-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2023-10-29
Właściwie o miłości napisano już dosłownie wszystko, więc nie będę powtarzać tego, co jest powszechnie wiadomo. Prawdą jest, że miłość ma wiele odcieni i tylko od nas zależy, jaką przybierze barwę. Co do pierwszej miłości – ma ona niebotyczne znaczenie na całe późniejsze życie, ale przecież nie zawsze jest ona tą ostatnią, a każda kolejna – jeżeli takowe się przydarzą – jest równie ważna, a czasem nawet i ważniejsza. Nie można zamykać się w sztywnych ramach pierwszych miłości, ponieważ tkwienie w przeszłości i rozpamiętywanie tego, co było może przynieść więcej szkód niż pożytku. Tak właśnie jest w przypadku głównych bohaterów "Magnolii Parks", których łączące uczucie wpływa destruktywnie nie tylko na nich samych, ale także na otoczenie.
Ona i on – piękni, młodzi, bogaci. Wydawać by się mogło, że mają u stóp cały świat, a jednak okazuje się, że do szczęścia brakuje im tylko jednego – siebie nawzajem. I może byłoby miłośnie i cukierkowo, gdyby nie fakt, że Magnolia i BJ nie są parą, chociaż krążą wokół siebie jak ptaki w okresie godowym, ponieważ błąd mężczyzny przekreślił wszystko, na co pracowali przez wszystkie lata znajomości. Nie potrafiąc bez siebie żyć decydują się na dość specyficzny rodzaj przyjaźni, który nie wszystkim wychodzi na dobre – a zwłaszcza im. Czy w tej historii może nastąpić jeszcze happy end?
Jeśli mam być szczera, moje odczucia w stosunku do tej książki są więcej niż mieszane. Spodziewałam się czegoś w stylu starej, dobrej "Plotkary", a dostałam pozycję, w której dramy goniły dramy i dotyczyło to zazwyczaj dwójki głównych bohaterów. Zamiast czerpać z życia wszystko, co najlepsze ma ono do zaoferowania, to biorą garściami jego najgorsze elementy – szczególnie BJ, który nie radząc sobie z rzeczywistością chleje i ćpa na potęgę, nie mówiąc o tym, że przez jego łóżko przetacza się tabun „missek”, które poszczycić się mogą jedynie swoją figurą. Nie lepiej sprawa ma się z Magnolią, dla której najważniejsze jest to jaką markę ubrań na siebie włoży i czy jej „przyjaciel” przeleci kolejną pannę, a ona dowie się o tym z gazet. Ich toksyczne zachowanie względem siebie sprawiło, że już w połowie straciłam zainteresowanie tą pozycją, mało tego bardziej interesowało mnie to, co dzieje się u bohaterów drugoplanowych niż głównych.
Najbardziej denerwuje fakt stereotypów, które zazwyczaj imają się osób wywodzących się z wyższych sfer, a mianowicie: nie interesują się nikim, ani niczym, najważniejsza jest dla nich zabawa suto zakrapiana alkoholem i narkotykami, przepuszczają pieniądze (bo przecież ich na to stać), a wisienką na torcie jest dużo niezobowiązującego seksu. Serio? Jeśli na tym miałoby polegać całe moje życie, to wolałabym być biedna, ale szczęśliwa.
Myślę, że znajdą się fani tej serii, ale ja z pewnością nie mogę się do nich zaliczyć.
Właściwie o miłości napisano już dosłownie wszystko, więc nie będę powtarzać tego, co jest powszechnie wiadomo. Prawdą jest, że miłość ma wiele odcieni i tylko od nas zależy, jaką przybierze barwę. Co do pierwszej miłości – ma ona niebotyczne znaczenie na całe późniejsze życie, ale przecież nie zawsze jest ona tą ostatnią, a każda kolejna – jeżeli takowe się przydarzą –...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-07
Wiek człowieka nie określa ani jego osobowości, ani tym bardziej charakteru. Poza tym minęły już czasy, gdzie był on elementem stateczności (nie mówiąc o ostateczności). Nieraz spotykałam się z tym, że osoby starsze były młode duchem i wcale nie odstawały od faktycznie młodszych od siebie, bo przecież najważniejsze jest to, kto jak się czuje sam ze sobą, a jeśli potrafi wytrzymać swoje drobne odstępstwa od normy, to wcale nie jest z nim jeszcze tak źle. A wielu seniorów stosuje zasadę, że życie zaczyna się po sześćdziesiątce i naprawdę dobrze na tym wychodzą – jak chociażby bohaterki "Wiedźm z Dechowic".
Myli się ten, kto pomyśli, że do Dechowic zawitał spokój i niczym niezmącona błogość. Nie w przypadku, gdy są one siedzibą wiedźmiego Siostrzeństwa, i gdy jedna z sióstr zostaje uznana za zmarłą, chociaż do spotkania z Krainą Wiecznych Łowów (nie, to nie ten system wierzeń) czy tam Nawią jeszcze jej daleko. Lucyna Kornik dostaje swoistego prztyczka od losu pod postacią swojej domniemanej śmierci i nie byłaby sobą, gdyby ze wszystkich sił nie starała rozwikłać się ciążącej na niej klątwy (bo co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości). Okazuje się, że cienka granica między pierwotną magią a rzeczywistą została brutalnie przerwana, a to, co przedostaje się do świata rzeczywistego w ogóle nie powinno mieć miejsca. Na całe szczęście na straży pokoju (ciekawe w sumie czyjego) stoją nie tylko wiedźmy (tak, w końcu Lucyna namacalnie powraca do żywych), ale również magowie, osławione Córy Nilu oraz zwykli niemagiczni ludzie. Jedno jest pewne – będzie głośno, niekiedy dziwacznie a przede wszystkim śmiesznie (chociaż wizja jaka się rozciąga nad głowami ich wszystkich wcale taka nie jest).
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że ta historia tak mnie wciągnie i będzie inna od innych. Dostając do ręki drugi tom "Wiedźm z Dechowic" nie miałam pojęcia, co mnie czeka, dlatego ku przezorności zakupiłam tom pierwszy i dobrze zrobiłam, ponieważ bez jego znajomości bardzo ciężko byłoby mi zrozumieć czego jestem świadkiem. Otóż nasze kochane, babcine wiedźmy (bo średnia wieku wynosi od 60 do prawie 100 lat) ciągle zaskakują i to nie tylko trzeźwością umysłu (chyba, że raczą się ekskluzywnymi trunkami Mirki) ale także chęcią powstrzymania tego, co wydaje się niemożliwe do zrobienia (chociaż w kodeksie wiedźmowskim powinna być wzmianka o tym, że niemożliwe nie istnieje). Kobiety z wrodzonym sobie talentem wpadają w tarapaty, by za chwilę w iście magiczny sposób się z nich wykaraksać.
"Liga Niezwykłych Dżentelmagów" wprowadza czytelników historię antypatii jaka łączy wiedźmy i magusów, którzy uważali się – delikatnie mówiąc za lepszych od innych i bez skrępowania się do tego przyznawali (co za szowiniści!). Oczywiście sytuacja zmusza bohaterów do nawiązania sojuszy, które wcześniej nikomu by się nie śniły oraz wspólnego pochylenia się nad problemem Świata Poza Światem. Książka ta serwuje czytającym prawdziwą mieszankę wybuchową – mitologia słowiańska miesza się z mitologią egipską i szczerze mówiąc czasem czułam się jakbym z powrotem znalazła się w świecie "Kroniki rodu Kane’ów" (Rick Riordan jest mistrzem mitologii – moim skromnym zdaniem), który uwielbiam. Pewnie dlatego tak dobrze czułam się przy lekturze tej powieści.
Jeśli ktokolwiek myślał, że emerytki są złym materiałem na główne bohaterki, to srogo pobłądził. Niezłomność charakteru, duża dawka sarkazmu, przekomarzanki wywołujące salwy śmiechu, a nade wszystko poczucie, że nie ma takiej trójki, jak ich czwórka sprawia, że pań nie sposób nie polubić – czasem nawet ma się ochotę przytakiwać na wszystko, co powiedzą, chociaż graniczy to niekiedy z absurdem.
Jeżeli nie przeraża was wielowątkowość, mnogość bohaterów, ilość stron (zaledwie 632) i to, że osoby w wieku waszych babć nie mają zachowań stricte babcinych, to myślę, że będziecie się świetnie bawić przy tej powieści. A i żeby nie było – pierwszy tom jest zbiorem opowiadań, który zaznajamia odbiorców z całą dechowicką otoczką, tutaj zaś dostajemy pełną opowieść, która dla mnie była strzałem w dziesiątkę. Panie Piotrze, wielkie gratulacje i może jeszcze poproszę o więcej!
Wiek człowieka nie określa ani jego osobowości, ani tym bardziej charakteru. Poza tym minęły już czasy, gdzie był on elementem stateczności (nie mówiąc o ostateczności). Nieraz spotykałam się z tym, że osoby starsze były młode duchem i wcale nie odstawały od faktycznie młodszych od siebie, bo przecież najważniejsze jest to, kto jak się czuje sam ze sobą, a jeśli potrafi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-28
Po kilku dość ciężkostrawnych lekturach, które czytałam, bo musiałam je przeczytać, przyszedł czas by powrócić do Doliny Stokrotek, Różanych Wzgórz i tajemniczego, (bo już nie złowrogiego) zamku księżnej-czarownicy Marbelli. Cieszyłam się jak dziecko, gdy ponownie zagłębiłam się w baśniową krainę stworzoną przez Marbellę Atabe, która po raz kolejny zaserwowała czytelnikom małym i dużym, niezwykłą – pełną nieodkrytych tajemnic i wzruszeń przygodę, którą z pewnością będą pamiętać do kolejnej części "Kroniki Skrzatów".
Czarownica Marbella dostrzegając w sobie wewnętrzną przemianę, która zaczęła w niej zachodzić za sprawą małego Gutka, postanawia w pełni ją wykorzystać i spełnić najskrytsze marzenie Ślizgutka – sprawić by stał się on prawdziwym chłopcem. Niestety nie jest w stanie przeprowadzić tak poważnego rytuału samodzielnie. Na szczęście zawsze jest tak, że gdy ktoś potrzebuje pomocy, by zrobić coś dobrego dla innych, to zawsze ją uzyska. I tak przyjaciele z Doliny Stokrotek i Różanych Wzgórz zobligowani do udzielenia niezbędnego wsparcia Marbelli wyruszają w podróże (dla jednych małe, dla innych duże), by na odległość wziąć udział w tym niezwykłym przedsięwzięciu. Jedno jest pewne – nie będzie to zwykłe odczynianie złego uroku.
Drugi tom "Kroniki Skrztatów – Szagawarra", to baśń nie tylko wciągająca, ale także przyciągająca swoją magią, dobrocią, tajemnicami i barwami. Wszystko jest tak doskonale opisane, skonstruowane i nasączone emocjami, że jak już raz zacznie się przygodę z tym cyklem, to naprawdę trudno się od niego oderwać, i o nim zapomnieć.
Część ta, to nie tylko spotkanie ze starymi przyjaciółmi: Grusznikiem, babcią Jaśminną, Teosiem i jego rodzicami, Amelką, Tulą, Rufim, Marbellą i Mirandą, Gutkiem, Gulcami i moim ulubieńcem Serafinem (wow, chyba o nikim nie zapomniałam), ale także poznanie nowych, nie mniej ciekawych i urokliwych bohaterów m.in. tytułowej Szagawarry, Parzawki Diojki czy skrzata Kiwaczka.
W końcu czytelnicy dowiadują się, dlaczego Marbella zapomniała o tym, jak to jest być dobrym, co samotność może zrobić z człowiekiem, i że lekarstwem na nią może być tylko i wyłącznie dobroczynny wpływ oraz dobroć drugiej osoby. I chociaż jedna zagadka została rozwiązania to na jej miejsce pojawiło się kilka innych nie mniej skomplikowanych. Dzięki temu czytanie sprawia niesamowitą przyjemność, a najmłodsi na pewno nie będą narzekać na nudę (ja nie narzekałam, chociaż lat mam prawie –ści)
Serię uwielbiam nie tylko ze względu na opowiadaną historię, którą po prostu chłonę, ale także za to wydanie – jest kolorowe, porusza wyobraźnię i sprawia, że chcę się po nie sięgnąć (poza tym naprawdę ładnie wygląda na półce).
Mam cichą nadzieję, że nie będę musiała zbyt długo czekać na trzeci tom, chociaż na dobre książki naprawdę warto. Poza tym mówi się, że im dłużej się czeka, tym później większa radość, gdy w końcu się to dostanie. Dlatego grzecznie czekam i nikogo nie popędzam.
Po kilku dość ciężkostrawnych lekturach, które czytałam, bo musiałam je przeczytać, przyszedł czas by powrócić do Doliny Stokrotek, Różanych Wzgórz i tajemniczego, (bo już nie złowrogiego) zamku księżnej-czarownicy Marbelli. Cieszyłam się jak dziecko, gdy ponownie zagłębiłam się w baśniową krainę stworzoną przez Marbellę Atabe, która po raz kolejny zaserwowała czytelnikom...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-05-19
Ryzyko wpisane jest w dorosłe życie i trzeba niesłychanej wręcz odwagi i samozaparcia, by je podjąć. Nikt, nigdy nie da stuprocentowej pewności na to, że ono się opłaci, a czasami szale zwycięstwa przechylają się z jednej na drugą stronę. Niekiedy gra jest niewarta świeczki i podejmowanie go jest kompletnym szaleństwem, innym zaś razem może ono zmienić dosłownie wszystko. Właśnie takie ryzyko – mogące zmienić doczesny świat, podejmują bohaterowie trzeciej części cyklu "Scholomance". Pytanie tylko czy ryzykowanie popłaci oraz ile ludzie zginie w międzyczasie?
El po utracie Oriona, pogrąża się w marazmie i rozpaczy. Dziewczyna nie mogąca zrozumieć postępowania swojego chłopaka (czy faktycznie nim był), nie może poradzić sobie z jego bezsensowną śmiercią w trzewiach Paszczora. I zapewne tkwiłaby w tym stanie do końca swoich dni, gdyby nie wizyta przyjaciół ze Scholomance, którzy informują ją o atakach na kolejne enklawy. Tylko Galadriela – będąca aniołem śmierci – według przepowiedni jej prababki może powstrzymać nadciągające kataklizmy i tym samym wcielić w życie swój pomysł na stworzenie enklaw, które byłyby czyste i pozbawione oparcia czarnej magii. Może się wydawać, że to wyprawa stricte samobójcza, ale na pewno mniej niebezpieczna niż pomysł, który roi się w głowie El – powrotu do Scholomance i unicestwienia istoty, która sprowadziła śmierć na Oriona.
Nie ukrywam, że z przyjemnością wróciłam do powieści Naomi Novik i to z bardzo prostej przyczyny – uwielbiam rzeczy nieoczywiste, a taki właśnie jest cały ten cykl – zaskakujący, niebezpieczny pod każdym względem i niekiedy wzbudzający strach. Co prawda w trzeciej części noszącej tytuł Złote enklawy, szkoła teoretycznie przestała istnieć, a ilość złowrogów drastycznie zmalała, to kolejne enklawy zaczęły chylić się ku upadkowi. Miejsca te mające być schronieniem dla całych rzesz czarodziejów i ich rodzin okazały się nietrwałe, a podwaliny na których się opierały, wywodziły się z istnego koszmaru. Czytelnicy zostają wciągnięci w wir czarodziejskiej polityki, która w niczym nie odstaje od tej rzeczywistej – brudne zagrywki to chleb powszedni, dla osób chcących utrzymać się przy władzy, a główna bohaterka stanowi uosobienie tego, czego wszyscy pragną – broni, dzięki której ci najbardziej wytrwalsi podporządkują sobie całą resztę społeczności.
Na całe szczęście El nie daje się wciągnąć w brudne zagrywki poszczególnych enklaw. Była outsiderka, przy pomocy najwierniejszych przyjaciół robi to, co musi – czyli ratuje nie chcąc nic w zamian. Lekcja trzecia, a więc ta najbardziej boleśniejsza uderza we wszystkich całą mocą. W końcu wszystkie karty zostają odsłonięte i chociaż niegodziwcy nie zawsze ponoszą karę, to przeszłość zaczyna jawić się może nie tęczą barw, ale z pewnością przestaje być szara i niedostępna.
Trochę przykro, że ta historia dobiegła końca, ale mam szczerą nadzieję, że autorka jeszcze nie raz zabierze czytelników w wędrówkę po stworzonych przez siebie fantastycznych i pełnych niesamowitości światach.
Ryzyko wpisane jest w dorosłe życie i trzeba niesłychanej wręcz odwagi i samozaparcia, by je podjąć. Nikt, nigdy nie da stuprocentowej pewności na to, że ono się opłaci, a czasami szale zwycięstwa przechylają się z jednej na drugą stronę. Niekiedy gra jest niewarta świeczki i podejmowanie go jest kompletnym szaleństwem, innym zaś razem może ono zmienić dosłownie wszystko....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-19
Na pewno wielu z was ma tak, że zobaczycie tytuł książki, który was zelektryzuje i macie nieprzemożoną chęć, by po nią sięgnąć i dowiedzieć się jakie kryje w środku cuda. Oczywiście zdarza się, że dana pozycja jest strzałem w dziesiątkę i ani przez sekundę nie żałujecie zainwestowanego w nią czasu oraz niekiedy pieniędzy, ale często jest też tak, iż sromotnie się zawiedziecie, ponieważ środek dalece odbiega od tego, czego oczekiwaliście. "Szyfr magii" zachęcił mnie nie tylko tytułem, ale także okładką, która podziałała na moją wyobraźnię i delikatnie mówiąc ją zagalopowała. Spodziewałam się zgoła innej historii, a dostałam coś, co do teraz wywołuje we mnie mieszane uczucia.
Alicja – świeżo upieczona rozwódka – postanawia odgrodzić się od przeszłości grubą krechą i wrócić do miejsca, gdzie była najszczęśliwsza, a mianowicie do Starych Łąk, które od zawsze kojarzyły jej się z bezinteresowną babciną miłością, ciepłem jej małego domku i opowiadaniami, którymi starsza pani raczyła swoją wnuczkę podczas długich, ciepłych wieczorów. Kobieta nie podejrzewa, że spotkanie na przystanku z tajemniczym Samuelem, będzie początkiem niezwykłej przygody, w której główne skrzypce grać będzie magia.
"Szyfr magii" od razu skojarzył mi się z wszechobecną tajemnicą, która tylko czekała na jej odkrycie. Niczym Sherlock przystąpiłam do tego, by jak najszybciej odszyfrować to, co było zakamuflowane i od początku niedostępne i szczerze mówiąc – poszło mi marnie. Dlaczego? Przede wszystkim irytowała mnie główna bohaterka – jej zachowanie, sposób bycia i wieczne niezdecydowanie sprawiało, że nie raz miałam ochotę cisnąć tę pozycję w kąt. Bardzo łatwo można było się domyślić, co się stanie, gdy na horyzoncie pojawił się przystojny mężczyzna – serio? Nie można było inaczej tego poprowadzić tylko od razu pakować się w wątek romantyczny, który z początku przypominał kiepskie nastoletnie podchody? Zdecydowanie nie tego się spodziewałam. Poza tym – ku mojemu zdumieniu – dopiero w połowie książki dowiedziałam się, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Ślimacze tempo akcji wcale nie poprawiło mi humoru popsutego przez osobę Lilii.
Zamysł na tę powieść autorka miała naprawdę dobry. Tajemniczy strażnicy, Klucze, których owi strażnicy mieli strzec, bractwa kojarzące się z grupami osób oddanymi jednej sprawie i ze wszystkich sił o nią walczącymi – motywy znane, ale ciągle na topie, a jeśli odpowiednio się ich użyje może powstać naprawdę rewelacyjna opowieść. Niestety, zabrakło tutaj postawienia kilkunastu kropek nad „i”.
Sama końcówka zaczęła napawać optymizmem, ponieważ poczułam, że w końcu „coś się ruszyło”. Pojawienie się kilku bohaterów wprowadziło powiew świeżości i – szczerze mówiąc – wolałabym czytać o nich, niż brać udział w zalążkach związku, u którego początku była nienawiść (autentycznie). Nie mam pojęcia czy chwycę za drugi tom powieści, jednak autorce życzę wszystkiego dobrego. Proszę nie zaprzepaścić pisarskiego talentu, aczkolwiek może skierować go w troszkę inną stronę.
Na pewno wielu z was ma tak, że zobaczycie tytuł książki, który was zelektryzuje i macie nieprzemożoną chęć, by po nią sięgnąć i dowiedzieć się jakie kryje w środku cuda. Oczywiście zdarza się, że dana pozycja jest strzałem w dziesiątkę i ani przez sekundę nie żałujecie zainwestowanego w nią czasu oraz niekiedy pieniędzy, ale często jest też tak, iż sromotnie się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Potterowe uniwersum od ponad dwudziestu lat jest stałym elementem mojego życia (i nie tylko mojego). Miłość do bohaterów wyniesiona z książek, przeszła na postacie stricte filmowe, które na oczach miliona fanów zmieniały się, dorastały, poważniały (bądź nie). Nikt nie pomyślał – na początku – tej przygody, jakim fenomenem stanie się Harry Potter, a z pewnością nie domyślali się tego odtwórcy głównych ról, którzy od wczesnych lat musieli się zmagać z łatką młodych czarodziejów. Na szczęście dla nich, nie dali się zaszufladkować i z powodzeniem kontynuują swoją aktorską przygodę. Do tego grona z pewnością można zaliczyć Toma Feltona – odtwórcę roli Draco Malfoya, a jego autobiografia jest gratką nie tylko dla wiernych fanów, ale każdego, kto chciałby poznać tego niezwykłego człowieka, którego nie zmieniła sława ani uwielbienie tłumów.
Nie spodziewałam się, że Tom Felton będzie tak doskonałym mówcą i z niezwykłą szczerością oprowadzi czytelników po całym swoim życiu – niczego nie ukrywając ani tym bardziej nie koloryzując rzeczywistości. "Po drugiej stronie różdżki" jest opowieścią pełną humoru, ciepła, wspomnień a także rozliczenia się z błędami i przyznania do tego, że potrzebuje się pomocy. Tom, w króciutkich rozdziałach, wprowadza czytających do swojego świata – przedstawia swoją rodzinę – braci, dzięki którym nie odbiła mu sodówka oraz rodziców, którzy pomimo rozwodu nie dali mu odczuć, że wychowuje się w niepełnej rodzinie. Opowiada o szkole, pasjach zaszczepionych mu przez braci, kolegach, którym chciał się przypodobać i drobnych ekscesach – teraz wzbudzających śmiech, ale w tamtych czasach będących powodem wstydu i niedowierzania nad własną głupotą.
Tom z wrodzoną sobie nonszalancją opowiada nie tylko o swoich pierwszych chwilach w aktorskim fachu (mniej lub bardziej udanych), przytacza anegdotki z planów filmowych i umożliwia bliższe poznanie aktorów, z którymi przyszło mu pracować. Wyobraźcie sobie, że Alan Rickman robi wam herbatę, a z Richardem Gambonem i Danielem Radcliffrem zażywacie nie zawsze świeżego powietrza (czyt. ćmicie fajki jak kominy). Tom to przeżył i dla niego nie było to nic niezwykłego. Przyjaźnie, które nawiązał w przeciągu 10 lat kręcenia serii o Harrym Potterze przetrwały po dziś dzień, a Emma Watson, dla naszego bohatera jest pokrewną duszą, chociaż na początku ich znajomość wcale nie zapowiadała się rewelacyjnie.
Oczywiście autobiografia ta, nie jest tylko i wyłącznie złożona z samych pozytywów, które wydarzyły się w życiu Toma Feltona. Autor szczerze mówi o destruktywnym wpływie Hollywood, a także o walce z uzależnieniem od alkoholu i depresją. To, że nauczył się o tym mówić i prosić o pomoc, traktuje jako swój sukces i zachęca każdego, by otwarcie przyznawał się do tego, co go boli i z czym sobie nie radzi.
"Po drugiej stronie różdżki" wyróżnia także twarda oprawa oraz znajdujące się w środku fotografie, które zatrzymały na swoich kartkach najważniejsze chwile w życiu Toma. Naprawdę polecam tę pozycję, w której magia miesza się z rzeczywistością i nikt nie widzi w tym nic złego.
Potterowe uniwersum od ponad dwudziestu lat jest stałym elementem mojego życia (i nie tylko mojego). Miłość do bohaterów wyniesiona z książek, przeszła na postacie stricte filmowe, które na oczach miliona fanów zmieniały się, dorastały, poważniały (bądź nie). Nikt nie pomyślał – na początku – tej przygody, jakim fenomenem stanie się Harry Potter, a z pewnością nie domyślali...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-09
Szkoła zwykle kojarzy się z miejscem, w którym uczniowie nie tylko pogłębiają swoją wiedzę, ale również uczą się współdziałania, integracji z drugim człowiekiem, nawiązują pierwsze przyjaźnie, a jedynym niebezpieczeństwem jest możliwość dostania jedynki. Jesteście w stanie sobie wyobrazić inny porządek rzeczy? Taki, w którym szkoła jawi się jako miejsce na wskroś niebezpieczne i nieobliczalne? Gdzie uczniowie każdego dnia i każdej nocy walczą o przetrwanie niepokojeni przez rozliczne potwory tylko czekające na to, aż zostaną sami, by zaatakować znienacka i pozbawić życia adeptów? W Scholomance doświadczycie tego wszystkiego z nawiązką.
El, a w zasadzie Galadriel Higgs nie ma łatwego życia. Ciąży na niej przepowiednia, iż przyczyni się do zniszczenia wszystkich enklaw na świecie, stara się panować nad własną mocą, która miałaby do tego doprowadzić i przeżyć w brutalnym, szkolnym świecie, w którym nie uświadczy się przyjaźni, a priorytetem jest nawiązanie odpowiedniego sojuszu będącego przepustką do tego, by bezpiecznie opuścić mury Scholomance. Gdy Orion Lake niczym książę na białym koniu ratuje ją dwukrotnie przed złowrogami, dziewczyna w pierwszej chwili zamierza go zabić (serio?), jednak z upływem czasu stwierdza, że chłopak może jej się bardzo przydać do osiągnięcia własnych celów. Czy będzie na tyle perfidna, by wykorzystać jedyną osobę, która wydaje się ją akceptować?
"Mroczna wiedza" wciąga od pierwszych stron. Mimo, że spotkałam się z opiniami, że jest ona przeznaczona dla wielbicieli Harry’ego Pottera, nie musicie się martwić. Z powieścią J.K. Rowling łączy ją tylko motyw szkoły, ale nie byle jakiej. W Scholomance czytelnicy nie uświadczą nauczycieli, ani żadnej innej pilnującej porządku kadry. Nauka polega na zgłębianiu podręczników lub wykonywaniu ćwiczeń, którym towarzyszy bezcielesny głos. Miejsce to żyje swoim życiem, a swą energię czerpie z jego adeptów. Szkoły nie można sobie opuścić ot tak. Kończą ją uczniowie, którzy przeżyją absolutorium (a nie dadzą się zabić wcześniej).
Atutem książki jest również mroczny klimat, który wręcz oplata czytelnika swoimi mackami, trzymając go do samego jej końca. Nie znajdziecie tutaj ckliwych i wzruszających opisów, ale strach i grozę czające się na każdej stronie. Naomi Novik doskonale skonstruowała ten osobliwy świat dodając do tego wszystkiego nieco czarnego humoru (za którym wprost przepadam).
Jeśli miałabym powiedzieć cokolwiek o bohaterach, to główny prym wiodą wspomniani wcześniej El i Orion – dosłownie ogień i woda. Ona – wredna, pyskata, niekiedy irytująca, a przy tym tak bardzo pragnąca przynależności i akceptacji; On – prawdziwy człowiek czynu, bohater, złote dziecko, a przy tym chłopak niezwykle skromny i po ludzku miły. Razem stanowią prawdziwą mieszankę wybuchową i tworzą zgrany duet, któremu przyjdzie z niejednym się zmierzyć.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa oprócz egzemplarza recenzenckiego powieści, dostałam również notes to zaklęć i jestem nim autentycznie zachwycona. Uwielbiam takie dodatki do książek i pieczołowicie je kolekcjonuję. Czy zapełnię go kiedyś zapiskami? Kto to wie, na chwilę obecną jest mi szkoda cokolwiek z nim robić.
Dajcie się porwać "Mrocznej wiedzy" – z pewnością tego nie pożałujecie.
Szkoła zwykle kojarzy się z miejscem, w którym uczniowie nie tylko pogłębiają swoją wiedzę, ale również uczą się współdziałania, integracji z drugim człowiekiem, nawiązują pierwsze przyjaźnie, a jedynym niebezpieczeństwem jest możliwość dostania jedynki. Jesteście w stanie sobie wyobrazić inny porządek rzeczy? Taki, w którym szkoła jawi się jako miejsce na wskroś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-05
Długo czekałam na powrót do Doliny Stokrotek, oj długo. Czasami – na krótką chwilę – popadałam w zwątpienie czy kiedykolwiek on nastąpi, ale nigdy nie straciłam nadziei na spotkanie z przyjaciółmi, którzy na stałe zagościli w mojej wyobraźni (podsycanej, co jakiś czas powrotami do pierwszego i drugiego tomu Kroniki skrzatów). W końcu nadszedł dzień, gdy wzięłam w dłonie trzeci tom wyżej wymienionej baśni i przepadłam na długie godziny w krainie, której nie da się zastąpić niczym innym.
Czarodziejka Arabelka poznaje kolejne, pamiętnikowe wspomnienia swojego ukochanego dziadka Gutka. Razem z Amelką przygotowuje się do wielkiej wyprawy, towarzyszy olbrzymowi Teodorowi w niecierpliwym oczekiwaniu na pobudkę ulubionego skrzata Pokrzywka oraz wraz z czarownicą Marbellą pilnuje, by Gustaw w spokoju powracał do zdrowia. Chociaż jest tylko słuchaczką, przeżywa przygody, które dotyczyły jej bliskich tak, jakby sama w nich uczestniczyła, a kto wie ile ich jeszcze będzie aż historia zatoczy koło.
"Kronika skrzatów. Część III: Dolina Stokrotek" to baśń, w której dobroć, serdeczność i oddanie widać na każdej z prawie 600 stron. Czytelnik ma niepowtarzalną okazję zaprzyjaźnić się (o ile nie zrobił tego wcześniej) z Amelką, Teodorem, Rufim i Tulą, wtulić w opiekuńcze ramiona babci Jaśminny oraz mamy Amby, stworzyć coś pięknego, drewnianego z tatą Mobim, wysłuchać niejasnych przepowiedni babci Szagawarry, a także ciekawostek ze skrzaciego świata, które dostarczą wujek Grusznik i Pokrzywek czy nauczyć się czarów razem z Marbellą, Gutkiem i Serafinem. A sposób, w jaki to wszystko jest przedstawione, zmiany, jakie zachodzą w poszczególnych bohaterach i świat, w którym dobro, szlachetność, troska, a przede wszystkim miłość nie są tylko nic nieznaczącymi słowami sprawia, że książkę się nie czyta, a chłonie i to całym sobą.
Niezwykłe jest to, że mimo mnogości postaci, czytający nie będzie miał problemu z zapamiętaniem, kto jest kim – wiedza ta przychodzi naturalnie, a w razie jakichkolwiek wątpliwości zawsze można skorzystać ze spisu znajdującego się na końcu książki. Mało tego zachwyca fakt, iż nikt nie został pominięty. Każdy jest ważny, a jego historia jest częścią całości i nie sposób sobie wyobrazić, by kogokolwiek mogło zabraknąć.
W "Dolinie Stokrotek" nawet teoretycznie najsłabsze ogniwo – ktoś, na kogo nie postawiłoby się złamanego grosza, okazuje się niezbędnym ogniwem, które po prostu trzeba tylko i wyłącznie docenić. Prawidłowością jest także fakt, że bogactwo ani zaszczyty szczęścia nie dają, a co daje? Bycie sobą, okazywanie wszystkim życzliwości i miłosierdzia oraz postępowanie według wcześniej obranych zasad. Dzięki temu można znaleźć przyjaciół na całe życie oraz miłość po kres nieskończoności.
Całości dopełnia przepiękna okładka i ilustracje, które wyszły spod ręki samej autorki. Może jestem mało obiektywna, ale uwielbiam "Kroniki skrzatów" od pierwszego tomu i czekam niecierpliwie na kolejną część. Przecież to wszystko nie mogło się tak skończyć!
Długo czekałam na powrót do Doliny Stokrotek, oj długo. Czasami – na krótką chwilę – popadałam w zwątpienie czy kiedykolwiek on nastąpi, ale nigdy nie straciłam nadziei na spotkanie z przyjaciółmi, którzy na stałe zagościli w mojej wyobraźni (podsycanej, co jakiś czas powrotami do pierwszego i drugiego tomu Kroniki skrzatów). W końcu nadszedł dzień, gdy wzięłam w dłonie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-27
Nigdy nie jest się za dorosłym na to, by wejść do świata tak dobrego i przejmującego na wskroś, że najchętniej wcale by się go nie opuszczało; do miejsca, w którym skrzaty, nimfy wodne i olbrzymy żyją w przyjaźni nie tylko ze sobą, ale również i z ludźmi otaczającymi ich niesamowitą troską i przywiązaniem, czy w końcu do krainy, która mroczna wydaje się tylko na początku, a zamieszkujące ją zło wcale nie jest takie złe – chociaż na pierwszy rzut odnosi się zupełnie inne wrażenie.
Dawno, dawno temu, w niegdyś pięknej Dolinie Stokrotek mieszkała babcia Jaśminna, jej wnuczka Amelka i ich czworonożna przyjaciółka Tula. Niestety były one jedynymi mieszkankami tego tętniącego onegdaj życiem miejsca, otoczonego obecnie ze wszystkich stron nieprzeniknioną mgłą. Początkiem końca tej niezwykłej krainy okazało się niesłuszne oskarżenie olbrzymów o wyrządzenie szkód mieszkańcom doliny, a co za tym idzie zerwanie wszelkich kontaktów z tymi wielkimi przyjaciółmi. Następstwem tych okrutnych pomówień było nie tylko tajemnicze zniknięcie wszystkich sąsiadów, ale także pojawienie się przytłaczającej szarości. Jak to możliwe? Otóż gdy w grę wchodzi czarna magia, wszystko jest dopuszczalne. Czy tajemnicza przepowiednia mówiąca o tym, że mała dziewczynka będzie w stanie pokonać zło czające się na każdym kroku, w końcu się spełni? Czy wielkie serce Amelki będzie w stanie przełamać ciągnącą się od lat klątwę?
Kroniki skrzatów to idealna lektura dla milusińskich, ale tych troszkę starszych (trudno mi powiedzieć, nie będąc mamą, czy maluch będzie w stanie skupić się na jednolitej historii, nawet jeśli jest napisana w sposób jak najbardziej przystępny) dziewcząt, jak i chłopców, ponieważ opowieść w niej zawarta prowadzona jest z perspektywy Amelki, olbrzyma Teodora, a w dalszej części Ślizgutka Gucia. Dzięki temu młodzi czytelnicy mają okazję poznać nie tylko poszczególnych bohaterów książki (ich bliskich i przyjaciół także), ale również zapałać do nich sympatią. Co więcej, wiadomo nie od dziś, że dobrocią, wrażliwością, troskliwością i wytrwałością – jakimi charakteryzują się główne postacie – można zdziałać o wiele więcej niż okazywaniem złości, niezadowolenia czy frustracji (jest to pouczające nawet dla dorosłych).
Bardzo podobało mi się także nawiązanie do opieki nad zwierzętami – każdy z bohaterów miał swojego pupila, który wymagał tak samo dużo opieki, zainteresowania i miłości, co mały człowiek. Książka uczy, że mieć zwierzę, to nie tylko przyjemność, ale przede wszystkim obowiązek. Przygotowuje i uczy do roli właściciela, a to jest bardzo ważne – tym bardziej teraz, gdy czworonożni podopieczni często traktowani się w sposób przedmiotowy.
Nie mogę również pominąć postaci Marbelli, która – według mnie – była najbarwniejszą osobą w całej powieści. Jej złożoność, wewnętrzna walka i złość poprzetykana odruchami dobra sprawiły, że poświęciłam dużo więcej uwagi jej niż całej wyidealizowanej reszcie.
Na uwagę zasługuje także wydanie baśni – okładka ze skrzydełkami (uwielbiam takie) i znajdujące się wewnątrz rysunki wykonane przez samą autorkę, a także jej styl pisania, jak najbardziej przystępny i niezwykle obrazowy, przyczyniają się do tego, że czytający bez najmniejszych trudności może wyobrazić sobie przeżywane przez bohaterów przygody, a króciutkie rozdziały sprawiają, że bez problemów można odłożyć czytanie na wieczór następny – bo Kroniki Skrzatów są doskonałą lekturą do poduszki.
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/04/kroniki-skrzatow-marbella-atabe/
Nigdy nie jest się za dorosłym na to, by wejść do świata tak dobrego i przejmującego na wskroś, że najchętniej wcale by się go nie opuszczało; do miejsca, w którym skrzaty, nimfy wodne i olbrzymy żyją w przyjaźni nie tylko ze sobą, ale również i z ludźmi otaczającymi ich niesamowitą troską i przywiązaniem, czy w końcu do krainy, która mroczna wydaje się tylko na początku, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-18
Po wymuszonej za czasów szkolny lekturze "Zbrodni i kary" i unikaniu jak ognia pisarzy klasycznych, zaintrygowałam się "Opowieściami fantastycznymi" właśnie przez drugi człon tytułu „fantastyczne” i postanowiłam dać szansę mistrzowi Dostojewskiemu, o którym mówi się, że jest jednym z najwybitniejszych autorów w dziejach literatury światowej. Nie powiem, że zmitrężyłam czas przy lekturze książki, ale to zdecydowanie nie moja bajka.
Zbiór ośmiu opowiadań wprowadza czytelników w świat niezwykle dokładnej, rosyjskiej rzeczywistości. Główną rolę odgrywają w nich ludzie z różnych klas społecznych, których łączą dość niezwykłe przypadłości stricte psychiczne – nie, to w żadnym razie nie są wariaci, a ludzie obdarzeni umiejętnością filozoficznego rozkładania na części pierwsze własnego życia, realiów, w jakich przyszło im egzystować oraz niekiedy wyobraźnią, dzięki której ich umysły są na tyle plastyczne, że nic nie jest ich w stanie zdziwić, (chociaż sami często nazywani są dziwakami).
Skupiając się na samych opowiadaniach, rozgrywają się one na pograniczu jawy i snu. Sam autor twierdzi, że czasem do zasłyszanych gdzieś historii dopisał zakończenie, które dla niego byłoby całkiem możliwe ("Stuletnia") czy własne przeżycia, gdy spędził cztery lata zesłany na Syberię ("Chłop Mareusz") obcując z ludźmi przeróżnej maści i próbując ich w jakikolwiek sposób zrozumieć i nie oceniać. Nieobcy jest Dostojewskiemu motyw samobójstwa (w tym jednego udanego), a "Potulna" jest tragiczną historią uderzającą najbardziej w niezależność kobiet. Ba przekonanie, że niewiasty nie są w stanie zrozumieć najprostszych rzeczy, a wyższość mężczyzn nad nimi jest wręcz namacalna sprawia, że chciałoby się zagryźć zęby ze złości. Równie wstrząsającym opowiadaniem jest "Chłopczyk na gwiazdce u Pana Jezusa", przedstawiające namacalną różnicę między bogatymi a najuboższymi oraz to, że bieda dotyka nie tylko dorosłych, ale również najmłodszych, którym owi dorośli winni zapewnić wszystko a nawet więcej.
Fantastyki – jak dla mnie – było tutaj tyle, co kot napłakał. Tylko "Bobek" zawarł w sobie to, czego w sumie oczekiwałam po pozycji o takim tytule – było zabawnie i dość nietypowo, ponieważ okazało się, że zmarli po śmierci mają bardzo bogate życie cmentarne. Niestety jedno opowiadanie nie było w stanie sprostać moim oczekiwaniom.
Nie mniej warto zapoznać się z tą pozycją i samemu ją ocenić.
Po wymuszonej za czasów szkolny lekturze "Zbrodni i kary" i unikaniu jak ognia pisarzy klasycznych, zaintrygowałam się "Opowieściami fantastycznymi" właśnie przez drugi człon tytułu „fantastyczne” i postanowiłam dać szansę mistrzowi Dostojewskiemu, o którym mówi się, że jest jednym z najwybitniejszych autorów w dziejach literatury światowej. Nie powiem, że zmitrężyłam czas...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-31
Wybory są tym, co powszechne w ludzkim życiu. Zazwyczaj nie da się przed nimi uciec, ani tym bardziej zrzucić ich na kogoś innego. Niekiedy wybór podejmuje się pod wpływem chwili i jest to najlepsze, co mogłoby się kiedykolwiek, komukolwiek przydarzyć. Innym razem potrzeba naprawdę wiele czasu i przemyśleń, by wybór nie stał się błędem rzutującym na całe życie. Jedno jest pewne. Nigdy nie należy zdawać się na ślepy los. W końcu wolna wola i zdolność myślenia do czegoś zobowiązuje.
Wydawać by się mogło, że po zwycięstwie w Caravalu, zniknięciu z radaru apodyktycznego ojca i wyjaśnieniu wielu niedomówień oraz kłamstw, Scarlett i Tella zaznają odrobiny luksusu, jakim jest spokój i zajmą się odbudową własnego życia. Niestety desperackie aczkolwiek nierozważne zachowanie młodszej z sióstr (chociaż w dobrej wierze) zmusza ją do tego, by po raz kolejny uczestniczyć w Caravalu, a nawet go wygrać, gdyż stawką jest to, co najcenniejsze – ludzkie życie, a nawet dwa. Czas gra tu drugie skrzypce, a decyzje, które będzie zmuszona podjąć Donatella zważając na jego upływ, mogą położyć się cieniem na dalszych losach jej rodziny i nie tylko.
Drugi tom cyklu "Caraval" – "Legenda" – przenosi czytelników do stolicy Imperium Równikowego, która mami swoim przepychem, zachwyca różnorodnością i sprawia, że chciałoby się dogłębnie poznać każdy jej zakątek. Jest idealnym miejscem, by Mistrz Legenda po raz kolejny zachwycił wszystkich swoimi umiejętnościami i magią, która tylko czeka na to, by móc wydostać się na światło księżycowe. Po raz kolejny odbiorcy mają okazję zasmakować się grze będącej ułudą prawdziwego życia, z tym, że akurat tutaj wkrada się element, który całkowicie zmienia zapatrywanie na całokształt przedstawienia.
"Pozwól kłamstwu tak się rozpanoszyć, by przestało cię uwierać, a wtedy sama w nie uwierzysz."
Tym razem czytający mają okazję poznać bliżej Tellę, która na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie trzpiotki, której w głowie tylko i wyłącznie dobra zabawa oraz brak reguł. Okazuje się, że dziewczyna jest nie tylko wojowniczką, ale również oddaną siostrą i córką. Wyrzuca sobie, że jej postępowanie w przeszłości, doprowadziło do rozłamu w rodzinie i za wszelką cenę stara się to naprawić. Nieprzepracowana dziecięca trauma tkwi w niej jak zadra i tylko pojawienie się osoby, która ją zadała, może uleczyć duszę kobiety.
Oczywiście pojawia się i męskie ramię, które nie należy do Juliana, a Dantego. Na całe szczęście nie ma tutaj aż tak namacalnego wątku miłosnego jak, w "Caravalu", aczkolwiek chemia między Tellą a Dantem wyczuwalna jest na kilometr. Krążą wokół siebie, zaczepiają i się ze sobą droczą. Ktoś z boku powiedziałby, „kto się czubi, ten się lubi” – oboje doskonale wpasowują się w to przysłowie.
Tak jak w poprzedniej części, w niektórych momentach jest niebezpiecznie, a groza staje się wręcz namacalna pod postacią starodawnych bóstw, które pragnął odzyskać pełnie mocy, a co za tym idzie władanie nad całym gatunkiem ludzkim. Mojrowie są koszmarem samym w sobie, a ludzie są dla nich tylko i wyłącznie pionkami służącymi do krwawej zabawy. Wprowadzenie ich do książki sprawiło, że stała się ona jeszcze bardziej mroczniejsza.
Całości dopełnia przepiękna, wytłaczana okładka ze skrzydełkami. Osobiście uwielbiam książki, które kontentują mój zmysł estetyczny i rewelacyjnie prezentują się na półce. Jestem w trakcie czytania trzeciego tomu "Caravalu", więc recenzja już wkrótce.
Wybory są tym, co powszechne w ludzkim życiu. Zazwyczaj nie da się przed nimi uciec, ani tym bardziej zrzucić ich na kogoś innego. Niekiedy wybór podejmuje się pod wpływem chwili i jest to najlepsze, co mogłoby się kiedykolwiek, komukolwiek przydarzyć. Innym razem potrzeba naprawdę wiele czasu i przemyśleń, by wybór nie stał się błędem rzutującym na całe życie. Jedno jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-28
2023-01-27
2021-08-16
W dzisiejszych czasach pojęcie zwykłej ludzkiej życzliwości, bezinteresownej pomocy czy troski o los drugiego człowieka powoli odchodzą do zamierzchłej przeszłości. Pęd życia, pogoń za pieniądzem i własne problemy sprawiają, że coraz rzadziej zwraca się uwagę na to, co dzieje się poza środowiskiem, w którym na co dzień obracają się ludzie. Smutne, ale i realia, w których obecnie przyszło żyć społeczności także nie napawają optymizmem. Na całe szczęście nasi rodzimi autorzy nie ustają w wysiłkach, by bohaterowie ich książek byli takimi ludźmi, których trochę brakuje w rzeczywistości. Taka jest właśnie Dora Wilk i za to Anecie Jadowskiej serdecznie dziękuje.
Na gniazdo Gajusza znajdujące się w Trójprzymierzu bada blady strach. Samobójstwa wampirów nie zdarzają się często, ale sześć w przeciągu sześciu tygodni to tak nietypowe, że aż nieprawdopodobne. Ściągnięta do pomocy przez swojego wampirzego syna, Dora będzie miała nie lada zagwostkę (a czy to pierwszy raz?), a przywódca krwiopijców wcale nie będzie ułatwiał jej zadania. Na całe szczęście kobieta będzie mogła liczyć nie tylko na członków własnego Triuwiratu, ale także stada, które w końcu zacznie upominać się o swojego alfę. Okaże się, że stracie z antagonistą to tylko wierzchołek góry lodowej, której zatopienie może poprowadzić bohaterkę na sam dół, ku zagładzie.
"Wszystko zostaje w rodzinie", to czwarty tom "Heksalogii o Dorze Wilk", którą uwielbiam od samego początku, chociaż nie od niej zaczęłam przygodę z powieściami Anety Jadowskiej. Naprawdę chciałoby się mieć takiego człowieka w swoim otoczeniu – nieustępliwego, bezkompromisowego (gdy trzeba) ale przede wszystkim stawiającego dobro drugiego człowieka ponad własnym, troskliwego i tak po ludzku mającego serce po właściwej stronie. Dora jest człowiekiem czynu, a że przyciąga kłopoty i dziwne sytuacje jak magnes – cóż, taki właśnie jej urok. Nie da się zamknąć tej kobiety w sztywne ramy, a ci, którzy próbują bardzo szybko dostają wykop z jej życia. Starzy przyjaciele przeplatają się z nowymi, którzy także wprowadzają spore zamieszanie w przedstawianą historie, ale dzięki temu staje się ona jeszcze ciekawsza.
Nie wiem, dlaczego tak bardzo emocjonalnie podchodzę do "Heksalogii". To już kolejny tom, przy lekturze którego łzy leciały mi jak grochy na przemian z salwami śmiechu. Huśtawka nastrojów gwarantowana, a magia wiedźmy płodności działa nawet wtedy, gdy wiedźma jest w nastroju na kubełek lodów, koc i łzawe filmy o nieszczęśliwej miłości.
"Wszystko zostaje w rodzinie" jest powieścią o rodzinie, ale nie tej połączonej więzami krwi, ale więzami o wiele silniejszymi, bo opierającymi się na wyborze, o przynależności ponad podziałami rasowymi, o przyjaźni na śmierć i życie oraz miłości, która czasem powoduje cierpienie. Bezapelacyjnie wielbię!
PS. I Baal też jest – dla zainteresowanych xD (musiałam to dodać, wybaczcie).
W dzisiejszych czasach pojęcie zwykłej ludzkiej życzliwości, bezinteresownej pomocy czy troski o los drugiego człowieka powoli odchodzą do zamierzchłej przeszłości. Pęd życia, pogoń za pieniądzem i własne problemy sprawiają, że coraz rzadziej zwraca się uwagę na to, co dzieje się poza środowiskiem, w którym na co dzień obracają się ludzie. Smutne, ale i realia, w których...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Teatr łączy w sobie umiłowanie sztuki i to tej naprawdę wysokich lotów, zachwyt nad dziełami, które na deskach teatru nabierają innego wydźwięku, kreacjami aktorów – tak niepowtarzalnymi, ponieważ kostiumolodzy wkładają w nie całe swoje serce oraz talentem, – ponieważ teatr nie wybacza błędów i tylko ktoś z olbrzymim potencjałem jest w stanie porwać za sobą publiczność i sprawić, że jego gra zostanie zapamiętana po wsze czasy. Zawsze traktowałam to miejsce jak coś magicznego i nierzeczywistego, nawet się nie spodziewając, że trafi w moje ręce "Caraval", który od pierwszych stron olśnił mnie przepychem, zaintrygował tajemniczością oraz zirytował – oj tak, akurat irytacja towarzyszyła mi przez większą część powieści, ale i tak było warto dać się porwać Mistrzowi Legendzie.
Scarlett i jej młodsza siostra Tella zamieszkują Trisdę – jedną z Wysp Podbitych będącą częścią Imperium Meridian, którą zarządza ich skory do agresji ojciec – Marcello Dragna. Nie traktują tego miejsca jak dom, a raczej jak więzienie, z którego nie sposób się wydostać. Dorastając bez matki, pod czujnym okiem apodyktycznego gubernatora, dziewczyny mogą liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Wydawać by się mogło, że ich sytuację zmieni rychłe zamążpójście starszej z sióstr, w którym Scarlett wypatruje ocalenia nie tylko dla siebie, ale także dla Telli, jednak przewrotny los ma swoje własne plany odnośnie obu panien. Otrzymane zaproszenie na wymarzone widowisko zwane Caravalem oraz pojawienie się tajemniczego Juliana będzie stanowiło zwrot w życiu, o jaki prosiły panny Dragna. Pytanie tylko czy obie wyjdą z tego cało?
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że pierwszy tom cyklu "Caraval" będzie książką tak dobrą, od której w sumie ciężko było mi się oderwać. Dlaczego? Ponieważ okrutnie działała mi na nerwy jedna z głównych bohaterek, a mianowicie Scarlett. Oczywiście zrozumiałe było, dlaczego dziewczyna zachowywała się z ostrożnością graniczącą z nudą, do wszystkiego podchodziła z dużą dozą niepewności, wręcz bała się głośniej odetchnąć, by nie sprowokować ojca do wybuchu gniewu, ale na dłuższą metę nie można było nazwać tego życiem tylko trwaniem w poczuciu beznadziejności. Wiarę przywraca Donatella, która – mimo ciążącego strachu stawia wszystko na jedną kartę, a dzięki swojemu sprytowi, wyrywa Scarlett z marazmu fundując jej prawdziwy rollercoster. Siostrzana więź stanowi główny wątek tej powieści. Panny Dragna mogą nie być blisko siebie, ale wszystkie decyzje, jakie obie podejmują mają na celu dobro tej drugiej.
Sam Caraval jest nieprzewidywalny, a przez to niebezpieczny. W słowniku uczestników gry, nie ma najmniejszej wzmianki o zaufaniu, a reguła jest tylko i wyłącznie jedna: gra zaczyna się o zachodzie słońca. Magia wyczuwalna jest na każdym kroku, ale niesie ze sobą bardzo zgubne skutki – kto raz da się jej porwać, może gorzko tego pożałować.
Poza wspomnianą już fazą irytacji, do reszty nie można się przyczepić. Krótkie, acz treściwe rozdziały ułatwiają czytanie, bohaterowie są tak rewelacyjnie opisani, że mimo ich wielości nie ma żadnego problemu w pogubieniu się kto jest kim, a sam Mistrz Legenda… trudno powiedzieć, czy jest postacią pozytywną czy negatywną – jest aktorem kreującym swoją rolę w zależności od sytuacji – to właśnie on oddziałuje na wyobraźnię jak nikt inny w tej powieści.
Nie żałuję, że zaczęłam przygodę z Caravalem i z pewnością będę ją kontynuować.
Teatr łączy w sobie umiłowanie sztuki i to tej naprawdę wysokich lotów, zachwyt nad dziełami, które na deskach teatru nabierają innego wydźwięku, kreacjami aktorów – tak niepowtarzalnymi, ponieważ kostiumolodzy wkładają w nie całe swoje serce oraz talentem, – ponieważ teatr nie wybacza błędów i tylko ktoś z olbrzymim potencjałem jest w stanie porwać za sobą publiczność i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-15
2023-01-16
Targaryenowie, Lannisterowie czy Starkowie to nazwiska budzące powszechny szacunek, niekiedy strach, a przede wszystkim pobudzające wyobraźnię działającą jakby nie było w oparciu o serialowe dzieła. Ale przecież bohaterowie ci nie wzięli się znikąd, prawda? Osoby, które zastanawiają się skąd w ogóle dynastia Targaryenów wzięła się w Westeros, zainteresują się zapewne "Panowaniem smoka" wydanym przez wydawnictwo Zysk, będącym swoistym kompendium wiedzy odsłaniającym historię tego znakomitego rodu.
Niektórych może zasmucić fakt, że "Panowanie smoka" nie jest powieścią w stylu "Pieśni Lodu i Ognia", a olbrzymim (i to dosłownie) przewodnikiem dokumentującym pierwszą połowę dziejów władania Targaryenów w Westeros, począwszy od podboju Aegona I aż po kres regencji Aegona III. Po początkowym zapoznaniu się z krótką historią każdego z Siedmiu Królestw, które z mniejszym bądź większym powodzeniem podbili Targaryenowie, czytelnicy zostają „wrzuceni” w świat dworskich intryg, sojuszy (niekoniecznie tych szlachetnych), krwawych walk o sukcesję, zdrad – także wśród bliskich i mogłoby się wydawać najbardziej zaufanych ludzi – czy brutalności, wcale nieukrytej i przedstawionej, jako dzika, nieokiełznana siła.
Chronologia wydarzeń oraz ich szczegółowość może przytłoczyć i spowodować w głowie prawdziwy mętlik aczkolwiek, gdy wpadnie się w tryb czytania, nawet takie mankamenty przestają mieć znaczenie (tym bardziej, że na końcu przewodnika rozrysowano drzewo genealogiczne dynastii, więc zawsze można się nim wspomóc). Autor skupia się nie tylko na tym, co najistotniejsze, ale także pokazuje, że coś, co można traktować, jako „drugie tło”, jest nie mniej ważne dla całej opowieści.
Oprócz bardzo drastycznych sytuacji, czytelnicy są świadkami rozlicznych ślubów, narodzin dzieci, wykluwania się smoków (a owszem małe smoczątka również się pojawiają). Mogą zapoznać się również z valeyriańskimi zwyczajami, (z których wynika m.in. fakt zawierania małżeństw między rodzeństwem) czy historią powstania Żelaznego Tronu, tak istotnego dla wszystkich powieści G.R.R. Martina.
Nie sposób nie wspomnieć o przepięknych ilustracjach, które naprawdę cieszą oczy, gdy się je ogląda. Niezwykły koloryt, szczegółowość, bardzo dobrej jakości papier i fakt, że książka jest zszyta, a nie sklejona (co akurat mnie ułatwiło czytanie, bo trzymałam ją zazwyczaj na kolanie – rym niezamierzony) sprawia, że pozycja ta nie tylko idealnie prezentuje się na półce, ale również może stać się doskonałym prezentem, który z pewnością ucieszy obdarowanego. Czekam niecierpliwie na kolejną część i mam nadzieję, że już wkrótce będę mogła wziąć ją w swoje dłonie.
Targaryenowie, Lannisterowie czy Starkowie to nazwiska budzące powszechny szacunek, niekiedy strach, a przede wszystkim pobudzające wyobraźnię działającą jakby nie było w oparciu o serialowe dzieła. Ale przecież bohaterowie ci nie wzięli się znikąd, prawda? Osoby, które zastanawiają się skąd w ogóle dynastia Targaryenów wzięła się w Westeros, zainteresują się zapewne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-13
2023-01-09
Noc wigilijna kojarzy się zwykle z ciepłem domowego ogniska, rodzinną, niczym niezmąconą atmosferą i świętem, na które czeka się niecierpliwie przez cały rok. Ale czy komukolwiek przyszło do głowy, że w tą sielską otoczkę można wpleść opowieści o duchach? A owszem. Okazuje się, że dla wielu pisarzy okres świąteczny jest wyjątkowo płodny, jeśli chodzi o opowiadania z dreszczykiem, a "Duchy nocy wigilijnej" są tego doskonałym przykładem.
Antologia ta jest zbiorem rewelacyjnie wydanych jedenastu klasycznych opowiadań grozy, w których dawni mistrzowie pióra tj.: Jan Barszczewski, Aleksander Bestużew, John Meade Falkner, Alfred McLelland Burrage, Catherine Anne Crowe, Jerome K. Jerome, Bernard Capes czy Frank Cowper ukazują swój niesamowity kunszt pisarski łącząc nadprzyrodzone z rzeczywistym, oddając przy tym jak nikt inny ducha minionej epoki.
Opowiadania zawarte w niniejszej książce podkreślają, jak istotna była wiara katolicka dla ludzi urodzonych w epoce wiktoriańskiej oraz żyjących w tym samym czasie na ziemiach polskich. Na każdym kroku bohaterowie opowiadań podkreślają znaczne różnice między przeszłością a czasami obecnymi – chodzi głównie o zachowanie, sposób bycia i obyczajność ludzką.
Miłe dla oka były również nawiązania do mitologii słowiańskiej (w opowiadaniu J. Barszczewskiego) traktujące o leszym, żmiju czy wilkołakach oraz starodawne noworoczne wróżby obiecujące dobro i chwałę niespotykane już w dzisiejszych czasach.
Jeśli chodzi o same duchy występujące w opowiadaniach, to spotkać można tutaj byty wszelakiej maści – rzucające przedmiotami poltergeisty, dusze będące niewidocznymi namiastkami dawnych osobowości, a nawet duchy, które w sposób namacalny można było zobaczyć i wejść z nimi w konwersację. Działają one na ludzi w przeróżny sposób – wpływają na psychikę powodując tym niesamowite spustoszenia w organizmach, wzbudzają irracjonalne lęki czy zmuszają bohaterów do czynów, który na zdrowy rozum nigdy by nie popełnili. Dzięki temu nie sposób się nudzić, a różnorodność sprawia, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.
Nie powiem, że nie przechodziły mnie ciarki przy lekturze niektórych opowiadań, a że z reguły należę do osób nieco strachliwych, jak najszybciej starałam się je przeczytać (i to przy włączonym świetle).
Całość okrasza przepiękny język, który chce się chłonąć i jak najdłużej z nim obcować. Gorąco polecam i niecierpliwie czekam na kolejne pozycje składające się na serię "Wigilijne strachy".
Noc wigilijna kojarzy się zwykle z ciepłem domowego ogniska, rodzinną, niczym niezmąconą atmosferą i świętem, na które czeka się niecierpliwie przez cały rok. Ale czy komukolwiek przyszło do głowy, że w tą sielską otoczkę można wpleść opowieści o duchach? A owszem. Okazuje się, że dla wielu pisarzy okres świąteczny jest wyjątkowo płodny, jeśli chodzi o opowiadania z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wszystko, co dobre, szybko się kończy i chociaż możemy się z tym nie zgadzać, ba, nawet czasem buntować, to na nic się zda nasze utyskiwanie – taka jest kolej rzeczy. Jako mól książkowy odczuwam to z niejako podwójnym natężeniem (zapewne nie tylko ja), ponieważ nie znoszę żegnać się z bohaterami, którzy przypadli mi do gustu. Oczywiście zawsze można do nich wrócić, by ponownie zagłębić się w ich przygodach, jednak każdy wie, że nie jest to już to samo. Czy byłam na "Żmijątko"? Jak najbardziej. Czy spodziewałam się takiego zakończenia? O losie, nie! Ale to świadczy tylko i kunszcie autorki, że potraf zaskoczyć i to w taki sposób.
Wydawać by się mogło, że Biwia – po tylu zawirowaniach – w końcu zazna spokoju i wieść będzie niezmącony żywot u boku ukochanego, wykonując powierzone jej przed laty zadania, z takim zapałem, z jakim podchodziła do nich jej poprzedniczka. Niestety wszystko zmienia nieoczekiwana wizyta jednego z jej synowców – Jaropełka – który występując przeciwko Welesowi naraża się na jego gniew i tym samym pakuje w olbrzymie kłopoty. W przemyskim grodzie i jego okolicach również nie dzieje się dobrze – coraz rychlejsze widmo suszy, a co za tym idzie głodu, niesie ze sobą blady strach i obawę przed przyszłością. A dziewczę, które się pojawia (i przez które Żmijątko ma takie problemy) wcale nie jest takie czyste i niewinne jakby się mogło wydawać. Czy Biwia zdoła pomóc nie tylko sobie, ale przede wszystkim swoim bliskim?
Nie ukrywam, że z niecierpliwością czekałam na trzeci tom cyklu "Wiedma", ponieważ od wielu lat tematyka słowiańska jest mi niezwykle bliska. Nie zawiodłam się jeśli chodzi o zachłyśnięcie się „słowiańskością” w pełnym tego słowa znaczeniu. Słowiańskie rytuały ściśle związane z wierzeniami i zwyczajami, magiczne istoty – nie tylko te przyjazne, jak domownik – ale także te wzbudzające słuszny niepokój, a przede wszystkim język, dzięki któremu choć przez chwilę jesteśmy w stanie przenieść się w tamte czasy sprawiają, że książkę czyta się praktycznie jednym tchem.
Słusznie jest wspomnieć o tym, że z każdym kolejnym tomem postacie ewoluują, ale przy tym nie tracą nic ze swojego prawdziwego „ja”. Chłopcy mężnieją i stają się prawdziwymi wojami, mężczyźni dopuszczają do swojej świadomości, że mają godnych następców, a sama Biwia – chociaż bardziej doświadczona i dojrzała, starająca się ze wszystkich sił postępować jak należy, nadal popełnia błędy i daje się ponieść własnemu temperamentowi, co nie zawsze wychodzi jej na dobre.
"Żmijątko" to także powieść traktująca o dokonywaniu wyborów i późniejszym zmaganiu się z ich następstwami. Te z kolei nie zawsze będą niosły ze sobą radość i szczęście, ale także zwątpienie, smutek czy wzięcie na swoje barki ciężaru odpowiedzialności.
Myślę, że nie po raz ostatni trzymałam w ręku książkę, która wyszła spod pióra Moniki Maciewicz. I w sumie nie mogę się doczekać kolejnych przygód, w które zabierze czytelników autorka w swoich kolejnych powieściach.
Wszystko, co dobre, szybko się kończy i chociaż możemy się z tym nie zgadzać, ba, nawet czasem buntować, to na nic się zda nasze utyskiwanie – taka jest kolej rzeczy. Jako mól książkowy odczuwam to z niejako podwójnym natężeniem (zapewne nie tylko ja), ponieważ nie znoszę żegnać się z bohaterami, którzy przypadli mi do gustu. Oczywiście zawsze można do nich wrócić, by...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to