Marne arcydzieła i wybitni grafomani

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
10.05.2020

Ponoć nawet i ślepej kurze trafi się czasem dorodne ziarno, ale, choć to nie żadna naukowa reguła, lecz podpowiedź zdrowego rozsądku, złemu pisarzowi rzadko kiedy udaje się wydać prawdziwie dobrą książkę. Bywa jednak, że tym lepszym powinie się pióro. No i klops.

Marne arcydzieła i wybitni grafomani

Oczywiście niesławne wtopy słynnych – i conajmniej dobrych! – pisarzy funkcjonują najczęściej jako swoiste ciekawostki, istne postscriptum dopisane maczkiem na marginesie ich biografii i rzadko kiedy pamięta się o nich dłużej. Bo i nie ma co się znęcać nad ulotną chwilą literackiej słabości, nie ona bowiem definiuje twórczość danego autora. O ile, oczywiście, nie jest to początek równi pochyłej, lecz podobnie spektakularne upadki to jednak temat na osobny tekst.

Z kolei od całej armii, mówiąc eufemistycznie, słabszych, acz popularnych pisarzy, chyba mało kto czegokolwiek wymaga, bo dotychczasowi czytelnicy i tak kupować będą, a niezainteresowanych już nie zainteresują, choćby E L James napisała sonety. Stąd skrobnę o słabszych książkach znanych i lubianych, literackich arcydziełach, których nie lubili autorzy innych literackich arcydzieł, oraz o niekoniecznie dobrych książkach niekoniecznie dobrych pisarzy.

Słabe przez dobrych pisane

Może to ryzykowne stwierdzenie, ale czytelnicy często są jak fani, którzy łykają każdą kolejną książkę lubianego przez siebie pisarza, ani nie czekając na recenzje, ani im zbytnio nie dowierzając, kiedy te są nie najlepsze. Oczywiście nie zawsze da się wytknąć paluchem śmierdzącego zbuka, a i krytyka rzadko kiedy mówi zgodnym głosem, bo jeden ekspert powie tak, drugi ekspert powie nie. Lecz zdaje się, że panuje przeświadczenie, iż, na przykład, najgorsza książka Breta Eastona Ellisa to „Glamorama”, która sprzedała się tak marnie, że nawet nie pokryła wydawcy kosztu wypłaconej autorowi zaliczki. Trudno też – zwracając się teraz ku pisarzom będącym reprezentantami literatury popularnej; o klasykach będzie potem – polubić chociażby przegadaną „Kobietę” napisaną przez prawie osiemdziesięcioletniego już Richarda Mathesona, która miała być dlań powrotem do horroru, czy napisane na haju „Stukostrachy” Stephena Kinga.

Zgoda, ten facet ma akurat na swoim koncie niejeden knot, ale wtedy – rok 1987 – wypuszczał sztos za sztosem. Trudno też docenić pierwszą pisarską próbę J. K. Rowling po domknięciu cyklu o Harrym Potterze, bo „Trafny wybór” był przydługim międleniem ozorem i dopiero przy serii o Cormoranie Strike’u brytyjska pisarska zamknęła usta niedowiarkom. No i weźmy jeszcze wyczekiwany z niecierpliwością finał „Igrzysk śmierci”, kiedy to Suzanne Collins machnięciem ręki zburzyła pieczołowicie ustawiany przez siebie domek z kart, boleśnie zawodząc oczekiwania.

Pół biedy, jeśli komuś zdarzył się powodowany ambicjami eksperyment ze stylem (Ellis) czy gatunkiem (King), albo u kresu swej literackiej drogi nie zdołał wykrzesać z siebie dawnych sił (Matheson). Gorzej, kiedy nie ma się więcej do zaproponowania (Collins; która lada dzień wypuści prequel serii), lub chce się coś udowodnić światu tu i teraz (Rowling). I choćby dlatego zdawałoby się, że uznani za klasykę przed laty mają łatwiej, bo czegokolwiek by nie napisali, i tak otoczone jest nimbem nietykalności. Nic bardziej mylnego. Ba, czytane dzisiaj, problematyczne bywa słynne „Przeminęło z wiatrem”, które wydaje się wsteczne nawet jak na tamte czasy, „Opowieści z Narni”, które sam lubię, są aż nazbyt przesycone religijną indoktrynacją (ponoć Philip Pullman miał określić ten cykl jako rasistowski i mizoginistyczny), „Lolita”, choć znakomita, budzić może zrozumiały dyskomfort, i, heh, konia z rzędem temu, kto przebrnął przez „Don Kiszota” bez bólu.

Pisarz pisarzowi wilkiem

Słynne są już słowa Marka Twaina, który, choć twierdził, że nie podejmuje się krytyki jakichkolwiek książek, to dzieł Jane Austen nienawidzi pasjami. Ba, posunął się nawet do cokolwiek niewybrednego stwierdzenia, że za każdym razem, kiedy przeczyta choćby fragment „Dumy i uprzedzenia”, ma ochotę rozkopać jej mogiłę i obić czaszkę piszczelem. I nie był w tym osądzie osamotniony, bo Charlotte Brontë również nie szczędziła brytyjskiej klasyczce może nie tak uszczypliwych, lecz nie mniej gorzkich recenzji. Nie wszyscy jednak podchodzili do koleżeńskiej krytyki z podobną do Twaina niewybredną elokwencją czy, z drugiej strony, taktem Brontë.

Z kolei Aldous Huxley, autor dystopicznego „Nowego wspaniałego świata”, mówił, że Jack Kerouac go, po prostu, nudzi (z perspektywy czasu trudno nie przyznać mu racji), a David Foster Wallace określił „American Psycho” pióra Ellisa powieścią płytką i głupią. Zamaszyście krytykować potrafił również Vladimir Nabokov, fukając zarówno na swojego rodaka Fiodora Dostojewskiego (uznając „Zbrodnię i karę” oraz „Braci Karamazow” za jego najsłabsze powieści), jak i na Jamesa Joyce’a, którego mistrzowskiego „Ulissesa” (za to książki tej nie lubiła Virginia Woolf, nie mogąc wybaczyć, że ten, jak się wyraziła, niewypał T.S. Eliot stawiał na równi z „Wojną i pokojem”) co prawda czcił, ale „Finneganów tren” miał za dzieło nienadające się do czytania.

Podobnie sformułowanych opinii jednego pisarza na temat twórczości drugiego można znaleźć bez liku, co może być przyczynkiem do ciekawych obserwacji, refleksji ogólnoliterackiej i istnego dialogu, choć najczęściej jednostronnego. Na klasyki rzadko kiedy ktokolwiek ma odwagę podnieść dłoń, lecz kiedy czyni tak ktoś cieszący się statusem literackiego geniusza, zmienia się nieco i nasza optyka. Skłonni jesteśmy wtedy krytyczniej spojrzeć na dzieła, jak się wydawało, nietykalne. Lektura podobnych wypowiedzi ma czasem, zgoda, jedynie wartość czysto anegdotyczną, jak chociażby kontrowersyjne słowa Twaina, lecz argumentacja Nabokova, Brontë czy Wallace’a może posłużyć za podstawę do porządnej dyskusji na temat zderzenia odmiennych spojrzeń nie tylko na samą literaturę, ale i rozmaite kwestie społeczne, kulturowe i polityczne.

A także pozwolić na surową ocenę żelaznych pozycji z domowej biblioteczki bez ryzyka, że narazimy się na ostracyzm. Zawsze możemy powiedzieć, że pannie Brontë też się nie podobało.

Miliony (nie) mogą się mylić

Zmierzch Stephenie MeyerChyba każdy z nas lubi sobie zabrać do pociągu czy na plażę lekturę choć trochę mniej wymagającą niż Elena Ferrante i Denis Johnson. I nie ma w tym żadnego obciachu, a i literatura rozrywkowa nie oznacza przecież literatury bezwartościowej. Ale chyba za mało mamy wakacji i zwykle nie jeździmy do pracy pociągami, żeby tłumaczyło to ogromną sprzedaż książek pisarzy niewyobrażalnie popularnych, acz słabiutkich. Jest to, oczywiście, temat rzeka, i sam jestem ciekawy, jak poradzi sobie dzisiaj na rynku zapowiedziana niedawno przez Stephenie Meyer wersja „Zmierzchu” z narracją poprowadzoną z perspektywy Edwarda, skoro grono zachwycające się niegdyś oryginalną serią dawno już dorosło. Nie udało mi się znaleźć konkretnej informacji, ile zeszło egzemplarzy jej powieści z dreszczykiem, „Chemika” z 2016 roku, lecz nie zdziwi mnie, jeśli nawet o tej książce nie słyszeliście, co wyjaśnia, dlaczego Meyer powraca na stare śmieci.

Ogromne ilości swoich dziełek sprzedali również, chociażby, Nicholas Sparks – człek przemiły i marketingowo ogarnięty na poziomie eksperckim; miałem okazję opiekować się nim podczas wizyty na krakowskich targach i obsłużył chętnych do ostatniego klienta, a tych były setki – albo Charlaine Harris. O żadnym nie da się jednak powiedzieć, że są pisarzami nawet nie tyle wybitnymi, co dobrymi. Nie jest nim i Dan Brown, a jednak zaproszono go swojego czasu na prestiżowy Festiwal Conrada, gdzie gościły takie osobistości jak Colson Whitehead czy Michel Faber. I przyszły tłumy. Odczepmy się jednak od tych wszystkich bestsellerowych pisarzy, którym talentu poskąpiono, bo przecież, jak pokazano powyżej, klasyki też nie są nieprzemakalne.

Nie ma oczywiście sensu zestawiać ze sobą wszystkich powyższych nazwisk i dzieł, jakie tu padły, ale fakt faktem, że mało kto może konkurować wynikami komercyjnymi z Meyer czy Sparksem i to oni są, czy tego chcemy, czy nie, potentatami światowego rynku literackiego. I poniekąd go kształtują, bo przecież miliony sprzedanych egzemplarzy mają bezpośredni wpływ na to, co akurat modne, co się wydaje i co będzie królowało na topkach przez kolejne lata, a nie te wszystkie książki, które zbierają Bookery i Pulitzery. Można się na to zżymać, ale prawa rynku są nieubłagane. Lecz niektóre książki szczęśliwie nie mają terminu przydatności do spożycia i mam przeczucie, że nie są to powieści Daniele Steele czy ghostwriterskiej armii Jamesa Patersona.

Fotografia otwierająca: Suzy Hazelwood / Pexels

#czytamwdomu #kupujeksiazki


komentarze [96]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
L_Settembrini  - awatar
L_Settembrini 19.04.2021 10:33
Bibliotekarz

Poproszę o mojego konia z rzędem. Przeczytałem "Don Kiszota" bez bólu. Ba! Zrobiłem to z wielką przyjemnością :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Athena  - awatar
Athena 20.07.2020 21:02
Czytelniczka

De gustibus non est disputandum... To kwestia osobistych preferencji. Taki spór przypomina odWIESZCZny problem Mickiewicz czy Słowacki. Osobiście z przyjemnością przeczytałam Cervantesa, Dantego,Bułhakova, Dostojewskiego i wielu innych klasyków. Męczył mnie Proust, ale cóż(student musi) przebrnęłam z poczuciem straconego czasu. Odnoszę wrażenie, że obecnie wydaje się dużo i...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Sylka  - awatar
Sylka 18.06.2020 12:33
Czytelniczka

Cytowanie Marka Twaina w odniesieniu do J.Austen jest tak powszechne, że aż nudne. Virginia Woolf ponoć przyznawała, że Austen była "mistrzynią znacznie głębszych emocji niż te, które pojawiają się na powierzchni". Może w takim razie nie wszyscy chcą sięgnąć głębiej w treść bo chociażby "Duma i uprzedzenie" to nie tylko romans. Jeżeli jednak rozpatrujemy te książkę w...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Gwiazdor  - awatar
Gwiazdor 16.05.2020 08:22
Czytelnik

Brakuje Tokarczuk, noblistki pożal się Boże.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Prez  - awatar
Prez 16.05.2020 22:01
Czytelnik

Maść zawsze możesz zastosować. Od bólu wiadomo czego.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Melpomene  - awatar
Melpomene 15.05.2020 12:39
Czytelniczka

Skoro autora artykułu nudzi Kerouac i rozczarowuje finał trylogii Collins, to chyba nie ma nawet o czym mówić ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Chris3z8  - awatar
Chris3z8 13.05.2020 16:22
Czytelnik

Kolejna dyskusja bez finału. Kultura ma to do siebie, że się o niej opowiada. Kiedy ludzie przestają o czymś dyskutować, to jest to problem, bo niektóre tytuły zostają zapomniane na długie lata. Wbrew pozorom krytyka negatywna ma lepsze oddziaływanie, bo wiesz, że coś jest złe, ale zapamiętasz tytuł. A nawet sprawdzisz, czy to chłam...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Prez  - awatar
Prez 13.05.2020 14:10
Czytelnik

Bracia Karamazow jako najsłabsza powieść Dostojewskiego? Ryzykowna teoria. :D

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
jatymyoni  - awatar
jatymyoni 16.05.2020 15:28
Bibliotekarz

ja uważam, że "Biesy"

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
grafzero  - awatar
grafzero 12.05.2020 21:06
Czytelnik

"No i weźmy jeszcze wyczekiwany z niecierpliwością finał „Igrzysk śmierci”, kiedy to Suzanne Collins machnięciem ręki zburzyła pieczołowicie ustawiany przez siebie domek z kart, boleśnie zawodząc oczekiwania."

No nie powiem uśmiałem się. że stylizowani na komunistów rebelianci okazali się źli? Że Katniss się załamała (bo pewnie do końca miała być silną-niezalezną-feminą)?
...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
czytamcałyczas   - awatar
czytamcałyczas 12.05.2020 20:33
Czytelnik

Moja biblioteka prywatną,to Mróz,Bonda, Edward Lee,Rolling i inne tego typu książki .

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Łukasz Łabuda - awatar
Łukasz Łabuda 12.05.2020 19:56
Czytelnik

Nie chcę być niemiły ale patrząc na biblioteczkę autora artykułu wcale się nie dziwie, że wysmarował taki tekst.
Myślę, że książki czy muzyka są takimi dziełami które zasługują na indywidualną ocenę. To, że jakiś ważniak w garniturku powie, że książki pana X to arcydzieła literatury i zasypie je wszelakimi nagrodami nie znaczy, że owe książki mają jakiekolwiek znaczenie.
...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
grafzero  - awatar
grafzero 12.05.2020 21:09
Czytelnik

"To, że jakiś ważniak w garniturku powie, że książki pana X to arcydzieła literatury i zasypie je wszelakimi nagrodami nie znaczy, że owe książki mają jakiekolwiek znaczenie."

Znaczenie ma jeśli po stu latach ktoś się do tej książki odnosi. Tylko i wyłącznie to. Na początku XIX wieku Polacy zaczytywali się dziełami hrabiny Anny Olimpii Mostowskiej, słyszałeś o nich? No...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Łukasz Łabuda - awatar
Łukasz Łabuda 21.05.2020 13:02
Czytelnik

Obawiam się, że nie starczy mi życia żeby przekonać się czy ktoś odniesie się do wspomnianej trylogii Greya czy chociażby Pieśni Lodu i Ognia Martina.
Mimo, że staram się szanować zdanie innych to decyzję o znaczeniu jakiejś książki pozwól wydać mi samodzielnie.
Poza tym argument, że książka ma znaczenie tylko i wyłącznie ktoś się kilka dekad później do niej odniósł jest...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
grafzero  - awatar
grafzero 18.06.2020 14:38
Czytelnik

"Poza tym argument, że książka ma znaczenie tylko i wyłącznie ktoś się kilka dekad później do niej odniósł jest chyba jakimś nieśmiesznym żartem."

Jest rzeczywistością i nie chodzi tu autorów, a raczej o krytyków i literaturoznawców. Zresztą nikt nie nakazuje ci wierzyć w prawa fizyki tylko dlatego, że "paru ważniaków" powiedziało, że one działają.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się