-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-04-11
2024-03-25
2023-12-29
Twórczość Alicji Sinickiej jest mi bardzo dobrze znana. „Uśpiona” to już szósta książka Autorki, jaką udało mi się przeczytać. Na dzień dzisiejszy moją topką jest zdecydowanie „Obserwatorka”, i „Służąca”. Książkę pt. „Będziesz tego żałować”, również wspominam całkiem dobrze. Jak na tle tych powieści wypadła „Uśpiona”? W moim odczuciu niestety trochę słabo.
„Uśpiona” to pozycja, w której główny wątek stanowi narkolepsja - choroba na jaką cierpi nasza główna bohaterka. Weronika każdego dnia musi zrobić sobie dwie godzinne drzemki, aby normalnie funkcjonować. Nie ma zielonego pojęcia, że w czasie snu, ktoś obcy wchodzi do jej domu. Ktoś, kto ma na jej punkcie niemałą obsesję. Brzmi przerażająco, prawda? Cóż, jak się okazuje, życie ma dla niej jeszcze w zanadrzu wiele innych niespodzianek. Między innymi martwego człowieka, jakiego Weronika znajduje na podłodze swojego salonu, tuż po jednej ze swoich drzemek. To zapoczątkuje koszmar, który totalnie zmieni jej życie.
„Uśpiona” to na pewno poprawny i przemyślany thriller, który potrafi wciągnąć i zaangażować. Najważniejszym punktem tej powieści jest narkolepsja. Autorka bardzo prezyzyjnie przybliża czytelnikowi to, z czym musi borykać się osoba, która cierpi na tę chorobę. Dowiedziałam się kilku ciekawych faktów na ten temat, więc za to ogromny plus. Poza tym, nie będę ukrywać - nigdy w życiu nie spotkałam się jeszcze z takim motywem w literaturze, więc dzięki temu, powieść ta na pewno zalicza się do tych oryginalnych i nieszablonowych. I niestety to są chyba jedyne plusy, jakie udało mi się wyłapać. Podczas czytania nie odczuwałam żadnych emocji, nie czułam adrenaliny, ani dreszczyku niepokoju, jaki charakteryzuje ten gatunek. Nie polubiłam się z główną bohaterką. Jej naiwność i nijakość niejednokrotnie mnie drażniły. Swoją drogą, moim zdaniem jej kreacja również nie została zbyt dobrze rozwinięta, bowiem poza tym, że cierpi na narkolepsję, nie wiemy o niej praktycznie nic. Mam wrażenie, że pod tym względem czytelnik musi sam wyciągnąć wnioski na temat jej osoby, z obserwacji i analiz, jakie ta prowadzi w swojej głowie. Autorka w tej powieści kładzie na to całkiem spory nacisk. Skupia się na umyśle Weroniki, co na początku potrafi oczywiście zafascynować, lecz im dalej w las - fascynacja niestety przeradza się w pewną irytację. Ciągle ten sam monolog, ciągle te same rozkminy. Po czasie zaczyna to być nudne. Ale żeby nie było, że tylko marudzę. Znajdą się również jeszcze dwa aspekty, jakie ratują tę książkę. Pierwszym z nich są na pewno rozdziały przedstawione z perspektywy tajemniczego obserwatora. Tutaj czuć ten złowrogi i psychodeliczny, oraz obsesyjny klimat! Bez dwóch zdań. Samo zakończenie także daje radę. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, więc finał jak najbardziej zalicza się do tych zaskakujących i nieoczywistych.
Koniec końców, totalnie nie wiem, co mam myśleć o tej książce. Ciężko jest mi ocenić ten tytuł. Nie uważam, że to zła pozycja, ale daleko też jej do ideału. To powieść, która ma w sobie wiele plusów, jak i minusów. Niby zaangażowałam się w tę historię, czułam ciekawość, ale znudzenie także dawało o sobie znać. Trochę nierówna powieść, która podobała mi się tylko fragmentami. Tak czy inaczej, myślę, że książka jest warta przeczytania, chociażby ze względu na temat, jaki został w niej poruszony. To będzie dobra pozycja dla kogoś, kto zaczyna przygodę z thrillerem, oraz dla osób, które szukają lekkiej lektury - takiej do przeczytania i zapomnienia.
Twórczość Alicji Sinickiej jest mi bardzo dobrze znana. „Uśpiona” to już szósta książka Autorki, jaką udało mi się przeczytać. Na dzień dzisiejszy moją topką jest zdecydowanie „Obserwatorka”, i „Służąca”. Książkę pt. „Będziesz tego żałować”, również wspominam całkiem dobrze. Jak na tle tych powieści wypadła „Uśpiona”? W moim odczuciu niestety trochę słabo.
„Uśpiona” to...
2023-12-26
Pierwsza książka z „serii Skandynawskiej” za mną.” Sięgając po „Życie Sus”, totalnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, bowiem poza Camillą Läckberg, nigdy nie miałam styczności ze skandynawskimi Autorami, ani tego typu literaturą. I co? Nie mogę powiedzieć, że się zawiodłam, bo to trochę za duże słowo. Czuję lekkie rozczarowanie. Nie twierdzę, że to zła pozycja! Książka sama w sobie okazała się być ciekawa, angażująca i całkiem zgrabnie poprowadzona, lecz po jej skończeniu, mam wrażenie, że cała ta historia była tak naprawdę o niczym. To jedna z tych powieści, która totalnie nic nie wnosi do naszego życia.
Jak sam tytuł wskazuje, „Życie Sus” opowiada o Sus - młodej dziewczynie, która nienawidzi. Gardzi wszystkim i wszystkimi. Osoba samotna, pozbawiona empatii i jakichkolwiek skrupułów. Dziewczyna, która musi radzić sobie w życiu sama. Sus ma świadomość, że jej przeszłość odezwie się do niej w przyszłości. Dlatego chce być na nią przygotowana, w czym pomaga jej kolekcja noży. Kolekcja, której nie zawaha się użyć, gdy przyjdzie jej spotkać się twarzą w twarz z potworem, który zamordował jej matkę.
Po przeczytaniu tego opisu pomyślałam sobie „kurczę, to może być naprawdę mocne!” Niestety wyszło zupełnie inaczej. Na pewno ogromnym plusem jest kreacja głównej bohaterki. Tutaj Autor dał radę i przedstawił czytelnikowi dziewiętnastoletnią dziewczynę, pełną negatywnych cech i zachowań. Dziewczynę, której głównym celem jest zemsta. Zachowanie Sus niejednokrotnie potrafi szokować, a sam jej tok myślenia, plany i wszystkie analizy - bez dwóch zdań przyprawiają o dreszcze. Nie jest to postać, która tworzy wokół siebie dobry obraz. Tej osobowości zdecydowanie nie można polubić. Współczuć? Oczywiście. „Życie Sus” idealnie pokazuje, że dzieciństwo ma ogromny wpływ na budowanie przyszłości. I to niestety jedyne plusy, jakie jestem w stanie wyłapać. Sama historia w dużej mierze skupia się na obserwacji życia Sus, przepełnionego samotnością, narkotykami, obsesyjnymi zachowaniami, dość mocnymi i brutalnymi celami, jakie stawia sobie każdego dnia. Przez to czytelnik oczywiście poznaje bohaterkę na wylot, ale nic poza tym. Mało tego - historia ta okazała się być bardzo oszczędna w treści. Minimalistyczny dobór słów powoduje, że czytelnik tak naprawdę wiele rzeczy musi dopowiedzieć sobie sam. A nie ukrywajmy - nie o to w tym chodzi. Zabrakło mi w tym wszystkim głębszego rozwinięcia, szerszych opisów, większej dawki emocji. Niektóre wątki zostały omówione w zaledwie dwóch zdaniach. To była naprawdę skromna w słowach powieść, która wiele przez to traci. Gdyby Autor poszerzył kilka kluczowych fragmentów - ta powieść brzmiałaby zupełnie inaczej. A tak wyszedł z tego typowy średniak, który może i nadaje się do polecenia, ale fajerwerków nie ma co się spodziewać.
„Życie Sus” nie jest złą książką, ale naprawdę daleko jej do ideału. Z początku miała ona ogromny potencjał, lecz im dalej w las - widać, że nie został on w ogóle wykorzystany. To historia nie tylko o zepsutej życiem dziewczynie, ale również i rodzinie, zemście, walce z własnymi słabościami. To powieść, która potrafi zaangażować, lecz nie wyróżnia się niczym specjalnym. Samo zakończenie także nie zachwyca. Przez całą powieść czekałam na finał, bowiem spodziewałam się bomby, a tak naprawdę Autor zafundował mi rozczarowanie. To zakończenie było naprawdę bez sensu i sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Książkę można przeczytać, dla zabicia czasu, albo jeśli ma się ochotę na coś szybkiego i mało wymagającego. To taka historia, którą można „skosztować” w zaledwie trzy godzinki. Tak czy inaczej nie zamierzam porzucać tej serii. W kolekcje czeka na mnie jeszcze „pożegnanie z Afryką” i „niebo w kolorze siarki”. Mam nadzieję, że te tytuły okażą się być o niebo lepsze!
Pierwsza książka z „serii Skandynawskiej” za mną.” Sięgając po „Życie Sus”, totalnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, bowiem poza Camillą Läckberg, nigdy nie miałam styczności ze skandynawskimi Autorami, ani tego typu literaturą. I co? Nie mogę powiedzieć, że się zawiodłam, bo to trochę za duże słowo. Czuję lekkie rozczarowanie. Nie twierdzę, że to zła pozycja!...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-26
Czasami mam problem z napisaniem recenzji. Szczególnie, kiedy sama do końca nie wiem, czy dana książka trafiła w mój gust, czy też nie. Tak właśnie mam w przypadku tej historii. „Tysiąc pocałunków” to zdecydowanie powieść, która zalewa falą emocji, dotykając najczulszych punktów naszej wrażliwości. To powieść, której fragmenty doprowadziły mnie do płaczu i ogromnego smutku. Lecz patrząc na całokształt - poza swietnie oddaną emocjonalnością, znalazła się również masa minusów, które niejednokrotnie odbierały mi chęć dalszego czytania. Dawno nie miałam styczności z tak nierówną (w moim odczuciu oczywiście) powieścią, o której ciężko mi cokolwiek napisać. To taka relacja hate-love. I nadal nie wiem, czy bardziej hate, czy bardziej love.
„Tysiąc pocałunków” to opowieść o dwójce młodych i zakochanych w sobie ludzi. Ludzi, którzy mają małą misję do wykonania - muszą zapisać na małych karteczkach każdy pocałunek, który sprawi, że „serce niemal wyrwie im się z piersi.” Rune i Poppy. Pokaleczone przez życie osobowości, unoszące się na fali miłości. Czy coś może pójść nie tak? Owszem. I to wiele…
„Tysiąc pocałunków” to powieść, która na pewno potrafi zaangażować i wciągnąć w swoje sidła. Historia tej dwójki idealnie pokazuje, czym jest nie tylko miłość, ale i samo życie. Tillie Cole stworzyła naprawdę trudną, wzruszającą i dającą do myślenia powieść, obok której, pod wieloma względami ciężko przejść obojętnie. I wszystko byłoby super, gdyby nie pewne aspekty. Po pierwsze - kreacja bohaterów. Wiem, że młodość rządzi się swoimi prawami, wiem, że nastolatkowie inaczej postrzegają pewne rzeczy, wiem, że myślą inaczej, niż dorośli. Wiem, bo sama kiedyś byłam w ich wieku, lecz niestety - podczas czytania nie byłam w stanie czasami zrozumieć tej dwójki. W ogóle nie jestem w stanie zrozumieć człowieka, który mówi jedno, a robi drugie. A tutaj właśnie tak było. Kolejna sprawa - dialogi - przesłodzone, sztuczne, opierające się tylko i wyłącznie na wyznawaniu sobie uczuć, zapewnianiu o wzajemnej miłości, bardzo nienaturalne, ckliwe, momentami bezsensowne… w normalnym życiu nikt nie rozmawia ze sobą w taki sposób. I właśnie przez to, powieść ta w pewnych momentach przestała mnie ciekawić. Zaczęła nudzić, irytować i drażnić. Sam styl pisania również niejednokrotnie mi wadził, ale ze względu na to, że książka jest skierowana bardziej do młodzieży, niż dorosłego czytelnika- nie będę się czepiać. Reszta? Jak najbardziej na plus! Świetny pomysł na książkę, bez dwóch zdań. To, że słabo wykorzystany to już wiemy. Niemniej, najbardziej co mnie urzekło w tej historii to lekcje, jakie można z niej wyciągnąć. „Tysiąc pocałunków” wyraźnie daje do zrozumienia, że życie jest tylko jedno. Że warto spełniać marzenia! Warto cieszyć się każdym dniem i oddechem, warto się uśmiechać, szukać szczęśliwych znaków w nieszczęśliwych momentach, czuć tę chwilę, każdego dnia brać to życie garściami, bowiem nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie jego koniec. To może być tak naprawdę tylko chwila, ułamek sekundy. Nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro. I ta powieść dobitnie to pokazuje.
Podsumowując: „Tysiąc pocałunków” potrafi rozszarpać serce, potrafi zagrać na emocjach, potrafi dać do myślenia. Ale potrafi rownież rozdrażnić, oraz zanudzić. Ciężko mi ocenić ten tytuł. Wiem, że ta książka ma wielu miłośników. I z jednej strony rozumiem dlaczego, a z drugiej nie do końca. To taka powieść, która podobała mi się tylko fragmentami. Czy polecam? Nie zachęcam, nie odradzam. Jeśli macie ochotę - sięgnijcie i wyróbcie sobie własne zdanie.
Czasami mam problem z napisaniem recenzji. Szczególnie, kiedy sama do końca nie wiem, czy dana książka trafiła w mój gust, czy też nie. Tak właśnie mam w przypadku tej historii. „Tysiąc pocałunków” to zdecydowanie powieść, która zalewa falą emocji, dotykając najczulszych punktów naszej wrażliwości. To powieść, której fragmenty doprowadziły mnie do płaczu i ogromnego smutku....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-15
2022-09-09
2022-08-04
2022-03-13
„Solista” to kolejna książka Piotra C, jaka wpadła w moje ręce. Powieść ta skupia się na Winim. Wini ma wszystko - świetną pracę w kancelarii prawniczej, wspaniałą żonę i dziecko. Jest przekonany, że świat kręci się wokół niego, a on jest panem życia. Nie żałuje sobie niczego. Nawet pięknych i ponętnych ust, które nie należą do jego żony. Kochanki stanowią nieodłączny element jego egzystencji. Sytuacja się zmienia, gdy pewnej nocy zaczyna flirt z tajemniczą kobietą. Nie wie o niej nic. Oboje znają tylko smak swoich ciał. Jak się okazuje, ten flirt nie kończy się na jednej nocy. Dokąd zaprowadzi ich ta żądza? Czy okaże się ona radością życia głównego bohatera, czy może jego największym koszmarem?
„Solista” to historia skupiająca się na życiu mężczyzny, który szuka w nim odskoczni od rzeczywistości. Cała powieść kręci się wokół seksu, łatwych panienek, przemyśleń facetów względem zdrady, kobiet i cielesności. Jak dla mnie sama zdrada jest czymś żałosnym, brudnym i nieodpowiednim. Zdecydowanie nie do wybaczenia! Dlatego trochę bałam się tej książki, bowiem żarty na ten temat, bywają dla mnie często żałosne i płytkie. Podeszłam do niej zatem z dużym dystansem i przyznam szczerze - całkiem fajnie się bawiłam, niejednokrotnie śmiejąc się na głos, obserwując z boku poczynania głównego bohatera. Poprzez dużą ilość dialogów, oraz wklejek z smsów, książkę czyta się naprawdę szybko. Sama fabuła nie jest niczym odkrywczym. Wini biega po mieście i szuka kolejnego pustego celu do zaspokojenia swoich potrzeb, a później z workiem ziemniaków wraca do swojej żony, której każdego dnia powtarza, jak bardzo ją kocha. Bardzo żałosny obraz mężczyzny, ale nie oszukujmy się - i w życiu realnym takich sytuacji niestety nie brakuje. To samo można powiedzieć o kobietach, które bardzo chętnie chodzą do łóżka z przypadkowymi facetami. To jest właśnie miłość XXI wieku, tak właśnie w wielu przypadkach funkcjonuje dzisiejszy świat, niestety. Ale wracając do książki - Piotr C. stworzył dość wciągającą historię, o nieskomplikowanej fabule, która zapewnia niemałą rozrywkę, choć zalicza się do tych bardziej żenujących opowiastek. Historia ta nie wyróżnia się niczym szczególnym, nie jest w żaden sposób powieścią oryginalną, ani tym bardziej zaskakującą. Ot, fajna rozrywka do pośmiania się i zapomnienia. Idealna do tak zwanego „odmóżdżenia”. Choć nie ukrywam - w ten zabawny sposób pomiędzy wierszami ukazuje przykry, ale i prawdziwy obraz dzisiejszego świata. Fajnie napisana i dająca dużo do myślenia! Szczególnie końcówka zmusza do pewnych refleksji. Podchodząc do niej z przymrużeniem oka, można miło spędzić przy niej czas. Jeśli miałabym oceniać ją na poważnie to cóż, moja ocena byłaby o wiele, wiele niższa.
„Solista” to kolejna książka Piotra C, jaka wpadła w moje ręce. Powieść ta skupia się na Winim. Wini ma wszystko - świetną pracę w kancelarii prawniczej, wspaniałą żonę i dziecko. Jest przekonany, że świat kręci się wokół niego, a on jest panem życia. Nie żałuje sobie niczego. Nawet pięknych i ponętnych ust, które nie należą do jego żony. Kochanki stanowią nieodłączny...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-02
„Nieznajomi” to historia, której ogólnie nie miałam w planach, ale chęć przeczytania czegoś lekkiego zmusiła mnie do odpalenia Legimi. Opis zachęcał, fakt, że książka ta znajdowała się w grupie „bestsellery” także przemawiał na plus. Więc zaczęłam czytać. I na początku zapowiadało się naprawdę dobrze. Później niestety coś się zepsuło.
Historia ta skupia się na Tomku - chłopaku pochodzącego z patologicznej rodziny. Przyzwyczajony do tego, że może liczyć tylko i wyłącznie na siebie, dorabia wieczorami jako barman w warszawskim klubie, gdzie pewnej nocy zauważa Julię, piękną, ale i niedostępną dziewczynę. Julia również ma swoje problemy, które topi w drinkach. Kiedy się upija Tomek postanawia odwieźć ją do domu, zakładając, że nigdy więcej już się nie spotkają. Nie spodziewa się jednak, ze wkrótce ich drogi ponownie się przetną, tym razem nie w Warszawie, ale nad polskim morzem. Co wyniknie z tej znajomości?
Mam ogromnie mieszane uczucia względem tej książki. Z jednej strony historia Tomka naprawdę mnie wciągnęła i bardzo zaciekawiła! Temat patologii jest mega ważnym tematem i cieszę się, że coraz więcej autorów porusza ten aspekt w literaturze. Autorce udało się zagrać na moich emocjach, a autentyczność tego, co przechodził w dzieciństwie Tomek, niejednokrotnie napełniała moje oczy łzami nie tylko smutku, ale i złości na otaczający mnie świat i ludzkość, która dobrowolnie krzywdzi swoje własne dziecko. Więc jak widać zapowiadało się naprawdę świetnie, lecz nie na długo. Cały wypracowany potencjał ulatuje w powietrze w momencie skrzyżowania dróg Julii i Tomka. Wiem, że sięgając po romans będę świadkiem związku i miłości, romantycznych wątków i tego typu rzeczy. Lecz nie tutaj. Wprawdzie znajdziemy tutaj romans, ale nie taki, jaki bym chciała. Moja głowa nie do końca potrafiła zrozumieć tą szybko rozwijającą się, infantylną, pozbawioną logiki, bez jakiegokolwiek sensu i dość dziecinną relację, działającą na zasadzie „pragnę Cię, ale nie mogę z Tobą być, ale kocham Cię, więc bądź przy mnie. Albo jednak nie, nie możemy być razem. Lepiej się rozstańmy. Dobra, dajmy sobie kolejną szansę. Albo jednak nie.” I tak w kółko. Niestety, ale takie coś nie jest dla mnie. Bardzo mocno irytowałam się, obserwując z boku relację tej dwójki. Czytanie tych fragmentów nie sprawiało mi przyjemności, a wywołało rozdrażnienie, przez co miałam ochotę wyrzucić czytnik przez okno. Nie chcę pisać o tej książce źle, bo pomimo irytującego „docierania” się bohaterów, Autorka porusza w tej powieści wiele ciekawych i życiowych tematów, które potrafią chwycić za serce. To historia o samym życiu, jego krętych zakrętach, miłości, pasji, marzeniach, potrzebie kochania i bycia kochanym. Ta opowieść dobitnie udowadnia, że przeszłość i to, jak wychowuje się własne dziecko ma ogromny wpływ na jego dalszą przyszłość i funkcjonalność wśród innych ludzi, czy samej relacji partnerskiej. Traumatyczna przeszłość zawsze pozostawia blizny na ludzkiej psychice. I ta powieść również to udowadnia.
Koniec końców „nieznajomi” to życiowo wstrząsająca i dająca do myślenia powieść, przeplatana romansem, który jak dla mnie okazał się nad wyraz śmieszny i głupiutki. Dlatego kupuję tę powieść tylko i wyłącznie w połowie. Nie wiem, może nie znam się na tym gatunku. Polecam przeczytać, dla wyrobienia sobie własnej opinii. Wierzę, że fani romansu znajdą w niej coś dla siebie.
„Nieznajomi” to historia, której ogólnie nie miałam w planach, ale chęć przeczytania czegoś lekkiego zmusiła mnie do odpalenia Legimi. Opis zachęcał, fakt, że książka ta znajdowała się w grupie „bestsellery” także przemawiał na plus. Więc zaczęłam czytać. I na początku zapowiadało się naprawdę dobrze. Później niestety coś się zepsuło.
Historia ta skupia się na Tomku -...
2021-11-28
Kolejna część sagi o Fjällbace za mną! Po wyśmienitym „kamieniarzu” spodziewałam się kolejnej petardy. Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że spośród czterech pierwszych pozycji obejmujących ten cykl, „ofiara losu” okazała się tą najsłabszą
Policja w Tanumshede bada wypadek samochodowy. Wypadki się zdarzają, lecz z biegiem czasu organy ścigania zaczynają wątpić w prawdziwość tego wydarzenia, bowiem dochodzi do kolejnego podobnego incydentu. Policja jak najszybciej próbuje powiązać ze sobą te dwie sprawy, lecz jak się okazuje, nie jest to wcale proste zadanie. Tym bardziej, że w miasteczku jest kręcone reality show. Kamery nagłaśniają sprawę, co wcale nie pomaga policji, która zaczyna żyć pod presją. Jak się okazuje to dopiero początek niespodzianek, jakich przygotował dla nich los.
„Ofiara losu” to historia, która z początku potrafi naprawdę wciągnąć, lecz im dalej, tym trochę gorzej. Camilla Läckberg tworzy historie kryminalne z mocno rozbudowanym wątkiem obyczajowym. I ja to kupuję. Lubię poznawać dalsze losy Patricka i Eryki, oraz obserwować pewne sytuacje ich oczami. Lecz w tym tomie czegoś mi zabrakło. W poprzednich częściach ich życie, problemy i inne perypetie były bardziej rozbudowane i ciekawe. W tym tomie niestety wieje nudą. Poza przygotowaniami do ślubu, którego temat został tak naprawdę tylko delikatnie muśnięty, nie dzieje się kompletnie nic. Autorka więcej skupia się na Annie, siostrze Eriki. To też jest jest w porządku, bowiem ta postać także odgrywa tutaj ważną rolę. I ten wątek obyczajowy jest, całkiem go sporo, lecz jak dla mnie został przedstawiony bez wyrazu, bez jakichkolwiek emocji. Czytanie tych fragmentów momentami mnie nudziło, co bardzo potrafi rozczarować, bowiem w poprzednich częściach nie było takiego problemu. Zagadka kryminalna, przed jaką stoi policja z początku wydawała się ciekawa, ale już w połowie książki domyśliłam się, jaki będzie tego finał. Co również trochę zawodzi, bo wiem, że Autorkę stać na więcej! O wiele więcej. Sam pomysł na intrygę okazał się naprawdę super, podziwiam kreatywność tej pisarki, ale co więcej mogę dodać. Po drodze coś nie wyszło. Dla mnie w takiej właśnie sadze kryminalnej, dobrze rozbudowany wątek obyczajowy i sam finał pojawiającej się intrygi to dwa najważniejsze punkty całej powieści. Tutaj niestety obie te rzeczy nie wyszły. A szkoda. I do tego jeszcze ten reality show. W sumie fajny pomysł, bardzo znaczący, odgrywający dużą rolę na tle wszystkich wydarzeń, ale ukazany w dość nudny i lekko irytujący sposób. Bohaterowie tej rozrywki zostali przedstawieni dość pobieżnie, bez większej kreacji, bez wyrazu i jakiejkolwiek osobowości. A szkoda, bo gdyby rozwinąć niektóre fragmenty ta historia zyskałaby na tym więcej. Ale jest jak jest.
„Ofiara losu” to niestety lekkie rozczarowanie. Zabrakło mi tutaj momentów zaskoczenia, dynamiki, jakiegoś kuszącego smaczku w obyczaju, zabrakło mi tej zabawy z czytelnikiem, oraz momentów napięcia. Książkę czytałam bez większych emocji i głębszego zainteresowania, był nawet moment, gdzie chciałam ją porzucić, mimo, że mega lubię ten cykl. Wiem, że nie wszystkie tomy w tak obszernej sadze zawsze będą trzymać ten sam poziom, jedne będą lepsze, drugie gorsze, co nie zmienia faktu, że naprawdę liczyłam na coś innego i bardziej absorbującego. Koniec końców ta historia miała też w sobie kilka fajnych momentów, nowi bohaterowie także wnieśli coś pozytywnego do tej powieści, lecz jeśli miałabym oceniać całość - bez szału. Tak czy inaczej sięgnę po kolejne części. Mam nadzieję, że Autorka podczas pisania tego tomu miała lekki spadek formy i kolejne pozycje będą już o wiele lepsze.
Kolejna część sagi o Fjällbace za mną! Po wyśmienitym „kamieniarzu” spodziewałam się kolejnej petardy. Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że spośród czterech pierwszych pozycji obejmujących ten cykl, „ofiara losu” okazała się tą najsłabszą
Policja w Tanumshede bada wypadek samochodowy. Wypadki się zdarzają, lecz z biegiem czasu organy ścigania zaczynają wątpić w...
2021-12-06
2021-12-06
Pierwszy świąteczny tytuł za mną. „Wigilia z nieznajomym” mega mnie zainteresowała swoim opisem, więc z chęcią po nią sięgnęłam. I w sumie sama już nie wiem. Z jednej strony pozycja ta bardzo mi się podobała, a z drugiej nie do końca jestem zadowolona z całokształtu.
W tej powieści poznamy Antoninę i Marcela, małżeństwo, któremu nie układa się już od lat. Antonina nie ma ochoty na tegoroczną wigilię, sztuczną radość, wymuszane rozmowy, oraz całą tą tradycyjną świąteczną otoczkę. Postanawia spędzić ten dzień po swojemu. Z samego rana w wigilijny dzień wymyka się z domu i niespodziewanie spotyka pewnego „nieznajomego”. To zapoczątkuje lawinę wydarzeń, które całkowicie odmienią jej pogląd na pewne sprawy.
„Wigilia z nieznajomym” to historia, poruszająca w głównej mierze temat małżeństwa, jego kryzysu, wypalenia, potrzebie kochania i bycia kochanym, oraz samych relacji międzyludzkich. Na pewno nie można zarzucić tej powieści schematyczności, bowiem Autorka przedstawia okres świąteczny z zupełnie innej strony. Nie każdy musi kochać święta, co dobitnie udowodnią nam główni bohaterowie, którzy swoją drogą jak na powieść świąteczną zostali wykreowani w świetny i naprawdę przystępny sposób. Antonina i Marcel to osobowości, które biją się z własnymi myślami i dylematami. Ich poczynania jak i wszystkie analizy zmuszają czytelnika do ogromnych refleksji. Pani Socha w tej powieści uderza w emocje, przedstawia powieść nasyconą samym życiem, jego problemami i krętymi ścieżkami. I to jak najbardziej mi się podobało. Lecz patrząc szerzej, w moim odczuciu to jedyny pozytyw tej historii. Im dalej w las, tym „Wigilia z nieznajomym” nabiera dość dynamicznej i szalonej akcji. I z jednej strony jak najbardziej to może się podobać, ale z drugiej - jak dla mnie, zaczęło się tutaj pojawiać zbyt dużo zbiegów okoliczności i nieprawdopodobnych momentów, przez co książka straciła na autentyczności. I rozumiem, że książki świąteczne żądzą się swoimi prawami, a taka ckliwość i magia przypadku charakteryzują ten gatunek literacki, lecz tutaj było tego zdecydowanie za dużo, i szczerze? W życiu realnym ta historia na pewno nie miałaby miejsca. Nawet od takich pozycji oczekuję jakiegoś realizmu. Tutaj niestety tego nie dostałam. O ile początek zadowalał, o tyle później cały wypracowany przez autorkę potencjał rozpadł się jak domek z kart. A szkoda. Pojawiające się absurdy zdecydowanie odebrałby mi przyjemność z czytania, więc drugą część książki tak naprawdę męczyłam.
„Wigilia z nieznajomym” to historia, która na pewno skłania do wielu przemyśleń. Dobitnie udowadnia, że rozmowa i samo wsparcie jest najważniejszym fundamentem każdej relacji. Bez tego żaden związek nie będzie dobrze funkcjonował. Pomysł na książkę okazał się naprawdę super, choć moim zdaniem po drodze coś nie wypaliło. Mam bardzo mieszane uczucia, bo z jednej strony dobrze się bawiłam podczas czytania, niejednokrotnie się śmiałam, emocje skakały we mnie jak szalone, ale z drugiej strony te wszystkie niedorzeczności wywoływały we mnie lekką irytację. Koniec końców książkę polecam, bo wierzę, że może się ona spodobać niejednemu odbiorcy. Nie jest to moja ulubiona powieść świąteczna, ale można przeczytać.
Pierwszy świąteczny tytuł za mną. „Wigilia z nieznajomym” mega mnie zainteresowała swoim opisem, więc z chęcią po nią sięgnęłam. I w sumie sama już nie wiem. Z jednej strony pozycja ta bardzo mi się podobała, a z drugiej nie do końca jestem zadowolona z całokształtu.
W tej powieści poznamy Antoninę i Marcela, małżeństwo, któremu nie układa się już od lat. Antonina nie ma...
2021-11-30
Kolejna książka Mossa za mną. Wszystkie pozycje tego Autora zawsze biorę w ciemno, nigdy jeszcze się nie zawiodłam. Niestety, w tym przypadku było inaczej.
W liceum Freuda dochodzi do krwawego zamachu terrorystycznego. Jednym z zamachowców jest Błażej Dragiel, który popełnia samobójstwo na oczach swojej przyjaciółki Kai Almond. Nikt nie rozumie dlaczego syn znanego biznesmena posunął się do tak drastycznego kroku i okrucieństwa. Tymczasem zaczyna się medialna nagonka na Kaję. Aby oczyścić się z zarzutów, dziewczyna za wszelką cenę stara się dowiedzieć prawdy. Wylewający się na nią hejt mobilizuje ją do działania. Wkrótce odkrywa, że jej przyjaciel skrywał przed nią masę tajemnic, a dojście do przyczyny zamachu terrorystycznego nie jest wcale łatwym zadaniem…
„Wszyscy muszą zginąć” to historia, która z początku mnie wciągnęła, lecz im dalej, tym fascynacja tą lekturą całkowicie się ulotniła. Każda, dosłownie każda książka tego Autora zapewniła mi ostrą jazdę bez trzymanki, każda z nich była z tych nieodkładalnych, idealnych na jeden wieczór. Tutaj tego nie czułam. Nie czułam tej dynamiki charakterystycznej dla Mossa. Nie czułam tych momentów zaskoczenia, i najważniejsze, nie czułam ani fascynacji, ani większego zainteresowania. Autor ma do siebie to, że tworzy dość kontrowersyjne powieści, skupiając się na codzienności naszego społeczeństwa, gdzie polityka i różnego rodzaju zamieszki grają główne skrzypce. I to jest ok! Właśnie ze względu na to sięgam po jego twórczość. W tej powieści ponownie zderzymy się z wątkami homoseksualistów, oraz problemami zwykłych obywateli. Autor skupia się również na organizacjach nacjonalistycznych, toksycznej dominacji, nienawiści do całego świata, despotycznych ludziach i ich relacjach. Hejt oraz brak poszanowania dla drugiego człowieka, również nie są tutaj pojęciami obcymi. Gry także stanowią nieodłączny element tej historii. I to był całkiem dobry pomysł, inny, świeży, ukazujący ogromne uzależnienie światem wirtualnym, które w pewnym momencie wymyka się spod kontroli. I o ile refleksja wylewająca się w tym aspekcie potrafi dać do myślenia, o tyle opisy samej gry i jej przebiegu były nad wyraz nudne i mało interesujące. Podczas czytania miałam ochotę omijać te fragmenty, bowiem zaczynały mnie drażnić. Miłośniczką gier nie jestem, ale nie przeszkadza mi wzmianka o nich w literaturze, wręcz przeciwnie, lecz tutaj było tego zdecydowanie za dużo. Na plus zasługują charakterystyczni, zbuntowani, agresywni, źli, ale i dobrzy bohaterowie, którzy nadają tej powieści lekkiej dynamiki, lecz na tle całej tej historii to tylko mały element.
„Wszyscy muszą zginąć” to średnia powieść, która nie zaskoczyła mnie niczym szczególnym, co potrafi bardzo rozczarować. Akcja w książce na początku bardzo wciąga, później pojawia się ogromny, nudny i pozbawiony wyrazu środek i mocne, nieprzewidywalne zakończenie, które jako tako ratuje całą powieść. Ale dla mnie to za mało. Nie twierdzę, że to zła historia, wierzę, że znajdzie ona swoich zwolenników, lecz między nami nie zaiskrzyło. Niestety. Mam nadzieję, że trzecia część okaże się o wiele lepsza.
Kolejna książka Mossa za mną. Wszystkie pozycje tego Autora zawsze biorę w ciemno, nigdy jeszcze się nie zawiodłam. Niestety, w tym przypadku było inaczej.
W liceum Freuda dochodzi do krwawego zamachu terrorystycznego. Jednym z zamachowców jest Błażej Dragiel, który popełnia samobójstwo na oczach swojej przyjaciółki Kai Almond. Nikt nie rozumie dlaczego syn znanego...
2021-08-03
„Zabójcze gry” to kolejna pozycja z cyklu „Ulica strachu”. Po dość udanej „dziewczynie znikąd” spodziewałam się książki na mniej więcej takim samym poziomie, jednak z przykrością muszę stwierdzić, że ten tytuł lekko mnie rozczarował. W tej powieści czytelnik zderzy się ze światem siedemnastoletniej Rachel, gdzie będzie cichym świadkiem spełnienia jej najskrytszych marzeń, bowiem Brendan Fear postanawia zaprosić ją na swoje osiemnaste urodziny. Przyjaciółka głównej bohaterki ze wszystkich sił próbuje odwieść Rachel od tego pomysłu. Podobno nad rodziną Fearów ciąży klątwa. Mimo wszystko dziewczyna decyduje się na udział w przyjęciu. Nie ma pojęcia, że gospodarz przygotował dla swoich gości listę gier i zabaw w murach przerażającej i zabytkowej posiadłości, gdzie główną atrakcją będzie walka o życie i przetrwanie..
„Zabójcze gry” to historia, która rozpoczyna się naprawdę fajnie i obiecująco. Codziennie życie Rachel i jej przyjaciół potrafi bardzo wciągnąć, przez co powieść czyta się niebywale szybko. Autor wykazał się naprawdę ogromną pomysłowością, jeśli chodzi o samą fabułę i przebieg wszystkich wydarzeń. W tej powieści zdecydowanie nie ma czasu na nudę, a niektóre intrygujące i owiane psychodelicznym klimatem fragmenty nie pozwalają oderwać się od czytania. Tak samo jak i w przypadku „dziewczyny znikąd” „zabójcze gry” będą strzałem w dziesiątkę dla młodszych odbiorców, szukających zaskakujących powieści z motywem grozy i dreszczykiem niepokoju. Dorośli mogą poczuć lekki niedosyt. Wprawdzie to lekka, zaskakująca, na swój sposób wciągająca i fajna książka, przy której można miło spędzić czas, lecz samo wykonanie nie do końca spełnia oczekiwania - przynajmniej w moim przypadku. W tej powieści na pewno brakuje głębszego rozwinięcia niektórych fragmentów. To samo tyczy się dialogów, dość infantylnych i takich byle jakich tak naprawdę. Niesamowicie irytowała mnie konwersacja głównych bohaterów podczas pewnej przerażającej zabawy, była taka bezpłciowa i pozbawiona jakichkolwiek emocji. Sama kreacja bohaterów także nie przypadła mi do gustu, niby są, ale tak naprawdę ich nie ma. Nie twierdzę, że to zła książka, bo koniec końców naprawdę lekko i przyjemnie mi się ją czytało, lecz te niedociągnięcia strasznie potrafią denerwować, nawet jeśli to historia przeznaczona dla młodszych i dopiero co wchodzących w świat książki odbiorców.
„Zabójcze gry” to historia ukazująca życie współczesnych nastolatków, skupiająca się na ich problemach i codzienności. Nietuzinkowa fabuła powoduje, że czytelnik jest w stanie zatracić się w tym dobrze nakreślonym kręgu, jednak jak dla mnie, pewne rzeczy potoczyły się tutaj zbyt szybko, wliczając w to samo zakończenie. Zabrakło mi głębszego rozwinięcia, emocji, dynamizmu, łącznie z dokładniejszą kreacją bohaterów. Jak wspomniałam, to powieść dla nastolatków, więc to tylko takie moje luźne spostrzeżenia względem dorosłego odbiorcy. Wierzę, że młodsi czytelnicy pokochają tę książkę, a starsi jeśli podejdą do niej bez większych oczekiwań - na pewno spędzą przy niej miłe i relaksujące popołudnie.
„Zabójcze gry” to kolejna pozycja z cyklu „Ulica strachu”. Po dość udanej „dziewczynie znikąd” spodziewałam się książki na mniej więcej takim samym poziomie, jednak z przykrością muszę stwierdzić, że ten tytuł lekko mnie rozczarował. W tej powieści czytelnik zderzy się ze światem siedemnastoletniej Rachel, gdzie będzie cichym świadkiem spełnienia jej najskrytszych marzeń,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-19
„Terapeutka” to moje kolejne rozczarowanie. Po tylu pozytywnych opiniach i porównywalności tej powieści do pozycji „na skraju załamania” i „za zamkniętymi drzwiami” - swoją drogą to chyba dwie najlepsze książki Autorki, spodziewałam się lektury na mniej więcej takim samym poziomie. Niestety. Zamknięte osiedle, tajemnice, sekrety, nowi mieszkańcy i skrytość tej wspólnoty to temat, z którego można wyciągnąć naprawdę dużo. Paris nie do końca się to udało. Wprawdzie początek zapowiadał się bardzo obiecująco, jednak im dalej, tym ta ciekawość zaczyna zmieniać się w znużenie i irytację, bowiem zachowanie oraz postawa głównej bohaterki w pewnym momencie wybija z rytmu i zniechęca do dalszej lektury. Autorka zazwyczaj tworzy dość drażniące i płytkie postaci, lecz w tej powieści Alice przebiła wszystkie wykreowane przez nią osobowości. Prywatne śledztwo kobiety, dotyczące tajemnicy domu potrafi z początku wciągnąć, lecz w pewnym momencie ta monotonia i jej dociekliwość wywołują rozdrażnienie. Pod kątem psychologicznym profil umysłu Alice jak najbardziej spełnia oczekiwania, a obraz obsesji i otoczka braku zaufania względem bliskich osób intryguje i budzi zainteresowanie, jednak nie na długo. Alice jako człowiek całkowicie mnie zawiodła. To taka naiwna, fałszywa, bardzo infantylna i w jakiś sposób zepsuta postać, która bez zastanowienia mieli językiem na prawo lewo, irytując przy tym nie tylko otaczających ją ludzi, ale i samego czytelnika. I gdyby jej kreacja poszła w zupełnie innym - lepszym kierunku, ta historia miałaby dla mnie o wiele lepszy wydźwięk.
Koniec końców „terapeutka” to całkiem lekka i niewymagająca książka, która na pewno znajdzie swoich miłośników. To historia opierająca się w dużej mierze na myślach i analizach głównej bohaterki, miłośnicy szybkich zwrotów akcji i momentów zaskoczenie mogą poczuć lekki niedosyt, bowiem akcja w tej powieści stoi niemalże w jednym punkcie. Samo zakończenie jak najbardziej spełnia oczekiwania, choć nie ukrywam - już w połowie domyśliłam się, jaki będzie tego finał. Ciężko mi ocenić tę powieść, bowiem było w niej kilka fajnych i wciągających momentów, lecz jako całość wypadło to dość średnio. Paris operuje niesamowicie lekkim piórem, więc książkę czyta się dość szybko, lecz osobowość Alice, brak większych momentów zaskoczenia i dynamiki nie wyróżnia jej niczym szczególnym na tle innych thrillerów psychologicznych.
„Terapeutka” to moje kolejne rozczarowanie. Po tylu pozytywnych opiniach i porównywalności tej powieści do pozycji „na skraju załamania” i „za zamkniętymi drzwiami” - swoją drogą to chyba dwie najlepsze książki Autorki, spodziewałam się lektury na mniej więcej takim samym poziomie. Niestety. Zamknięte osiedle, tajemnice, sekrety, nowi mieszkańcy i skrytość tej wspólnoty to...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-25
„Zmuszona, by zabić” to pierwsza część cyklu o Stephanie King, twórczości R. Abbott. Z Autorką miałam już styczność podczas czytania serii z Tomem Douglasem. Mimo, że przeczytałam dopiero pierwsze trzy części, na pewno będę kontynuować tę serię. Jednak w tym przypadku mam mieszane uczucia. Nie wiem co się wydarzyło, ale nie jest to Abbott, którą zdążyłam poznać.
W tej powieści czytelnik poznaje Evie i Marka, na pozór szczęśliwą „parę”, którą łączy romans. Evie ze wszystkich sił próbuje przywrócić wiarę w życie Marka po śmierci jego żony. Sytuacja zaczyna się jednak komplikować, kiedy kobieta odnosi rożnego rodzaju cielesne obrażenia. Podejrzenia padają na Marka, cenionego, miłego i serdecznego fotografa. Wezwana w środku nocy do ich rezydencji, sierżant Stephanie King, znajduje w łóżku dwa zamordowane ciała. I w tym momencie zaczyna się cała zabawa, gdzie pytania mnożą się jak szalone. Gdzie zaczyna się morderstwo? W chwili, kiedy następuje pierwsze pchnięcie nożem? Czy w momencie pierwszej myśli o popełnieniu zbrodni?
„Zmuszona, by zabić” to historia, która nie do końca przypadła mi do gustu. Potencjał był i to ogromny, jednak szybciej się ulotnił, aniżeli pojawił. Na pewno nie można zarzucić Autorce świetnej kreacji bohaterów. Abbott w każdych swoich powieściach tworzy niesamowicie intrygujące postaci, o świetnym profilu psychologicznym. Evie i Mark to nietuzinkowi bohaterowie, którzy swoim zachowaniem potrafią trzymać czytelnika w niepewności do samego końca. To samo tyczy się Cleo, siostry Marka. Ta postać również bawi się z odbiorcą na tysiąc różnych sposób, przez co ciężko określić, jakim jest człowiekiem i jaką rolę pełni w całej tej powieści. Natomiast fabularnie nie do końca mnie to przekonało. Pierwsze sto stron to istna męczarnia. Nie ukrywam, miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt. Później było już odrobinę lepiej, bowiem przed czytelnikiem całkiem interesujący, można nawet powiedzieć, że w pewnych momentach zaskakujący proces, który ratuje tę powieść, choć i tak nadal brakuje fajerwerków. Plusem tego procesu jest świetnie przedstawiona linia obrony, jak i cała otoczka sprawy, przed którą staje oskarżona o morderstwo osoba. Dzięki temu czytelnik może od środka zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje i nie ukrywam, to naprawdę może wciągnąć i w jakimś stopniu zaintrygować. Jednak zabrakło tutaj dynamizmu, większych zwrotów akcji, momentów zaskoczenia. To książka, którą czytasz bez większych emocji. Czekasz, aż spadnie na Ciebie bomba, bo przecież masz przed sobą mroczny thriller psychologiczny, jednak nic takiego się nie dzieje. I to jest chyba najgorsze rozczarowanie. „Zmuszona, by zabić” to raczej lekka, trochę przewidywalna, ale w jakimś stopniu intrygująca i momentami wciągająca powieść, którą można przeczytać, jednak jako całość pozostawia ogromny niedosyt. Ciężko mi ocenić tę książkę. Niby ta historia ma w sobie „to coś”, lecz z drugiej strony powiewa nudą. Nie tego oczekuję od tego gatunku literackiego.
Cóż, mam dylemat. To na pewno całkiem inna odsłona thrillera psychologicznego, która miała ogrom możliwości, jednak pewne zgrzyty, nieścisłości i niemalże nieruchoma treść dużo zepsuły w odbiorze, przez co książka ma dość słaby wydźwięk. Pomysł na fabułę przypadł mi do gustu, bo okazał się naprawdę świetny, gorzej z wykonaniem. Myślę, że gdyby Autorka rozegrała to wszystko w inny sposób, ta historia byłaby niesamowicie dobra! No i postać Stephanie King - o ile pozostali bohaterowie dali mi wszystko, czego mogłabym oczekiwać, o tyle Pani King mnie rozczarowała. Zastanawiam się, jaki jest jej cel w tej powieści? Cóż, może kolejne tomy wyjaśnią mi tę zagadkę. Dam jeszcze Autorce szansę z tym cyklem, mam nadzieję, że pójdzie to w lepszą stronę. Czy polecam? Nie wiem. Nie zachęcam, nie odradzam. Może akurat komuś przypadnie do gustu.
„Zmuszona, by zabić” to pierwsza część cyklu o Stephanie King, twórczości R. Abbott. Z Autorką miałam już styczność podczas czytania serii z Tomem Douglasem. Mimo, że przeczytałam dopiero pierwsze trzy części, na pewno będę kontynuować tę serię. Jednak w tym przypadku mam mieszane uczucia. Nie wiem co się wydarzyło, ale nie jest to Abbott, którą zdążyłam poznać.
W tej...
2021-02-23
"Nieobecna" to książka, która przyciągnęła mnie nie tylko mroczną i tajemniczą okładką, ale również i intrygującym opisem. Ten tytuł przewijał mi się również wiele razy na instagramie, czy innych portalach poświęconych książkom, więc postanowiłam po niego sięgnąć. Rzadko kiedy sięgam po książki z motywem paranormalnym, więc myślałam, że to będzie strzał w dziesiątkę. Niestety, trochę się rozczarowałam.
Historia opowiada o dwóch młodych kobietach. Thea Reed porzucona pod sierocińcem jako dziecko, postanawia odnaleźć swoją matkę. Poszukiwania wiodą ją do zakładu dla obłąkanych w Pleasant Valley w stanie Wisconsin. Z racji tego, że Thea zajmuje się dość intrygującą i ciekawą profesją, jaką jest robienie zdjęć ludziom po śmierci - postanawia wykorzystać swój zawód, aby dostać się do zakładu i zagłębić się w jego mrocznych sekretach. Nie spodziewa się, że jej prywatne śledztwo obudzi legendę o Misty Wayfair, zamordowanej kobiecie, która rzekomo nawiedza okolicę, zwiastując śmierć.
Sto lat później Heidi Lane otrzymuje od swojej chorej na demencję matki pewien tajemniczy list, który skłania ją do przyjazdu do Pleasant Valley. Na miejscu dostrzega upiorną i przerażającą kobietę, nawiedzającą ruiny zakładu. Tym sposobem odkrywa tajemnicę i historię Misty Wayfair, a sama zaczyna się obawiać o swoje własne życie.
Duchy przeszłości, zakład dla obłąkanych i historia rozgrywająca się na przestrzeni stu lat potrafi zaintrygować, prawda?
Historia ta została opowiedziana z perspektywy dwóch głównych bohaterek, które na pierwszy rzut oka nie łączy zupełnie nic, poza duchem tajemniczej i przerażającej Misty Wayfair. Kreacja tych dwóch kobiet wyszła Autorce całkiem dobrze. Wprawdzie nie polubiłam się z żadną z nich, aczkolwiek ich różnorodność jest tutaj całkiem widoczna, co na pewno jest ogromnym plusem. Ich historie to już zupełnie inna bajka. Wprawdzie obie są ciekawe, obie potrafią wciągnąć i wzbudzić zainteresowanie, jednak po pewnym czasie wątki tych kobiet tak się do siebie zbliżają, że ciężko jest zrozumieć, o kim właściwie się czyta, więc cofanie się o kilka kartek wstecz jest tutaj niestety nieuniknione. Trochę szkoda, bowiem momentami psuje to fascynację całą lekturą.
Kolejnym aspektem jest fabuła. Nie można zarzucić Autorce braku oryginalności, bowiem wykazała się tutaj nietuzinkową pomysłowością, która potrafi wciągnąć, pomimo topornego i ciężkiego do wgryzienia się początku. Później jest już lepiej, jednak nie tak, jak można by było się tego spodziewać. Ta historia jest bardzo nierówna. Akcja na początku intryguje, przyśpiesza, zaskakuje, wywołuje szybsze bicie serca, aby za chwilę zwolnić i znużyć. Nie tego oczekuje czytelnik po tego typu lekturach. To potrafi trochę zawieść, bo o ile historia wciągnęła mnie do takiego stopnia, że nie chciałam jej odłożyć, o tyle po jakimś czasie to napięcie drastycznie opadło i chciałam jak najszybciej ją skończyć. Wielka szkoda, bo potencjał był ogromny. Ale czy wykorzystany? Moim zdaniem nie do końca, co nie znaczy, że ta książka jest zła. Patrząc po opiniach ma ona również i swoich zwolenników.
"Nieobecna" to całkiem ciekawa, intrygująca, momentami zaskakująca i trzymająca w napięciu powieść, owiana groteskowym i mrocznym klimatem, który potrafi wywołać szybsze bicie serca. Jednak po jakimś czasie coś się zepsuło, opadł cały niepokój, fascynacja i ten moment grozy. Jeśli ktoś szuka mrocznej i przerażającej historii to może się rozczarować, bowiem "Nieobecna" to bardziej powieść obyczajowa z wątkiem paranormalnym, aniżeli mocna historia grozy. Na pewno plusem tej historii jest odkrywanie wraz z bohaterkami mrocznych sekretów rodzinnych i ich tajemnic. To potrafi przyciągnąć uwagę, czego niestety nie można powiedzieć o finale, bowiem okazał się zbyt mocno przekoloryzowany. Autorka stworzyła taką przekombinowaną intrygę, że ostatnie strony tej historii musiałam czytać parę razy, aby dokładnie to wszystko zrozumieć. Tego było za dużo, pisarka tak mocno to zagmatwała, że można się w tym wszystkim pogubić. I o ile lubię taki zabieg w książkach, o tyle tutaj nie do końca mi to pasowało. Cóż, "Nieobecna" to przeciętna powieść, przy której mimo wszystko można miło spędzić czas, jeśli nie ma się co do niej zbyt dużych wymagań.
"Nieobecna" to książka, która przyciągnęła mnie nie tylko mroczną i tajemniczą okładką, ale również i intrygującym opisem. Ten tytuł przewijał mi się również wiele razy na instagramie, czy innych portalach poświęconych książkom, więc postanowiłam po niego sięgnąć. Rzadko kiedy sięgam po książki z motywem paranormalnym, więc myślałam, że to będzie strzał w dziesiątkę....
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-09
Blake Colwater, zamożny adwokat z Los Angeles oświadcza swojej żonie, że kocha inną kobietę. Annie nie potrafi ukryć rozpaczy, ani przyjąć do wiadomości, że jej dwudziestoletnie małżeństwo dobiega końca. W akcie desperacji wyjeżdża do Mystic, miasteczka swojego dzieciństwa. Tam spotyka swoją pierwszą, szkolną miłość - Nicka, od niedawna wdowca, który nie radzi sobie z cierpiącą na zaburzenia emocjonalne córeczką. Cała trójka zaczyna leczyć razem swoje rany.. Jednak w momencie, kiedy Annie uwierzyła, że dostała kolejną szansę od losu i ponownie może być szczęśliwa, jej świat wywraca się do góry nogami i zostaje zmuszona do dokonania wyboru, przed którym nie powinna stanąć żadna kobieta.
Miałam ochotę na powieść obyczajową, więc sięgając po tę książkę liczyłam na coś wyjątkowego, w końcu książki Autorki zawsze brałam w ciemno i był to bardzo dobry wybór. Jednak szybko się okazało, że nie jest to Kristin Hannah, jaką znam. Ciężko mi uwierzyć, że ta powieść wyszła spod pióra Autorki, której poprzednie książki niesamowicie mnie wciągnęły i wydobyły całą paletę uczuć. „Zdarzyło się nas jeziorem Mystic” niestety się do nich nie zalicza. Ale zaczynajac od początku; pierwszym plusem tej historii jest tragizm bohaterów. Autorka na kartkach tej powieści przedstawia czytelnikowi Nicka- człowieka cierpiącego po śmierci swojej żony, całkowicie zagubionego, samotnego i wkraczającego na złą drogę z butelką w ręce. Ta rozpacz pochłania go w przerażającą i zimną ciemność, a sam Nick zapomina o tym, że na świecie jest ktoś, kto cały czas na niego liczy. Izzy. Jego mała córeczka, która również nie potrafi odnaleźć się w świecie pozbawionym mamy. Jej cierpienie i tęsknota odbija się na dziewczynce ze zdwojoną mocą, chęć dotyku matki zabija ją od środka, a sama Izzy w oczach innych ludzi staje się „tym innym dzieckiem”. Sytuacja się zmienia, kiedy do ich drzwi zapuka Annie, zmagająca się z odrzuceniem i rozwodem wiszącym w powietrzu. Ta sytuacja całkowicie załamuje ją psychicznie, a sama kobieta wierzy, że nigdy w życiu nie zazna już szczęścia. Trójka tych pokaleczonych przez życie ludzi, niosących ogromne brzemię traumatycznej przeszłości ma okazję zacząć nowe życie. Czy im się to uda? Czy dadzą radę przeskoczyć przeszkody, które niszczą je od środka?
Tematy poruszone w tej powieści potrafią chwycić na serce. Autorka bardzo umiejętnie przedstawia czytelnikowi to, do czego potrafi doprowadzić ludzkie cierpienie i pewne tragedie rozgrywające się wokół niego. I o ile profil psychologiczny postaci spełnił moje oczekiwania, o tyle tego samego nie mogę powiedzieć o bohaterach. Bo ich tragizm to jedno, a kreacja to zupełnie inna bajka. Annie i Nick to postaci pozbawione polotu, płaskie, momentami irytujące i nie do końca dające się polubić. Największy problem mam z Annie. Wprawdzie to świetna babka, aczkolwiek jej postępowanie, wybory i cała jej osoba staje się w pewnym momencie niezrozumiała. Można by pomyśleć, że ludzkie tragedie różnie oddziaływują na człowieka, pchają go w przeciwnych kierunkach, a każdy inny człowiek niekoniecznie musi postąpić tak samo jak ja, czy Ty. Co nie zmienia faktu, że nie przemawiały do mnie poczynania głównej bohaterki. Choć naprawdę starałam się ją zrozumieć, nie do końca mi się to udało.
„Zdarzyło się nad jeziorem Mystic” to historia o życiu, człowieku, uzależnieniu, jego potyczkach i tragedii. Historia o smutku, samotności, iskierce nadziei, marzeniach i tęsknocie. Historia, która potrafi chwycić za serce, zapewnić całą gamę uczuć, zmusić do kilku refleksji, ukazując to, co jest w życiu ważne. Jednak to za mało. Fabularnie ta powieść daje minimum tego, co dać powinna. Poza dotkliwymi potyczkami bohaterów praktycznie nic się tutaj nie dzieje, niektóre sytuacje zostały wepchnięte na siłę, nic nie znosząc do tej lektury, a jej przewidywalność psuje fascynację tą powieścią. Opisy nic nie wnoszące do tej książki potrafią znużyć, a liczne powtórzenia i w kółko wałkowanie tego samego tematu odbiera chęć czytania. Książkę przeczytałam w dwa wieczory, nie dlatego, że całkowicie mnie wciągnęła (choć nie ukrywam, były w niej fragmenty, które mnie porwały), ale ze względu na to, że chciałam ją jak najszybciej skończyć. Nie twierdzę, że to zła książka, jak na powieść obyczajową jest całkiem ok, aczkolwiek po świetnych powieściach spod pióra Autorki, spodziewałam się czegoś, co mnie porwie i rozczuli. Potencjał był, jednak nie do końca został wykorzystany. A szkoda, bo zapowiadało się świetnie.
Blake Colwater, zamożny adwokat z Los Angeles oświadcza swojej żonie, że kocha inną kobietę. Annie nie potrafi ukryć rozpaczy, ani przyjąć do wiadomości, że jej dwudziestoletnie małżeństwo dobiega końca. W akcie desperacji wyjeżdża do Mystic, miasteczka swojego dzieciństwa. Tam spotyka swoją pierwszą, szkolną miłość - Nicka, od niedawna wdowca, który nie radzi sobie z...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-09
Po bardzo udanej lekturze „czarownice nie płoną”, która niesamowicie mi się podobała- przyszedł czas na kolejną książkę Jenny Blackhurst. Pokladałam w tej histori wielkie nadzieje, niestety dostałam coś, co całkowicie nie spełniło tych oczekiwań.
Zamknięte osiedle w Severn Oaks. Rok po tragicznym wypadku Erici Spencer, miasteczko żyje swoim życiem i szybko zapomina o tym, co przydarzyło sie jednej z mieszkanek. Sytuacja sie zmienia, gdy w internecie zaczynają pojawiać się podcasty, zatytułowane jako „prawda o Erice”. Ich tajemniczy autor zapowiada, że ujawniają one prawdę o tym, co tak naprawdę wydarzyło się na przyjęciu halloweenowym, gdzie doszło do śmiertelnego wypadku Erici. Nieznajomy jednak podkreśla, że nie był to wypadek, jak się wszystkim na początku wydawało, a morderstwo. Podejrzanych jest sześcioro, a autor nagrań w ostatnim podcascie obiecuje słuchaczom zdemaskować mordercę. Ponieważ każdy odcinek skupia się na innym mieszkańcu, na osiedlu czuć w powietrzu niepokój i strach, bo jak się okazuje, każda z wytypowanych osób ma coś na swoim sumieniu. Sytuacja komplikuje się, kiedy jedna z podejrzanych znika. Znika, bo może zna prawdę, albo jest winna? Albo co gorsze- zostaje porwana, aby ją uciszyć? I kto jest tajemniczym autorem tej gry? Na te pytania poznacie odpowiedź, sięgając po tę historię.
Pierwszym i chyba jedynym plusem tej historii jest zobrazowanie czytelnikowi przez Autorkę zamkniętego, elitarnego i prestiżowego osiedla. Tam poznajemy szóstkę głównych bohaterów, przemawiających obłudą, fałszem i sztucznym uśmiechem. Tej szóstki zdecydowanie nie da się polubić, tym bardziej, gdzie każdy z nich jest gotowy wbić nóż w plecy temu drugiemu, aby wyjść z twarzą z kręgu podejrzanych. Niemniej jednak, uważają się za przyjaciół. I ta kreacja całkiem mi się podobała (mimo, że o samych bohaterach nie wiemy praktycznie nic, poza tym, że mają dzieci, partnerów i jakąś tam pracę) i perspektywa przyjaźni na pokaz całkiem mnie usatysfakcjonowała. Nie oszukujmy się, to dość powszechne zjawisko- na pewno kiedyś trafiłeś/aś na człowieka, którego traktowałeś/aś jak przyjaciela - na bliską Ci osobę, dobrego słuchacza, kogoś przed kim otworzyłeś/as się w stu procentach. Niestety ludzie to świetni aktorzy, a my czasami nie potrafimy zauważyć, jak ten ktoś po cichu kopie pod nami dołek, zakładając na twarz sztuczny wyraz współczucia. I tak właśnie wyglądają relacje głównych bohaterów. Dość interesująco - przyjaźń opierająca się na drwinach, szeptaniu na siebie nawzajem, osądach, wymyślaniu różnych historii i robieniu wszystkiego na pokaz. Autorka całkiem nieźle nakreśliła ten wątek, przez co książka trochę na tym zyskała. Kolejnych plusów niestety się nie dopatrzyłam. Wręcz przeciwnie - cała historia opierała się w głównej mierze na fałszywych relacjach głównych bohaterów.
Fabularnie ta książka okazała się po prostu nudna, mało dynamiczna, pozostawiająca lekkie rozczarowanie. Ciężko w niej wyczuć dreszczyk emocji, jakąkolwiek ekscytację, pobudzenie, czy chęć czytania rozdziału za rozdziałem. Akcja książki rozgrywa się niespiesznie i o ile lubię taki zabieg w literaturze, o tyle tutaj było to trochę męczące i momentami nużące. Historia Erici Spencer daje radę czasami zaskoczyć, jednak nie ma to nic wspólnego z motywem morderstwa, a raczej wątkiem obyczajowym szóstki podejrzanych - o ile można to w ogóle nazwać wątkiem obyczajowym.
„Ktoś tu kłamie” to książka, po którą warto sięgnąć, aby wyrobić sobie własną opinię.. Jak dla mnie to zwykła opowiastka, bez pomysłu na konkretną fabułę, której końcówka przypominała raczej mało udane kino science-fiction, a sama zagadka, nabierająca tempa na ostatnich kartkach powieści- została rozegrana zbyt szybko i chaotycznie. Miałam wrażenie, że autorka sama nie miała pomysłu na zakończenie, więc wrzuciła w nie tyle akcji, ile się tylko dało. Wiem, że są osoby, którym taki styl przypadnie do gustu, mnie jednak to w żadnym stopniu nie oczarowało i na pewno nie jest to książka, którą mogłabym polecać z czystym sumieniem. Czas, spędzony podczas czytania, nie był stracony, historia ta potrafi momentami zaciekawić, ba! czasami nawet zaskoczyć, jednak oceniając całokształt, śmiało mogę powiedzieć, że jestem rozczarowana. Spodziewałam się czegoś lepszego, bardziej wyszukanego i niesamowicie wciągającego.
Po bardzo udanej lekturze „czarownice nie płoną”, która niesamowicie mi się podobała- przyszedł czas na kolejną książkę Jenny Blackhurst. Pokladałam w tej histori wielkie nadzieje, niestety dostałam coś, co całkowicie nie spełniło tych oczekiwań.
Zamknięte osiedle w Severn Oaks. Rok po tragicznym wypadku Erici Spencer, miasteczko żyje swoim życiem i szybko zapomina o tym,...
Ta książka przeleżała na mojej półce kilka lat, więc w końcu postanowiłam wziąć ją w ruch. Totalnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, bo w mojej ocenie nie jest to raczej jakiś bardzo popularny i „głośny” tytuł. Liczyłam tylko na fajny i wciągający kryminał. No i czuję lekkie rozczarowanie. Bo fajny nawet był, ale czy mocno angażujący? Jakoś niekoniecznie.
Daniel Buchholz, komisarz hamburskiej policji, otrzymuje wezwanie do opuszczonej fabryki, w której znajduje potwornie okaleczone zwłoki. Mało tego, na miejscu zbrodni zastaje również nową koleżankę - Ninę Salomon, która dołącza do jego zespołu. Ich współpraca nie zaczyna się dobrze, lecz z biegiem czasu Daniel dostrzega w Ninie duży potencjał. Jak się okazuje, policjantka ma ogromne doświadczenie, oraz nieomylny instynkt. Razem wkraczają w otchłań najmroczniejszego miejsca, jakim jest internet. I to właśnie w tym momencie zaczyna się cała zabawa.
„Darknet” to historia, której początek naprawdę wciąga. Pedantyczny Daniel i wybuchowa Nina już od pierwszych stron tworzą fantastyczny duet! Kreacja bohaterów stanowi tutaj ogromny atut. Czytelnik ma przed sobą dwa różne charaktery, dwie odmienne osobowości, zmagające się z różnorodnymi problemami, oraz demonami przeszłości. Autorzy w tej powieści zdecydowali się na wieloosobową narrację, co moim zdaniem w tym przypadku nie było ani dobrym, ani przemyślanym zabiegiem. Doprowadziło to do licznych powtórzeń, które nudziły i ze strony na stronę irytowały coraz to bardziej. Sama fabuła jak najbardziej daje radę, choć nie ukrywam - daleko jej do ideału. Na pochwałę na pewno zasługuje motyw darknetu. Mogłoby się wydawać, że ten temat został już na maksa wyczerpany w innych powieściach, lecz to nieprawda. W tej historii pojawia się coś nowego - anonimowe głosowanie użytkowników pewnego forum, którego nagrodą jest śmierć. Obcy ludzie decydują, kto stanie się kolejną ofiarą nieuchwytnego Trajana. I muszę przyznać, że z czymś takim jeszcze się nie spotkałam. Pomysł ciekawy, lecz na dłuższą metę - dość monotonny. Przez całą powieść pojawia się ten sam schemat - głosowanie, nieudolność policji, kolejne głosowanie, jeszcze większa nieudolność policji. Samo śledztwo nie wywołuje żadnych emocji. Akcja toczy się bardzo pozwoli, brakuje w niej większych momentów zaskoczenia. Brak wartkiej akcji. Poza ciekawymi i lekko drastycznymi opisami morderstw nie ma tu nic, co mogłoby charakteryzować dobry i trzymający w napięciu kryminał. Zakończenie także nie ratuje tej powieści.
„Darknet” to historia, która miała ogromny potencjał. Pomysł na tę książkę okazał się być naprawdę bardzo fajny i w jakiś sposób oryginalny, lecz niestety - coś tutaj nie zagrało. Strefa obyczajowa dała radę, z chęcią poznałabym dalsze losy głównych bohaterów, lecz ta kryminalna pozostawiła we mnie lekki niedosyt. Myślę, że ta powieść będzie idealna dla osób, które zaczynają swoją przygodę z tym gatunkiem, oraz lubią powolne i mało dynamiczne opowieści. Niestety, ale starzy wyjadacze nie znajdą tutaj niczego nadzwyczajnego. Nie twierdzę, że to zła powieść. Na mnie po prostu nie zrobiła większego wrażenia.
Ta książka przeleżała na mojej półce kilka lat, więc w końcu postanowiłam wziąć ją w ruch. Totalnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, bo w mojej ocenie nie jest to raczej jakiś bardzo popularny i „głośny” tytuł. Liczyłam tylko na fajny i wciągający kryminał. No i czuję lekkie rozczarowanie. Bo fajny nawet był, ale czy mocno angażujący? Jakoś niekoniecznie.
więcej Pokaż mimo toDaniel...