-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel14
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
A dzisiaj na tapecie kolejna książka Bucaya. Muszę powiedzieć, iż autor bardzo zręcznie potrafi grać na strunach ludzkiej duszy i nie mam tu na myśli tylko powyższych bajek, ale też jego pozostałe pozycje ("Listy do Klaudii", "Kochać z otwartymi oczami"). Jorge zna ludzką naturę niejako od zaplecza. Jako terapeuta i wyznawca teorii Gestalt pomógł w swej karierze wielu pacjentom, a za sprawą słowa pisanego może pomóc również każdemu z nas. "Pozwól, że Ci opowiem... czyli bajki, które nauczyły mnie jak żyć", są idealną refleksją, która sprawdzi się w każdej sytuacji - od szpitalnego łóżka, przez ponury, jesienny wieczór, aż po każdy możliwy moment, który chcemy przeznaczyć na refleksję ku ogólnemu pokrzepieniu. Nie macie bowiem pojęcia jak ważne jest zrozumienie mechanizmów, które warunkują nasze zachowania oraz myśli, a które zachodzą gdzieś głęboko w nas samych. Już nie wspomnę o tym, że najczęściej w ogóle ich sobie nie uświadamiamy. Ta książka pozwoli nam je niejednokrotnie odkryć i obrócić na swoją korzyść.
Bardzo podobała mi się otwierająca "Bajki...", historia o słoniu, którą pozwolę sobie krótko sparafrazować i przytoczyć. W pewnym cyrku żył sobie słoń. Duży i dorosły słoń, którego wolność ograniczała jedynie lina przytwierdzona do małego kołka wbitego w ziemię. Bez trudu mógł się uwolnić, ale nie czynił ku temu żadnych starań. Powód? Otóż próbował wiele razy, gdy był mały, ale wtedy jeszcze nie miał tyle siły i jako, że każda próba kończyła się niepowodzeniem, poddał się i nie podjął tego wyzwania już nigdy więcej. Morał z tej historii możecie wyciągnąć sobie sami :)
W wątpliwość mogę poddać jedynie tezę, iż wg teorii Gestalt nie należy się do niczego zmuszać oraz że owoce takiej pracy nie przynoszą radości. Czy jakoś tak :P Moim zdaniem, czasem człowiek musi się przemóc i zrobić coś, co niekoniecznie sprawia mu radość, po to by osiągnąć swój cel. Może sobie powiedzieć, że tego chce i będzie mu wtedy łatwiej, ale podejrzewam, że obiektywnie nie umniejszy to wtedy jego trudu i wysiłku, który musi w to wszystko włożyć. Podam może głupi przykład, ale trzeba wycierpieć swoje na fotelu dentystycznym, by mieć piękne i zdrowe zęby. Zakładam, że autor nie rozważał akurat takiego przykładu, ale ja postanowiłam to uczynić. Nie można bowiem bagatelizować wpływu jaki ma akceptacja siebie samego (w tym i wyglądu), na pozostałe sfery naszego życia. Ok, ale czuję, iż już za bardzo płynę w stronę jakieś filozofii i niekoniecznie potrzebnych teraz rozważań. Nie chciałam przedstawiać Wam swoich wydumanych poglądów, lecz naprawdę szczerze zachęcić do tego, byście sprawdzili jak wiele mądrych uwag i spostrzeżeń ma Wam do przekazania w swoich bajkach Jorge Bucay. Oraz żebyście się przekonali do jak wielu rozważań ta lektura skłoni Was samych.
Powiem Wam jeszcze, iż nie trzeba tej książki czytać "na raz". Odradzałabym to nawet. Te bajki należy sobie dawkować, by dać naszemu umysłowi czas na refleksję i poukładanie sobie pewnych rzeczy. Można do nich również wracać i sięgać wybiórczo, gdy coś nas w danej chwili trapi i chcemy rzucić na daną sytuację zupełnie inne światło.
P.S. Coś mi mówi, że chyba zainwestuję w swój własny egzemplarz i będę często do niego zaglądała. :)
http://kronikachomika.blogspot.com/
A dzisiaj na tapecie kolejna książka Bucaya. Muszę powiedzieć, iż autor bardzo zręcznie potrafi grać na strunach ludzkiej duszy i nie mam tu na myśli tylko powyższych bajek, ale też jego pozostałe pozycje ("Listy do Klaudii", "Kochać z otwartymi oczami"). Jorge zna ludzką naturę niejako od zaplecza. Jako terapeuta i wyznawca teorii Gestalt pomógł w swej karierze wielu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jest rok 1943 r. Na Himmelstrasse w małym miasteczku Molching w Niemczech stoi Liesel Meminger - czternastoletnia Złodziejka książek - ocalona z podziurawionym sercem i rozbitymi płucami, główna bohaterka swojej własnej opowieści, którą snuje dla nas Śmierć. A wszystko zaczęło się kilka lat wcześniej od podróży pociągiem. Był styczeń 1939 roku, gdy Śmierć przyszedł po brata dziewczynki i wtedy to się stało - "...przyłapała mnie, nie mam wątpliwości." - zwierza się nam narrator tej niezwykłej historii.
Opuszczona przez brata i zostawiona przez matkę, Liesel trafiła pod dach Rosy i Hansa Hubermannów. Ona była szorstka w obejściu, ale miała wielkie serce, a on był poczciwym akordeonistą, który nauczył dziewięcioletnią dziewczynkę czytać. Jej pierwszą ukradzioną książką był "Podręcznik grabarza", później przyszły kolejne, a za nimi ukrywany w piwnicy Żyd, pierwsza miłość i niezmierzona rozpacz.
Jestem pod tak ogromnym wrażeniem, że podobnie jak niegdyś Złodziejce książek, tak mi w tej chwili brakuje słów. Ta historia jest piękna jak tylko piękne potrafią być miłość, przyjaźń, zaufanie, czy wiara... I jest bolesna, rozdzierająca jak huk bomb i smutna jak bezsilność. A wszystkie te emocje splecione są ze sobą tak mocno, że nie sposób ich rozdzielić. Teraz ani nigdy.
"BYŁ SOBIE raz dziwny mały człowieczek, który podjął trzy ważne życiowe decyzje:
1. Zrobił sobie przedziałek po innej stronie, niż wszyscy.
2. Zapuścił mały kanciasty wąsik.
3. Postanowił, że zdobędzie władzę nad światem"*
Holocaust. Jedno słowo - miliony istnień. A przecież wszyscy jesteśmy ludźmi. Nie zapominajmy o tym. Złodziejka książek pamiętała.
To co przeczytałam, te wszystkie słowa sygnowane Śmiercią, a spisane ręką dziecka są tak poruszające, że kilka ostatnich stron miało dla mnie niewyobrażalnie słony smak łez. Dla mnie absolutne arcydzieło.
http://kronikachomika.blogspot.com/
Jest rok 1943 r. Na Himmelstrasse w małym miasteczku Molching w Niemczech stoi Liesel Meminger - czternastoletnia Złodziejka książek - ocalona z podziurawionym sercem i rozbitymi płucami, główna bohaterka swojej własnej opowieści, którą snuje dla nas Śmierć. A wszystko zaczęło się kilka lat wcześniej od podróży pociągiem. Był styczeń 1939 roku, gdy Śmierć przyszedł po brata...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie mogę uwierzyć, że dopiero teraz odkryłam tę autorkę! Wow! Wielkie wow! "Bez mojej zgody". Tytuł idealnie oddaje treść książki. Pamiętam też film. Ryczałam na nim jak głupia niemalże przez cały seans. Teraz było podobnie. Wzruszało mnie tak wiele i to prostych słów. Do tego jeszcze poruszone problemy. Niemalże nie do rozstrzygnięcia. Dorzućmy niezbadane wyroki boskie i mamy historię, która zapiera dech w piersiach. Nie można się od niej oderwać.
Zdradzę Wam to, czego nie ma w opisie książki. Anna postanowiła pozwać swoich rodziców i uzyskać prawo do samostanowienia o sobie w kwestiach medycznych. Wyobrażacie sobie taki stan rzeczy? Co muszą czuć rodzice? Jaka jest reakcja Kate? I jak radzi sobie z tym wszystkim Anna? Sytuacji, w której znaleźli się nasi bohaterowie na pewno nie można im pozazdrościć. Tak samo jak i jej przyczyny. Śmiertelnej choroby, która dotyka bezpośrednio i namacalnie w tym przypadku nie jedną, lecz dwie osoby, gdyż życie Anny jest niemalże całkowicie uzależnione od jej chorej siostry i rodziców, którzy decydują o wszystkich wykonywanych zabiegach medycznych.
Bardzo podobał mi się sposób w jaki autorka poprowadziła stworzone przez siebie postaci. Mamy tutaj klasyczny proces utożsamiania się z bohaterami. Ich zachowania, tok myślenia i podejmowane decyzje. Wszystko na wskroś ludzie, tak, że mogłoby dotyczyć każdego z nas. Niektóre postaci obdarzyłam większą sympatią, inne zaś mniej, niemniej jednak na pewno nie można im zarzucić braku autentyczności, czy złożoności. Jestem naprawdę pod ogromnych wrażeniem. Ukłon w stronę autorki za bardzo wnikliwe i psychologiczne podejście do tematu.
Trochę technicznych kwestii. Książka jest podzielona na "osobowe" rozdziały, dzięki czemu poznajemy historię z perspektywy różnych bohaterów, poczynając od Anny, a na kuratorze sądowym kończąc. Idealnym uzupełnieniem są raz po raz wtrącane retrospekcje, które wnoszą coraz to nowe fakty i stawiają w zupełnie innym świetle pewne zdarzenia, wyjaśniają kwestie warunkujące zachowania naszych bohaterów. Terminologia medyczna, a sporo jej, nie razi. Przynajmniej mnie. Ukazuje dodatkowe zaangażowanie autorki. Poza tym język jest prosty, łatwy w odbiorze, przekonujący.
Polecam!
http://kronikachomika.blogspot.com/
Nie mogę uwierzyć, że dopiero teraz odkryłam tę autorkę! Wow! Wielkie wow! "Bez mojej zgody". Tytuł idealnie oddaje treść książki. Pamiętam też film. Ryczałam na nim jak głupia niemalże przez cały seans. Teraz było podobnie. Wzruszało mnie tak wiele i to prostych słów. Do tego jeszcze poruszone problemy. Niemalże nie do rozstrzygnięcia. Dorzućmy niezbadane wyroki boskie i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niewiele jest ostatnimi czasy książek, które czytam jednym tchem. Kupiona na prezent i pochłonięta niemalże w jeden wieczór, jeszcze zanim zawędrowała w ręce osoby obdarowywanej zachwyciła mnie bez reszty. Mnie, która z opowiadaniami, jak i wszelkimi innymi krótkimi formami literackimi (jakimi są np. felietony) jest na bakier. Kto by pomyślał!
"Bóg nigdy nie mruga" to zbiór 50 krótkich historii, które chwytają za serce swą prostotą i mądrością. Wiele z nich wzrusza, ale i podnosi na duchu. Po takiej lekturze, aż chce się żyć! Jeśli jest jakaś książka, która potrafi pchnąć człowieka do działania to zdecydowanie ta autorstwa Reginy Brett. Co jeszcze jest w niej wyjątkowego? Można ją czytać wiele razy i za każdym znajdować coś nowego. Nie trzeba jej czytać w jakiejś określonej kolejności ani całej od razu - można sobie np. wybrać dowolny felieton danego dnia i skupić się tylko na nim, a gwarantuję Wam, że każdy z nich jest w stanie pobudzić nasze szare komórki do intensywniejszej pracy.
Autorka jest osobą, która wiele przeszła w życiu: wychowała się w biedzie, pokonała raka, przezwyciężyła uzależnienie od alkoholu, samotnie wychowała córkę... Te wszystkie wydarzenia dały jej niesamowitą siłę i życiową mądrość, którą chce się dzielić z innymi. Jej książka to przepełniona optymizmem i szczerością pochwała życia, która pozwala uwierzyć, że szczęście to tak naprawdę kwestia wyboru, a marzenia nawet te z pozoru niemożliwe są w stanie się spełnić. Regina Brett inspiruje!
Oczywiście nie mogłam sobie darować, żeby nie zaopatrzyć się w swój własny egzemplarz. Jest to zdecydowanie książka wyjątkowa, którą śmiało mogę wciągnąć na listę swoich ulubionych i z całego serca polecać każdej napotkanej na swej drodze osobie. Sama bardzo często do niej wracam, szczególnie wtedy, gdy mam tzw. "gorszy dzień". Nie ma nic lepszego na jesienną chandrę, mówię Wam :)
http://kronikachomika.blogspot.com/
Niewiele jest ostatnimi czasy książek, które czytam jednym tchem. Kupiona na prezent i pochłonięta niemalże w jeden wieczór, jeszcze zanim zawędrowała w ręce osoby obdarowywanej zachwyciła mnie bez reszty. Mnie, która z opowiadaniami, jak i wszelkimi innymi krótkimi formami literackimi (jakimi są np. felietony) jest na bakier. Kto by pomyślał!
"Bóg nigdy nie mruga" to...
Od razu pomyślałam, że to książka dla mnie, bo w końcu jestem... CHOMIKIEM! Co więcej pragnę zostać chomikiem-minimalistą i chcę przekonać samą siebie, że jest to możliwe. Nie to, żebym miała problem ze zbieractwem, kompulsywnymi zakupami, czy też nadmiarem rzeczy w swoim otoczeniu. Nie no dobra, z tym ostatnim, to jednak mam mały problem i niestety tylko wzmaga to moją uporczywą alergię.
A co by się stało, gdybym tak wreszcie zdecydowała się uporządkować przestrzeń, która mnie otacza? Zminimalizować ilość zbierających kurz bibelotów? Krytycznie przyjrzeć się zawartości szafy? Nawet z książkami trzeba by w końcu zrobić porządek (aaaa!) Nieskromnie powiem, że poczyniłam już pierwsze kroki na drodze do minimalizmu, chociaż nie wiem czy nie jest to zbyt szumnie powiedziane. W każdym bądź razie od jakiegoś czasu sukcesywnie staram się pozbywać niepotrzebnych mi rzeczy z mojego otoczenia i szczerze przyznam, że nie jest to łatwy proceder. Pomogła mi w tym niedawna przeprowadzka i chociaż nadal mam tego wszystkiego nie mało, to jednak jest już znaczny progres ;)
Co do książki - autorki ani bloga wcześniej nie znałam i bardzo cieszę się, że je odkryłam, ponieważ są prawdziwą skarbnicą wiedzy na temat minimalizmu w praktyce, a to jest przecież najważniejsze, jeśli ktoś potrzebuje motywacji w tym temacie. Nie jakaś tam teoria, szumne założenia i wydumane idee. Nie, tutaj mamy czarno na białym, że się da! Wszystko jest starannie opisane i udokumentowane, dlatego myślę, że książkę warto czytać równocześnie albo na przemian z blogiem, ponieważ ich treści się wzajemnie wymieniają.
Gdybym miała opisać jednym zdaniem o czym jest książką Katarzyny Kędzierskiej brzmiałoby ono tak: Ta książka jest o tym jak chcieć mniej, co to znaczy mieć mniej i jak tego dokonać. I na takie trzy części autorka podzieliła swój "Minimalizm w praktyce". Wszystko zaczyna się od naszego stanu umysłu i to tutaj musi zajść pierwsza zmiana, bo musimy sobie pewne rzeczy uświadomić, żeby wejść do tego minimalistycznego świata. Później czeka nas brutalne zderzenie z rzeczywistością, czyli faktyczne spotkanie ze wszystkimi nagromadzonymi przez nas przedmiotami. W końcu dostajemy też praktyczne rady, wskazówki oraz narzędzia, które mają nam służyć pomocą w uporządkowaniu naszego życia.
Z moich dotychczasowych prób i doświadczeń wynika, że minimalizm ma małe szanse na dotknięcie moich książek - są dla mnie skarbem i większości raczej po dobroci nikomu nie oddam. Sukcesy odniósł za to na innych polach m.in. wśród moich bibelotów, kosmetyków i ubrań, a także w kuchni. Nie zapominajmy jednak, że minimalizm nie może być celem samym w sobie, lecz środkiem to osiągania innych celów. Przykład? Dzięki porządnym regałom i drastycznemu zmniejszeniu ilości tzw bibelotów regularne porządki są dla mnie przyjemnością, a nie katorgą jak dotychczas ;)
"Chcieć mniej" to pozycja na tyle uniwersalna, że można do niej zaglądać w każdej chwili i robić to nawet wybiórczo, więc cieszę się, że jeszcze nieraz będzie cieszyła moje oko i motywowała do dalszych działań.
http://kronikachomika.blogspot.com/
Od razu pomyślałam, że to książka dla mnie, bo w końcu jestem... CHOMIKIEM! Co więcej pragnę zostać chomikiem-minimalistą i chcę przekonać samą siebie, że jest to możliwe. Nie to, żebym miała problem ze zbieractwem, kompulsywnymi zakupami, czy też nadmiarem rzeczy w swoim otoczeniu. Nie no dobra, z tym ostatnim, to jednak mam mały problem i niestety tylko wzmaga to moją...
więcej mniej Pokaż mimo to
Serce... Kiedyś wierzono, że rodzimy się z już z góry ustaloną liczbą uderzeń tego niezwykłego organu i wydajemy ostatnie tchnienie z chwilą, gdy nasz wewnętrzny zegar przestaje bić. Trzeba przyznać, że ta fatalistyczna teza nie jest pozbawiona pewnej dozy romantyzmu i niemalże dosłownie chwyta za serce, które notabene zaczęłam troszkę inaczej postrzegać po lekturze fantastycznej książki braci Amidon.
Do tej pory bowiem nie przywiązywałam aż tak dużej wagi do tej pulsującej pomiędzy żebrami energii, ani nie zdawałam sobie sprawy jak wielką odgrywa ona rolę. Dlatego też byłam absolutnie zafascynowana podróżą, w którą zabrała mnie powyższa książka. Z wypiekami na twarzy chłonęłam snute na przestrzeni wieków teorie i mity na temat ludzkiego serca. Śledziłam zażarty bój jaki toczyło wraz z mózgiem o zaszczytne miano siedliska ludzkich uczuć, a także obserwowałam zmagania lekarzy, artystów i zwykłych ludzi na drodze do rozwikłania zagadki tej genialnej maszyny tkwiącej w każdym z nas.
Uświadomiłam też sobie, jak silne i zarazem kruche jest serce. I jak niewiele czasem trzeba, by wraz z nim zatrzymał się cały otaczający Cię świat.
Książkę polecam wszystkim i każdemu z osobna.
P.S. Chyba po raz pierwszy spotkałam się z sytuacją, gdy opis w pełni oddaje istotę treści książki i zgadzam się z każdym jego słowem. Dodatkowo na pochwałę zasługuje przepiękne wydanie, które cieszyło zarówno moje oko, jak i trzymającą książkę dłoń.
http://kronikachomika.blogspot.com/
Serce... Kiedyś wierzono, że rodzimy się z już z góry ustaloną liczbą uderzeń tego niezwykłego organu i wydajemy ostatnie tchnienie z chwilą, gdy nasz wewnętrzny zegar przestaje bić. Trzeba przyznać, że ta fatalistyczna teza nie jest pozbawiona pewnej dozy romantyzmu i niemalże dosłownie chwyta za serce, które notabene zaczęłam troszkę inaczej postrzegać po lekturze...
więcej mniej Pokaż mimo to
Chciałabym napisać coś niesamowitego na temat książki, ale wiem, że tak nie będzie, bo te wszystkie kłębiące się teraz we mnie uczucia trudno ubrać w słowa. Tak, wiem - za bardzo to wszystko przeżywam, ale taka już jestem i nic na to nie poradzę. Może tak na dobrą sprawę nawet nie chcę? Bo ile jest osób, które po obejrzeniu filmu albo przeczytaniu książki potrafią nie spać całą noc wciąż na nowo roztrząsając dopiero co poznaną historię. Pewnie niewiele i bardzo dobrze, bo im mniej nieprzytomnie chodzących z niewyspania straszydeł na tym świecie, tym lepiej. Uwierzcie mi na słowo, takie zachowanie jest szalenie mało praktyczne :P
Ale ja praktyczna nigdy nie byłam, bo co powiecie o osobie, która przestawia zegarki w domu dopiero po trzech dniach od zmiany czasu z letniego na zimowy, robi sobie herbatę, zapomina o niej, po czym historia ta potrafi mieć puentę w postaci trzech pełnych kubków stojących na nocnym stoliku. Nie wspomnę już nawet o kupieniu trzech książek, zamiast nowej (potrzebnej mi!) pary spodni, czy też spaniu w jednym łóżku z książką na poduszce, szczotką do włosów, zeszłotygodniową listą zakupów i kartonikiem jednorazowych chusteczek - to taki przykładowy zestaw, zdarzają się ciekawsze. Ja po prostu zawsze byłam, jestem i mam nadzieję, że już na zawsze pozostanę niepoprawną romantyczką, chociaż jest to szalenie "nieżyciowe" i czasem wręcz w życiu przeszkadza.
Teraz, kiedy już troszkę o mnie wiecie, chyba nie będzie wielkim zaskoczeniem, gdy oświadczę, że zakochałam się w "Jeźdźcu miedzianym". Zakochałam się w Tatianie i Aleksandrze, utonęłam w morzu ich miłości, współczując im i jednocześnie zazdroszcząc.
Leningrad i II wojna światowa, jej początek. Tatiana ma 17 lat i mieszka przy Piątej Radzieckiej ze swoją rodziną: ukochanymi dziadkami, rodzicami, bratem bliźniakiem i starszą o 7 lat siostrą Daszą. 22 czerwca 1941 roku - tego dnia idzie po zakupy, ale ku jej zaskoczeniu w sklepach nie ma już żywności, przynajmniej takiej, którą można by dłużej przechować, a po taką została wysłana. Zrezygnowana, ale nie czująca jeszcze zbliżającego się zagrożenia kupuje sobie ulubione śmietankowe lody i siada na ławce przystanku czekając na autobus. I wtedy po drugiej strony ulicy pojawiła się on - Aleksander. Wysoki, przystojny i wystrojony w swój wyjściowy mundur Armii Czerwonej.
Co się stało dalej? Autobus przyjechał i odjechał, a Tatiana i Aleksander trwali na przystanku i zdecydowanie dłużej, niż przystało na nieznajomych wpatrywali się sobie w oczy. I ta chwila przesądziła o wszystkim, o całym ich przyszłym życiu. Ale nie, nie myślcie, że było kolorowo. Było niesprawiedliwie, boleśnie i nie do zniesienia. Okazało się, że Aleksander spotyka się z Daszą, która jest w nim bez reszty zakochana, że ma przyjaciół, którzy tak naprawdę są jego wrogami, że rzeczywistość, z którą przyjdzie im się zmierzyć jest przerażająca i że ta historia nie ma szans na happy end, którego tak bardzo pragnie czytelnik.
Tyle emocji, tyle złości na bohaterów, tyle zapierających dech momentów. Tyle... nieprawdopodobności i nie chodzi tu tyle o następujące po sobie wydarzenia, co o samych bohaterów. Ta dobroć, poświęcenie i miłość - to one są tutaj nieprawdopodobne. Jak patrzę na dzisiejszy świat, to mam wrażenie, że jest on bardzo... wyrachowany i że coraz mniej w nim właśnie miłości. A może to tylko moje złudzenie, bo taka miłość istnieje tylko w książkach albo na szklanym ekranie? Nie, nie chcę w to wierzyć! Bo gdzieś w głębi duszy o niczym innym nie marzę, jak właśnie kochać i być kochaną tak, jak Tatiana i Aleksander.
Nie pamiętam już kiedy ostatni raz lektura przyprawiła mnie o bezsenność i kiedy tak bardzo ją przeżywałam....
http://kronikachomika.blogspot.com/
Chciałabym napisać coś niesamowitego na temat książki, ale wiem, że tak nie będzie, bo te wszystkie kłębiące się teraz we mnie uczucia trudno ubrać w słowa. Tak, wiem - za bardzo to wszystko przeżywam, ale taka już jestem i nic na to nie poradzę. Może tak na dobrą sprawę nawet nie chcę? Bo ile jest osób, które po obejrzeniu filmu albo przeczytaniu książki potrafią nie spać...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jako, że moje książkowe wybory nie napawają mnie ostatnio zbyt wielkim zachwytem postanowiłam w końcu zabrać się za coś, co niesie ze sobą naprawdę pozytywne emocje. Odkładałam to dość długo i chyba za długo. Czasami nie warto odwlekać przyjemności. Chciałam napisać coś naprawdę wyjątkowego i trafnego, ale będzie po prostu po mojemu jak zwykle, prosto i co mi ślina na język przyniesie.
Zacznę od okładki, a właściwie plakatu z filmu pod tym samym tytułem - tak, tak, ekranizacji "Jednego dnia". Otóż... Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia! Jego kolory i uchwycona chwila codziennie na nowo mnie zachwycają - mam małą miniaturkę, taką broszurkową z kina, powieszoną nad biurkiem (: Jednego czego tylko żałuję, to właśnie faktu, że najpierw obejrzałam film, a dopiero później sięgnęłam po książkę.
Od czego by tu zacząć... Może od samych bohaterów, a muszę Wam powiedzieć, że udało mi się ich złapać akurat w jednym z ważniejszych momentów w ich życiu, a mianowicie zaraz po ukończenia studiów. Jest 15 lipca 1988r. Emma przedstaw się!
Emma:
- Cześć wszystkim! Nazywam się Emma Morley. Mam 23 lata i właśnie ukończyłam z wyróżnieniem filologię angielską i historię i wiecie co? Totalnie nie wiem co dalej?! Coś o mnie?Interesuję się polityką, lubię Woody'ego Allena, podczas czytania pozaginałam "Nieznośną lekkość bytu" na erotycznych fragmentach i trzymam pod łóżkiem prezerwatywy w żółtej puszcze po musztardzie. Może być? Ok, tak poza tym to lubię pisać i chciałabym w jakiś sposób związać swoją przyszłość ze sztuką, żyć z pasją, zdrowo się odżywiać i takie tam. Dexter? Nie wygląda na superinteligentnego i zdecydowanie jest zbyt pewny siebie, może nawet próżny. Cóż, w końcu jest bardzo przystojny, do tego zabawny, bogaty i lubiany...
Dexter:
-Siema! Dexter Mayhew z tej strony. Podobnie jak Emma mam 23 lata i właśnie skończyłem studia. Całe życie przede mną! Co chcę robić? Nie wiem, ale moje życie musi być pełne wrażeń. Chcę być sławny i odnieść sukces, tak aby rodzice byli ze mnie dumni oraz mieć wiele kobiet. Tak koniecznie, to ostatnie. A to wszystko najlepiej bez zbędnych problemów i powikłań. Emma? Jest ładna, nawet mimo tych swoich okropnych okularów i źle przyciętych włosów. A jej twarz z tymi dużymi, radosnymi oczami, co tu dużo mówić - jest wprost zjawiskowa i pomyśleć, że przez cztery lata myślałem, że ma na imię Anna...
Jesteśmy młodzi i pełni nadziei na przyszłość. Całe życie przed nami! Możemy wszystko! Od czego zaczęła się nasza historia? Od... przytulania ;)
Oto oni, nasi towarzysze podróży. Przez kolejne czterysta kilkadziesiąt stron będziemy ich podglądać przez kolejne lata, tego właśnie "jednego dnia" tj 15 lipca. Ich historia nas zirytuje, rozśmieszy, na końcu wzruszy (mimo iż znałam rozwój wypadków, to i tak ryczałam jak bóbr) i zezłości. Jest przedziwnie nierealna i zarazem prawdziwa. Uwielbiam w niej dialogi. Za to, że są szczerze zabawne, realnie gorzkie, błyskotliwe, a przede wszystkim takie prawdziwe. Znowu to słowo, ale to dlatego, że w tej książce nie ma sztuczności, nic nie jest kreowane na siłę, wszystko idealnie ze sobą współgra. Niczym dobrze naoliwiona maszyna, fabuła pracuję na nasze wciąż rosnące zainteresowanie. I człowiek chce więcej, chce jeszcze, bo widzi, że świat bohaterów równie dobrze mógłby być jego światem. Nie ma w nim banału, tego typowego. Są wzloty i upadki, sukcesy i porażki, w końcu bolesna konfrontacja marzeń z rzeczywistością.
Zakochałam się w tej książce tak samo mocno jak w jej okładce (vide plakat) i z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu, bo nawet jeśli nie zachwyci, to nie można zaprzeczyć, że jest to kawał dobrej prozy.
http://kronikachomika.blogspot.com/
Jako, że moje książkowe wybory nie napawają mnie ostatnio zbyt wielkim zachwytem postanowiłam w końcu zabrać się za coś, co niesie ze sobą naprawdę pozytywne emocje. Odkładałam to dość długo i chyba za długo. Czasami nie warto odwlekać przyjemności. Chciałam napisać coś naprawdę wyjątkowego i trafnego, ale będzie po prostu po mojemu jak zwykle, prosto i co mi ślina na język...
więcej Pokaż mimo to