-
Artykuły
Zwyciężczyni Bookera ścigana przez indyjski rząd. W tle kontrowersyjne prawo antyterrorystyczneKonrad Wrzesiński3 -
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
Biblioteczka
2021-04-09
2021-08-16
W dzisiejszych czasach pojęcie zwykłej ludzkiej życzliwości, bezinteresownej pomocy czy troski o los drugiego człowieka powoli odchodzą do zamierzchłej przeszłości. Pęd życia, pogoń za pieniądzem i własne problemy sprawiają, że coraz rzadziej zwraca się uwagę na to, co dzieje się poza środowiskiem, w którym na co dzień obracają się ludzie. Smutne, ale i realia, w których obecnie przyszło żyć społeczności także nie napawają optymizmem. Na całe szczęście nasi rodzimi autorzy nie ustają w wysiłkach, by bohaterowie ich książek byli takimi ludźmi, których trochę brakuje w rzeczywistości. Taka jest właśnie Dora Wilk i za to Anecie Jadowskiej serdecznie dziękuje.
Na gniazdo Gajusza znajdujące się w Trójprzymierzu bada blady strach. Samobójstwa wampirów nie zdarzają się często, ale sześć w przeciągu sześciu tygodni to tak nietypowe, że aż nieprawdopodobne. Ściągnięta do pomocy przez swojego wampirzego syna, Dora będzie miała nie lada zagwostkę (a czy to pierwszy raz?), a przywódca krwiopijców wcale nie będzie ułatwiał jej zadania. Na całe szczęście kobieta będzie mogła liczyć nie tylko na członków własnego Triuwiratu, ale także stada, które w końcu zacznie upominać się o swojego alfę. Okaże się, że stracie z antagonistą to tylko wierzchołek góry lodowej, której zatopienie może poprowadzić bohaterkę na sam dół, ku zagładzie.
"Wszystko zostaje w rodzinie", to czwarty tom "Heksalogii o Dorze Wilk", którą uwielbiam od samego początku, chociaż nie od niej zaczęłam przygodę z powieściami Anety Jadowskiej. Naprawdę chciałoby się mieć takiego człowieka w swoim otoczeniu – nieustępliwego, bezkompromisowego (gdy trzeba) ale przede wszystkim stawiającego dobro drugiego człowieka ponad własnym, troskliwego i tak po ludzku mającego serce po właściwej stronie. Dora jest człowiekiem czynu, a że przyciąga kłopoty i dziwne sytuacje jak magnes – cóż, taki właśnie jej urok. Nie da się zamknąć tej kobiety w sztywne ramy, a ci, którzy próbują bardzo szybko dostają wykop z jej życia. Starzy przyjaciele przeplatają się z nowymi, którzy także wprowadzają spore zamieszanie w przedstawianą historie, ale dzięki temu staje się ona jeszcze ciekawsza.
Nie wiem, dlaczego tak bardzo emocjonalnie podchodzę do "Heksalogii". To już kolejny tom, przy lekturze którego łzy leciały mi jak grochy na przemian z salwami śmiechu. Huśtawka nastrojów gwarantowana, a magia wiedźmy płodności działa nawet wtedy, gdy wiedźma jest w nastroju na kubełek lodów, koc i łzawe filmy o nieszczęśliwej miłości.
"Wszystko zostaje w rodzinie" jest powieścią o rodzinie, ale nie tej połączonej więzami krwi, ale więzami o wiele silniejszymi, bo opierającymi się na wyborze, o przynależności ponad podziałami rasowymi, o przyjaźni na śmierć i życie oraz miłości, która czasem powoduje cierpienie. Bezapelacyjnie wielbię!
PS. I Baal też jest – dla zainteresowanych xD (musiałam to dodać, wybaczcie).
W dzisiejszych czasach pojęcie zwykłej ludzkiej życzliwości, bezinteresownej pomocy czy troski o los drugiego człowieka powoli odchodzą do zamierzchłej przeszłości. Pęd życia, pogoń za pieniądzem i własne problemy sprawiają, że coraz rzadziej zwraca się uwagę na to, co dzieje się poza środowiskiem, w którym na co dzień obracają się ludzie. Smutne, ale i realia, w których...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-01-11
2021-11-04
Czasami w życiu czytelnika przychodzi ten moment, że stwierdza on, iż pasowałoby włączyć do swojej biblioteczki pozycje, które od lat istnieją w kanonie literackim, jako klasyki. Nie jest to w żadnym wypadku spowodowane pójściem za modą, tylko wewnętrznym przekonaniem, by sprawdzić, dlaczego dana powieść traktowana jest, jako ponadczasowa. W moim przypadku tak właśnie było z Diuną napisaną przez Franka Herberta i skłamałabym, gdybym powiedziała, że do przeczytania książki nie zachęciła mnie rychła premiera filmu. Na całe szczęście nie zawiodłam się.
Arrakis – niegościnna, piaszczysta planeta, na której życie nigdy nie było ani łatwe, ani przyjemne zostaje oddana we władanie rodowi Atrydów na skutek decyzji wydanej przez Padyszacha Imperatora Szaddama IV. Fakt ten nie podoba się dotąd panującym na planecie Harkonnenom, którzy są w dodatku zaprzysięgłymi wrogami księcia Leto i jego rodziny. Zamach stanu to tylko kwestia czasu, a odpowiedzialność, jaka spocznie na młodych barkach książęcego syna, Paula z pewnością przytłoczyłaby niejednego dorosłego. Czy młody mężczyzna poradzi sobie z ciążącymi nad nim siłami zwanymi przeznaczeniem?
Gdyby przyszło mi przeczytać "Diunę" -naście lat wcześniej, pewnie odpadłabym w przedbiegach, ponieważ jest to książka pełna szczegółowości, nie zawsze zrozumiałego nazewnictwa i specyficznego klimatu, który nie wszystkim będzie odpowiadać. Na chwilę obecną stwierdzam, że to jedna z lepszych pozycji wydawniczych, z którymi przyszło mi się spotkać w ostatnim czasie. Herbert zbudował od podstaw świat, w którym nic nie jest takie oczywiste jak powinno się wydawać. Sama Diuna jest ostatnim miejscem we wszechświecie, w którym normalny człowiek chciałby się znaleźć – pozbawiona wody, stale narażona na mordercze działanie promieni słonecznych, zamieszkana przez Czerwie pochłaniające swymi wielkimi paszczami wszystko, co się rusza, ale mająca także olbrzymie zasoby melanżu umożliwiającego rozwinięcie wręcz nadludzkich zdolności. Nie dziwi, więc że o tak ważną planetę z logistycznego punktu widzenia toczy się nieustanne boje, a rdzennych jej mieszkańców traktuje się jak intruzów, którzy winni płacić nawet za oddychanie.
Gdy w grę wchodzi polityka wszystkie chwyty są dozwolone, więc czytelnicy spotkają się na kartach powieści z rozlicznymi intrygami, konszachtami, spiskami oraz eliminacją rywali. Ponadto autor niczym Tolkien zabiera odbiorców w prawdziwą podróż, w której udziela im lekcji z geografii, przyrody czy religii, ale w żadnym razie nie nudzi. Jest tajemniczo, mrocznie, a akcja, z chwilą nabrania tempa, nie zwalnia ani na chwilę. Jak wiadomo wiążą się z tym także doskonale skonstruowani bohaterowie, których prawdziwość jest aż namacalna. Cieszy to, że nie są oni do bólu idealni. Przeżywają wzloty i upadki, mają sekrety a ich czyny tożsame są z ich osobowością. Nawet ten zły potrafi zrobić piorunujące wrażenie i sprawić, że człowiek zaczyna się głębiej zastanawiać nad sensem jego postępowania.
Dość znacznym ułatwieniem jest zawarty na końcu książki dodatek, który zawiera w sobie wyjaśnienie wszystkich najtrudniejszych pojęć i elementów występujących w powieści oraz mapkę ułatwiającą wyobrażenie sobie, z czym tak naprawdę ma się do czynienia.
Gorąco polecam i proszę o jedno. Nie zniechęcajcie się łatwo, bo stracicie okazję do przeżycia czegoś, co nawet „fizjonomom się nie śniło”.
Czasami w życiu czytelnika przychodzi ten moment, że stwierdza on, iż pasowałoby włączyć do swojej biblioteczki pozycje, które od lat istnieją w kanonie literackim, jako klasyki. Nie jest to w żadnym wypadku spowodowane pójściem za modą, tylko wewnętrznym przekonaniem, by sprawdzić, dlaczego dana powieść traktowana jest, jako ponadczasowa. W moim przypadku tak właśnie było...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-19
Zapachniało powiewem jesieni.. – jak śpiewał kiedyś mistrz Jaskier – i chociaż do rozpoczęcia tej pory roku zostało jeszcze kilka dni, to już teraz włączyło mi się niecierpliwe oczekiwanie na Halloween. Nie, nie chodzę z wiaderkiem i nie zbieram słodyczy (chociaż gdybym mieszkała w innym miejscu, to kto wie?) ale robię halloweenowe dynie i czytam powieści grozy, które – akurat w ten dzień – idealnie oddziałują na wyobraźnię. No ale, czy tytuł Wakacje wśród duchów, będzie odpowiedni do październikowego mroku? Zdecydowanie tak, przecież nie chodzi o porę roku, ale właśnie o zjawy, które w książce się pojawiają, niosąc ze sobą strach (czasem wcale niestraszny) oraz klimat nieporównywalny z niczym innym.
"Wakacje wśród duchów" są zbiorem fantastycznych, jedenastu dziewiętnastowiecznych opowiadań, których głównym motywem są bliskie spotkania z istotami nie z tego świata. Niektórzy mogą poddać w wątpliwość podejście do występującej tam grozy, która owszem powoduje delikatne uczucie niepokoju czy niepewności, ale nie jest w żadnym wypadku przytłaczająca czy powodująca cierpnięcie skóry. Opowiadania są genialne w swojej prostocie i wprowadzają czytelników w słodko-gorzki nastrój. Dlaczego? Niektóre z nich są okraszone sporą dawką dobrego humoru ("Duch z Canterville" Oscara Wilde’a) czy próbą oszukania zwodniczego przeznaczenia ("Zbrodnia lorda Arthura Sevile'a" tegoż samego autora) inne zachęcają do głębszego zastanowienia się oraz zrozumienia tego, co autor chciał przekazać czytelnikom ("Drużnik" Charlesa Dickensa) a jeszcze inne wprowadzają w stan z pogranicza jawy i snu, gdzie rzeczywistość miesza się z iluzją.
Jak to bywa w przypadku antologii – opowiadania są i lepsze, i gorsze. Nie mniej zapadają one w pamięć, bo poruszają tematykę nieuchronności, a u niedowiarków powodują coraz większe wątpliwości. Poza tym ukazują, że nie każda istota nadnaturalna jest zła, ale trzeba nie lada odwagi żeby się o tym przekonać. Jest tajemniczo, przejmująco i bardzo klasycznie. Najlepsze w takich książkach jest to, że nie trzeba czytać ich od razu, „od deski do deski”. Dawkując sobie przyjemność obcowania z autorami, sami zyskujemy nie lada satysfakcję z brania udziału w przygodzie, która może trwać dłużej niż chwilę.
Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o wydaniu książki, które po prostu cieszy oko. Twarda oprawa z obwolutą sprawia, że książka stanowi rzeczywistą ozdobę biblioteczki, a ja osobiście zazdroszczę szczęśliwym posiadaczom antologii "Z duchami przy wigilijnym stole" oraz "Wigilii pełnej duchów", ponieważ razem z "Wakacjami wśród duchów" tworzą rewelacyjną, spójną całość.
Zapachniało powiewem jesieni.. – jak śpiewał kiedyś mistrz Jaskier – i chociaż do rozpoczęcia tej pory roku zostało jeszcze kilka dni, to już teraz włączyło mi się niecierpliwe oczekiwanie na Halloween. Nie, nie chodzę z wiaderkiem i nie zbieram słodyczy (chociaż gdybym mieszkała w innym miejscu, to kto wie?) ale robię halloweenowe dynie i czytam powieści grozy, które –...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-03
Nadchodzi w życiu najmłodszych taki czas, gdzie trzeba opuścić (na razie na krótką) chwilę domowe gniazdko i zapoznać się ze strasznym słowem „samodzielność”. Pierwszym takim krokiem jest udanie się do żłobka, w którym jest mnóstwo dzieci i bardzo miłe panie nauczycielki, ale nie ma najważniejszych osób – mamy i taty. Jak poradzić sobie ze stresem towarzyszącym bądź co bądź chwilowemu rozstaniu i uświadomić milusińskim, że jednak żłobek nie jest taki zły jak się wydaje?
Pierwszym ku temu krokiem może być lektura wydanej przez wydawnictwo Trefl książeczki z okienkami "Pora do żłobka", której bohaterami są ulubieńcy maluchów – Treflik i Treflinka, znani nie tylko z seriali wyprodukowanych przez KAZstudio z Gdyni, ale także serii książek opisujących barwne życie rodziny Treflików. Pierwszym na co należy zwrócić uwagę to nienaganne wykonanie tej pozycji. Twardy karton z wielobarwnymi i bardzo wyraźnymi ilustracjami sprawia, że nawet młodsze pociechy będą miały frajdę z trzymania książki i przeżywania historii Treflika i Treflinki, którzy wraz z mamą odwiedzili żłobek, by dowiedzieć się, co to za miejsce i na czym właściwie polega w nim pobyt.
Dodatkowo na każdej stronie są tajemnicze okienka, pod którymi także kryją się obrazki pozwalające poznać młodym czytelnikom każdy kąt żłobka i nie tylko. W ten sposób w dziecku rozbudza się ciekawość, chęć poznania oraz spostrzegawczość. Oprócz tego uważny obserwator dostrzeże zadania dotyczące zawartych w książce ilustracji – kreatywnie? A jakże, przecież tacy właśnie muszą być rodzice. Mało tego, wkrada się tutaj także walor edukacyjny. Można tworzyć z dziećmi historie, ale również wzbogacać ich zasób słownictwa poprzez nazewnictwo wykonywanych czynności, emocji czy zachowań bohaterów (nie tylko głównych) jakie można zaobserwować na kartach tej pozycji.
"Pora do żłobka bawi", uczy i kształtuje i angażuje do reakcji nie tylko dzieci, ale także dorosłych. Rewelacyjnie rozwija i sprawia, że żłobek przestaje jawić się jako miejsce rodem z koszmarów, tylko miejsce, w którym można przeżyć wiele przygód i poznać nowe osoby, a przecież bycie wśród rówieśników jest nieodzownym elementem dorastania maluchów. Szczerze polecam i niecierpliwie czekam na kolejne pozycje z serii "Bobaski i miś".
Nadchodzi w życiu najmłodszych taki czas, gdzie trzeba opuścić (na razie na krótką) chwilę domowe gniazdko i zapoznać się ze strasznym słowem „samodzielność”. Pierwszym takim krokiem jest udanie się do żłobka, w którym jest mnóstwo dzieci i bardzo miłe panie nauczycielki, ale nie ma najważniejszych osób – mamy i taty. Jak poradzić sobie ze stresem towarzyszącym bądź co bądź...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-02
Należę do osób, które uwielbiają czytać powieści debiutantów, ponieważ nie sposób odmówić zaproszenia do wspólnej przygody od osoby dopiero zaczynającej swoją pisarską karierę. Oczywiście nie wszystkie debiuty przypadają do gustu, niektóre wręcz nie powinny być wydane, ale są też takie, które zapadają w pamięć i śledzenie dalszych losów ich autorów staje się niejako przyjemnym obowiązkiem i zaspokojeniem ciekawości. Czy zasłużyła na nią autorka "Krzyku księżyca", Oliwia Stój?
Charlotte przeprowadza się z deszczowej, ponurej Anglii do gorącej, klimatycznej Hiszpanii i rozpoczyna naukę w tutejszym, renomowanym internacie. Wyzwanie? Dla niektórych pewnie tak, ale w porównaniu do tego, co zaserwuje dziewczynie los, to mały pikuś. Ugryziona przez wilkołaka, zostaje niejako zmuszona do wzięcia udziału w cichej wojnie międzygatunkowej mającej na celu zdobycie władzy (bo przecież o to zwykle chodzi, prawda?). Stawka jest naprawdę ogromna, a czas bardzo szybko ucieka. Któż zwycięży w tej nie całkiem równej walce?
"Krzyk księżyca" jest powieścią typowo młodzieżową i stricte dla młodzieży. Nie to, żebym czułą się „wapniakiem”, jednak od takich książek oczekuje tego, iż akcja wciągnie mnie od samego początku i będę zaskoczona rozwojem wydarzeń – tu niestety nie byłam (na obronę mogę tylko dodać, że przeczytałam naprawdę sporo pozycji traktujących o wilkołakach i mam już na tyle utarty ich schemat, że naprawdę trudno zadowolić mnie czymś nowym). Oczywiście nie powiem, że wojna czarodzieje vs. „sierściuchy” była złym pomysłem, ale czegoś mi tutaj brakowało – być może poczucia, że nie czytam wattspadowych opowiadań, a pełnowartościową książkę.
Bohaterowie to typowi młodzi ludzie – czasem irracjonalnie irytujący, a innym razem niezwykle jak na swój wiek dojrzali. Próbują dostosować się do grupy, a jednocześnie wiedzą czym jest prawdziwa przyjaźń i z czym się ona wiąże. Nie zostawią drugiej osoby w potrzebie i razem z nią będą nadstawiać skórę. Przede wszystkim zaś okazują tolerancję, empatię, a jak trzeba to także sprowadzą na ziemię i doprowadzą do porządku porządnym kopniakiem.
Sama Charlotte wydała mi się nijaka. Brakowało jej charyzmy, odrobiny bezczelności i zdecydowania – była albo zmęczona, albo przytłoczona (czasami oba na raz). To taka postać, o której szybko się zapomina, bo nie robi żadnego wrażenia.
Korekta również pozostawia wiele do życzenia. Błędy językowe się zdarzają (przecież wszyscy jesteśmy ludźmi), ale nagminne powtórzenia męczą i zniechęcają do czytania – niestety.
Myślę, że przed autorką jeszcze bardzo wiele pracy, nie mniej życzę jej powodzenia, bo sam pomysł na powieść miała bardzo dobry – gorzej z jego wykonaniem.
Należę do osób, które uwielbiają czytać powieści debiutantów, ponieważ nie sposób odmówić zaproszenia do wspólnej przygody od osoby dopiero zaczynającej swoją pisarską karierę. Oczywiście nie wszystkie debiuty przypadają do gustu, niektóre wręcz nie powinny być wydane, ale są też takie, które zapadają w pamięć i śledzenie dalszych losów ich autorów staje się niejako...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-09
Czasami ludzie mają w swoim życiu taki czas, że wręcz marzą o tym, by choć na chwilę stać się kimś innym – kimś bez przeszłości, problemów wytrącających z właściwego toru, spraw, które trzeba załatwić „na wczoraj”. Niestety realnie nie jest to możliwe i wykonalne, aczkolwiek są przecież jeszcze książki pozwalające żyć przez jakiś czas cudzym życiem. Taką właśnie pozycją jest "Gray Man" autorstwa Marka Greaney’a. Tej książki nie da się zapomnieć ot tak, a przygody głównego bohatera nadają się na najlepszy film sensacyjny (nie mówiąc o serialu, który na platformę Netflix wejdzie w roku 2022).
Kontrakt gazowy z Lagos miał być dla Laurent Group tym, czym legendarna Atlantyda dla poszukiwaczy przygód. Niestety plany krzyżuje im płatny zabójca zwany Gray Manem, który zabija brata prezydenta Abubakera. Firma zmusza Daniela Fitzroya – jego „opiekuna” i głównego zleceniodawcę do wydania mężczyzny na pewną śmierć. Wierząc we własne możliwości operacyjne Lauren Group nie dopuszcza do wiadomości, że kto raz zadrze z Courtem Gentrym ten na zawsze pozostanie jego wrogiem.
Szczerze przyznam, że od jakiegoś czasu szukałam dobrej powieści kryminalnej, która wciągnie mnie od pierwszych stron i będzie trzymać w napięciu do ostatnich. Potrzebowałam akcji, infiltracji, strzelanin, które mogłam śledzić oczami wyobraźni i właśnie to dostałam w Gray Manie. Oczywiście można go porównywać do Jamesa Bonda, Jacka Reachera czy Jasona Burne’a, jednak należy pamiętać, że Court Gentry jest osobą jedyną w swoim rodzaju i niepowtarzalną, a przez to tak charakterną i indywidualną, że z powyższymi panami mógłby z powodzeniem podać sobie rękę.
Czy człowiek, który odbiera życie innym może być dobry? Jedni powiedzieliby, że absolutnie nie, ponieważ nikt nie ma prawa być sędzią i katem w jednym. Gentry mimo, że para się taką, a nie inną profesją ma własny kodeks, którego skrzętnie się trzyma – otóż zabija on tylko tych, którzy na to zasługują: handlarzy żywym towarem, bronią, baronów narkotykowych i innych, którym daleko do ludzi o dobrym sercu. Można powiedzieć, że wymierza on sprawiedliwość wszędzie tam, gdzie inni zawiedli.
"Gray Man" nie nudzi nawet na chwilę, ani nie męczy. Rozdziały są krótkie acz treściwe, dzieje się w nich tyle, że człowiek nie zdąży „ostygnąć” po jednej akcji, a już zostaje wciągnięty w kolejną. Poza tym można się tu natknąć na pewną dozę humoru sytuacyjnego, który potrafi zniwelować – choć na moment – nagromadzone napięcie.
Pierwszy tom cyklu o Gray Manie spełnił moje oczekiwania i mam nadzieję, że z kolejnymi będzie podobnie (a z tego, co wyczytałam to ma być ich koło dziesięciu, więc szykuje się prawdziwa czytelnicza uczta).
Czasami ludzie mają w swoim życiu taki czas, że wręcz marzą o tym, by choć na chwilę stać się kimś innym – kimś bez przeszłości, problemów wytrącających z właściwego toru, spraw, które trzeba załatwić „na wczoraj”. Niestety realnie nie jest to możliwe i wykonalne, aczkolwiek są przecież jeszcze książki pozwalające żyć przez jakiś czas cudzym życiem. Taką właśnie pozycją...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-09
Jak poradzić sobie z uczuciami, które tak na dobrą sprawę nigdy nie miały prawa się pojawić? Przyjąć stan rzeczy takim, jakim jest faktycznie? Uciekać i udawać, że nic się nie stało? A może negować rzeczywistość i w dalszym ciągu żyć w świecie ułudy? Przed bohaterami drugiego tomu "Darów Anioła" stoją bolesne wybory, decyzje, od których nie ma odwrotu i przemożona chęć zmiany losu drwiącego ze wszystkich od samego początku.
Gdy wychodzi na jaw, że Clary i Jace są rodzeństwem, dziewczyna za wszelką cenę próbuje wrócić do swojego przyziemnego życia, nie mogąc uporać się z faktem, że żywi do brata uczucia, które daleko odbiegają od miłości bratersko-siostrzanej. Na domiar złego do Instytutu przybywa Inkwizytorka i obiera sobie na cel nie kogo innego, jak Jace’a, gdyż twierdzi, że ten na pewno jest szpiegiem własnego ojca. Porzucony przez przybraną rodzinę i wodzony za nos przez Valentine’a, chłopak będzie musiał w sposób ostateczny opowiedzieć się po którejś ze stron, nie mając przy tym pewności, że ktokolwiek mu uwierzy.
"Miasto Popiołów" od pierwszych stron serwuje czytelnikom wartką akcję trzymającą w napięciu do ostatnich stron. W książce tej nie ma czasu ani miejsca na nudę, ponieważ nie pozwalają na to toczące się wydarzenia. Valentine po zdobyciu Kielichu Anioła coraz bardziej się panoszy budząc strach nie tylko wśród członków Clave i Nocnych Łowców. Zagrożeniem jest każdy, kto nie zgadza się z jego chorą wizją stworzenia nowego ładu – także jego dzieci, a zwłaszcza Jace będący marionetkę w jego rękach. Trzeba mieć nie małe umiejętności, żeby stworzyć postać do gruntu złą, ale potrafiącą zebrać wokół siebie tłum wyznawców, którzy będą tańczyć tak, jak im zagra.
Nie można zaprzeczyć temu, że bohaterowie dojrzewają, a zmiany w nich zachodzące można zauważyć już na samym początku powieści. Oczywiście Clary w dalszym ciągu najpierw działa, a dopiero później myśli, jednak zaczyna też zdawać sobie sprawę z własnych możliwości i umiejętności. Alec zaczyna akceptować samego siebie i własną orientację, co sprawia, że przestaje w końcu być taki spięty i nadęty. Natomiast Jace doświadcza na własnej skórze czym jest strach, zwątpienie, niepewność oraz zazdrość. Okazuje się nie po raz pierwszy, że pod maską ironii i arogancji kryje się chłopak, który najbardziej na świecie pragnie być kochany i akceptowany. Pojawiają się również nowe postacie, które wprowadzają powiew świeżości do książki i pokazują nie tylko kły, ale także pazury, więc dzieje się, oj dzieje. Odbiorcy mają również okazję bliżej poznać rodzinę Lightwoodów i o ile ich najmłodsza latorośl jest dzieckiem niezwykle czarującym, mądrym i we wszystkim chcącym naśladować starsze rodzeństwo, o tyle ich matka prezentuje się z jak najgorszej strony – jako kobieta nie znosząca sprzeciwu, potrafiąca ranić najbliższych oraz mająca zbyt wygórowane mniemanie o sobie. Mimo szczerych chęci, nie dało się zapałać do niej choć szczątkową sympatią i tak pozostało już do końca.
Także tajemnicze Clave zaczyna odsłaniać przed czytelnikami swoje skrzętnie skrywane tajemnice. Nieczysta polityczna gra i intrygi na skalę międzynarodową sprawiają, że przestaje dziwić fakt, że wszystkim tak zależy na tym, by o zaistniałych zdarzeniach informować organizację jak najpóźniej, i ile nie na samym końcu.
"Miasto Popiołów" utrzymuje poziom Miasta Kości, a ja wiem, że dalej jest jeszcze lepiej – na całe szczęście, bo nie darowałaby autorce, gdyby zepsuła tak rewelacyjną serię!
Jak poradzić sobie z uczuciami, które tak na dobrą sprawę nigdy nie miały prawa się pojawić? Przyjąć stan rzeczy takim, jakim jest faktycznie? Uciekać i udawać, że nic się nie stało? A może negować rzeczywistość i w dalszym ciągu żyć w świecie ułudy? Przed bohaterami drugiego tomu "Darów Anioła" stoją bolesne wybory, decyzje, od których nie ma odwrotu i przemożona chęć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nigdy nie ukrywałam, że "Dary Anioła" są jedną z moich ulubionych serii, którą czytałam nie raz i do której wracam tak często, jak do Harry’ego Pottera. Debiutancka powieść Cassandy Clare zyskała rzesze wiernych fanów na całym świecie i naprawdę trudno się temu dziwić. Autorka, praktycznie od podstaw stworzyła świat, w którym rzeczywistość i magia nierozerwalnie się ze sobą łączą, jednak tylko niewielu Przyziemnym udaje się dostrzec to, co kryje się pod fasadą zwyczajności, i dobrze, ponieważ ludzie nigdy nie byli przystosowani do tego, by uwierzyć, że niemożliwe może być możliwe.
Clary Fray jest na pozór niczym nie wyróżniającą się nastolatką mającą swoje pasje, marzenia, wiernych przyjaciół i utrudnione stosunki z własną rodzicielką (normalność dla dorastającej pannicy). Niestety wszystko zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy Jocelyn zostaje porwana przez niebezpiecznego Valentine’a, a na jaw wychodzi prawda o życiu, jakie prowadziła jej matka i którego świadomie pozbawiła własną córkę. Przy pomocy Nocnych Łowców, Clary postanawia nie tylko uratować Jocelyn, ale również dowiedzieć się całej prawdy o swoim życiu. Czy odnajdzie się wśród Nefilim?
Od kiedy pamiętam, zawsze lubowałam się w historiach, w których występowały wampiry, wilkołaki, czarodzieje i reszta magicznej śmietanki towarzyskiej, dlatego czułam, już od pierwszych stron pierwszego tomu, że "Dary Anioła" przypadną mi do gustu. Co prawda Podziemni traktowani są tu po macoszemu, wręcz czuje się nienawiść do wszystkiego, co odstaje w jakikolwiek sposób od normy, ale w trakcie lektury czytający sami będą mogli przekonać się o tym, że najgorsze zło może tkwić także w człowieku. Brutalna rzeczywistość bardzo szybko zweryfikuje kto tak naprawdę jest przyjacielem a kto wrogiem, a marginalizacja w pewnym momencie przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
Cassandra Clare pokazała także jak plastyczną ma wyobraźnię, a "Miasto Kości", to nie tylko historia Nefilim, ale również każdego gatunku istot, na które można się natknąć podczas lektury. Przede wszystkim wprowadzenie Cichych Braci z ich mrocznymi i dość tragicznymi (na własne życzenie) dziejami, ukazanie Clave jako organizacji, której nieco despotyczny charakter sprawia, że wszyscy żyją praktycznie pod jej dyktando oraz główny antagonista jawiący się jako brutal i egoista, potrafiący swoim czarem zmusić innych do największych podłości w imię stygmatyzacji klasowej, to wszystko sprawia, że powieść czyta się jednym tchem.
Bohaterowie – bo trudno o nich nie wspomnieć nie są sztucznie nakreśleni. To osoby z krwi i kości – popełniające błędy, potrafiące kochać, dla których przyjaźń i więzy z niej wynikające są ważniejsze ponad wszelkie układy. Wśród nich nie ma miejsca na żadne podziały, a słabości mogą zostać zamienione w siłę. Przecież odmienność wcale nie jest zła, tylko trzeba mieć wokół siebie ludzi, przy których można być przede wszystkim sobą.
Mając na uwadze fakt, że kolejne tomy nie są dla mnie tajemnicą, powiem tylko tyle – zachęcam do przeczytania całego cyklu, bo jeszcze wiele rzeczy się wydarzy – nawet takich, które na pierwszy rzut oka są nie do uwierzenia.
Nigdy nie ukrywałam, że "Dary Anioła" są jedną z moich ulubionych serii, którą czytałam nie raz i do której wracam tak często, jak do Harry’ego Pottera. Debiutancka powieść Cassandy Clare zyskała rzesze wiernych fanów na całym świecie i naprawdę trudno się temu dziwić. Autorka, praktycznie od podstaw stworzyła świat, w którym rzeczywistość i magia nierozerwalnie się ze sobą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-08
Nie od dziś odnoszę wrażenie, że nasza słowiańskość traktowana jest po macoszemu – wręcz ze wstydem. Przyjęcie chrześcijaństwa sprawiło, że odchodzono (a raczej zmuszano) naszych przodków do zaprzestania praktyk pogańskich (czasem nawet siłą), więc chcąc nie chcąc tradycje te zaczęły odchodzić od lamusa – a szkoda, ponieważ straciliśmy coś, co było naszym dziedzictwem. Na całe szczęście coraz częściej autorzy zaczynają tworzyć powieści, których podstawą jest właśnie mitologia słowiańska i robią to na tyle skutecznie, że w trakcie lektury można poczuć klimat tamtej epoki – tak trudny, a jednocześnie niesamowicie intrygujący.
Nagła choroba Bartusa – brata bliźniaka Biwii, zmusza rodziców obojga do poproszenia o pomoc Wiedmy, która w zamian za uzdrowienie chłopca, żąda by Biwia przyszła do niej na nauki i przejęła po niej schedę. Dziewczyna czując, że takie właśnie jest jej przeznaczenie przystaje na propozycje pani Ostrowia i z chwilą wejścia w dorosłość przybywa na wyspę Wiedmy, by przygotować się z jak największą starannością do swej przyszłej roli. Jedno jest pewne, droga ta z pewnością nie będzie prosta i usłana różami.
"Wiedma" porusza w człowieku te struny, które odpowiadają za jego słowiańskość, nawet jeśli wcześniej nie zdawało się sprawy z ich istnienia. Powieść jest nie tylko przepięknie wydana, ale również napisana w sposób niezwykle szczegółowy – wręcz dosłowny. Nałożyło się na to nie tylko użycie archaizmów, które wprowadzą czytelników w klimat książki (chociaż mogą również utrudnić czytanie), ale również umiejętne odtworzenie wszelakich rytuałów, obrzędów, a nawet przesądów. Już na pierwszy rzut oka widać, ile pracy autorka włożyła w przygotowanie sobie podłoża do stworzenia tak fascynującego świata, ale by nie zostawić żadnych niedomówień, do trudniejszych zwrotów dodała przypisy, które wyjaśniają wszystkie książkowe zawiłości.
Podczas lektury można również natknąć się na różnorakie stworzenia i istoty nie z tego świata. W pewnym momencie poczułam się jak podczas gry w "Wiedźmina" i łapałam się na tym, że zastanawiałam się jaką metodą pokonać kikimorę, strzygę czy leszego. Oczywiście Biwia nie gania z mieczem i nie zabija wszystkiego, co się rusza, ale nie mniej będzie musiała poradzić sobie z osobnikami, które za nic mają sobie względną harmonię i współegzystowanie z rodzajem ludzkim. Uzbrojona w magię i zioła oraz moc płynącą od bóstw jej sprzyjających nie raz narazi własne życie w imię wyższego dobra.
Bohaterowie są do bólu prawdziwi i nieprzerysowani. Wzbudzają sympatię (Miłosz), ale także szacunek i strach (Wiedma). Biwia natomiast jest gdzieś pośrodku tego wszystkiego. Uparta, niekiedy fajtłapowata, usłużna i cierpliwa, przeobraża się na oczach odbiorców z nieopierzonego dziewczątka w kobietę, która zrobi wszystko, by ocalić brata i nie zawieść przy tym swojej nauczycielki. Odwaga czyni z niej naprawdę dobrego kompana do przeżywania niejednej przygody.
"Wiedma" to książka o sile przeznaczenia, strachu przed tym, co nieznane i niezrozumiałe, miłości bratersko-siostrzanej oraz nadziei, zaufaniu i wyborach – nie zawsze łatwych i oczywistych. Mogę ją polecić z czystym sumieniem, ponieważ nie zawiodła mnie w najmniejszym nawet stopniu.
Nie od dziś odnoszę wrażenie, że nasza słowiańskość traktowana jest po macoszemu – wręcz ze wstydem. Przyjęcie chrześcijaństwa sprawiło, że odchodzono (a raczej zmuszano) naszych przodków do zaprzestania praktyk pogańskich (czasem nawet siłą), więc chcąc nie chcąc tradycje te zaczęły odchodzić od lamusa – a szkoda, ponieważ straciliśmy coś, co było naszym dziedzictwem. Na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-15
Z pewnością znacie to uczucie, gdy wasza ulubiona seria książkowa powoli dobiega końca. Mnie towarzyszy ono od chwili, gdy pierwszy raz wzięłam w dłonie Wyspy Ogniste i zdałam sobie sprawę z tego, że jest to moje przedostatnie spotkanie z bohaterami, którzy towarzyszą mi od 2018 roku. Powiem szczerze, że zdjął mnie strach i starałam się odkładać czytanie powieści do samego końca i dawkować sobie tę przyjemność. Niestety nie wyszło – gdy tylko zaczęłam czytać piąty tom "Tajemnicy Askiru", musiałam go skończyć i to szybciej niż mi się wydawało.
Zostawiając za sobą Besarajn, Havald i jego towarzysze mieli nadzieję, iż ostatni etap ich podróży do Askiru przebiegnie w miarę spokojnie. Niestety w tym konkretnym przypadku po raz kolejny spełniło się dobrze znane przysłowie „biednemu zawsze wiatr w oczy wieje”. Tutaj faktycznie wiał – ten morski i przyniósł ze sobą nie kogo innego jak piratów, którzy ze wspomnianym spokojem mają wspólnego tyle, co nic. Na skutek potyczki Havald wypada za burtę, a prąd morski niesie go na Wyspy Ogniste będące siedzibą korsarzy, którzy – jak się okaże – będą jego najmniejszym problemem.
Wiele osób mnie pyta, czy wielotomowe pozycje się nie nudzą. Zawsze odpowiadam, że to wszystko zależy od pisarza, a Richard Schwartz jest doskonały w swoim fachu. Jego warsztat jest tak kreatywny i twórczy, że czytelnicy nie mają najmniejszych problemów z wejściem w opisywaną przez niego historię i chłonięciem jej całymi garściami. Wydawać by się mogło, że "Tajemnica Askiru" nie jest w stanie zaskoczyć czytelników – błąd. W każdym kolejnym tomie niczym podróżnicy odkrywamy jej kolejne tajemnice, odpowiadamy na pytania, które być może nieświadomie sobie zadawaliśmy i co rusz znajdujemy rzeczy nowe, które czekają na to, by ujrzeć światło dzienne.
Schwartz czuje się dobrze zarówno na lądzie, jak i na morzu. Z niezwykłą pieczołowitością i starannością oddaje ducha morskich opowieści, zgrabnie wplatając w to wszystko magię. Ani na chwilę nie ułatwia życia bohaterom, co rusz wpędzając ich w nowe kłopoty, które nie raz ani nie dwa kończą się niezwykle krwawo i dla co niektórych boleśnie. Na całe szczęście odskocznią od tego wszystkiego jest humor sytuacyjny, który po nawet najtrudniejszym momencie potrafi rozładować atmosferę.
Bohaterowie, chociaż tak dobrze znani i lubiani, w dalszym ciągu potrafią zaskoczyć i sprawić, że czytelnicy będą przecierać oczy ze zdumienia. Tutaj, po raz kolejny daje o sobie znać kunszt autora, który tworząc wielotomową opowieść potrafił tak skonstruować i zindywidualizować osoby w niej występujące, że nawet po takim czasie stanowią one nie małą zagadkę.
Nie wyobrażam sobie zakończenia przygody z tym cyklem. Jedyne pocieszenie stanowi fakt, że kiedy tylko przyjdzie mi ochota będę mogła ściągnąć książki z półki i ponownie zagłębić się w świat Havalda i Leandry.
Z pewnością znacie to uczucie, gdy wasza ulubiona seria książkowa powoli dobiega końca. Mnie towarzyszy ono od chwili, gdy pierwszy raz wzięłam w dłonie Wyspy Ogniste i zdałam sobie sprawę z tego, że jest to moje przedostatnie spotkanie z bohaterami, którzy towarzyszą mi od 2018 roku. Powiem szczerze, że zdjął mnie strach i starałam się odkładać czytanie powieści do samego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-04
Każdy pragnie dla siebie jak najlepszego życia – realizacji marzeń (nawet tych najtrudniejszych), osiągnięcia satysfakcji zarówno na gruncie zawodowym jak i prywatnym, akceptacji i samozadowolenia. Niestety nie zawsze wszystko układa się tak jakbyśmy chcieli, a piętrzące się problemy mogą stać się albo motywacją do dalszej walki, albo powodem, by stanąć w miejscu poddając się temu, co chce zgotować nam los. Jaką drogę obierzemy?
Nora Seed jest 35-letnią kobietą, w której mniemaniu życie ucieka przez palce. Nieudany związek, utrata pracy, śmierć kota i brak dalszych perspektyw popychają ją do jednej słusznej – według niej – decyzji czyli samobójstwa. Jednak zamiast trafić do nieba, bądź piekła (czy jakiegokolwiek innego miejsca, do którego idzie się po śmierci) kobieta dostaje szansę na zaczęcie wszystkiego od nowa i wybranie jednego z żyć, które wcześniej odrzuciła. Znajdując się z zawieszeniu między życiem a śmiercią może raz na zawsze odmienić swój los. Czy będzie w stanie wykorzystać nadarzającą się okazję?
"Biblioteka o północy" to powieść będąca swoistym przewodnikiem po ludzkich emocjach i odczuciach, z których wyróżniającym się elementem jest olbrzymie poczucie winy – wobec ojca, brata, byłego narzeczonego i przyjaciółki. Niewykrzyczany żal, który bohaterka nosi w sercu przytłacza ją na tyle, że postanawia zakończyć swój nędzny żywot. I w tym momencie na scenę wkracza pani Elm – osoba będąca dla dziewczyny ostoją w najgorszych chwilach jej życia, która staje się dla niej swoistym drogowskazem. Wysyłając Norę w każde kolejne życie, którego kobieta nie doświadczyła, pokazuje jej, że każda akcja niesie ze sobą odpowiednią reakcję, a wybory przez nią dokonane wpłyną nie tylko na jej życie.
"Na każde życia składa się wiele milionów decyzji. Niektóre są poważne, inne – niewiele znaczące. Ale za każdym razem, gdy podejmujemy taką a nie inną decyzję, zmienia się ciąg dalszy. Następuje nieodwracalna zmiana, która z kolei prowadzi do następnych zmian."
Biblioteka o północy jest miejscem na wskroś wyjątkowym, ponieważ pozwala zajrzeć w głąb samego siebie i pogodzić się nie tylko z przeszłością ale również z samym sobą, co potrafi skłonić do refleksji. To również swojego rodzaju rozprawa filozoficzna, ale w żadnym razie przytłaczająca tylko pozwalająca spojrzeć na pewne sprawy nieco inaczej. Króciutkie rozdziały sprawiają, że książkę czyta się z niewątpliwą przyjemnością i pewną dozą refleksyjności.
Można powiedzieć, że "Biblioteka o północy" jest słodko-gorzką historią, która na całe szczęście dobrze się kończy. Myślę, że każdy powinien się z nią zapoznać i dać się porwać jej magii.
Każdy pragnie dla siebie jak najlepszego życia – realizacji marzeń (nawet tych najtrudniejszych), osiągnięcia satysfakcji zarówno na gruncie zawodowym jak i prywatnym, akceptacji i samozadowolenia. Niestety nie zawsze wszystko układa się tak jakbyśmy chcieli, a piętrzące się problemy mogą stać się albo motywacją do dalszej walki, albo powodem, by stanąć w miejscu poddając...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-27
Mówi się, że siostrzana więź to najprawdziwsza magia. Mogę się pod tym podpisać, ponieważ sama mam siostrę i wiem, że zawsze mogę na niej polegać, bez względu na okoliczności. Jestem też przekonana, że każdy, kto posiada rodzeństwo może tej magii doświadczyć. Oczywiście bywają chwile, gdy mała, wewnętrzna wojenka jest tylko kwestią czasu, ale nawet kłótnia potrafi oczyścić atmosferę – o ile nie potraktujemy bliskiej nam osoby jak wroga, którego trzeba zwyciężyć. Jedno jest pewne, rodzeństwo może być naszą wielką siłą, trzeba tylko odpowiednio zadbać o wzajemne stosunki.
Dzień szesnastych urodzin Mercy i Hunter Goode miał być niezapomnianą w ich życiu chwilą. Przy pomocy ich matki – Wiedzącej i Wiedźmy Kuchennej – miały obrać drogę, którą będą kroczyć i boginię (bądź boga), któremu będą służyć. Od tej chwili ich obowiązkiem byłaby również opieka nad pięcioma drzewami, które zamykały przejścia do podziemnych światów. Niestety rytuał przerwało nagłe pojawienie się Fenrira, który w żadnym razie nie wykazywał pokojowych zamiarów. Chcąc chronić dziewczynki, Abigail, poświęcając własne życie odsyła potwora z powrotem do świata, z którego przybył. Pogrążone w rozpaczy i żałobie siostry muszą wykonać najważniejsze zadanie w swoim życiu – zidentyfikować zarazę, która niszczy drzewa i uchronić ludzkość przed niezapowiedzanymi wizytami gośćmi z podziemia.
Nie ukrywam, że za moich nastoletnich czasów P.C. i Kristin Cast były moimi ulubionymi autorkami, a "Dom Nocy" wchłaniałam jak gąbka – niestety do pewnego momentu. Z każdym kolejnym tomem historia Zoe Redbird stawała się infantylna i tak nudna, że czytanie ostatniego tomu sobie darowałam. Nie mniej sentyment do nich pozostał, dlatego zdecydowałam się sięgnąć po "Wiedźmi czar" i nie żałuję, ponieważ naprawdę dobrze się bawiłam.
Zaznaczyć trzeba, że pozycja ta przeznaczona jest głównie dla nastolatków i skupia się na pierwszych miłościach czy szkolnych problemach opisujących m.in. wykluczenie ze względu na orientację seksualną oraz brak otwartości na inność. Pokazuje jak ważna w codziennym życiu jest przyjaźń i ile zdziałać może siostrzane uczucie wobec wszelkiego zła tego świata.
Bohaterowie od początku sprawiali dobre wrażenie. Bliźniaczki – chociaż tak różne, stanowiły swoje idealne dopełnienie, a tak która była cichą myszką w końcu pokazała pazurki i udowodniła, że nie jest tylko tłem dla własnej siostry. Jest także Xena – dla mnie największe zaskoczenie i zarazem niespodzianka będąca spoiwem rodziny Goode – chociaż dość nieszablonowym.
Niestety minusem jest fakt, że magia została potraktowana troszkę po macoszemu. Owszem są tajemnicze rytuały, zaklęcia wypowiadane rymem oraz drzewa stanowiące bramę do światów: nordyckiego, greckiego, egipskiego, japońskiego i hinduskiego. Brakowało mi zagłębienia się w tą mitologiczną tematykę, a szczątkowo pojawiające się boginie czy demony, nie zaspokoiły rozbudzonego wcześniej apetytu.
Mam nadzieję, że panie Cast nie zatracą potencjału jaki tkwi w cyklu "Siostry z Salem", a następne tomy będą w stanie zainteresować szersze grono odbiorców.
Mówi się, że siostrzana więź to najprawdziwsza magia. Mogę się pod tym podpisać, ponieważ sama mam siostrę i wiem, że zawsze mogę na niej polegać, bez względu na okoliczności. Jestem też przekonana, że każdy, kto posiada rodzeństwo może tej magii doświadczyć. Oczywiście bywają chwile, gdy mała, wewnętrzna wojenka jest tylko kwestią czasu, ale nawet kłótnia potrafi oczyścić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-01
"Król Bezmiarów" jest drugim tomem cyklu "Księga całości" stworzonego przez Feliksa W. Kresa, za którą autor w roku 1992 otrzymał nagrodę Janusza A. Zajdla. Powieść ta jest pierwszą, w której pisarz wspomniał o Szererze i Szerni, jednakże to właśnie "Północna granica" wydana w 1995 roku traktowana jest w chronologii, jako pierwszy tom.
Tym razem autor zabiera czytelników na prawdziwą, morską wyprawę, ale myli się ten, który pomyśli, że rejs będzie należał do spokojnych. Wody Bezmiaru kryją w sobie wiele niebezpieczeństw, a największym z nich są ci, którzy się po nich poruszają – piraci. Biada tym śmiałkom, którzy chcąc przemierzyć południowe wyspy, trafią na kapitana Rapisa zwanego Demonem Walki – pewne jest, że nie wyjdą z tego starcia cało. Jego nagła śmierć wcale nie przynosi ulgi, ponieważ o schedę po nim zaczynają walczyć trzy jego córki – Lerena, Ridareta oraz Riolata. O ugodzie nie ma mowy, gdyż nie zdarzyło się, żeby piratki rozmawiały o interesach przy herbacie. Jedno jest pewne – będzie krwawo, brutalnie i bez sentymentów.
Ci, którzy oczekiwali kontynuacji przygód bohaterów, którzy pojawili się w "Północnej granicy", szczerze się zdziwią, gdyż "Król Bezmiarów" jawi się, jako odrębna powieść. Nie znaczy to, że jest ona pod jakimkolwiek względem gorsza – wręcz przeciwnie – z jej stron wylewa się mrok, okrucieństwo, a przede wszystkim magia. Poza tym nie sposób nie poddać się klimatowi tej morskiej opowieści. Wiadomo przecież, że gdzie pojawiają się piraci tam jest i rozbój, mord, rum i niewybredne dialogi, którymi raczą się podpici kamraci oraz skarb pobudzający wyobraźnię i sprawiający, że człowiek zdolny jest do wszystkiego byleby tylko go zdobyć. Wszystko potraktowane jest w tak dosłowny i realistyczny sposób, że czytelnik staje się naocznym świadkiem przedstawionych wydarzeń.
Czy da się w ogóle polubić piratów, którzy nie są kapitanem Sparrowem? Oczywiście, że tak o ile odbiorcy nie zapomną, że mają do czynienia z korsarzami, którzy nie są miłymi, szlachetnymi osobnikami, gotowymi nieść pomoc i ratunek. Bohaterowie to czysta mieszanka wybuchowa bezkompromisowości, charakterności a przede wszystkim nietuzinkowości i dopracowania. Nie są tylko tłem dla przedstawionej historii, oni ją tworzą w sposób szczególny i niepodważalny.
Z niewątpliwą przyjemnością wróciłam do świata wykreowanego przez Feliksa W. Kresa. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdemu będzie odpowiadać gatunek dark fantasy, nie mniej warto sięgnąć po "Króla Bezmiarów" – tym bardziej, że nie wymaga on znajomości pierwszego tomu.
"Król Bezmiarów" jest drugim tomem cyklu "Księga całości" stworzonego przez Feliksa W. Kresa, za którą autor w roku 1992 otrzymał nagrodę Janusza A. Zajdla. Powieść ta jest pierwszą, w której pisarz wspomniał o Szererze i Szerni, jednakże to właśnie "Północna granica" wydana w 1995 roku traktowana jest w chronologii, jako pierwszy tom.
Tym razem autor zabiera czytelników...
2021-06-29
Niewielu pisarzom udaje się stworzyć ponadczasowych bohaterów, których przygodami żyją kolejne pokolenia czytelników na całym świecie. Fenomen tych postaci polega na tym, że chcąc nie chcąc zyskują one nieśmiertelność – tak jak Arsene Lupin, którego przed 116 laty stworzył Maurice Leblanc i od tej pory jest na stałe obecny w literaturze, a moje przeczucie mówi mi, że jeszcze przez bardzo długi czas nie da o sobie zapomnieć.
Arsene Lupin. Dżentelmen włamywacz to pierwszy tom przygód człowieka, który drwił sobie z wymiaru sprawiedliwości, dzięki swojemu sprytowi i inteligencji śmiało stawał w konkury z samym detektywem Holmesem, a osobowością, charyzmą i niewątpliwym talentem zawstydzał niejednego znamienitego aktora. Osiem opowiadań przybliża czytającym nie tylko sylwetkę nieuchwytnego (prawie zawsze) złodzieja, który siał postrach w całej Francji, ale także motywy jego działań oraz najzuchwalsze kradzieże, którymi wprost się szczycił.
Z książki tej czytający dowiedzą się m.in., że włamania można dokonać nawet siedząc w wiezieniu, (z którego w równie spektakularny sposób można uciec), złodziej także potrafi mieć szlachetne intencje oraz zostać okradziony i przez zupełny przypadek złapać groźnego przestępcę. Poza tym okazuje się, iż nie jest taką prostą sprawą przechytrzyć Sherlocka Holmesa, a pomyłki są rzeczą po prostu ludzką. Opowiadania są krótkie, napisane językiem niezwykle przystępnym – niekiedy humorystycznym, innym zaś razem prześmiewczym czy wręcz ironicznym. Taka forma sprawia, że ich odbiór jest naprawdę przyjemny, a akcja potęguje zainteresowanie i chęć jak najszybszego poznania danej historii.
Główny bohater to swoiste połączenie wspominanego wyżej angielskiego detektywa (umiejętność dedukcji, logicznego myślenia, planowania wszystkiego z wyprzedzeniem), Robina z Loxley (rabował tylko i wyłącznie bogatych) oraz panny Fisher (odwaga granicząca czasem z głupotą, chęć udowodnienia swojej nieomylności – a jakże! Oraz od groma przelotnych miłostek). Lupina nie da się nie lubić, a jego umiejętności sprawiają, że na pewno nie da się o nim nie pamiętać. Poza tym czy można być do końca przesiąknięty złem, jeśli ma się sumienie?
Na uwagę zasługuje także przepiękne wydanie książki – twarda wytłaczana oprawa z elementami odblaskowymi sprawia, że prezentuje się ona na półce naprawdę zacnie. Nie ukrywam, że z niecierpliwością oczekuję na kolejne tomy cyklu Arsene Lupin, ponieważ pierwszy zdecydowanie trafił w mój czytelniczy gust.
Niewielu pisarzom udaje się stworzyć ponadczasowych bohaterów, których przygodami żyją kolejne pokolenia czytelników na całym świecie. Fenomen tych postaci polega na tym, że chcąc nie chcąc zyskują one nieśmiertelność – tak jak Arsene Lupin, którego przed 116 laty stworzył Maurice Leblanc i od tej pory jest na stałe obecny w literaturze, a moje przeczucie mówi mi, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-27
Dzieci – szczególnie te mniejsze, są rządne wiedzy. Wszystko, co je otacza jest dla nich nowe i czasem nie są w stanie wszystkiego zrozumieć czy po swojemu wytłumaczyć. Wtedy niezbędna jest pomoc rodziców, którzy są przecież najlepszym źródłem wiarygodnej i rzetelnej wiedzy. Na całe szczęście istnieją „wspomagacze” ułatwiające wyjaśnienie milusińskim wszystkich zawiłości tego świata, a jednym z nich jest Niesamowity przewodnik po wszystkim autorstwa Terry’ego Dantona.
Książka ta jest prawdziwym kompendium wiedzy, która przedstawiona jest w sposób prosty, łatwy i niesamowicie przyjemny. Jej narratorami oprócz Profesora są również Ptak i Koń przeżywający najróżniejsze przygody w drodze do wiedzy. Podzielona na siedem rozdziałów – o wszechświecie, planecie Ziemi, początkach życia i tego jak toczy się ono wokół każdego człowieka, o nas samych (naszym ciele, zmysłach, ewolucji, nawet o chorobach), cudownościach, które potrafimy wytworzyć oraz szeroko pojętym czasie. Na końcu każdy śmiałek może sprawdzić swoją wiedzę w teście przygotowanym przez autora.
Co ją wyróżnia spośród innych pozycji na rynku wydawniczym? Przede wszystkim wydanie. Przewodnik posiada twardą okładkę przedstawiającą to, na co na pewno czytelnicy natkną się w środku. Na każdej stronie można natknąć się na rewelacyjne ilustracje obrazujące zagadnienia poruszane przez Profesora. Nie sposób się nie roześmiać widząc władcę planety Babeczka czy sposób w jaki ukazano NIC. Humorystyczne wstawki sprawiają, że z większą ochotą chłonie się zawartą w przewodniku wiedzę. A czego mogą dowiedzieć się najmłodsi z tej książki? Autor odpowiada na pytania dlaczego wszechświat jest wielki, czym są czarne dziury, jak powstawała planeta Ziemia, co ma ze sobą wspólnego woda i księżyc, czym jest ewolucja, w jaki sposób scharakteryzować ludzkie emocje i wiele, wiele innych. Ktoś powie „no dobrze, ale tego wszystkiego można dowiedzieć się z internetu..” Owszem można, jednak nic tak nie uwrażliwi dziecka na pewne kwestie, jak dobrze napisana książka.
Warto też zwrócić uwagę na ciekawostki zawarte na poszczególnych stronach. Są to dodatkowe informacje, które pozwolą z jeszcze większym zainteresowaniem śledzić informacje zawarte w przewodniku. Dzięki nim młodsi czytelnicy zaszczepią się chęcią pogłębiania wiedzy, a starsi będą mogli zabłysnąć w szkole.
Bardzo żałuję, że za moich młodzieńczych czasów nie było książek wydanych w taki właśnie sposób – opisujących rzeczy trudne językiem potocznym i przystępnym, dzięki którym zapamiętywanie np. różnicy między stalaktytami a stalagmitami byłoby zdecydowanie znośniejsze. Gorąco polecam tą prawdziwą kopalnię wiedzy!
Dzieci – szczególnie te mniejsze, są rządne wiedzy. Wszystko, co je otacza jest dla nich nowe i czasem nie są w stanie wszystkiego zrozumieć czy po swojemu wytłumaczyć. Wtedy niezbędna jest pomoc rodziców, którzy są przecież najlepszym źródłem wiarygodnej i rzetelnej wiedzy. Na całe szczęście istnieją „wspomagacze” ułatwiające wyjaśnienie milusińskim wszystkich zawiłości...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-18
W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Każda akcja wywołuje reakcję i tylko od człowieka zależy, czy będzie tego biernym obserwatorem, czy zdecyduje się w pełni uczestniczyć w tym, co jest mu przeznaczone. Oczywiście nie wszyscy muszą się z tym zgadzać, ba, niektórzy mogą nawet nie wierzyć przeznaczenie, twierdząc, że każdy jest panem własnego losu. Prawda jest taka, że jedno wcale nie wyklucza drugiego – przecież wybory podejmowane w chwili obecnej, mogą być przyczyną przyszłych zdarzeń, które będą miały wpływ na ludzkie życie.
Maks jest biznesmenem, który świat ma praktycznie u swoich stóp. Bogaty, pracowity, bezkompromisowy, wytrwały w dążeniu do wcześniej obranego celu – prawdziwy człowiek sukcesu. Elena jest zielarką – współczesną szeptuchą, dla której najważniejsza jest pomoc drugiemu człowiekowi. Wychowywana przez babcie, chłonie wszystko to, co związane jest z naturą i jej właściwościami oraz przekształca to w dobra, które pomagają wypełnić jej służbę wobec ludzkości. Los sprawia, że będą oni musieli podjąć się śmiertelnie niebezpiecznej misji, od której zależeć będzie być lub nie być całego rodzaju ludzkiego. A wszystko zaczyna się od tajemniczych szeptów sprawiających, że włos jeży się na głowie, poddających w wątpliwość zdrowy rozsądek.
Zazwyczaj do debiutów podchodzę ze słuszną rezerwą. Zdaję sobie sprawę, że napisanie książki wcale nie jest prostą sprawą, ale niektóre pozycje na rynku wydawniczym są tak złe, że nie powinny ujrzeć światła dziennego i zabierać czasu osobom, które pokuszą się na ich przeczytanie. Na całe szczęście Maja Wielądek zaprezentowała się z bardzo dobrej strony, a "Sze-szepty" okazały się rewelacyjną, czytelniczą przygodą, w której główną rolę gra wzajemnie przenikające się dobro i zło.
Autorka zabiera czytelników w podróż nie tylko po Polsce, ale także po dalekich krajach (Chiny, Indie, Afryka) skupiając się zarówno na ich kulturze oraz religii i wierzeniach. Opisy są niezwykle szczegółowe, dzięki czemu czytający oczami wyobraźni mogą przenieść się w te miejsca razem z bohaterami i poczuć ich klimat. Osoby szukające słowiańskości w książkach, również będą zadowolone. Wypływa ona z każdej ze stron tej powieści, tak jak magia jej towarzysząca, a tej mamy tu pod dostatkiem.
Jeśli chodzi o bohaterów, to największe wrażenie zrobiły na mnie babcie – Amelia i Waleria, które swoją mądrością, sprytem i przebiegłością „biją na głowę” niejednego młodego człowieka, a także Lu Sheng będący ostoją, sercem i duszą całej „ekipy ratunkowej”. Wątek romantyczny nie dziwi – od samego początku było wiadomo jak potoczy się historia Maksa i Eleny, nie miej nie było to aż tak przytłaczające i dla mnie osobiście (gdzie nie przepadam za miłosnymi „achami” i „ochami”) do zniesienia.
Na pewno będę śledzić drogę twórczą Mai Wielądek, mając nadzieję, że kolejne powieści jeszcze nie raz okażą się pozytywnym zaskoczeniem.
W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Każda akcja wywołuje reakcję i tylko od człowieka zależy, czy będzie tego biernym obserwatorem, czy zdecyduje się w pełni uczestniczyć w tym, co jest mu przeznaczone. Oczywiście nie wszyscy muszą się z tym zgadzać, ba, niektórzy mogą nawet nie wierzyć przeznaczenie, twierdząc, że każdy jest panem własnego losu. Prawda jest taka, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-08
Dziedzictwo łączy się ze zjawiskami, które związane są z najbliższym otoczeniem człowieka – jego rodziną. Jest to swego rodzaju spuścizna otrzymana po minionych pokoleniach. Może ono dotyczyć zarówno spraw materialnych, jak i stricte duchowych. O ile tych pierwszych dość chętnie się czerpie, o tyle te drugie potrafią wprowadzić w ludzkim życiu niemały zamęt, niechęć a nawet bunt czy sprzeciw. Dla bohaterki Żelaznego wilka, dziedzictwo jest przede wszystkim największym przekleństwem, które spędza jej sen z powiek.
Juva, to młoda łowczyni zajmująca się eksterminacją wilków na szeroką skalę. Pragnie zostać wykrwawiaczką jednak nie pozwalają jej na to więzy rodzinne. Jej matka – jedna z najpotężniejszych osób w całym Naklavie, życzy sobie, by córka przejęła po niej schedę czytających z krwi, na co panna Sannseyr nie ma ani chęci, ani ochoty. Niestety w mieście zaczynają dziać się niepojące rzeczy – szerząca się wilkowatość i wprawiony w ruch nieznaną siłą krąg "Świadek" mogą zwiastować tylko jedno – powrót Evny, zwiastujący strach, nieszczęście i wojnę. Czy Juva będzie w stanie się przemóc i pomścić śmierć matki oraz przeciwstawić się pradawnym Vardari?
"Żelazny wilk" jest pierwszym tomem cyklu "Wieczni/Vardari" wprowadzającym czytelników w świat bardzo brutalny, niegościnny, a wręcz ganiący za inność. Największą rolę gra tutaj podporządkowanie, a wszelkie odstępstwa od normy są bardzo surowo karane. Oczywiście spotkać się tutaj można z wyraźnym podziałem na bardzo bogatych i bardzo biednych. Ci pierwsi skutecznie wykorzystują swoją pozycję i czerpią zysk z naiwności pospólstwa, wśród którego zakorzenione są dawne wierzenia i bajania. Nie można zaprzeczyć, że nordycki klimat znaleźć można na każdej ze stronic tej powieści. Z powodzeniem można się w niego wczuć i chłonąć aż do samego końca.
Sami bohaterowie są nietuzinkowi i na początku bardzo trudno zapałać do kogokolwiek sympatią. Sama Juva dopiero z czasem nabiera animuszu i staje się tym, kim być powinna – twardą, nieskorą do ustępstw kobietą, która wie, czego chce i nie boi się podejmować ryzyka, które regularnie wygrywa ze śmiercią. Interesujący jest także Vardari, Nafraim. Mężczyzna swą mądrością i przebiegłością zawstydziłby niejednego młodszego ciałem, a przysłowie „cicha woda brzegi rwie” pasuje do niego jak ulał.
"Żelazny wilk" niesie ze sobą jedną, wielką tajemnicę, którą czytający odkrywają kawałek po kawałeczku, jednak nie są w stanie całkowicie jej odsłonić. Świadczy to tylko o jednym – kolejne tomy jeszcze nie raz wywołają odczucie zaskoczenia i niedowierzania – a przynajmniej taką mam nadzieję.
Dziedzictwo łączy się ze zjawiskami, które związane są z najbliższym otoczeniem człowieka – jego rodziną. Jest to swego rodzaju spuścizna otrzymana po minionych pokoleniach. Może ono dotyczyć zarówno spraw materialnych, jak i stricte duchowych. O ile tych pierwszych dość chętnie się czerpie, o tyle te drugie potrafią wprowadzić w ludzkim życiu niemały zamęt, niechęć a nawet...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05-31
Dla każdego rodzica najważniejszy na świecie jest prawidłowy rozwój jego dziecka. Nie od dziś wiadomo, że szczęśliwy maluch, to szczęśliwi mama i tata. We współpracy ze specjalistką od snu Magdaleną Komstą oraz neurologopedą Marceliną Przeździęk, wydawnictwo Trefl Books wydało kolejną książeczkę z serii "Dobranoc, Trefliki na noc", mającą pomóc milusińskim w przygotowaniu się do snu. Co wyróżnia ją spośród innych tego typu pozycji na rynku wydawniczym?
Przede wszystkim jest to jej objętość. Na stu kartonowych, niezwykle barwnych i kolorowych stronach przedstawiających Treflika i Treflinkę (i nie tylko) można zaobserwować jak główni bohaterowie – krok po kroku – przygotowują się do snu. Wybranym czynnościom – tj. sprzątaniu zabawek, przygotowaniu do kąpieli, zjedzeniu kolacji, czytaniu bajeczki na dobranoc itd. towarzyszą wyrazy dźwiękonaśladowcze mające olbrzymi wpływ na rozwój aparatu mowy u najmłodszych.
Faktem jest, że gdy dziecko zaczyna porozumiewać się ze swoim otoczeniem, wydaje z siebie rozmaite dźwięki mające za zadanie naśladować rzeczywistość. Próbuje tym samym zwrócić uwagę dorosłego oraz pokazać, o jaki przedmiot mu chodzi lub jaką konkretnie czynność ma na myśli. Dzięki książeczce "Idę lu-lu, to pa-pa!" maluch bez problemu oswoi się z tym, co chcą przekazać mu rodzice, a po jakimś czasie sam zacznie oznajmiać w ten sposób swoje potrzeby.
"Wieczorny słownik malucha" przeznaczony jest dla dzieci, które dopiero zaczynają swoją przygodę ze słowami i tworzeniem prostych, zrozumiałych zdań. Ponadto wyrazy takie jak np. ha-ha, stuk-stuk, szu-szu, chlap-chlap, cmok-cmok, szu-szu, chrup-chrup są doskonałymi ćwiczeniami, które nie tylko utrwalą poprawną wymowę głosek, które potrafią sprawić nie lada problem, ale także pomogą w rozwinięciu słuchu fonetycznego oraz zbudują prawidłowe nawyki oddechowe.
Na uwagę zasługuje również solidne wykonanie książeczki. Obrazki przykuwają uwagę, a kartki są dwojakiej struktury – jedne są śliskie, a inne zaś matowe. Doskonała na prezent, będzie stanowiła świetny relaks przed wieczornym odpoczynkiem.
Dla każdego rodzica najważniejszy na świecie jest prawidłowy rozwój jego dziecka. Nie od dziś wiadomo, że szczęśliwy maluch, to szczęśliwi mama i tata. We współpracy ze specjalistką od snu Magdaleną Komstą oraz neurologopedą Marceliną Przeździęk, wydawnictwo Trefl Books wydało kolejną książeczkę z serii "Dobranoc, Trefliki na noc", mającą pomóc milusińskim w przygotowaniu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Szkoła zwykle kojarzy się z miejscem, w którym uczniowie nie tylko pogłębiają swoją wiedzę, ale również uczą się współdziałania, integracji z drugim człowiekiem, nawiązują pierwsze przyjaźnie, a jedynym niebezpieczeństwem jest możliwość dostania jedynki. Jesteście w stanie sobie wyobrazić inny porządek rzeczy? Taki, w którym szkoła jawi się jako miejsce na wskroś niebezpieczne i nieobliczalne? Gdzie uczniowie każdego dnia i każdej nocy walczą o przetrwanie niepokojeni przez rozliczne potwory tylko czekające na to, aż zostaną sami, by zaatakować znienacka i pozbawić życia adeptów? W Scholomance doświadczycie tego wszystkiego z nawiązką.
El, a w zasadzie Galadriel Higgs nie ma łatwego życia. Ciąży na niej przepowiednia, iż przyczyni się do zniszczenia wszystkich enklaw na świecie, stara się panować nad własną mocą, która miałaby do tego doprowadzić i przeżyć w brutalnym, szkolnym świecie, w którym nie uświadczy się przyjaźni, a priorytetem jest nawiązanie odpowiedniego sojuszu będącego przepustką do tego, by bezpiecznie opuścić mury Scholomance. Gdy Orion Lake niczym książę na białym koniu ratuje ją dwukrotnie przed złowrogami, dziewczyna w pierwszej chwili zamierza go zabić (serio?), jednak z upływem czasu stwierdza, że chłopak może jej się bardzo przydać do osiągnięcia własnych celów. Czy będzie na tyle perfidna, by wykorzystać jedyną osobę, która wydaje się ją akceptować?
"Mroczna wiedza" wciąga od pierwszych stron. Mimo, że spotkałam się z opiniami, że jest ona przeznaczona dla wielbicieli Harry’ego Pottera, nie musicie się martwić. Z powieścią J.K. Rowling łączy ją tylko motyw szkoły, ale nie byle jakiej. W Scholomance czytelnicy nie uświadczą nauczycieli, ani żadnej innej pilnującej porządku kadry. Nauka polega na zgłębianiu podręczników lub wykonywaniu ćwiczeń, którym towarzyszy bezcielesny głos. Miejsce to żyje swoim życiem, a swą energię czerpie z jego adeptów. Szkoły nie można sobie opuścić ot tak. Kończą ją uczniowie, którzy przeżyją absolutorium (a nie dadzą się zabić wcześniej).
Atutem książki jest również mroczny klimat, który wręcz oplata czytelnika swoimi mackami, trzymając go do samego jej końca. Nie znajdziecie tutaj ckliwych i wzruszających opisów, ale strach i grozę czające się na każdej stronie. Naomi Novik doskonale skonstruowała ten osobliwy świat dodając do tego wszystkiego nieco czarnego humoru (za którym wprost przepadam).
Jeśli miałabym powiedzieć cokolwiek o bohaterach, to główny prym wiodą wspomniani wcześniej El i Orion – dosłownie ogień i woda. Ona – wredna, pyskata, niekiedy irytująca, a przy tym tak bardzo pragnąca przynależności i akceptacji; On – prawdziwy człowiek czynu, bohater, złote dziecko, a przy tym chłopak niezwykle skromny i po ludzku miły. Razem stanowią prawdziwą mieszankę wybuchową i tworzą zgrany duet, któremu przyjdzie z niejednym się zmierzyć.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa oprócz egzemplarza recenzenckiego powieści, dostałam również notes to zaklęć i jestem nim autentycznie zachwycona. Uwielbiam takie dodatki do książek i pieczołowicie je kolekcjonuję. Czy zapełnię go kiedyś zapiskami? Kto to wie, na chwilę obecną jest mi szkoda cokolwiek z nim robić.
Dajcie się porwać "Mrocznej wiedzy" – z pewnością tego nie pożałujecie.
Szkoła zwykle kojarzy się z miejscem, w którym uczniowie nie tylko pogłębiają swoją wiedzę, ale również uczą się współdziałania, integracji z drugim człowiekiem, nawiązują pierwsze przyjaźnie, a jedynym niebezpieczeństwem jest możliwość dostania jedynki. Jesteście w stanie sobie wyobrazić inny porządek rzeczy? Taki, w którym szkoła jawi się jako miejsce na wskroś...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to