-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2023-06-07
2023-03-05
Długo czekałam na powrót do Doliny Stokrotek, oj długo. Czasami – na krótką chwilę – popadałam w zwątpienie czy kiedykolwiek on nastąpi, ale nigdy nie straciłam nadziei na spotkanie z przyjaciółmi, którzy na stałe zagościli w mojej wyobraźni (podsycanej, co jakiś czas powrotami do pierwszego i drugiego tomu Kroniki skrzatów). W końcu nadszedł dzień, gdy wzięłam w dłonie trzeci tom wyżej wymienionej baśni i przepadłam na długie godziny w krainie, której nie da się zastąpić niczym innym.
Czarodziejka Arabelka poznaje kolejne, pamiętnikowe wspomnienia swojego ukochanego dziadka Gutka. Razem z Amelką przygotowuje się do wielkiej wyprawy, towarzyszy olbrzymowi Teodorowi w niecierpliwym oczekiwaniu na pobudkę ulubionego skrzata Pokrzywka oraz wraz z czarownicą Marbellą pilnuje, by Gustaw w spokoju powracał do zdrowia. Chociaż jest tylko słuchaczką, przeżywa przygody, które dotyczyły jej bliskich tak, jakby sama w nich uczestniczyła, a kto wie ile ich jeszcze będzie aż historia zatoczy koło.
"Kronika skrzatów. Część III: Dolina Stokrotek" to baśń, w której dobroć, serdeczność i oddanie widać na każdej z prawie 600 stron. Czytelnik ma niepowtarzalną okazję zaprzyjaźnić się (o ile nie zrobił tego wcześniej) z Amelką, Teodorem, Rufim i Tulą, wtulić w opiekuńcze ramiona babci Jaśminny oraz mamy Amby, stworzyć coś pięknego, drewnianego z tatą Mobim, wysłuchać niejasnych przepowiedni babci Szagawarry, a także ciekawostek ze skrzaciego świata, które dostarczą wujek Grusznik i Pokrzywek czy nauczyć się czarów razem z Marbellą, Gutkiem i Serafinem. A sposób, w jaki to wszystko jest przedstawione, zmiany, jakie zachodzą w poszczególnych bohaterach i świat, w którym dobro, szlachetność, troska, a przede wszystkim miłość nie są tylko nic nieznaczącymi słowami sprawia, że książkę się nie czyta, a chłonie i to całym sobą.
Niezwykłe jest to, że mimo mnogości postaci, czytający nie będzie miał problemu z zapamiętaniem, kto jest kim – wiedza ta przychodzi naturalnie, a w razie jakichkolwiek wątpliwości zawsze można skorzystać ze spisu znajdującego się na końcu książki. Mało tego zachwyca fakt, iż nikt nie został pominięty. Każdy jest ważny, a jego historia jest częścią całości i nie sposób sobie wyobrazić, by kogokolwiek mogło zabraknąć.
W "Dolinie Stokrotek" nawet teoretycznie najsłabsze ogniwo – ktoś, na kogo nie postawiłoby się złamanego grosza, okazuje się niezbędnym ogniwem, które po prostu trzeba tylko i wyłącznie docenić. Prawidłowością jest także fakt, że bogactwo ani zaszczyty szczęścia nie dają, a co daje? Bycie sobą, okazywanie wszystkim życzliwości i miłosierdzia oraz postępowanie według wcześniej obranych zasad. Dzięki temu można znaleźć przyjaciół na całe życie oraz miłość po kres nieskończoności.
Całości dopełnia przepiękna okładka i ilustracje, które wyszły spod ręki samej autorki. Może jestem mało obiektywna, ale uwielbiam "Kroniki skrzatów" od pierwszego tomu i czekam niecierpliwie na kolejną część. Przecież to wszystko nie mogło się tak skończyć!
Długo czekałam na powrót do Doliny Stokrotek, oj długo. Czasami – na krótką chwilę – popadałam w zwątpienie czy kiedykolwiek on nastąpi, ale nigdy nie straciłam nadziei na spotkanie z przyjaciółmi, którzy na stałe zagościli w mojej wyobraźni (podsycanej, co jakiś czas powrotami do pierwszego i drugiego tomu Kroniki skrzatów). W końcu nadszedł dzień, gdy wzięłam w dłonie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-28
2023-01-27
2021-08-16
W dzisiejszych czasach pojęcie zwykłej ludzkiej życzliwości, bezinteresownej pomocy czy troski o los drugiego człowieka powoli odchodzą do zamierzchłej przeszłości. Pęd życia, pogoń za pieniądzem i własne problemy sprawiają, że coraz rzadziej zwraca się uwagę na to, co dzieje się poza środowiskiem, w którym na co dzień obracają się ludzie. Smutne, ale i realia, w których obecnie przyszło żyć społeczności także nie napawają optymizmem. Na całe szczęście nasi rodzimi autorzy nie ustają w wysiłkach, by bohaterowie ich książek byli takimi ludźmi, których trochę brakuje w rzeczywistości. Taka jest właśnie Dora Wilk i za to Anecie Jadowskiej serdecznie dziękuje.
Na gniazdo Gajusza znajdujące się w Trójprzymierzu bada blady strach. Samobójstwa wampirów nie zdarzają się często, ale sześć w przeciągu sześciu tygodni to tak nietypowe, że aż nieprawdopodobne. Ściągnięta do pomocy przez swojego wampirzego syna, Dora będzie miała nie lada zagwostkę (a czy to pierwszy raz?), a przywódca krwiopijców wcale nie będzie ułatwiał jej zadania. Na całe szczęście kobieta będzie mogła liczyć nie tylko na członków własnego Triuwiratu, ale także stada, które w końcu zacznie upominać się o swojego alfę. Okaże się, że stracie z antagonistą to tylko wierzchołek góry lodowej, której zatopienie może poprowadzić bohaterkę na sam dół, ku zagładzie.
"Wszystko zostaje w rodzinie", to czwarty tom "Heksalogii o Dorze Wilk", którą uwielbiam od samego początku, chociaż nie od niej zaczęłam przygodę z powieściami Anety Jadowskiej. Naprawdę chciałoby się mieć takiego człowieka w swoim otoczeniu – nieustępliwego, bezkompromisowego (gdy trzeba) ale przede wszystkim stawiającego dobro drugiego człowieka ponad własnym, troskliwego i tak po ludzku mającego serce po właściwej stronie. Dora jest człowiekiem czynu, a że przyciąga kłopoty i dziwne sytuacje jak magnes – cóż, taki właśnie jej urok. Nie da się zamknąć tej kobiety w sztywne ramy, a ci, którzy próbują bardzo szybko dostają wykop z jej życia. Starzy przyjaciele przeplatają się z nowymi, którzy także wprowadzają spore zamieszanie w przedstawianą historie, ale dzięki temu staje się ona jeszcze ciekawsza.
Nie wiem, dlaczego tak bardzo emocjonalnie podchodzę do "Heksalogii". To już kolejny tom, przy lekturze którego łzy leciały mi jak grochy na przemian z salwami śmiechu. Huśtawka nastrojów gwarantowana, a magia wiedźmy płodności działa nawet wtedy, gdy wiedźma jest w nastroju na kubełek lodów, koc i łzawe filmy o nieszczęśliwej miłości.
"Wszystko zostaje w rodzinie" jest powieścią o rodzinie, ale nie tej połączonej więzami krwi, ale więzami o wiele silniejszymi, bo opierającymi się na wyborze, o przynależności ponad podziałami rasowymi, o przyjaźni na śmierć i życie oraz miłości, która czasem powoduje cierpienie. Bezapelacyjnie wielbię!
PS. I Baal też jest – dla zainteresowanych xD (musiałam to dodać, wybaczcie).
W dzisiejszych czasach pojęcie zwykłej ludzkiej życzliwości, bezinteresownej pomocy czy troski o los drugiego człowieka powoli odchodzą do zamierzchłej przeszłości. Pęd życia, pogoń za pieniądzem i własne problemy sprawiają, że coraz rzadziej zwraca się uwagę na to, co dzieje się poza środowiskiem, w którym na co dzień obracają się ludzie. Smutne, ale i realia, w których...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-15
2023-01-06
2023-01-01
2022-06-06
2022-05-31
Spotkanie dwóch światłych umysłów może przebiegać w dwojakiej atmosferze – wzajemnego zrozumienia, bądź obopólnego unicestwienia. Nikt nie jest w stanie przewidzieć jak zachowają się osoby, których atutami są logika, spryt i chęć sprawdzenia się w każdych okolicznościach, stawiające wszystko na jedną kartę i stojące po dwóch stronach barykady. Z jednej strony jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny złodziej-dżentelmen, z drugiej – najznamienitszy detektyw swoich czasów. Jedno jest pewne. Pojedynek obu panów będzie wydarzeniem, którego szybko się nie zapomni.
Maurice Leblanc po raz kolejny zaprasza czytelników do udziału w przedstawieniu, którego głównym aktorem jest nie, kto inny, jak Arsene Lupin – człowiek o tysiącu twarzach będący najgorszym koszmarem stróżów prawa i postrachem nie tylko wśród bogaczy. Jednak tym razem przyjdzie mu się zmierzyć z równym sobie przeciwnikiem. Dla Sholmes’a nie ma spraw nie do rozwiązania, zbrodni doskonałej czy przestępców nie do złapania. Jego największym atutem jest umiejętność logicznego myślenia i dedukcji oraz dostrzeganie najmniejszych, na pierwszy rzut oka nieistotnych niuansów pomagających mu z powodzeniem rozwiązywać najtrudniejsze zagadki.
Podzielona na dwa epizody książka ukazuje czytelnikom jedną prawidłowość – ofiarą Lupina może paść każda klasa społeczna – zarówno średnia (jak w przypadku pewnego profesora, który kupił mahoniowy sekretarzyk i za nic na świecie nie chciał go sprzedać) czy najbardziej majętna (gdzie po śmierci barona ginie jego diament) oraz stara, żydowska lampa skrywająca w sobie nie lada tajemnicę (tu z kolei następny baron prosi o pomoc w odnalezieniu przedmiotu). Nietuzinkowość w działaniach Arsene’a, jego elokwencja i spryt przyciągają jak magnes, sprawiając, że chce się go coraz więcej i więcej.
Dlaczego Herlock Sholmes? Wydaje mi się, że miał to być niejako ukłon w stronę sir Arthur Conan Doyle’a, ale też delikatna sugestia, że bohater Leblanca może dorównać sławą wielkiemu, angielskiemu śledczemu. Nie myślcie, że spotkanie obu panów przebiegnie gładko, a Sholmes z wrodzonym sobie talentem złapie nieuchwytnego dotąd złodzieja. Co to, to nie. Rozgrywka między nimi przypomina zabawę w kotka i myszkę. Wzajemnie „depczą sobie po piętach” i nie ma mowy, by jeden, drugiemu odpuścił. Co prawda Herlock akurat w tym przypadku jest postacią antypatyczną (nie tak jak jego prawdziwy odpowiednik), jednak w żadnym wypadku nie przeszkadza to w odbiorze powieści.
Jeśli chodzi o samo wydanie książki, to dorównuje ono pierwszemu tomowi i jest po prostu rewelacyjne. Wygląd cieszy oko, a treść zaspokaja czytelnicy gust. Osobiście jestem jak najbardziej na tak i z niecierpliwością czekam na kolejny tom przygód Arsene Lupina.
Spotkanie dwóch światłych umysłów może przebiegać w dwojakiej atmosferze – wzajemnego zrozumienia, bądź obopólnego unicestwienia. Nikt nie jest w stanie przewidzieć jak zachowają się osoby, których atutami są logika, spryt i chęć sprawdzenia się w każdych okolicznościach, stawiające wszystko na jedną kartę i stojące po dwóch stronach barykady. Z jednej strony jedyny w swoim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-27
2022-03-10
Rozwód rodziców zawsze jest wstrząsem dla ich dzieci. W jednej chwili kilka drastycznych słów może zachwiać posadami całego ich życia. Taką właśnie rewolucję przeszło rodzeństwo Lipowskich, które w jednej chwili dołączyło do niechlubnego grona dzieci rozwodników, oraz dowiedziało się, że czeka je przeprowadzka ze znajomego i ukochanego warszawskiego środowiska do tajemniczego, ale urokliwego miejsca zwanego Bielinami. Na miejscu okazuje się, że malowniczy dom, w którym mają zamieszkać jest stertą gruzu, a ciotka Mirka, która ich jakby nie było przygarnęła, ma gorsze problemy zdrowotne niż się z początku mogło wydawać. Atmosfera z każdą chwilą staje się zagęszczać, ale dziwne wydarzenia, które rozgrywają się wokół sprawiają, że pobyt wcale nie jest tak miły i przyjemny, jak się z początku mogło wydawać. Na całe szczęście na straży stoją Tosia, Bogusia i Leszek, którzy uzbrojeni w dziecięcą otwartość postanawiają rozwikłać zagadkę ciążącego na ich nowym domu pecha. Jednak zawsze trzeba pamiętać, że jeśli w grę wchodzą słowiańskie wierzenia, to nic nie jest takie proste, jak się z początku może wydawać.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy, z jaką niecierpliwością oczekiwałam tej książki. Nie mam problemu z czytaniem literatury młodzieżowej i moje wewnętrzne dziecko jest niesamowicie ukontentowane, gdy po takową sięgam (a nie chcę się z nim kłócić), a poza tym jak mogłam nie dać szansy powieści, której akcja dzieje się w Bielinach? Miejscu, w którym czas jakby się zatrzymał, a granica między światami – zamierzchłym i teraźniejszym jest naprawdę bardzo cienka. Nie ukrywam też, że po cichu liczyłam na spotkanie ze starymi znajomi i najlepsze w tym wszystkim jest to, że wcale się nie przeliczyłam.
Mówi się, że dzieci mają większą tolerancję na to, co niezwykłe i wykraczające poza granice zdrowego rozsądku i faktycznie młodzi bohaterowie "Tajemnicy domu w Bielinach" tacy właśnie są. Nieograniczeni sztywnymi ramami dorosłości dają się porwać słowiańskiej wierze, a racjonalne podejście do życia Leszka, w bardzo krótkim czasie daje się zdominować temu, co wręcz niewytłumaczalne, a jednak prawdziwe. Cała trójka okazuje niezwykłą wręcz odwagą, chęcią działania, a nie biernego przypatrywania się temu, co dzieje się wokół oraz takim przywiązaniem do siebie, jakie może panować tylko między rodzeństwem.
"Tajemnica domu w Bielinach" to także książka mądra w swojej prostocie. Pokazuje, że prawda może mieć lecznicy wpływ na wszelkie bolączki, a złość, żal czy zwątpienie można w bardzo łatwy sposób pokonać – wystarczy szczerze, ze sobą porozmawiać, a przebaczenie jest procesem nie tyle niemożliwym, co pracochłonnym i długofalowym.
Mogę tylko dodać, że z niecierpliwością oczekuję na drugi tom cyklu "Klub Kwiatu Paproci" i mam nieodparte wrażenie, że Katarzyna Berenika Miszczuk jeszcze nie raz zaskoczy swoich czytelników.
Rozwód rodziców zawsze jest wstrząsem dla ich dzieci. W jednej chwili kilka drastycznych słów może zachwiać posadami całego ich życia. Taką właśnie rewolucję przeszło rodzeństwo Lipowskich, które w jednej chwili dołączyło do niechlubnego grona dzieci rozwodników, oraz dowiedziało się, że czeka je przeprowadzka ze znajomego i ukochanego warszawskiego środowiska do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-10
2022-01-17
2022-01-03
2021-01-11
2021-08-09
Jak poradzić sobie z uczuciami, które tak na dobrą sprawę nigdy nie miały prawa się pojawić? Przyjąć stan rzeczy takim, jakim jest faktycznie? Uciekać i udawać, że nic się nie stało? A może negować rzeczywistość i w dalszym ciągu żyć w świecie ułudy? Przed bohaterami drugiego tomu "Darów Anioła" stoją bolesne wybory, decyzje, od których nie ma odwrotu i przemożona chęć zmiany losu drwiącego ze wszystkich od samego początku.
Gdy wychodzi na jaw, że Clary i Jace są rodzeństwem, dziewczyna za wszelką cenę próbuje wrócić do swojego przyziemnego życia, nie mogąc uporać się z faktem, że żywi do brata uczucia, które daleko odbiegają od miłości bratersko-siostrzanej. Na domiar złego do Instytutu przybywa Inkwizytorka i obiera sobie na cel nie kogo innego, jak Jace’a, gdyż twierdzi, że ten na pewno jest szpiegiem własnego ojca. Porzucony przez przybraną rodzinę i wodzony za nos przez Valentine’a, chłopak będzie musiał w sposób ostateczny opowiedzieć się po którejś ze stron, nie mając przy tym pewności, że ktokolwiek mu uwierzy.
"Miasto Popiołów" od pierwszych stron serwuje czytelnikom wartką akcję trzymającą w napięciu do ostatnich stron. W książce tej nie ma czasu ani miejsca na nudę, ponieważ nie pozwalają na to toczące się wydarzenia. Valentine po zdobyciu Kielichu Anioła coraz bardziej się panoszy budząc strach nie tylko wśród członków Clave i Nocnych Łowców. Zagrożeniem jest każdy, kto nie zgadza się z jego chorą wizją stworzenia nowego ładu – także jego dzieci, a zwłaszcza Jace będący marionetkę w jego rękach. Trzeba mieć nie małe umiejętności, żeby stworzyć postać do gruntu złą, ale potrafiącą zebrać wokół siebie tłum wyznawców, którzy będą tańczyć tak, jak im zagra.
Nie można zaprzeczyć temu, że bohaterowie dojrzewają, a zmiany w nich zachodzące można zauważyć już na samym początku powieści. Oczywiście Clary w dalszym ciągu najpierw działa, a dopiero później myśli, jednak zaczyna też zdawać sobie sprawę z własnych możliwości i umiejętności. Alec zaczyna akceptować samego siebie i własną orientację, co sprawia, że przestaje w końcu być taki spięty i nadęty. Natomiast Jace doświadcza na własnej skórze czym jest strach, zwątpienie, niepewność oraz zazdrość. Okazuje się nie po raz pierwszy, że pod maską ironii i arogancji kryje się chłopak, który najbardziej na świecie pragnie być kochany i akceptowany. Pojawiają się również nowe postacie, które wprowadzają powiew świeżości do książki i pokazują nie tylko kły, ale także pazury, więc dzieje się, oj dzieje. Odbiorcy mają również okazję bliżej poznać rodzinę Lightwoodów i o ile ich najmłodsza latorośl jest dzieckiem niezwykle czarującym, mądrym i we wszystkim chcącym naśladować starsze rodzeństwo, o tyle ich matka prezentuje się z jak najgorszej strony – jako kobieta nie znosząca sprzeciwu, potrafiąca ranić najbliższych oraz mająca zbyt wygórowane mniemanie o sobie. Mimo szczerych chęci, nie dało się zapałać do niej choć szczątkową sympatią i tak pozostało już do końca.
Także tajemnicze Clave zaczyna odsłaniać przed czytelnikami swoje skrzętnie skrywane tajemnice. Nieczysta polityczna gra i intrygi na skalę międzynarodową sprawiają, że przestaje dziwić fakt, że wszystkim tak zależy na tym, by o zaistniałych zdarzeniach informować organizację jak najpóźniej, i ile nie na samym końcu.
"Miasto Popiołów" utrzymuje poziom Miasta Kości, a ja wiem, że dalej jest jeszcze lepiej – na całe szczęście, bo nie darowałaby autorce, gdyby zepsuła tak rewelacyjną serię!
Jak poradzić sobie z uczuciami, które tak na dobrą sprawę nigdy nie miały prawa się pojawić? Przyjąć stan rzeczy takim, jakim jest faktycznie? Uciekać i udawać, że nic się nie stało? A może negować rzeczywistość i w dalszym ciągu żyć w świecie ułudy? Przed bohaterami drugiego tomu "Darów Anioła" stoją bolesne wybory, decyzje, od których nie ma odwrotu i przemożona chęć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nigdy nie ukrywałam, że "Dary Anioła" są jedną z moich ulubionych serii, którą czytałam nie raz i do której wracam tak często, jak do Harry’ego Pottera. Debiutancka powieść Cassandy Clare zyskała rzesze wiernych fanów na całym świecie i naprawdę trudno się temu dziwić. Autorka, praktycznie od podstaw stworzyła świat, w którym rzeczywistość i magia nierozerwalnie się ze sobą łączą, jednak tylko niewielu Przyziemnym udaje się dostrzec to, co kryje się pod fasadą zwyczajności, i dobrze, ponieważ ludzie nigdy nie byli przystosowani do tego, by uwierzyć, że niemożliwe może być możliwe.
Clary Fray jest na pozór niczym nie wyróżniającą się nastolatką mającą swoje pasje, marzenia, wiernych przyjaciół i utrudnione stosunki z własną rodzicielką (normalność dla dorastającej pannicy). Niestety wszystko zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy Jocelyn zostaje porwana przez niebezpiecznego Valentine’a, a na jaw wychodzi prawda o życiu, jakie prowadziła jej matka i którego świadomie pozbawiła własną córkę. Przy pomocy Nocnych Łowców, Clary postanawia nie tylko uratować Jocelyn, ale również dowiedzieć się całej prawdy o swoim życiu. Czy odnajdzie się wśród Nefilim?
Od kiedy pamiętam, zawsze lubowałam się w historiach, w których występowały wampiry, wilkołaki, czarodzieje i reszta magicznej śmietanki towarzyskiej, dlatego czułam, już od pierwszych stron pierwszego tomu, że "Dary Anioła" przypadną mi do gustu. Co prawda Podziemni traktowani są tu po macoszemu, wręcz czuje się nienawiść do wszystkiego, co odstaje w jakikolwiek sposób od normy, ale w trakcie lektury czytający sami będą mogli przekonać się o tym, że najgorsze zło może tkwić także w człowieku. Brutalna rzeczywistość bardzo szybko zweryfikuje kto tak naprawdę jest przyjacielem a kto wrogiem, a marginalizacja w pewnym momencie przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
Cassandra Clare pokazała także jak plastyczną ma wyobraźnię, a "Miasto Kości", to nie tylko historia Nefilim, ale również każdego gatunku istot, na które można się natknąć podczas lektury. Przede wszystkim wprowadzenie Cichych Braci z ich mrocznymi i dość tragicznymi (na własne życzenie) dziejami, ukazanie Clave jako organizacji, której nieco despotyczny charakter sprawia, że wszyscy żyją praktycznie pod jej dyktando oraz główny antagonista jawiący się jako brutal i egoista, potrafiący swoim czarem zmusić innych do największych podłości w imię stygmatyzacji klasowej, to wszystko sprawia, że powieść czyta się jednym tchem.
Bohaterowie – bo trudno o nich nie wspomnieć nie są sztucznie nakreśleni. To osoby z krwi i kości – popełniające błędy, potrafiące kochać, dla których przyjaźń i więzy z niej wynikające są ważniejsze ponad wszelkie układy. Wśród nich nie ma miejsca na żadne podziały, a słabości mogą zostać zamienione w siłę. Przecież odmienność wcale nie jest zła, tylko trzeba mieć wokół siebie ludzi, przy których można być przede wszystkim sobą.
Mając na uwadze fakt, że kolejne tomy nie są dla mnie tajemnicą, powiem tylko tyle – zachęcam do przeczytania całego cyklu, bo jeszcze wiele rzeczy się wydarzy – nawet takich, które na pierwszy rzut oka są nie do uwierzenia.
Nigdy nie ukrywałam, że "Dary Anioła" są jedną z moich ulubionych serii, którą czytałam nie raz i do której wracam tak często, jak do Harry’ego Pottera. Debiutancka powieść Cassandy Clare zyskała rzesze wiernych fanów na całym świecie i naprawdę trudno się temu dziwić. Autorka, praktycznie od podstaw stworzyła świat, w którym rzeczywistość i magia nierozerwalnie się ze sobą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-15
Z pewnością znacie to uczucie, gdy wasza ulubiona seria książkowa powoli dobiega końca. Mnie towarzyszy ono od chwili, gdy pierwszy raz wzięłam w dłonie Wyspy Ogniste i zdałam sobie sprawę z tego, że jest to moje przedostatnie spotkanie z bohaterami, którzy towarzyszą mi od 2018 roku. Powiem szczerze, że zdjął mnie strach i starałam się odkładać czytanie powieści do samego końca i dawkować sobie tę przyjemność. Niestety nie wyszło – gdy tylko zaczęłam czytać piąty tom "Tajemnicy Askiru", musiałam go skończyć i to szybciej niż mi się wydawało.
Zostawiając za sobą Besarajn, Havald i jego towarzysze mieli nadzieję, iż ostatni etap ich podróży do Askiru przebiegnie w miarę spokojnie. Niestety w tym konkretnym przypadku po raz kolejny spełniło się dobrze znane przysłowie „biednemu zawsze wiatr w oczy wieje”. Tutaj faktycznie wiał – ten morski i przyniósł ze sobą nie kogo innego jak piratów, którzy ze wspomnianym spokojem mają wspólnego tyle, co nic. Na skutek potyczki Havald wypada za burtę, a prąd morski niesie go na Wyspy Ogniste będące siedzibą korsarzy, którzy – jak się okaże – będą jego najmniejszym problemem.
Wiele osób mnie pyta, czy wielotomowe pozycje się nie nudzą. Zawsze odpowiadam, że to wszystko zależy od pisarza, a Richard Schwartz jest doskonały w swoim fachu. Jego warsztat jest tak kreatywny i twórczy, że czytelnicy nie mają najmniejszych problemów z wejściem w opisywaną przez niego historię i chłonięciem jej całymi garściami. Wydawać by się mogło, że "Tajemnica Askiru" nie jest w stanie zaskoczyć czytelników – błąd. W każdym kolejnym tomie niczym podróżnicy odkrywamy jej kolejne tajemnice, odpowiadamy na pytania, które być może nieświadomie sobie zadawaliśmy i co rusz znajdujemy rzeczy nowe, które czekają na to, by ujrzeć światło dzienne.
Schwartz czuje się dobrze zarówno na lądzie, jak i na morzu. Z niezwykłą pieczołowitością i starannością oddaje ducha morskich opowieści, zgrabnie wplatając w to wszystko magię. Ani na chwilę nie ułatwia życia bohaterom, co rusz wpędzając ich w nowe kłopoty, które nie raz ani nie dwa kończą się niezwykle krwawo i dla co niektórych boleśnie. Na całe szczęście odskocznią od tego wszystkiego jest humor sytuacyjny, który po nawet najtrudniejszym momencie potrafi rozładować atmosferę.
Bohaterowie, chociaż tak dobrze znani i lubiani, w dalszym ciągu potrafią zaskoczyć i sprawić, że czytelnicy będą przecierać oczy ze zdumienia. Tutaj, po raz kolejny daje o sobie znać kunszt autora, który tworząc wielotomową opowieść potrafił tak skonstruować i zindywidualizować osoby w niej występujące, że nawet po takim czasie stanowią one nie małą zagadkę.
Nie wyobrażam sobie zakończenia przygody z tym cyklem. Jedyne pocieszenie stanowi fakt, że kiedy tylko przyjdzie mi ochota będę mogła ściągnąć książki z półki i ponownie zagłębić się w świat Havalda i Leandry.
Z pewnością znacie to uczucie, gdy wasza ulubiona seria książkowa powoli dobiega końca. Mnie towarzyszy ono od chwili, gdy pierwszy raz wzięłam w dłonie Wyspy Ogniste i zdałam sobie sprawę z tego, że jest to moje przedostatnie spotkanie z bohaterami, którzy towarzyszą mi od 2018 roku. Powiem szczerze, że zdjął mnie strach i starałam się odkładać czytanie powieści do samego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wiek człowieka nie określa ani jego osobowości, ani tym bardziej charakteru. Poza tym minęły już czasy, gdzie był on elementem stateczności (nie mówiąc o ostateczności). Nieraz spotykałam się z tym, że osoby starsze były młode duchem i wcale nie odstawały od faktycznie młodszych od siebie, bo przecież najważniejsze jest to, kto jak się czuje sam ze sobą, a jeśli potrafi wytrzymać swoje drobne odstępstwa od normy, to wcale nie jest z nim jeszcze tak źle. A wielu seniorów stosuje zasadę, że życie zaczyna się po sześćdziesiątce i naprawdę dobrze na tym wychodzą – jak chociażby bohaterki "Wiedźm z Dechowic".
Myli się ten, kto pomyśli, że do Dechowic zawitał spokój i niczym niezmącona błogość. Nie w przypadku, gdy są one siedzibą wiedźmiego Siostrzeństwa, i gdy jedna z sióstr zostaje uznana za zmarłą, chociaż do spotkania z Krainą Wiecznych Łowów (nie, to nie ten system wierzeń) czy tam Nawią jeszcze jej daleko. Lucyna Kornik dostaje swoistego prztyczka od losu pod postacią swojej domniemanej śmierci i nie byłaby sobą, gdyby ze wszystkich sił nie starała rozwikłać się ciążącej na niej klątwy (bo co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości). Okazuje się, że cienka granica między pierwotną magią a rzeczywistą została brutalnie przerwana, a to, co przedostaje się do świata rzeczywistego w ogóle nie powinno mieć miejsca. Na całe szczęście na straży pokoju (ciekawe w sumie czyjego) stoją nie tylko wiedźmy (tak, w końcu Lucyna namacalnie powraca do żywych), ale również magowie, osławione Córy Nilu oraz zwykli niemagiczni ludzie. Jedno jest pewne – będzie głośno, niekiedy dziwacznie a przede wszystkim śmiesznie (chociaż wizja jaka się rozciąga nad głowami ich wszystkich wcale taka nie jest).
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że ta historia tak mnie wciągnie i będzie inna od innych. Dostając do ręki drugi tom "Wiedźm z Dechowic" nie miałam pojęcia, co mnie czeka, dlatego ku przezorności zakupiłam tom pierwszy i dobrze zrobiłam, ponieważ bez jego znajomości bardzo ciężko byłoby mi zrozumieć czego jestem świadkiem. Otóż nasze kochane, babcine wiedźmy (bo średnia wieku wynosi od 60 do prawie 100 lat) ciągle zaskakują i to nie tylko trzeźwością umysłu (chyba, że raczą się ekskluzywnymi trunkami Mirki) ale także chęcią powstrzymania tego, co wydaje się niemożliwe do zrobienia (chociaż w kodeksie wiedźmowskim powinna być wzmianka o tym, że niemożliwe nie istnieje). Kobiety z wrodzonym sobie talentem wpadają w tarapaty, by za chwilę w iście magiczny sposób się z nich wykaraksać.
"Liga Niezwykłych Dżentelmagów" wprowadza czytelników historię antypatii jaka łączy wiedźmy i magusów, którzy uważali się – delikatnie mówiąc za lepszych od innych i bez skrępowania się do tego przyznawali (co za szowiniści!). Oczywiście sytuacja zmusza bohaterów do nawiązania sojuszy, które wcześniej nikomu by się nie śniły oraz wspólnego pochylenia się nad problemem Świata Poza Światem. Książka ta serwuje czytającym prawdziwą mieszankę wybuchową – mitologia słowiańska miesza się z mitologią egipską i szczerze mówiąc czasem czułam się jakbym z powrotem znalazła się w świecie "Kroniki rodu Kane’ów" (Rick Riordan jest mistrzem mitologii – moim skromnym zdaniem), który uwielbiam. Pewnie dlatego tak dobrze czułam się przy lekturze tej powieści.
Jeśli ktokolwiek myślał, że emerytki są złym materiałem na główne bohaterki, to srogo pobłądził. Niezłomność charakteru, duża dawka sarkazmu, przekomarzanki wywołujące salwy śmiechu, a nade wszystko poczucie, że nie ma takiej trójki, jak ich czwórka sprawia, że pań nie sposób nie polubić – czasem nawet ma się ochotę przytakiwać na wszystko, co powiedzą, chociaż graniczy to niekiedy z absurdem.
Jeżeli nie przeraża was wielowątkowość, mnogość bohaterów, ilość stron (zaledwie 632) i to, że osoby w wieku waszych babć nie mają zachowań stricte babcinych, to myślę, że będziecie się świetnie bawić przy tej powieści. A i żeby nie było – pierwszy tom jest zbiorem opowiadań, który zaznajamia odbiorców z całą dechowicką otoczką, tutaj zaś dostajemy pełną opowieść, która dla mnie była strzałem w dziesiątkę. Panie Piotrze, wielkie gratulacje i może jeszcze poproszę o więcej!
Wiek człowieka nie określa ani jego osobowości, ani tym bardziej charakteru. Poza tym minęły już czasy, gdzie był on elementem stateczności (nie mówiąc o ostateczności). Nieraz spotykałam się z tym, że osoby starsze były młode duchem i wcale nie odstawały od faktycznie młodszych od siebie, bo przecież najważniejsze jest to, kto jak się czuje sam ze sobą, a jeśli potrafi...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to