-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-07-29
2014-07-24
Cała recenzja dostępna na moim blogu:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/07/wieczerza-tatiana-jachyra.html
____________________________________________
Szczerze mówiąc nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po "Wieczerzy" Tatiany Jachyry. Slogany na okładce twierdzące, że to najbardziej bulwersująca i skandalizująca książka ostatnich lat czy też niezwykle śmiały pod względem obyczajowym thriller psychologiczny, w którym chorobliwa namiętność i niezdrowa seksualna fascynacja odgrywają równie ważną rolę jak religijny fanatyzm działały jednak jak magnes... Nie mogłam się oprzeć pokusie przeczytania.
Początek książki to prolog, w którym poznajemy Dawida. Przystojnego, samotnego i uwielbianego przez pacjentki ginekologa, który gdy opadną już światła dnia zupełnie oddaje się swojej obsesji. Tą obsesją jest mieszkająca niedaleko Joanna, która niebawem stanie sie jego pacjentką... Historia Joanny i Dawida przeplata się z historią Yasmine i Tomasza. Yasmine to striptizerka w nocnym klubie czasami dorabiająca jako prostytutka. Tomasz... tego nie zdradzę, bo odebrałabym Wam przyjemność z odkrycia. Historie tych dwóch tak pozornie różnych par łączy jednak coś więcej. Wyobcowanie? Nieobliczalność? Demony przeszłości? Odkryjcie sami.
"Wieczerza" to odważna i mocna, a zarazem hipnotyzująca książka, którą czytałam z prawdziwym zafascynowaniem. Niezwykle ujął mnie język oraz styl w jakim utrzymana została cała powieść. Uwodzicielska tajemniczość, połączona z poetyckimi sformułowaniami oraz zatracaniem się w odczuciach na przeróżnych płaszczyznach emocji, niczym balansowanie na krawędzi piękna i odrazy, wzbudziły we mnie gdzieś głęboko skrywane pokłady ekscytacji, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Autorka bez wahania ukazuje najmroczniejszą stronę człowieka. Na surowo, bez ozdobników i bez upiększaczy. Zdania są krótkie, czasem konkretne, a czasem metaforyczne balansujące na granicy prozy i metaforycznej poezji, zaś narracja zmienia się tutaj równie szybko, co emocje targające głównymi bohaterami.
Główny motyw powieści, ujęty także w tytule, to połączenie religijnego fanatyzmu Ostatniej Wieczerzy z jej absolutnym przeciwieństwem - grzechem ciężkim. W książce pojawia się też motyw winy i kary, żałowania za grzechy i odkupienia, cielesnej czystości i konsekwencji zdrady. "Wieczerza" dosadnie obnaża, jak destrukcyjny dla człowieka potrafi być wpływ bolesnego dzieciństwa oraz związane z nim traumatyczne przeżycia, które tak naprawdę nigdy nie pozwolą o sobie zapomnieć i zawsze, ale to zawsze powrócą falami o różnej intensywności otwierając przy tym rany, w dawno już zabliźnionej psychice.
To zdecydowanie jedna z tych książek, które wywołają w czytelniku skrajnie silne emocje, od napięcia, niepokoju i podniecenia przez namiętność, pasję, a nawet - jak to było w moim przypadku - zachwyt. Absolutnie nikt nie pozostanie obojętny. Propozycja Tatiany Jachyry łącząca w sobie motywy stricte erotyczne z thrillerem psychologicznym trafiła w mój gust idealnie wzbudzając przy tym wielkie uznanie i swego rodzaju fascynację. Polecam tę książkę wszystkim tym, którzy lubią ciekawe czytelnicze doznania, a ja będę oczekiwała na kolejne książki autorki z prawdziwą i niekłamaną niecierpliwością.
Cała recenzja dostępna na moim blogu:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/07/wieczerza-tatiana-jachyra.html
____________________________________________
Szczerze mówiąc nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po "Wieczerzy" Tatiany Jachyry. Slogany na okładce twierdzące, że to najbardziej bulwersująca i skandalizująca książka ostatnich lat czy też niezwykle śmiały pod...
2014-06-05
"Billie" to pierwsza książka tej autorki, którą przeczytałam i już wiem na pewno, że sięgnę po następne. Przyznaję, że musiałam się w nią najpierw "wgryźć" - żeby ją docenić, bowiem cała historia zaczyna się niejako od końca i jest faktycznie monologiem głównej bohaterki - przez co dość ciężko odnaleźć się w całej treści. Jednak z biegiem jak przekręcamy kolejne strony i zbliżamy się do głębi tych niezwykle ujmujących postaci - dajemy się ponieść, wsiąkamy, a historia wchłania nas bez reszty i dotyka serc. Dotyka tak głęboko i tak niepostrzeżenie, że po zamknięciu okładki okrutnie i doszczętnie trawi nas uczucie nienasycenia.
"(...) rozpoznaliśmy się od razu, ale nieświadomie unikaliśmy się przez kolejne lata w poczuciu, że ta druga osoba też dźwiga ogromny ciężar i że ryzyko wzięcia na siebie chociaż miligrama męki więcej to zbyt duże ryzyko." [s. 26]
Anna Gavalda z mistrzowską precyzją nakreśliła pełną rozpaczy i bezsilności, chwilami brutalną i dosadnie gorzką, ale też niepozbawioną ciepła i mądrości książkę o dorastaniu. O wyswobadzaniu się z lęków dzieciństwa i narzuconych sobie ograniczeń "by przetrwać". O samotności tak ogromnej, że odechciewa się żyć, objawiającej się całkowitym odseparowaniem od ludzi, własnych marzeń lub nawet niekontrolowanymi wybuchami agresji.
Ta napisana niezwykle żywym, świeżym i współczesnym językiem powieść, przedstawiająca obraz życia dwojga młodych ludzi, dla których los nie był zbyt łaskawy - to swoisty apel budzący do życia i skłaniający do refleksji nad wszechobecną pogonią za pieniądzem, upadkiem wartości moralnych, brakiem celu, sensu i znaczenia wartości życia, a co za tym idzie - postępującą destrukcją naturalnych więzi międzyludzkich. Reasumując: Anna Gavalda pokusiła się o skontrastowanie marzeń, miłości i przyjaźni z przeraźliwie współczesnym obrazem funkcjonowania świata.
Gavalda nie przedłuża ani nie ubiera w słowa tego, czego ubierać nie trzeba, a koncentrując się na emocjach - nie analizuje zachowań poszczególnych postaci - ona pozwala im żyć własnym życiem. Pozwala wyrzucić im z siebie całe zło i wszelki żal, ukryty gdzieś głęboko na dnie. Żal który jątrzy i żarzy nie pozwalając zakosztować szczęścia. Wzbogacając treść w barwne dialogi, często dowcipne, miejscami wulgarne i cięte i przetykając je trafnymi spostrzeżeniami sprawia, że historia zyskuje na autentyczności i dotyka duszy.
"(...) dajmy na to, nastukasz się masakrycznie jednego wieczoru, to tak jakby wylać wiadro wody na podłogę: trochę wstyd, ale nic to, wystarczy szybko przejechać mopem, podłoga wysycha i nie ma tematu, tymczasem alkoholizm, nawet ukrywany i pod kontrolą, to równia pochyła i krok po kroku, kropla za kroplą koniec końców wydrąży ci dziure w mózgu... Nawet najsilniejszym... No więc tak to było z moimi "klapsami" i małymi siniakami, które non stop pokrywały moje ciało od małego... (...) i dlatego byłam taka lękliwa: poczułam byle podmuch wiatru i juz mi się wszystkie śrubki odkręcały, jedna za drugą." [s. 97]
Najważniejsze w tej historii są stosunki międzyludzkie. Akceptacja, lojalność, tolerancja i życzliwość. Miłość i przyjaźń. A przede wszystkim bycie "dla kogoś". Autorka udowadnia, że naprawdę warto w dzisiejszym bezrefleksyjnym życiu przystanąć na chwilę i dostrzec wartości, o których istnieniu powoli zapominamy. Bardzo gorąco polecam lekturę tej książki - wszystkim, bez wyjątku.
____________________________________________
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/06/billie-anna-gavalda.html
"Billie" to pierwsza książka tej autorki, którą przeczytałam i już wiem na pewno, że sięgnę po następne. Przyznaję, że musiałam się w nią najpierw "wgryźć" - żeby ją docenić, bowiem cała historia zaczyna się niejako od końca i jest faktycznie monologiem głównej bohaterki - przez co dość ciężko odnaleźć się w całej treści. Jednak z biegiem jak przekręcamy kolejne strony i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-20
"Ślady" to zbiór 16 opowiadań, które w latach 2012-2014 publikowane były na łamach miesięcznika Pani. Wobec czego dla niektórych są już znane - dla mnie nie były. Rzadko czytuję opowiadania ze względu na to, że zbyt szybko się kończą. Podobnie było też tutaj. Jednakże tym razem starałam się je czytać niezachłannie. Na każdy dzień wybierałam sobie 4, którymi upajałam się o różnych porach dnia. Tekstów Wiśniewskiego po prostu nie da się czytać szybko i jednym tchem, ze względu na to, że każdy z nich wzbudza skrajnie silne emocje. Naprawdę każdy powoduje, że myśli kłębią się w głowie niczym pełne smutku chochliki i nawet gdy tekst kończy się happy endem, to zawsze, ale to zawsze gdzieś pomiędzy słowami, ukryte zostało ostrzeżenie, że szczęście bywa ulotne i piękne są jedynie chwile. "Ślady" są pełne takich chwil, które niczym kadry wyrwane z życia zwyczajnych ludzi, mogłyby z powodzeniem odgrywać się gdzieś obok nas.
Wiśniewski potrafi w niezwykle poruszający sposób zobrazować to, co czasami głęboko w swojej psychice skrywają zwykli ludzie. Ludzie, tak pozornie różni a zarazem bliscy, bowiem wszyscy pragną kochać i być kochani. Brak mi słów, by wyrazić to co czuję po lekturze. Już dawno żadne felietony nie zrobiły na mnie tak wielkiego wrażenia. "Ślady” urzekają, ujmują, pochłaniają, a tytuł idealnie opisuje wnętrze - każdy z nas ma jakieś doświadczenia, które zmieniły go na zawsze. Ślady po tęsknotach, których nie da się uciszyć, ślady po pewnych rzeczach które nie sposób zapomnieć...
Zaduma nad tęsknotą stanowi być może tylko tło, a być może główny temat tej książki. Bo nic tu nie jest wyraźne. Każde opowiadanie to jak (nie)zamknięta furtka, pozostawiająca czytelnika z refleksją nad wartością życia i sensem istnienia. Interpretacji będzie tak wiele, jak wiele będzie punktów odbioru. Każdy tu znajdzie jakąś cząstkę siebie, każdy inaczej zrozumie. Ja takich cząstek odnalazłam wiele. Janusz L. Wiśniewski udowodnił, że jest wirtuozem słowa i prawdziwym czarodziejem kobiecej psychiki. Gorąco polecam. "Ślady" to zbiór opowiadań tak współczesnych i prawdziwych, że bardziej nie można.
_____________________________
recenzja pochodzi z mojego bloga: http://recenzjeami.blogspot.com
"Ślady" to zbiór 16 opowiadań, które w latach 2012-2014 publikowane były na łamach miesięcznika Pani. Wobec czego dla niektórych są już znane - dla mnie nie były. Rzadko czytuję opowiadania ze względu na to, że zbyt szybko się kończą. Podobnie było też tutaj. Jednakże tym razem starałam się je czytać niezachłannie. Na każdy dzień wybierałam sobie 4, którymi upajałam się o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-21
Troje życiowych rozbitków niespodziewanie dostaje od losu drugą szansę.
"Wszyscy robimy te same błędy. Uciekamy od naszych demonów, zamiast nauczyć się z nimi żyć." [s. 248]
Mariette - nauczycielka w gimnazjum i żona narcystycznego polityka, przeżywa kryzys małżeński i zawodowy, poniżana przez męża i szykanowana przez uczniów pewnego dnia, po kolejnej prowokacji, traci panowanie nad sobą i posuwa się o krok za daleko... Millie - dwudziestokilkulatka, pracująca dorywczo jako sekretarka, jest rozpaczliwie samotna i przygnębiona bezbarwnym życiem. Kiedy pewnej nocy, w jej kamienicy wybucha pożar, uciekając przed ogniem, skacze z okna... Pan Mike - mieszkający na ulicy dezerter z wojska, załamał się po porzuceniu przez ukochaną i stracie domu. Pewnego ranka zostaje napadnięty i pobity... W chwili gdy Mariette, Millie i Mike sięgają dna, na ich drodze staje ktoś, kto podaje im pomocną dłoń. Nazywa się Jean Hart i zaprasza ich do swojej "Pracowni", gdzie – jak twierdzi – dokonuje cudów.
"(...) większość ludzi uwierzy we wszystko, co im się powie, jeśli tylko zrobi się to z wystarczającym przekonaniem." [s. 141]
"Pracownia naprawiania życia" to francuski i europejski bestseller, który w 2013 roku, niedługo po publikacji, uhonorowany został wieloma nagrodami literackimi, w tym - Prix de l’Optimisme (Nagrodą Optymizmu). Ta naprawdę niepozorna i dość mała obszernościowo książka, zaskoczyła mnie swoją potężną treścią. Jestem absolutnie urzeczona jej mądrym i jakże bogatym wnętrzem, które myślę, że odwiedzę jeszcze nie raz, bo jestem wręcz przekonana, że jest to jedna z tych książek, do których warto wracać i w których każdy znajdzie dla siebie coś bardzo ważnego.
"(...) trzeba być twardym, to jedyny sposób, trzeba iść przed siebie, pomimo ciosów, pomimo zdrad, kiedyś musi przecież wyjść słońce..." [s. 145]
Uwierzcie mi - naprawdę dawno nie czytałam nic, co uświadomiłoby mi tyle rzeczy, które (na pozór) oczywiste, są na co dzień - paradoksalnie - tak trudno uchwytne lub zwyczajnie się o nich nie myśli. Przede wszystkim uzmysłowiłam sobie, że warto cieszyć się życiem, każdą jego sekundą, i że nie wolno się poddawać, nawet gdy zdarza nam się gorszy dzień, trudniejszy okres w życiu, czy zwyczajne wypalenie - to wszystko minie, a my powinniśmy iść dalej do przodu, z wiarą i optymizmem patrząc w przyszłość. To niesamowita opowieść, która zrobiła na mnie przeogromne wrażenie, niby tak proste historie, zwykłych ludzi, którzy z powodzeniem mogliby okazać się jednymi z nas, a jednak tak głębokie i zmuszające do refleksji.
Książka Tong Cuong nie jest naiwną, czy płytką "pisaniną", nie jest też obyczajową lekturą dla prze-ambitnych, którzy doszukują się w niej filozoficznych prądów czy nowatorskich tez. To krótka, prosta i nader przyjemna w przekładzie (wielkie brawa dla tłumaczki!) wzruszająca historia kilkorga życiowych rozbitków, która chwyta za serce, obnaża ludzkie słabości i wytyka bezczynność. Z naciskiem zwraca uwagę, że czasem wystarczy rozmowa i okazanie zrozumienia, czy zainteresowania drugim człowiekiem i jego problemami. Bo najważniejsza jest wiara i poczucie, że nie jesteśmy sami, i że szklanka jest do połowy pełna, a nie pusta. Człowiek jest tylko człowiekiem, istotą społeczną, a przecież każdy z nas bywa czasami słabszy, czy ulega zwątpieniu we własne siły, wtedy już tylko krok dzieli od załamania. Wszystko ma swoje źródło w psychice. „Pracownia naprawiania życia” to publikacja, która wyraźnie uświadamia nam, że notorycznie tracimy czas i nie wierzymy w siebie tak do końca. Autorka poprzez wyraźne przykłady pokazuje, że nie warto niczego odkładać na później, bo nie ma nic ważniejszego niż spełnienie i szczęście. Bez sentymentalizmu, nudnych wywodów, kiczu, czy zbytecznej dramaturgii, ale z uśmiechem, ironią, soczystą dygresją i życiową mądrością. Ku pokrzepieniu dusz, a także - ku przestrodze - by nie marnować czasu.
"My wysłuchamy pani, a pani wysłucha nas - ot i cała tajemnica powodzenia. Nauczymy panią widzieć siebie taką, jaka jest pani naprawdę, bez zniekształceń, które narzucają pani inni lub pani dotychczasowe doświadczenia. To właśnie te zniekształcenia są dla nas mordercze. Trzeba je dostrzec i wyeliminować. Nauczymy panią cieszyć się każdą chwilą. Przestanie pani czuć się niekompletna, kulawa, smutna i przygnębiona, a nawet, wie pani co? Poczuje się pani tak dobrze, że pewnego dnia zapragnie pani sama pomagać innym." [s. 82]
Wszystkim wątpiącym we własne siły, wszystkim poszukującym złotego środka i leku na całe zło, wszystkim zmęczonym codziennością i potrzebującym odmiany, wszystkim tym, którzy wciąż boją się zawalczyć o siebie, a także tym, którym wydaje się, że mają już wszystko. Serdecznie polecam!
______________________________________
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/09/pracownia-naprawiania-zycia-valerie.html
Troje życiowych rozbitków niespodziewanie dostaje od losu drugą szansę.
"Wszyscy robimy te same błędy. Uciekamy od naszych demonów, zamiast nauczyć się z nimi żyć." [s. 248]
Mariette - nauczycielka w gimnazjum i żona narcystycznego polityka, przeżywa kryzys małżeński i zawodowy, poniżana przez męża i szykanowana przez uczniów pewnego dnia, po kolejnej prowokacji, traci...
2014-11-14
Nowy Jork. Ellery, utalentowana malarka, wycierpiała w swoim życiu więcej niż jakakolwiek 23-latka. Teraz kiedy wreszcie ma nadzieję, że zostawiła za sobą strach i chorobę, los wymierza jej nowy cios - jej czteroletni wydawałoby się "trwały" związek nagle się rozpada. Kyle, jej chłopak pewnego dnia po powrocie z pracy po prostu pakuje walizki i twierdząc ze potrzebuje przestrzeni - zwyczajnie odchodzi. Kilka lat starszy od Ellery, Connor Black, młody, zabójczo przystojny, nieziemsko bogaty i seksowny - jest ucieleśnieniem marzeń każdej kobiety. Ale przeżył tragedię i jest przekonany, że wszystko w nim umarło. Niespodziewanie, gdy w dość nietypowych okolicznościach poznaje Ellery - ta budzi w nim uczucia, których wcześniej nie doświadczył. Od pamiętnej nocy, gdy spotkali się po raz pierwszy, zdezorientowany Connor, w ramach podziękowania zaprasza Ellery na przyjacielskie spotkania, które z czasem przeradzają się w coś więcej. Jednak Ellery od początku wie, że nie mogą być razem i nigdy nie będą, bo jej tragedia ma ciąg dalszy i może zniszczyć Connora, na zawsze…
Powiem Wam, że jak dla mnie ta książka to rewelacja, i z pełną świadomością stwierdzam, że była warta każdej minuty, którą na nią przeznaczyłam. Trochę taka współczesna bajka o Kopciuszku z delikatnym powiewem "Gwiazd naszych wina", trochę oparta na schemacie "50 twarzy Grey'a" (bynajmniej nie erotycznym!), a trochę na charakterystycznych elementach New Adult... Jednak z tym ostatnim mam pewne wątpliwości, ponieważ coś mi w tej powieści po prostu nie pasuje do utartej konwencji literatury "młododorosłej" - o wiele bliżej mi tutaj raczej do tego czegoś, czego poszukuję, czyli "współczesnego romansu dla dwudziestokilkulatków" ;)
On - nieziemsko bogaty i przyciągający kobiety jak magnes, a Ona - ładna, ale dość przeciętna. Oboje tak samo uparci, a między nimi iskrzy i bucha aż miło. Wiele tutaj rozstań, kłótni, ucieczek, powrotów, bólu, miłości, emocjonujących uniesień i humoru. Ale, ale. Świetny, trochę nierealny wstęp (wybaczam!) zapowiadał idealna książkę, niestety przy przekroczeniu pierwszej połowy coś zgrzytnęło. Wydaje mi się po prostu, że to dlatego, iż przejście od przyjaciół do pary nastąpiło tutaj zbyt gwałtownie. Poza tym główny bohater, który na początku jawił się w ostrych i wyrazistych barwach, gwarantując jego silny i władczy charakter, został nagle obrócony o prawie 180 stopni. Lecz mimo to (i mimo wszystko inne, np. blade opisy miłosnych uniesień) - pokochałam tę książkę! Historia niesamowicie mnie wciągnęła, zaczęłam ją czytać, a za kilka godzin skończyłam. Nie mogłam przestać.
Miłość która pokona wszystko, wspaniałe wsparcie i siła - to wszystko znajdziecie w tej książce, a do tego - ciągle coś się tutaj dzieje, nie ma przedłużających się nudnych monologów i rozważań, typu "on chce a ja nie chce, ja chce a on nie chce, dlaczego on mnie nie chce?" Nie! Cała fabuła jest zabawna i "zadziorna", wzruszająca i emocjonująca, a problemy które zostały tutaj poruszone są czymś zupełnie nowym w tym nurcie przez co bardzo zżyłam się z bohaterami i razem z nimi przeżywałam ten trudny okres. Muszę przyznać, że walka z chorobą należy do moich ulubionych wątków pobocznych, a w "Na zawsze" problemy ze zdrowiem tworzą idealne tło. I choć są tutaj momenty krytyczne, to całość napełnia nadzieją i wiarą w to, że z nawet najbardziej dramatycznej sytuacji jest szansa na szczęśliwy koniec. Szczerze mówiąc, spodziewałam się zupełnie innej historii - raczej przeciętnego NA, zgrabnie wpasowującego się w znany nam wszystkim schemat. A co dostałam w zamian? Niepewność, strach, ból, trudną miłość i determinację do walki, która przezwycięży wszystko. Relacja głównych bohaterów pokazuje, jak ważna jest bliskość drugiego człowieka i zaufanie, szczególnie w tych najcięższych chwilach. Nie mogę się doczekać kolejnego tomu!
___________________________
źródło recenzji:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/11/na-zawsze-sandi-lynn.html
Nowy Jork. Ellery, utalentowana malarka, wycierpiała w swoim życiu więcej niż jakakolwiek 23-latka. Teraz kiedy wreszcie ma nadzieję, że zostawiła za sobą strach i chorobę, los wymierza jej nowy cios - jej czteroletni wydawałoby się "trwały" związek nagle się rozpada. Kyle, jej chłopak pewnego dnia po powrocie z pracy po prostu pakuje walizki i twierdząc ze potrzebuje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-13
Ciężko jest recenzować klasykę żeby nie wyjść na niewdzięcznika, jednak gust to przecież sprawa indywidualna, czyż nie? Małe kobietki to trochę taka amerykańska L.M. Montgomery, a że do Montgomery miłością nie pałam, to owa książka była dla mnie jedynie tyle co dobra. Nigdy nie przepadałam za "Anią z Zielonego Wzgórza", wręcz mam z nią nieprzyjemne wspomnienia, a czas omawiania jej w szkole jako lektury wspominam jako drastyczny, więc może to dlatego Małe kobietki nie trafią na moją półkę ulubionych.
Może byłoby inaczej gdybym przeczytała je chociaż 10 lat temu? Trudno powiedzieć. Co mam na myśli, otóż: ta powieść to wspaniałe studium dorastania i sielskość połączona z moralizatorskim przekazem - jednak tego ostatniego było tutaj zdecydowanie za dużo. To książka głęboko dydaktyczna i do bólu wyidealizowana. Już samo to, że jej akcja rozpoczyna się podczas Świąt Bożego Narodzenia i podczas nich także kończy - daje do myślenia. Małe kobietki są przesycone dobrocią, rodzinnym wsparciem, nadzieją i miłością - jednym słowem to taka bajka. Rodzina głównych bohaterek jest uboga, ale szczęśliwa. Wszyscy się wspierają, troszczą o siebie i mimo klepania biedy, a nawet przeżywania cięższych chwil - potrafią docenić piękno dnia codziennego, i często podzielić się ostatnim posiłkiem z uboższym. Ale jak to w bajkach bywa: ktoś jest dobry, ktoś jest zły, a i tak wszystko kończy się dobrze. Tak jest też tutaj. W opozycji do rodziny March pojawiają się rodziny bogate, które zawsze są: albo nazbyt zgorzkniałe, albo nieszczęśliwe, albo zepsute, albo wyrachowane, a dopiero gdy zbliżają się do sióstr - zmieniają swoje nastawienie - stają się życzliwe i uśmiechnięte. Podsumowując: z tej książki siarczyście sączy się jedno główne przesłanie - pieniądze szczęścia nie dają.
Owszem powieść ma w sobie wiele ciepła i uroku, idealnie nadaje się też na umilacz czasu - jednak jest to przede wszystkim - wspaniała pozycja dla młodej damy wchodzącej w wiek dorastania. Czytało mi się ją lekko i szybko. Poruszyła wyobraźnię, czasem rozbawiła, a czasem zaszkliła oczy jednak czegoś tu brakowało. Może to mój wiek nie pozwala mi jej docenić, może to te aluzje do Montgomery. Nie wiem. Jednak książkę polecam - polecam ją jako prezent dla młodej panny, dla dziewczynki, dla mamy która będzie ją czytała dziecku, a także fankom "Ani z Zielonego Wzgórza" - myślę, że w takich przypadkach sprawdzi się idealnie i nikt nie będzie zawiedziony.
Opinia pochodzi z mojego bloga:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/04/mae-kobietki-louisa-may-alcott.html
Ciężko jest recenzować klasykę żeby nie wyjść na niewdzięcznika, jednak gust to przecież sprawa indywidualna, czyż nie? Małe kobietki to trochę taka amerykańska L.M. Montgomery, a że do Montgomery miłością nie pałam, to owa książka była dla mnie jedynie tyle co dobra. Nigdy nie przepadałam za "Anią z Zielonego Wzgórza", wręcz mam z nią nieprzyjemne wspomnienia, a czas...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-02
Jest taka literatura której chyba nikomu zachwalać nie trzeba, tak jak są też osobowości bohaterów, które przewijają się przez rynek literacki od wielu lat - Sherlock Holmes jest właśnie jedną z takich osobowości. Jego przygody, już wielokrotnie wydawane, wznawiane i publikowane - jako dzieła kilkutomowe, jednotomowe i pojedyncze fragmenty, cieszą się niesłabnącą popularnością praktycznie od powstania, czyli od końca XIX wieku. Mało kto zapewne wie, że sir Artur Conan Doyle był z zawodu okulistą. A jeżeli chodzi o samą genezę powstania jego dzieł krążą plotki, iż - siedząc w gabinecie w oczekiwaniu na pacjentów - znudzony, zaczął pielęgnować w sobie literackie ambicje - i w ten właśnie sposób powstał Sherlock Holmes - jego ucieczka, a jednocześnie odskocznia od nudnej pracy, która w efekcie stała się przekleństwem. Doyle zaczął bowiem nienawidzić swojego bohatera za tą popularność, jaką zyskał. Tak czy inaczej - Sherlock Holmes jest teraz synonimem detektywa i prawdziwą ikoną literatury detektywistycznej. Niemalże przytłoczył wszelkich bohaterów, którzy byli przed nim - chociażby samego Dupina z powieści E. A. Poe - swoją drogą wspominanego przez Watsona w "Studium w szkarłacie" jako chytry komplement dla Sherlocka:
"Przywodzi mi pan na myśl Dupina, postać Edgara Allana Poego, nigdym jednak nie myślał, że może się ktoś taki zdarzyć poza kartami książki. Sherlock Holmes wstał i zapalił fajkę. - Uważa pan najpewniej, iż komplementował mnie pan, porównując z Dupinem - oznajmił. - Ja tymczasem uważam Dupina za znacznie ode mnie pośledniejszego." [s. 28]
Aż wstyd się przyznać, ale do tej pory jedyna moja styczność z tym fenomenem była filmowo-serialowa. Pierwszą adaptacją jaką oglądałam - i pamiętam po dziś dzień - był "Pies Baskerville'ów". Później widziałam jeszcze kilka, zahaczyłam nawet o ostatnie dokonania byłego męża Madonny - Guya Ritchiego - tworzącego generalnie klapę za klapą i wielokrotnego zdobywcę Złotych Malin, aż trafiłam na Sherlocka Holmesa widzianego oczami BBC. Ten ostatni, osadzony w czasach współczesnych z wdziękiem wykorzystujący wszelakie zdobycze techniki oraz - co jako fanka powinnam była nadmienić dużo wcześniej - z absolutnie genialną i w każdym calu doskonałą kreacją Benedicta Cumberbatcha - ten właśnie skradł moje myśli najbardziej.
Biorąc do ręki wreszcie mój własny osobisty egzemplarz, o którym marzyłam już jakiś czas - gryząc się wewnętrznie z ciekawości, czy papierowy Holmes skradnie moje serce tak bardzo jak ten serialowy, miałam chyba nadzieję na fascynację co najmniej taką, jaką przeżywam oglądając po raz enty odcinki z Benedictem (ach!), no i cóż mogę powiedzieć - zaiskrzyło!
Wydanie jest naprawdę piękne - oprawa twarda z obwolutą, całość posturą przypominająca encyklopedię, nadwymiar lekka i z większą czcionką, ciesząca oko pięknymi ornamentami i oryginalnymi ilustracjami Sidneya Pageta - tego, który wykreował wizerunek Sherlocka Holmesa i jako pierwszy ilustrował opowiadania Doylea dla magazynu "The Strand". Kreska Pageta tak się przyjęła, że po jego śmierci inni ilustratorzy uzanli, iż muszą imitować jego styl rysując postać Sherlocka. Jako smaczek dodam jeszcze, że Pagetowi przypisuje się także zasługę stworzenia wizerunku detektywa w czapce z dwoma daszkami i pelerynie - o której Doyle nigdy nie wspomniał (!). Jednakże wracając do wydania, które miałam przyjemność czytać - Zysk i S-ka się popisało, to prawdziwa perełka dla koneserów tym bardziej, że jak wydawnictwo zapowiada będzie ono kompletne i trzytomowe. Nie myślcie sobie jednak, że ktoś mi za tą opinię zapłacił, albo że wystawiam laurkę - absolutnie nie! To moja własna szczera opinia, bo osobiście bardzo lubię, gdy książka jest porządnie wydana, a ta właśnie taka jest. Żywię też ogromną słabość do twardej oprawy.
W tomie pierwszym, którego to właśnie opinię staram się pisać, mamy trzy pierwsze opowiadania z obdarzonym niebagatelnym zmysłem dedukcji - detektywem. Są to: "Studium w szkarłacie", "Znak czterech" oraz "Pies Baskerville'ów". Ciężko jest napisać cokolwiek, by nie powiedzieć zbyt wiele, jednak to co zauważyłam czytając, to to, że opowiadania Doylea są okrojone do kilku wątków. Bardzo różnią się tym od współczesnych kryminałów, tak rozbudowanych o wątki pobocze i często okraszonych solidną dawką erotyzmu brutalnie głuszącą czytelnika. U Doylea jest inaczej. Ale ta inność mi odpowiada - to kwintesencja esencji kryminału, niezwykle analityczne studium rozwiązywania zagadki. Podoba mi się ironiczny dowcip i kreacje bohaterów, a także umiejętnie wplecione tło osobowości.
"Studium w szkarłacie" - to takie swoiste wprowadzenie. Co my tutaj właściwie mamy? A mamy wątek jak to Watson po powrocie z Afganistanu poznaje Holmesa, a także to w jaki sposób wspólnie trafiają na Baker Street 221B oraz jak rodzi się między nimi zalążek sympatii. Mamy tu też pierwsze wspólne śledztwo, a raczej popis zdolności analitycznych Sherlocka. Natomiast w "Znaku czterech" jest już inaczej. Od poprzednich wydarzeń mija jakiś czas, a znudzeni współlokatorzy czekają na jakiekolwiek zlecenie. Podczas tego oczekiwania Holmes krytykuje raport dr Watsona o "Studium w szkarłacie", możemy dowiedzieć się więcej o głównych bohaterach oraz pojawia się niezwykle fascynujący wątek narkomanii Sherlocka:
"Sherlock Holmes wziął fiolkę z rogu kominka, a z futerału z koziej skóry wyjął strzykawkę do zastrzyków podskórnych. Długimi, białymi, nerwowymi palcami założył cieniutką igłę i zakasał rękaw. Przez króciutką chwilę wpatrywał się w przegub i muskularne przedramię upstrzone niezliczonymi nakłuciami. Potem wbił ostrze, wcisnął tłoczek i z długim westchnieniem satysfakcji osunął się w obity aksamitem fotel." [s. 149]
Wstrzykując sobie tak codziennie, trzy razy dziennie (!) siedmioprocentowy roztwór kokainy (czasami morfiny) szukał ucieczki. Na przejaw troski przyjaciela mówił:
"Mój umysł - oznajmił - buntuje się przeciw stagnacji. Proszę mi podsuwać problemy, zadania do rozwiązania, najtrudniejsze łamigłówki, najbardziej zawiłe analizy, gdyż wtedy jestem w swoim żywiole i śmiało mogę się obyć bez sztucznej stymulacji. Natomiast znieść wprost nie mogę egzystencji rutynowej. Marzę o umysłowym wysiłku." [s. 150]
oraz:
"Nie mogę żyć bez pracy umysłowej. Po cóż bez niej żyć? Sterczeć w oknie i się gapić? Czy widział ktoś kiedyś bardziej ponury, przygnębiający, niewdzięczny świat? Niech pan tylko spojrzy na te mgłę, jak się kłębi po ulicach i ociera o bure ściany domów. Czy może być coś bardziej beznadziejnie prozaicznego i płaskiego? Co za korzyść ze zdolności, doktorze, jeśli nie można z nich zrobić żadnego użytku? Zbrodnia jest banalna, życie jest banalne, wszystko, co się liczy na ziemi, jest banalne." [s. 158]
Po tej "nudnej sielance" pojawia się nowa frapująca zagadka niosąca w pakiecie ciekawą intrygę oraz subtelny wątek romantyczny. Z kolei trzecie z opowiadań i zarówno ostatnie w tym tomie - "Pies Baskerville'ów" - zasłużyło na miano mojego ulubionego. I o ile "Studium w szkarłacie" lekko nudziło, "Znak czterech" coś tam wzniecił, tak od tego nie mogłam się oderwać i noc zarwałam. Mnóstwo zwrotów akcji, dużo drwin z nieświadomego czytelnika, niezwykłe tempo, przemyślana zagadka - no i napięcie unoszące się na każdej stronie. Naprawdę się bałam później zasnąć!
Podsumowując tą moją niezwykle długą opinię (nie miałam pojęcia, że tak się rozpiszę) chcę polecić papierowego Sherlocka Holmesa szczególnie fanom serialu - kilka wątków pięknie się wyjaśni (aż byłam zaskoczona, że tak niepozornie powplatano je w poszczególne odcinki) oraz wszystkim tym, którzy ciągle się wahają, czy zacząć z Doylem swoją przygodę.
Opinia pochodzi z mojego bloga:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/04/sherlock-holmes-tom-1-artur-conan-doyle.html
Jest taka literatura której chyba nikomu zachwalać nie trzeba, tak jak są też osobowości bohaterów, które przewijają się przez rynek literacki od wielu lat - Sherlock Holmes jest właśnie jedną z takich osobowości. Jego przygody, już wielokrotnie wydawane, wznawiane i publikowane - jako dzieła kilkutomowe, jednotomowe i pojedyncze fragmenty, cieszą się niesłabnącą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-20
Narratorem książki jest szesnastoletnia Hazel Grace. Hazel jest chora. Śmiertelnie chora. Lekarze nie dają jej nadziei na długie życie, ba! są zdumieni, jakim cudem jeszcze żyje.
Jest outsiderką, praktycznie nie wychodzi z domu, spędza długie godziny w łóżku i ciągle czyta tę samą książkę rozmyślając czy jej dzisiejszy dzień będzie „Ostatnim Dobrym Dniem”. Nieustannie w tym wszystkim towarzyszy jej Philip – kilkukilogramowa butla tlenowa, umieszczona na małym metalowym wózeczku.
Na jednym ze spotkań grupy wsparcia dla młodzieży dotkniętej nowotworem, Hazel poznaje Augustusa Watersa, który - jak sam to określił - półtora roku wstecz zawarł znajomość z kostniakomięsakiem w wyniku czego amputowano mu nogę. Augustus jest charyzmatyczny, intrygujący, błyskotliwy, no i przede wszystkim - rozumie Hazel jak nikt inny. Od pierwszej chwili wytwarza się między nimi nić porozumienia i kiełkuje uczucie. Dzięki niemu dziewczyna zaczyna czerpać radość z dnia codziennego, a jej życie z dominującej szarości przekształca się w głębię nasyconych barw.
John Green w sposób niezwykle intensywny i wiarygodny opisał uczucia i problemy nie tylko dotkniętych chorobą nastolatków, ale także ich rodziców, którzy w swojej bezsilności i bezradności muszą na co dzień zmagać się ze świadomością zbliżającej się śmierci swoich ukochanych dzieci. Ale wątek śmierci nie jest tutaj jedyny - jest to też książka o nadziei, dojrzewaniu, prawach młodości i charakterystycznych problemach pierwszej miłości.
Podoba mi się styl pisania pana Greena, jest lekki i nienachlany oraz dobór słownictwa, taki – powiedziałabym – poetycki. W książce niemalże na każdej stronie można znaleźć prawdziwą perełkę, metaforę, a nawet życiową mantrę!
Gwiazd naszych wina zyskała uznanie krytyków, przez długi czas gościła na pierwszych miejscach list bestsellerów. Ogólnoświatowe uznanie musi o czymś świadczyć – tę książkę należy przeczytać chociażby po to by przekonać się w czym tkwi jej magia.
Narratorem książki jest szesnastoletnia Hazel Grace. Hazel jest chora. Śmiertelnie chora. Lekarze nie dają jej nadziei na długie życie, ba! są zdumieni, jakim cudem jeszcze żyje.
Jest outsiderką, praktycznie nie wychodzi z domu, spędza długie godziny w łóżku i ciągle czyta tę samą książkę rozmyślając czy jej dzisiejszy dzień będzie „Ostatnim Dobrym Dniem”. Nieustannie w...
2014-09-16
"Opętana" miała mi dać uwikłaną w niewytłumaczalne i nadprzyrodzone zjawiska bohaterkę, próbującą rozwiązać niebezpieczną tajemnicę związaną z tajemnymi siłami. I owszem, fabuła została nakreślona w taki sposób, że książkę czytało się bardzo szybko, jednak myślę, że było to spowodowane raczej stylem, aniżeli skrupulatnie budowanym suspensem. To co jest jednak zaskakujące w tej książce to fakt, że autorka nie wprowadza nas w nudny wstęp, a od razu wrzuca w sam środek akcji - ale - chociaż bardzo ciekawiła mnie cała ta otoczka tajemnicy łącznie z ogarniętą obsesją i zaburzeniami psychicznymi główną postacią, to jakoś nie mogłam się do końca przebić... Być może miał na to wpływ kompletny brak emocji w treści - albo inaczej - całe mnóstwo emocji "wytłumaczonych przez autorkę", bowiem Niki notorycznie tłumaczy zachowania i odczucia swoich bohaterów odbierając tę przyjemność czytelnikowi... Jeżeli zaś chodzi o samą konstrukcje postaci, to poza faktem, że występuję ich tutaj niewiele (żeby nie powiedzieć, że dwie) to za plus muszę przyznać, że są dość wielowymiarowe, jednak główną bohaterkę raczej ciężko polubić.
Ukryta pod pseudonimem autorka, chciała zaproponować czytelnikom opowieść balansującą na granicy grozy i thrillera psychologicznego, której niestety zabrakło wymaganego pazura. Cóż, w gruncie rzeczy pomysł na fabułę był naprawdę zachęcający i z potencjałem, ale wykonanie trochę poległo. Jednak trzeba pamiętać o tym, że cała powieść, kierowana jest raczej dla młodzieży - jeśli więc tak do tego podejdziemy, to cały obraz powieści będzie jawił się już w żywszych kolorach. Poza tym, rozróżnienie rzeczywistości od omamów w tej naprawdę dusznej i gęstej atmosferze tajemnicy było na tyle ekscytujące, że czas poświęcony lekturze wspominam naprawdę dobrze - na co prawdopodobnie wpłynęło także zakończenie (które jest tutaj prawdziwą wisienką na torcie).
Co prawda, może miałam cichą nadzieję na atmosferę bardziej weird&creepy, jednak uważam, że to co książka ma sobą do zaoferowania jest zupełnie wystarczające by zadowolić młodszych fanów gatunku. Myślę także, że treść powieści idealnie sprawdziłaby się jako scenariusz filmowy, gdzie scenografia, muzyka i światło dodałyby jej oczekiwanego efektu wizualnego wzbudzając w odbiorcy charakterystyczne doznania. "Opętaną" polecam więc każdemu kto ma ochotę na chwile napięcia i trochę oczekiwania, a szczególnie młodszym fanom thrillerów oraz amatorom wszelkich wątków stylu creepy, wydaje mi się jednak, że bardziej wymagający czytelnicy, po ukończonej lekturze mogą odczuć pewien niedosyt.
_________________________________
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/09/opetana-niki-valentine.html
"Opętana" miała mi dać uwikłaną w niewytłumaczalne i nadprzyrodzone zjawiska bohaterkę, próbującą rozwiązać niebezpieczną tajemnicę związaną z tajemnymi siłami. I owszem, fabuła została nakreślona w taki sposób, że książkę czytało się bardzo szybko, jednak myślę, że było to spowodowane raczej stylem, aniżeli skrupulatnie budowanym suspensem. To co jest jednak zaskakujące w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-23
Początek książki aż poraża swoim impetem i siłą przekazu. Jest zdecydowanie najsilniejszą jej częścią, później akcja zwalnia tempo i podąża niespiesznie, często zatracając się w przeszłości. Wszelkich poszukiwaczy krwawych scen i mrożących krew w żyłach wydarzeń - od razu uprzedzam, iż ta publikacja jest bardziej thrillerem psychologicznym skupionym na bohaterach i ich wewnętrznych odczuciach, niż mocnym kryminałem.
Mordercę poznajemy dość szybko za sprawą Wilmy, która jako wędrująca dusza przetacza się przez całą powieść, odwiedzając kolejno ważne osoby. Ale nie to jest tutaj istotne, kto to zrobił, a raczej dlaczego? Jakie motywy nim targały i co takiego działo się w jego psychice, że dopuścił się takiego czynu. Ta historia ma w sobie głęboko ukryte drugie dno, będące przykrym studium wypaczonych więzów rodzinnych. I to jest jej atut.
Jednym z najciekawszych elementów tej powieści jest wątek samej Wilmy, jako zmarłej - czującej i myślącej oraz mroczna tajemnica z przeszłości sięgająca czasów II wojny światowej. Do grona plusów zaliczyłabym też nienagannie oddany klimat mroźnej Szwecji (tutaj Kiruny), całkiem zgrabnie wplecione historyczne fakty oraz dopracowany warsztat stylistyczny pozwalający na czytanie z prawdziwym zaangażowaniem. Ale niestety pojawiają się także minusy, np. trochę chaotyczne przeskakiwanie w sposobie narracji łącznie z brakiem ogólnego schematu - jednak nie wywiera to aż tak silnego negatywnego oddziaływania.
Aż gniew twój przeminie to przede wszystkim opowieść o dzielnych kobietach, bez których mężczyźni nie są zbyt wiele warci i o ogromnej samotności starszych ludzi pozostałych w wyludnionych wioskach, ale przede wszystkim o tym jak bardzo człowiek człowiekowi potrzebny jest do szczęścia. Asa Larsson z precyzją wytrawnej pisarki opisuje zawiłości relacji międzyludzkich i ludzkich wnętrz, zahaczając przy tym o świat pozamaterialny. Czego chcieć więcej? Może tylko tego, by nazywać jej dzieła "kryminałami psychologicznymi" o ile taki gatunek w ogóle istnieje.
_________________________________________
całość na:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/04/az-gniew-twoj-przeminie-asa-larsson.html
Początek książki aż poraża swoim impetem i siłą przekazu. Jest zdecydowanie najsilniejszą jej częścią, później akcja zwalnia tempo i podąża niespiesznie, często zatracając się w przeszłości. Wszelkich poszukiwaczy krwawych scen i mrożących krew w żyłach wydarzeń - od razu uprzedzam, iż ta publikacja jest bardziej thrillerem psychologicznym skupionym na bohaterach i ich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-21
"Wkrótce spadnie pierwszy śnieg. Wtedy on znów się pojawi. Bałwan. A kiedy śnieg zniknie, okaże się, że znów zabrał kogoś ze sobą." [s. 72]
Rozwiązaniem zagadki zajmuje się nie kto inny, tylko ulubiony bohater Nesbø - Harry Hole. Pełen uroku, niczym taki norweski James Bond - zawsze o krok przed innymi. Bystry, śmiało łączący fakty i ciągle pracujący nad sprawą (nawet po godzinach pracy), a jego poruszające się mózgowe trybiki aż parzą przez strony. Fascynujące! Postać Harrego - nieco tragiczna, dość dramatyczna, borykająca się z własnymi demonami, jest naprawdę mocno skonstruowana, co uważam za jeden z głównych atutów warsztatu Nesbø. Do tego niezwykle plastycznie przedstawiona Norwegia, sporo czarnego humoru, mnóstwo ciekawostek oraz kilka ciekawych wątków erotycznych naprawdę świetnie wkomponowanych i dodających tylko smaczku całej historii - całość daje w efekcie mieszankę wybuchową, a ja swoje pierwsze spotkanie z Jo uważam za niezwykle udane, i aż proszę o więcej!
Po mistrzowsku skonstruowana fabuła, wciągająca akcja i realny główny bohater. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Nie ma tutaj niepotrzebnych zapychaczy, zbędnych opisów, czy dłużących się elementów - jest szybko, wyraźnie, ostro, intensywnie, a Nesbo z urokiem rasowego pisarza fenomenalnie plącze wątki i podsuwa fałszywe tropy, znakomicie się przy tym bawiąc. Absolutnie nie waham się go zaliczyć do grona wybitnych władców pióra w gatunku kryminał połączony z thrillerem.
Jednak Pierwszy śnieg to nie tylko wielopłaszczyznowa trzymająca w napięciu intryga, ale także interesujące i rzeczywiste wątki obyczajowe. Owszem występują tutaj nawiązania do poprzednich przygód Harrego, ale nawet bez ich znajomości czytelnik potrafi zgrabnie odnaleźć sie w fabule. Mi nie sprawiło to żadnej trudności i zachęcam - jeżeli ktoś podobnie jak ja, nie znał do tej pory tego fenomenalnego pisarza - śmiało może rozpocząć swoją przygodę właśnie od Pierwszego śniegu (i niech nie przeraża Was fakt, że to siódmy tom serii). Gwarantuję Wam - nie będziecie zawiedzeni!
_______________
całość:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/04/pierwszy-snieg-jo-nesb.html
"Wkrótce spadnie pierwszy śnieg. Wtedy on znów się pojawi. Bałwan. A kiedy śnieg zniknie, okaże się, że znów zabrał kogoś ze sobą." [s. 72]
Rozwiązaniem zagadki zajmuje się nie kto inny, tylko ulubiony bohater Nesbø - Harry Hole. Pełen uroku, niczym taki norweski James Bond - zawsze o krok przed innymi. Bystry, śmiało łączący fakty i ciągle pracujący nad sprawą (nawet po...
2014-04-07
Jest 23 grudnia 1980 roku, 30 minut po północy. Airbus 5403 relacji Paryż-Stambuł gwałtownie nurkuje w dół zatracając się w przestrzeni. Na pokładzie powstaje chaos. Stewardessy próbują uspokoić pasażerów. Jedna z młodych kobiet ratując swoje dziecko - odpina je z pasów bezpieczeństwa. Wstrząs. Gasną światła. Samolot roztrzaskuje się o góry. Płomienie ogarniają kabinę i zamykają w pułapce 168 osób. Wszyscy giną. Prawie wszyscy. Ku ogólnemu zdziwieniu społeczeństwa - ocalało trzymiesięczne niemowlę. Dziewczynka. Cud? Do szpitala zgłaszają się dwie rodziny: bogata i biedna. Okazuje się, że na pokładzie samolotu były dwie dziewczynki w tym samym wieku: jedna urodzona 27 września, druga 30. Kim jest mała? To Emilie czy Lyse-Rose? Lyse-Rose czy Emilie? Nie ma testów DNA, nie ma rozwiniętej techniki. Zaczyna się walka i dochodzenie. Prasa nazywa ją "Ważką", zaś inni Lylie... Osiemnaście lat po katastrofie prywatny detektyw zatrudniony przez jedną z rodzin doznaje olśnienia, rozwiązał zagadkę? Niestety pada ofiarą morderstwa. Przypadek, czy przeznaczenie? Czego nie dostrzegł? Co takiego przeoczył? Pojawiają się kolejne pytania, a Lylie nadal nie wie kim jest...
Wnętrze podzielone zostało na ponad sześćdziesiąt rozdziałów, opatrzonych dokładnym datowaniem, zaś cała akcja dzieje się w dwóch płaszczyznach czasowych: teraźniejszości, czyli roku 1998 oraz przeszłości - od wypadku po właśnie dzień dzisiejszy. Historię zaczynamy niejako od końca. Jesteśmy świadkami lotu, później katastrofy i nagle w następnym rozdziale przenosimy się 18 lat w przyszłość. Tu dostajemy dziennik detektywa i wraz z odwracaniem kolejnych stron dowiadujemy się o szczegółach śledztwa, jednak odpowiedź ciągle wymyka się z rąk. Bussi pogrywa sobie czytelnikiem i chyba sprawia mu to niemałą radość. Wskazuje kolejne tropy, by za chwilę zupełnie odwrócić bieg zdarzeń, burząc powstałe nadzieje i wyobrażenia.
Autor zgrabnie prowadzi przez kolejne rozdziały, a fabuła naprawdę wciąga. Mamy tutaj też ciekawe konstrukcje postaci i wartką akcję. Sporo zagadkowych szczegółów, które po kolei układają się w kolejne części tej ciekawej układanki. Do końca nie rozwiązałam zagadki. Nie domyśliłam się kim była mała. Zakończenie absolutnie mnie zaskoczyło, ale nie spowodowało reakcji "rozdziawionych ust". Jednak czytanie tej książki było dla mnie przyjemnym doświadczeniem.
Bardzo dobrze skonstruowany thriller - godny polecenia. Myślę, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Pojawi się śmierć i miłość, zdrada i przeznaczenie, a nawet szczypta czarnego humoru. Wcale się nie dziwię, że książka stała się objawieniem we Francji i z prawdziwa przyjemnością obejrzę film, bo ponoć prawa do zekranizowania powieści zostały już kupione.
Na uznanie zasługuje również okładka. Tego nie widać, ale ważka oraz tytuł są pokryte brokatem, który cudnie się mieni, do tego pastelowe wnętrze w odcieniach seledynu i jagody. Jest to chyba najpiękniejsza okładka jaką miałam w rękach w tym roku.
____________________
całość na:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/04/samolot-bez-niej-michel-bussi.html
Jest 23 grudnia 1980 roku, 30 minut po północy. Airbus 5403 relacji Paryż-Stambuł gwałtownie nurkuje w dół zatracając się w przestrzeni. Na pokładzie powstaje chaos. Stewardessy próbują uspokoić pasażerów. Jedna z młodych kobiet ratując swoje dziecko - odpina je z pasów bezpieczeństwa. Wstrząs. Gasną światła. Samolot roztrzaskuje się o góry. Płomienie ogarniają kabinę i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-05-04
Druga szansa to jedna z tych powieści, które nie pozwalają oderwać się od stron. Gdy zaczęłam ją czytać - po prostu przestałam istnieć. Nie mogłam przestać, nie mogłam myśleć o czymkolwiek innym. Wciągnęła mnie do tego stopnia, że odłożyłam ją dopiero po zamknięciu okładki, a ostatnie 30 stron naraziło moje serce na objawy tachykardii. Mroczne tajemnice, nadprzyrodzone zjawiska i ciągłe napięcie - tak w skrócie mogę scharakteryzować tę właśnie książkę.
Lubię powieści psychologiczne i psychodeliczne, lubię motyw szpitala psychiatrycznego i osób chorych umysłowo. Kiedyś nawet chciałam iść w kierunku psychiatrii lub psychoterapii, ponieważ funkcjonowanie umysłu i problemy natury psychicznej bardzo mnie intrygują i fascynują. Druga szansa to właśnie studium umysłu osoby chorej - osoby otumanionej lekami i osoby trzeźwej. Rozróżnienie rzeczywistości od omamów i majaczeń jest ekscytujące, ponieważ powieść jest wprost przesiąknięta atmosferą gęstą od niedopowiedzeń i sprzeczności. Rozmach akcji niejednokrotnie przypomina budową sen - bez wyraźnego początku i końca, coś się zaczyna, coś kończy, a czytelnik pozostaje z uczuciem nocnego koszmaru i ułudy. Co prawda miałam cichą nadzieję na atmosferę bardziej creepy, jednak to co książka ma sobą do zaoferowania jest zupełnie wystarczające by zadowolić fanów gatunku.
Fabuła została poprowadzona w taki sposób, że książkę czytało się bardzo szybko, ale myślę, że było to spowodowane również stylem w jakim utrzymana jest cała powieść - tutaj trochę się zawiodłam. Tematyka miała potencjał i z powodzeniem można było się pokusić o głębsze opisy, a także konstrukcję - niestety, Druga szansa oferuje nam proste i krótkie zdania oraz zwięzłe, przeciętnie obrazowe opisy. Konstrukcje postaci również nie zachwycają i z przykrością muszę stwierdzić, że są dość jednowymiarowe, a głównej bohaterce oszczędzono charakteru i jej postać skupiła się jedynie na obsesyjnym poszukiwaniu prawdy przez co wypadła dość średnio. Jednak jako plus oceniam fakt, iż w pewnym momencie nie jesteśmy w stanie rozróżnić kto jest dobry, a kto jest zły, komu można ufać, a komu już nie - co przekłada się na zaangażowanie czytelnika i pobudzenie szarych komórek. Bardzo spodobał mi się również motyw kruków i duchów - dzięki którym książka niesamowicie zyskała w moich oczach i poraziła klimatem przyprawiając o dreszcze. Ku mojej uciesze autorka zgrabnie wplotła w treść również odrobinę czarnego humoru - który z pewnością docenią fani wszelkich dygresji. Podsumowując: książka może nie jest rewelacyjna, ale jest z pewnością bardzo dobra i szczerze ją polecam szczególnie fanom thrillerów psychologicznych oraz amatorom wszelkich elementów stylu creepy, niestety fani fantastyki i wymagający czytelnicy - w moim odczuciu - mogą się poczuć tą pozycją lekko zawiedzeni.
________________________________________
całość na:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/05/druga-szansa-katarzyna-berenika-miszczuk.html
Druga szansa to jedna z tych powieści, które nie pozwalają oderwać się od stron. Gdy zaczęłam ją czytać - po prostu przestałam istnieć. Nie mogłam przestać, nie mogłam myśleć o czymkolwiek innym. Wciągnęła mnie do tego stopnia, że odłożyłam ją dopiero po zamknięciu okładki, a ostatnie 30 stron naraziło moje serce na objawy tachykardii. Mroczne tajemnice, nadprzyrodzone...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-25
"Zaginiona dziewczyna, mroczna tajemnica sprzed lat i zmowa milczenia mieszkańców miasteczka Palokaski. Tutaj każdy chce coś ukryć, każdy może być mordercą... "
I ja też uległam tym obiecującym opisom, ale ze smutkiem muszę przyznać, że trochę się jednak zawiodłam... Fabuła skrywająca tajemnicę, poprowadzona jest dosyć nierówno i niejasno. Wiele fragmentów z powodzeniem mogło zostać treściwie skróconych, a nawet pominiętych. Całość nie tworzy też spójnego klimatu (pomimo mocnych fundamentów) przez co staje się nudna. Wymagający czytelnik zapewne będzie zawiedziony tym bardziej, że książka nie przynosi oczekiwanego rozwiązania, ba! ona nie przynosi żadnego rozwiązania. Przekręcając kolejne strony miałam nadzieję, że jednak coś się zdarzy, że może wreszcie, że może w tym rozdziale będzie to oczekiwane "łał" - niestety, żadnego łał nie znalazłam.
Atmosfera nie jest gęsta od niedopowiedzeń, nie napawa również lękiem, a sama zagadka staje się męcząca. Można także uznać, że niewiele tutaj cech prawdziwego kryminału. Książka jest utrzymana w klimacie typowej obyczajówki i gdyby nie temat przewodni, czyli zaginięcie, czytelnik nawet by się nie zorientował, że czyta kryminał. Nie doszukałam się tutaj żadnej okładkowej "psychozy", wręcz powiedziałabym, że cała fabuła została maksymalnie "rozwleczona", "przegadana", a nawet "napuchnięta" nic nieznaczącymi tekstami, chociażby - uwaga, parafrazuję - o wyższości drożdżówki nad mac'owym hamburgerem z podwójnym serem (y?!).
Dość o wadach, przejdźmy do zalet, bo jednak kilku takowych się doszukałam ;). Przede wszystkim fińska "Laura" trafnie obrazuje, nie tyle upadek autorytetów we współczesnej rzeczywistości młodych ludzi, co dalekosiężne zmiany (jakie pod naszym bacznym okiem) zachodzą w pełnym domysłów społeczeństwie. Bardzo ważne znaczenie mają tutaj także portale społecznościowe, na które autorzy postawili wyraźny nacisk, np. potężny Facebook - kształtujący w przeraźliwie patologiczny sposób młode osobowości. Młodzież pojawiająca się na kartach powieści ma wszystko poza realnymi uczuciami i prawdziwymi, pełnymi ciepła rodzinami. Ich przeszłość niejednokrotnie bywa dramatyczna i wstrząsająco rzeczywista. Widać, że autorzy bardzo starali się "wgryźć" w temat, który jak myślę chcieli zobrazować, jednak nie wyszło im to tak, jak tego oczekiwali. Tajemnica, którą czytelnik powinien odkrywać z szybszym biciem serca, tak naprawdę przyprawia go o senność. Tej powieści brakuje przede wszystkim: dobrze poprowadzonego śledztwa oraz wielowymiarowej perspektywy wydarzeń i mocnej charakterystyki postaci (przynajmniej jednej). Niestety "nijakość" i "niejasność" jest zatrważająca. Nie polecam tej książki miłośnikom kryminałów, jednakże będzie idealna na koc na plaży, czy wypoczynek nad jeziorem. To raczej lekka i niezobowiązująca historia, która - mam nadzieje - zachwyci kolejnymi tomami.
__________________________________________
Cała recenzja dostępna na moim blogu: recenzjeami.blogspot.com
"Zaginiona dziewczyna, mroczna tajemnica sprzed lat i zmowa milczenia mieszkańców miasteczka Palokaski. Tutaj każdy chce coś ukryć, każdy może być mordercą... "
I ja też uległam tym obiecującym opisom, ale ze smutkiem muszę przyznać, że trochę się jednak zawiodłam... Fabuła skrywająca tajemnicę, poprowadzona jest dosyć nierówno i niejasno. Wiele fragmentów z powodzeniem...
2014-03-11
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy - aż pozwolę sobie poświęcić temu osobny akapit - to bardzo specyficzny sposób pisania. Nie wiem czy to tylko przekład, czy Musso po prostu w ten sposób pisze? Ale na dosłownie każdej stronie pojawiał się jakiś graficzny ozdobnik, zmieniały się czcionki, ba, nawet były obrazki! Powieść podzielono na części, części na rozdziały, rozdziały na podrozdziały, a te z kolei na gwiazdki, gwiazdki na podgwiazdki, pogrubienia, pochylenia, przypomnienia itd. - ale! - jakby tego było mało - na początku każdego(!) z 36 rozdziałów pojawiał się cytat wprowadzający, numer oraz tytuł. Uwierzcie mi, po pewnym czasie stało się to mocno nużące.
No a treść?
To taki koktajl "Dnia świstaka" z "Efektem motyla" - wstrząśnięty i niestety - zmieszany.
Główny bohater przeżywa ten sam dzień trzykrotnie (za każdym razem oczywiście inaczej niż ostatnio), przez cały czas tocząc walkę z Przeznaczeniem (taksówkarz) i Karmą (lekarz) i próbując przy tym naprawić popełnione wcześniej błędy. Mocno zaskakujące jest zakończenie - mimo, że książka kończy się "pozytywnie" to pozostaje wielka pustka gdzieś pomiędzy.
Całe wnętrze jest utrzymane w porządku achronologicznym. Wszystko się przeplata - przeszłość z teraźniejszością i odwrotnie, a skonstruowana przez Musso atmosfera tajemnicy utrzymuje się do ostatniej strony, mimo że sama akcja nabiera tempa dość powoli. Ale o ile część pierwsza sprawia wrażenie naprawdę dopracowanej i szczegółowo przemyślanej, to kolejne były coraz słabsze. I tak, w dniu ostatnim (zaspoileruję, a co!) Ethan płynie sobie jachtem, jak gdyby nigdy nic przygotowując deser "z banana, jogurtu i skórek migdałów", kontemplując przy tym fruwające mewy (!), gdy powinien robić trylion innych rzeczy! Absurd w czystej postaci.
Choć sam pomysł na powieść był dość nietypowy i obiecujący (naprawdę, pierwsza część - chylę czoła) - to budowa i kształt pozostawiają wiele do życzenia. Mamy tutaj elementy poradnika, obyczajówki, romansu, dramatu, a nawet thrillera, kryminału i fantastyki - wszystko w jednym, czyli tak naprawdę - całe nic. Portrety psychologiczne postaci są bardzo płytkie (że o poziomie dialogów już nie wspomnę), a powieść momentami przesadnie sentymentalna i naiwna. Przykłady:
Już chwilami miałam ochotę postawić ją na półkę obok Coelho. Naprawdę - całe mnóstwo tutaj życiowych mantr, frazesów, sentencji i melodramatycznych wyznań, więc - jeżeli komuś podobał się Alchemik - śmiało polecam. Myślę, że książka trafi też w gusta ckliwych romantyczek (nikogo nie obrażając).
Mimo wszystko czytało się dobrze i szybko. I nie przeszkadzały mi wszędzie wetknięte marki i blichtr i ukłony wobec "American glamour". Historia wyraźnie pisana pod "bestseller" w celu zaspokojenia popkulturowych potrzeb, ale w sumie nie żałuję, że ją kupiłam.
_______________________________
całość dostępna na:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/03/wroce-po-ciebie-guillaume-musso.html
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy - aż pozwolę sobie poświęcić temu osobny akapit - to bardzo specyficzny sposób pisania. Nie wiem czy to tylko przekład, czy Musso po prostu w ten sposób pisze? Ale na dosłownie każdej stronie pojawiał się jakiś graficzny ozdobnik, zmieniały się czcionki, ba, nawet były obrazki! Powieść podzielono na części, części na rozdziały, rozdziały na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-01
Dla piętnastoletniej Shelley i jej mamy, Honeysuckle Cottage jawi się jako obietnica nowego początku. Dom położony daleko na wsi, do którego wiedzie droga kręta i zawiła, a od najbliższego sąsiada dzieli ponad kilometr, ma być idealnym miejscem, by odnaleźć spokój i ukojenie, którego obie tak bardzo potrzebują. Mama - po bolesnym rozwodzie z toksycznym, uzależnionym od alkoholu i despotycznym mężem, a córka – po miesiącach brutalnych prześladowań ze strony koleżanek (dawniej przyjaciółek) i jednym drastycznym wydarzeniu, które przekreśliło jej nadzieje, na bycie szczęśliwą nastolatką. Nowy dom z pięknym ogrodem, położony pośród malowniczych pól uprawnych i troskliwie zadbany przez poprzednich właścicieli - tak jak tego oczekiwały - daje im bezpieczeństwo i kojące wytchnienie. Powoli odbudowują siebie i leczą, tak z fizycznych, jak i psychicznych ran, celebrując przy tym codzienne rytuały: wspólnych popołudni, gry na pianinie i oglądania filmów z Georgem Clooney’em. Rany powoli się zabliźniają i można rzec, że zza chmur wychodzi słońce. Niestety w życiu zło zawsze czai się tuż za rogiem. W szesnaste urodziny Shelley, w dzień, który miał być najpiękniejszym w jej życiu dzieje się coś, co sprawia, że w ten misternie budowany azyl, znów wkracza przemoc. Ale tym razem coś pęka i tłumiony przez lata strach wybucha jak bomba z opóźnionym zapłonem…
„Im większa trauma, tym mniej odpowiednie wydają się słowa.” [s. 30]
Narratorką całej powieści jest nastoletnia Shelley. Całość często przypomina potok myśli, który wywołał u mnie reakcję "od miłości do nienawiści". Początkowo bardzo przypadł do gustu, a później mocno znudził i chwilami omijałam całe fragmenty. Myślę jednak, że ten sposób pisania wielu osobom, zwłaszcza tym nastoletnim, się spodoba. Jest tu też mnóstwo refleksji i pytań czekających na odpowiedź i zmuszających do przystania na chwilę. Ale pytań nie tylko do Shelley, ale też do czytelnika. Dzięki temu zabiegowi, czytelnik staje się aktywnym uczestnikiem całej książki. To całkiem zgrabne posunięcie autora pozwala oddać się biegowi wydarzeń, w taki sposób, że ostatnia strona nadchodzi naprawdę niespodziewanie. Książkę czyta się bardzo szybko, co jest niewątpliwą zasługą zastosowanego stylu. Generalnie da się ją przeczytać w ciągu jednego wieczoru, ale raczej bym odradzała kończyć ją w nocy, bo może nam to zafundować kilka nieciekawych koszmarów.
Główny motyw powieści, zawarty zarówno w tytule, jak i snujący się przez cała jej treść, to fakt, że Shelley uważa, iż ludzie dzielą się na dwa gatunki: myszy i koty. Myszy - to ofiary, boją się konfrontacji, uciekają, chowają się i chcą być jak najdalej od źródła problemu, natomiast koty – to inaczej katy. Katy czyhające na jeden niefortunny ruch myszy, żeby ją pokonać, stłamsić, wystawić na pośmiewisko. Nastolatka zarówno siebie, jak i swoja mamę oczywiście wdziela do grupy mysz. Z tego powodu opuszczają Londyn, z tego powodu mama pracuje w firmie odwalając całą ciężką robotę, a dostając za to marne grosze i z tego powodu, gdy przychodzi moment kulminacyjny – nie potrafi prawidłowo zareagować. Z tego też powodu, Shelley ma twarz pokrytą szpetnymi bliznami, nie uczęszcza do szkoły i pobiera indywidualne lekcje w domu.
„Bazgrałam coś odruchowo, międląc w myślach kolejne beznadziejne zdania, a kiedy spojrzałam na kartkę, nie mogłam powstrzymać gorzkiego uśmiechu na widok rysunku, który na niej powstał. Narysowałam mysz. Mysz z pętlą na szyi. (…) po całych miesiącach okrutnego nękania, zrozumiałam kim naprawdę jestem – myszą w ludzkiej postaci.” [s. 38]
Powieść Gordona Reeca, australijskiego pisarza tworzącego głównie komiksy i literaturę dziecięcą, to tak naprawdę - wstrząsające studium ludzkiej psychiki. Ten kontrowersyjny thriller psychologiczny, poprzez tematykę którą poruszył, wywołał falę emocjonalnych komentarzy na całym świecie.
Podsumowując - Myszy i koty to powieść, która swoją wymową, stawia ważne pytania dotyczące mechanizmów przemocy - tej domowej, szkolnej, jak i tej w samoobronie - oraz praw życia i śmierci. Ale poza tym, jest to też świetnie skonstruowana i do ostatniej strony trzymająca w napięciu książka, która powinna być omawiana w szkole i na różnych dyskusjach w domowym zaciszu.
_____________________________
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/03/myszy-i-koty-gordon-reece.html
Dla piętnastoletniej Shelley i jej mamy, Honeysuckle Cottage jawi się jako obietnica nowego początku. Dom położony daleko na wsi, do którego wiedzie droga kręta i zawiła, a od najbliższego sąsiada dzieli ponad kilometr, ma być idealnym miejscem, by odnaleźć spokój i ukojenie, którego obie tak bardzo potrzebują. Mama - po bolesnym rozwodzie z toksycznym, uzależnionym od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-05-10
Z twórczością Marty Kisiel spotkałam się po raz pierwszy i wiem, że nie ostatni. Nomen Omen czyta się niebywale dobrze. To powieść naprawdę przemyślana i dopracowana (dosłownie w każdym zdaniu), a nagromadzenie dość osobliwych postaci fantastycznych sprawia, że rozdziały pękają w szwach od wszelkiej maści zderzeń i konfrontacji, absurdalnych wypadków i pełnych groteski sytuacji przeplecionych niewielkimi momentami na złapanie oddechu (w trosce o nasze mięśnie brzucha). Bowiem podczas czytania nie sposób się nie uśmiechać, a nawet wybuchać śmiechem - tym samym wzbudzając konsternację otoczenia wszelkimi próbami wstrzymania chichotu.
Fabuła powieści jest mocno zakręcona, pełna dziwacznych zwrotów akcji i zaskakujących rozwiązań. Pani Marta Kisiel ma niebanalne poczucie humoru (okraszone ironią z soczystą dawką sarkazmu) oraz niezwykłą zdolność do tworzenia humoru sytuacyjnego z licznymi aluzjami do czego się tylko da. Po przeczytaniu tej książki stałam się jej dozgonną fanką, a tą jej lekkość z jaką porusza się po języku polskim - kupuję w ciemno.
Autorka stworzyła oryginalny świat pełen pełnokrwistych bohaterów i nadnaturalnych motywów, o których nie mogę powiedzieć zbyt wiele żeby nie popełnić grzechu spoilerstwa. Zdradzę jednak, że w Nomem Omen mamy do czynienia z treścią, która aż buzuje i bucha (!) od wszelkiej maści odniesień i powiązań, a na dodatek prawie co każde zdanie - przenosi nas w co najmniej kilka przestrzeni skojarzeniowych, dzięki czemu czujemy się jak na czytelniczym haju. Na wielkie brawa zasługują także tytuły rozdziałów, przesiąknięte humorystyczną grą słowem zachęcającą do lektury, a żeby nie być gołosłowną - kilka przytoczę:
"W którym na scenę wpada z rozpędu główna bohaterka, celując mniej więcej w Madagaskar" [s. 6]
"W którym pada jeden nieistotny widelec i jedno kluczowe pytanie" [s. 163]
"W którym pada wiele trudnych słów i nawet jeden cytat" [s. 218]
"W którym nic nie raczy wypełznąć" [s. 261]
"W którym bohaterowie zgodnie killują gada, a gad równie zgodnie killuje ich" [s. 308]
Nomen Omen polecam wszystkim tym, którzy cenią sobie ironię i dość specyficzny żart, a także cięte riposty pełne absurdu i groteski oraz grę słowem z (oczywiście) niezmierzonym dystansem do świata. Na przestrzeni tych ponad 300 stron świetnie odnajdą się również fani Monty'ego Pythona i Terry'ego Pratchetta. Gorąco polecam książkę Marty Kisiel, tym którzy mają ochotę na kawał zabawnej historii z dreszczykiem, poprowadzonej niebanalnym i świeżym stylem albo po prostu - na poprawę humoru.
______________________
Cała opinia dostępna na:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/05/nomen-omen-marta-kisiel.html
Z twórczością Marty Kisiel spotkałam się po raz pierwszy i wiem, że nie ostatni. Nomen Omen czyta się niebywale dobrze. To powieść naprawdę przemyślana i dopracowana (dosłownie w każdym zdaniu), a nagromadzenie dość osobliwych postaci fantastycznych sprawia, że rozdziały pękają w szwach od wszelkiej maści zderzeń i konfrontacji, absurdalnych wypadków i pełnych groteski...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-16
Tak, tak, tak! To moja Ahern w pełni swoich możliwości! Był dziarski akapit, była nietuzinkowa postać i aż sączyło się od dygresji z ironią na czele. Uwielbiam tę pisarkę i będę jej wierna - teraz i na zawsze. Ale przejdźmy do szczegółów ;) Oczywiście jak przystało na Cecelię - i w tym przypadku możemy spodziewać się dopracowania stylistycznego, mocnej konstrukcji postaci (szczególnie Adam - którego uwielbiam za ten dystans do otoczenia i skłonność do (auto)ironii) i warsztatu pisarskiego, który aż chce się chłonąć. Pomysły Ahern wciąż nie przestają mnie zaskakiwać, ale tę autorkę ujmuję już poza wszelkimi kategoriami - jak dla mnie lepszej przygody z literaturą nie ma i nie będzie. "Zakochać się" jest uzależniające i ogrzewające serce, a przy tym unikalne i pięknie, co więcej - posiada też ukryte znaczenie, które wyłania się gdzieś z kart niepostrzeżenie i pozostaje z Tobą nawet po zamknięciu okładki. To afirmacja życia - sztuka cieszenia się z codzienności.
Cecelia w niezwykle dowcipny sposób prowadzi swojego czytelnika od najczarniejszych chwil w życiu, przez konsternację, aż do tych najpiękniejszych i wcale nie znajdujących się na kartach pseudo bestsellerowych poradników. Tym razem autorka podzieliła nawet swoją książkę na mnóstwo mniejszych rozdziałów zatytułowanych kolejno "Jak..." - co jest dla mnie absolutną nowością w przypadku prozy Ahern, ponieważ ona nigdy nie opisywała sukcesywnie swoich rozdziałów (poza nadawaniem im kolejnego numerka). Podejrzewam, że owa zmiana, ma swój związek z tą naiwną, ale powszechną wiarą w moc wskazówek i wszelakich mądrości zawartych w podręcznikach motywujących do życia. Cecelia poprzez metaforyczne (ob)tytułowanie rozdziałów - daje swojemu czytelnikowi prztyczka w nos - pokazując, że szczęścia wcale nie trzeba szukać w książkach - wystarczy tylko się rozejrzeć.
I mimo, że to powieść dość przewidywalna, to fabuła poprowadzona została w tak fascynujący sposób, że w ogóle się tego nie zauważa. Absolutnie nie nudzi! To jest najważniejsze - proza Ahern nigdy nie nudzi, a gdy już wydaje Ci się, że moment, który teraz czytasz jest słaby i brak mu ikry - przekonasz się, że za kilka słów Cecelia zrzuci na Ciebie istną soczystą językową bombę, i to tak - że nie będziesz w stanie się ocknąć, przez najbliższe siedem akapitów ;).
Cała historia jest pełna uroku i czaru, który Ahern z mistrzowską już precyzją potrafi przemycić nawet w najmniej spodziewanym momencie. Aha i muszę zaznaczyć, że historia miłosna wcale nie jest najważniejszą częścią całej tej opowieści - jej wielkim przesłaniem jest sztuka czerpania radości z życia. Bohaterowie, mierząc się z własnymi czarnymi stronami i przeciwstawiając się złym doświadczeniom - doceniają drobne wartości. Uczą się na nowo przeżywać szczęście i kochać życie, a także, przede wszystkim, uczą się uwierzyć w miłość do drugiej osoby. Jest coś takiego w książkach Cecelii Ahern co wprowadza w nie odrobinę magii i przez to stają się niczym dobre opowieści na chandrę czy gorszy dzień.
"Zakochać się" to napisana z typową dla Ahern lekkością, zupełnie wzruszająca, pełna ciepła i romantyczności opowieść z ciętym dowcipem, dzięki któremu pokochasz bohaterów już od pierwszej strony. Jestem pod absolutnym urokiem tej książki i stawiam ją na podium zaraz po "Porze na życie" (ale tak aby kilka centymetrów ;)). I jeżeli wydaje Ci się, że skoro książka traktuje o samobójstwie to będzie to ciężka lektura - polecam Ci Ahern - nikt inny nie potrafiłby opisać tak ciężkiego tematu z takim wdziękiem i urokiem jak ona. "Zakochać się" umieszczam na półce ulubionych i chwała Ahern za to, że jej proza jest coraz lepsza! Amen.
_______________________________________________
cała recenzja dostępna na moim blogu: http://recenzjeami.blogspot.com
Tak, tak, tak! To moja Ahern w pełni swoich możliwości! Był dziarski akapit, była nietuzinkowa postać i aż sączyło się od dygresji z ironią na czele. Uwielbiam tę pisarkę i będę jej wierna - teraz i na zawsze. Ale przejdźmy do szczegółów ;) Oczywiście jak przystało na Cecelię - i w tym przypadku możemy spodziewać się dopracowania stylistycznego, mocnej konstrukcji postaci...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-10
"Magia przeważnie jest smutna. Inaczej nie byłaby magią." [s. 27]
Pan Janusz Leon Wiśniewski przechodzi właśnie renesans na moich półkach ;) Zapomniałam o nim na kilka lat, by teraz: skruszona i (ponownie) zupełnie zafascynowana powrócić do pasji zgłębiania jego słowa. Całkiem niedawno mogliście czytać moją recenzję "Śladów" - zbioru krótkich opowiadań, publikowanych kiedyś na łamach miesięcznika Pani. Nie mogę ukrywać, że jestem pod wrażeniem pióra tego autora i chłonę całą sobą jego styl upajając się niemal każdym zdaniem... Do "Granda" mam jednak trochę zastrzeżeń. Jakich? Wiśniewski to niestety jeden z tych autorów, którzy nie ewoluują. Autorów, którzy pokazali już niemal wszystko, a teraz - po prostu na tym bazują. Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić, czy mam do tego jakieś obiekcje... Może to po prostu ta niebotyczna "ilość" Wiśniewskiego w moim ostatnim "czytelniczym haju"?
Moje oczekiwania co do tej książki były zupełnie inne. Wyobrażałam sobie historię miłosną pełną silnych wątków psychologiczno-miłosnych pomiędzy kobietą, a mężczyzną, którzy (być może) swoją miłość zapoczątkowali właśnie w sopockim Hotelu Grand. Liczyłam na to, że do głównej pary bohaterów dostanę kilka osób stanowiących tło, ale w gruncie rzeczy - mających niewielką siłę przebicia, w sensie, że na samym końcu Pan Janusz ze znanym nam wszystkim wdziękiem - wszystko pięknie scali, dając swoim czytelnikom, powieść godną następcy "S@motności". Powieść ściskającą za serce, pełną wzruszeń, mądrości i - co najważniejsze - intymnej prawdy. Szczerze mówiąc, darowałam sobie szczegółowe czytanie zarysu fabuły na okładce (podobnie jak i w sieci) i dałam się w pełni ponieść lekturze... Co więc otrzymałam? No niestety niekoniecznie to na co liczyłam.
"Grand" to opowieść, a raczej kilka opowieści przeplatających się ze sobą - ich punktem kulminacyjnym jest pewien weekend w hotelu. Przyznam, że bardzo zaskakujący jest wstęp tej książki i jej początkowe rozdziały... Zupełnie jakby autor pogrywał sobie z czytelnikiem, jakby dał mu kawałek sznurka i pokazał jak go ciągnąć - wobec czego, kolejno przekręcając karty, czytelnik staje się czynnym uczestnikiem wydarzeń. Chętnie pozwoliłam się poprowadzić przez te wszystkie pokoje, historię z nimi związaną, przez plaże i ogrody... a nawet, miałam wrażenie, jakbym czytała tomik opowiadań - łączących się ze sobą w jedną powieść.
Ta książka pozostawiła we mnie jednak pewien niedosyt. Mam kłujące poczucie przykrej niedokładności w "Grandzie", a może nawet jakiegoś pośpiechu? Szczerze mówiąc najbardziej skradł moje myśli wątek dziennikarki i księdza oraz sprzątaczki, a szczególnie moment, gdy okazało się, że jej ukochany ma żonę... - dopracowany, zakończony, pełen wysmakowanego i wytrawnego Wiśniewskiego. Pełen Janusza znanego z S@motności. Szkoda, że tak mało go tutaj... Mam wręcz wrażenie, że autor chciał zbyt wiele przekazać w tej książce. Zbyt wiele historii i przeszłości, zbyt wiele różnorakich dialektów i postaci, zbyt wiele wątków które pod koniec - zamiast zaspokoić w pełni odbiorcę - spowodowały mętlik w jego głowie i nie do końca usatysfakcjonowały. A poza tym ta miłość... taka nieczysta, zakłamana i brudna. Często niesmaczna, pozbawiona subtelności i obsceniczna. Erotyka w "Grandzie" jest niestety brutalnie odarta z piękna... pełna spermy, śliny, kału i potu - i niestety - często nie ma uzasadnienia dla fabuły. Panie Wiśniewski - cóż więc się stało? Nie oceniam tej książki źle - absolutnie! Oceniam ją dobrze. Uwielbiam tego autora i obcowanie z tą pozycją dało mi naprawdę niesamowitą przyjemność, taki trochę powrót do przeszłości ;) "Grand" jest pełny Wiśniewskiego, którego znamy, ale Wiśniewskiego w tej "średniej formie" - oczywiście da czytelnikowi emocje, wzruszenia i miłość. Miłość nietypową i bolesną, pełną żalu i złości. Da historie zwykłych ludzi i mroczne tajemnice, które każdy z nas gdzieś chowa przed światem. Jednakże, gdzieś między pomiędzy, wkrada się pewien smutek... Polecam tę książkę czytelnikom, którzy poszukują w literaturze klimatu i silnych oraz trudnych emocji. "Grand" to zdecydowanie nie jest książka do czytania na szybko...
_______________________________________
recenzjeami.blogspot.com
"Magia przeważnie jest smutna. Inaczej nie byłaby magią." [s. 27]
Pan Janusz Leon Wiśniewski przechodzi właśnie renesans na moich półkach ;) Zapomniałam o nim na kilka lat, by teraz: skruszona i (ponownie) zupełnie zafascynowana powrócić do pasji zgłębiania jego słowa. Całkiem niedawno mogliście czytać moją recenzję "Śladów" - zbioru krótkich opowiadań, publikowanych...
Macie czasami tak, że przekręcając ostatnią stronę, chcielibyście przeczytać tę samą książkę jeszcze raz, a później jeszcze i jeszcze? Że żałujecie, że się skończyła, a zarazem uważacie, że jej zakończenie było tak i d e a l n e, że nie chcecie, by skończyła się inaczej? Może brzmi to trochę niejasno, wybaczcie, ale tak to jest, gdy pisze się recenzję zaraz po skończeniu książki :) Wtedy, gdy emocje są tak żywe, że nie sposób nad nimi zapanować. Nie mam pojęcia od czego mam zacząć... Tak wiele chciałabym Wam napisać, tak zachęcić do przeczytania, że aż brakuje mi słów. Mi, tej której się wydaje, że potrafi opisać wszystko, teraz zwyczajnie brakuje słów - tak, myślę, że to samo w sobie, powinno być już zupełną rekomendacją.
"Zabłądziłam" to opowieść o stracie i samotności. O traumie i o smutku tak wielkim, że aż zagłuszającym. Ale też o miłości. O przyjemności dotyku, o bliskości i o sztuce bycia kochanym. O pokonywaniu strachu i odczuwaniu prawa do szczęścia. To jedna z tych powieści, które wciągają, pochłaniają i do ostatniej strony nie pozwalają odejść. To powieść, która odciska trwały ślad na psychice czytelnika, która skłania do refleksji i nikogo nie pozostawi obojętnym.
Szesnastoletnia Maja uparcie walczy z demonami przeszłości. Jest wyobcowana, samotna i cicha, ale też silna. Jednak wciąż dusi w sobie to, co się stało w jej rodzinie, gdy miała zaledwie 12 lat. To od tamtej pory tata ciągle ma czerwone oczy od płaczu i mama nie zachowuje się jak mama, a Kaja - starsza siostra Mai - cóż Kaja... Kai nie ma. Ten ból po stracie jest dla niej tak wielki, że aż nie do zniesienia. Jedną z dwóch rzeczy dających Mai prawdziwa ucieczkę są treningi, drugą - Alek. Maja zwróciła uwagę na Alka, gdy ten został przeniesiony do jej szkoły dwa lata temu. Sprawiał wrażenie wewnętrznie podobnego do niej, tyle że miał swój własny system istnienia - lubił zwracać na siebie uwagę. Rodzące się w niej czysto platoniczne uczucie do Alka, daje Mai nadzieję i sens otaczającej rzeczywistości. Jednak ta para, jak dotąd nie zamieniła ze sobą ani jednego zdania... Wkrótce jednak los da im szansę. Jak ją wykorzystają, i czy uda im się pokonać przeszłość i na nowo poskładać rozpadający się świat? Jak to jest ufać komuś i być blisko niego? Na te i inne pytania poszukajcie odpowiedzi w tej powieści, która odkrywa przed światem sekrety duszy współczesnego nastolatka.
Może ten opis nie wyszedł tak jakbym chciała. Może nie zobrazował w pełni tego, co tak naprawdę kryje się wewnątrz tej historii, ale nie chciałam zabrać Wam przyjemności z jej odkrywania. Ze scalania faktów ukrytych gdzieś między pomiędzy akapitami... Pomyślicie sobie pewnie, że to kolejna książka o rozterkach nastolatków, że jest płytka, taka banalna i że nic sobą nie wnosi - och jak bardzo się mylicie! To zupełnie nie jest tak - uwierzcie mi na słowo - dawno nie miałam w ręku książki z tak zaskakująco prawdziwymi opisami przeżyć i rozterek młodych ludzi. Kiedyś wiele bym dała za taką powieść... Za taki sposób kreślenia wewnętrznych obaw i duszących myśli; problemów wieku dojrzewania. Po tej lekturze czuję się jakby przejechał mnie ogromny emocjonalny walec... ale jestem również pewna, że gdybym czytała ją w wieku lat kilkunastu - odebrałabym ją znacznie, znacznie mocniej i nawet możliwe, że płakałabym przez większość rozdziałów.
"Zabłądziłam" to naprawdę piękna, zapierająca dech w piersiach opowieść o nadziei, prawdziwej miłości i uczeniu się siebie. I odniosę się teraz do tego, co możemy przeczytać na jednym z jej wewnętrznych skrzydełek: "To nie jest powieść, to jest jak zeszyt zostawiony po kimś" - i tak właśnie jest. Tak dokładnie jest. Główną narratorką jest Maja, to z jej punktu widzenia widzimy wszystkie wydarzenia. To jej rozterki przeżywamy i razem z nią podejmujemy decyzje. To z nią przechodzimy przez ten cały bolesny proces przez który przejść musi...
Całą książkę charakteryzuje dość prosty styl i krótkie zdania - nie przepadam za taką formą wypowiedzi, ale uwierzcie mi - "Zabłądziłam" w takiej wersji - jest dokładnie takie, jakie powinno być. To przede wszystkim mądra książka, która swoją wymową i tą niezwykle poruszającą historią, stawia ważne pytania dotyczące prawdziwych problemów, z jakimi na co dzień spotyka się większość współczesnych nastolatków. Wielkie dramaty, niełatwe nadzieje i nadmiar lęku, a także pierwsze wzajemne fascynacje i piękne chwile stanowią idealne tło naszego rodzimego Young/New Adult. To książka, która absolutnie zasługuje na przeczytanie i to nie tylko przez nastolatków, ale też przez ich rodziców i pedagogów. Z całego serca polecam!
______________________________________________
recenzjeami.blogspot.com
Macie czasami tak, że przekręcając ostatnią stronę, chcielibyście przeczytać tę samą książkę jeszcze raz, a później jeszcze i jeszcze? Że żałujecie, że się skończyła, a zarazem uważacie, że jej zakończenie było tak i d e a l n e, że nie chcecie, by skończyła się inaczej? Może brzmi to trochę niejasno, wybaczcie, ale tak to jest, gdy pisze się recenzję zaraz po skończeniu...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to