-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2017-04-13
2017-03-27
2017-02-03
Książkę każdy ma prawo napisać.
Nie oznacza to jednak, że każdy powinien.
Przystępując do czytania „Paragrafu 22” nie miałem wielkich oczekiwań – no może po za tym, że liczyłem na dobrą (pod w ogóle jakimkolwiek względem) książkę. Nie musi być wybitna, autor też nie musi być mistrzem pióra – ale nie to będzie dobrze spędzony czas...
W końcu opinia o książce jako pozycji antywojennej, pokazującej absurd konfliktu zbrojnego nie wzięła się przecież znikąd.
Lektura tej książki jasno pokazuje, że powyższe zdecydowanie na swoją reputację zasługuje – ale do siebie dokłada również bardzo poważne zastrzeżenia.
Bo tak, z całą pewnością jest i antywojenna jak i absurdalna – ale zupełnie nic nie sprawia, że jest warta przeczytania. Jedyne co by ją mogło uratować to oddanie jej w ręce kogoś, kto umiałby pisać – no ale jak coś takiego powiedzieć biednemu, pokrzywdzonemu przez nazistów weteranowi, który ryzykował życie dla dobra chłopaków…
Przystępując do pisania książki Joseph Heller z całą pewnością miał pomysł na to co chce napisać. Co ma być w niej zawarte i dlaczego. Nie oznacza to jednak wcale, że miał pomysł na samą książkę – ani też niestety, że sam umie pisać…
„Paragraf 22” to klasyczny przykład porywania się z motyką na słońce. Podstawowy problem polega na tym, że ta pozycja jest rażąco za długa w stosunku do treści jaką miał do przekazania jej autor. Już mniej więcej jednej trzeciej widać, że skończyły mu się wszystkie pomysły na tworzenie historii i na nią samą. Chociaż szczerze mówiąc ciężko powiedzieć, że coś takiego w tej książce istnieje. Owszem, są w niej przedstawione pewne zdarzenia, powtarzają się również występujące w niej postacie – ale to wcale nie znaczy, że tworzą one ciąg wydarzeń, które można by właśnie nazwać historią. Funkcjonują one nie tworząc jednak spójnej całości i nie wywierając na siebie większego wpływu. Przerywając lekturę w dowolnym momencie nie traci się zupełnie nic ze znajomości fabuły.
Podobne problemy dotyczą postaci, które jakoby autor zdecydował się w książce umieścić. Owszem, występuje w niej całkiem niezła gromadka – ale bardzo ciężko dostrzec między nimi jakiekolwiek różnice. Za każdym razem na samym początku zostaje przedstawiona ich charakterystyka, z czasem jednak nie są one w żaden sposób rozwijane i też nie można się o nich niczego nowego dowiedzieć. Być może dałoby się to jeszcze wytrzymać, gdyby Heller zdecydował się na jakąkolwiek różnorodność w kwestii przedstawianych postaw i siłą rzeczy skoncentrował się na różnych cechach swoich bohaterów. Zamiast tego wszystkie są tępe, ograniczone i nienawidzą się nawzajem.
Powyższe kwestie sprawiają, że czytanie „Paragrafu 22” jest niezwykłą mordęgą.
Autor nie dysponuje warsztatem pisarskim, dzięki któremu udało by się tą książkę uratować. Opiera się na dosłownie kilku schematach co sprawia, że całość bardzo szybko staje się powtarzalna i nurząca. Uparł się przedstawić wspomniany wcześniej absurdalności działań wojennych od zaplecza, nie miał jednak żadnego pomysłu na cokolwiek więcej. Nie jestem pewien czy to wystarczający powód do „napisania książki”.
Szczególnie razi to w porównaniu z innymi tytułami wojennymi. Heller twierdzi w komentarzu autora iż wzorował się na „Szwejku”. W żadnym, ale to absolutnie żadnym stopniu się do niego nie zbliżył. „Król szczurów” również jest lepszy pod każdym względem. O „Na zachodzie bez zmian” to wręcz wstyd pisać przy takiej grafomanii.
Mam bardzo silne podejrzenia, że jest to przykład sztucznie wypromowanej książki, którą wybrano do bycia „absurdalną i antywojenną” z tego zasadniczego powodu, że została napisana przez amerykańskiego autora – co mogło być zaletą dla właśnie amerykańskiego odbiorcy. Nie ma ona jednak żadnych własnych zasług i jeżeli naprawdę chce się przeczytać coś o tematyce wojennej, to lepiej sięgnąć po coś dobrego.
Książkę każdy ma prawo napisać.
Nie oznacza to jednak, że każdy powinien.
Przystępując do czytania „Paragrafu 22” nie miałem wielkich oczekiwań – no może po za tym, że liczyłem na dobrą (pod w ogóle jakimkolwiek względem) książkę. Nie musi być wybitna, autor też nie musi być mistrzem pióra – ale nie to będzie dobrze spędzony czas...
W końcu opinia o książce jako pozycji...
Jak poznać historię nieznaną?
Na przykład sięgnąć po książkę, która mówi o obcym nam kraju. Wtedy można poznać niezwykle frapujące opowieści…
Historia podboju dzikiego zachodu oraz mormonów to siłą rzeczy kwestie zupełnie w Polsce nieznane – i nie może być inaczej, skoro za najbardziej interesującą uważa się tą ojczystą.
Jon Krakauer w swej książce przybliża powstanie i rozwój wyznania mormońskiego od swych początków w młodych Stanach Zjednoczonych do czasów nam współczesnych. Pionierskiego podboju nowych ziem, do ukształtowanego już państwa świeckiego, gdzie każda organizacja jest zobowiązana do przestrzegania tego samego prawa.
Jakkolwiek całość jest napisana w sposób bardzo przystępny i interesujący a widać, że autor umie trzymać czytelnika w napięciu, to trochę ciężko nie odnieść mi wrażenia iż w pewnym stopniu gra na emocjach. Że nawet biorąc pod uwagę wszystkie opisywane akty przemocy i zbrodnie nimi nie epatuje. Nie znam historii podboju dzikiego zachodu, nie wiem jak to wyglądało, z grubsza jeszcze pamiętam „Imperium księżyca w pełni” – i dlatego szczerze mówiąc fakt iż książka przekazuje całe mnóstwo wiadomości ani trochę nie sprawia, że czuję się wiele mądrzejszy. Dlatego wolałbym się wstrzymać z oceną przedstawionej historii. I nie traktował jej całkowicie bezkrytycznie. Z tych powodów część historyczną traktuje bardziej jak fabularyzowaną beletrystykę, nie mam bowiem przekonania do tego, że przedstawiane wydarzenia były rzeczywiście wyjątkowe na tle sposobów w jakie ówczesne władze i koloniści respektowali prawo i zdobywali nowe ziemie. Tymi kwestiami książka się nie zajmuje i nie jest w stanie na nie odpowiedzieć.
Część współczesna z kolei to bardzo przyzwoite dziennikarstwo śledcze.
Nie jestem tylko pewien czy rzeczywiście w tym tytule potrzebne. Autor uznał, że będzie dobrze przybliżyć realia współczesnego fundamentalizmu w tej właśnie grupie – nie mogę jednak nie odnieść wrażenia, że o wiele lepszy opis tego zjawiska jest zasługą Jenny Miscavige w „Ofiarowanej”.
Pomimo przyjętych rozwiązań „Pod sztandarem Nieba” oczywiście warto przeczytać. Pod jednak tym zasadniczym warunkiem, że nie potraktuje się tej pozycji jako dzieła wyczerpującego jakikolwiek poruszany temat. Bo tego z całą pewnością nie robi.
Jak poznać historię nieznaną?
więcej Pokaż mimo toNa przykład sięgnąć po książkę, która mówi o obcym nam kraju. Wtedy można poznać niezwykle frapujące opowieści…
Historia podboju dzikiego zachodu oraz mormonów to siłą rzeczy kwestie zupełnie w Polsce nieznane – i nie może być inaczej, skoro za najbardziej interesującą uważa się tą ojczystą.
Jon Krakauer w swej książce przybliża powstanie i...