-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2016-12-08
2016-12-17
2016-12-18
2016-11-25
2016-11-19
2016-11-15
2016-10-02
Domowej produkcji naturalne kosmetyki lub też bardziej ogólnie 'ekologiczny' styl życia to tematyka coraz bardziej popularna, nie dziwi więc fakt, że część aktywistów przenosi swoje poglądy na papier. Autorka jest Amerykanką i przeciwniczką 'chemicznych' kosmetyków i właśnie te dwie cechy wydają mi się najbardziej definiować treść książki. Wspominam o narodowości, bo wyraźnie widać, że zawarte w poradniku przepisy wywodzą się z nieco innej niż polska tradycji wykonywania środków pielęgnacyjnych z ziół i składników ogólnodostępnych (czyt. nasze babcie i mamy kombinowały inaczej) i w znaczący sposób odbiegają też od większości receptur dostępnych na polskich blogach o tzw. 'samoróbkach'. Książka jest napisana w sposób przystępny i ma bardzo przejrzystą budowę, co dodatkowo uwypukla oszczędna, ale wysoce estetyczna szata graficzna. Wizualnie jest to naprawdę wzorowa robota i życzyłabym sobie więcej pozycji wydanych w formie tak bardzo współgrającej z treścią. Oprócz samych przepisów znajdziemy tu jeszcze podrozdziały traktujące o budowie i właściwościach skóry, włosów i paznokci (zwięzłe i w większości też rzeczowe), mini leksykon składników, a także opis akcesoriów do produkcji, przechowywania i stosowania produktów. Niestety, poza wyświechtanymi sloganami o 'powrocie do natury', 'kosmetyce holistycznej', 'współistnieniu z planetą Ziemią' oraz 'złej i uczulającej chemii' (btw, autorka zdaje się nie widzieć różnicy między alergią a podrażnieniem) doczekamy się tu bardzo niewielu rzetelnych argumentów za odrzuceniem składników, które autorka omija szerokim łukiem. Znajdziemy tu za to przepisy z zakazanym w formulacjach kosmetycznych w Europie boraksem, końskimi dawkami olejków eterycznych (alergicy i wrażliwcy, miejcie się na baczności), zamiast talku za to mamy absolutny hit porad z internetu - uszkadzającą płaszcz hydrolipidowy sodę oczyszczoną, którą możemy też przy okazji wybielić sobie klozet (liczoną na szklanki i zalecaną przez autorkę także w preparatach dla niemowląt). Wiele razy przewracałam podczas lektury oczami ze zdziwienia, iż osoba z rzekomo wieloletnim doświadczeniem w stosowaniu (nie tylko zresztą na sobie) kosmetyków określanych jako naturalne może mieć takie poglądy i tak ograniczoną wiedzę teoretyczną. Najwidoczniej Stephanie Tourles, która na skrzydełkach książki przedstawiana jest jako 'licencjonowana specjalistka kosmetyki holistycznej i certyfikowana aromaterapeutka' na tyle brzydzi się chemią, że nie przyjmuje do wiadomości obecności związków chemicznych i zasad, jakimi się chemia rządzi w każdej, nawet najbardziej 'naturalnej' substancji. Dla kogo zatem jest to pozycja? Moim zdaniem nie jest to najbardziej fortunny start dla osób, które nie posiadają żadnej teoretycznej podbudowy, a chciałyby rozpocząć swoją przygodę z samodzielnym wytwarzaniem kosmetyków. Nie dla alergików i nie dla wrażliwców szukających remedium na swoje skórne i włosowe problemy (chyba że dokładnie wiedzą, co jest im w stanie zaszkodzić). Najbardziej poleciłabym książkę miłośnikom zielarstwa i preparatów ziołowych, którzy niejeden już kosmetyk wykonali, są krytyczni i szukają jedynie nowych inspiracji. Bo innym osobom jednak trochę strach.
Domowej produkcji naturalne kosmetyki lub też bardziej ogólnie 'ekologiczny' styl życia to tematyka coraz bardziej popularna, nie dziwi więc fakt, że część aktywistów przenosi swoje poglądy na papier. Autorka jest Amerykanką i przeciwniczką 'chemicznych' kosmetyków i właśnie te dwie cechy wydają mi się najbardziej definiować treść książki. Wspominam o narodowości, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-16
2016-08-22
2016-08-18
Spośród książek napisanych przez blogerki urodowe, ta zdecydowanie wyróżnia się na plus. Mnóstwo szczegółowych informacji i praktycznych wskazówek dla mniej i bardziej zaawansowanych. Opisy poszczególnych składników i ich pozyskiwania, technik wytwarzania kosmetyków i metod pielęgnacji. Dopracowane przepisy, każdy z charakterystyką otrzymanego produktu, poziomem trudności i czasem przygotowania. Pięknie wydana (na szczęście forma nie góruje nad treścią) i zręcznie napisana, co w przypadku podobnej tematyki szczególnie rzadkie. Całość uzupełniają refleksje autorki na temat jej pasji i podejścia do życia, nienachalnie wpisujące książkę w nurt slow life. Zabrakło mi nieco informacji o komedogenności i alergiczności co poniektórych składników, może wynika to ze stosunkowo mało problemowej cery autorki. Nie przekonały mnie też rozdziały o glinkach i pielęgnacji włosów, ale nie zmienia to tego, iż książka Klaudyny Hebdy nie ma póki co moim zdaniem na rynku polskim godnej konkurencji.
Spośród książek napisanych przez blogerki urodowe, ta zdecydowanie wyróżnia się na plus. Mnóstwo szczegółowych informacji i praktycznych wskazówek dla mniej i bardziej zaawansowanych. Opisy poszczególnych składników i ich pozyskiwania, technik wytwarzania kosmetyków i metod pielęgnacji. Dopracowane przepisy, każdy z charakterystyką otrzymanego produktu, poziomem trudności i...
więcej mniej Pokaż mimo toNieautorski przewodnik turystyczny po uniwersum Pieśni Lodu i Ognia. Pewnie, że skok na kasę, niemniej można było z tego wyjść z twarzą i zrobić prawdziwą radochę fanom, którzy obgryzają paznokcie w oczekiwaniu na chociażby oficjalną i pewną datę premiery Wichrów Zimy. Coś, co można by było postawić obok oficjalnego leksykonu i czym można by posiłkować się podczas czytania cyklu. Niestety, to, czego nie udało się zepsuć autorowi, skutecznie skiepściło tłumaczenie. Morze Dornijskie, Morze Dornów czy morze Dorne? Dzięki niefrasobliwemu duetowi tłumaczy możemy wybrać sobie ulubioną wersję tłumaczenia toponimu Sea of Dorne. Matka Góra czy Góra Matki? I jaki sens jest w polecaniu tego miejsca turystom, skoro kilka zdań wcześniej napisane jest, że wstęp mają tam tylko Dothrakowie? Ryzykując zjedzenie przez cieniokota ryzykujemy też, uwaga... stanie się najniższym ogniwem łańcucha pokarmowego. Porządny przekład prostuje w przypisach tego typu babole. Podobnych kwiatków jest sporo, recenzenci już o niektórych wspominali. Żadną miarą nie można za to winić tłumaczy za toporne aluzje co do fabuły i losów postaci, nijak pasujące do obranej przez autora formy przewodnika. Unikaj pikantnej szarańczy z Mereen, bo może być zatruta (owszem, była zatruta raz), który przewodnik turystyczny pokusiłby się w tym wypadku o podobną radę? Nie lepiej już było wspomnieć o konkretnym niesławnym incydencie w ramach tła historycznego, niż bawić się w takie pseudosubtelności? Za to Essos to wspaniałe miejsce do ukrycia się po zabójstwie własnego ojca, właśnie tak, cóż za lotne określenie charakterystyki tego kontynentu. Pół biedy, że trafiłam na ebooka w abonamencie Legimi, bo gdybym wydała na coś takiego konkretną kasę, czułabym się zrobiona w bambuko. Jedyny plus, w miarę nieźle opisana topografia (ale bez ani jednej mapy) i zabytki architektoniczne poszczególnych ziem. A tak, wstyd, no po prostu wstyd.
Nieautorski przewodnik turystyczny po uniwersum Pieśni Lodu i Ognia. Pewnie, że skok na kasę, niemniej można było z tego wyjść z twarzą i zrobić prawdziwą radochę fanom, którzy obgryzają paznokcie w oczekiwaniu na chociażby oficjalną i pewną datę premiery Wichrów Zimy. Coś, co można by było postawić obok oficjalnego leksykonu i czym można by posiłkować się podczas czytania...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-11
2016-06-20
Temat nieco zmarnowany. Ciekawy wybór bohaterek, sensowne konsultacje i w zasadzie tyle dobrego. Wyszło chaotycznie, z rzucaniem bohaterek po krajach i kontynentach bez słowa wyjaśnienia i nużącymi wtrąceniami faktograficznymi zaburzającymi formę. Miałam wrażenie, że autorka nie mogła się też zdecydować, czy chciała z bohaterkami empatyzować, czy też zależało jej bardziej na chłodnej relacji. Bała się je oceniać do tego stopnia, że nie zagłębiała się w ich psychikę i motywacje.
Temat nieco zmarnowany. Ciekawy wybór bohaterek, sensowne konsultacje i w zasadzie tyle dobrego. Wyszło chaotycznie, z rzucaniem bohaterek po krajach i kontynentach bez słowa wyjaśnienia i nużącymi wtrąceniami faktograficznymi zaburzającymi formę. Miałam wrażenie, że autorka nie mogła się też zdecydować, czy chciała z bohaterkami empatyzować, czy też zależało jej bardziej...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-18
2016-02-06
Wspaniała odtrutka na dobrą literaturę! Bałam się trochę, iż S@motność w sieci okaże się po prostu poprawnie napisanym lekkim czytadłem. Nic z tych rzeczy. Ma rację jeden z recenzentów 'Na fejsie...' - Wiśniewskiego czyta się niczym niezbyt mądre popisy na facebooku. I to daje radochę. Ilość intelektualnej pretensji w połączeniu z taniością literackich chwytów może wprawić w euforię. Czegoś takiego w polskiej literaturze wcześniej nie spotkałam. Chwilami wręcz trudno mi było uwierzyć, że autor tak naprawdę i na serio - jak na przykład wtedy, gdy Ona pokazuje w języku migowym 'kocham cię' (bodajże najbardziej żenujący fragment, pokazujący, do jakiego stopnia autor upaja się własnym tekstem). Dochodzi do tego jeszcze kompensacyjne przekonanie twórcy, iż wrażliwość na zranienie i wysokie IQ konstytuują piękne wnętrze... Bo tak ogólnie, fabułę podsumować można jako historię internetowej znajomości ponadprzeciętnego faceta (i jego fakultetów) z kobietą rozgarniętą na tyle, by się na tym darze niebios poznać. Oczywiście do czasu, gdyż nie każdy jest w stanie sięgać chmur. Do tego trzeba mieć Mądrość i Naukę po swojej stronie, albowiem, jak tłumaczy sam autor, chciał on 'pokazać, że można być bogatym, nie tylko jeżdżąc szybko samochodem przypominającym bolid, kopiąc piłkę lub pokazując brzuch w MTV'. Szkoda tylko, iż zapomniał, że szpan i tak pozostaje szpanem. I że kobieta może nie ulec neurotycznemu egocentrykowi z powodów innych niż bezrefleksyjne trwanie w przegniłym wzorcu matki-Polki.
Wspaniała odtrutka na dobrą literaturę! Bałam się trochę, iż S@motność w sieci okaże się po prostu poprawnie napisanym lekkim czytadłem. Nic z tych rzeczy. Ma rację jeden z recenzentów 'Na fejsie...' - Wiśniewskiego czyta się niczym niezbyt mądre popisy na facebooku. I to daje radochę. Ilość intelektualnej pretensji w połączeniu z taniością literackich chwytów może wprawić...
więcej mniej Pokaż mimo to
Naturalne oleje kosmetyczne nie zapychają, peelingi z soli i cukru nadają się do twarzy, regularne manualne oczyszczanie cery u kosmetyczki to dobry pomysł... Używając zepsutego kosmetyku domowej roboty ryzykujesz tylko(!) osłabienie jego działania. Te i inne perełki, w towarzystwie powtarzanych w kółko truizmów (pij dużo wody! dbaj o zdrową dietę! jesteś wspaniała!) znajdziemy w poradniku osoby udzielającej konsultacji w dziedzinie dbania o skórę i posiadającej własną markę kosmetyków. Wiedzy o składach, zadaniach poszczególnych preparatów kosmetycznych i rzetelnych wskazówek odnośnie pielęgnacji jest tu tak mało, że trudno nazwać to nawet przyspieszonym kursem wiedzy. Na plus dzienniczek obserwacji ciała, idea warta uwagi, ale i tak widziałam lepsze teksty na ten temat. Za darmo.
Naturalne oleje kosmetyczne nie zapychają, peelingi z soli i cukru nadają się do twarzy, regularne manualne oczyszczanie cery u kosmetyczki to dobry pomysł... Używając zepsutego kosmetyku domowej roboty ryzykujesz tylko(!) osłabienie jego działania. Te i inne perełki, w towarzystwie powtarzanych w kółko truizmów (pij dużo wody! dbaj o zdrową dietę! jesteś wspaniała!)...
więcej Pokaż mimo to