-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2020-08-23
2020-07-26
Wszyscy są przekonani, że Alex nigdy nie wybudzi się ze śpiączki. Gdy jego rodzina rozważa odłączenie go od respiratora, a przyjaciele radzą jego dziewczynie, by zaczęła spotykać się z kimś innym, chłopak nie może nic zrobić, chociaż doskonale wie, co się dzieje dokoła. Wkrótce zaczyna podejrzewać, że wypadek, przez który znalazł się w szpitalu, nie był wynikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Co gorsza, winny nadal przebywa na wolności i stanowi zagrożenie nie tylko dla Alexa. Chłopak, wracając do wydarzeń z przeszłości i wykorzystując pozostałe zmysły, próbuje odkryć, kto próbował go zabić, i ochronić najbliższych, zanim pozwolą mu odejść…
Książka Emily Koch dotyka poważnego tematu jakim jest śpiączka. Ten stan z pewnością wielu z nas jest obcy, jednak mamy na uwadze, że istnieją osoby, które w wyniku wypadku czy choroby znajdują się w niej. I jaką wielką radością jest moment, w którym osoba po latach śpiączki nagle odzyskuje władzę nad swoim ciałem.
Pewnie wiele osób, czasem zastanawiam się nad tym, czy osoba przebywająca w śpiączce ma świadomość tego co się dzieje wokół niej. W książce "Czy umrę, nim się zbudzę?" właśnie ten motyw został wykorzystany. Autorka stworzyła bardzo tajemniczą fabułę, której narratorem jest Alex, mężczyzna pracuje jako dziennikarz, a w wolnych chwilach oddaje się swojej pasji - wspinaczce. Pewnego razu, w trakcie wyprawy, Alex odpada od ściany i od tego momentu jego życie to nieustanna walka z samym sobą. Sprawny umysł uwięziony we własnym ciele, to idealnie odzwierciedla stan w jakim znajduje się nasz bohater. Znamy jego myśli, pragnienia, obawy. Autorka sprawia, że z każda stroną łączy nas coraz większą więź z mężczyzną, a kiedy okazuje się, że wypadek, który zmienił życie Alexa, tak na prawdę nie był wypadkiem, a działaniem celowym, mężczyzna walczy nie tylko o prawdę ale i o to, aby zdążyć wybudzić się przed śmiercią.
Książka mocno mną wstrząsnęła. Temat dość poważny, a mocno poetyckie, metaforyczne zakończenie dodaje całej powieści niesamowitego charakteru i możliwości interpretacji na różne sposoby oraz zmusza nas to, do całkowitego skupienia się na bieżącej akcji w celu dobrego zrozumienia tego co się dzieje. Uwikłana fabuła nie pozwala nam znudzić się życiem Alexa. Opisy tego, co przeżywa w szpitalu nie dają o sobie zapomnieć i głęboko poruszają. Myślę, że autorka bardzo dobrze zrobiła tworząc powieść z perspektywy Alexa, mogła dzięki temu przybliżyć nam czytelnikom z czym musi zmagać się osoba uwięziona we własnym ciele oraz to jak jest traktowana przez personel medyczny i rodzinę. To wszystko tworzy specyficzną i bardzo wciągającą atmosferę, która sprawia, że lektura tej książki jest nie tylko interesująca, ale i może wpłynąć na nasz tok myślenia o niektórych sprawach.
"Czy umrę, nim się zbudzę?" jest to powieść dla ludzi lubiących nietypowe książki z nieszablonową fabułą oraz oryginalnymi postaciami, w której wątek morderstwa łączy się z trudnymi życiowymi decyzjami i błędami popełnionymi w przeszłości. Książkę polecam tym osobom, które lubią splątane ludzkie losy, tajemnice i intrygującą akcję.
Wszyscy są przekonani, że Alex nigdy nie wybudzi się ze śpiączki. Gdy jego rodzina rozważa odłączenie go od respiratora, a przyjaciele radzą jego dziewczynie, by zaczęła spotykać się z kimś innym, chłopak nie może nic zrobić, chociaż doskonale wie, co się dzieje dokoła. Wkrótce zaczyna podejrzewać, że wypadek, przez który znalazł się w szpitalu, nie był wynikiem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-17
Autorką książki jest dziennikarka śledcza i pisarka, Sonia Shah. Chociaż urodziła się i wychowała w Nowym Jorku w USA, to jej rodzina pochodzi z Indii. Dzięki temu zdecydowanie łatwiej potrafi przyjąć perspektywę inną, niż tę typową dla względnie bogatych obywateli USA, UE czy Australii. Jest to w książce „Epidemia. Od dżumy, przez HIV, po Ebolę” nie bez znaczenia – Shah opowiada o warunkach sanitarnych zwykłych ludzi żyjących w Indiach, z którymi sama mieszkała i przebywała. Opisuje też na przykład chińskie targi dzikich zwierząt – niby po epidemii SARS wycofanych, a jednak wciąż prężnie działających w szarej strefie, będących nie tylko piekłem dla zwierząt, ale także wylęgarnią groźnych dla ludzi zarazków.
W książce „Epidemia. Od dżumy, przez HIV, po Ebolę” autorka pisze o epidemiach, ich przyczynach, historiach przebiegu. Opowiada z jakich zwierząt poszczególne patogeny przeniosły się na człowieka (np. odra i gruźlica z krów, krztusiec ze świń, a grypa z kaczek). Przytacza zarówno dane z szerszej, statystycznej perspektywy, jak i konkretne opisy świadków wydarzeń. Czasem są to cytaty z XIX-wiecznego Paryża nękanego cholerą, innym razem Sonia Shah mówi o tym, co sama widziała i czego doświadczyła, na przykład podczas epidemii cholery na Haiti po 2010 roku. We wstępie warto jeszcze dodać, że choć w Polsce książka ukazała się teraz, to oryginał pochodzi z 2016 roku, przez co nie obejmuje niektórych nowszych wydarzeń, jak choćby epidemia odry w Europie.
Znaczna część książki dotyczy cholery. Chociaż autorka opowiada o epidemii tej choroby z Haiti z bieżącego wieku, to wraca też do przeszłości, na przykład do XIX-wiecznego Paryża, racząc czytelnika porażającymi opisami – „Miejscowe władze zabroniły publicznych zgromadzeń i handlu na rynkach w centrum miasta. Oznaczały domy ofiar, poddając kwarantannie ich bliskich. Mimo to pogrzebowym pochodom nie było końca. Kościoły tonęły w czerni. Szpitale były przepełnione nieruchomymi pacjentami na skraju śmierci, o skórze upiornie sinej wskutek niszczycielskiej działalności cholery. Wciąż żywi pacjenci znieczulali się za pomocą alkoholowego ponczu podawanego jako lek” – to tylko krótki fragment. Cholera w tamtych czasach nie oszczędzała nawet najbogatszych – „W 1836 roku zabiła króla Karola X Burbona we Włoszech”.
Bardzo ciekawa jest historia tego, skąd cholera w ogóle się wzięła, czemu Sonia Shah poświęca w swojej książce sporo miejsca. Otóż przecinkowiec cholery występował tam gdzie drobne widłonogi (podgromada skorupiaków), na przykład na podmokłych Sundarbanach, rozkładając ich pancerzyki. „Po 1760 roku Kompania Wschodnioindyjska przejęła kontrolę nad Bengalem, a wraz z nim nad Sundarbanami. Angielscy osadnicy, łowcy tygrysów i kolonizatorzy rzucili się na te podmokłe tereny. Zwerbowali tysiące miejscowych do wycięcia lasów namorzynowych, budowy wałów i sadzenia ryżu. W ciągu zaledwie 50 lat ponad 2 tysiące kilometrów kwadratowych lasów w Sundarbanach zrównano z ziemią. W XIX wieku siedliska ludzkie zajęły niemal 90 procent Sundarbanów, terenów niegdyś nieskalanych, nieprzeniknionych i bogatych w widłonogi (…) Kontakt między ludźmi a roznoszącymi przecinkowce widłonogami chyba nigdy nie był równie intensywny, jak w czasie podboju tych tropikalnych mokradeł (…) W taki właśnie sposób przecinkowiec cholery zdołał ostatecznie „przelać się” czy też „przeskoczyć” na organizmy ludzkie” – opisuje we fragmencie książki autorka.
Sonia Shah napisała w swojej książce o wielu różnych patogenach, nie tylko wirusach czy bakteriach, ale także pierwotniakach. W tym tekście chciałbym jednak wspomnieć jeszcze o SARSie, czyli wirusie wywołującym ciężki ostry zespół oddechowy. Epidemia wybuchła w Chinach pod koniec 2002 roku (choć informacja ta szerzej na jaw wyszła dopiero w 2003, gdyż chińskie władze zakazywały mediom informowania o sprawie, przez co reakcja m.in. Światowej Organizacji Zdrowia była opóźniona). Pamiętam, jak podczas paniki medialnej, jako uczeń podstawówki, byłem na szkolnej wycieczce. Jedna z babć kolegów, będąca tam z nami w ramach pełnienia dodatkowej opieki, pytała nas czy boimy się SARS i straszyła, że wirus przyjdzie też do Polski.
Później nie interesowałem się już tym tematem i dopiero podczas lektury „Epidemia. Od dżumy, przez HIV, po Ebolę” dowiedziałem się, że SARS to wirus pochodzący od nietoperzy, który wyewoluował na targach dzikich zwierząt w Chinach, gdzie panują koszmarne warunki nie tylko w kontekście dobrostanu zwierząt, ale także sanitarnym. „W przyrodzie nietoperze podkowiaste, które żyją na co dzień w jaskiniach, nigdy nie mają styczności z łaskunami, czyli drapieżnymi ssakami żyjącymi na drzewach. Żadne z nich w normalnych okolicznościach nigdy nie pojawiłyby się zresztą w bliskim sąsiedztwie ludzi. Możliwe jest to tylko na targu zwierzęcym. Przeniesienie się wirusa z nietoperzy na łaskuny było przełomowe dla wywołania epidemii SARS” – podaje autorka w książce, w której znajdują się też zdjęcia. Po epidemii tego rodzaju miejsca oficjalnie pozamykano, ale tak naprawdę istnieją do dzisiaj i mają się dobrze. Sonia Shah opowiadając historię SARS zwraca uwagę na to, jak szkodliwa jest tradycyjna medycyna chińska, która nie tylko nie leczy, ale wręcz promuje rozwój nowych patogenów i przyczynia się do niszczenia przyrody i środowiska oraz niepotrzebnego cierpienia zwierząt. Wkrada się tutaj także wątek ekonomiczny. Do lat 90. problem nie był tak wielki, jednak wzbogacenie się Chin i Chińczyków spowodowało, że ludzie których wcześniej nie było stać na egzotyczne „cuda” mające zapewniać zdrowie, młodość i urodę, teraz mogą je masowo kupować, nakręcając popyt.
Do tej pory bliższą była nam epidemia gorączki krwotocznej Ebola wywoływanej przez wirus Ebola. „W ciągu lat 90. oraz na początku XXI wieku wirus Ebola zdołał zabić jedną trzecią goryli na świecie i niemal identyczny odsetek szympansów. Dopóki epidemia w Gwinei, Sierra Leone i Liberii nie zaczęła wreszcie ustępować na początku 2015 roku, w wyniku zachorowania zmarło ponad 10 tysięcy osób”. Jeszcze kilka lat temu bano się, że choroba rozprzestrzeni się szerzej w Europie. Sonia Shah omawiając ją i opowiadając jej historię pozwala sobie na ważne komentarze, dotyczące na przykład początkowego braku solidarności międzynarodowej czy tego, że do powstania epidemii przyczynił się konflikt zbrojny.
W książce są też wątki historyczne, z czego ciekawszym jest przykład wpływu rozprzestrzenienia się chrześcijaństwa na występowanie epidemii. Tak jak dzisiaj mamy kulturę skrajnego konsumpcjonizmu, hedonizmu, materializmu oraz egoizmu i indywidualizmu, tak wieki temu chrześcijaństwo promowało skrajną skromność, skrajny antykonsumpcjonizm, antyhedonizm czy antymaterializm, gdzie nawet dbanie o higienę było postrzegane jako coś próżnego, a co wpłynęło na stan sanitarny chrześcijańskich miast. Z drugiej strony Sonia Shah przytacza korzystne rytuały religijne dotyczące np. mycia ciała, które chroniły ludzi przed zarazkami nawet wtedy, kiedy nie wiedziano czym są mikroorganizmy i że w ogóle istnieją.
„Epidemia. Od dżumy, przez HIV, po Ebolę” pokazuje nam coś, z czym dziś mimo wszystko stosunkowo rzadko mamy do czynienia dzięki wysokiemu poziomowi medycyny, zdrowia publicznego, szczepieniom, sanepidom itd. Kolejna zaleta książki to brak populistycznego straszenia czytelników. Kiedy mowa o syndromie zapaści kolonii pszczelej autorka nie obwinia na ślepo pestycydów, jak mają to w zwyczaju niektórzy aktywiści, lecz tłumaczy że jest to problem związany głównie z infekcjami. W treść dobrze wkomponowują się też osobiste wątki Soni Shah. Na przykład opis wizyty na wspomnianych targach zwierzęcych w Chinach czy zakażenie gronkowcem odpornym na metycylinę (MRSA) jej syna. Pisarka tłumaczy też dlaczego cywilne loty samolotem są niezwykle groźne z punktu widzenia zdrowia publicznego. Opowiada o turystyce medycznej i o związanych z nią zagrożeniach albo o tym jak utrata bioróżnorodności wśród ptaków w USA przyczyniła się do pojawienia się tam wirusa Zachodniego Nilu.
Odnotuję, że pisarka przestrzega w książce przed błędami poznawczymi. Mówi na przykład, że choć trzeba mieć czujność co do patogenów, to choćby same wypadki samochodowe czy alkohol i tak zabijają znacznie więcej ludzi. Shah cytuje relacje – często historyczne, np. z XIX wieku – a także naukowców i innych specjalistów. Przytacza też źródła z jakich korzystała, co choć jest w książkach popularnonaukowych standardem, uważam że i tak warto doceniać taką dodatkową pracę. Sama „Epidemia. Od dżumy, przez HIV, po Ebolę” jest napisana jasno, a czytanie jej pomimo ciężkości i powagi tematu, jest stosunkowo lekkie, przyjemne i – przede wszystkim – bardzo wciągające.
Autorką książki jest dziennikarka śledcza i pisarka, Sonia Shah. Chociaż urodziła się i wychowała w Nowym Jorku w USA, to jej rodzina pochodzi z Indii. Dzięki temu zdecydowanie łatwiej potrafi przyjąć perspektywę inną, niż tę typową dla względnie bogatych obywateli USA, UE czy Australii. Jest to w książce „Epidemia. Od dżumy, przez HIV, po Ebolę” nie bez znaczenia – Shah...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ivan Isajenko od 17 lat jest pensjonariuszem szpitala dla ciężko chorych dzieci w Mozyrzu. Po katastrofie w Czernobylu na terenie Ukrainy i przyległych państw rodziło się coraz więcej dzieci z różnego rodzaju mutacjami. Ivan urodził się z jedną kończyną i trzema kikutami w miejscu nóg i jednej ręki. Na domiar złego w jedynej kończynie miał tylko trzy palce. Ivan prowadzi monotonne życie. Oprócz opiekujących się nim pielęgniarek i lekarzy praktycznie nie ma kontaktu z innymi ludźmi, dlatego że jest inny. I to nie tylko pod względem fizycznym. Jako jedyny pacjent szpitala potrafi mówić, czuje i myśli jak w pełni sprawny psychicznie człowiek. Sytuacja się zmienia kiedy do szpitala trafia chora na białaczkę dziewczynka. Ivan musi pokonać swoje bariery by się do niej zbliżyć i zostać przyjacielem.
Zupełnie nie wiem dlaczego książka ta porównywana jest do "Gwiazd naszych wina". Czy tylko i wyłącznie ze względu na smutny finał? Tylko i wyłącznie dlatego , że jeden z naszych bohaterów umrze? Uwaga, nie spojleruję, jest to fakt nam znany od początku książki. W momencie kiedy w przypadku bohaterów powieści Greena mamy do czynienia z młodymi w pełni sprawnymi ludźmi tak tutaj otaczamy się panteonem bohaterów, którzy nie mają żadnego pojęcia o otaczającym ich świecie. Hazel i Augustus poznali życie , mieli rodzinę i znajomych, chodzili do szkoły i do kina. Bohaterowie naszej powieści w większości przypadków nie opuścili murów szpitala przez kilkanaście lat, jedni z powodu kalectwa drudzy z powodu katatonii w której egzystowali. W powieści Greena mieliśmy do czynienia z miłością, a tutaj? Nie oszukujmy się. Czy młoda dziewczyna byłaby w stanie pokochać chłopaka bez nóg i z jedną ręką? Czy jak by nie byłą zmuszona na przebywanie z nim w jednym miejscu, czy jak by nie wiedziała, że tutaj umrze, to by ją obszedł jego los? NIE. Dlatego uważam, że książka to nie powinna być porównywana to wyżej wymienionej powieści. Jedyny punkt styczny to właśnie humor : rzecz , którą większość autorów recenzji pisarzowi wypomina.
W książce poznajemy kilkoro pacjentów szpitala. Autor nie nazywa chorób po imieniu, jedna z opisów łatwo jest nam się domyślić z kim mamy do czynienia. Dzieciaki chorujące, na autyzm i wodogłowie, dzieciaki z ubytkami przegrody międzykomorowej czekające na operację oraz kaleki. Czasem może nam się wydawać, że autor obszedł się z nimi bezdusznie . Odebrał im osobowość. Czasem miałam wrażenie , że znajduję się w gabinecie osobliwości, gdzie nasz główny bohater pokazuje nam ostatnio zgromadzone okazy. Jednak tak by było w przypadku kiedy Ivan byłby zdrową osobą, powiedzmy funkcjonariuszem szpitala, naśmiewającym się z ułomności innych. Jednak nasz bohater sam jest kaleką, osobą która nigdy nie wyszła na dwór, osobą która potrzebuje pomocy w życiu bo inaczej umrze na pierwszym lepszym chodniku. Ja uważam , że humor czy nawet satyra z jaką autor przedstawia przebieg wydarzeń jest bronią Ivana, jego sposobem na oswojenie się z rzeczywistością. Gdyby nie przebłyski humoru czułby się jak w sarkofagu. Żartowanie z innych pensjonariuszy było jego sposobem na przeżycie, sposobem by nie zwariować. Ale jednocześnie widać, że chłopak miał wielkie serce . Zobaczywszy kalekiego chłopca, praktycznie roślinę, postanowił się nim zaopiekować... sam się nauczył trzema palcami zmieniać pieluchę.
Moim zdaniem relacja między Ivanem, a dziewczynką chorą na białaczkę, Poliną, jest czymś powierzchownym i nie ma nic wspólnego z miłością. A czy z przyjaźnią? Moim zdaniem oboje znaleźli się na takim etapie swojego życia, że niemożliwością było by sobie wzajemnie nie pomogli. Coś za coś, jak to w życiu bywa, i nie doszukujmy się tutaj czegoś głębszego. Czy będąc kaleką nie uważalibyście za anioła innego człowieka, który by się wami zainteresował? Czy będąc umierającym chcielibyście umrzeć w samotności? Moim zdaniem, choć to może jest okrutne był to handel wymienny.
Zło się dokonało. Promieniowanie zabiło tysiące ludzi i na długie lata okaleczyło miliony. Mamy koty ze skrzydłami, mamy ludzi bez kończyn. Jak by katastrofa się wydarzyła w bogatym kraju powiedzmy w Ameryce, pewnie standardy życia ofiar byłby zupełnie inne. Ale na Ukrainie, do tego kilkanaście lat temu? Ówcześni lekarze nie mieli wiedzy ani środków by pomóc. Pewnie w Chinach, ofiary promieniowania nawet i dziś byłby zostawione samym sobie. Tutaj stworzono dla nich namiastkę życia. To minimum wymagane by przetrwać. Był szpital (gdzie jak wszędzie dyrektor chciał mieć jak największe zyski), były pielęgniarki, które wykonywały swoją robotę. Umieralność? A czy Ci ludzie by nie umarli w szpitalu w Kalifornii?
Ivan jest fascynującą postacią, został jednym z moich ulubionych bohaterów z książek. Na samym początku sobie go wyobrażałam, jako wyszczekanego, wiecznie uśmiechniętego nastolatka. Jakie było moje zdziwienie jak dowiedziałam, się że się nigdy nie uśmiechał? Naprawdę wielkie. Ivan symbolizuje wszystko to czego oczekuję się po swoich dzieciach a czego pewnie nigdy nie będą mieć, z tego względu, że żyjąc w tych czasach jest łatwy dostęp do wszystkiego. Podziwiam Ivana za jego łaknienie wiedzy, za jego pogoń za poznawaniem czegoś nowego. Jego inteligencja jest wprost fenomenalna, a to że potrafi się sam z siebie śmiać? Cóż to jest po prostu ludzkie.
Książka jest po prostu piękna. Opowiada o tych typach osobowości, o które w dzisiejszych czasach trudno. Z jednej strony mamy do czynienia z chłopcem , który pogodził się z własnymi ułomnościami, z drugiej strony mamy szereg osób o wielkim sercu, jak na przykład siostra Natalia. Koniec powieści był dokładnie taki jak oczekiwałam. I dobrze. Wiem, że był na swój sposób przewidywalny jednak w tej prostocie było piękno.
Zamiast czytać artykuły i oglądać smutne zdjęcia w prasie apropo katastrofy w Czernobylu, to każdy powinien zapoznał się z tą książką. Uczy ona dobroci i pokory, i pozwala spojrzeć w przyszłość a nie tylko zajmować się przeszłością.
Ivan Isajenko od 17 lat jest pensjonariuszem szpitala dla ciężko chorych dzieci w Mozyrzu. Po katastrofie w Czernobylu na terenie Ukrainy i przyległych państw rodziło się coraz więcej dzieci z różnego rodzaju mutacjami. Ivan urodził się z jedną kończyną i trzema kikutami w miejscu nóg i jednej ręki. Na domiar złego w jedynej kończynie miał tylko trzy palce. Ivan prowadzi...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to