-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel22
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel3
Biblioteczka
Głośna powieść Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”, za którą autorka otrzymała Nike w 2013roku, zgodnie z określeniami zawartymi w tytule jest bardzo mroczna, ale mroczna w nader pociągający sposób. Nawet czas akcji pasuje do tej koncepcji - przypada bowiem na listopad, nazwany pięknie przez autorkę – „pęknięciem między jesienią a zimą, czasem, kiedy otwierają się przejścia”.
Książka w ogólnym rozumieniu dotyczy poglądu, że zło jest zaraźliwe. Ktoś, kogo zgwałcono, pobito, poniżono – będzie odtąd niszczył siebie i innych...
Powieść Joanny Bator przywiodła mi na myśl nocną wędrówkę przez stary zapuszczony ogród. Czytając czułam się jak włóczykij błąkający się po właśnie odkrytym niezwykłym miejscu. Z wadliwą latarką, która raz gaśnie, raz się zapala, oświetlając ogród nikłym światłem, potęgując doznania słuchowe i zapachowe. Gdzieś w pobliżu pohukuje sowa, w dali złowieszczo wyją psy, a pod stopami wciąż coś nieprzyjemnie uwiera i trzeszczy. Mdły zapach kwiatów miesza się z wonią butwiejących liści i wilgotnej ziemi. Wraz ze smugą światła moim oczom ukazywały się intrygujące zakamarki, wnęki, kamienne murki, altany, rabaty i liczne boczne ścieżki.
Oto co potrafi zdziałać bogaty w metafory, nieprawdopodobnie plastyczny język powieści i bujna wyobraźnia pisarza. Wielkie brawa należą się za to Joannie Bator.
Dlaczego czułam się z książką „Ciemno, prawie noc” tak jak lubię, czyli jak odkrywca nieznanych tajemniczych lądów? Ano dlatego, że autorka zna się na rzeczy. Czaruje słowem. Tworzy fascynujące obrazy. Niekiedy makabryczne, niekiedy poruszające, ale zawsze niezmiernie ciekawe. Wystarczy czytać i spokojnie, o ile nerwy nie zawiodą, podążać za wyobraźnią pisarki. Efektem jest wyjątkowo sugestywne malowidło przedstawiające walkę dobra ze złem zasiedlającym ludzkie dusze, a także hulającym w szeroko rozumianym otoczeniu pod postacią „ektoplazmy”. Dobroć ma tu swój azyl w kociarach przemykających chyłkiem przez powieść czyli w miłych staruszkach taszczących torby kocich chrupek i wciskających czasem perły do rąk „zagubionych dziennikarek”.
Obok warstwy baśniowej pełnej fantastycznych stworów i niesamowitych scen, których w naszym świecie z pewnością nie znajdziemy, toczy się zupełnie realna historia dziennikarki Alicji Tabor, zwanej Wielbłądką, Pancernikiem albo Niedobitkiem. Młoda kobieta wraca do rodzinnego Wałbrzycha, do starego przedwojennego domu, pełnego smutnych wspomnień. Ma misję. Musi napisać reportaż o serii niewyjaśnionych zdarzeń, o zniknięciu trójki dzieci; Andżeliki, Patryka i Kalinki.
Próbując rozwikłać zagadkę, Alicja wnikliwie przygląda się ogarniętemu religijnym szaleństwem ubogiemu społeczeństwu Wałbrzycha, które wstrząśnięte porwaniami dzieci, histerycznie szuka ratunku w chorej religijności. Ludzie słuchają samozwańczych proroków, chcą stawiać dziwne pomniki w środku miasta, pragną relikwii. Swoje frustracje, lęki, kompleksy i pielęgnowane przez pokolenia uprzedzenia wyrażają podczas nieformalnych wieców i na forach internetowych. No właśnie, Internet! Niestety, anonimowość totalnie odblokowuje wszelkie hamulce. Złość leje się w przestrzeni internetowej niczym wielki obrzydliwy, wirtualny bluzg. Brzmi znajomo, prawda?
Alicja prowadzi obok zleconego służbowo - drugie, prywatne śledztwo. Poszukuje prawdy o sobie samej, o rodzinnej tragedii, która stała się jej udziałem dawno temu. Poszukiwania te stanowią główna oś powieści, wokół której kręci się cała reszta historii, wątków i niezwykłych istot.
Dostajemy oto w prezencie galerię barwnych postaci – uwielbiającą bieganie i wsłuchiwanie się w ludzkie opowieści, Alicję o odstających uszach; szaloną starszą siostrę Alicji – Ewę; księżnę Daisy z przepastnym sznurem pereł; przyjaciółkę Niedobitka, piękną bibliotekarkę Celestynę, która kiedyś była małym sympatycznym Czesiem; wiecznie nieobecnego ojca Alicji, tropiącego skarby zamku Książ; oskalpowanego przez Sowietów pana Alberta; brutalnie zgwałcone dziewczynki; nierzeczywistego Daniela; kociary, kociojady i wiele, naprawdę wiele innych intrygujących wytworów wyobraźni autorki.
Tutaj muszę koniecznie wspomnieć o mojej ulubionej historii z „Ciemno, prawie noc”. Ona najmocniej zapadła mi w pamięć, bo wlała porządną i zarazem ogromnie potrzebną dawkę słońca w tę mroczną lekturę. Chodzi mianowicie o wątek Patryka Miłki, jednego z zaginionych dzieci. Rodzice wykreślili chłopca ze swojego życia. Pozostawili go schorowanej babci, która okazała się mądrzejsza i sprytniejsza niż legendarny król Salomon. Po cichu, bez udziału bezdusznych instytucji, powołała do życia szczęśliwą rodzinę…
„Ciemno prawie noc” budzi kontrowersje i liczne dyskusje co do swojej wartości. Niektórzy zarzucają powieści grafomaństwo. Co za bzdura?! W mojej opinii „Ciemno...” jest dziełem. Literacką ucztą. Owszem „barokową” nieco, owszem dość skomplikowaną i co tu kryć – wymagającą uwagi i skupienia od czytelnika, ale to właśnie w tym tkwi jej oryginalność i urok.
Powieść Joanny Bator jest mieszanką gatunków literackich (kryminału, obyczaju, horroru), a zarazem pewnego rodzaju zabawą konwencjami – baśni i realizmu. To również galeria przeróżnych wątków, niesamowitych opowieści, które mogłyby z powodzeniem żyć własnym życiem. Wyobraźnia pisarki zdaje się nie mieć granic. Dodatkowo wszystko spowija plastyczny poetycki język.
Zdecydowanie warto ów niezwykły świat poznać, szczególnie że wnikanie w niego sprawia nawet kapryśnemu czytelnikowi nie lada przyjemność, a już wkrótce powieść doczeka się ekranizacji.
Głośna powieść Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”, za którą autorka otrzymała Nike w 2013roku, zgodnie z określeniami zawartymi w tytule jest bardzo mroczna, ale mroczna w nader pociągający sposób. Nawet czas akcji pasuje do tej koncepcji - przypada bowiem na listopad, nazwany pięknie przez autorkę – „pęknięciem między jesienią a zimą, czasem, kiedy otwierają się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Maleńkie, brązowe, zaskakujące „jakieś coś”. Trudno podać definicję książeczki, która wpadła mi w łapy, której zawartość nie jest do końca zwyczajną prozą, ani wrażliwą poezją, ani skupionym na detalach zapisem czyjegoś życia w jakimś jego wyjątkowym momencie, choć tak naprawdę w przedziwny sposób łączy te elementy w spójną całość. To, w moim przekonaniu, cudowna, nie pozbawiona poczucia humoru, kompozycja słowno-miłosna ku czci macierzyństwa.
Autorka razem z niezwykle plastycznym głębokim tekstem daje czytelnikowi prezent, który zadziwia i fascynuje jednocześnie. Mnie ten podarunek zaczarował. Zobaczyłam kobietę obdarzoną tysiącem par oczu, uszu, o wyjątkowo czułym dotyku i gorącym sercu. Bohaterka opiekując się swym synkiem spędza z nim czas, karmi go, bawi się z nim, wnikliwie obserwuje, uczy, czasem pociesza, usypia, śpi obok, kocha do szaleństwa. Czasem ucieka od niego, by odpocząć, bo ta ich wspólna cudowna więź również tłamsi i wyciąga energię. Dziecko jest cudem, darem stwórcy, co wcale nie przeszkadza by było niekiedy prawdziwie męczącym diablątkiem…
„Macierzynki” sprawiły mi wielką przyjemność. Przypomniały ważne chwile z mojego życia - życia matki. Wydobyły wspomnienia z ciemnej piwnicy pamięci na połyskujące refleksami światło dzienne; odkurzyły, wypolerowały i w pewnym sensie oprawiły w piękne ramki. Przypomniałam sobie na przykład, że moja najstarsza córka (aktualnie uczennica liceum) będąc małym szkrabem, na kwiatki mawiała „dledle” i wszędzie umiała je wypatrzyć. Kiedy miała cztery lata, nauczyła się pisać literki i wszędzie, gdzie dała radę składała swój autograf. Mój teść do dzisiejszego dnia z dumą pokazuje znajomym swój stary dowód osobisty, w którym krzywo, długopisem, wielkimi koślawymi literami napisano – DARIA.
Namawiam, kuszę, polecam serdecznie wszystkim tę maleńką książeczkę przepięknie, zmysłowo napisaną I tak inną w morzu zalewającej nas literatury, że aż nieprawdopodobną. Spotkanie z nią to jak wycieczka do źródła istoty rzeczy i jak odświeżająca w nim kąpiel. Nie wyobrażam sobie mojej świadomości ani biblioteczki bez „Macierzynek”.
Maleńkie, brązowe, zaskakujące „jakieś coś”. Trudno podać definicję książeczki, która wpadła mi w łapy, której zawartość nie jest do końca zwyczajną prozą, ani wrażliwą poezją, ani skupionym na detalach zapisem czyjegoś życia w jakimś jego wyjątkowym momencie, choć tak naprawdę w przedziwny sposób łączy te elementy w spójną całość. To, w moim przekonaniu, cudowna, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dostatek Michaela Crummey’a idealnie nadaje się na ten moment naszego życia, kiedy wreszcie dopadnie nas odrobina wolnego czasu, kiedy wszystkie „dedlajny” poślemy do diabła, a miękko wymoszczony fotel potrząśnie kusząco poduchami.
Michael Crummey ma tak wiele do powiedzenia o swojej ojczystej wyspie, tak ciekawie, tak niezwykle zabawnie i, co najważniejsze, tak ciekawym w swojej oryginalności językiem, że nie wolno tego tytułu przegapić, bo byłby to po prostu grzechem!
Autor mojego literackiego ulubieńca tworzy galerię wielowymiarowych barwnych postaci, które nad wyraz szybko odnajdują drogę do czytelniczego serca. Proponuję zwrócić uwagę na ojca Phelana, który po prostu „wymiata”. Niemal przy każdej scenie z jego udziałem dostawałam czkawki od intensywnego śmiechu, ale pamiętam, że raz bardzo mnie wzruszył i odrobinę sobie poryczałam. Bo to taka lektura. Jest w niej wszystko. Ot, prawdziwe życie, gdzie w poplątane losy bohaterów co rusz wkrada się mix radości i smutku, miłości i nienawiści, wielkoduszności i okrucieństwa. Mamy tu ocierające się o baśń zdarzenia, oplecione interesującymi spostrzeżeniami, uczuciami i emocjami mieszkańców Nowej Funlandii.
Autor „Dostatku” upiekł przepyszne literackie ciasto, na które złożyły się najciekawsze legendy i prawdziwe wydarzenia z 300- letniej historii kraju, przyprawione odniesieniami do biblii oraz fantazyjnie okraszone bujną wyobraźnią kanadyjskiego pisarza.
„Dostatek” to książka doskonała, która zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, zapewniła niezapomniane chwile w porywającym urodą, acz skrajnie surowym – miejscu, skłoniła do rozmyślań nad sensem ludzkiej egzystencji...
Ciekawa rzecz, mottem „Dostatku” jest fragment „Stu lat samotności” G.G. Marqueza i sam Crummey nie kryje, że inspirował się tą powieścią przy pisaniu swojej . A ja z jakiegoś dziwnego powodu ominęłam sławne „Sto tat…” i teraz po lekturze „Dostatku” zamierzam to zmienić.
Polecam „Dostatek”, bo to jest jedna z tych opowieści, które uprzyjemnią każdą „zaczytaną” chwilę i zakorzenią się jakoś tajemniczo w człowieku na zawsze.
Dostatek Michaela Crummey’a idealnie nadaje się na ten moment naszego życia, kiedy wreszcie dopadnie nas odrobina wolnego czasu, kiedy wszystkie „dedlajny” poślemy do diabła, a miękko wymoszczony fotel potrząśnie kusząco poduchami.
Michael Crummey ma tak wiele do powiedzenia o swojej ojczystej wyspie, tak ciekawie, tak niezwykle zabawnie i, co najważniejsze, tak ciekawym...
„Dzika droga” to książka oparta na prawdziwych zdarzeniach z życia młodej Amerykanki Cheryl Strayed. Dziewczyna postanowiła przejść ogromnej długości szlak Pacific Crest Trail (PCT,w prostej linii ok.1600 km), ciągnący się głównie przez dzicz, a biegnący zachodnim wybrzeżem USA, od Kalifornii po granicę z Kanadą. Szlak krańcowo wymagający i męczący. Podróżniczka dopięła jednak swego, a potem napisała książkę o swojej, podszytej żalem po stracie matki, wędrówce.
Powieść, czy raczej powieść autobiograficzna była, jak sadzę, jedynie pretekstem do rozliczenia się z trudnym i zagmatwanym życiem. Stała się szansą opowiedzenia o uzdrawiającej mocy przyrody, której bez wątpienia bohaterka doświadczyła.
Niestety, podobnie jak Cheryl z PCT, tak ja z jej książką początki miałam trudne. Irytował mnie zastosowany w powieści język czytadła, zniechęcał nadmiar informacji geograficznych dotyczących szlaku PCT, gubiłam się w gąszczu przeplatanek retrospekcji i bieżącej akcji.
Jednak coś mnie intrygowało w głównej bohaterce i silnie do niej przyciągało, dlatego nie przerywałam lektury, a od momentu wejścia Cheryl na szlak i przygody z bykiem po prostu wsiąkłam w jej opowieść.
Zobaczyłam wreszcie to, co chciała mi pokazać, mianowicie zagubioną młodziutką dziewczynę, borykającą się z ogromnym ciężarem, zarówno na plecach jak i w sercu, walczącą z bólem po stracie i żalem do matki za to, że przegrała z… rakiem. Pokochałam Cheryl za nieprawdopodobny upór z jakim zdobywała kolejne odcinki swojej trasy, za miłość do przyrody, za odpowiedzialność z jaką podjęła walkę o siebie i za fascynację literaturą. Nie mogłam bez wzruszenia przejść nad momentami, kiedy po kolejnych odcinkach trasy, nieludzko zmęczona, rozbijała namiot i nagradzała się czytaniem książki. Z otartymi do krwi stopami, z pomiażdżonymi od ciągłej wędrówki paznokciami parła do przodu niczym zagubiony w bezkresnym zamarzniętym morzu lodołamacz. Rezygnacja oznaczałaby dla niej porażkę czyli powolne samounicestwienie. Dojście do celu obiecywało pokonanie własnych demonów.
Według mnie „Dzika droga” to niezwykła opowieść o uzdrawiającej mocy natury i nadzwyczajnej woli życia, ale nade wszystko jest to wzruszające świadectwo miłości córki do matki.
Cheryl wyszła z dzieciństwa pokiereszowana postawą ojca. Delikatnie mówiąc nie spełnił on należycie swego obowiązku rodzicielskiego. Matka Cheryl musiała zabrać dzieci i uciec od okrutnego i agresywnego męża. Wychowywała dwie córki i syna sama, w trudnych warunkach, w pocie czoła, ale nigdy nie szczędząc im miłości i zainteresowania. Dziewczyna czuła ogromną więź z mamą. Niestety, przyszła choroba i wszystko zniszczyła zabierając ukochaną rodzicielkę. Strata uderzyła w dziewczynę z rażącą siłą. Rodzeństwo rozprysło się, każde w swoją stronę. Małżeństwo Cheryl rozpadło się i w zasadzie wszystko zmierzało w najgorszym z możliwych kierunków. Wtedy dziewczyna, zupełnym przypadkiem, dowiedziała się o szlaku wiodącym setkami kilometrów wzdłuż urokliwego zachodniego wybrzeża Ameryki.
Cóż bym najlepszego zrobiła porzucając lekturę po początkowych „zgrzytach”? Okazuje się, że każdemu, a szczególnie książce trzeba dać szansę i pozwolić, by pokazała co tak naprawdę w niej siedzi. Początki we wszystkim z reguły bywają trudne. Dzięki cierpliwości odbyłam wyjątkową podróż dzikimi ostępami USA, podziwiałam nadzwyczajną urodę amerykańskich pustyń i gór, przysłuchiwałam się rozmowom interesujących ludzi, z którymi Cheryl spotkała się na szlaku i poznałam ich fascynujące historie. Z bijącym sercem śledziłam niezwykłe przygody wytrwałej dziewczyny, nazwanej, nie bez kozery, Królową PCT.
Niezmiernie cieszę się, że było mi dane przeczytać „Dziką drogę” Cheryl Strayed i zachwycić się tą mądrą inspirującą książką, żadnym tam czytadłem jak mi się wcześniej niesłusznie wydawało.
„Dzika droga” to książka oparta na prawdziwych zdarzeniach z życia młodej Amerykanki Cheryl Strayed. Dziewczyna postanowiła przejść ogromnej długości szlak Pacific Crest Trail (PCT,w prostej linii ok.1600 km), ciągnący się głównie przez dzicz, a biegnący zachodnim wybrzeżem USA, od Kalifornii po granicę z Kanadą. Szlak krańcowo wymagający i męczący. Podróżniczka dopięła...
więcej Pokaż mimo to