-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński23
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2017-03-01
2015-07-02
2015-06-20
2013-04-19
2013-02-26
2013-01-01
2011-11-11
2012-01-14
2011-12-26
2011-08-23
2011-08-13
2011-06-19
2011-01-01
2011-05-18
Gdybym miała kiedyś napisać książkę, chciałabym, żeby była właśnie taka jak ta.
Po pierwsze: porusza nawet najbardziej ukryte struny wrażliwości.
Po drugie: niebanalnie przedstawia trudny i niepokojący temat. Książka, choć z pozoru smutna, jednak w jakiś dziwny sposób mnie pokrzepiła, a przebłyski słownego humoru były jak wisienka na torcie.
Po trzecie: bohaterowie są niesamowicie wyraziści, a jednak nie są z marmuru. Nawet wygadany prawnik czasem zapomina języka w gębie, a nad wyraz dojrzała i zdeterminowana trzynastolatka staje się bezbronna i zagubiona. Początkowo trochę mnie to irytowało, ale szybko odkryłam, że bohaterowie są właśnie tacy jak trzeba. Bo w życiu nic nie jest niezmienne i nie ma charakterów niezachwianych. I co najważniejsze - nikt nie jest czarno-biały.
Po czwarte: nic w tej książce nie jest takie jak się wydaje. Autorka wodzi nas za nos i koniec końców musimy odrzucić wszystko, co przyjęliśmy za pewnik.
Po piąte: książka napisana jest pięknym językiem. Autorka ma nie tylko rzadki dar snucia ciekawej opowieści, ale dodatkowo potrafi także ubrać ją w doskonałe słowa. Chwilami dosłownie żałowałam, że połykam książkę tak szybko, ponieważ miałam wrażenie, że umykają mi bajeczne zwroty i zdania. Ale byłam tak spragniona fabuły, że nie starczyło mi woli, aby dłużej rozkoszować się językiem.
Po szóste: skończyłam ją kilka dni temu, a mam ochotę delektować się nią ponownie. Mam ochotę kupić kilka egzemplarzy i porozdawać najbliższym. Mam ochotę obejrzeć film, mimo iż nie było o nim wcale głośno.
Mam zastrzeżenia wyłącznie do dwóch rzeczy - tłumaczenie tytułu oraz zakończenie, a dokładniej epilog. To pierwsze, ponieważ moim zdaniem "Bez mojej zgody" nie oddaje dokładnie sensu tej książki, ale rozumiem, że trudno było znaleźć w języku polskim odpowiednik zwrotu "My sister's keeper". To drugie, ponieważ hmm trochę za mało jest realistyczny w kontekście całej książki.
Gdybym miała kiedyś napisać książkę, chciałabym, żeby była właśnie taka jak ta.
Po pierwsze: porusza nawet najbardziej ukryte struny wrażliwości.
Po drugie: niebanalnie przedstawia trudny i niepokojący temat. Książka, choć z pozoru smutna, jednak w jakiś dziwny sposób mnie pokrzepiła, a przebłyski słownego humoru były jak wisienka na torcie.
Po trzecie: bohaterowie są...
2011-05-23
2011-05-11
2011-04-29
Muszę przyznać, że do pana Schmitta mam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony genialne "Oskar i pani Róża", "Małe zbrodnie" oraz "Pan Ibrahim", z drugiej słabsze moim zdaniem "Ewangelie", "Jak zostałem dziełem sztuki" i "Tektonika uczuć". No i są jeszcze zbiory opowiadań, które pięknie przedstawiają to, co mi się u Schmitta bardzo podoba i to, czego u niego nie znoszę. Mam już za sobą "Marzycielkę z Ostendy" oraz "Odette", kiedy więc zobaczyłam całkiem nowy zbiór opowiadań, od razu wiedziałam, że muszę go przeczytać, ale podeszłam do niego z pewną dozą ostrożności. I jak w poprzednich zbiorach, tak i tutaj znalazłam bliskie memu sercu perełki, ale także swoje małe rozczarowania. Bardzo spodobały mi się opowiadania "Powrót" i "Koncert Pamięci anioła", ponieważ uświadomiły mi pewne ważne prawdy życiowe, które do tej pory jakoś mi umykały. Natomiast "Trucicielka" oraz "Elizejska miłość" podobały mi się już znacznie mniej. Ta pierwsza głównie dlatego, ponieważ chciałam, aby autor dłużej potrzymał mnie w niepewności odnośnie tego, czy Maria truła, czy nie truła. Ta druga ponieważ postacie były dla mnie zbyt zmienne, a przez to jakieś takie rozmyte i mnie irytowały.
No i oczywiście połknęłam książkę w 2 dni (i to tylko dlatego, że miałam też inne rzeczy do roboty) i teraz całe moje książkowe jestestwo krzyczy: "Dlaczego tak mało??". I nie chodzi mi o to, jak zarzuca pan Schmitt, że czytelnicy są przyzwyczajeni do przerostu formy nad treścią. Każde opowiadanie ma dokładnie tyle, ile powinno - faktycznie nie dałoby się powiedzieć w nich nic więcej. Chodzi mi o to, że jest ich w tym zbiorze tylko cztery. A ja bym chciała więcej i więcej!
Muszę przyznać, że do pana Schmitta mam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony genialne "Oskar i pani Róża", "Małe zbrodnie" oraz "Pan Ibrahim", z drugiej słabsze moim zdaniem "Ewangelie", "Jak zostałem dziełem sztuki" i "Tektonika uczuć". No i są jeszcze zbiory opowiadań, które pięknie przedstawiają to, co mi się u Schmitta bardzo podoba i to, czego u niego nie znoszę. Mam...
więcej mniej Pokaż mimo to
„A taką książkę: „W 80 dni dookoła świata” czytaliście? Najwyraźniej nie czytaliście…”
Wszystko wskazuje na to, że napotkany po drodze Rosjanin trafił w sedno. Chyba nie czytali, skoro podróż dookoła świata (z wyłączeniem Afryki) zajęła im aż 5 lat. I to do tego autostopem (a nawet parę razy łódkostopem, samolotostopem i lotniostopem). Czyste szaleństwo!
Kinga i Chopin – dwoje pozytywnie zakręconych wariatów, dla których świat jest domem, a podróż celem w samym sobie. Takich ludzi można bezgranicznie podziwiać, albo…traktować jak pasożyty (o czym sami podróżujący przekonali się raz lub dwa). Ja chyba jednak ich podziwiam i trochę im zazdroszczę, nie tylko niezapomnianych podróżniczych wrażeń, ale przede wszystkim odwagi. Już sama decyzja o pozostawieniu wszystkiego w kraju i nie oglądaniu się wstecz jest zadziwiająca. W czasach rosnącego konsumpcjonizmu, kredytów hipotecznych i walki o stałą pracę trzeba być po trosze wariatem, żeby zrobić coś takiego. Dlatego wielu słysząc tą historię, popuka się w głowę i popatrzy z litością na kogoś, kto porywa się na taką przygodę. Lecz ja tak naprawdę bałabym się najbardziej, że zachoruję (nie uniknął tego Chopin i był zmuszony wcześniej wrócić do kraju), ktoś mnie okradnie (to akurat zdarzyło im się tylko 3 razy i wyszli z tego bez większego szwanku) lub skrzywdzi, albo że utknę gdzieś pośród głuszy bez możliwości powrotu (pod tym względem kilkakrotni bywało groźnie!). Z drugiej jednak strony, kiedy pomyślę o mnogości kultur, jedzenia i ludzi, których poznali po drodze to aż ciarki mnie przechodzą z zachwytu. Oto właśnie ludzie, dla których hotelem jest cały świat, a ulubioną potrawą kanapka z awokado i pomidorem oraz (o zgrozo!) zakosztowany w Tajlandii śmierdzący durian! :)
Prosta filozofia życiowa: myśl pozytywnie, wszystko ma swój czas i miejsce, nie obejmuj planami więcej niż kilku dni do przodu. Łatwo się tym zachłysnąć. Dla mnie była to jednak krótkotrwała fascynacja. Owszem – staram się myśleć pozytywnie, jednak aby podążać ścieżką zaproponowaną przez bohaterów, trzeba mieć określone cechy charakteru, których ja niestety nie posiadam. Dlatego w którymś momencie zaczęła mnie denerwować pewna naiwność narratorki, a także to, że pretendując do miana osoby megaotwartej i tolerancyjnej sama nie unika krytycznych ocen w stosunku do ludzi, którzy myślą inaczej niż ona.
A wartość literacka opowieści snutej przez Kingę?
• jako kopalnia wiedzy: bezcenna. Zawiera opis wielu kultur, obyczajów, ale także bezcenne porady jak wygrać z biurokracją, a niejednokrotnie z bezsensownymi przepisami prawnymi. To swoisty know-how podróżowania po świecie. Czy wiedzieliście na przykład, że muzułmański Pakistan jest jednym z najgościnniejszych krajów na świecie, gdzie napotkani ludzie traktują obcokrajowców (a zwłaszcza kobiety!) z kurtuazją i goszczą za darmo? Albo czy zgadlibyście, że przez niektóre granice można przejechać tylko, kiedy jest się na liście pasażerów autokaru? Lub, że Birma nie wpuszcza do siebie indywidualnych turystów? Okazuje się również, że do niektórych krajów łatwiej jest wjechać, niż się z nich wydostać, a najgorsze granice do przekraczania to: rosyjska, chińska i… ukraińsko–polska.
• jako album: pięknie wydana, na porządnym, kredowym papierze. Dzięki temu mnóstwo zdjęć autorstwa Kingi i Chopina wręcz poraża pięknem. Do tego rozdziały mają zabawne tytuły i na początku każdego z nich zamieszczona jest mapa świata z zaznaczą trasą podróży do miejsca, o którym aktualnie Kinga opowiada.
• jako książka typowo rozrywkowa: bywa przyciężkawa. Szybko się ją czyta ze względu na krótkie podrozdziały, jednak gdzieś około Ameryki Południowej zaczęła mi się dłużyć i aż do Tajwanu zmuszałam się do dalszego czytania. W Azji akcja znów przyspieszyła, zrobiło się ciekawie i tak zostało do samego końca. Niestety bardzo wyraźnie widać, że książka to tylko wybrana część z internetowego dziennika Kingi, który tak skrupulatnie pisała w czasie podróży (szacun!). Ewidentnie czułam, że niektóre wątki są mocno okrojone, przez co mam pewien niedosyt, a niejednokrotnie brakowało mi kontekstu. Denerwowały mnie również pewne manieryzmy Kingi, np. nazywanie wszystkich starszych osób „dziadkami i babciami”, czy nadużywanie zdrobnień, z czego na pierwszy plan wysuwa się słowo „rodzinka” (w swej normalnej formie było użyte może z raz).
Przesłanie, które ja osobiście odnajduję w tej książce? Na świecie jest naprawdę mnogość ludzi dobrej woli, którzy chętnie pomogą, niczego nie pragnąć w zamian. Oddadzą ci swoje łóżko, podzielą się ostatnią kromką chleba, a nawet nadrobią drogi, żeby zawieźć cię tam, gdzie potrzebujesz się dostać. Jakże to inny obraz od tego, którym codziennie straszą nas media. I cholernie jest to dla mnie krzepiące.
„A taką książkę: „W 80 dni dookoła świata” czytaliście? Najwyraźniej nie czytaliście…”
więcej Pokaż mimo toWszystko wskazuje na to, że napotkany po drodze Rosjanin trafił w sedno. Chyba nie czytali, skoro podróż dookoła świata (z wyłączeniem Afryki) zajęła im aż 5 lat. I to do tego autostopem (a nawet parę razy łódkostopem, samolotostopem i lotniostopem). Czyste szaleństwo!
Kinga i Chopin –...