-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2013
2012-10-11
2013-11-07
2012-05
2013-05-26
2014-04
W moim odczuciu bardzo dobra lektura pokazująca różne podejście do otaczającej rzeczywistości. Lubię też motyw bezosobowego bohatera, z którym często się utożsamiam. Jakbym to ja musiała dokonać wyboru, jak zakończyć swoje życie.
Przez pryzmat pokazuje tamte realia, ale też wyraźnie obrazuje warszawskie życie. Zawiera też kilka "nieścisłości" do własnej analizy i interpretacji.
Polecam, ale raczej osobom, które lubią zagłębiać się w niedaleką przeszłość i nie przeszkadza im motyw znęcania się nad zniewolonym człowiekiem, którego życie zamyka się w określonych ramach.
W moim odczuciu bardzo dobra lektura pokazująca różne podejście do otaczającej rzeczywistości. Lubię też motyw bezosobowego bohatera, z którym często się utożsamiam. Jakbym to ja musiała dokonać wyboru, jak zakończyć swoje życie.
Przez pryzmat pokazuje tamte realia, ale też wyraźnie obrazuje warszawskie życie. Zawiera też kilka "nieścisłości" do własnej analizy i...
2011
Książka oparta na filmie. Rzadko się tak zdarza, jednak ta książka (jak i film) jest wyjątkowa. Z pewnością mało osób oglądało film w reżyserii Petera Weira. Premiera odbyła się 7 października 1990 roku. Tak więc starsi z pewnością film kojarzą, a młodsi – wątpię.
Wracamy jednak do książki. Historia niby prosta, jednak nie można nazwać jej zwykłą obyczajówką. Akcja dzieje się w Akademii Weltona, a właściwie jej większą część, ponieważ są i scenki, odbywające się w jaskini – miejscu tajnych schadzek grupy chłopców. Co mogę powiedzieć o fabule, by nie zdradzić zakończenia ani zbyt wielu szczegółów? Powiem tak, owa Akademia, w której uczy się nasz główny bohater – Todd Andreson – to szkoła o żelaznych zasadach, które każdy uczeń musi sobie wbić do głowy. A są to: Tradycja, Honor, Dyscyplina i Doskonałość. Wydają się całkiem normalne, prawda? A jednak poznanie tych czterech słów jest dopiero początkiem męczarni.
Ratunkiem dla uczniów może być nowy nauczyciel angielskiego - John Keating. Mężczyzna jest absolwentem tejże placówki, więc sam przeszedł to, co przechodzi teraz mnóstwo młodych ludzi, którym rodzice zgotowali taki los. Nowy profesor żyje według jednej jedynej i najważniejszej dla niego zasady - Carpe diem, czyli chwytaj dzień, towarzyszy mu zawsze i wszędzie. Z czasem udaje mu się wpoić ją i młodym ludziom, z którymi ma zajęcia.
Postać niezwykle ekscentryczna. Jego zachowania oraz nauki były dość dziwne, jednak John Keating dążył do jednego – pokazać młodzieży świat z innej perspektywy, naukę zamieniał w przyjemność i zabawę. Bo czy któryś nauczyciel wyprowadza uczniów na zewnątrz i każe maszerować? Czy kiedykolwiek jakiś profesor kazał wyrwać stronę z podręcznika? Z pewnością nie. Nauczyciel angielskiego jest osobą niezwykle wyróżniająca się z tłumu, jednak i taka, która ma dobry kontakt z innymi.
Tedd Anderson pomimo swej głównej roli nie skupił tak mojej uwagi jak postać Neila, chłopca, którego marzeniem była gra w teatrze. Możliwe, że to z powodu jego ojca, który był postacią, do której nastawiłam się wrogo już na samym początku. Mężczyzna nieznoszący sprzeciwu, a do tego niezwykle wymagający.
O tytule mogę powiedzieć tyle, że odnosi się do głównego wątku w książce.
Książka niezmiernie przypadła mi do gustu, a do tego zaparła dech w piersi. Wciągnęła, a ja lubię takie książki, które ukazują problemy ludzkie. Nadal na świecie jest tak, że rodzice próbują decydować za swoje dzieci. Przecież to dla ich dobra, nie wiedzą, że muszą zapewnić sobie świetlaną przyszłość. Moim zdaniem „Stowarzyszenie umarłych poetów” miało na celu przekazać młodzieży, że najważniejsze jest dążenie do spełnienia marzeń i umiejętności podejmowania za siebie decyzji. Uczniowie Akademii Weltona to ludzie niemal dorośli, mający po siedemnaście, osiemnaście lat. Peter Weir pragnął ukazać, że Carpe diem funkcjonuje do dzisiaj i powinniśmy cieszyć się każdą sekundą życia i wyciskać z niej jak najwięcej.
Mimo że lektura kończy się tragicznie (nie zdradzę jednak jak) – nie znienawidziłam jej za to. Jako ze jestem osobą dość uczuciową – popłakałam się przy końcówce. Nie wiem, jak będzie z wami, jednak książka naprawdę, naprawdę warta przeczytania. Jeśli chcecie, możecie obejrzeć też film, chociaż są drobne różnice.
Uważam, że książka wiele wnosi do naszego codziennego życia. Nie ważne, że jest krótka. Ważne, że wartościowa.
I u mnie było tak, że nauczycielka poleciła mi "Stowarzyszenie umarłych poetów" dzięki czemu najpierw przeczytałam, a potem obejrzałam film.
Książka oparta na filmie. Rzadko się tak zdarza, jednak ta książka (jak i film) jest wyjątkowa. Z pewnością mało osób oglądało film w reżyserii Petera Weira. Premiera odbyła się 7 października 1990 roku. Tak więc starsi z pewnością film kojarzą, a młodsi – wątpię.
Wracamy jednak do książki. Historia niby prosta, jednak nie można nazwać jej zwykłą obyczajówką. Akcja dzieje...
2009-10
Krótko mówiąc - nie podobała mi się. Wcale mnie swoją prostota i pięknymi złotymi myślami nie urzekła. Wszystko było za nudne, za bardzo znane i... nie zauroczyło mnie, po prostu. Nie odkryłam nic nowego.
Oczywiście dla amatorów książka może być odpowiednia, chociaż to wszystko z książki wiemy od dawna.
Krótko mówiąc - nie podobała mi się. Wcale mnie swoją prostota i pięknymi złotymi myślami nie urzekła. Wszystko było za nudne, za bardzo znane i... nie zauroczyło mnie, po prostu. Nie odkryłam nic nowego.
Oczywiście dla amatorów książka może być odpowiednia, chociaż to wszystko z książki wiemy od dawna.
Nie moje klimaty.
Nie mój język.
Nie moje postacie.
Tu nie ma nic mojego.
Są słowa, które są puste. Dla mnie nic nie znaczą.
Nieważne, że nazwiecie mnie niedojrzałą nastolatką nieznającą dobrej literatury. Sama ciągle powtarzam, że nie rozumiem, jak można nie lubić czasów II wojny światowej, a teraz jęczę, kiedy muszę czytać Sienkiewicza.
Jak dla mnie to wina języka. Jest niezrozumiały, wymagający zbyt wielkiego zaangażowania w analizę zdania, zamiast fabuły.
Prawdę mówiąc: oceniam wykonanie, nie fabułę.
Nie moje klimaty.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNie mój język.
Nie moje postacie.
Tu nie ma nic mojego.
Są słowa, które są puste. Dla mnie nic nie znaczą.
Nieważne, że nazwiecie mnie niedojrzałą nastolatką nieznającą dobrej literatury. Sama ciągle powtarzam, że nie rozumiem, jak można nie lubić czasów II wojny światowej, a teraz jęczę, kiedy muszę czytać Sienkiewicza.
Jak dla mnie to wina języka. Jest...