-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-11-17
„Obcego” przypomniałam sobie, gdy natrafiłam na niego przypadkiem przeglądając katalog w Legimi. Trochę nad tym myślałam i stwierdziłam, że to jest na tyle dobra książka, że chcę ją tu u siebie umieścić.
I jak zaczęłam zbierać myśli to spisania swojej recenzji, zdałam sobie sprawę z tego, że Camus dokonał tego, co nie udało się Dazaiowi – przekonał mnie do siebie i zachwycił konceptem postaci, której wnętrze również składa się z wątpliwej moralności oraz przedstawia obraz pewnego poczucia bycia 𝘱𝘰𝘻𝘢. 𝘗𝘰𝘻𝘢 normami. 𝘗𝘰𝘻𝘢 społeczeństwem. 𝘗𝘰𝘻𝘢… no właśnie.
Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów dotyczących fabuły, ponieważ ja zupełnie nie spodziewałam się pewnych zdarzeń i tak czytało mi się znacznie lepiej; zamiast tego napiszę, że książka zaczyna się od fantastycznego pierwszego zdania, które – tak swoją drogą – stało się powodem mojego zainteresowania pierwszymi zdaniami opowieści. Słowa te analizowałam w trzech językach i ach, resztę sami znacie, jeśli zdarza wam się przeglądać cytaty z moich postów.
Jak już otrząśniemy się w uroku początku, zostajemy zapoznani z dość enigmatycznym bohaterem, Meursaultem. Jego postawa wobec świata wydaje się niezrozumiała, a czasami nawet trudna do zaakceptowania – ja miałam takie wrażenie, że rzeczy mu się bardziej przydarzają niż że on aktywnie w nich uczestniczy. Prezentuje swoim zachowaniem dość charakterystyczny rodzaj wycofania i umieszczania się nieco na uboczu sytuacji. Utrzymuje bliskie relacje, to prawda, ale wydały mi się one też dość specyficzne i raczej z jego strony płytkie emocjonalnie.
Jeśli kojarzycie Camusa, to pewnie już wiecie, że w jego twórczości często pojawiają się motywy egzystencjalizmu, absurdu, stoicyzmu. I tu ich nie zabrakło, zwłaszcza czuć pewien absurd sytuacji i w jakimś sensie też samego życia.
L'Étranger, The Stranger, The Foreigner, El extranjero, Obcy.
Mnie pochłonął do reszty.
Instagram: @tylkotrocheczytam
„Obcego” przypomniałam sobie, gdy natrafiłam na niego przypadkiem przeglądając katalog w Legimi. Trochę nad tym myślałam i stwierdziłam, że to jest na tyle dobra książka, że chcę ją tu u siebie umieścić.
I jak zaczęłam zbierać myśli to spisania swojej recenzji, zdałam sobie sprawę z tego, że Camus dokonał tego, co nie udało się Dazaiowi – przekonał mnie do siebie i...
Czytałam wiele, wiele lat temu, ale uważam, że była to piękna i poruszająca lektura. Książka adresuje - moim zdaniem - bardzo trudny temat, na który nie zawsze wiemy jak reagować.
Czytałam wiele, wiele lat temu, ale uważam, że była to piękna i poruszająca lektura. Książka adresuje - moim zdaniem - bardzo trudny temat, na który nie zawsze wiemy jak reagować.
Pokaż mimo to
Książka wybitnie mi się podobała. Była krótka, dość mglista, a jednocześnie jej klimat pozostał ze mną na bardzo długi czas. Nie zawsze lubię wczytywać się w każdą linijkę i zgadywać, ale ze względu na główny wątek poświęciłam na to sporo myśli. Zastanawiałam się nad pierwszym zdaniem, czytałam je też w oryginalne, porównywałam tłumaczenia - coś "Obcy" miał w sobie takiego, że chciałam odkryć wszystkie jego sekrety. Nie wiem czy mi się to udało, nie wiem czy to w ogóle jest możliwe, ale na pewno sprawiło mi to dużą przyjemność, bo to lektura, w której można sobie dryfować jakiś czas.
A, polecam też słuchowisko w temacie! (można znaleźć na YT)
Książka wybitnie mi się podobała. Była krótka, dość mglista, a jednocześnie jej klimat pozostał ze mną na bardzo długi czas. Nie zawsze lubię wczytywać się w każdą linijkę i zgadywać, ale ze względu na główny wątek poświęciłam na to sporo myśli. Zastanawiałam się nad pierwszym zdaniem, czytałam je też w oryginalne, porównywałam tłumaczenia - coś "Obcy" miał w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Oh my. Frankensteinem mogłabym się zachwycać godzinami. Byłam wciągnięta od samego początku w historię, sposób prowadzenia narracji, a nawet sam fakt, że książka niesamowicie różni się od przedstawienia historii w popkulturze.
Sama postać Viktora jest trochę takim pickme bohaterem, ale to nawet tak bardzo nie przeszkadza, bo ten tragizm całości i tak pięknie się składa w całość. Dodatkowo perspektywa Roberta na wyprawie, jego pragnienie poznania przyjaciela, no był w tym naprawdę duży urok.
Skomentuję też samo wydanie - nie dość, że jest przepiękne, to podaje też ciekawe tło powieści i można sobie doczytać inne opowiadania z otoczenia Shelley.
Oh my. Frankensteinem mogłabym się zachwycać godzinami. Byłam wciągnięta od samego początku w historię, sposób prowadzenia narracji, a nawet sam fakt, że książka niesamowicie różni się od przedstawienia historii w popkulturze.
Sama postać Viktora jest trochę takim pickme bohaterem, ale to nawet tak bardzo nie przeszkadza, bo ten tragizm całości i tak pięknie się składa w...
Nie chciałabym spoilerować za wiele swoją opinią. Książka (i cała trylogia) jest po prostu wybitna.
Nie chciałabym spoilerować za wiele swoją opinią. Książka (i cała trylogia) jest po prostu wybitna.
Pokaż mimo to
Nie będę specjalnie oryginalna stwierdzając, że to moja ulubiona książka. Czytałam ją nieskończenie wiele razy, za każdym razem znajdując w niej coś nowego dla siebie.
Przede wszystkim: proszę nie oswajać istot, które ma się zamiar za chwilę porzucić.
Nie będę specjalnie oryginalna stwierdzając, że to moja ulubiona książka. Czytałam ją nieskończenie wiele razy, za każdym razem znajdując w niej coś nowego dla siebie.
Przede wszystkim: proszę nie oswajać istot, które ma się zamiar za chwilę porzucić.
Zawsze mówię, że to jedna z moich ulubionych książek. Dowiedziałam się o niej przypadkiem, wychodząc już z jednej z wrocławskich bibliotek - leżała piękna, nowa i zupełnie nikt nie wyrażał nią zainteresowania.
Możliwość zapoznania się nie tylko z różnoraką korespondencją, ale też poznanie różnych wątków i historii jest w tej pozycji nieoceniona. Prawie przy każdym liście robiłam sobie mały dodatkowy research i byłam zachwycona.
Mój ulubiony list to ten od Ray'a Bradbury'ego do Briana Sibley'a. Istotny fragment brzmi: I am not afraid of robots. I am afraid of people.
Zawsze mówię, że to jedna z moich ulubionych książek. Dowiedziałam się o niej przypadkiem, wychodząc już z jednej z wrocławskich bibliotek - leżała piękna, nowa i zupełnie nikt nie wyrażał nią zainteresowania.
Możliwość zapoznania się nie tylko z różnoraką korespondencją, ale też poznanie różnych wątków i historii jest w tej pozycji nieoceniona. Prawie przy każdym liście...
[notka - pewnie trochę przesadziłam, gdy to pisałam, ale jest coś zachwycającego w czytaniu książki, która jest pisana dla ciebie]
Moje ręce nigdy nie dotykały nic piękniejszego.
Moje oczy nigdy nie widziały nic bardziej doskonałego.
[notka - pewnie trochę przesadziłam, gdy to pisałam, ale jest coś zachwycającego w czytaniu książki, która jest pisana dla ciebie]
Moje ręce nigdy nie dotykały nic piękniejszego.
Moje oczy nigdy nie widziały nic bardziej doskonałego.
Książka, która pewnie nie mówi wiele przeciętnemu czytelnikowi. Mimo wszystko, większość osób sięga po dobrze znane nam nazwiska lub takie przypominające nam nasz własny krąg kulturowy. W moim przypadku książka ta była prezentem, którego przeczytanie odkładałam kilka lat, bo w kolejce czekały lepiej kojarzone pozycje.
Ale to na Drogę do domu warto było poczekać. Wszystko w tej książce jest nieoczywiste; zamysł prowadzonej narracji, sposób pisania, fabuła - dla mnie było to jak odkrywanie nowego świata, o którym niby coś słyszałam, ale tak naprawdę niewiele wiem. W jakimś stopniu uświadomiła też zakres mojej ignorancji jeśli chodzi o erę kolonializmu i co nastąpiło później. Przede wszystkim jednak w sposobie pisania autorki jest coś tak wdzięcznego i wiarygodnego, że podążamy za nią z zapartym tchem aż do końca. Na początku dostajemy pewien drogowskaz, dowiadujemy się czyje losy po kolei będziemy eksplorować, ale nigdy nie wiemy, w którym momencie zamknął się drzwi życiorysu jednej osoby i zostaniemy przerzuceni do następnej. Taki sposób prowadzenia czytelnika sprawdza się lepiej niż niejeden thriller, mimo że sama książka ma raczej wątki dość przyziemne, bez nagłych zwrotów akcji.
Kończąc tę krótką wypowiedź - nie spodziewałam się, że coś wygrzebanego na dnie jednego z moich książkowych kuferków znajdę coś tak wyjątkowego.
Książka, która pewnie nie mówi wiele przeciętnemu czytelnikowi. Mimo wszystko, większość osób sięga po dobrze znane nam nazwiska lub takie przypominające nam nasz własny krąg kulturowy. W moim przypadku książka ta była prezentem, którego przeczytanie odkładałam kilka lat, bo w kolejce czekały lepiej kojarzone pozycje.
Ale to na Drogę do domu warto było poczekać. Wszystko w...
Nie wiem dlaczego stałym motywem w moim życiu staje się to, że czasami moje niskie oczekiwania wobec książki kończą się odkryciem jednej z moich nowych ulubionych pozycji. Tym razem historia zaczęła się na lotnisku Heathrow, gdzie zgodnie z własną tradycją kupowałam nową książkę na drogę. Gone Girl przeżywała wtedy swoją świetność - jeszcze nie było wzmianek o filmie, ale wszyscy ją kupowali no i powstawały kolejne książki z Girl w tytule (jak Dziewczyna w pociągu, Dziewczyna w walizce). Także wybór padł na nią, a ja wsiadłam do samolotu i zaczęłam czytać.
Początek był dla mnie trudny; lubiłam wtedy czytać książki napisane pięknym, wdzięcznym językiem, a tu na pierwszej stronie mamy przejście z podziwiania głowy żony do dość obrazowego opisu zagłębiania się w fałdy jej mózgu. Na całe szczęście czytałam dalej - w sumie nie miałam wyjścia, bo czekał mnie prawie trzygodzinny lot - i z każdym rozdziałem powiększała się moja fascynacja książką. Nie znałam wtedy żadnych spoilerów, więc przeżywałam plot twisty z prawdziwym szokiem. Odczułam też uznanie dla autorki, która narrację Nick'a specjalnie prowadziła w taki sposób, który mnie na tym samym początku odrzucił.
O ile w wielu obecnie publikowanych książkach próby nawiązania do jakichś filozoficznych treści są dla mnie bełkotem, o tyle autorka w Gone Girl poruszyła takie kwestie, które dotknęły mnie bezpośrednio. Cały fragment o Cool Girl wyprzedził o kilka-kilkanaście lat to, co obecnie jest już wiedza bardziej ogólną; fragment z narracji Nick'a, który zawiera w sobie cytat, który przytoczę: "It's a very difficult era in which to be a person, just a real, actual person, instead of a collection of personality traits selected from an endless Automat of characters;" zrobiły na mnie największe wrażenie i przy pytaniu o ulubione cytaty wspominam je do tej pory.
Trochę ubolewam nad przedstawieniem tego wszystkiego w filmie (chociaż wielbię Rosamund Pike), ale nie wpływa to na moją ocenę książki jako jednej moich ulubionych.
Nie wiem dlaczego stałym motywem w moim życiu staje się to, że czasami moje niskie oczekiwania wobec książki kończą się odkryciem jednej z moich nowych ulubionych pozycji. Tym razem historia zaczęła się na lotnisku Heathrow, gdzie zgodnie z własną tradycją kupowałam nową książkę na drogę. Gone Girl przeżywała wtedy swoją świetność - jeszcze nie było wzmianek o filmie, ale...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-21
Do Oceanu podchodziłam z dużą dozą ostrożności; książka nie miała ze mną łatwo, bo weszłam w jej posiadanie za sprawą drobnej pomyłki. Otóż wybierałam nagrodę na koniec roku w liceum i z jakiegoś powodu pomyliłam tytuły. Dlatego zamiast mocno wyczekiwanej książki otrzymałam właśnie tę pozycję. Jak można się spodziewać, z tego powodu książka czekała na mnie latami na półce aż w końcu - chyba z nudów - postanowiłam po nią sięgnąć. Była właściwie dość krótka, także idealnie żeby szybko przeczytać, wydać opinię i mieć w to z głowy.
Jak można ocenić łatwo po mojej ocenie, książka zupełnie mnie zaskoczyła. Jej niesamowity klimat sprawił, że tuż po jej lekturze miałam ochotę dalej eksplorować realizm magiczny (tak sobie uznałam, że książka pasuje do tego motywu) i pozostałe książki Gaimana. Coś w sposobie przedstawiania historii było tak wciągające i fascynujące, że wraz z końcem odczułam prawdziwą tęsknotę. Przemieszanie poważnych spraw z elementami magicznymi wydawało mi się tez bardzo fajnym ujęciem rozumienia świata przez dzieci - aby sobie poradzić z trudnymi kwestiami, dzieci mogą uciekać w świat wyobrażeń.
Już przy pisaniu tej opinii mam ochotę odwiedzić tę książkę ponownie. Trudno powiedzieć dlaczego zrobiła na mnie aż takie wrażenie, że uważam ją z moją ulubioną autorstwa Gaimana, ale szczerze polecam.
Do Oceanu podchodziłam z dużą dozą ostrożności; książka nie miała ze mną łatwo, bo weszłam w jej posiadanie za sprawą drobnej pomyłki. Otóż wybierałam nagrodę na koniec roku w liceum i z jakiegoś powodu pomyliłam tytuły. Dlatego zamiast mocno wyczekiwanej książki otrzymałam właśnie tę pozycję. Jak można się spodziewać, z tego powodu książka czekała na mnie latami na półce...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powiedzenie, że dzięki tej książce zainteresowałam się psychologią (i poszłam na związane z nią studia) byłoby pewnie lekką przesadą. Natomiast z całą pewnością mogę powiedzieć, że zaczęła ona moją fascynację mnemoniką (do tej pory przy zapamiętywaniu listy kilku-kilkunastu itemów tworzę historyjkę lub używam symboli dla pierwszej 10 liczb). Poszerzyła ona też moją wiedzę na temat ekspertów, na różne tematy psychologiczne oraz wzbudziła wątpliwość dotyczącą istnienia synestetyków. Rozumiem, że niektórzy czytelnicy oczekiwali pamięciowego panaceum, ale dla mnie ta pozycja w wspaniały sposób pokazuje jak działają ludzie i co się kryje za sukcesami w niektórych kategoriach.
To nie jest specjalnie popularna książka - a szkoda - bo dla mnie osobiście była to książka, która zostawiła trwały ślad w mojej pamięci.
Powiedzenie, że dzięki tej książce zainteresowałam się psychologią (i poszłam na związane z nią studia) byłoby pewnie lekką przesadą. Natomiast z całą pewnością mogę powiedzieć, że zaczęła ona moją fascynację mnemoniką (do tej pory przy zapamiętywaniu listy kilku-kilkunastu itemów tworzę historyjkę lub używam symboli dla pierwszej 10 liczb). Poszerzyła ona też moją wiedzę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Vonnegut jest jednym z moich ulubionych autorów; może to kwestia jakiegoś niewypowiedzianego i trudnego do uchwycenia słowem podobieństwa charakterów, ale jego styl jest dla mnie czymś naturalnym. Jego poczucie humoru, lawirowanie między powagą a prześmiewczością, przeskakiwanie z tematu na temat i abstrakcyjne koncepty zawsze do mnie trafiają, nawet jeśli nie rozumiem ich w stu procentach. Nie muszę.
Wracając jednak do samego Breakfast of Champions: po pierwsze musimy rozumieć książkę w jej kontekście. Zasłużony już autor siada do niej z namysłem oczyszczenia umysłu - jak sam pisze, jest to jego prezent dla samego siebie z okazji pięćdziesiątych urodzin. Autor w niej swobodnie rysuje, dodaje przeróżne ciekawostki i motywy, na które po prostu ma ochotę, a w tle jeszcze tak dla zasady mamy jakąś fabułę. Lubię go za jego bezpośredniość, za to że w końcu przestaje się uważać daty 1492 za "odkrycie Ameryki" i za wszystkie jego książki, których jeszcze nie miałam okazji przeczytać.
Vonnegut jest jednym z moich ulubionych autorów; może to kwestia jakiegoś niewypowiedzianego i trudnego do uchwycenia słowem podobieństwa charakterów, ale jego styl jest dla mnie czymś naturalnym. Jego poczucie humoru, lawirowanie między powagą a prześmiewczością, przeskakiwanie z tematu na temat i abstrakcyjne koncepty zawsze do mnie trafiają, nawet jeśli nie rozumiem ich...
więcej mniej Pokaż mimo toPrzeczytałam ją kawał czasu temu, także nie do końca wszystko pamiętam, ale Zielona Mila to jednak jest klasyk, któremu trudno nie przyznać wielkości. Sama forma powstawania książki ma ciekawą historię jak na nasze czasy, a fabuła dogłębnie porusza niesprawiedliwością świata.
Przeczytałam ją kawał czasu temu, także nie do końca wszystko pamiętam, ale Zielona Mila to jednak jest klasyk, któremu trudno nie przyznać wielkości. Sama forma powstawania książki ma ciekawą historię jak na nasze czasy, a fabuła dogłębnie porusza niesprawiedliwością świata.
Pokaż mimo to
Sięgnęłam po tę książkę, gdyż w czasie popularności #soulmatesearchtag faktycznie zapisywałam sobie co ciekawsze tytuły; zwłaszcza te, które pojawiały się na wielu listach. Już po przeczytaniu opisu z tyłu byłam zafascynowana (autor dostał propozycję wznowienia książki po około trzydziestu latach od pierwszej publikacji!) i myślę że ta świadomość, że narracja była pisana przed bardzo młodego człowieka, też pomogła mi w jej odbiorze.
Ta poezjowieść czy też powieściozja zachowuje pewną ciągłość zdarzeń, ale w dużej mierze działa jak przenoszący nas w czasie i przestrzeni umysł chłopaka, który trochę dryfuje, trochę dramatyzuje, a trochę codziennie myśli o śmierci. Może to brzmieć trochę abstrakcyjnie – niemniej jak dla mnie ma przewidywalną formę, do której czytelnik się przyzwyczaja i z przyjemnością czeka na kolejny wiersz, notatkę, przemyślenie.
Jak pewnie zdążyliście zauważyć, jest we mnie wielkie urzeczenie poezją i lirycznością, więc ta lektura mi się wspaniale podobała. Pozostawiła we mnie pewien niedosyt tajemnicy, bo wiele wątków wydawało mi się bardziej realnych niż fikcyjnych i mimo skromnych prób googlowania niespecjalnie uzyskałam jakieś konkretne informacje. Postać Nieobecnej też pozostawiła u mnie więcej pytań niż odpowiedzi, z Wiktorem też się tam trochę domyślamy po początku, ale trudno tu o jasność faktów.
Oczywiście Duet też jest z rodzaju 𝘱𝘪𝘤𝘬 𝘮𝘦 𝘣𝘰𝘺, jego traktowanie kobiet też bywa różne; niemniej eksploracje relacji tak mi się właśnie kojarzą z młodością, z ranieniem innych zupełnie bezmyślnie i często nieświadomie. Jednakże jest tu tak wiele trafnych cytatów, uniwersalnych odniesień i pytań, taki smutny romantyzm i wzruszenie zbyt wrażliwym przeżywaniem.
Na pewno będę do niej wracać wielokrotnie i ją polecam, choć rozumiem, że część odbiorców może się frustrować z jednak dość niecodzienną formą. Jeśli po nią sięgniecie, gwarantuję też, że będziecie mieli wiele momentów takiego „aaa, to stąd jest ten cytat!”. (Jak pewnie niektórzy po pierwszym zdaniu mojej recenzji, wink wink)
Instagram: @tylkotrocheczytam
Sięgnęłam po tę książkę, gdyż w czasie popularności #soulmatesearchtag faktycznie zapisywałam sobie co ciekawsze tytuły; zwłaszcza te, które pojawiały się na wielu listach. Już po przeczytaniu opisu z tyłu byłam zafascynowana (autor dostał propozycję wznowienia książki po około trzydziestu latach od pierwszej publikacji!) i myślę że ta świadomość, że narracja była pisana...
więcej Pokaż mimo to