jakaś siedemnastolatka z humorami bachora po jednym dniu żąda ślubu od chłopaka poznanego na imprezie tego samego dnia. Czy to normalne? Wydawnictwo Ossolineum poznałam od tej dobrej strony. Od historii realnych i pokrytych problemami. Bo czy rasizm nie jest popularny? A narkotyki i brak reakcji rodziców? A ciąże nastolatek? No właśnie, są. A tu nagle wyskakuje mi książka o ślubie między studentem a licealistką. Paranoja. To nawet nie przedstawia żadnego realnego problemu, bo, przepraszam bardzo, czy ktokolwiek z rodziców zgodziłby się na ślub nieletniej? I czy w ogóle nieletni myślą o sakramencie małżeńskim?
Potem jeszcze Wiola, nasza główna bohaterka, zaczyna kaprysić, a Daniel ma jej dość. Potem się upija, ląduje w izbie wytrzeźwień, wraca, teściowa nie chce go wpuścić, Wiolka nawet go nie szukała... Nie, nie, nie. Dziwaczna historia, kompletnie nie realna, a nawet jeśli - bardzo rzadka, właściwie na wymarciu. Zawiodłam się na tej pozycji, którą męczyłam kilka dni.
Według mnie ksiżka nie zasługuje nawet na dwie gwiazdki, ale tak tragiczna nie była. Bohaterowie byli w miarę normalni i to jedyny plus. Aczkolwiek rodzice, którzy bez niczego przytakują na ślub córki są niedojrzali. Po prostu.
Jak dla mnie - kompletne marnotrawstwo papieru. Pierwsze strony były wręcz katorgą - po co te opisy jakiegoś profesora, który opowiada historie w co drugim "rozdziale"? Nie rozumiem. W ogólne styl pani Nowackiej uważam za strasznie ciężki. Tyle niepotrzebnych dopowiedzi, jakieś fragmenty z literatury czy historii, które niby odnoszą się do fabuły. Dodatkowo nagła zmiana...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-02-26
Mimo że książkę przeczytałam jakiś czas temu, nadal jestem nią oczarowana. Filip Bryła, zarówno autor jak i główny bohater historii, pokazuje nam jak łatwo z jednego nałogu popaść w drugi, o wiele gorszy. Żadna dotychczasowa książka, którą przeczytałam, nie przedstawiła narkomanii w tak dosadny i wręcz nierealny sposób.
Tą książkę mogę spokojnie zaliczyć do tych najlepszych i ulubionych. Podobało mi się, że autor nie obija w bawełnę, nie zataja sytuacji, które miały miejsce. Bo jak pokazać ludziom, że narkotyk działa aż tak trująco na nasz organizm, przedstawiając tylko i wyłącznie początki, czyli eksperymenty z najlżejszymi dragami. Jak teraz porównuję do Odlot na samo dno autorstwa Jany Frey dostrzegam, jaka wielka różnica jest między powieścią napisaną przez osobę, której dotyczą owe wydarzenia, a zwykłym pisarzem. Niestety różnica będzie zawsze dostrzegalna.
Nim przejdę do fabuły, muszę zacytować wypowiedź jednej z użytkowniczek Lubimy Czytać, która napisała: „Ten to miał jazdy rodem z filmu Fantasy.” – mogę się pod tym podpisać, gdyż to krótkie zdanie idealnie oddaje całość powieści. Filip ma przyjaciół, dom i rodzinę. Mieszka w Warszawie, jak wielu normalnych ludzi. Czemu jego historia jest jednak tak tragiczna? Wina towarzystwa? Kontaktów? Możliwe. Jednakże wszystko zaczęło się od alkoholu, a z czasem nadszedł moment, by sięgnąć po narkotyk. Na początek te lżejsze, by z czasem przez amfetaminę dojść aż po heroinę. Możemy zaobserwować, jakim człowiekiem był Filip, a jakim się stał. Spowiedź narkomana to powieść, z której można wyciągnąć wiele wniosków, można zniechęcić się do dragów i nigdy nie sięgnąć po nie. Niektóre sytuacje mimo wywoływały u mnie niewielki uśmiech, pomimo swego tragizmu. W chwilach, kiedy bohaterowie książki byli naćpani, zmieniali się nie do poznania, a ich czyny były nie lada zaskoczeniem. Na wzmiankę o kosmitach, bitwie o kałużę czy akcję w autobusie nadal się uśmiecham. Jest też wiele niezapomnianych słów bohaterów, które potrafią wzruszyć i rozbawić.
I to tyle, ile jestem w stanie powiedzieć. Bo jak wyrazić swój zachwyt, jeśli nie samymi „ochami” i „achami”? Jestem urzeczona, uwięziona w słowach książki. Łatwo przyszło mi wyobrażenie sobie tych wszystkich miejsc i akcji, które miały miejsce. Pogratulować autorowi, że jego pierwsze dzieło tak szybko zapada w pamięci. Do samego końca byłam przekonana, że tytuł jest zwykłym tytułem, jakieś zwierzenia czy coś w tym guście. Na końcu jednak Filip Bryła rozwiewa moje wątpliwości. Widać nie wszystko kończy się dobrze. A historie prawdziwe nigdy nie będą miały szczęśliwego zakończenia.
Naprawdę, naprawdę godna polecenia pozycja. Wczytana w słowa nie patrzyłam nawet na błędy. Czas z lekturą minął szybko i miło. Nie żałuję ani chwili spędzonej w towarzystwie Filipa i jego… znajomych, przyjaciół to za mocne słowo. Cieszę się, że mogłam chociaż przeczytać o jego przemianie i sile woli, którą okazał, próbując zerwać z narkotykami.
Mimo że książkę przeczytałam jakiś czas temu, nadal jestem nią oczarowana. Filip Bryła, zarówno autor jak i główny bohater historii, pokazuje nam jak łatwo z jednego nałogu popaść w drugi, o wiele gorszy. Żadna dotychczasowa książka, którą przeczytałam, nie przedstawiła narkomanii w tak dosadny i wręcz nierealny sposób.
Tą książkę mogę spokojnie zaliczyć do tych najlepszych...
Utwór autorstwa Zofii Nałkowskiej. Jest to pierwsza książka owej kobiety, którą przeczytałam. Lektura została mi polecona przez bibliotekarkę w szkole. Ale czy było warto?
Treść utworu jest krótka, ma zaledwie kilkadziesiąt stron (moje wydanie było malutkie i bardzo stare, to, które przedstawiam na zdjęciu, z pewnością jest jeszcze cieńsze) i ośmiu różnych… tematów. Oczywiście wszystko dotyczy drugiej wojny światowej. Wydaje mi się, że głównym celem autorki było ukazanie okrucieństwa ludzi z tamtego okresu i wyjawić, czemu czasy wojny wywarły takie piętno na ludzkiej psychice. Każda historia jest inna, lecz tak samo szokująca. Nie polecam osobom o słabej psychice. Po co mają się męczyć? Czytanie o tym, co okupanci robili z nami, z polakami, nie należy do przyjemnych.
Atutem tej książeczki jest sposób opisywania sytuacji. Krótko i rzeczowo. Zero zmyślania, czy przeplatania faktów z literacką fikcją. Celem autorki było przybliżenie nam prawdziwego życia w czasie wojny i jej się to udało. Z pewnością jest ciężka i przytłaczająca z powodu swojej zawartości, ale nie żałuję, że ją przeczytałam. Wprawdzie nie było to tym samym, co zwykłam czytać, jednak czasem warto poznać historię. Nawet tą najokrutniejszą i brutalną.
Książka pisana była w 1945 roku, czyli tuż po zakończeniu wojny i prześladowań hitlerowskich, o których głównie mowa na tych kilku stronach. Jest na faktach z relacji ludzi ocalałych pomimo tego jakże nieludzkiego traktowania. Jeśliby zagłębiać się w szczegóły,a n zapamiętać z niejcoś więcej, należałoby przeczytać ją kilka razy. nie żałuję, że jąprzeczytałam. , które przedstawiam na można dodać, że pani Nałkowska zbierała materiały podczas śledztwa, pracowała w Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce.
Czy polecam? Sama nie wiem… Medaliony to książka niezwykle trudna. Ja sama początkowo była zdezorientowana i pytałam: o czym to wreszcie jest? Żeby zapamiętać z niej coś więcej, należałoby przeczytać ją kilka razy. Jeżeli jednak uważasz, że dojrzałeś lub dojrzałaś do czytania o ludobójstwie, zapraszam. Gwarantuję, że w dzień lektura będzie skończona i na pewno wywrze na tobie duże wrażenie. Ja czasami byłam zniesmaczona opisami. Opisami rzezi, mówiąc bardziej szczegółowo. Nie potrafię jednak zbyt wiele o tej lekturze powiedzieć. Nie podam nazwisk (no, chyba że z tytułu pierwszego rozdziału) ani zbyt wielu danych. Oczywiście zarys ośmiu historii znam, jednak żadnych dokładnych danych. Przykro mi trochę z tego powodu. Mam jednak nadzieję, że opisów rzezi nigdy nie zapomnę, bo to tak, jakbym zapomniała o rodakach.
Utwór autorstwa Zofii Nałkowskiej. Jest to pierwsza książka owej kobiety, którą przeczytałam. Lektura została mi polecona przez bibliotekarkę w szkole. Ale czy było warto?
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTreść utworu jest krótka, ma zaledwie kilkadziesiąt stron (moje wydanie było malutkie i bardzo stare, to, które przedstawiam na zdjęciu, z pewnością jest jeszcze cieńsze) i ośmiu różnych… tematów....