-
Artykuły
„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński4 -
Artykuły
„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać23 -
Artykuły
„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz1 -
Artykuły
Wakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2021-04-03
2021-03-30
Tym razem przenosimy się do słonecznej i pięknej Argentyny.
Główną bohaterką jest kobieta o niecodziennych zdolnościach. Fabuła zaczyna się od 2006 roku, ale wspomnienia bohaterki, Julii przechodzą w małą retrospekcję i znów jesteśmy w innym czasie i miejscu. Obecnie kobieta żyje w przekonaniu, że jej dotychczasowe życie przebiega bardzo pomyślnie, jednak nie widzi tego, że jej mąż ma coraz mniej czasu nawet dla swojej żony. Jedynym zajęciem Julii jest zajmowanie się domem i miewanie wizji, które unoszą jej ducha do innego ciała, nieważne czy mężczyzny, czy nawet dziecka.
Przenosząc się w przeszłość kobieta może stwierdzić, że jej dzieciństwo było po prostu nijakie, biorąc pod uwagę liczbę jej rodzeństwa i fakt, że ojciec wyjechał za morze poszukując pracy.
Pewnego razu dziewczyna zaczyna mieć ostrą gorączkę i paraliż całego ciała. Później oczy widzą tylko mleczną biel, a Julia znajduje się na statku. Tam dziewczynka oczami własnej matki widzi iście tragedię rodzinną. Jej ukochana i jednocześnie najstarsza z rodzeństwa siostra tonie w odmętach bezwzględnego morza. Wizja kończy się, a Julia odchorowuje to przez jakiś miesiąc nosząc w sobie przemianę psychiczną. Niedługo po tym wizja częściowo się spełni ku przerażaniu dziecka. Na dodatek Julia od babci u której zostaje na dobre, dowiaduje się, że wizje te nie dzieją się przez przypadek, a dar ten jest z pokolenia na pokolenie dziedziczny.
Wracając do rzeczywistości, dorosła już Julia dowiaduje się jaka była przyczyna częstych zaniedbań męża i to ją bardzo rani. Tuż po tym wybucha w Argentynie tak zwana brudna wojna domowa, a główna bohaterka wraz z mężem trafiają do więzienia, a raczej lochu o zaostrzonym rygorze.
Co takiego się stało, że Julię spotyka taki straszny los?
Fabuła bardzo krótka, z samego początku zapowiada się na zwykłą obyczajówkę z problemami głównych bohaterów. Jednak tym nie jest. Wściekle szalejąca wojna w kraju, tysiące ofiar, miliony ludzi wtrąconych do więzień, ale i także miłość, zdrada, nienawiść i przebaczenie. Wszystko to dopełnia obraz ukazany w książce przez autorkę.
Książka wstrząsa swoimi słowami, które są skierowane wprost do czytelnika, a fabuła jest wciągająca i poruszająca.
Tym razem przenosimy się do słonecznej i pięknej Argentyny.
Główną bohaterką jest kobieta o niecodziennych zdolnościach. Fabuła zaczyna się od 2006 roku, ale wspomnienia bohaterki, Julii przechodzą w małą retrospekcję i znów jesteśmy w innym czasie i miejscu. Obecnie kobieta żyje w przekonaniu, że jej dotychczasowe życie przebiega bardzo pomyślnie, jednak nie widzi tego,...
2021-01-10
"Sezon na lisa" to ostatni tom romantycznej i emocjonującej trylogii Agaty Czykierdy-Grabowskiej. Paula rozpoczyna pracę w mazurskim pensjonacie Lisia Dolina. Jej jedynym celem jest zdobycie funduszy na rehabilitację chorego brata, za którego czuje się odpowiedzialna. Nie spodziewa się jednak, że te wakacje zmienią jej życie, ponieważ po raz pierwszy poczuje, że nie musi dźwigać rodzinnych problemów sama. Dzięki chłopakowi na tandemowym rowerze po raz pierwszy zrozumie, co znaczy być beztroską i szczęśliwą.
Zakochany w Sarze Olek wyjeżdża do pracy na Mazury, żeby zarobić na wyjazd do Kanady. Beztroski i przyjazny chłopak natychmiast zjednuje sobie przychylność pracowników Lisiej Doliny. Jego urokowi nie może się oprzeć nawet właścicielka pensjonatu, Anna, która nie cofnie się przed niczym, aby uwieść młodego chłopaka. Jego uwagę jednak przyciąga drobna piegowata dziewczyna o płomiennorudych włosach i niewyparzonym języku.
Czy jedne wakacje wystarczą, aby zostać ze sobą na zawsze? Czy miłość jest wstanie wybaczyć wszystko?
„Sezon na lisa” jest ostatnim tomem romantycznej trylogii Agaty Czykierdy-Grabowskiej, która w piękny, pełen emocji sposób opisuje związki młodych ludzi. To moje pierwsze spotkanie z jej twórczością i jestem pewna, że nie ostatnie, a mam sporo do nadrobienia. Nie miałam żadnych problemów z brakiem wiedzy na temat poprzednich części, dlatego ten cykl można czytać, jako niezależne części. Mimo wszystko warto sięgnąć poprzedniczki i poznać wszystkich bohaterów, których historie zechciała nam przekazać autorka. Jak mi się podobała historia Olka i Pauli? Co w niej jest takiego urokliwego?
Wyżej wspomniany Olek rozpoczyna pracę w pensjonacie o klimatycznej nazwie Lisia Dolina, bardzo marzy mu się wyjazd do Kanady, jednak chciałby mieć pewność, ze jego babcia sobie poradzi, kiedy go nie będzie. Robi wszystko, aby wyleczyć się ze swojego zauroczenia Sarą, dziewczyną, która związała się z innym mężczyzną, co ciąży mu mocno na sercu. Daje sobie czas na realizację planów dotyczących wyjazdu i zbiera na realizację potrzebne fundusze. Jakim jest człowiekiem? Bardzo sympatycznym i przyjacielskim, łatwo nawiązuje kontakty z współpracownikami, a także z szefostwem. Olek jest też bardzo atrakcyjnym mężczyzną, który na pewno będzie miał powodzenie u pań. Takiego to ze świecą szukać, więc czytelniczki romansolubne będą zachwycone, nie jest postacią bierną i bladą. Szybko zyskuje sympatię i kibicowałam mu, aby poukładał sobie życie tak, jak o tym marzył.
Paula przybywa do pensjonatu i staje się jego nową pracownicą, ma niepełnosprawnego brata, więc każdy grosz się przyda, aby zapewnić mu odpowiednie warunki. Dziewczyna z pozoru wydaje się bardzo cicha, nieśmiała i krucha, taka, którą mężczyzna chętnie otoczy ramieniem i swoją opieką. Jest jednak jedno ale, to tylko pozory, albo tylko cześć tej rudowłosej kobiety. Twardo stąpa po ziemi i ma charakterek diablicy, jest pyskata, a przy tym potrafi o siebie walczyć. Kreacja tej postaci bardzo mi się spodobała, jest wielowymiarowa, potrafi nas ująć sobą i swoją barwnością. Stara się być niezwykle samodzielna, dźwiga brzemię i problemy na własnych barkach nie oczekując księcia w lśniącej zbroi. To niezwykle zdeterminowana dziewczyna, o którą warto walczyć i się starać. Odmienność charakterów sprawia, że można mieć wątpliwość, czy Olek jest tym, który naprawdę pasuje do Pauli, jednak jego charyzma i zaangażowanie nie pozostawia czytelnikowi żadnych wątpliwości, tylko czy zauważy to bohaterka? Czy dla niej Olek będzie mężczyzną, któremu będzie w stanie zaufać? Czy to tylko letni romans i fascynacja?
Agata Czykierda-Grabowska przypomina nam, że tych pierwszych razów w życiu mamy naprawdę wiele, pierwszy raz angażujemy się w coś emocjonalnie, wsiadamy na rower, zakochujemy się, walczymy o to, w co wierzymy. Każdy z nich jest w życiu człowieka bardzo cenny, pozwala nam zdobyć doświadczenie i wyciągnąć z nauki wnioski. Autorka przedstawiła Lisią Dolinę niezwykle barwnie, mazurski klimat sprawił, że sama miałam ochotę wynająć tam pokój i poobserwować bohaterów i ich urocze przekomarzanki.
Autorka ukazuje nam realia rodziny, która musiała zebrać siły, aby zapewnić osobie niepełnosprawnej warunki do rehabilitacji, chociaż Paula została przez życie zmuszona do szybkiego dorośnięcia nie buntowała się przeciwko temu. Emocje zostały opisany w taki sposób, że nie sposób było mi się od tej książki oderwać. Byłam ich głodna i chłonęłam zachwycając się realizmem tej sytuacji. „Sezon na lisa” nie jest książką smutną, melancholijną, ale bardzo ciepłą i romantyczną. Daje czytelnikowi wiele nadziei i przyjemności, znajdujemy w niej humor, romantyzm i stopniowe zdobywania zaufania drugiego człowieka.
Jest mi bardzo przykro, że opowieść, którą właśnie opisuję dobiegła końca, jednocześnie mam ten komfort, że przede mną wiele książek Agaty Czykierdy-Grabowskiej, które musze poznać. Tak, muszę, bo kiedy raz złapiecie w ręce coś tej autorki nie będzie łatwo na tym poprzestać.
Po „Sezon na lisa” polecam Wam sięgnąć zwłaszcza, kiedy będziecie spragnieni pięknej i niecodziennej historii o miłości, pełnej subtelności i delikatności. Nie zabraknie momentów, które chwycą za serce, sprawią, że w oku zakręci się łza.
"Sezon na lisa" to ostatni tom romantycznej i emocjonującej trylogii Agaty Czykierdy-Grabowskiej. Paula rozpoczyna pracę w mazurskim pensjonacie Lisia Dolina. Jej jedynym celem jest zdobycie funduszy na rehabilitację chorego brata, za którego czuje się odpowiedzialna. Nie spodziewa się jednak, że te wakacje zmienią jej życie, ponieważ po raz pierwszy poczuje, że nie musi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-01-09
Sara jest ambitną studentką, która kocha muzykę i dzieci. Pewnego dnia kończy fatalny związek z Damianem. Nie może dłużej być z mężczyzną, który jej nie szanuje. Pragnie odskoczni od wielkiego miasta i przykrych wspomnień, więc postanawia wrócić na wakacje w rodzinne strony.
Przypadek, los lub fatum sprawia, że w tym samym czasie powraca tam brat jej najlepszej przyjaciółki, Paweł — przystojny, przebierający w panienkach mężczyzna. Sara uważa, że jedyne, czego może chcieć od kobiety ten człowiek, to zaciągnąć ją do łóżka. Nic dziwnego, że tak sądzi, skoro jako osoba bliska jego siostrze, słyszała o nim i jego podbojach wiele historii, które nie zachęcały do zacieśnienia z nim więzi. Gdy ich drogi się krzyżują, młoda studentka nie zamierza zostać jego kolejną zdobyczą, zwłaszcza że nienawidzi tego typu facetów.
Sara ma silne postanowienia. Nie wie jednak, że niedługo nadejdzie Noc Kupały, a ten zaczarowany czas niezwykle sprzyja miłości. Czyżby łączyło ich więcej, niż którekolwiek chciałoby przyznać?
O tej autorce słyszałam pozytywne opinie już od dłuższego czasu, ale nigdy nie było nam po drodze. Gdy w końcu nadarzyła się okazja do przeczytania czegoś ze zbioru jej twórczości, nie wahałam się ani chwili. Z niecierpliwością czekałam na przesyłkę, a później w każdym wolnym momencie, zapoznawałam się z kolejnymi wydarzeniami z ich życia. Zupełnie nie przeszkadzało mi to, że nie znam pierwszego tomu, nic nie było dla mnie niejasne.
Od pierwszych stron zakochałam się w stylu pisania Agaty Czykierdy-Grabowskiej, który okazał się lekki i przyjemny. Wszystkie wydarzenia zostały spójnie i niezwykle ciekawie opisane. Nie mogłam się oderwać od tej powieści. Cała fabuła zainteresowała mnie do tego stopnia, że jeżeli miałam taką możliwość, to czytałam nawet w trakcie zajęć praktycznych w szkole. Całość dopełniały świetne, realne i naturalne dialogi, które z wyczuciem zostały przesiąknięte sporą dawką humoru i sarkazmu. Uwielbiałam przepychanki słowne Sary i Pawła.
W "Stand by me" zostały zamieszczone opisy scen łóżkowych. Nie w każdej książce są one napisane w dobry sposób. Tutaj jednak bardzo przypadły mi do gustu. Na szczęście ani razu nie dostrzegłam w tym tekście wulgarności, tylko uczucia. Nigdy nie zostały przekroczone granice dobrego smaku, co bardzo mi się spodobało.
Dzięki tej historii czytelnik może uświadomić sobie, że nie warto słuchać plotek i tego, co mówią o danej osobie inni ludzie. Najczęściej okazuje się bowiem, że jesteśmy negatywnie nastawieni do podmiotu obgadywania, tylko dlatego, że ktoś go nie lubi. Najpierw powinniśmy dobrze poznać tę osobę, przekonać się, jaki ma charakter i według własnej opinii zdecydować, czy chcemy mieć z nią kontakt.
Dzięki stylowi pisania autorki zaangażowałam się w życie bohaterów, ogromnie ciekawiło mnie, co jeszcze się wydarzy. Gorąco kibicowałam Sarze i Pawłowi. Miałam nadzieję, że między nimi zaiskrzy.
Mimo tego, że na początku powieści Paweł został wykreowany na niestałego w uczuciach kobieciarza, to później jego zachowanie mnie urzekło. Według mnie przeszedł przemianę, a także okazał się męski, troskliwy i wbrew pozorom bardzo porządny. Sara w niektórych momentach mnie lekko irytowała. Co prawda, nie dawała sobie w kaszę dmuchać, ale z drugiej strony często reagowała przesadnie. Nie była dla mnie idealną postacią, ale absolutnie nie trafiła do grupy nielubianych przeze mnie bohaterów. Żywiłam do niej mieszane uczucia.
"Stand by me" okazało się naprawdę dobrą książką. Ja jestem zachwycona. Mam nadzieję, że Wy także po nią sięgniecie i będziecie mieli podobne odczucia.
Sara jest ambitną studentką, która kocha muzykę i dzieci. Pewnego dnia kończy fatalny związek z Damianem. Nie może dłużej być z mężczyzną, który jej nie szanuje. Pragnie odskoczni od wielkiego miasta i przykrych wspomnień, więc postanawia wrócić na wakacje w rodzinne strony.
Przypadek, los lub fatum sprawia, że w tym samym czasie powraca tam brat jej najlepszej...
2020-12-31
W książce „Pierwszy raz”, poznajemy młodych bohaterów – Lenę i Kubę, których od zawsze łączyła dziwna więź nie tylko ze względu na fakt, że brat dziewczyny – Łukasz był jego najlepszym przyjacielem Kuby. Chłopak, odkąd pamięta, był w niej zakochany, czym ona nie miała pojęcia, ponieważ niestety nie odwzajemniała tego uczucia.
Spotkali się, gdy oboje byli już dorośli. Dawne uczucie, jakim darzył ją Jakub przetrwało mimo upływającego czasu i uderzało w niego ze zdwojoną siłą, czego młoda kobieta zdawała się nie zauważać. Coś ją jednak przyciągało do przyjaciela z lat nastoletnich. Coś, czego na obecną chwilę nie potrafiła nazwać, ale to było jednak silniejsze od niej. Nagle zaczęła patrzeć na mężczyznę inaczej, w zupełnie niezrozumiały dla niej sposób. Oboje więc postanowili wejść w dość dziwny układ, który – mimo woli – przeradzał się w coś głębszego. Czy uda jej się zrzucić tę maskę obojętności i pokochać mimo traumy z przeszłości? Czy będzie potrafiła na nowo komuś zaufać?
Lena była zagadką. Miała w sobie tajemnicę, której nie chciała nikomu zdradzić – nawet Kubie. Z tego też powodu nigdy nie pozwoliła zbliżyć się do siebie żadnemu mężczyźnie. Strach oraz obawa przed mężczyznami spowodowały, że dziewczyna nie potrafi kochać. Otuliła więc swoje zranione serce skorupą obojętności budowaną przez wiele lat. Bała się kolejnego cierpienia, co nie pozwalało jej doświadczyć szczęścia. Nagle jednak pojawił się Kuba i w dziewczynie powoli zaczęło wszystko pękać. Oboje zaczynają niebezpieczną grę skrywaną pod pozorem przyjacielskiej relacji. Od teraz nic już nie ma znaczenia i liczą się tylko ich emocje, które towarzyszą czytelnikowi aż do samego końca powieści.
Wydawać by się mogło, że już sam kontrowersyjny tytuł zdradza fabułę i wskazuje na jej jednoznaczny charakter. Oczywiście, jest to trafione skojarzenie, ale nie będzie ono głównym wątkiem powieści, ponieważ autorce nie chodzi tylko o wątek seksualny. Bohaterka przeżywa ten swój „pierwszy raz” na wielu polach. Pod tym tytułem chowa się treść niezwykle pouczająca oraz wielowymiarowa.
Jest to historia niezwykle prawdziwa, pełna bólu, cierpienia, niewyjaśnione i pełnej tajemnic przeszłości. Kryje też w sobie nadzieję na lepsze jutro, jeśli tylko pozwolimy sobie na odrobinę szczęścia oraz spotkamy odpowiednią osobę, która zacznie nas rozumieć, akceptować. To pozwoli nam na przezwyciężenie lęków czy ograniczeń, uwolnić się od przeszłości. Tak zrobiła bohaterka. Lena postanowiła zaufać oraz przeżyć swoje życie bez ciężaru cierpienia, z którym zmagała się przez wiele lat. Pozwoliła, aby ktoś dzielił z nią ten los. Zaczęła na nowo doświadczać, a nie obserwować. Poczuła się wolna.
Kuba zaś to chodzący ideał – przystojny, kochający i szczerze oddany swojej wybrance mężczyzna, który stara się zrozumieć i pocieszyć ukochaną. Ujmuje swoją nienachalną opiekuńczością. Nie chce wszystkiego od razu. Nie spieszy się. Czeka. Pozwala Lenie na chwile słabości. Pomaga walczyć z cierpieniem. Stara się ją rozumieć i wspierać na każdym kroku.
Fabuła książki nie jest specjalnie skomplikowana, ale za to bardzo wciągająca. Każdy czytający przeżyje wszystkie emocje wraz z bohaterami, ponieważ nie będzie umiał oderwać się od lektury dopóki nie pozna jej zakończenia. Jednocześnie, wszystkich spragnionych tzw. „momentów” muszę rozczarować, ponieważ tutaj ich po prostu nie ma. Autorka pozbawiła tutaj gwałtownych emocji oraz uniesień właściwych dla kiczowatych romansów.
Konstrukcja zachowania bohaterów przyprawia o palpitację serca. Raz irytuje, raz rozbawia. Nie pozostawia nas obojętnym na ich losy. Uczy cierpliwego oczekiwania na dalszy ciąg historii. Dużo jest tu czułości i delikatności. Miłość wypływa niemal z każdego napisanego przez pisarkę słowa. Sama autorka czaruje nas każdym wyrazem i dawkowaniem emocji. Dzięki temu nic nie jest oczywiste. To opowieść o młodych ludziach, których los złączył ze sobą już dawno, ale oni zdają się tego nie zauważać. Tę książkę po prostu trzeba przeczytać.
„Pierwszy raz” pokazuje, że cierpliwość popłaca i jeśli się kogoś naprawdę kocha i widzi się, że jest faktyczna szansa, że ta miłość zostanie odwzajemniona – to się o tę osobę walczy. Nie każdy od razu zdaje sobie sprawę z własnych uczuć, a jeśli ktoś ma jakieś uprzedzenia do związków, miłości, czy coś w tym rodzaju, to jest jeszcze ciężej, ale... nie ma co się poddawać zbyt łatwo. I Kuba jest tego właśnie świetnym przykładem.
W książce „Pierwszy raz”, poznajemy młodych bohaterów – Lenę i Kubę, których od zawsze łączyła dziwna więź nie tylko ze względu na fakt, że brat dziewczyny – Łukasz był jego najlepszym przyjacielem Kuby. Chłopak, odkąd pamięta, był w niej zakochany, czym ona nie miała pojęcia, ponieważ niestety nie odwzajemniała tego uczucia.
Spotkali się, gdy oboje byli już dorośli. Dawne...
2020-12-12
„Wciągająca komedia romantyczna z merdającym ogonkiem w tle!
Mac opuściła rodzinne miasteczko Bluff Point po tym, jak siedem lat wcześniej została porzucona przed ołtarzem. Teraz wraca na dwa tygodnie z okazji zbliżającego się wesela przyjaciółki. To idealny moment, by raz na zawsze rozprawić się z bolesnymi wspomnieniami.
Gavin jest weterynarzem i od zawsze miał słabość do Mac. Cieszy się, że będą mogli spędzić ze sobą czas na imprezie ślubnej. Nie spodziewa się jednak, że połączy ich coś zupełnie innego. Tak właściwie, to ktoś.
Kiedy Mac znajduje wystraszonego małego pieska, szuka pomocy u Gavina. Kobieta stara się znaleźć mu nowy dom. Czy jednak zdecyduje się go oddać? Czy dzięki uroczemu szczeniakowi Mac i Gavin odkryją, że czują do siebie coś więcej?”
„Zakochani po uszy” to pierwszy tom serii Bluff Point, czyli serii z merdającym ogonkiem w tle. Osobiście kocham zwierzaki, więc oczywistością było to, że tam gdzie pies, tam i ja. Niestety muszę przyznać, że w całej tej historii tego merdającego ogonka jest zdecydowanie za mało. Jednak idzie to przeboleć, bo historia Mac i Gavina dostarczyła mi naprawdę fajnej rozrywki i umiliła czas. W książce poznajemy Mac, młodą kobietę, która została rzucona przed ołtarzem. Po tym wstydliwym wydarzeniu dziewczyna opuściła rodzinne miasto i ułożyła sobie życie od nowa. Więc kiedy po dziesięciu latach musi wrócić na stare śmieci na ślub przyjaciółki, nie jest z tego powodu szczęśliwa. Obawia się konfrontacji z przeszłością, z byłym narzeczonym, jego żoną oraz bratem najlepszej przyjaciółki, który „pocieszył ją” po porzuceniu. Czy Mac ma się czego obawiać? Czy koszmary z przeszłości muszą być straszne? Czy uratowany przez nią pies połączy ją i Gavina? Tego musicie dowiedzieć się sami. Ja mogę Wam tylko zagwarantować, że przy tej książce na pewno nie będziecie się nudzić i świetnie spędzicie z nią czas.
"Zakochani po uszy” to lekka i przyjemna w odbiorze komedia romantyczna, w której może nie znajdziecie nic nowego, ale dostarczy Wam ona rozrywki i umili czas. Autorce udało się idealnie przedstawić mentalność mieszkańców małego amerykańskiego miasteczka, jego klimat, urok i czar. Na uwagę zasługują także relacje, które łączyły paczkę przyjaciół i tego im aż zazdrościłam. Tak każdy za każdym wskoczyłby w ogień, to była prawdziwa przyjaźń taka na całe życie.
Jeżeli chodzi o głównych bohaterów, to muszę przyznać, że Mac była taką postacią, którą momentami miałam ochotę udusić. Starsza od Gavina, a momentami zachowywała się jak dziecko. Naprawdę strasznie irytowało mnie jej zachowanie i podziwiam Gavina, że potrafił z nią wytrzymać i cierpliwie czekał na podjęcie przez nią jakiejkolwiek decyzji dotyczącej ich przyszłości.
Jeżeli lubicie książki lekkie, zabawne i przyjemne w odbiorze to historia Mac i Gavina będzie dla Was idealna. Ta książka naprawdę umili Wam czas.
„Wciągająca komedia romantyczna z merdającym ogonkiem w tle!
Mac opuściła rodzinne miasteczko Bluff Point po tym, jak siedem lat wcześniej została porzucona przed ołtarzem. Teraz wraca na dwa tygodnie z okazji zbliżającego się wesela przyjaciółki. To idealny moment, by raz na zawsze rozprawić się z bolesnymi wspomnieniami.
Gavin jest weterynarzem i od zawsze miał słabość...
2020-12-06
Wielu miłośników książek uparcie twierdzi, że film nigdy nie będzie lepszy od książki. Mimo to często zdarza się tak, że dopiero za sprawą spektakularnego filmu dana książka robi się bardzo popularna. Kinomani, zachęceni tym, co zobaczyli na ekranie, gorączkowo zaczynają poszukiwać książki czy ebooka, licząc na to, że po raz kolejny doświadczą tych samych emocji. Nie inaczej jest w przypadku Czerwonej jaskółki. Jej treść jednak dla wielu może okazać się rozczarowaniem...
Współczesna Rosja i bezwzględne służby specjalne. Tu nie ma miejsca na sentymenty, wymaga się bezgranicznego oddania i ślepej wiary w potęgę i nieomylność władzy. Dominika Jegorowa nigdy nie marzyła, by stać się częścią takiego świata. Niestety, los zadecydował inaczej. Choć bardzo chciałaby zdobyć uznanie dzięki swoim umiejętnościom, wiele osób sprowadza ją do roli profesjonalnej uwodzicielki. Mimo to liczy, że zadanie, które właśnie otrzymała, wszystko zmieni. Jej celem staje się Nathaniel Nash, agent CIA, oficer prowadzący niezwykle ważnego dla Ameryki „kreta". Dziewczyna jeszcze nie przypuszcza, że ta operacja zupełnie zmieni jej życie i postawi pod znakiem zapytania wszystko, w co dotąd wierzyła.
Fabuła zapowiada się całkiem obiecująco, szybko jednak okazuje się, że nie jest aż tak porywająca, jak można by było zakładać. Autor książki, Jason Matthews, jest emerytowanym oficerem CIA z trzydziestoletnim stażem w tej instytucji, co może sugerować, że powieść dobrze oddaje realia pracy szpiegów. Jak jest naprawdę, wie tylko Matthews. Być może zdradził parę interesujących szczegółów, a może po prostu manipuluje czytelnikami, co - biorąc pod uwagę jego doświadczenia - nie powinno zaskakiwać. Z pewnością jednak książka obfituje w szczegóły pracy agentów i przeprowadzanych przez nich operacji, spisków, strategii itd. Dla wielu osób ta drobiazgowość będzie dość męcząca, nie zawsze bowiem wprowadza istotne dla fabuły informacje, czasem wręcz odwracając uwagę od tego, co w książce najbardziej interesujące.
Rozczarowuje również postać Dominiki. Początkowo można by zakładać, że będzie to prawdziwa super-woman, która dzięki swoim niezwykłym (nadprzyrodzonym) umiejętnościom będzie w stanie wstrząsnąć całym rosyjskim mocarstwem. Niestety, o ile na początku bohaterka bardzo dobrze się zapowiada, z czasem jej rola coraz bardziej ogranicza się do nieco sfrustrowanej agentki, która próbuje udowodnić całemu światu, że ma mu coś więcej do zaoferowania niż ponadprzeciętna uroda. Czy jej się to udaje? W moim przekonaniu nie. Raz po raz daje się zmanipulować - czy to Rosjanom, czy Amerykanom - a wzmianki o jej niezwykłych umiejętnościach nie znajdują odzwierciedlenia w opowieści.
Dość zaskakującym, nie do końca zrozumiałym zabiegiem ze strony pisarza jest umieszczanie na końcu każdego rozdziału przepisu kulinarnego. Cóż, być może znajdzie się osoba, która zechce je przestudiować, a nawet wypróbować, większość czytelników będzie je jednak omijać, bo w końcu nie sięgnęli po tę książkę, by nauczyć się gotować.
Czerwona jaskółka to powieść z potencjałem, który jednak nie został do końca wykorzystany. Czyta się ją z umiarkowanym zainteresowaniem, licząc (raczej na próżno), na nadejście porywających wydarzeń. Brak lekkości pióra, brak umiejętności budowania napięcia sprawiają, że jest to lektura co najwyżej przeciętna. Trudno mi było przekonać się do tej historii, jak również do autentyczności szczegółów życia agentów. Niestety, to raczej jedna z tych książek, o których szybko się zapomni. Film podobno okazał się o wiele ciekawszy, więc może tym razem przy nim warto pozostać.
Wielu miłośników książek uparcie twierdzi, że film nigdy nie będzie lepszy od książki. Mimo to często zdarza się tak, że dopiero za sprawą spektakularnego filmu dana książka robi się bardzo popularna. Kinomani, zachęceni tym, co zobaczyli na ekranie, gorączkowo zaczynają poszukiwać książki czy ebooka, licząc na to, że po raz kolejny doświadczą tych samych emocji. Nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-08
Ponownie wkraczamy w świat Lisy, Gabe'a oraz Westona. Jednak tym razem przedstawiona jest historia Lisy, czytelnik odkrywa jej demony z przeszłości. „Wstyd” jest trzecią, a jednocześnie ostatnią częścią serii „Zatraceni”.
Lisa z pozoru wiedzie normalne studenckie życie, w którym jest wesołą, bystrą i śliczną kobietą, a tylko nieliczni znajomi wiedzą jaka jest prawa. Lisa nie miała łatwego startu. W przeszłości była znaną modelką, która psychicznie i fizycznie była gnębiona przez swojego psychicznie chorego chłopaka Taylora. Dziewczyna kryje się za maską, dzięki której jest zawsze wesoła, kiedy jednak zamyka drzwi swojego pokoju, wszystkie demony z przeszłości odzywają się ze zdwojoną siłą. Jej na nowo zbudowany świat krok po kroczku zaczyna się sypać jak domek z kart. Lisa dostaje anonimowe pogróżki, jej pokój zostaje zdewastowany, ściany zapisane obraźliwymi napisami, jakby tego było mało w sieci krąży film, na którym kobieta jest gwałcona. W jej studenckie życie wkracza młody profesor, który zjawił się na uczelni nie bez powodu, ponieważ ma w tym wszystkim swój cel. Ułożył plan na odkrycie prawdy. Być może chce zemsty? Do jakiej prawdy dojdzie Tristan? Dlaczego mężczyzna nienawidzi Lisy? Kim tak naprawdę jest mężczyzna? Kto prześladuje Lisę?
Podobnie jak we wcześniejszych książkach z serii, tak i tutaj autorka przy każdym rozpoczynającym się rozdziale dopisuje cytaty bohaterów swojej powieści. Jednakże tu w większości owe złote myśli tworzą odrębną historię, która jest urywkami z dziennika Taylora, byłego chłopaka Lisy. Dzięki tym fragmentom czytelnik otrzymuje odpowiedzi na pytania, co takiego przydarzyło się Lisie w przeszłości, że zmuszona była zmienić swoje dane i ukrywać się na uniwersytecie. Bardzo ciekawie jest to wkomponowane w całą historię. Dwutorowa narracja została nadal utrzymana, jak i w poprzednich tomach. Główni bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani i przez to wzbudzają szereg emocji. Jeżeli mam wspomnieć o oprawie graficznej, to podoba mi się najbardziej z całej trylogii.
Każda książka czy to „Utrata”, „Toxic” i jak w tym przypadku „Wstyd” niosą ze sobą jakieś przesłanie. W każdej z nich podjęty jest wątek choroby, nadziei, prawdomówności, bólu, miłości, przyjaźni i śmierci, jak również łączy je sława, pieniądze oraz to, że bardzo młodzi ludzie mają jakieś przykre zdarzenia z przeszłości, które nie dają im spokoju. Niby zwykłe książki, kierowane do młodszego odbiorcy, jednak zapadają na długo w pamięci, bowiem doskonale pamiętam każdą z przedstawionych przez autorkę historii. Przypominam sobie, jak pisałam recenzję „Utraty” i sądziłam, że całą historię zapomnę bardzo szybko, a jednak się myliłam. Są to pozycje bardzo emocjonalne i na swój sposób pokazują młodzieży, którędy powinni podążać i jakimi wartościami się kierować w życiu.
Wydaje mi się, że „Wstyd” jest to najmocniejsza książka z serii „Zatraceni”, jednak w moim przypadku największy sentyment pozostaje do pierwszego tomu i historii Westona. Epilog najbardziej mną poruszył, jest to taka kropka nad „i”. Czasami zdarza mi się popłakać podczas lektury, często czuję pustkę i żal po rozstaniu z bohaterami. Ale wiecie co? W żadnym wypadku nie wstydzę się tego, bo lepiej jest mieć miękkie serce i być otwartym na uczucia, aniżeli być zimnym jak kamień i nie czuć zupełnie niczego. Dlatego polecam Wam „Wstyd” jak również wcześniejsze części „Utratę” oraz „Toxic”, ponieważ te książki ukazują cierpienie młodych ludzi, którzy zdawałoby się powinni być szczęśliwi. Jestem w pełni usatysfakcjonowana i jedyne czego żałuję, to tego, że jest to koniec przygód z bohaterami oraz ich życiowymi problemami.
Polecam całą trylogię!!!
Ponownie wkraczamy w świat Lisy, Gabe'a oraz Westona. Jednak tym razem przedstawiona jest historia Lisy, czytelnik odkrywa jej demony z przeszłości. „Wstyd” jest trzecią, a jednocześnie ostatnią częścią serii „Zatraceni”.
Lisa z pozoru wiedzie normalne studenckie życie, w którym jest wesołą, bystrą i śliczną kobietą, a tylko nieliczni znajomi wiedzą jaka jest prawa. Lisa...
2020-11-06
Po tym jak Utrata niesamowicie mi się podobała, musiałam nieco ochłonąć i dopiero po kilku dniach zabrałam się za czytanie Toxic, czyli drugiej części z serii Zatraceni.
Gabe stara się dotrzymać słowa i nie sypać z przypadkowo poznanymi dziewczynami. Nie jest to łatwe, gdyż dzięki temu mógł się zatracić i zapomnieć o paskudnej przeszłości. Teraz jednak to wszystko co starał się ukryć może wyjść na światło dzienne.
Ci, którzy tak jak ja swoją przygodę z serią Zatraceni z pierwszym tomem Utrata to znają już Gabe'a, który przedstawia się jako kuzyna Lisy oraz troszkę podkochiwał się w Kiersten. Drugi tom Rachel Van Dyken postanowiła poświęcić właśnie temu drugoplanowemu bohaterowi, którego ja osobiście średnio polubiłam w poprzedniej historii. Teraz jednak muszę przyznać, że nieco zmieniłam zdanie na jego temat.
Sięgając po Toxic liczyłam, że znowu spotka mnie doza wzruszeń, ale też będą takie momenty, gdzie będzie można się pośmiać. Niestety tak się nie stało. Cała książka doprowadziła mnie do bardzo depresyjnego stanu i z każdą kolejną informacją na temat Gabe'a chciało mi się jeszcze bardziej płakać. Jego historia była znacznie mocniejsza, mroczniejsza niż to co przytrafiło się Kiersten i Westonowi. Mogłabym nawet powiedzieć, że czytanie jej, tak jak tytuł, było toksyczne.
Dokładnie tak jak w Utracie, narracja prowadzona jest w pierwszej osobie przez dwie postaci. Pierwszą z nich jest oczywiście Gabe, o którym dowiadujemy się sporo nowych rzeczy. Okazuje się, że chłopak ukrywa się przed światem, bo kiedyś był bożyszczem nastolatek, ale później nagle zniknął, dokładnie tak samo jak zniknęła inna gwiazda płci żeńskiej. I właśnie ona jest rozwiązaniem całej zagadki.
Podobały mi się retrospekcje z nim związane, bo naprawdę poruszały moje serce i inaczej zaczęłam patrzeć na niego, ale mimo to nie polubiłam go w taki sposób jak Wesa. Nawet jeśli zazwyczaj skłaniam się lubienia typowych bad boyów, to Gabe nie potrafił skraść mojego serca. Za to muszę przyznać, że poznawałam go coraz lepiej to nieco przypominał mi Adama z Wróć, jeśli pamiętasz. Oboje cierpieli przez wypadek, oboje odnajdywali spokój w muzyce itp.
Drugą pierwszoosobową narracje prowadzi zupełnie nowa postać Saylor. Dziewczyna od razu skojarzyła mi się z Kiersten oraz z Mią z Zostań, jeśli kochasz, tylko że taką mroczniejszą, emo wersją. I nie za bardzo polubiłam tę postać. Momentami mnie okropnie denerwowała. Ok, ona również musiała sporo w życiu przejść, ale jakoś jej przeszłość do mnie nie przemówiła, nie poruszyła, było to takie coś co każdemu z nas może się przytrafić.
Jednak nie będę kłamać, że sposób w jaki autorka postanowiła złączyć drogi bohaterów, nie jest mi bliski. Uwielbiam jak związki zaczynają się od nienawiści i dążą ku miłości. Jest to dla mnie bardzo pociągające, a jak jeszcze czuć iskry w powietrzu, to całkowicie się zachwycam. Zresztą, gdy za młodu pisałam różnego rodzaju opowiadania, to 90% właśnie w taki sposób moi bohaterowie się zakochiwali w sobie. Mimo tego fajnego początku, gdy czułam motylki w brzuchu, to zakończenie historii miłosnej Gabe'a i Saylor było dla mnie kompletną porażką. Jak tylko skończyłam czytać tę książkę to myślałam: "Serio?!?! SERIO?!?!" To zakończenie przeszło wszelkie moje wyobrażenia i uważam, że było tandetne.
Z takiej bardziej technicznej strony podoba mi się to, że w obu tomach serii tytuły są myślami bohaterów, które nawiązują do tego co będzie w danym rozdziale. Fajnie, że w Toxic te myśli były wypowiadane przez różne osoby, ale bardziej podobało mi się to, jak skupiłyby się one jedynie na narratorach, tak jak to było w Utracie, ponieważ to wprowadzało według mnie nieco zamętu.
Drugi tom z serii Zatraceni autorstwa Rachel Van Dyken podobał mi się, ale nie wywarł na mnie aż takiego wrażenia jak pierwszy. W tamtej książce zakochałam się, a w ta jedynie polubiłam. Była wzruszająca i rozdzierała emocjonalnie, ale czytało mi się ją nieco gorzej i wymagało to ode mnie więcej wysiłku, więc nie jest to lektura dla osób, które są rozchwiane emocjonalnie.
Po tym jak Utrata niesamowicie mi się podobała, musiałam nieco ochłonąć i dopiero po kilku dniach zabrałam się za czytanie Toxic, czyli drugiej części z serii Zatraceni.
Gabe stara się dotrzymać słowa i nie sypać z przypadkowo poznanymi dziewczynami. Nie jest to łatwe, gdyż dzięki temu mógł się zatracić i zapomnieć o paskudnej przeszłości. Teraz jednak to wszystko co...
2020-10-30
Książka opowiada o Kiersten, osiemnastoletniej dziewczynie z problemami przeszłości, która wybrała się na studia, gdzie też poznała swojego opiekuna roku - dwudziestojednoletniego przystojnego, odważnego i z pozoru niezwykle rubasznego mężczyznę. Ich drogi krzyżują się już na pierwszych stronach książki. Jednak, czy dadzą radę przejść razem przez problemy, które czekają na ich drodze? Czy będą razem? By się tego dowiedzieć wystarczy sięgnąć właśnie po tę książkę.
Książka New Adult z serii "Zatraceni". Jest to pozycja przy której górują silne emocje i pełne wzruszenie, więc radzę zaopatrzyć się w chusteczki, bo choć ja sama w sobie nie płaczę przy czytaniu książek, to ta była jedną z niewielu, której udało się mnie demonstracyjnie powalić na kolana i doprowadzić do łez.
"Utrata" dostarcza też czytelnikom niezliczoną ilość scen wręcz komicznych, gdzie uśmiech na twarzy jest w pełni gwarantowany. Książka wywołuje silne i skrajne emocje z dwóch przyczyn: poważnej choroby, która ma swoje miejsce w tej książce, jak i przecudownych bohaterów, tu nawet nie chodzi tylko o Kiersten, czy Westona, ale o wszystkich bohaterów tej pozycji. Mój egzemplarz jest zapełniony masą małych karteczek samoprzylepnych w celu zaznaczenia wyjątkowo podobających mi się fragmentów, jednak ostatnie osiemdziesiąt stron książki obyło się bez ani jednej karteczki. Po prostu tam akcja rozkręca się najbardziej, wszystko staje się jasne i przejrzyste, a też właśnie te strony są najbardziej emocjonalne, więc pewnie mało osób było w stanie zaznaczyć tam jakiś fragment.
Autorka postanowiła podzielić tę książkę i prawdopodobnie w ten sposób sprawiła, że emocje silnie towarzyszą nam przy niemalże każdej stronie, a to dzięki temu, że Rachel Van Dyken pisze tą książkę z punktu widzenia Westona jak i Kiersten, każde z nich ma swój rozdział naprzemiennie, choć czasami zdarza się, ze dwa rozdziały pod rząd należą do jednego bohatera. Sposób pisania autorki jest lekki, przyjemny dla oka i dzięki temu łatwiej jest wpasować się w fabułę. Dodatkowo autorka ma poczucie humoru, co zgrabnie wykorzystała też w swojej książce. Na samym końcu można powiedzieć, że Rachel nie opisuje tych emocji (pod względem choroby) z niczego, ponieważ dedykowała ją swojemu wujowi, który został dotknięty nieuleczalną chorobą.
Okładka książki jest prosta, zachowuje najważniejsze informacje, a w dodatku jest dobrze dobrana kolorystycznie, gdyż wszystko jest stonowane. Czarno-białe zdjęcie przystojnego mężczyzny z tytułem i mieniem autorki w kolorze czerwonym. Można by to interpretować na wiele sposobów, więc już sama okładka daje do myślenia i przyciąga wzrok potencjalnego czytelnika.
"Utratę" czyta się bardzo szybko. Jest to lekka książka, w sam raz na odstresowanie się po ciężkim dniu w pracy lub w szkole, ale nic poza tym. Nie wniosła nic do mojego życia i czuję, że szybko o niej zapomnę. Zwykła młodzieżówka z banalną fabułą i przewidywalną końcówką.
Zdecydowanie polecam "Utratę" i nie ważne w jakiej intencji macie zamiar ją czytać, gdyż ta książka i tak zdecydowanie zachęci was do życia. Zapewne spowoduje, że będziecie mieli refleksje nad własnym życiem i nie opuści waszych myśli przez dość długi czas.
Książka opowiada o Kiersten, osiemnastoletniej dziewczynie z problemami przeszłości, która wybrała się na studia, gdzie też poznała swojego opiekuna roku - dwudziestojednoletniego przystojnego, odważnego i z pozoru niezwykle rubasznego mężczyznę. Ich drogi krzyżują się już na pierwszych stronach książki. Jednak, czy dadzą radę przejść razem przez problemy, które czekają na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-10-18
Samantha Young to moje ostanie odkrycie. Przyciągnęły mnie do jej twórczości piękne okładki a zatrzymała emocjonująca fabuła oparta na gatunku obyczajowo-romantycznym. Byłam pewna, że nowa książki autorki, "Wszystko przed nami" będzie strzałem w dziesiątkę i - nie pomyliłam się.
Nora O’Brien przenosi się z Indiany do Szkocji w pogoni za marzeniami. Przepełniona nadzieją i wiarą w lepsze jutro nie boi się zaryzykować. Niestety lata mijają a dziewczyna dostrzega, że pogoń za marzeniami okazała się straconym czasem. Trudno winić ją za rozczarowanie jakie pojawia się w jej głowie każdego dnia i trudno nie zrozumieć jej wewnętrznych rozterek, ponieważ bardzo łatwo można utożsamić się z główną bohaterką. Nora zderzyła się z ponurą rzeczywistością nie przez swoje błędy, a przez zwykłą niesprawiedliwość losu, dlatego czytelnik niemal od pierwszych stron trzyma kciuki w nadziei, że uda się jej odnaleźć upragnione szczęście.
Dzieje się to za sprawą pojawienia kilka lat starszego producenta muzycznego, Aidana Lennox'a - Szkota, który bardzo szybko roztapia nie tylko serce głównej bohaterki, ale i czytelniczki o romantycznej duszy. To mężczyzna pewny siebie i czarujący, ale nie w sposób natarczywy a charyzmatyczny. Idealnie pasuje do Nory, która mimo odmienności charakterów szybko znajduje z Aidanem wspólny język. I to jest jej ratunkiem: wyzwolenie od monotonni dnia przez naturalną namiętność łączącą tą dwójkę, wzajemne zrozumienie i milczenie, które czasami jest najlepszym lekarstwem. To wielki atut autorki - potrafi kreować bardzo wiarygodnych bohaterów z krwi i kości, którzy dzielą się z czytelnikiem swoimi lękami i troskami, jednocześnie udowadniając że zwykły człowiek ma prawo walczyć o własne szczęście.
Jednak jest też coś, w czym Samantha Young jest bardzo dobra - nie kreuje błahych romansów bez znaczenia. Wir namiętności rodzący się między bohaterami nie jest ostateczną rozgrywką a jedynie początkiem do dalszych zmian. Także w tym przypadku nie było inaczej. Gdy Aidan po raz kolejny otrzymuje cios od życia robi najgorszą rzecz z możliwych - znika, zostawiając Norę samą. Chciałoby się narzekać na taką niesprawiedliwość i bohatera, który w mgnieniu oka traci sympatię czytelnika, ale nie ma na to czasu - ucieczka Aidana jest dla Nory bodźcem do podniesienia się na własne nogi i to ona skupia na sobie całą uwagę. Jej determinacja i siła stanowią potwierdzenie, że jeśli tylko zapragniemy: jesteśmy w stanie przenosić mury. Gniew i złość są bodźcem do działania, który okazuje się zaskakująco skuteczny i popycha główną bohaterkę ku realizacji własnych marzeń dzięki czemu studia w końcu przestają być barierą nie do przebicia. Jednak ponowne pojawienie się Aidana na nowo burzy stabilny świat Nory. I wypowiada jej wojnę... Dlaczego? O tym musicie przekonać się sami.
"Wszystko przed nami" to powieść, która idealnie oddaje urok twórczości Samanthy Young. Burzliwy romans, który pobudza nasze zmysły przeplatany jest historią o sile i determinacji. Dzięki temu książka wychodzi z utartych ram schematyczności i przekazuje swoim czytelnikom coś bardzo ważnego - że miłość, nie ważne jak wielka, nie może nas zaślepić. Czyta się z lekkością i wielkim zaangażowaniem, ponieważ historia wciąga już od pierwszych stron. Emocjonująca i pewna siebie - oto przepis na sukces Samanthy Young.
Samantha Young to moje ostanie odkrycie. Przyciągnęły mnie do jej twórczości piękne okładki a zatrzymała emocjonująca fabuła oparta na gatunku obyczajowo-romantycznym. Byłam pewna, że nowa książki autorki, "Wszystko przed nami" będzie strzałem w dziesiątkę i - nie pomyliłam się.
Nora O’Brien przenosi się z Indiany do Szkocji w pogoni za marzeniami. Przepełniona nadzieją i...
2020-08-23
Ivan Isajenko od 17 lat jest pensjonariuszem szpitala dla ciężko chorych dzieci w Mozyrzu. Po katastrofie w Czernobylu na terenie Ukrainy i przyległych państw rodziło się coraz więcej dzieci z różnego rodzaju mutacjami. Ivan urodził się z jedną kończyną i trzema kikutami w miejscu nóg i jednej ręki. Na domiar złego w jedynej kończynie miał tylko trzy palce. Ivan prowadzi monotonne życie. Oprócz opiekujących się nim pielęgniarek i lekarzy praktycznie nie ma kontaktu z innymi ludźmi, dlatego że jest inny. I to nie tylko pod względem fizycznym. Jako jedyny pacjent szpitala potrafi mówić, czuje i myśli jak w pełni sprawny psychicznie człowiek. Sytuacja się zmienia kiedy do szpitala trafia chora na białaczkę dziewczynka. Ivan musi pokonać swoje bariery by się do niej zbliżyć i zostać przyjacielem.
Zupełnie nie wiem dlaczego książka ta porównywana jest do "Gwiazd naszych wina". Czy tylko i wyłącznie ze względu na smutny finał? Tylko i wyłącznie dlatego , że jeden z naszych bohaterów umrze? Uwaga, nie spojleruję, jest to fakt nam znany od początku książki. W momencie kiedy w przypadku bohaterów powieści Greena mamy do czynienia z młodymi w pełni sprawnymi ludźmi tak tutaj otaczamy się panteonem bohaterów, którzy nie mają żadnego pojęcia o otaczającym ich świecie. Hazel i Augustus poznali życie , mieli rodzinę i znajomych, chodzili do szkoły i do kina. Bohaterowie naszej powieści w większości przypadków nie opuścili murów szpitala przez kilkanaście lat, jedni z powodu kalectwa drudzy z powodu katatonii w której egzystowali. W powieści Greena mieliśmy do czynienia z miłością, a tutaj? Nie oszukujmy się. Czy młoda dziewczyna byłaby w stanie pokochać chłopaka bez nóg i z jedną ręką? Czy jak by nie byłą zmuszona na przebywanie z nim w jednym miejscu, czy jak by nie wiedziała, że tutaj umrze, to by ją obszedł jego los? NIE. Dlatego uważam, że książka to nie powinna być porównywana to wyżej wymienionej powieści. Jedyny punkt styczny to właśnie humor : rzecz , którą większość autorów recenzji pisarzowi wypomina.
W książce poznajemy kilkoro pacjentów szpitala. Autor nie nazywa chorób po imieniu, jedna z opisów łatwo jest nam się domyślić z kim mamy do czynienia. Dzieciaki chorujące, na autyzm i wodogłowie, dzieciaki z ubytkami przegrody międzykomorowej czekające na operację oraz kaleki. Czasem może nam się wydawać, że autor obszedł się z nimi bezdusznie . Odebrał im osobowość. Czasem miałam wrażenie , że znajduję się w gabinecie osobliwości, gdzie nasz główny bohater pokazuje nam ostatnio zgromadzone okazy. Jednak tak by było w przypadku kiedy Ivan byłby zdrową osobą, powiedzmy funkcjonariuszem szpitala, naśmiewającym się z ułomności innych. Jednak nasz bohater sam jest kaleką, osobą która nigdy nie wyszła na dwór, osobą która potrzebuje pomocy w życiu bo inaczej umrze na pierwszym lepszym chodniku. Ja uważam , że humor czy nawet satyra z jaką autor przedstawia przebieg wydarzeń jest bronią Ivana, jego sposobem na oswojenie się z rzeczywistością. Gdyby nie przebłyski humoru czułby się jak w sarkofagu. Żartowanie z innych pensjonariuszy było jego sposobem na przeżycie, sposobem by nie zwariować. Ale jednocześnie widać, że chłopak miał wielkie serce . Zobaczywszy kalekiego chłopca, praktycznie roślinę, postanowił się nim zaopiekować... sam się nauczył trzema palcami zmieniać pieluchę.
Moim zdaniem relacja między Ivanem, a dziewczynką chorą na białaczkę, Poliną, jest czymś powierzchownym i nie ma nic wspólnego z miłością. A czy z przyjaźnią? Moim zdaniem oboje znaleźli się na takim etapie swojego życia, że niemożliwością było by sobie wzajemnie nie pomogli. Coś za coś, jak to w życiu bywa, i nie doszukujmy się tutaj czegoś głębszego. Czy będąc kaleką nie uważalibyście za anioła innego człowieka, który by się wami zainteresował? Czy będąc umierającym chcielibyście umrzeć w samotności? Moim zdaniem, choć to może jest okrutne był to handel wymienny.
Zło się dokonało. Promieniowanie zabiło tysiące ludzi i na długie lata okaleczyło miliony. Mamy koty ze skrzydłami, mamy ludzi bez kończyn. Jak by katastrofa się wydarzyła w bogatym kraju powiedzmy w Ameryce, pewnie standardy życia ofiar byłby zupełnie inne. Ale na Ukrainie, do tego kilkanaście lat temu? Ówcześni lekarze nie mieli wiedzy ani środków by pomóc. Pewnie w Chinach, ofiary promieniowania nawet i dziś byłby zostawione samym sobie. Tutaj stworzono dla nich namiastkę życia. To minimum wymagane by przetrwać. Był szpital (gdzie jak wszędzie dyrektor chciał mieć jak największe zyski), były pielęgniarki, które wykonywały swoją robotę. Umieralność? A czy Ci ludzie by nie umarli w szpitalu w Kalifornii?
Ivan jest fascynującą postacią, został jednym z moich ulubionych bohaterów z książek. Na samym początku sobie go wyobrażałam, jako wyszczekanego, wiecznie uśmiechniętego nastolatka. Jakie było moje zdziwienie jak dowiedziałam, się że się nigdy nie uśmiechał? Naprawdę wielkie. Ivan symbolizuje wszystko to czego oczekuję się po swoich dzieciach a czego pewnie nigdy nie będą mieć, z tego względu, że żyjąc w tych czasach jest łatwy dostęp do wszystkiego. Podziwiam Ivana za jego łaknienie wiedzy, za jego pogoń za poznawaniem czegoś nowego. Jego inteligencja jest wprost fenomenalna, a to że potrafi się sam z siebie śmiać? Cóż to jest po prostu ludzkie.
Książka jest po prostu piękna. Opowiada o tych typach osobowości, o które w dzisiejszych czasach trudno. Z jednej strony mamy do czynienia z chłopcem , który pogodził się z własnymi ułomnościami, z drugiej strony mamy szereg osób o wielkim sercu, jak na przykład siostra Natalia. Koniec powieści był dokładnie taki jak oczekiwałam. I dobrze. Wiem, że był na swój sposób przewidywalny jednak w tej prostocie było piękno.
Zamiast czytać artykuły i oglądać smutne zdjęcia w prasie apropo katastrofy w Czernobylu, to każdy powinien zapoznał się z tą książką. Uczy ona dobroci i pokory, i pozwala spojrzeć w przyszłość a nie tylko zajmować się przeszłością.
Ivan Isajenko od 17 lat jest pensjonariuszem szpitala dla ciężko chorych dzieci w Mozyrzu. Po katastrofie w Czernobylu na terenie Ukrainy i przyległych państw rodziło się coraz więcej dzieci z różnego rodzaju mutacjami. Ivan urodził się z jedną kończyną i trzema kikutami w miejscu nóg i jednej ręki. Na domiar złego w jedynej kończynie miał tylko trzy palce. Ivan prowadzi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-10
Czy zastanawialiście się kiedyś, co by było gdybyście znali dokładną datę swojej śmierci? Czy popadlibyście w depresję przy odliczaniu kolejnych dni? A może staralibyście się przeżyć te ostatnie chwile w specyficzny sposób, np. skok na bungee itd.? Jeden z możliwych scenariuszy proponuje na Diane Rose w debiutanckiej powieści "Carpe diem".
Diane Rose to pseudonim studentki prawa, cenionej recenzentki i autorki bloga Recenzje z pazurem. Blogerka zawsze stara się pisać szczerze o książkach, które miała okazję i nieraz krytycznie wypowiada się na temat debiutantów. Jak poradziła sobie w zupełnie innej roli?
Bohaterką "Carpe diem" jest dwudziestodwuletnia Rosalie Heart. Dziewczyna jest młoda, pełna energii i ma wspaniałą rodzinę, sprawdzonych przyjaciół gotowych do pomocy w każdej chwili, spełnia się również w roli świetnie rokującej studentki. Ale jej dotychczasowe życie ulegnie drastycznej zmianie, w chwili w której dowiaduje się, że umiera i zostało jej około 700 dni. Po szoku i niedowierzaniu Rose całkowicie zmienia swoje nastawienie. Z beztroskiej dziewczyny przekształca się w zdystansowaną, odliczającą dni do śmierci młodą kobietę. Odtrąca przyjaciół, których zaczyna traktować z dystansem i nazywa ich tylko znajomymi, zaczyna być coraz bardziej sarkastyczna i pozornie robi dobrą minę do złej gry. Czas i tematyka życia stają się jej obsesją, która objawia się przepisywaniem cytatów dotyczących m.in. śmierci. Pewnego dnia spotyka Daniela, młodego lekarza pozbawionego empatii w stosunku do swoich pacjentów, w których widzi nie ludzi, lecz maszyny, które należy zreperować. Oboje nie zdają sobie sprawy, jak przypadkowe spotkanie zaważy na ich dotychczasowym życiu i zmieni je za sprawą gwałtownego uczucia.
Diane Rose sięga po znaną maksymę "carpe diem" (chwytaj dzień). Zwraca uwagę na to, że współcześnie żyjemy w wielkim pędzie i nawet nie zauważamy, że każdy kolejny dzień jest taki jak poprzedni. Bardzo często marnotrawimy dany nam czas na leniuchowanie i ciągłe narzekanie. Zamiast tego powinniśmy doceniać każdy dzień i żyć ulotnymi chwilami, które mogą ponownie nie nadejść. Zwłaszcza młodzi ludzie myślą, że są niezwyciężeni i na wszystko mają czas, a tak naprawdę ciągle im go brakuje. Dlatego warto podążać za dawną maksymą, która jest przecież idealną receptą na poprawienie jakości życia. Żyjmy chwilą i nie zastanawiajmy się nad niczym. Skoro jesteśmy młodzi, to korzystajmy z przywilejów, jakie młodość nam daje - wyszalejmy się, kochajmy i róbmy na co mamy ochotę, bo nie wiadomo, co czeka nas potem.
Powieść mimo, że opowiada o powolnym umieraniu przepełniona jest optymizmem. Rose w obliczu choroby stara się pozostać zwyczajną dziewczyną, która chciałaby realizować swoje pasje i przeżyć głębokie uczucie. Ale kiedy przypadek stawia na jej drodze Daniela stara się go do siebie nie przywiązywać, aby po jej śmierci nie cierpiał. Dziewczyna stara się oswoić bliskie osoby z jej powolnym odchodzeniem, ale okazuje się, że sama nie jest w stanie poradzić sobie z tą sytuacją. Obwinia zły los, a czasem nawet Boga za to, że zamiast korzystać z uroków młodości musi stale pozostawać pod opieką lekarzy i czekać na nieuchronny koniec.
Autorka jest rzetelną blogerką, która kocha książki i tę pasję widać także w jej debiutanckiej powieści. Na kartach książki przemyca cytaty z wielu fascynujących i wartych zapamiętania powieści, m.in. z twórczości Paulo Coelho. Te fragmenty doskonale uzupełniają fabułę i pojawiają się w znaczących dla Rose momentach.
Niestety w książce pojawiają się błędy interpunkcyjne, czy literówki, które co prawda nie utrudniają czytania, ale trochę rzucają się w oczy. Dopracowania wymagałyby również sylwetki bohaterów. Czasami miałam wrażenia, że podział na punkt widzenia Rose i Daniela zacierał się – zwłaszcza, gdy oboje w podobny sposób wyrażali swoje przemyślenia lub używali takich samych słów określających targające nimi emocje.
"Carpe diem" to napawający nadzieją, swoistym przesłaniem portret ukazujący istotę rodziny, przyjaźni i miłości. To zadziwiająco emocjonalna powieść, skłaniająca do głębszych refleksji. Dzięki historii Rosalie i Daniela czytelnik odbywa fascynującą duchową podróż, ukazującą nie tylko granice strachu, ale także codzienną wewnętrzną walkę o prawo do odrobiny szczęścia, pokrętnie okraszonego egoizmem. Powieść pełna miłosnych rozterek, ale także bólu, nierównej potyczki z chorobą i gasnącej nadziei. Znakomity debiut, który jednocześnie bawi, niepokoi i wzrusza, rozrywając serce odbiorcy na milion drobnych kawałków.
"Carpe diem" jestem w stanie polecić miłośnikom powieści obyczajowych i romansów. Autorka doskonale ukazuje życiowe rozterki młodych ludzi borykających się ze śmiercią oraz odrzuceniem ze strony rodziny. Na marginesie miłosnej historii ukazuje problem związany z transplantacją organów. Polskie prawo w tej kwestii nie jest dostatecznie sprecyzowane i mimo, że osoba zgodziła się na oddanie organów po jej śmierci, to rodzina może tą decyzję anulować. Dlatego tak ważne jest uświadomienie społeczeństwa, że warto podpisywać zgodę i móc podarować nowe życie komuś kto tego potrzebuje.
Polecam!
Czy zastanawialiście się kiedyś, co by było gdybyście znali dokładną datę swojej śmierci? Czy popadlibyście w depresję przy odliczaniu kolejnych dni? A może staralibyście się przeżyć te ostatnie chwile w specyficzny sposób, np. skok na bungee itd.? Jeden z możliwych scenariuszy proponuje na Diane Rose w debiutanckiej powieści "Carpe diem".
Diane Rose to pseudonim studentki...
2020-04-02
"Łza przeszłości" to opowieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, która opowiada historię dziewczyny Anny, która chce się wyrwać z prowincji do wielkiego miasta, żeby spełnić się w karierze artystycznej i spotkać wielką miłość. Wyrusza w podróż do Londynu, do kasyn Las Vegas, by tam spróbować spełnić swoje marzenia. Niestety, szukając księcia z bajki, swoje uczucia lokuje w niewłaściwych mężczyznach. Wśród nich znajduje się również nałogowy hazardzista, który zmienia, życie dziewczyny.
Choć fabuła książki mogłaby stać się scenariuszem świetnego i bardzo wciągającego filmu to jednak napisało ją samo życie i właśnie dlatego ta powieść tak bardzo chwyta za serce. Trudno szukać winy i powodów koszmaru, który spotkał Annę, jednak bohaterka bardzo szybko wzbudza współczucie. Jeśli ktoś lubi powieści obyczajowo-biograficzne, które przy okazji wyciskają trochę łez.
Polecam.
"Łza przeszłości" to opowieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, która opowiada historię dziewczyny Anny, która chce się wyrwać z prowincji do wielkiego miasta, żeby spełnić się w karierze artystycznej i spotkać wielką miłość. Wyrusza w podróż do Londynu, do kasyn Las Vegas, by tam spróbować spełnić swoje marzenia. Niestety, szukając księcia z bajki, swoje uczucia lokuje w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-01
James Baldwin napisał Gdyby ulica Beale umiała mówić w latach siedemdziesiątych. Ta powieść, podobnie jak inne książki afroamerykańskiego autora, podejmuje temat rasizmu. Baldwin pisze o amerykańskiej rzeczywistości lat siedemdziesiątych.
Tak na marginesie, Nowy Jork w latach 70. był pogrążony w kryzysie – bezrobocie diametralnie wzrosło, a miastu groziło bankructwo. Wraz z ogromnym bezrobociem nasiliły się patrologie: wzrosła przestępczość. Do tego wszystkiego rynek zalały narkotyki. Właśnie tak wygląda rzeczywistość, w której Baldwin osadził swoich bohaterów.
Tłem fabuły Gdyby ulica Beale umiała mówić jest nowojorski Harlem. To dzielnica, w której dorastał autor. To też miejsce, w którym żyją główni bohaterowie jego powieści – dziewiętnastoletnia Tish i nieco starszy od niej Fonny. Są zakochani, od zawsze są razem, a teraz zaczynają planować wspólne życie. Jednak tuż przed ślubem Fonny trafia do więzienia. Zostaje oskarżony o gwałt. Biała ofiara pamięta tylko tyle, że sprawca był czarny. Tish i jej najbliżsi próbują wyciągnąć niewinnego chłopaka z więzienia.
Całą historię poznajemy z perspektywy Tish. To ona jest narratorką powieści. Sama narracja przetykana jest retrospekcjami, które wprowadzają nas pełniej w opowieść. Z perspektywy głównej bohaterki przedstawiane są inne kluczowe postaci np. członkowie obu rodzin. Co za tym idzie, jej opinia o nich rzutuje na to, jak sami je postrzegamy.
Jaki świat wyłania się z opowieści Tish? To przede wszystkim świat pełen niesprawiedliwości, bo niesprawiedliwe jest nie tylko to, co spotkało Fonny’ego. Jednocześnie to świat pełen siły wynikającej z miłości, bo główna bohaterka i jej rodzina się nie poddają. Używają wszelkich możliwych sposobów, żeby pomóc chłopakowi. Zatem Gdyby ulica Beale umiała mówić jest opowieścią nie tylko o tym, co niesprawiedliwe, ale też o tym, jak wielką siłą jest miłość. Dzięki niej można znaleźć w sobie olbrzymie pokłady siły.
Sama książka jest wzruszająca i przerażająca. Wzruszająca – bo to opowieść o pięknej miłości. Takiej, która jest w stanie przetrwać niemal wszystko. Przerażająca – bo do samego końca nie wiadomo, czy uda się pomóc Fonny’emu. Przeraża też to, że bohaterzy nieustannie zdarzają się ze ścianą rasizmu i szufladkowania. To książka, która skłania do refleksji nad tym, czy rzeczywistość, w której żyje Tish, tak bardzo różni się od naszej. Jak wiele zmieniło się przez prawie pół wieku? Moim zdaniem rasizm, homofobia, seksizm i niesprawiedliwość mają się całkiem nieźle…
James Baldwin napisał Gdyby ulica Beale umiała mówić w latach siedemdziesiątych. Ta powieść, podobnie jak inne książki afroamerykańskiego autora, podejmuje temat rasizmu. Baldwin pisze o amerykańskiej rzeczywistości lat siedemdziesiątych.
Tak na marginesie, Nowy Jork w latach 70. był pogrążony w kryzysie – bezrobocie diametralnie wzrosło, a miastu groziło bankructwo. Wraz...
2019-12-27
Bo życie to nieustanna podróż…
Od pierwszych kilku zdań zostałam pochłonięta, przez tak dobrze mi znany nurt tej historii. Napisanej tak płynnym i lekkim stylem, że aż miło. Pozwala to chłonąć, każde słówko szybko i zachłannie. Miło było zatopić się w dobrze znanym klimacie, a przy tym znów towarzyszyć tej dwójce. Początek zaczyna się spokojnie, jednak potem następuje wielkie bum. Spodziewałam się, że nie będzie to cukierkowata książka od początku do końca. Widziałam, że będą trudności, które trzeba będzie pokonać. Nie da się nie poczuć smutku, w tym fragmencie, nie da się po prostu się nie da. Jeśli ktoś polubił Camryn i Andrew to z pewnością w tej części nie przestanie ich lubić. Są tacy jak w poprzedniej części, tylko, że z kolejnym bagażem doświadczeń. Mają trudny okres, który daje im w kość, są chwile zwątpienia i załamania, ale walczą i to ich umacnia. Cała ta historia jest fenomenalna i totalnie nierealna. Ma coś w sobie z bajki. A przynajmniej biorąc pod uwagę otaczającą nas rzeczywistość, w której nie da się spakować torby i ruszyć w świat. Nie każdy ma pełne konto, nie każdy ma odwagę. A może nie w naszym kraju? Całkiem możliwe. Może w Stanach było by to realne i „oczyszczające” dla człowieka.
Autorka pokazuje, jak ważne jest by robić to co się kocha. Bo życie ma się tylko jedno. Możemy przeczytać skąd brać siłę i jak sobie radzić z tragediami. A przy tym mamy idealną „receptę” na idealny związek. Co wydaje się być całkowicie nierealne. Nasi bohaterowie są idealnie dopasowani, rozumieją się i nie sprzeczają. Andrew jest wręcz idealnym facetem, dla każdej kobiety. Może nawet by mi to przeszkadzało, że są tacy idealni. Jednak w tym wypadku zupełnie nie zwracałam na to uwagi. Pasują idealnie do tej historii, są skrojeni na miarę. Nikt inny nie pasował by do tej historii. Czytając ma się wrażenie deja vu. Znów mamy podróż. Podróżują samochodem, śpią w hotelach i śpiewają w barach. Próbują nawet podążać przez chwilę swoimi śladami sprzed kilku miesięcy, jednak to był błąd. Okazało się, że czasami lepiej zostawić wspomnienia w pamięci i trzymać emocje na wodzy, w przeciwnym razie zagości w nas pustka.
Jednym słowem jest to historia o podążaniu na przód. Dobra rada, by spełniać marzenia i kierować się swoim instynktem i nie słuchać innych. Każdy ma być sobą i podążać własną drogą. Drogą do celu. Całość jest spontaniczna i opowiada o zaletach spontaniczności.
W tej części mamy więcej przygód na drodze, a szczególnie ryzykowne bywają imprezy z nieznajomymi na odludnej plaży. Emocje są wręcz namacalne a całość widać oczami wyobraźni. Można by powiedzieć, że w tej książce znajdziemy to co w poprzedniej, tylko podkolorowane. Nie, tak musiało być. Tych dwoje połączyła droga. Oni są „drogą” podróżują i to ich metoda na życie, na oczyszczenie się z trudów życia. Oni muszą być w drodze a jak już osiądą w jednym miejscu to na trochę.
J.A. Redmerski stworzyła niesamowitą historię, niesamowitą podróż. Daje nam – czytelnikom – receptę na życie, na związek, na walkę z codziennością a przynajmniej udaną książkę. Książka, która oferuje emocje, udany seks, niespodzianki, świetne postacie i trudne decyzje, jakie muszą Oni podjąć. Nie raz się wzruszycie, więc chusteczki się mogą przydać. Zakończenie jest idealne! W nim też jest przesłanie. A nasi bohaterowie po upływie tylu lat się nie zmienili. Moje obawy co do tej książki były nieuzasadnione jak się okazuje. Ona jest naprawdę świetna! Wciąga tak samo jak poprzednia część. Chciałoby się przeżyć taką podróż – oderwać się od codzienności, problemów i obowiązków. I To nam daje autorka – zabiera nas w podróż wraz z Camryn i Andrew. Jesteśmy w tylu miejscach, nie ruszając się z fotela! Oj na pewno przeczytam obie te książki jeszcze raz. Cieszę się, że dostałam tę książkę, niespodzianka się udała a książka zabrała mnie w ciekawą podróż.
Bo życie to nieustanna podróż…
Od pierwszych kilku zdań zostałam pochłonięta, przez tak dobrze mi znany nurt tej historii. Napisanej tak płynnym i lekkim stylem, że aż miło. Pozwala to chłonąć, każde słówko szybko i zachłannie. Miło było zatopić się w dobrze znanym klimacie, a przy tym znów towarzyszyć tej dwójce. Początek zaczyna się spokojnie, jednak potem następuje...
2019-12-22
Miłość Orfeusza była tak wielka, że zszedł po swoją ukochaną Eurydykę do świata podziemnego. Camryn i Andrew spotykają się przypadkiem, by wkrótce przekonać się, że nie potrafią bez siebie żyć. Jak wiele będą w stanie poświęcić dla swojej miłości?
Camryn ma zaledwie dwadzieścia lat. I czuje, że jej obecne życie powoli ją wykańcza. Wie, że pewnego dnia nie będzie w stanie wziąć oddechu od codzienności. Dlatego pod wpływem chwili wsiada do przypadkowego autobusu.
Andrew żyje, jakby jutra miało nie być, a przeszłość traktuje jak zamknięty rozdział. Chwyta dzień, nie myśląc o konsekwencjach, niczego nie planując.
Tych dwoje spotyka się przypadkiem gdzieś w drodze donikąd. I postanawiają razem zrobić coś szalonego, co nie mieści się w utartych schematach. Wyruszają w podróż przez Stany, nie licząc ani kilometrów, ani dni. Ta podróż zmienia ich życie i uczy siebie nawzajem. Jednak oboje dźwigają ciężki bagaż z przeszłości. Czy ich miłość zdoła pokonać to, co wydaje się nieuniknione?
"Na krawędzi nigdy" to powieść drogi. Nie ma tu utartych schematów, nie ma niepotrzebnych słów. Jest zmierzenie się z szarą codziennością. Zmierzenie się z życiem, ze wszystkimi jego odcieniami. Z radością, szczęściem, z bólem. Camryn szybko zdobyła moją sympatię, będąc bohaterką odważną i pewną swoich przekonań. Mimo ciężkich doświadczeń nie daje się zamknąć w bańce powszedniości. Zawsze pragnęła czegoś więcej i znalazła w sobie siłę, by spróbować spełnić swoje marzenia. Choć nawet nie przypuszczała, kogo los postawi na jej drodze. Andrew ma dwadzieścia pięć lat i na pierwszy rzut oka jest złym chłopcem. Umięśniona sylwetka i liczne tatuaże, w połączeniu z magnetycznymi, zielonymi oczami, sprawiają, że Camryn na jego widok przechodzą ciarki. Jednak optymizm Andrew przyciąga, jego pragnienie chwytania każdej chwili jest zaraźliwe, podobnie jak spontaniczność, z jaką podejmuje decyzje. Gdy ich ścieżki się splatają, oboje zdają sobie sprawę, że nie będzie już nikogo innego.
Jak to w życiu bywa, los szykuje im niespodzianki, które nie zawsze są mile widziane. Autorka zręcznie żongluje uczuciami zarówno bohaterów, jak i czytelników. Camryn i Andrew są postaciami mocno skomplikowanymi, choć świetnie się uzupełniającymi. Mimo lekkiego stylu, powieść nie należy do banalnych lektur. Ma głębokie przesłanie, które dodatkowo potęguje podróż bohaterów i ich odkrywanie, jak intensywne może być życie. Nawiązanie do historii Orfeusza i Eurydyki sprawia, że poza nutką romantyzmu odkrywamy, jak wielka jest miłość Cam i Andrew i że w ich słowniku nie istnieje słowo "niemożliwe".
"Na krawędzi nigdy" przepełnione jest swoistą magią, która bije już z urzekającej, klimatycznej okładki. Rozkwitające uczucie rozwija się powoli, emocje są odpowiednio dozowane, a tajemnica snuje się niemal przez całą książkę. To opowieść o tym, że mimo najcięższych doświadczeń możesz spotkać kogoś, kto znów rozpali w twoim życiu światło. O tym, że warto podążać za swoimi marzeniami i iść swoją własną drogą, nawet wbrew wszystkiemu i wszystkim. O tym, że nie można pozwolić, by inni zamknęli cię w ich własnych wyobrażeniach. I o tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy spotkasz swojego Orfeusza lub Eurydykę. Dlatego zawsze trzeba mieć oczy szeroko otwarte i czerpać z życia całymi garściami. Póki wciąż możesz balansować na krawędzi...
Miłość Orfeusza była tak wielka, że zszedł po swoją ukochaną Eurydykę do świata podziemnego. Camryn i Andrew spotykają się przypadkiem, by wkrótce przekonać się, że nie potrafią bez siebie żyć. Jak wiele będą w stanie poświęcić dla swojej miłości?
Camryn ma zaledwie dwadzieścia lat. I czuje, że jej obecne życie powoli ją wykańcza. Wie, że pewnego dnia nie będzie w stanie...
2019-12-04
Wyczekiwany finał znakomitej serii ”Kwiat Paproci” już za mną! Było burzliwie, tajemniczo i zabawne!
Jeśli nie znacie tej serii, a jesteście miłośnikami fantastyki i kultury ludowej, to jest to właśnie książka dla Was. Gosława trafia do Bielin, gdzie zostaję uczennicą Szeptuchy, czyli dawnej lekarki, która leczy zaklęciami, ziołami oraz nalewkami. Autorka stworzyła świat, który w całości mnie zachwycił. Teraźniejsza Polska, lecz znacznie różni się od tej, którą znamy, bo Mieszko I nie przyjął chrztu! Jak do tego doszło i dlaczego Mieszko nadal żyje, długo by opowiadać. Kto czytał ten wie, a reszta powinna szybko nadrobić zaległości, bo seria wciąga i zachwyca oryginalnością.
Ta seria jest prawdziwą perełką! Jeszcze nie spotkałam książki, która tak bardzo jest przesiąknięta słowiańską mitologią! Autorka czerpię garściami z owej mitologii i prezentuje bogów oraz podległe im sługi. Wapirze, boginki, spaleńce i jeszcze wiele inny. Wszystkie potrafią nieźle namieszać. Jestem oczarowana klimatem, który pisarka roztoczyła nad tą historią i dosłownie czułam, jakbym to ja biegała po lesie i szukała demonów.
Gosia ze strachliwej dziewuchy z miasta zmieniła się w, nadal strachliwą, kobietę! Nabrała doświadczenie i nieco odwagi, lecz chwilami denerwuje swoją ignorancją. Tak naprawdę zatęskniłam za Gosławą okutaną po czubek głowy w kombinezon przeciwkleszczowy. Niemniej jednak uwielbiam ją. Jest naturalna i lubi dużo mówić, a jej słowotoki wielokrotnie mnie bawiły. Tak naprawdę każdy z bohaterów jest godny uwagi i wywołuje sprzeczne uczucia. Mieszko jest tego świetnym przykładem, bo choć wzdycham do niego rozmarzona, to potrafił mnie wkurzyć i nawet nie wiem dlaczego. Choć nie ma to sensu, to jakoś tak mnie wyprowadzał z równowagi, że chciałam go zdzielić w ten jego królewski łeb! Szeptucha Jaga, jako jedyna jest idealna. Straszna oraz złośliwa! I właśnie to w niej lubię. Jej przeszłość jest, co najmniej kontrowersyjna, i budzi pytania.
W „Przesileniu” zabrakło mi mieszkańców Bielin i typowo szeptuchowych prac. Autorka skupiła się na zadaniu powierzonemu Gosi. Jest dużo bogów i wiele też zostało wyjaśnione, jednak wątek zamordowania „kogoś” przez Gosie, całkowicie dominuje.
Od pierwszej strony czuć zbliżający się koniec tej serii i autorka powoli odkrywała karty. Czytałam jak zahipnotyzowana, delektując się każdym słowem. Pokochałam bohaterów i ten magiczny świat, tak bardzo podobny do naszego. Sam finał nieco cukierkowe, ale mi to nie przeszkadza. Gdybym chciała nieszczęśliwe zakończenia, to czytałabym dramaty, a nie książki o przygodach Gosi. Autorka ma fajne poczucie humoru i twarzy komiczne sytuacje, które wyciskają łzy rozbawienia.
Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o ten tom, ale i tak uważam go za petardę! Po prostu zżyłam się z bohaterami, a za niektórymi już zdążyłam zatęsknić. Finałowa rozgrywa niestety była pozbawiona napięcia i grozy. Takie stwierdzenia jak „jego łogienka” oraz „A ty go stylecikiem” pozbawiły całą sytuację powagi i choć cenie sobie „Kwiat Paproci” za humor, to jednak ta jedna scena powinna mnie wzruszyć. Hmmm…. Jak sami widzicie, książka wywołuje sprzeczne emocje. Po skończonej lekturze, czuję wielki niedosyt, ale autorce udało się wszystko zgrabnie rozwiązać.
„Przesilenie” tu burzliwy finał jednej z najlepszych serii fantasty, jakie miałam przyjemność przeczytać. Polska wieś, mitologia słowiańska i niebezpieczni bogowie! Nuda nikomu nie grozi, za to bezsenna noc jak najbardziej! Polecam z czystym sumieniem i żałuję, że przygoda Mieszka i Gosi dobiegła końca.
Wyczekiwany finał znakomitej serii ”Kwiat Paproci” już za mną! Było burzliwie, tajemniczo i zabawne!
Jeśli nie znacie tej serii, a jesteście miłośnikami fantastyki i kultury ludowej, to jest to właśnie książka dla Was. Gosława trafia do Bielin, gdzie zostaję uczennicą Szeptuchy, czyli dawnej lekarki, która leczy zaklęciami, ziołami oraz nalewkami. Autorka stworzyła świat,...
2019-10-30
„Nie można żyć, żałując cały czas czegoś, co się stało bądź nie stało. Trzeba się cieszyć tym życiem, które się ma.”
Tylko co zrobić, gdy dręczy nas poczucie winy, a ten, który miał być naszą ostoją i dawać pocieszenie w chwilach słabości nagle znika bez śladu i nie daje od dłuższego czasu żadnego znaku życia? Próbując poradzić sobie z wewnętrzną pustką oraz bólem, chcąc zapomnieć o ostatnich wydarzeniach, Gosia rzuca się w wir pracy. A tej jej nie brakuje, zwłaszcza że Baba Jaga niespodziewanie postanawia wybrać się na pielgrzymkę.
Pod jej nieobecność towarzystwa dotrzymywać jej będzie nowy Żerca, który zjawia się w Bielinach, by objąć wakat po poprzednim kapłanie. Witek jest młodym i przystojnym mężczyzną, idealistą z głową pełną planów, który święcie wierzy w istnienie bogów, za to ani trochę nie daje wiary temu, iż po ziemi kroczą również boginki i demony. Swoją postawą mocno przypomina Gosię z czasów, nim trafiła ona do Bielin. Świadoma tego uczennica Szeptuchy zdaje sobie sprawę, że Witka czekać będzie ciężka szkoła życia, gdyż Bieliny w żadnym wypadku nie są zwyczajną wsią, a miejscem, które nadnaturalne istoty szczególnie sobie upodobały i jeśli tylko zechcą w brutalny sposób udowodnią to, że naprawdę istnieją.
Tymczasem na horyzoncie pojawiają się nowe zagrożenia. Z jednej strony ktoś zaczyna polować na boginki i demony, rzucając tym samym podejrzenie na Gosię. Z drugiej zaś Swarożyc – bóg ognia – postanawia przypomnieć o sobie młodej Szeptusze, udowadniając, że w żadnym razie o niej nie zapomniał i ma wobec niej swoje plany. Gosia, pomna ostatnich wydarzeń, świadoma jest tego, iż nie może mu w żadnym wypadku ufać. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak daleko jego działania ingerują i ingerowały w jej dotychczasowe życie…
W trzecim tomie „Kwiatu paproci” Katarzyny Bereniki Miszczuk wracamy do historii Gosi i Mieszka w wielkim przytupem. Tak jak w „Nocy Kupały” odczuwalny był spadek tempa akcji, tak „Żerca” nadrabia nam go i to z nawiązką! Dzieje się dużo, kolejne wydarzenia i odkrywane sekrety wciągają bez reszty, a całość prowadzi do finału, który pozostawia czytelnika w lekkim szoku, z chęcią mordu i z pragnieniem natychmiastowego sięgnięcia po kolejną część serii.
Wracając jednak do „Żercy” – po raz kolejny otrzymujemy sporą dawkę słowiańskich wierzeń, opisu kolejnych nadnaturalnych istot oraz prezentację wybranych obrządków. Muszę przyznać, że najbardziej zainteresował mnie przebieg rytuału odprawianego podczas święta kobiecej płodności, pełnego pierwotnej magii i swoistego upojenia, odbywającego się w obecności i ku uciesze bogów. Ponownie mamy też okazję cofnąć się w czasie, do przeszłości Mieszka, dzięki czemu dowiadujemy się kolejnych interesujących rzeczy nie tylko na jego temat, ale również historii Ote, którą mieliśmy okazję poznać w poprzednim tomie serii.
W tej części wyraźnie już widać przemianę, jaka zaszła w głównej bohaterce. Wydarzenia, które na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy stały się jej udziałem, zmieniły sposób, w jaki zaczęła postrzegać nie tylko siebie, ale również otaczający ją świat. Co prawda nadal jest nieco naiwna i łatwo popada w kolejne tarapaty, nie da się jednak ukryć, że stała się silniejsza i pewniejsza siebie, bardziej świadoma tego, czego pragnie od życia i otaczających ją ludzi. Już nie tak łatwo ulega presji oraz zewnętrznym naciskom, potrafiąc postawić się nawet bogom.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów…, żeby za dużo nie zdradzać i tym samym nie odebrać wam przyjemności z czytania, powiem krótko – jak dla mnie było zdecydowanie za mało Baby Jagi, nieco za dużo miłosnych uniesień z Mieszkiem, zaś Witek od początku do końca historii nie zdołał wzbudzić mojej sympatii. Podobało mi się natomiast to, że bogowie, zwłaszcza Swarożyc, sami zaczęli stawać się pełnoprawnymi i bardzo charakternymi, obdarzonymi indywidualnymi cechami postaciami, które mają swój duży udział w losach bohaterów powieści. Dzięki temu cała historia potrafi wzbudzić większe emocje podczas lektury książki.
Ciekawe, co też przyniesie „Przesilenie”, ostatni tom serii…. Jak bardzo bogowie namieszają w życiu Gosi i otaczających ją ludzi? Jakiemu niebezpieczeństwu znów przyjdzie stawić jej czoła? I czym jeszcze autorka nas zaskoczy? Pozostaje czekać i mieć nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Bo musi, prawda…?
„Nie można żyć, żałując cały czas czegoś, co się stało bądź nie stało. Trzeba się cieszyć tym życiem, które się ma.”
Tylko co zrobić, gdy dręczy nas poczucie winy, a ten, który miał być naszą ostoją i dawać pocieszenie w chwilach słabości nagle znika bez śladu i nie daje od dłuższego czasu żadnego znaku życia? Próbując poradzić sobie z wewnętrzną pustką oraz bólem, chcąc...
2019-10-12
Noc Kupały zbliża się wielkimi krokami. W czasie przesilenia letniego ma się przesądzić los widzącej.
Gosia, mając świadomość, że ta noc może być jej ostatnią, stara się jak najlepiej do niej przygotować. Pomagają jej w tym Baba Jaga i Mieszko, niosąc wsparcie i wkładając do ręki broń. Kiedy dziewczyna odnajdzie kwiat paproci będzie musiała się zmierzyć z bogami. Każdy z nich chce zdobyć kwiat i jak powszechnie wiadomo nie cofną się przed niczym, a dysponują całkiem pokaźnymi środkami.
Drugi tom „Kwiatu paproci” obfituje w więcej emocji. Nie tylko między Gosią i Mieszkiem, między którymi narodziła się i pogłębia intymność, ale również dzięki głębszemu poznaniu reszty bohaterów. Najbardziej zaskakują Jaga i Mszczuj, których przeszłość okazuje się być niezwykle bogata w przeżycia. Te dobre i złe. Miłym dodatkiem do całości jest również uwypuklenie płanetnika Radka, który pod powłoką pewnego siebie flirciarza skrywa kogoś, kogo nawet można polubić. Najbardziej cieszyła mnie jednak coraz głębsza więź między główną bohaterką, a szeptuchą. Oschła i cyniczna w obejściu Jaga naprawdę dbała o swoją podopieczną i choć starała się tego nie okazywać bała się o nią.
Zaskakująco fajnym motywem była przeszłość Mieszka. Gosia, jako widząca, kilka razy zerknęła w jego wspomnienia dotyczące byłych żon i dojścia do władzy. Retrospekcje do tysiąca lat wstecz bardzo urozmaicały fabułę. Zwłaszcza, że większość wywoływała u dziewczyny zazdrość, co z kolei prowadziło do chłodzenia gorących stosunków, a więc potrzebnej równowagi w ich kontaktach. Dzięki wizjom Gosia mogła zobaczyć Ote, kobietę, którą Mieszko kochał najgoręcej i wieleset lat cierpiał po jej śmierci. Pomogło jej to bardzo w późniejszych scenach. Ote bowiem okazuje się nie tak martwa jak wszyscy sądzili.
Kupalnocka gromadzi cudowny wachlarz naszej słowiańskiej mitologii. Uwielbiam ją. Do gry mającej pogrążyć naszych bohaterów tuż obok Welesa i Świętowita dołącza Mokosz, matka ziemi i patronka kobiet. Wyjątkowo nie podoba jej się to, że pradawny władca Polan nadal chodzi po ziemi, nie mogąc nawet posłużyć jako narzędzie do zapładniania. Swarożyc dokłada swoje trzy grosze mamiąc Gosię pomocą i ochroną. Zdesperowana dziewczyna zapomina jak podstępni są bogowie.
Scena finalna trwa koło stu stron. Jest szalenie wartka i wciągająca. Łyknęłam ją dosłownie bez tchu. Dzieje się w niej tak wiele i tak emocjonalnie, że zupełnie urwał mi się kontakt ze światem rzeczywistym.
„Noc Kupały” kompletnie przełamuje stereotyp romansu fantasy. U autorki zawsze wątek romantyczny jest odciągany jak najdalej w czasie, po czym chłodzony zimną wodą, kiedy już do niego dojdzie. Taki zabieg sprawia, że nasze wrażenia nie opadają, nie czujemy uśpienia faktem, że jest już „po wszystkim”. Należy również wspomnieć o poczuciu humoru, które jest jednym z głównych bohaterów tego cyklu. Rzadko można się spotkać z dowcipem tak naturalnie wynikającym z sytuacji. Gierki słowne i niezliczone wpadki Gosi obracają często powagę w najprzedniejszą komedię. W pierwszym tomie trochę irytowała mnie jej ciapowatość, ale w tej jest to już tak doskonale wyważone, że wręcz czekałam na to, co za chwilę powie lub zrobi.
Serdecznie polecam nie tylko fanom takiego lekkiego fantasy, ale każdemu, kto lubi dobrze opowiedzianą historię. Dawno tak dobrze nie bawiłam się przy lekturze i nie mogę się doczekać aż lada chwila zacznę czytać kolejny tom.
Noc Kupały zbliża się wielkimi krokami. W czasie przesilenia letniego ma się przesądzić los widzącej.
Gosia, mając świadomość, że ta noc może być jej ostatnią, stara się jak najlepiej do niej przygotować. Pomagają jej w tym Baba Jaga i Mieszko, niosąc wsparcie i wkładając do ręki broń. Kiedy dziewczyna odnajdzie kwiat paproci będzie musiała się zmierzyć z bogami. Każdy z...
Autorka w książce poruszyła bardzo trudny temat jakim jest niepełnosprawność. Ale we wstępie poprosiła, by przyjąć bohaterów takimi jacy są. Każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy i ma coś do zaoferowania nam czytelnikom...
Bohaterami książki są Casey, Tyler i Torin. Casey to 18-latka, wychowywana przez różne rodziny zastępcze, bo własna matka po urodzeniu zostawiła ją w Boże Narodzenie w szopie, po prostu jej nie chciała... Dziewczyna zmaga się z ADHD, nerwicą i paniką, nigdy nie zaznała tej prawdziwej miłości, bezpieczeństwa, aż pojawia się on -Tyler, który pragnie, aby dziewczyna zamieszkała z nim i jego młodszym bratem w zamku... O co tu chodzi??
Drogi tej trójki zeszły się dwukrotnie... Jak to możliwe?
Torin jest chorym mężczyzną, zmaga się z autyzmem... Jest to bardzo inteligentny człowiek , ale zamknięty w sobie, brat Tyler jest jego wsparciem, pozostał mu tylko on... jednak przy Casey czuje się bardzo bezpiecznie... Dlaczego Tylerowi, zależy aby dziewczyna z nimi została? Z czym zmaga się starszy brat - Tyler? Co czuje do dziewczyny? Kogo kocha Casey? Czy można kochać obydwu braci? I czy ta miłość jest taka sama?
Ta książka jest warta wylanych łez... Kolejna pozycja, która pokazuje jak traktowani są ludzie chorzy, że nie są akceptowani przez otaczające je społeczeństwo... Torin miał wszystko, wielki dom, a raczej zamek, brata, mnóstwo pieniędzy, konie, mądrość i wygląd... Do szczęścia i życia potrzebowal tylko jej, czyli Casey... Przykład Casey i Torina pokazuje, że ludzie powinni walczyć o szczęście i o swoją miłość... Każdy człowiek ma do tego prawo, nikt nie może mu tego odebrać i zabronić... Z czystym sercem mogę Wam tą książkę polecić.
Autorka w książce poruszyła bardzo trudny temat jakim jest niepełnosprawność. Ale we wstępie poprosiła, by przyjąć bohaterów takimi jacy są. Każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy i ma coś do zaoferowania nam czytelnikom...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBohaterami książki są Casey, Tyler i Torin. Casey to 18-latka, wychowywana przez różne rodziny zastępcze, bo własna matka po urodzeniu zostawiła ją...