Zakochani po uszy Jenn McKinlay 7,0
ocenił(a) na 232 tyg. temu Do sięgnięcia po książkę „Zakochani po uszy” skłonił mnie jeden z wątków poruszony na kartach powieści. Chodzi mianowicie o relację między człowiekiem a psem.
Czy jestem czytelniczo uwiedziona tą historią?
Główną bohaterką jest Mackenzy zwana przez przyjaciół Mac. Kobieta siedem lat temu opuściła rodzinne miasto Bluff Point po tym jak została porzucona przed ołtarzem przez swojego ukochanego. Niestety lub stety, tak się stało, że musi wrócić do miasteczka, bo jej najlepsza przyjaciółka bierze ślub i Mac ma być jedną z jej druhen.
Mamy jeszcze Gavina, miejscowego weterynarza, który od zawsze kochał się w Mac. Jest więc szczęśliwy, że jego niespełniona miłość znów będzie tak blisko niego i że będą mogli spędzić ze sobą więcej czasu.
Los lubi sprawiać nam najróżniejsze niespodzianki. I taką właśnie przygotował dla tych dwoje. Bowiem Mackenzy pewnego dnia znajduje wystraszonego, małego szczeniaczka. Dziewczyna podejrzewa, że ktoś skrzywdził psiaka. Oczywistym jest, że pierwsze kroki z tą małą znajdą kieruje do weterynarza Gavina. On udziela pomocy psu. Teraz pozostaje rozwiązać zagadkę kto jest jego właścicielem i czy ten zgłosi się po swoją zgubę.
Nie czekając zbyt długo para rozpoczyna poszukiwania osoby, która zabierze uroczą psinę. Tylko że ta coraz bardziej przywiązuje się do pani, która ją przygarnęła. I co teraz?
W całej opowieści najbardziej zaangażowały mnie fragmenty dotyczące Azalii, bo tak miała na imię suczka, którą odnalazła Mac. Uwielbiałam czytać opisy jak psinka okazuje swoją miłość, jak się bawi. Rozczulały mnie momenty, kiedy była smutna i oczkami wypatrywała kogoś, kto przyjdzie jej na pomoc. Życzyłabym sobie, żeby właśnie ten wątek był najważniejszy w tej książce. Tak nie było. Choć nota na okładce nam to sugerowała i mogliśmy odnieść wrażenie, że Azalia będzie tu wiodła prym oraz jej perypetie. Czuję się rozczarowana bo wszystko poszło w zupełnie inną, kiepską stronę.
Na okładce czytamy, że jest to wciągająca komedia romantyczna. Tymczasem ja nie znajduję tutaj elementów komedii. Ani razu nie zaśmiałam się podczas lektury, a jedynie uśmiechnęłam przy opowieściach o przygodach suczki. Romantyzmu również nie zauważyłam. Dla mnie to była żenująca historia kobiety i mężczyzny, którzy chyba czym prędzej powinni wybrać się do jakiegoś seksuologa czy psychiatry, bo ich charaktery i osobowości były bardzo delikatnie mówiąc dziwne.
Albo nie! Napiszę wprost – Mac i Gavin to według mnie para obleśnych, niewyżytych seksualnie ludzi, którzy na każdym kroku szukali okazji do zbliżeń, a patrzyli na siebie w taki sposób, że czekałam tylko kiedy przeczytam, że jednemu czy drugiemu nagle zaczęła cieknąć ciurkiem ślina z buzi.
Jeszcze w żadnej książce, a przeczytałam ich już w swoim życiu mnóstwo, nie znalazłam tak głupich, wręcz skretyniałych bohaterów.
Czytając opisy ich spotkań, zachowania robiło mi się słabo i zastanawiałam się, co czytam – powieść obyczajową, przy której odpocznę, czy może książkę mocno erotyczną prawie jak „5o twarzy Greya”. Nie tego oczekiwałam wypożyczając tę powieść, a raczej trzy tomy, z biblioteki. I aż boję się co będzie dalej… Bo jeśli dwie kolejne części będą takie ohydne, to już wiem, że wysokiej noty nie wystawię tej trylogii, a czas jej poświęcony uznam za bezdyskusyjnie stracony.
Podsumowując krótko, nie chodzi o to, że zniesmaczyły mnie liczne erotyczne sceny w tej książce, nie. Byłam bardzo zniesmaczona tym, jak została poprowadzona fabuła i tym, jak wykreowano wiodące postaci. Niby dorośli i dojrzali ludzie, a to, co tu się wyrabiało było dla mnie nie do przyjęcia.
Nie jestem pewna, czy chcecie zagłębiać się w tę opowieść. Jeśli lubicie niedojrzałe historyjki z durnymi postaciami, to czytajcie. Pamiętajcie jednak, że ostrzegałam.