rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Bajka audio mojego dzieciństwa, słuchana z płyty gramofonowej. Kochałam absolutnie i jeszcze do dziś pamiętam niektóre zwroty, piosenki, czy wierszyki. Niedawno odnaleziona w miejscowej bibliotece, tym razem w wersji papierowej. Czas ucieka, gusta się zmieniają, ale miło jest udać się w taką nostalgiczną podróż w przeszłość i przy okazji pokazać mojemu osobistemu przedstawicielowi pokolenia aktualnych przedszkolaków, co cieszyło mamę, kiedy była w wieku wczesnoszkolnym.

Bajka audio mojego dzieciństwa, słuchana z płyty gramofonowej. Kochałam absolutnie i jeszcze do dziś pamiętam niektóre zwroty, piosenki, czy wierszyki. Niedawno odnaleziona w miejscowej bibliotece, tym razem w wersji papierowej. Czas ucieka, gusta się zmieniają, ale miło jest udać się w taką nostalgiczną podróż w przeszłość i przy okazji pokazać mojemu osobistemu...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki W przedszkolu Émilie Beaumont, Nathalie Bélineau
Ocena 6,0
W przedszkolu Émilie Beaumont, Na...

Na półkach: , ,

Bardzo edukacyjna, zachęca dzieci do polubienia przedszkola, aczkolwiek realia trochę odbiegają od naszych polskich :) Jedna z ulubionych mojego synka :)

Bardzo edukacyjna, zachęca dzieci do polubienia przedszkola, aczkolwiek realia trochę odbiegają od naszych polskich :) Jedna z ulubionych mojego synka :)

Pokaż mimo to

Okładka książki Mały chłopiec. Wóz strażacki Jacka Émilie Beaumont, Nathalie Bélineau, Alexis Nesme
Ocena 6,6
Mały chłopiec.... Émilie Beaumont, Na...

Na półkach: , ,

Okropnie nierytmiczna, co jak podejrzewam wynika z kiepskiego tłumaczenia. Ogólnie mamy z mężem jej dość, ale nasz dwulatek słucha jej z otwartą buzią i każe sobie czytać "jecie jaz" ;)

Okropnie nierytmiczna, co jak podejrzewam wynika z kiepskiego tłumaczenia. Ogólnie mamy z mężem jej dość, ale nasz dwulatek słucha jej z otwartą buzią i każe sobie czytać "jecie jaz" ;)

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pewnego pięknego dnia coś mnie przygnało do półki w Empiku i takie właśnie było moje pierwsze spotkanie z Jakubem Wędrowyczem. Od tego czasu kocham go miłością wierną, aczkolwiek ostatnimi czasy nie całkiem absolutną. Jeszcze większym uwielbieniem darzyłam (s)twórcę Jakuba - pana Pilipiuka. Jednak kilka z jego nowszych pozycji mnie rozczarowało i trochę ochłonęłam. Tym bardziej jednak doceniam i cieszę się, że w moje ręce wpadła książka "Carska manierka". Cóż mogę rzec? Panie Andrzeju ma pan łeb nie jak sklep, ale jak całe centrum handlowe! O ile przygody Jakuba można rozpatrywać jako satyryczny pean na cześć polskiej wsi, o tyle zbiory opowiadań pana Andrzeja jawią mi się zawsze jako rezultat ciężkiej, merytorycznej pracy. Szczerze? O rozrywkowym dziadku na bezustannym dopingu mógłby napisać każdy, chociaż pewnie niewielu zrobiłoby to z taką gracją i polotem jak pan Pilipiuk. Ale już o opis wydobycia złota z rzeki Szarej, czy o poszukiwaniu grobu powstańców styczniowych w dzisiejszej Warszawie? Umówmy się, że tylko nieliczni by temu podołali. Dlatego z takim zainteresowaniem chwyciłam książkę w dłoń i wręcz ją pochłonęłam. Z przyjemności odkrywałam coraz mroczniejsze pomysły autora i zachwycałam się dawkowanym przez niego napięciem. Nie wiem, czy to zabieg celowy, ale pierwsze opowiadania pozostawiły we mnie pewien niedosyt, gdyż nie miały zdecydowanego zamknięcia. Ale z tym większym apetytem zabrałam się za konsumpcję kolejnych. Robert Storm z każdym rozdziałem irytował mnie coraz bardziej, natomiast historie o Pawle Skórzewskim i snucie sentymentalnej opowieści o Rosji zaginionej zachwyciło mnie. Całościowo: książka cud-miód.
Gdybym miała użyć metafory, opisując wrażenia po przeczytaniu tej książki, to powiedziałabym, że jest odpowiednikiem świetnej uczty, doprawionej nieznanymi dotąd przyprawami. Delektowałam się lekturą, jak pysznym, orzeźwiającym napojem, a nawet...nieeee. Dobrego seksu nic nie przebije. Sorry.

Pewnego pięknego dnia coś mnie przygnało do półki w Empiku i takie właśnie było moje pierwsze spotkanie z Jakubem Wędrowyczem. Od tego czasu kocham go miłością wierną, aczkolwiek ostatnimi czasy nie całkiem absolutną. Jeszcze większym uwielbieniem darzyłam (s)twórcę Jakuba - pana Pilipiuka. Jednak kilka z jego nowszych pozycji mnie rozczarowało i trochę ochłonęłam. Tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zamykam oczy i przenoszę się w inny świat. Jest gorąco, a po moich palcach skapują krople soku z ananasa. Gdzieś obok dudnią bębny - dziwna, egzotyczna muzyka, ni to afrykańska, ni latynoska. Otwieram oczy i wzrok z powrotem ogniskuje się na linijkach tekstu. Otrząsam się z marzeń i wracam do lektury. Magiczny moment ulatuje.
To właśnie kwintesencja Kuby: porywa swoim niezwykłym rytmem, żeby za chwilę przystopować i wypluć w brutalną rzeczywistość. I masz człowieku szczęście, jeśli przy okazji nie przeżuje Cię nazbyt mocno. Pani Beata pięknie ujęła to w swojej książce. Dotarła do sedna "kubańskości". Można tkwić godzinami w zepsutym autobusie, gdy tuż obok toczy się zwykłe, na pozór ukryte życie. Na pozór? Tylko dla tych, którzy nie patrzą uważnie.
Dla turysty Kuba to tylko pięciogwiazdkowe hotele all inclusive, plaże i szpanerskie mojito. Dla podróżnika Kuba to raj, spełnienie marzeń. Zawsze chciałam pojechać do Hawany, ale jeszcze chyba nie dorosłam do bycia podróżnikiem. A na bycie turystą szkoda mi czasu, bo wiem, jak wiele mogłoby mnie ominąć. Dzięki pani Beato, za uświadomienie mi tego.
Prawdy uniwersalne nie istnieją, dlatego ta książka nie zmieni Waszego zdania na temat Che Guevary. Jeśli uważacie go za mordercę, strzelicie ze złością książkę w kąt. Jeśli poruszyły Was "Dzienniki motocyklowe", potwierdzicie tylko istniejący w Waszej głowie wizerunek wrażliwego lekarza-idealisty. Pod tym względem książka nie wniosła nic nowego w moje życie. A w życie pani Beaty? Myślę, że od dawna miała wyrobione zdanie o kubańskim bohaterze narodowym. A to całe poszukiwanie prawdy o Che, było jedynie pretekstem do snucia przepięknej opowieści o historii i mieszkańcach Kuby - historii, która wciąga od pierwszej do ostatniej sekundy, zaskakuje lekkością i feerią wrażeń.
Polecam tę książkę, a szczególnie jej przewrotne zakończenie, które całkowicie zmienia myślenie na temat ciemiężonych Kubańczyków. I pamiętajcie: nie taki Fidel straszny, jak go malują...zwłaszcza w USA :)

Zamykam oczy i przenoszę się w inny świat. Jest gorąco, a po moich palcach skapują krople soku z ananasa. Gdzieś obok dudnią bębny - dziwna, egzotyczna muzyka, ni to afrykańska, ni latynoska. Otwieram oczy i wzrok z powrotem ogniskuje się na linijkach tekstu. Otrząsam się z marzeń i wracam do lektury. Magiczny moment ulatuje.
To właśnie kwintesencja Kuby: porywa swoim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Szanowny Panie Boże.

To mój pierwszy list do Ciebie od dawna, a może pierwszy w ogóle? Piszę do Ciebie, bo chciałam Ci powiedzieć, jak strasznie Ci współczuję, że więcej osób wierzy w św. Mikołaja niż w Ciebie. To naprawdę do bani, ale chyba jakoś to przełkniesz. Dla kogoś, kto potrafi czynić cuda, nie będzie to chyba trudne.

Chciałam Ci też podziękować za wszystkie ciocie Róże tego świata – chude staruszki, może trochę „przeterminowane” wiekowo i naginające rzeczywistość do swoich celów, lecz zaskakujące mądrością i krzepą duszy. Dziękuję Ci także, że pozwoliłeś mi poznać Oskara – niezwykłego, chorego na raka chłopca, który przeżył całe swoje życie w dwanaście dni. Pomogłeś mu przetrwać „młodość durną i chmurną”, potem „wiek męski, wiek klęski”. Znalazł miłość swego życia, którą wielbił nawet wtedy, gdy przestała być niebieska, co właśnie czyniło ją wyjątkową. Nie ominął go także kryzys wieku średniego, ani nawet drobny skok w bok, wybaczony przez kochającą żonę. Potem się zestarzał, a kiedy żona odeszła, troszkę nawet zgorzkniał. Leżał w łóżku sam, łysy, stary i zmęczony. Aż w końcu jego czas dobiegł końca.

Choć to smutna historia, zakończona śmiercią, to jednak bardzo mnie pokrzepiła. Oskar sam zauważył, że żyjemy tak, jakby życie było nam dane raz na zawsze. Tak jednak nie jest i im wcześniej sobie to uświadomimy, tym lepiej jesteśmy w stanie żyć i cieszyć się chwilą. Obserwować jak męczysz się Boże, stwarzając każdy świt. Czuć na twarzy pierwsze promienie słońca i pozwalać się im pieścić. Delektować się deszczem i wiatrem. Kochać i okazywać to innym. Oddychać i żyć. Choć Oskar starał się żyć pełnią życia tylko przez kilka dni, to jednak śmiem twierdzić, że udało mu się to dużo lepiej niż wielu z nas przez lata. A kiedy przyjdzie czas ostatecznych podsumowań i spisywania księgi swego życia, kto wie, czy będziemy w stanie zapisać choć połowę tego, co Oskar.

Smakuję powoli słowa zapisane w tej niepozornej książeczce. I wiesz co Panie Boże? Dochodzę do wniosku, że powinno się ją czytywać regularnie. Raz w miesiącu, w roku? Każdemu według potrzeb. Bo za każdym razem w słowach Oskara można odkryć coś nowego, prawdę uniwersalną. Ja tym razem wybrałam dla siebie taką:
„Codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy”.

To tyle.
Do jutra, całusy
S.

PS: Pozdrów ode mnie Oskara. Na pewno miewa się znakomicie.

Szanowny Panie Boże.

To mój pierwszy list do Ciebie od dawna, a może pierwszy w ogóle? Piszę do Ciebie, bo chciałam Ci powiedzieć, jak strasznie Ci współczuję, że więcej osób wierzy w św. Mikołaja niż w Ciebie. To naprawdę do bani, ale chyba jakoś to przełkniesz. Dla kogoś, kto potrafi czynić cuda, nie będzie to chyba trudne.

Chciałam Ci też podziękować za wszystkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mistrzu zwątpiłam!

W godzinie próby nie wytrwałam. Upadłam i było to nader bolesne. Po przeczytaniu „Wampira z M3” i „Trucizny” ja, Twoja dotychczas wierna wyznawczyni, zdjęta grzesznymi myślami, wieszczyłam kres Twej świetności i początek wypalenia. Lecz jeśli masz litość, wybaczysz swej czytelniczce z powołania, bo nowa nadzieja wstąpiła w me serce. A to wszystko za sprawą ostatnio mi objawionego Twego dzieła - enigmatycznego „Aparatusa”.

Przyznam, że zanurzyłam się w tę księgę ze sceptycyzmem, nie wiedząc zupełnie czego się spodziewać. Znalazłam osiem opowiadań, które potwierdziły tylko Twą biegłość w sztuce pisania. Już od pierwszych stron otoczyła mnie feeria barwnych słów i nieznośnie połechtała czytelnicze podniebienie. Poczułam tak niesamowitą tęsknotę za dobrą literaturą, że nie mogłam oderwać się od czytania.

Tylko Ty, o Mistrzu, masz ten dar szczególny zaczarowywania rzeczywistości:

Kto inny próbowałby z takim pietyzmem ocalić od zapomnienia dokonania inżyniera Rychnowskiego? Kto jeszcze wyraziłby tak jasno tęsknotę tysięcy Polaków za Lwowem utraconym („Za kordonem. Lwów”)?

Kto chciałby wielokrotnie z namaszczeniem opisywać życie skromnego doktora, dotkniętego łatwością wpadania w niezwykłe tarapaty („Ostatni biskup”, „Choroba białego człowieka”, „Dzwon Wolności”)?

Kto jeszcze z moralizatorskiej bajki dla dzieci potrafiłby zrobić rzeź niewiniątek („Ośla opowieść”)?

Czy znalazłby się inny chętny do zreperowania nikomu niepotrzebnej, na pozór bezużytecznej maszyny („Aparatus”)?

Czy ktoś jeszcze zdołałby sprawić, że odtąd ze strachem będę omijać szerokim łukiem warszawskie Łazienki („Staw”)?

Kto inny mógłby tak pięknie splatać prawdę z fikcją, by czytelnik popadł w nieliche wątpliwości („Księgi drzewne”)?

I w końcu: czy ktoś byłby w stanie z równą gracją ujawnić prostą przyczynę doniosłych wydarzeń historycznych („Dzwon Wolności”)?

Mistrzu Twa wiedza rozległa (historia, medycyna, kolekcjonerstwo, inżynieria, botanika, etnografia, geografia…), a mnie zżera zazdrość na myśl o nieskończonych pokładach Twej wyobraźni. Dlatego od dziś głosić będę wszystkim niedowiarkom, jak bardzo się mylą, wątpiąc w Twój talent. A Ciebie proszę o więcej smakowitych opowiadań.

Twoja Czytelniczka.

Mistrzu zwątpiłam!

W godzinie próby nie wytrwałam. Upadłam i było to nader bolesne. Po przeczytaniu „Wampira z M3” i „Trucizny” ja, Twoja dotychczas wierna wyznawczyni, zdjęta grzesznymi myślami, wieszczyłam kres Twej świetności i początek wypalenia. Lecz jeśli masz litość, wybaczysz swej czytelniczce z powołania, bo nowa nadzieja wstąpiła w me serce. A to wszystko za...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Prowadził nas los Kinga Choszcz, Radosław Siuda
Ocena 7,4
Prowadził nas los Kinga Choszcz, Rado...

Na półkach: , ,

„A taką książkę: „W 80 dni dookoła świata” czytaliście? Najwyraźniej nie czytaliście…”

Wszystko wskazuje na to, że napotkany po drodze Rosjanin trafił w sedno. Chyba nie czytali, skoro podróż dookoła świata (z wyłączeniem Afryki) zajęła im aż 5 lat. I to do tego autostopem (a nawet parę razy łódkostopem, samolotostopem i lotniostopem). Czyste szaleństwo!

Kinga i Chopin – dwoje pozytywnie zakręconych wariatów, dla których świat jest domem, a podróż celem w samym sobie. Takich ludzi można bezgranicznie podziwiać, albo…traktować jak pasożyty (o czym sami podróżujący przekonali się raz lub dwa). Ja chyba jednak ich podziwiam i trochę im zazdroszczę, nie tylko niezapomnianych podróżniczych wrażeń, ale przede wszystkim odwagi. Już sama decyzja o pozostawieniu wszystkiego w kraju i nie oglądaniu się wstecz jest zadziwiająca. W czasach rosnącego konsumpcjonizmu, kredytów hipotecznych i walki o stałą pracę trzeba być po trosze wariatem, żeby zrobić coś takiego. Dlatego wielu słysząc tą historię, popuka się w głowę i popatrzy z litością na kogoś, kto porywa się na taką przygodę. Lecz ja tak naprawdę bałabym się najbardziej, że zachoruję (nie uniknął tego Chopin i był zmuszony wcześniej wrócić do kraju), ktoś mnie okradnie (to akurat zdarzyło im się tylko 3 razy i wyszli z tego bez większego szwanku) lub skrzywdzi, albo że utknę gdzieś pośród głuszy bez możliwości powrotu (pod tym względem kilkakrotni bywało groźnie!). Z drugiej jednak strony, kiedy pomyślę o mnogości kultur, jedzenia i ludzi, których poznali po drodze to aż ciarki mnie przechodzą z zachwytu. Oto właśnie ludzie, dla których hotelem jest cały świat, a ulubioną potrawą kanapka z awokado i pomidorem oraz (o zgrozo!) zakosztowany w Tajlandii śmierdzący durian! :)

Prosta filozofia życiowa: myśl pozytywnie, wszystko ma swój czas i miejsce, nie obejmuj planami więcej niż kilku dni do przodu. Łatwo się tym zachłysnąć. Dla mnie była to jednak krótkotrwała fascynacja. Owszem – staram się myśleć pozytywnie, jednak aby podążać ścieżką zaproponowaną przez bohaterów, trzeba mieć określone cechy charakteru, których ja niestety nie posiadam. Dlatego w którymś momencie zaczęła mnie denerwować pewna naiwność narratorki, a także to, że pretendując do miana osoby megaotwartej i tolerancyjnej sama nie unika krytycznych ocen w stosunku do ludzi, którzy myślą inaczej niż ona.

A wartość literacka opowieści snutej przez Kingę?

• jako kopalnia wiedzy: bezcenna. Zawiera opis wielu kultur, obyczajów, ale także bezcenne porady jak wygrać z biurokracją, a niejednokrotnie z bezsensownymi przepisami prawnymi. To swoisty know-how podróżowania po świecie. Czy wiedzieliście na przykład, że muzułmański Pakistan jest jednym z najgościnniejszych krajów na świecie, gdzie napotkani ludzie traktują obcokrajowców (a zwłaszcza kobiety!) z kurtuazją i goszczą za darmo? Albo czy zgadlibyście, że przez niektóre granice można przejechać tylko, kiedy jest się na liście pasażerów autokaru? Lub, że Birma nie wpuszcza do siebie indywidualnych turystów? Okazuje się również, że do niektórych krajów łatwiej jest wjechać, niż się z nich wydostać, a najgorsze granice do przekraczania to: rosyjska, chińska i… ukraińsko–polska.

• jako album: pięknie wydana, na porządnym, kredowym papierze. Dzięki temu mnóstwo zdjęć autorstwa Kingi i Chopina wręcz poraża pięknem. Do tego rozdziały mają zabawne tytuły i na początku każdego z nich zamieszczona jest mapa świata z zaznaczą trasą podróży do miejsca, o którym aktualnie Kinga opowiada.

• jako książka typowo rozrywkowa: bywa przyciężkawa. Szybko się ją czyta ze względu na krótkie podrozdziały, jednak gdzieś około Ameryki Południowej zaczęła mi się dłużyć i aż do Tajwanu zmuszałam się do dalszego czytania. W Azji akcja znów przyspieszyła, zrobiło się ciekawie i tak zostało do samego końca. Niestety bardzo wyraźnie widać, że książka to tylko wybrana część z internetowego dziennika Kingi, który tak skrupulatnie pisała w czasie podróży (szacun!). Ewidentnie czułam, że niektóre wątki są mocno okrojone, przez co mam pewien niedosyt, a niejednokrotnie brakowało mi kontekstu. Denerwowały mnie również pewne manieryzmy Kingi, np. nazywanie wszystkich starszych osób „dziadkami i babciami”, czy nadużywanie zdrobnień, z czego na pierwszy plan wysuwa się słowo „rodzinka” (w swej normalnej formie było użyte może z raz).

Przesłanie, które ja osobiście odnajduję w tej książce? Na świecie jest naprawdę mnogość ludzi dobrej woli, którzy chętnie pomogą, niczego nie pragnąć w zamian. Oddadzą ci swoje łóżko, podzielą się ostatnią kromką chleba, a nawet nadrobią drogi, żeby zawieźć cię tam, gdzie potrzebujesz się dostać. Jakże to inny obraz od tego, którym codziennie straszą nas media. I cholernie jest to dla mnie krzepiące.

„A taką książkę: „W 80 dni dookoła świata” czytaliście? Najwyraźniej nie czytaliście…”

Wszystko wskazuje na to, że napotkany po drodze Rosjanin trafił w sedno. Chyba nie czytali, skoro podróż dookoła świata (z wyłączeniem Afryki) zajęła im aż 5 lat. I to do tego autostopem (a nawet parę razy łódkostopem, samolotostopem i lotniostopem). Czyste szaleństwo!

Kinga i Chopin –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W moim odczuciu tym cyklem pani Szwaja strzeliła sobie w stopę. Uleciała gdzieś cała lekkość i ten charakterystyczny komizm sytuacyjny. Nie była to może nigdy literatura wysokich lotów, ale z przyjemnością raz na jakiś czas dozowałam sobie niewielką porcję zamiast gazu rozweselającego. Aż do teraz. I jakoś mi nie do śmiechu.

Już na pierwszy, okładkowy rzut oka widać, że coś z tą książką jest nie tak - ktoś jej zrobił bardzo dużą krzywdę. I choć z reguły nie oceniam książki po okładce, to tym razem nie dałam rady zatrzeć tego niemiłego dla oka pierwszego wrażenia. To jakiś anty-estetyzm w czystej postaci. Poza tym sam tytuł też nienajlepszy: miało być śmiesznie, a wyszło jakoś tak niesmacznie. Co prawda na słowo "dziewica" rumieniec nie przystraja mojego lica [nawet wątpliwej klasy rymy same mi wychodzą, gdy piszę o tej książce!], ale jakoś trudno mi przełknąć coś takiego. No chyba, że w kontekście jakiegoś tajnego stowarzyszenia do walki ze smokiem ;) Ale to nie ten gatunek literacki. Ogólnie mam wrażenie, że autorka lepiej radzi sobie z książkami, w których jedna postać jest najważniejsza, a reszta wątków splata się dookoła. Tutaj aż cztery bohaterki i chyba się pani Szwaja trochę w tym pogubiła. Widać, że niektórych z nich nawet nie polubiła, więc jakim cudem czytelnik miałby?

Podsumowując: książka męczy i nawet jeśli ktoś lubi twórczość pani Szwai (tak się to odmienia?) na co dzień lub od święta nie znajdzie tam tego, co u tej autorki najlepsze. Moim zdaniem szkoda czasu. Ale to i tak pikuś z kolejną częścią, a na ostatnią nawet już nie mam ochoty :)

W moim odczuciu tym cyklem pani Szwaja strzeliła sobie w stopę. Uleciała gdzieś cała lekkość i ten charakterystyczny komizm sytuacyjny. Nie była to może nigdy literatura wysokich lotów, ale z przyjemnością raz na jakiś czas dozowałam sobie niewielką porcję zamiast gazu rozweselającego. Aż do teraz. I jakoś mi nie do śmiechu.

Już na pierwszy, okładkowy rzut oka widać, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Największy minus tej książki? Jest za krótka. To tak, jakby zawierała tylko pół historii, a drugie pół utknęło gdzieś w tam, wśród stworów w Piekielnych Wymiarach. Właściwie to skandal, żeby książkę Pratchett'a dało się dosłownie połknąć w dwie godziny deszczowego popołudnia. I żeby pozostawiała taki niedosyt. Co prawda Rincewind jak zwykle kradnie dla siebie całą książkę - do tego stopnia, że nawet tytułowy bohater nie jest w niej jakoś szczególnie ważny. Niemniej jednak ja tam osobiście jestem ciekawa co się stało z resztą bohaterów po ucieczce z piekła.

Największy minus tej książki? Jest za krótka. To tak, jakby zawierała tylko pół historii, a drugie pół utknęło gdzieś w tam, wśród stworów w Piekielnych Wymiarach. Właściwie to skandal, żeby książkę Pratchett'a dało się dosłownie połknąć w dwie godziny deszczowego popołudnia. I żeby pozostawiała taki niedosyt. Co prawda Rincewind jak zwykle kradnie dla siebie całą książkę -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Panie Pilipiuk, zainwestowałam sporo pieniędzy w Pana kredyt mieszkaniowy i tak się mi Pan odpłaca? Jakub co prawda nadal w formie, pomimo upływu lat, ale cienkie to jakieś takie. I nie mówię nawet o ilości stron nieadekwatnej do wyśrubowanej przez FS ceny, a o puentach raczej. Czytam sobie i czekam na mocne - niczym krata pryty - zakończenie, a tu kwas jakiś jedynie. Każde opowiadanie kończy się niczym dobra flaszka - zbyt szybko i niespodziewanie! Owszem - w przypadku pierwszych dwóch to nawet zabawne, ale przez prawie całą książkę? Litości! Jedynie Smok i Czarny punkt przykuły moją uwagę i nie zostawiły absolutnie żadnych objawów syndromu dnia następnego. Panie Andrzeju! Zamiast jeździć na konwenta rozmaite, daj Pan swym wiernym czytelnikom więcej Jakuba! Błagamy!
A co do oceny: książka nie zasługuje aż na 7, ale daję dodatkową gwiazdkę z sentymentu, bo naprawdę lubię przygody Kubusia Wędrowniczka i jednak trochę śmiechu było :) No i za wstawkę o Muminkach ;)

Panie Pilipiuk, zainwestowałam sporo pieniędzy w Pana kredyt mieszkaniowy i tak się mi Pan odpłaca? Jakub co prawda nadal w formie, pomimo upływu lat, ale cienkie to jakieś takie. I nie mówię nawet o ilości stron nieadekwatnej do wyśrubowanej przez FS ceny, a o puentach raczej. Czytam sobie i czekam na mocne - niczym krata pryty - zakończenie, a tu kwas jakiś jedynie. Każde...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rewelacyjna książka: pięknie wykreowany świat i postacie, lekki język, spora dawka humoru oraz bardzo luźne i przyjemne podejście do seksu (bez obrzydliwości i zbytniego epatowania wulgarnością). Gratuluję autorce wyobraźni i umiejętności operowania językiem. Dzięki temu książkę świetnie się czyta, chociaż dwa wplecione w narrację monologi Żaka nieco zaburzają moim zdaniem kompozycję. Ta książka ma jednak jeden poważny minus: zakończenie. Aż nie mogę się powstrzymać od wulgaryzmu - ni w pizdę ni w oko! Kończy się po prostu w samym środku fabuły i najciekawszych wydarzeń. Przeczytałam ostatnie zdanie i miałam wrażenie, że autorka lub wydawca zapomnieli o umieszczeniu w książce ostatniego rozdziału. Nie wiem czy to celowy zabieg, który ma spotęgować ciekawość czytelnika i zachęcić do zakupu kolejnych części (o ile takowe będą, bo od polskiego wydania książki minęło już 2 lata i jak na razie cisza), czy to po prostu taki styl autorki (mocno otwarte zakończenie, aby odbiorca sam dorobił sobie happy end) albo może się jej nie chciało już męczyć dalej z bohaterami? Jedno jest pewne - mnie to zakończenie rozczarowało, zwłaszcza, że przed końcem autorka rozwinęła kilka smakowitych, nowych wątków. Książka pozostawia taki niedosyt i niedowierzanie, że mogą one zamienić się wyłącznie w niesmak. Mimo wszystko daję 7, bo całościowo książka jest naprawdę dobra. Z innym zakończeniem mogłaby zasłużyć nawet na 9!

Rewelacyjna książka: pięknie wykreowany świat i postacie, lekki język, spora dawka humoru oraz bardzo luźne i przyjemne podejście do seksu (bez obrzydliwości i zbytniego epatowania wulgarnością). Gratuluję autorce wyobraźni i umiejętności operowania językiem. Dzięki temu książkę świetnie się czyta, chociaż dwa wplecione w narrację monologi Żaka nieco zaburzają moim zdaniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Historia rzekomej księżniczki Anastazji, cudem ponoć uratowanej z pogromu rodziny carskiej.

W roku 1920 do szpitala psychiatrycznego trafia z amnezją dziewczyna wyłowiona z kanału. Przez dwa lata milczy, po czym w akcie desperacji wyjawia, że jest Anastazją. Od tej pory zarówno ona jak i jej otoczenie żyją w takim przeświadczeniu.

Autorka książki pięknie przedstawia w jaki sposób nasz mózg potrafi selekcjonować, wypierać i przetwarzać wiadomości na nasz własny użytek. Historia rzekomej Anastazji, a tak naprawdę Polki - Franciszki Szanckowskiej - pokazuje, jak wiele miała z księżniczką wspólnego i w jaki dziwny sposób łączyły się ich losy. Życie doświadczyło Franciszkę w sposób, dzięki któremu z łatwością przyszło jej wyprzeć niektóre wspomnienia, inne zmodyfikować i w końcu samej uwierzyć, że jest cudem ocaloną księżniczką. Naprawdę warto przeczytać.

Historia rzekomej księżniczki Anastazji, cudem ponoć uratowanej z pogromu rodziny carskiej.

W roku 1920 do szpitala psychiatrycznego trafia z amnezją dziewczyna wyłowiona z kanału. Przez dwa lata milczy, po czym w akcie desperacji wyjawia, że jest Anastazją. Od tej pory zarówno ona jak i jej otoczenie żyją w takim przeświadczeniu.

Autorka książki pięknie przedstawia w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Piękna opowieść o tym, jak bardzo przypominamy nasze matki, przejmując ich znienawidzone przez nas cechy. Ale również o tym, jak nasze dorastające córki - buntowniczki przypominają nas. Odwieczna wojna pokoleń, która może trochę wynika ze zmieniających się czasów, ale bardziej jest związana ze ścieraniem się tych samych charakterów. A także z tym, że matki, wchodząc głęboko w swą moralizatorską rolę społeczną, zapominają, jakie były kiedyś. I zwykle nie dzieje się tak dlatego, że mają chorobę Alzheimera (jak matka głównej bohaterki). Dzieje się tak, ponieważ matki są przekonane, że muszą zapomnieć! Jedynym lekarstwem na zażegnanie tego konfliktu jest dokładne poznanie losów, historii i przeżyć swojej matki, a czasem także babki, by stwierdzić jakie chore wzorce zostały przekazane z pokolenia na pokolenie. Warunek jest jednak jeden - wspomnienia muszą być przekazane szczerze do bólu. I kiedy w końcu dobrze poznamy swoją matkę, możemy jej wybaczyć i uświadomić sobie, jak bardzo ją kochamy. Byle nie było na to za późno...

W książce następuje mocne zderzenie dwóch kultur: chińskiej i amerykańskiej. To czyni ją jeszcze ciekawszą. Naprawdę smakowity kąsek.

Piękna opowieść o tym, jak bardzo przypominamy nasze matki, przejmując ich znienawidzone przez nas cechy. Ale również o tym, jak nasze dorastające córki - buntowniczki przypominają nas. Odwieczna wojna pokoleń, która może trochę wynika ze zmieniających się czasów, ale bardziej jest związana ze ścieraniem się tych samych charakterów. A także z tym, że matki, wchodząc głęboko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ta książka jest jak posiłek w wykwintnej restauracji, na który długo czekałaś. Wybierasz się do niej na randkę z ukochanym. Wchodzicie uśmiechnięci, ręka w rękę. Podoba się wam styl i nastrój, przyćmione światło świec i muzyka. Pierwsze strony książki są więc jak znakomita przystawka - ostro doprawiona, o zrównoważonym smaku - nie za słona, nie za gorzka, nie za słodka - wszystkiego po trochu. Następne rozdziały smakujesz jak wyborne wino, które polecił wam sommelier - szlachetna barwa, nasycony smak. Wieczór zapowiada się wspaniale, z rosnącym podekscytowaniem czekasz na to, co będzie dalej. Lecz nagle czar pryska i coś zaczyna się psuć - w książce to mniej więcej ten moment, w którym główni bohaterowie zaczynają ze sobą sypiać. W tego typu książkach to nieuniknione, tak jak nieuniknione jest zamówienie przez was głównego dania. Niestety okazuje się ono porażką. Zamiast krwistego steku, o intensywnym smaku, dostajesz taki mocno wysmażony, do tego za twardy i trudny do przełknięcia. Mniej więcej tak w książce wyglądają opisy seksualnej strony związku. Następnie okazuje się, że zamówione do steku warzywa są mdłe i rozgotowane - prawie jak wewnętrzne dywagacje bohaterów. Osobiście miałam nadzieję, że nie dojdzie do przemyśleń typu: "czy ona mnie kocha?", "jak mogę się otworzyć przed jakimkolwiek mężczyzną?". Ponieważ jednak restauracja jest naprawdę przyjemna i ma dość dobre opinie, postanawiacie dać jej szansę i zamawiacie deser, czyli doczytujecie książkę do ostatniej strony. To trochę poprawia wam humor - w końcu cukier krzepi i to miło, gdy wszystko dobrze się kończy. Nagle wszystko się pięknie układa i (pozornie) wszystkie problemy rozwiewają się jak mgła. Ale czy koniecznie w taki, przesłodzony sposób? To tak jakbyście zamówili creme brulee i dostali pyszny słodki deser, ale bez tej wspaniałej, chrupiącej skorupki, która decyduje o nazwie i o ostatecznym smaku tej potrawy. Podsumowując - liczyłam na więcej i trochę obeszłam się smakiem. Teraz ślinka mi cieknie i czekam na kolejną tak smakowitą książkę, ale z lepszą puentą.

Ta książka jest jak posiłek w wykwintnej restauracji, na który długo czekałaś. Wybierasz się do niej na randkę z ukochanym. Wchodzicie uśmiechnięci, ręka w rękę. Podoba się wam styl i nastrój, przyćmione światło świec i muzyka. Pierwsze strony książki są więc jak znakomita przystawka - ostro doprawiona, o zrównoważonym smaku - nie za słona, nie za gorzka, nie za słodka -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oto doskonały przykład tego, że fani konkretnego autora, zakochani w jego dotychczasowej twórczości, łykną wszystko co wyda, choćby nie wiem jak kiepskie było. Trochę smutne, że ten jakby nie było zdolny autor napisał coś tak kiepskiego. No ale każdy z nas ma czasem gorsze dni, kiedy lepiej nie wychodzić z łóżka lub, jak w przypadku pana Andrzeja, nie siadać przed komputerem. Ale z drugiej strony ktoś, kto wydaje tyle książek nie może sobie pewnie pozwolić na zbyt długą przerwę, a kredyt spłacać trzeba...Trochę szkoda mi tej książki, bo zaczęła się dość obiecująco, ale potem się tak zbylejkościowała. Większość sytuacji zbudowana według tego samego, absurdalnego schematu. Miało być śmiesznie, wyszło jak zwykle. Sytuację trochę ratuje wielkie wejście Wędrowycza, ale to raptem pół strony w jednym opowiadaniu, więc nie ma się czym ekscytować. No dobra, jeszcze Coolenowie z USA są trochę śmieszni, z tym ich wysysaniem bezbronnych sarenek, no ale to też tylko kilka zdań. Reszta leży i nawet nie bardzo kwiczy. Panie Andrzeju czekamy na powrót w wielkim stylu!! :)

Oto doskonały przykład tego, że fani konkretnego autora, zakochani w jego dotychczasowej twórczości, łykną wszystko co wyda, choćby nie wiem jak kiepskie było. Trochę smutne, że ten jakby nie było zdolny autor napisał coś tak kiepskiego. No ale każdy z nas ma czasem gorsze dni, kiedy lepiej nie wychodzić z łóżka lub, jak w przypadku pana Andrzeja, nie siadać przed...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Język niemowląt Melinda Blau, Tracy Hogg
Ocena 6,4
Język niemowląt Melinda Blau, Tracy...

Na półkach:

Książka naprawdę pozwala zrozumieć niemowlęta, chociaż nie wszystkie zawarte w niej rady się sprawdzają...albo po prostu ja nie potrafiłam z nich skorzystać. Warto potraktować ją jako pewnego rodzaju wskazówkę i na jej podstawie zbudować swój własny sposób zrozumienia dziecka. W końcu każde dziecko jest inne :) Generalnie widać, że autorka ma wieloletnie doświadczenie w pracy z dziećmi i wie o czym pisze. I chociaż w wielu miejscach nie zgadzam się z jej podejściem, czy radami, to jednak uważam, że warto sięgnąć po tę pozycję. Mnie osobiście pomogła rozwiązać kilka problemów, choć nie przyjmowałam wszystkiego, co w niej napisane bezkrytycznie.

Książka naprawdę pozwala zrozumieć niemowlęta, chociaż nie wszystkie zawarte w niej rady się sprawdzają...albo po prostu ja nie potrafiłam z nich skorzystać. Warto potraktować ją jako pewnego rodzaju wskazówkę i na jej podstawie zbudować swój własny sposób zrozumienia dziecka. W końcu każde dziecko jest inne :) Generalnie widać, że autorka ma wieloletnie doświadczenie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jest to koronny przykład faktu, że nie każda książka jest materiałem na audiobooka. Pratchett w wydaniu do słuchania się nie sprawdza ze względu na dużą ilość małych podrozdziałów. W audiobooku nie widać, że właśnie jeden się skończył, a drugi zaczął, więc nagle ni stąd ni zowąd następuje niczym nieuzasadniona zmiana wątku. Ponadto, choć bardzo szanuję pana Krzysztofa Tyńca jako artystę, to jednak bardziej pasuje on do roli Timona niż jako czytający audiobooka. Zwłaszcza, że Rincewind w jego wykonaniu tylko drażni. Nie wiedzieć bowiem czemu ciapowaty, nierozgarnięty i tchórzliwy mag ma w tym wcieleniu głos jak tuba, który bardziej przystoi komuś, kto w moim przekonaniu byłby całkowitym przeciwieństwem naszego głównego bohatera. Podsumowując - fabuła świetna i warto sięgnąć po tę pozycję, ale wyłącznie w wersji papierowej.

Jest to koronny przykład faktu, że nie każda książka jest materiałem na audiobooka. Pratchett w wydaniu do słuchania się nie sprawdza ze względu na dużą ilość małych podrozdziałów. W audiobooku nie widać, że właśnie jeden się skończył, a drugi zaczął, więc nagle ni stąd ni zowąd następuje niczym nieuzasadniona zmiana wątku. Ponadto, choć bardzo szanuję pana Krzysztofa Tyńca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Uczyłam się kiedyś o Alzheimerze. Dzięki temu wiem, co to są złogi beta-amyloidu i na czym mniej więcej polega ta choroba. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że Alzheimer to nie tylko zaburzenie pamięci, jak głosi obiegowa opinia o tej chorobie. Nie wiedziałam, że chorzy mają problem z czytaniem, z rozmową telefoniczną, że mają halucynacje i często upadają, bo nie potrafią ocenić odległości np. między krawężnikiem a drogą. Nie wiedziałam również, że jest coś takiego jak Alzheimer o wczesnym początku i że tą chorobę można dziedziczyć. Książka była więc dla mnie istną skarbnicą wiedzy i to do tego podwójnie cenną. Gdybym uczyła się samych suchych faktów o Alzheimerze prawdopodobnie szybko uleciałyby mi one z głowy. Tutaj natomiast mamy ciekawie zaserwowane informacje, przemycone cichaczem w niezwykłej historii. Dlatego myślę, że warto po tę książkę sięgnąć. Jeśli jednak oczekujecie arcydzieła literackiego lub też rozrywki w czystej postaci, to tego tutaj nie ma. Językowo książka jest ciężka, gdyż zawiera wiele zawiłych pojęć z zakresu lingwistyki, neurologii i psychologii. Laik może się pogubić. Dodatkowo książka jest kwintesencją Alzheimera - bywa chaotyczna, plączą się wątki i historie, czasem akcja urywa się jakby w połowie zdania. Początkowo wzięłam to za nieudolność literacką i strasznie mnie to irytowało. Ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że tak chyba powinno być. Im bardziej główna bohaterka jest zagubiona, tym bardziej książka robi się poplątana, ale to tylko podkreśla czym jest Alzheimer. Dzięki temu łatwiej go zrozumieć. Poza tym autorka w książce przemyca niezwykle ważną prawdę życiową - Alzheimer to nie trąd. Nie można się nim zarazić, a chorzy na niego mogą nadal być wspaniałymi przyjaciółmi, rozmówcami i powiernikami. Dlatego nie warto ich piętnować i wzdrygać się na ich widok. Za to warto książkę przeczytać i podać dalej, bo wciąż za mało wiemy o Alzheimerze.

Uczyłam się kiedyś o Alzheimerze. Dzięki temu wiem, co to są złogi beta-amyloidu i na czym mniej więcej polega ta choroba. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że Alzheimer to nie tylko zaburzenie pamięci, jak głosi obiegowa opinia o tej chorobie. Nie wiedziałam, że chorzy mają problem z czytaniem, z rozmową telefoniczną, że mają halucynacje i często upadają, bo nie potrafią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka lekka i zabawna, opowiada o ciąży z ciekawego punktu widzenia. I te obrazki "małego lokatora" są niesamowite. Ale jednak nie poleciłabym jej kobietom, które są aktualnie w ciąży, a już szczególnie tym wrażliwszym. Książeczka sugeruje bowiem, że dzidziuś ma za złe mamie: masaż brzucha, wizyty u położnej, ćwiczenia, mdłości, zmiany nastroju, jedzenie popcornu i mnóstwo innych rzeczy, których właściwie samo dziecko jest przyczyną (pośrednią lub bezpośrednią). Gdyby tak przyszła mama się tym sugerowała i przejęła, to powinna właściwie tylko leżeć i prawie nie oddychać. W dodatku książka lansuje jakiś dziwny pogląd, że ojciec nieszczególnie powinien angażować się w sprawy ciąży i porodu, że już nie wspomnę o pielęgnacji niemowląt. No ale nie ma co się dziwić - książka ma już 30 lat z okładem. Od tego czasu pewne rzeczy się już trochę pozmieniały. I dzięki Bogu :)

Książka lekka i zabawna, opowiada o ciąży z ciekawego punktu widzenia. I te obrazki "małego lokatora" są niesamowite. Ale jednak nie poleciłabym jej kobietom, które są aktualnie w ciąży, a już szczególnie tym wrażliwszym. Książeczka sugeruje bowiem, że dzidziuś ma za złe mamie: masaż brzucha, wizyty u położnej, ćwiczenia, mdłości, zmiany nastroju, jedzenie popcornu i...

więcej Pokaż mimo to