-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
Co wyróżnia „Supernormalsów” spośród innych tego typu pozycji? Mnie ujęła wielka kultura i empatia autorki. Wyważenie, uważność i ogromne poszanowanie drugiego człowieka wręcz biją z każdej karty książki. Jak rzetelnie i fachowo można opisać trudne doświadczenia, wykazując się zrozumieniem i troską, nie popadając jednocześnie w nadmierną ckliwość i patos. Bo Meg Jay podejmuje tematy bardzo dotkliwe, pisze o traumach, doświadczeniach przemocy, molestowania, opuszczenia, uzależnień. A podmiotem tych doświadczeń są... dzieci. A zatem waga tematu jest przeogromna. I po lekturze mogłabym się czuć przytłoczona i dotkliwie poobijana. Jednak tak nie jest. Bardzo poruszyła mnie tematyka, ale jednocześnie poczułam się wzmocniona i jakby mądrzejsza. Mam wiele tematów do przemyśleń, wiele „dokonałam” odkryć, a tematyka badań psychologicznych opisanych w książce przyprawiła mnie o zawrót głowy. Nie miała pojęcia jak tego wiele.
Czy czuję się Supernormalsem? Nie, ale pewną satysfakcję sprawia mi, że mogę tak o sobie powiedzieć.
Co wyróżnia „Supernormalsów” spośród innych tego typu pozycji? Mnie ujęła wielka kultura i empatia autorki. Wyważenie, uważność i ogromne poszanowanie drugiego człowieka wręcz biją z każdej karty książki. Jak rzetelnie i fachowo można opisać trudne doświadczenia, wykazując się zrozumieniem i troską, nie popadając jednocześnie w nadmierną ckliwość i patos. Bo Meg Jay...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie policzę razów gdy zamiast wyrazić swoje rzeczywiste emocje wolałam je ukryć. Gdy zamiast powiedzieć co rzeczywiście czuję, mówiłam to co moim zdaniem chcieli usłyszeć moi rozmówcy. Nie stanęłam obok siebie, nie popatrzyłam wgłąb swojej duszy, nie wyszeptalam: "Heĵ, widzę Cie". Strach był zbyt silny. Obawa przed zdemaskowaniem, przed oceną, przed odrzuceniem. Nie jestem zła na siebie ale szkoda mi tych chwil, które umarły utrwalając mnie jedynie jako odbicie w strumieniu. Nie mogę się na tym oprzeć. To miraż. A Ci ludzie, ważni, mniej znaczący, kompletnie mi obojętni, czy uwierzyli w oszustwo?
Czytając "Cień eunucha" co jakiś czas powracało do mnie wrażenie, że umyka mi sedno. Więc sprezalam się, skupiałam uwagę i z większą dokładnością przyglądałam się zdaniom. Jednak odczucie, że coś przegapiam nie ustępowało. Nie pomagały też pocięta akcja powieści, ciągła zmiana narratora oraz czasu z bieżącego na przeszłość. I wreszcie eureka! To jest to znane mi uczucie uciekania przed sobą samą. Nie mogłam ujrzeć prawdy bo wszystkowiedzący autor oszczędzał jej nawet swojemu bohaterowi.
Nie policzę razów gdy zamiast wyrazić swoje rzeczywiste emocje wolałam je ukryć. Gdy zamiast powiedzieć co rzeczywiście czuję, mówiłam to co moim zdaniem chcieli usłyszeć moi rozmówcy. Nie stanęłam obok siebie, nie popatrzyłam wgłąb swojej duszy, nie wyszeptalam: "Heĵ, widzę Cie". Strach był zbyt silny. Obawa przed zdemaskowaniem, przed oceną, przed odrzuceniem. Nie jestem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moje fascynacje. Najpierw zawsze jest ten pierwszy raz, Kidy coś zobaczę, usłyszę, przeczytam. I czuje wielka ekscytacje, urzeczenie, oczarowanie. I nie wiem jak mogłam do tej pory żyć bez tego dojmujacego odurzenia, i nie wyobrażam sobie dalszej egzystencj bez tego uczucia, bez podniety, fascynacji. I pławię się w tym, nakręcam, odurzam. Szukam więcej, poznaję, snuję plany, marzę. Fascynacja osiąga apogeum. Jeszcze podsycam jej ogień, próbuję podtrzymać poziom ekscytacji i zainteresowania, ale poziom emocji opada, czas robi swoje, nieubłaganie rozcieńcza atencje.
Jak było z Marlene Dietrich? W sumie nie pamiętam początku, nie pamiętam wielkiego zachwytu. Ona była od zawsze, myślałam o niej jak o ikonie, wielkiej gwieździe, pięknej aktorce, kobiecie - wampie uwodzacej wszystkich, niezależnie od płci. Ale czy w mojej ocenie zasłużyła na te opinie czy też bezwiednie przejęłam je od innych? Pamiętam "Szanghaj Ekspres", cudowne zdjęcia i piękne cienie na twarzy Dietrich. Potem szukałam tego wrażenia w innych jej filmach, jednak bezskutecznie. Nie cenię jej także jako aktorki, nie pociąga mnie jej gra. A jej piosenki? Żadnej nie mogę sobie przypomnieć. Ale pomimo wszystko nadal myślę o niej jak o Wielkiej Marlene.
Kiedyś już czytałam jej biografię, jednak była tak powierzchowna i lakoniczną, że wywołała we mnie niesmak. Postanowiłam, że kiedyś jeszcze wrócę do tematu. I wróciłam. Tym razem książkę napisała jej córka, Maria Riva. I nie mogę powiedzieć aby była powierzchowna albo lakoniczna, co to, to nie. Pokazuje Marlene jako człowieka - kobietę, córkę, matkę, żonę, kochankę, aktorkę, piosenkarkę. Jest to z jednej strony obraz bardzo naturalistyczny i odarty z ozdobników a z drugiej przepełniony ogromnym uczuciem, pełen fascynacji i bezbrzeżnej wyrozumiałości. Jedna z najlepszych biografii jakie czytałam
Moje fascynacje. Najpierw zawsze jest ten pierwszy raz, Kidy coś zobaczę, usłyszę, przeczytam. I czuje wielka ekscytacje, urzeczenie, oczarowanie. I nie wiem jak mogłam do tej pory żyć bez tego dojmujacego odurzenia, i nie wyobrażam sobie dalszej egzystencj bez tego uczucia, bez podniety, fascynacji. I pławię się w tym, nakręcam, odurzam. Szukam więcej, poznaję, snuję...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Lato, gdy mama miała zielone oczy”. Tak zielone jak kłamstwo, jak suknia wróżki, jak zapomnienie. Jak absynt i sen po nim. A słoneczniki pachniały słońcem. Słońce znikało za latem. Rzepak rzepaczył rzepakową nutą. Maki przeganiały rower. Rozmazana czerwień studzona żółcią. Rozpędzona cisza, cisza po horyzont, po bzyczenie pszczół, po skowyt duszy, po zanikanie. Ślimacza uczta, bachanalia i rozpasanie. A przyjaźń utrwalona sokiem, lep przywiązania, smak zależności. I próżnia. I mauzoleum. I diariusz miłości.
To niepozorna książka, rozmiar kieszonkowy, liczba stron na jeden wieczór. A czytałam ją całe wieki. I całe wieki była ze mną. I teraz myślę o niej i zawieszam się. Bo nie potrafię krótko o niej opowiadać. Bo potrzeba mi całych godzin, całych chwil, całych teraz. Chcę ją streścić a zapadam się w emocji, i nie potrafię z niej prosto wyjść. Więc w zgodzie z sobą podążam za odczuciem, odmalowuję pejzaże, chwytam skojarzenia. To jeszcze nie to, ale właściwy kierunek. Dobre i to.
„Lato, gdy mama miała zielone oczy”. Tak zielone jak kłamstwo, jak suknia wróżki, jak zapomnienie. Jak absynt i sen po nim. A słoneczniki pachniały słońcem. Słońce znikało za latem. Rzepak rzepaczył rzepakową nutą. Maki przeganiały rower. Rozmazana czerwień studzona żółcią. Rozpędzona cisza, cisza po horyzont, po bzyczenie pszczół, po skowyt duszy, po zanikanie. Ślimacza...
więcej Pokaż mimo to