rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Chociaż książka objętościowo jest niewielka czytałam ją bardzo długo. Historia mnie nie porwała, lecz wręcz obrzydziła i często odkładałam ją zaledwie po przeczytaniu kilku stron. Nie jest to tak naprawdę książka o Dalim. Jest on tam postacią drugoplanową i do tego przedstawioną w odrażający sposób. Głównym bohaterem jest sam autor, który snuję historię o tym jak to pod przykrywką dorobił się majątku na sfałszowanych dziełach artysty.

Być może mój odbiór jest taki negatywny, ponieważ w głowie mi się nie mieści, że ta historia kryje w sobie prawdę i obnaża brutalnie świat handlarzy dziełami sztuki oraz życie Daliego. Z jednej strony artysta uznany już za życia, ale z drugiej wykorzystywany przez współpracujące z nim osoby. Do obiegu trafiało tyle jego prac, że nie sposób było stwierdzić, które dzieła są oryginałami, które podróbkami wypuszczanymi za zgodą artysty, a które tylko jednym wielkim oszustwem ludzi, którzy postanowili popłynąć na fali popularności Salvadora Daliego.

Jeden wielki misz-masz i jazda bez trzymanki. Slalomem pomiędzy policją, a bogaczami-ignorantami, którzy przyjmowali wszystko, co tylko im się wciskało. Podczas lektury tej książki moralność wydawała mi się doprawdy abstrakcyjnym pojęciem. Ja w tym świecie czułam się źle, a sam Dali i jego dzieła zaczęły napawać mnie wstrętem...

Książka dla ludzi o mocnych nerwach lub zafascynowanych artystą.

http://kronikachomika.blogspot.com/

Chociaż książka objętościowo jest niewielka czytałam ją bardzo długo. Historia mnie nie porwała, lecz wręcz obrzydziła i często odkładałam ją zaledwie po przeczytaniu kilku stron. Nie jest to tak naprawdę książka o Dalim. Jest on tam postacią drugoplanową i do tego przedstawioną w odrażający sposób. Głównym bohaterem jest sam autor, który snuję historię o tym jak to pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Maya, Zoya i Constance - to trzy przyjaciółki uczące się w Szkole Tańca Opery Paryskiej. Dziewczynki dzielą pokój oraz uczęszczają razem na zajęcia. Każda z nich jest inna: rudowłosa Zoya to roztrzepany śpioch, czarnowłosa Contance jest perfekcjonistką w każdym calu, a pochodząca z Martyniki Maya nie dowierza swojemu szczęściu i przedkłada je nad dobro innych.

Kiedy Dyrekcja szkoły ogłasza konkurs na dwie role w przedstawieniu "Bajadera" w Operze Garniera wśród baletnic panuje niemałe poruszenie. Bo któż nie marzy o tym, żeby zostać wybranym? Wszystkie dziewczynki mobilizują się jak mogą, żeby wypaść jak najlepiej. No prawie wszystkie.

Maya niemalże cały swój wolny czas poświęca na ratowaniu i pocieszaniu przyjaciół. Próbuje m.in. uleczyć złamane serce swojej "matki chrzestnej" (starszej koleżanki, która jest jej opiekunką w szkole) oraz pomaga Constance oderwać myśli od intensywnych treningów i uświadomić jej, że zamiast ślepo naśladować swoją nauczycielkę w tańcu trzeba po prostu wyrażać siebie.

Na szczęście jej przyjaciele w porę się budzą i organizują "interwencję", dzięki której Maya dostrzega jak ważne oprócz pomagania innym jest również dbanie o samą siebie.

"Baletnice. Przyjaciółki i rywalki" to bardzo pozytywny, można by rzec wręcz cukierkowy obraz dziecięcej przyjaźni. Odbieram to na plus, ponieważ jeśli książki mają kształtować młode umysły, to powinny nieść godny naśladowania przekaz.

Ponadto książka została pięknie wydana. Pasteloworóżowa okładka przyciąga wzrok i jest niesamowicie przyjemna w dotyku. W środku natomiast znajdziemy dużą, przyjemną dla oka książkę gdzieniegdzie okraszoną pięknymi czarnobiałymi ilustracjami.

https://kronikachomika.blogspot.com/

Maya, Zoya i Constance - to trzy przyjaciółki uczące się w Szkole Tańca Opery Paryskiej. Dziewczynki dzielą pokój oraz uczęszczają razem na zajęcia. Każda z nich jest inna: rudowłosa Zoya to roztrzepany śpioch, czarnowłosa Contance jest perfekcjonistką w każdym calu, a pochodząca z Martyniki Maya nie dowierza swojemu szczęściu i przedkłada je nad dobro innych.

Kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Elizabeth Holmes miała 19 lat, kiedy porzuciła studia i założyła firmę, która miała zrewolucjonizować świat biotechnologii w zakresie wykonywania badań krwi. Jedna kropla miała dawać odpowiedź na wiele pytań, do czego ta charyzmatyczna nastolatka przekonała niezliczone rzesze ludzi: od coraz to nowych inwestorów, ludzi świata polityki, pracowników największych firm w Dolinie Krzemowej, których ściągnęła do pracy nad swoim projektem, dziennikarzy i w końcu zwykłych zjadaczy chleba.

Było o niej głośno, jej twarz spoglądała z pierwszych stron najbardziej wpływowych gazet i często pojawiała się w telewizji. Porównywano ją do Steve'a Jobsa, który był jej niekwestionowanym idolem, wychwalano pod niebiosa jej charyzmę oraz szlachetną misję. Stawiano ją za wzór i natchnienie dla młodych kobiet. W szczytowym momencie jej przedsiębiorstwo wyceniano na 9 miliardów dolarów! To byłaby doprawdy genialna historia, gdyby nie okazała się jednym wielkim kłamstwem...

Założenie było takie, że pacjenci będą mogli wykonywać badania z jednej kropli krwi nawet w swoim domu - urządzenie, które opracował Theranos przekazywałoby informację o wynikach lekarzowi, a ten mógłby odpowiednio korygować dawkę leku. Czyż nie brzmi to innowacyjnie i obiecująco? Z urządzeń mogłoby również korzystać wojsko na polach bitwy. Pojawiły się one nawet w aptekach Walgreens kusząc pacjentów bezbolesnym badaniem i szybkimi wynikami. Rzecz w tym, że urządzenie, które miało dokonać przewrotu na rynku badań krwi nie działało...

Z technicznego i biologicznego punktu widzenia nie można było opracować maszyny, która dawałby wiarygodne wyniki z tylko jednej kropli krwi. I gdyby tylko można było to otwarcie przyznać, że cel był słuszny, ale niemożliwy do spełnienia - pewnie nie byłoby z tej całej historii takiego skandalu. Sęk w tym, że Elizabeth, mimo iż bardzo szybko wiedziała, jaka jest prawda - ciągnęła tę farsę dalej, mydląc oczy kolejnym inwestorom i pławiąc się w bogactwie oraz władzy.

Właścicielka tego obiecującego start-upu wraz ze sztabem najlepszych prawników terroryzowała każdego pracownika, który poddawał w wątpliwość legalność i etyczność działalności jej firmy, nie brał nadgodzin i śmiał zgłaszać jakiekolwiek uwagi dot. organizacji i zarządzania firmą. Ludzie przychodzili i odchodzili, ponieważ nie wytrzymywali tej presji oraz dręczyło ich sumienie, że narażają ludzi na błędne diagnozy. Prawda była taka, że tylko część oferowanych badań wykonywano na opracowanym w Theranosie wadliwym urządzeniu, które nie spełniało żadnych standardów i dawało zafałszowane wyniki. Resztę wykonywano na komercyjnych analizatorach. Nie wspominając już o tym, że często nie było możliwe ich wykonanie z jednej kropli krwi.

Cały fundament firmy był oparty na kłamstwie, w które jego założycielka przez wiele lat brnęła bez oporu. Osobiście najbardziej przeraziła mnie polityka zastraszania obecnych i byłych pracowników Theranosa. Śledzenie rozmów, maili, grożenie pozwami - w końcu i nasyłanie na ludzi prywatnych detektywów, nękanie przez prawników i zastraszanie oraz faktyczne ciąganie po sądach za rzekome ujawnianie tajemnic handlowych oraz fałszywe oskarżenia. Tym bardziej jestem pełna podziwu dla autora tej książki, który doprowadził sprawę do końca i przyczynił się do tego, że tak wielkie oszustwo ujrzało w końcu światło dzienne.

Niepojęte jest dla mnie, jak wiele osób uległo urokowi Elizabeth i dało się nabić w butelkę. A może wiedzieli o oszustwie, ale póki firma odnosiła sukcesy liczyły się dla nich tylko i wyłącznie zyski? Nie chcę nawet tak myśleć... W końcu wiele niewinnych osób mogło przypłacić to życiem. Wyobraź sobie, że dostajesz zafałszowane wyniki badań, lekarz wdraża plan leczenia i w tym momencie dopiero zaczynają się Twoje problemy ze zdrowiem, ponieważ dostajesz zbyt wysoką dawkę leku, która prowadzi do udaru... Albo w drugą stronę, dostajesz negatywny wynik, nie rozpoczynasz leczenia i kiedy się orientujesz, jest już za późno, żeby coś z tym zrobić.

Książkę czytałam z zapartym tchem. Uważam, że jest zdecydowanie lepsza od wielu thrillerów, które miałam okazję wcześniej poznać i szczerze z całego serca Wam ją polecam.

http://kronikachomika.blogspot.com/

Elizabeth Holmes miała 19 lat, kiedy porzuciła studia i założyła firmę, która miała zrewolucjonizować świat biotechnologii w zakresie wykonywania badań krwi. Jedna kropla miała dawać odpowiedź na wiele pytań, do czego ta charyzmatyczna nastolatka przekonała niezliczone rzesze ludzi: od coraz to nowych inwestorów, ludzi świata polityki, pracowników największych firm w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Sapiens" towarzyszyli mi przez cały okres lockdownu. Jest to idealna pozycja do czytania w domowym zaciszu ze względu na jej skąd inąd piękne, ale dość niepraktyczne w podróży, wydanie w sztywnej oprawie. Jakość papieru, czcionka, okładka - wszystko bardzo estetyczne i przyjemne dla zmysłów. Konsumowałam ją z jednak powoli, tak jak wokół zwolnił wtedy czas. Skończyłam raptem tydzień lub dwa tygodnie temu - teraz już się gubię, bo biegnie on tak szybko.

Co do treści: jest historia ludzkości od jej początków, poprzez rewolucje np. poznawczą, przemysłową, narodziny kapitalizmu, aż do wybiegania myślami w wizję dość wydawałoby się niewiarygodnej, a jednak nadchodzącą nieuchronnie przyszłości.

Autor analizuje i rozkłada na czynniki pierwsze takie zjawiska i definicje jak wartość pieniądza, porządek wyobrażony, ewolucje kultur, imperializm, czy religia. Robi to na szczęście w sposób bardziej zbliżony do dziennikarza, niż naukowca, przez co książkę czyta się naprawdę łatwo i przyjemnie. Cała publikacja najeżona jest historią podaną w formie ciekawostek, które wyjaśniają nam i pokazują drogę rozwoju naszego gatunku

Zaglądamy do jaskiń pierwszych homo sapiens, którzy rywalizowali o terytoria łowieckie z neandertalczykami. Dowiadujemy się jak wielkie ograniczenia wbrew pozorom przyniosła nam rewolucja agrarna. Obserwujemy rozwój kultur i struktur społecznych. Zaglądamy przez ramię Kolumbowi i konkwistadorom podbijającym nieznane lądy. Rozważamy jak bardzo pejoratywnym zjawiskiem jest imperializm i jak daleko poza nasze pierwotne rozumienie może wykraczać definicja religii. Wreszcie wytknięty palcem zostaje nam konsumpcjonizm, w którego szponach dzisiaj tkwimy oraz technologia, która lada moment, może wymknąć nam się spod kontroli.

Książka porusza taką mnogość tematów, że trudno jest mi Wam chociaż w minimalnym stopniu je zarysować. Można by rzec: tego się nie da opowiedzieć, to trzeba przeczytać. I z tą myślą Was tutaj zostawię ;)

https://kronikachomika.blogspot.com/2020/09/tytu-sapiens.html

"Sapiens" towarzyszyli mi przez cały okres lockdownu. Jest to idealna pozycja do czytania w domowym zaciszu ze względu na jej skąd inąd piękne, ale dość niepraktyczne w podróży, wydanie w sztywnej oprawie. Jakość papieru, czcionka, okładka - wszystko bardzo estetyczne i przyjemne dla zmysłów. Konsumowałam ją z jednak powoli, tak jak wokół zwolnił wtedy czas. Skończyłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie zawsze sięgam po literaturę z tzw "wyższej półki", bo też nie zawsze mam na nią ochotę. Czasem trzeba odciążyć swój umysł i pozwolić mu nacieszyć się troszkę mniej wyrafinowaną rozrywką. Tym razem jednak przesadziłam. Dokończyłam lekturę tylko dlatego, że był to egzeplarz recenzencki.

Zatłoczony peron metra, ludzie wracają po pracy do domów. Jedna kobieta podchodzi do drugiej, podaje jej swoje dziecko i skacze pod nadjeżdżający pociąg. Milion pytań i zagadka do rozwikłania. Dlaczego właścicielka dużej prestiżowej firmy oddała swoje dziecko pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej i popełniła samobójstwo?

Muszę Wam z przykrością powiedzieć, że już dawno nie czytałam takiej, nie bójmy się użyć tego słowa, beznadziejnej książki. Mogę Wam zrobić listę wad, bo zalet niestety żadnych nie widzę:

1. Dwie bohaterki, a zachowują się jak swoje lustrzane odbicie (zero głębi charakterów). Są swoją kalką.
2. Infantylne dialogi, powtarzane w kółko te same kwestie i spostrzeżenia.
3. Sekret głównej bohaterki: niewiarygodne, że naprawdę utrzymywała to w tajemnicy przed światem i robiła z tego taki "big deal", żeby nie powiedzieć mężowi, a później komukolwiek więcej z jej otoczenia i poprosić o pomoc.
4. Oczywisty zły charakter - można się bardzo szybko zorientować kto za tym wszystkim stoi i jest to naprawdę absurdalne.
5. Jest to to prostu zła proza i naprawdę źle się to czyta, wystarczy spojrzeć na fragmenty typu: "Boli mnie kostka, ale jeszcze jakoś łażę.", czy też "Zbierały się ciężkie burzowe chmury, ale postanowiła i tak wyjść z dzieckiem z domu na spacer. W końcu mały deszczyk, jeszcze nikomu nie zaszkodził" - cytowane z pamięci.

Nie, nie i jeszcze raz nie.

Już myślę, że napisałam dość, a uwierzcie mi, mogłabym więcej. Kompletnie nie rozumiem, jak może ona mieć tak wysoką ocenę np. na portalu lubimyczytac.pl. W chwili pisania mojej opinii jest to 7,5/10 przy 154 ocenach.

Moja konkluzja: Omijajcie szerokim łukiem i nie marnujcie życia na tak słabe tytuły. Za dużo świetnych czeka na przeczytanie.

https://kronikachomika.blogspot.com/2020/09/kobieta-na-krawedzi-samantha-m-bailey.html

Nie zawsze sięgam po literaturę z tzw "wyższej półki", bo też nie zawsze mam na nią ochotę. Czasem trzeba odciążyć swój umysł i pozwolić mu nacieszyć się troszkę mniej wyrafinowaną rozrywką. Tym razem jednak przesadziłam. Dokończyłam lekturę tylko dlatego, że był to egzeplarz recenzencki.

Zatłoczony peron metra, ludzie wracają po pracy do domów. Jedna kobieta podchodzi do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawać, by się mogło, że biografia twórcy najbardziej znanych kreskówek na świecie będzie równie barwna i obiecująca, co jego twórczość. Nic bardziej mylnego. Albo może ta książka nie potrafiła tego właściwie oddać? Nie pomagał fakt, że był to audiobook. Nie ukrywam, że trudniej jest mi się skupić słuchając, niż nad papierową wersją historii. Multitasking, to już chyba moje małe zboczenie zawodowe. Słucham, gdy prowadzę auto, gotuję, prasuję etc

Również i lektor nie zachwycił. Słychać było zmęczenie w jego głosie, nerwowe przełykanie śliny i chwilowe zadyszki czytanym tekstem. Niemalże każde zakończenie rozdziału było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ intonacja w ogóle go nie zapowiadała. Czułam lekkie rozczarowanie. Ale wybaczam, ponieważ w tym przypadku nie była to jego zawodowa profesja, do czego przyznał się na zakończenie.

Co do samej książki. Sporo w niej informacji o samych kreskówkach. Która kiedy została wyemitowana i o czym traktowała. Dowiadujemy się, co po kolei się działo: zarówno na ekranie, jak i w życiu bohatera. Jednakże zbyt mało osobista jest to historia. Czułam się jak poboczny obserwator zasiadający w tylnych rzędach sali, gdzie nie jest się w stanie dojrzeć mimiki twarzy aktorów, a ich głos się rozmywa, zakłócony sapaniem i chrząkaniem ludzi na fotelach obok.

Zabrakło mi takiej bliższej perspektywy. Czegoś, co wzbudziłoby moje większe zainteresowanie. Opis książki obiecuje złote góry, jednakże dla mnie była to po prostu góra trudna do pokonania. Słuchałam jej bardzo długo, zawsze krótkimi fragmentami i niestety nie czułam potrzeby, żeby poświęcać jej więcej czasu. Szkoda, gdyż animacjom Disneya mogę bez mała poświęcić z rzędu kilka godzin.

https://kronikachomika.blogspot.com/

Wydawać, by się mogło, że biografia twórcy najbardziej znanych kreskówek na świecie będzie równie barwna i obiecująca, co jego twórczość. Nic bardziej mylnego. Albo może ta książka nie potrafiła tego właściwie oddać? Nie pomagał fakt, że był to audiobook. Nie ukrywam, że trudniej jest mi się skupić słuchając, niż nad papierową wersją historii. Multitasking, to już chyba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bogumiła Korzyńskiego poznałam przez przypadek, ponieważ w ogóle nie spodziewałam się, że otrzymam książkę opisującą jego perypetie. Wydawnictwo Marginesy postanowiło zrobić mi niespodziankę. Jeśli śledzicie moje wpisy, to można zauważyć, że tematyka kilku ostatnio czytanych przeze mnie tytułów oscyluje wokół szeroko pojętej medycyny. Zwykle jestem sceptyczna, gdy dostaję książkę znienacka i nie jest to tytuł przeze mnie pożądany, ale postanowiłam dać szansę Bogusiowi.

Akcja powieści rozgrywa się w Polsce drugiej połowy XIX wieku kiedy to świat medycyny dopiero co zaczął stosować narkozę. Bogumił jest lekarzem, który kształcił się Wilnie - pozwolił mu na to spory spadek po bogatej ciotce. Spotkały go tam jednak spore przeciwności losu i ze złamanym sercem oraz oddechem władzy na karku powrócił do kraju. Poślubił piękną Domicelę - pannę z bogatego domu i zatrudnił się w Szpitalu im. Dzieciątka Jezus w Warszawie, do którego to miasta ściągnął również swojego przyjaciela Leopolda poznanego w Krakowie.

W krótkim czasie stał się szanowanym adeptem sztuki lekarskiej, który na swoją specjalizację pragnął obrać ginekologię i położnictwo. Wszystko to przez wzgląd na żonę - biedaczysko niemalże każdą ciążą przypłacała życiem. A także pragnienie zbliżenia się do wybitnego prof. Sowaczyńskiego. I tutaj moi mili zawiązuje się intryga, ponieważ dr Sowaczyński oraz żona naszego bohatera byli zamieszani w nie lada skandal w warszawskim towarzystwie, który odcisnął się dużym piętnem na kobiecie. Bogumił czuje się w obowiązku dociec szczegółów tej historii i zrozumieć dlaczego narzeczony Domiceli, a zarazem syn Sowaczyńskiego w niewyjaśnionych i nagłych okolicznościach popełnił samobójstwo.

Na to wszystko dowiadujemy się, że brat Bogumiła wcale nie wyjechał do Ameryki jak oświadczył wszystkim wszem i wobec nasz bohater. Dario mieszka w Warszawie, prowadzi hulaszcze życie na koszt brata i opiekuje się przykutą do łóżka staruszką. Z tarapatów zazwyczaj wyciąga go Henryk - wierny lokaj i "gumowe ucho" Bogumiła. Dlaczego Dario zawsze wychodzi obronną ręką z każdej opresji? Otóż stoi za tym pewien łączący braci sekret...

Jeśli już mówimy o bohaterach tej powieści to koniecznie należy wspomnieć o szwagierce Bogumiła. Jest to niezwykle barwna, chociaż niezbyt urodziwa persona. Ta inteligentna i głodna wiedzy kobieta nie dość, że podziela zainteresowania szwagra, to momentami zdaje się nawet przewyższać go swoją wiedzą. W towarzystwie uchodzi za kontrowersyjną, ponieważ nie boi się mówić tego, co myśli i za każdym razem przyprawia swoją matkę o palpitacje serca. Jest jednocześnie najlepszą przyjaciółką Domiceli.

Losy rodziny Korzyńskich przerywane są historiami XIX-wiecznych lekarzy, którzy dokonywali przełomowych w tamtym czasie odkryć. Nie zawsze jednak byli za to szanowni. Wręcz przeciwnie - niejednokrotnie przypisywano im miano szaleńców. Większość tych opowieści była mi już znana ze świetnej książki "Stulecie chirurgów" autorstwa Jürgena Thorwalda, którą Wam mega polecam, co nie zmienia faktu, że jest to nie lada gratka dla niewtajemniczonego czytelnika.

Pierwszą połowę książki czytałam z pewną dozą niepewności, czy mi się podoba, czy jednak nie. Później, gdy akcja przyspieszyła muszę przyznać, że się ożywiłam i zadziwiająco szybko mknęłam przez kolejne strony. Oceniając całokształt jest to bardzo przyjemna lektura. Gdzieś w internetach mignęło mi nawet, że jest to pierwsza część cyklu książek. Jestem prawie pewna, że tom II nie będzie kontynuacją losów Bogumiła, ponieważ książka ma wyraźne zakończenie i muszę przyznać, że tym bardziej czuję zaintrygowana.

Na sam koniec muszę jeszcze wspomnieć o okładce - totalna bomba! Zarówno jeśli chodzi o kolory, jak i kompozycje. I pomyśleć, że tak strasznie kontrastuje z pełnym brudu i smrodu XIX-wiecznym szpitalem... Naprawdę - cieszmy się, że żyjemy w XXI wieku i nikt już raczej nie wpadnie na pomysł, żeby oblepionym od krwi i brudu nożem upuszczać nam krew. Brr!!!

https://kronikachomika.blogspot.com/

Bogumiła Korzyńskiego poznałam przez przypadek, ponieważ w ogóle nie spodziewałam się, że otrzymam książkę opisującą jego perypetie. Wydawnictwo Marginesy postanowiło zrobić mi niespodziankę. Jeśli śledzicie moje wpisy, to można zauważyć, że tematyka kilku ostatnio czytanych przeze mnie tytułów oscyluje wokół szeroko pojętej medycyny. Zwykle jestem sceptyczna, gdy dostaję...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka - ciekawostka. Reportaż w formie wywiadu z lekarzami o codziennej pracy ginekologów i niecodziennych przypadkach, ludzkich historiach i niejednokrotnie dramatach. Moją pierwszą myślą po jej przeczytaniu było, że nie jest dla kobiet, które jeszcze nie rodziły albo aktualnie są w ciąży, bo może im napędzić stracha. Jak człowiek pomyśli sobie o tym, ile rzeczy może pójść nie tak, to o gęsią skórkę i bezsenne noce nie jest wcale trudno. Autentycznie momentami byłam przerażona. Ale z drugiej strony książka pokazuje nam również jak bardzo powinniśmy doceniać zdrowie.

Dlatego tak ważne jest, żeby się badać!

Niektóre zagadnienia omówione szczegółowo, niektóre po macoszemu, więc jest to pozycja dość nierówna, aczkolwiek uważam, że bardzo interesująca i warto ją przeczytać.

http://kronikachomika.blogspot.com/

Książka - ciekawostka. Reportaż w formie wywiadu z lekarzami o codziennej pracy ginekologów i niecodziennych przypadkach, ludzkich historiach i niejednokrotnie dramatach. Moją pierwszą myślą po jej przeczytaniu było, że nie jest dla kobiet, które jeszcze nie rodziły albo aktualnie są w ciąży, bo może im napędzić stracha. Jak człowiek pomyśli sobie o tym, ile rzeczy może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

A ja żem jej powiedziała... Kaśka dziękuję Ci za tę książkę! Tak z całego serducha i ściskam Cię mocno. Zawsze podziwiałam Cię na scenie jako artystkę i jako osobę. Skromną i nieskażoną komercją, czy chwilowymi modami. Taką prosto z serca naturalną. I tak, jak nie jestem wielką fanką audiobooków (typ wzrokowca), tak tym razem jestem absolutnie zachwycona! Myślisz sobie: "ok, posłucham co tam Nosowska napisała", a tymczasem lądujesz na kawie u Kaśki, gdzie na przemian masz łzy w oczach i wybuchasz śmiechem.

W tej książce przypominasz mi trochę moją ukochaną mamę, która odeszła kilka lat temu. Można z nią było zawsze na każdy temat porozmawiać i chociaż człowiek nigdy nie dostawał konkretnej odpowiedzi, czy złotej rady, to nagle problemy nie były mu już takie straszne. Tylko u Ciebie jest trochę bardziej poetycko, bo potrafisz myśli pięknie ubrać w słowa.

To chyba jest ta słynna "mądrość życiowa" - nieuchwytna dla młodych, bo na przyjaciół wybiera tylko tych doświadczonych przez los. Pokrzepiająca w ustach starszych (nie mylić ze starymi). Potrafi drugą osobę uspokoić i zwrócić uwagę na to, co jest, a co nie jest ważne. Pokazuje, że wszyscy jesteśmy ludźmi i że Twój ból jest taki sam jak i mój, bo nie ma monopolu na szczęście, ani na cierpienie.

Tak przyjemnie mi się słuchało, że aż mam ochotę na powtórkę :)

https://kronikachomika.blogspot.com/

A ja żem jej powiedziała... Kaśka dziękuję Ci za tę książkę! Tak z całego serducha i ściskam Cię mocno. Zawsze podziwiałam Cię na scenie jako artystkę i jako osobę. Skromną i nieskażoną komercją, czy chwilowymi modami. Taką prosto z serca naturalną. I tak, jak nie jestem wielką fanką audiobooków (typ wzrokowca), tak tym razem jestem absolutnie zachwycona! Myślisz sobie:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka przeleżała na mojej półce kilka lat, jeszcze zanim zaczęłam kwestionować istotę Najwyższego. Byłam jej jak widać umiarkowanie ciekawa, ale w końcu przyszedł ten czas, gdy spojrzałam na moje półki i powiedziałam "teraz Twoja kolej!".

Cieszę się, że autor jest innego wyznania, niż ja, ponieważ dzięki temu miałam okazję zapoznać się z jego odczuciami dot. wiary katolickiej z zupełnie innej perspektywy.
Eric Weiner na poszukiwanie sympatycznego Boga wybrał się po nagłej wizycie w szpitalu, którą nieomal przypłacił życiem. Postanowił ruszyć w podróż i zgłębić tajniki różnych religii. W kręgu jego zainteresowań znalazły się m.in. sufizm, katolicyzm w wydaniu franciszkańskim, buddyzm, ale również i bytujące sobie na zupełnie innym biegunie: szamanizm, realianizm, czy neopoganizm.

Każda religia to dla autora podróż - czasem na koniec świata. Szkoda tylko, że zazwyczaj tylko na kilka dni. W wątpliwość bowiem można poddać, czy w tak krótkim czasie można poznać istotę religii, zwłaszcza tych budowanych przez tysiące lat. Tak, zarzucam tej książce zbytnią powierzchowność. Czuć również zagubienie autora, ale to akurat odczytuję na plus. Jest ludzki, nie wchodzi w rolę eksperta - przekazuje nam wszystko tak, jak widzi i czuje. Często wielu aspektów danej wiary nie rozumie i dzieli się tym z nami.
Książka wzbudziła we mnie refleksję jak silnie oddziałuje na nas wiara, w której zostaliśmy wychowani. W jak dużym stopniu determinuje ona to jak postrzegamy świat i Boga. Jak trudno uwolnić nam się od jego obrazu, który został nam zaszczepiony w dzieciństwie. Czułam w kościach, że autor również się od niego nie uwolnił. Historia zatoczyła oko, gdy w końcu uznał swoje żydowskie pochodzenie i zabrał nas razem ze sobą w podróż do Ziemi Świętej. I mimo, że bardzo obawiał się tej wizyty, można powiedzieć, że znalazł w niej pewne ukojenie.

Skoro już poruszyłam temat religii katolickiej - franciszkanie w oczach autora, którzy dumnie zaprezentowali mi swoje amerykańskie oblicze wydali mi się dość zabawni i... bardzo sympatyczni :) Na kartach książki Weinera godnie reprezentowali oblicze wyznawanej przez siebie religii. Poczułam tylko lekkie rozczarowanie, gdy autor rozpatrzył swoją przygodę w kategorii: religia katolicka nie jest dla mnie, ponieważ nie mógłbym być zakonnikiem. Dlatego z dużą rezerwą przyjmowałam każdą jego kolejną przygodę pełną wiary.

Książkę polecam jako ciekawostkę.
Nie jest to jednak tytuł, który mnie zachwycił.

Ta książka przeleżała na mojej półce kilka lat, jeszcze zanim zaczęłam kwestionować istotę Najwyższego. Byłam jej jak widać umiarkowanie ciekawa, ale w końcu przyszedł ten czas, gdy spojrzałam na moje półki i powiedziałam "teraz Twoja kolej!".

Cieszę się, że autor jest innego wyznania, niż ja, ponieważ dzięki temu miałam okazję zapoznać się z jego odczuciami dot. wiary...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie zdajemy sobie sprawy w jak uprzywilejowanych czasach żyjemy. Długość naszego życia nie leży już tylko w rękach Opatrzności, lecz coraz lepiej wykwalifikowanych lekarzy. Często diagnoza nie jest już wyrokiem śmierci. Co więcej trafnie postawiona pozwala nam ocalić życie, a wszystko to odbywa się w błogiej nieświadomości bólu i rozlewu (naszej własnej sic!) krwi na stole operacyjnym. Nie wiem jak wy, ale ja musiałam się w ręce chirurga oddać dwa razy (ok, nie liczę dentysty :P) Pierwszy raz byłam zbyt mała, żeby to zapamiętać, więc w sumie się nie liczy. Natomiast za drugim razem było to znieczulenie miejscowe i uwierzcie nie było mi do śmiechu, gdy prosty zabieg usunięcia migdałków lekko się pokomplikował, a ja krztusiłam się moją własną krwią. Uwaga - jeśli opis mojego przypadku wydaje Wam się makabryczny, to nie radzę sięgać Wam po tę książkę, co jest bardzo przewrotne, bo naprawdę chcę Was do niej zachęcić!



Większa część książki została poświęcona historii tego chyba najbardziej przełomowego odkrycia w historii medycyny, jakim jest leczenie pacjentów bez bólu. Wg Thorwalda przełom miał miejsce w 1844 r. kiedy to dentysta Horace Wells udał się na "pokaz osobliwości, które wywołuje wdychanie podtlenku azotu" - dla niewtajemniczonych: chodzi o gaz rozweselający. Podczas pokazu Wells zaobserwował osobliwe zachowanie człowieka, który przypadkiem doznał dość głębokich obrażeń uda i zdawał się przy tym nie odczuwać żadnego bólu. Eureka!



Po udanych testach na swojej skromnej osobie pierwszy pacjent, którego Wells znieczulił gazem na swoim fotelu był tyleż zszokowany, co ukontentowany faktem bezbolesnego zabiegu. Niestety zamierzony efekt nie pojawił się podczas oficjalnej prezentacji tej "sztuczki" przed gremium lekarskim w Massachusetts General Hospital w styczniu 1845 r., co ośmieszyło go w środowisku lekarskim. Nie zraziło to jednak jego bliskiego współpracownika Williama Mortona, który w październiku 1846 r. wystąpił w tej samej sali i zgarnął chwałę odkrywcy niezwykłego środka znieczulającego. Dalej śledzić możemy fascynujące losy osób związanych z tym odkryciem i za wszelką (dosłownie) cenę próbujących zapisać się na kartach historii.


"Stulecie chirurgii" to jednak nie tylko zapis jednego osiągnięcia, to również historia odsłaniająca mroczne dzieje medycyny jeszcze sprzed ery dezynfekowania narzędzi chirurgicznych, a nawet mycia rąk! To smutna historia kobiet, które czekała śmierć, jeśli nie zdołały urodzić dziecka siłami natury, bo cesarskie cięcie nie miało szans powodzenia. Pamiętnik opisujący daremne próby ratowania ukochanej umierającej z powodu nieoperacyjnego guza żołądka. Czy wreszcie mrożące krew w żyłach sceny usuwania kamieni moczowych.


Naprawdę nigdy nie sądziłam, że medycyna może być tak fascynująca. Podobnie jak nigdy nie zachwycałam się tym jakie możliwości daje nam dzisiaj! Wszyscy powinniśmy mieć to na uwadze.Dlatego polecam Wam lekturę "Stulecia..." z całego mojego chomiczego serducha :) A na półce czeka kolejna pozycja tego autora pt "Triumf chirurgów". Can't wait!


kronikachomika.blogspot.com

Nie zdajemy sobie sprawy w jak uprzywilejowanych czasach żyjemy. Długość naszego życia nie leży już tylko w rękach Opatrzności, lecz coraz lepiej wykwalifikowanych lekarzy. Często diagnoza nie jest już wyrokiem śmierci. Co więcej trafnie postawiona pozwala nam ocalić życie, a wszystko to odbywa się w błogiej nieświadomości bólu i rozlewu (naszej własnej sic!) krwi na stole...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trzy bieguny. Dotknąć niemożliwego Leszek Cichy, Julia Hamera, Marek Kamiński
Ocena 6,6
Trzy bieguny. ... Leszek Cichy, Julia...

Na półkach:

Ręka w górę kto z Was również nie wiedział, że trzecim biegunem Ziemi nazywany jest Mount Everest?

Powiem Wam szczerze, że tak jak uwielbiam podróżować tak nigdy nie wybrałabym się na wyprawę w tak wysokie góry lub na biegun, ponieważ mój organizm nie toleruje niskich temperatur i najlepiej czuje się w błogim ciepełku :) I nawet zastanawiałam się, która pora roku jest najlepsza na czytanie książek o tak mroźnej tematyce: czy w ramach kontrastu i dla ochłody upalne lato, czy może właśnie zimowa i śnieżna aura za oknem, jak myślicie?
Marek Kamiński i Leszek Cichy to Polacy, z których możemy być naprawdę dumni. Zdobywca dwóch biegunów w ciągu jednego roku i pierwszy człowiek, który stanął na najwyższym szczycie świata zimą to zdecydowanie osoby, które zostaną zapamiętane przez historię. Szczerze ich podziwiam i jednocześnie kompletnie nie rozumiem. Mój mózg nie może pojąć co skłania ludzi do podejmowania, aż tak ogromnego ryzyka i narażania swojego życia. Nie ma dla mnie nic pociągającego w walce o przetrwanie z własnej woli, ale jedno jest pewne - Panowie, jesteście niesamowici! I dzięki temu, że nie boicie się przekraczania wszelkich granic jesteście wielcy i tyle osiągnęliście.

Książkę czyta się lekko, ponieważ jest przyjemnie i przystępnie napisana, ale strasznie deprymujące jest ciągłe przeskakiwanie pomiędzy wydarzeniami z życia jednego z bohaterów do drugiego. Można się w tym trochę pogubić, ponieważ kiedy już angażujemy się w jedną historię ona nagle się urywa i zaczyna kolejna - zupełnie inna. Łapałam się na tym, że wielokrotnie w trakcie czytania na chwilkę musiałam się odrywać od lektury i sprawdzać czyje losy w danym momencie zgłębiam. Na szczęście w lewym górnym rogu każdej ze stron zostało umieszczone imię bohatera. Wydaje mi się, że lepiej byłoby ją podzielić np. na trzy rozdziały: Leszek, Marek i trzeci od momentu poznania się obu Panów, ale to tylko moje subiektywne spostrzeżenie.

Wydanie jest bardzo estetyczne i okraszone fotografiami z licznych podróży, co niewątpliwie podnosi walory lektury, po której czuję się naprawdę zainspirowana do odkrywania i realizowania moich własnych pasji :)

kronikachomika.blogspot.com

Ręka w górę kto z Was również nie wiedział, że trzecim biegunem Ziemi nazywany jest Mount Everest?

Powiem Wam szczerze, że tak jak uwielbiam podróżować tak nigdy nie wybrałabym się na wyprawę w tak wysokie góry lub na biegun, ponieważ mój organizm nie toleruje niskich temperatur i najlepiej czuje się w błogim ciepełku :) I nawet zastanawiałam się, która pora roku jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

miętam dokładnie moment kupowania tej książki. Wpadłam jak szalona do znanej sieci księgarni, żeby kupić kartkę urodzinową dla koleżanki i uwierzcie kupienie tej kartki zabrało mi 10 razy tyle czasu, co zakupienie tej książki. Typowe jak dla mnie :P

Leżała przy kasie i akurat była w promocji (-50%), dlatego Pani, która mnie obsługiwała nie musiała mnie długo namawiać. Tytuł kojarzyłam, bo gdzieś już ktoś kiedyś mi o tej książce wspominał, poza tym wpada w ucho. Okładka też była mi znajoma - jest dość oryginalna, dlatego w przeciągu minuty postanowiłam się dowiedzieć co takiego spieprzyliśmy jako ludzki gatunek.

Nie jest to jakaś odkrywcza książka i powstało już swego czasu kilka o podobnej tematyce. Była to np. "The Mammoth Book of Losers" Karla Shawa. Bardzo miłym akcentem jest to, że autor na samym końcu poleca nam lektury, na których oparł swoją książkę. Nie ukrywam, że bardzo zaintrygował mnie jeden z nich. Są to: "Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym" Daniela Kahnemana, ale ponieważ stoję teraz przed poważną rozkminą, czy kupować książki papierowe, czy przerzucić się już tylko na e-booki jeszcze jej nie nabyłam. Wiecie biblioteczka pęka w szwach, połowa książek stoi nieprzeczytana, do dużej części już nie wrócę etc. etc., czyli typowe dylematy książkowego chomika ;)

Wróćmy jednak do tego co popełnił Tom Phillips. Nie ukrywam, że autor potrafi być zabawny i podczas lektury niejednokrotnie zdarzyło mi się parsknąć śmiechem - to na duży plus, ponieważ niewiele lektur mnie bawi, a być może po prostu niewiele zabawnych wybieram. Who knows? Żeby Was jednak nie zanudzać powiem, że książka dzieli się na następujące rozdziały:

- Dlaczego mózg jest idiotą,
- Jakie ładne macie tu środowisko,
- Życie zawsze znajdzie sposób,
- Podążaj za przywódcą,
- Ludzie władzy,
- Wojna. Ha. Co w niej dobrego?
- Superzabawna impreza kolonialna,
- Samouczek dyplomacji dla marionetek i/lub prezydentów,
- Smród technologii,
- Krótka historia ślepoty na to, co nadchodzi,
- Jak spieprzyć przyszłość.


Czego się dowiedziałam z tej książki? Żeby nie przywozić królików do Australii. Wyobrażacie sobie, że pewien hodowca koni i zapalony myśliwy postanowił przewieźć do Australii 24 króliki. "Kilka królików - powiedział - wyrządzi niewielkie szkody, a może będzie powiewem ojczystych stron i może stworzy przy tym trochę okazji do polowania." (str. 78) I później BANG! królicza plaga szacowana na 10 miliardów sztuk oraz wymieranie roślinności, w tym rzadkich gatunków.

A tak serio to moją z moich "ulubionych" historii została ta o siedemnastowiecznych władcach imprerium osmańskiego. Jeden gorszy od drugiego, jak nie szaleniec, to morderca lub erotoman - uwierzcie mi "Gra o tron" się przy niej chowa i aż trudno w nią uwierzyć. Gdyby była fikcją uznałabym, że autora już zanadto poniosła fantazja, więc jeśli chociaż część jest prawdą, to jestem zszokowana.

Ponieważ postanowiłam sobie, że wspomnę Wam o trzech przykładach z książki to hmm... może warto powiedzieć o Thomasie Midgleyu, którego zabił jego własny wynalazek? Był sparaliżowany od pasa w dół i próbował opracować mechanizm, który pomagałby mu przy siadaniu - niestety znaleziono go uduszonego przez linki tej machinerii w jego własnym łóżku. Śmierć na miarę nagrody Darwina, ale... to nie wszystko. Otóż Thomas przyczynił się do wynalezienia benzyny ołowiowej, a kierowały nim wyłącznie pobudki finansowe. W konsekwencji, jako że ołów jest silną trucizną, jego działania przyczyniły się do zatrucia milionów osób oraz wzrostu poziomu przestępczości przez dziesiątki lat, tylko dlatego, że Midgley chiał zarobić 3 centy więcej na galonie... Włos się jeży na głowie.

Książka Phillipsa zdecydowanie umiliła mi wakacyjny czas. Czytałam ją nawet fragmentami na głos mojemu chłopakowi, kiedy wylegiwaliśmy się na plaży i przy okazji spaliłam sobie plecy :P

Ot, taki zbiór ciekawostek, który może zainspirować do pogłębienia interesujących nas tematów :)

kronikachomika.blogspot.com

miętam dokładnie moment kupowania tej książki. Wpadłam jak szalona do znanej sieci księgarni, żeby kupić kartkę urodzinową dla koleżanki i uwierzcie kupienie tej kartki zabrało mi 10 razy tyle czasu, co zakupienie tej książki. Typowe jak dla mnie :P

Leżała przy kasie i akurat była w promocji (-50%), dlatego Pani, która mnie obsługiwała nie musiała mnie długo namawiać....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Rumo..." nie jest pierwszym moim spotkaniem z niemieckim autorem Walterem Moersem (czy aby na pewno tak to się odmienia?), ale wcześniejszą książkę bałam się dla Was zrecenzować. Tak, przyznaję się bez bicia, że kiedy lektura przewyższa moje oczekiwania albo nie daj Boże jest książką z kanonu klasyki, o której chyba już napisano wszystko, co tylko można napisać wtedy ogarnia mnie przerażenie, a klawiatura komputera wręcz parzy. Bo przecież nie da się oddać słowami tej mieszaniny euforii i smutku, której doświadcza czytelnik po skończeniu lektury, która zabrała go w tak niezwykłą i ekscytującą podróż. I jeszcze została napisana TAKIM językiem! I na temat, której pisało już tylu krytyków!

Dobra, kończę już ten bełkot mając nadzieję, że łapiecie o co mi biega, bo "Rumo..." jest jedną z takich książek. Nie wiem co Walter bierze jak pisze i raczej nie chciałabym tego próbować, ale niech nie przestaje, bo jest geniuszem. Druga książka i drugi zachwyt: nad literackim kunsztem (to słowotwórstwo i te opisy!) oraz wyobraźnią (cóż za niesamowity świat i jego bohaterowie!) autora, którego pokochałam. Tego wręcz nie da się opisać, tego trzeba spróbować! Ale żeby nie zostawiać Was tak zupełnie z niczym postaram się w krótkich słowach nakreślić Wam fabułę.

Nadświat i Podświat, to dwa miejsca, w których rozgrywa się akcja w magicznej Camonii, a Rumo to Wolperting, czyli nieumiejący z natury pływać pies (jak na prawdziwego Wolpertinga przystało), ale za to najznamienitszy wojownik. Śledzimy jego losy od maleńkości, kiedy to został uprowadzony przez okrutne Cyklopy mieszkające na Czarcich Skałach po jego heroiczną wyprawę ratunkową do Hellu - najmroczniejszego miasta Podświata, gdzie udał się z odsieczą swej ukochanej Rali. Na swojej drodze spotkał szereg istot: zarówno tych, które chciały go zabić, jak i tych, które niosły mu pomoc, ale chyba najbardziej niezwykły to jest ten cały stworzony przez autora świat i jego magiczne, a czasem wręcz makabryczne opisy.

Polecam z całego mojego chomiczego serducha <3

kronikachomik.blogspot.com

"Rumo..." nie jest pierwszym moim spotkaniem z niemieckim autorem Walterem Moersem (czy aby na pewno tak to się odmienia?), ale wcześniejszą książkę bałam się dla Was zrecenzować. Tak, przyznaję się bez bicia, że kiedy lektura przewyższa moje oczekiwania albo nie daj Boże jest książką z kanonu klasyki, o której chyba już napisano wszystko, co tylko można napisać wtedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tyle pochwał i nagród, a ja niestety się z tą książką męczyłam. Czytałam ją straaaasznie długo i za każdym razem brałam ją do ręki bardziej z poczucia obowiązku, niż czystej przyjemności. Chociaż nie przeczę, że byłam ciekawa spotkania głównych bohaterów i [uwaga spojler!] byłam zawiedziona, że nastąpiło tak późno i było tak krótkie. Opis wzbudza duże nadzieje co do losów tej dwójki, a tu takie zaskoczenie, bo tak naprawdę, to dwie zupełnie niezależne historie.


Zresztą cała książka to taki zbiór opowieści. Podzielona na krótkie rozdziały (jeden z powodów, które dawały i wymówkę, by tak często ją odkładać) nieustannie zmieniająca ramy czasowe.... Zanim zdążymy wejść w jakąś historię już mamy zajawkę następnej, po chwili przeskakujemy kilka lat wprzód, zaraz wstecz. Oczopląs mózgowy - taki neologizm ćmi mi się w głowie, gdy sobie przypomnę jak wyglądała moja lektura "Światła..."


I niby to wszystko ciekawe, ale jednak trudne. Wszak wojna to trudny temat, ale ta historia nie porywa, jest wręcz fizycznie trudna w odbiorze, chłodna, zdystansowana, metodyczna. Ma to swój urok, ale raczej nie zapada w pamięci, a już na pewno nie jest formą przekazu, która do mnie trafia. Taki smutek z niej bije i poczucie bezsilności.


Tak smęcę i smęcę przez trzy akapity, ale przecież nie mogę powiedzieć, że jest to książka zła i niewarta przeczytania. Ile gałek, które się na nią rzucą tyle opinii - prawda stara jak świat, ale obiektywnie nie jest to proza płytka i banalna. Ma w sobie pewien wyrafinowany szyk i na pewno znajdzie swoich zwolenników. I z tą myślą Was chyba zostawię.

Tyle pochwał i nagród, a ja niestety się z tą książką męczyłam. Czytałam ją straaaasznie długo i za każdym razem brałam ją do ręki bardziej z poczucia obowiązku, niż czystej przyjemności. Chociaż nie przeczę, że byłam ciekawa spotkania głównych bohaterów i [uwaga spojler!] byłam zawiedziona, że nastąpiło tak późno i było tak krótkie. Opis wzbudza duże nadzieje co do losów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie dotarłam nigdy do opowiadań o Jamesie Bondzie stąd też nazwisko autora kompletnie nic mi nie mówiło, ale już sam fakt, że umysł, który wymyślił postać najsłynniejszego agenta na świcie napisał opowiadanie dla dzieci, przykuł moją uwagę.

"Bang bang..." jest niejako spisaną "bajką na dobranoc", którą autor opowiadał swojemu synowi. Za inspirację posłużył mu jego własny samochód z końca lat dwudziestych, a także legendarna wyścigówka z silnikiem lotniczym znana jako Chitty Bang Bang.

Głównym bohaterem tej wystrzałowej historii jest szalony wynalazca, były Komandor Marynarki Wojennej o oryginalnym imieniu Caractacus Pott wraz z rodziną: małżonką Mimsie Pott oraz uroczymi bliźniętami noszących imiona: Jeremy i Jemina.

Po spektakularnym sukcesie gwiżdżących cukierków nasza urocza rodzinka postanawia nabyć auto, by móc spełnić swoje marzenia o podróżach. Wybór pada na mający już za sobą lata świetności stary samochód wyścigowy znaleziony w garażu sławnego niegdyś kierowcy rajdowego. Po kilkumiesięcznym procesie renowacji auto jest już gotowe do użytku i wtedy okazuje się, że nie jest to tylko zwykły samochód o czym nasi bohaterowie przekonają się już podczas pierwszej podróży...

Historia Bang Bang, bo takie imię rodzinka nadała swojej wystrzałowej wyścigówce, to bardzo przyjemna w odbiorze lektura, która na pewno zaciekawi niejednego dzieciaka. Książka jest napisana przystępnym językiem, solidnie wydana i zawiera ilustracje. Idealna lektura na dobranoc :)

To teraz czas na Jamesa Bonda!

kronikachomika.blogspot.com

Nie dotarłam nigdy do opowiadań o Jamesie Bondzie stąd też nazwisko autora kompletnie nic mi nie mówiło, ale już sam fakt, że umysł, który wymyślił postać najsłynniejszego agenta na świcie napisał opowiadanie dla dzieci, przykuł moją uwagę.

"Bang bang..." jest niejako spisaną "bajką na dobranoc", którą autor opowiadał swojemu synowi. Za inspirację posłużył mu jego własny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudne światło, trudna powieść i trudna recenzja. Czas jaki poświęciłam na jej przeczytanie nie był niestety proporcjonalny do jej objętości. Zmagałam się z nią, podobnie jak główny bohater zmagał się ze swoim życiem i niestety, ale strasznie mnie to nużyło.

A główny bohater to malarz imieniem David, który wspomina swoje życie i kreśli portret osób, które utracił - syna Jacobo i żony Sary. Każde z nich odeszło na swój sposób w dramatycznych okolicznościach i odcisnęło piętno na życiu mężczyzny. Książka została podzielona na krótkie rozdziały umieszczone w różnych planach czasowych, w taki sposób że wspomnienia Davida przeplatają się ukazując kilka światów: ten, w których choroba toczyła jego syna, ale miał go jeszcze dla siebie, podobnie jak żonę; ten, w którym mogli się jeszcze cieszyć życiem z Sarą, mimo że ich dziecka nie było już na świecie oraz ten, w którym został sam - trochę osierocony, chociaż jego pozostałe dzieci miały się całkiem dobrze.

Akcja jest niespieszna i raczej sunie, niż mknie. Życie też jest zwyczajne, a raczej zwyczajno-niezwyczajne, chociaż może to kwestia życiowych pór roku na jakich skupił się autor, a mianowicie jesieni i zimy. Na pewno wiosna i lato kręciły się szybciej na karuzeli życia Davida, lecz chociaż zapewne bardziej żwawe i kolorowe, nie niosły ze sobą tak głębokich refleksji. Smutek, żałoba, przemijanie - każdego z nas to czeka, ale też zaduma i docenianie życia.

"Trudne światło" było dla mnie dość trudną lekturą i tak samo trudno jest mi ją zarekomendować, co odradzić.

kronikachomika.blogspot.com

Trudne światło, trudna powieść i trudna recenzja. Czas jaki poświęciłam na jej przeczytanie nie był niestety proporcjonalny do jej objętości. Zmagałam się z nią, podobnie jak główny bohater zmagał się ze swoim życiem i niestety, ale strasznie mnie to nużyło.

A główny bohater to malarz imieniem David, który wspomina swoje życie i kreśli portret osób, które utracił - syna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam ograniczone zaufanie do kryminałów. Chociaż nie, źle to ujęłam. Lubię je od czasu są do czasu, bo są doskonałą odskocznią od rzeczywistości, jednak bardzo szybko później o nich zapominam i nigdy drugi raz bym do książki z tego gatunku nie wróciła. Chyba bardziej lubię thrillery psychologiczne. Książki, w których najważniejszym punktem nie jest rozwiązanie zagadki morderstwa/zniknięcie/intrygi, ale wniknięcie w motywy bohaterów i ich emocje. A już najbardziej lubię czytać o codziennym życiu (tak w ogóle i w szczególe), stąd chyba trochę nieświadomie przyciągnął mnie popularny ostatnio gatunek domestic noir, który w kręgu swoich zainteresowań skupia to co dzieje się w najbliższym otoczeniu bohatera/bohaterki. Rodzinne tajemnice, sekrety sąsiadów, podwójne oblicza – te pokazywane na zewnątrz i te ujawniane za zamkniętymi drzwiami.

Właśnie „Za zamkniętymi drzwiami”, to tytuł który szczególnie mnie zaabsorbował w okresie świątecznym, kiedy to właśnie człowiek z reguły poświęca więcej czasu swojej rodzinie. Głównymi bohaterami powieści jest Grace i Jack Angel. Z pozoru idealne małżeństwo, on wzięty prawnik broniący maltretowanych kobiet, ona wzorowa Pani domu, której czas upływa na doglądaniu ogrody i organizowaniu wystawnych przyjęć dla przyjaciół męża. Czy jednak na pewno wszystko jest takie idealne?

Oczywiście, że nie i chodzi tu niestety o coś więcej, niż tylko przeciętnie nieidealne życie jednej z wielu angielskich par ;)

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą książką. W tym przypadku bardzo podobało mi się, że historię poznajemy tylko z perspektywy głównej bohaterki. Dzięki temu książka ma bardziej emocjonalny rys i pozwala nam się utożsamić z sytuacją, w której kobieta się znalazła. Jack na początku ich znajomości był niezwykle czarujący i ich spotkanie to idealna historia o miłości od pierwszego wejrzenia, którą lubią się szczycić podczas wieczornych kolacji ze znajomymi jej męża. Bo przecież ona nie ma żadnych znajomych, nie ma nawet własnego telefonu, czy mailowego adresu... Ale jakie to ma znaczenie w porównaniu z wielkodusznością tego bosko przystojnego prawnika, który niesamowicie cieszy się, że już niedługo w ich idealnym domu zamieszka młodsza siostra Grace, Millie. Jeszcze tego nie wiecie, ale pozwolę sobie Wam zdradzić, że Millie mieszka w szkole z internatem, niestety niedługo będzie się musiała z niej wyprowadzić, ponieważ skończy 18 lat. Aha – Millie ma zepół Downa.

Cała książka podzielona została na rozdziały z kategorii „Kiedyś” i „Teraz”, dzięki czemu poznajemy losy naszej idealnej pary od samego początku ich znajomości, jak i z zapartym tchem śledzimy bieżące wydarzenia. Z początku zaczęłam jej słuchać jako audiobooka, ale kompletnie nie spełnił on moich oczekiwań, dlatego szybko przeskoczyłam do tradycyjnej wersji i wprost nie mogłam się od niej oderwać. Myślę, że powinna się ona spodobać nie tylko miłośnikom gatunku i jednocześnie idealnie nadaje się na scenariusz filmu. Jestem wyjątkowo zadowolona, że po nią sięgnęłam i stawiam ją zdecydowanie wyżej od przeczytanej niedawno „Ona to wie” ;)

Mam ograniczone zaufanie do kryminałów. Chociaż nie, źle to ujęłam. Lubię je od czasu są do czasu, bo są doskonałą odskocznią od rzeczywistości, jednak bardzo szybko później o nich zapominam i nigdy drugi raz bym do książki z tego gatunku nie wróciła. Chyba bardziej lubię thrillery psychologiczne. Książki, w których najważniejszym punktem nie jest rozwiązanie zagadki...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiecie czym jest gawra? To miejsce, które niedźwiedzie wybierają na swój "apartament" na zimę. Tam właśnie przesypiają najmroźniejsze miesiące z dala od ludzi. I z takiej właśnie gawry wygrzebały się trzy niedźwiedzie: Kuba, Benio i ich mama.

Cała trójka żyje w lesie. Mama uczy swoje młode jak wspinać się na drzewa i zdobywać jedzenie. Wkrótce do wesołej gromadki dołącza osierocony lis Staszek, którego niedźwiedzie uratowały z rąk kłusowników i wiewiórka Wióra - mała ruda złośnica, która towarzyszy naszym bohaterom podczas ich leśnych eskapad. A przygód nie brakuje, bo przecież wyjadanie ludzkiego jedzenia ze śmietników wcale nie jest bezpiecznym zajęciem, podobnie jak skakanie po dachach aut.

Książka inspirowana jest prawdziwymi historiami o niedźwiedziach, przeplatana ciekawostkami i pięknymi ilustracjami. Ukazuje ich życie zarówno na wolności, jak i w zoo. Traktuje o zwyczajach tych zwierząt, ich diecie, a także zagrożeniach, zarówno tych jakie mogą stwarzać, jak i tych, których mogą doświadczyć.

Chwaliłam już wiele książek dla dzieci za ich wydanie: oprawę, ilustracje... I wiecie co Wam powiem? Mam wrażenie, że naprawdę wiele chwaliłam na wyrost, bo bledną, przy "Kubie Niedźwiedziu" i to dosłownie.

Dawno nie miałam takiej przyjemności z samego trzymania książki w ręce, bo nawet okładka jest tak przyjemna w dotyku, że człowiek ma się ochotę do niej przytulić. Ilustracji autorstwa Anny Łazowskiej (Pani Aniu, świetna robota!) jest naprawdę sporo, a papier na którym została wydrukowana książka jest gruby i dobrej jakości.

Książka jeśli chodzi o treść jest ciekawa, aczkolwiek nie porywająca. Jeśli jednak miałabym jakieś dziecko zachęcić do czytania, to zdecydowanie przy pomocy takiej pozycji! Jest czym nacieszyć oko i umysł ze względu na liczne informacje o prawdziwym niedźwiedzim życiu ;)

https://kronikachomika.blogspot.com/2018/03/kuba-niedzwiedz-opowiesci-z-gawry.html

Wiecie czym jest gawra? To miejsce, które niedźwiedzie wybierają na swój "apartament" na zimę. Tam właśnie przesypiają najmroźniejsze miesiące z dala od ludzi. I z takiej właśnie gawry wygrzebały się trzy niedźwiedzie: Kuba, Benio i ich mama.

Cała trójka żyje w lesie. Mama uczy swoje młode jak wspinać się na drzewa i zdobywać jedzenie. Wkrótce do wesołej gromadki dołącza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak się broniłam, tak nie chciałam. Mówiłam nie, bo nie. Bo przecież czytano to mi w dzieciństwie, więc dziwne by było, gdyby czytano mi teraz. Ja sama już przecież potrafię i chcę. Tak się wlepiać w te literki, smakować je i połykać. Czasem pojedynczo, a czasem cały zdaniami... A tu masz. Się wziął i przytrafił. Audiobook jeden. Na początku trochę niechciany i jak ten przysłowiowy jeż, do którego się podchodzi. A tu trzeba było słuchać. I to o czym!

Czarna. Jest okładka i miejscowość, w której mieszka: lokalny biznesman Jeremi z żoną Beatą i trójką dzieci, a także ceniona nauczycielka Maria z matką Heleną. Czarne są tu charaktery i czarne są dusze. Czarna jest miłość i czarna jest zbrodnia. Czarny jest nawet głos Edyty Olszówki, która mi czytała. Mieszkańcy Czarnej też są brudni - małomiasteczkową codziennością, która ich otacza. Oni wszystko o wszystkich wiedzą, plotkują i inwigilują. A tutaj jest romans. Tak moi drodzy - Maria i Jeremi. Jaka woda na młyn. I w gruncie rzeczy tragedia dla bohaterów.

Taki smutek emanuje z tej książki i taki brak szczęścia, że aż to człowieka przeszywa na wskroś. Królują tu pozory i ważne jest to, co ludzie mówią - jak to w mniejszych miejscowościach (stereotyp). Są tu też toksyczne relacje. Żona, dla której najwyższą wartością jest urodzenie mężowi syna i wścibska matka, która za wszelką cenę chce kontrolować swoją dorosłą córkę. A wszystko to po raz pierwszy zasłyszane, a nie przeczytane i trochę mi dziwnie z tym, bo zdecydowanie jestem typem wzrokowca.

A jest w tej książce co doceniać, ponieważ spodobał mi się styl autora i pewna surowość w przedstawieniu bohaterów, i to że nie trzyma on żadnej ze stron. Każdy tu jest jaki jest, obnażony w świetle dziennym i wystawiony na widok publiczny. Taki do obejrzenia sobie ze wszech stron, taki jaki jest. I to mi się spodobało, dlatego chciałabym to również zobaczyć, a nie tylko o tym usłyszeć. Chociaż muszę powiedzieć, że zaskoczyło mnie z jaką dbałością o szczegóły został ten audiobook nagrany. Na sali porodowej słychać płacz dziecka, a u wybrzeży Grecji plażowy gwar. Robi to wrażenie.

Nie spodziewałam się tak depresyjnej w gruncie rzeczy historii, ale mimo wszystko mam ochotę na więcej, bo Kuczok jest naprawdę dobrym obserwatorem.

https://kronikachomika.blogspot.com/

Tak się broniłam, tak nie chciałam. Mówiłam nie, bo nie. Bo przecież czytano to mi w dzieciństwie, więc dziwne by było, gdyby czytano mi teraz. Ja sama już przecież potrafię i chcę. Tak się wlepiać w te literki, smakować je i połykać. Czasem pojedynczo, a czasem cały zdaniami... A tu masz. Się wziął i przytrafił. Audiobook jeden. Na początku trochę niechciany i jak ten...

więcej Pokaż mimo to