-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński4
Biblioteczka
2020-04-26
2019-08-27
Czytacie ?
To znaczy, że żyjecie.
Nie wszyscy takie mają szczęście.
Bowiem życie jest wspaniałe, ale bywa też okrutne.
I to na samym początku, zaczątku, zaraniu, zalążku.....
Malusie aniołki wciąż do boskiego trafiają żłobka.
I nie jest to ich wybór.
To decyzja, która zapada niezależnie od nich.
A Bogiem, który desygnuje do życia bądź śmierci jest....ich własna mama.
Mama Bóg, nim Bogiem została, miała wybór. Miała ROZUM. Miała wolną wolę.
Mama Bóg, nim Bogiem się stała, wszystkie decyzyjne atrybuty posiadała.
I nie mam tu na myśli kobiet potwornie skrzywdzonych, ponieważ one wyboru nie miały.
Myślę o mamach, które wybór miały ....
Właśnie o takim , najcięższym kalibrze dylematów moralnych, pisze Irving.
Raz, dwa, trzy, na Świat przyjdziesz Ty. Albo.
Na kogo wypadnie na tego bęc.
Rozterki, dezorientacja, rozdarcie..
Zagubienie, destrukcja, śmierć.
Poród.
Wrota raju czy bramy piekieł ?
I, o słodka ironio, te fundamentalne pytania postawione są w atmosferze prawie beztlenowej. Ba ,z przewagą podtlenku azotu, znanego bliżej, jako gaz rozweselający. I, jeżeli w opinii poprzedniej napisałem, że z Nesserem zaistniała kompatybilność, to teraz pojęcia nie mam, jak się odnaleźć.
Co to było ?
Prawy do lewego, lewy do prawego?
Tańcowały dwa Michały, jeden duży drugi mały ?
Wspólny pływ na dziobie Titanica z rozpostartymi ramionami ?
Ostatni raz rżałem tak, o ile pamiętam, jakieś sto lat temu, przy Marku Piegusie. Z tym, że Piegus był kryminalną komedią, a tu do czynienia mamy z dramatem (potwornym) w literaturze pięknej. Gdzie śmiech ze wszech miar uzasadniony nie jest. A jednak się sprawdza. Bo bez niego i specyficznego irvingowskiego warsztatu, moglibyśmy po ścianach chodzić. I paznokcie do krwi obgryzać. A chyba nie tym autorowi zależało. Sądzę, że to zabieg celowy, dystans na celu mający, który nieodzowny jest do jako takiego ogarnięcia umysłem, upiorności zaułków egzystencji naszej.
Nieskończenie refleksyjny przekaz.
Horrendum salomonowych fraz.
W prostocie uderzająca, biegła i wyważona cesja światopoglądu, który zabija.
Posiadająca wszelkie inklinacje, by uratować choć jednego malutkiego.....aniołka.
I z przyczyny tej, jest książką wybitną.
Czytacie ?
To znaczy, że żyjecie.
Nie wszyscy takie mają szczęście.
Bowiem życie jest wspaniałe, ale bywa też okrutne.
I to na samym początku, zaczątku, zaraniu, zalążku.....
Malusie aniołki wciąż do boskiego trafiają żłobka.
I nie jest to ich wybór.
To decyzja, która zapada niezależnie od nich.
A Bogiem, który desygnuje do życia bądź śmierci jest....ich własna mama.
Mama...
2019-04-22
Żeby nie było, że nie próbowałem.
Bo próbowałem.
Z miną poważną w fotelu zasiadałem, okulary leciutko na nos zsuwając, nogę na nogę założywszy, doniosłe czytanie zaczynałem. Zaczynałem...i zacząć nie potrafiłem. Wierciłem się, tu i ówdzie drapałem, myśli rozbiegane do pionu przywołując, a i tak co chwilkę, któraś z nich zza węgła na mnie spoglądała. I ani jej w głowie było, spokojnie ze mną na fotelu usiąść. Tylko głupie miny robiły i chichocząc palcami mnie pokazywały. Tego pragmatycznego, racjonalnego, dystyngowanego wręcz, książek miłośnika. I skrystalizować się nie pozwoliły. Normalnie w Święta, jaja sobie ze mnie robiły. Dlaczego ?
Gdyż treść o Nieznośnej Ciężkości Bytu traktuje.
O zmysłów postradaniu i upośledzeniu mentalnym duma.
Rzeczywistość wymyśloną i onanizm metafizyczny penetruje.
W końcu sens istnienia odnaleźć próbuje.
Czy da się coś takiego na trzeźwo wymacać ?
Do barku podszedłem i odpowiedź znalazłem.
Jak na komendę, myśli niesforne, ochoczo ze wszystkich kątów wyłazić poczęły, a nawet zrozumienia szukać, łasząc się i przytulając jak dachowiec miłości pragnący. Chwilę później krawat rozluźniłem. A oczy na przemian maślane i straszne, rzecz o życia przeżyciu kosztować jęły. Syciły wyrazu gamą, na tonacje nie bacząc. Człowiek o imionach dwóch, tudzież takiej samej liczby nazwisk, na przemian prowokował i tłumił, straszył i zachęcał, przygnębiał i krzepił.
Ale czy nasycił ?
I tak jak ja, do pustego barku spoglądał na koniec?
Żeby nie było, że nie próbowałem.
Bo próbowałem.
Z miną poważną w fotelu zasiadałem, okulary leciutko na nos zsuwając, nogę na nogę założywszy, doniosłe czytanie zaczynałem. Zaczynałem...i zacząć nie potrafiłem. Wierciłem się, tu i ówdzie drapałem, myśli rozbiegane do pionu przywołując, a i tak co chwilkę, któraś z nich zza węgła na mnie spoglądała. I ani jej w głowie było,...
2018-08-02
A więc drach. Afgański Drach.
O tyle podobny do polskiego, o ile tragiczną historią obu narodów, pół świata można obdzielić.
O tyle analogiczny, o ile krotność ciemiężców przez wieki policzyć.
O tyle równoległy, o ile wojny cierpienia potęgują.
I siostrzany o tyle , o ile kolory życia podobne być mogą.
Drach - wolności synonim.
Latawiec - niezależności wariacja.
By zdołał się wzbić, potrzeba mu niewiele.
Wystarczy serca poryw i wiara. Wiara w ludzi.
Dobrej myśli podmuch, zaufania bryza, przyjaźni zefirek.
W powietrzu tak łatwo już nie będzie. Leciutko napięte płótno, gdy muśnie je wiatr, zadrży nagle, jak tylko silniejszy powiew poczuje. Lecz nadal ufne będzie, gdyż oddanie sterującym nim ludziom silniejsze. I to go zgubi w końcu, bo cechy, które go wyróżniają, solą są w oku.
Cyklonu, który nadciąga.
Sztormu, który wywróci Jego świat do góry nogami.
Huraganu, który wwierci mu w serce cierń. I tam pozostanie.
Rana tkwić będzie także w moim sercu.
I niech tak zostanie.
Ponieważ w błogiej nieświadomości trwanie, po stokroć gorsze jest od prawdy.
Dla Was -- tysiąc razy.
Afirmuję.
A więc drach. Afgański Drach.
O tyle podobny do polskiego, o ile tragiczną historią obu narodów, pół świata można obdzielić.
O tyle analogiczny, o ile krotność ciemiężców przez wieki policzyć.
O tyle równoległy, o ile wojny cierpienia potęgują.
I siostrzany o tyle , o ile kolory życia podobne być mogą.
Drach - wolności synonim.
Latawiec - niezależności wariacja.
By...
2019-02-07
Przeczytawszy dziesięć stron, czarno w przyszłość spojrzałem, dręczony obawą, że kolejna zima przy lekturze mnie zastanie.
Nic bardziej mylnego.
Nawet, powiem Wam , że nawet, przez dni kilka zapomniałem o Dyrektorze Ojcu, Donaldzie Kaczorze i panu Misiewiczu. Sorry, tylko M. Bo przy tej książce zapomnicie oddychać prawie :).
Wiecie co to walec. Wiecie, że to takie wielkie coś, co toczy się pomalutku ale nieubłaganie. I zgniata i miażdży i rujnuje. Zgniata morale, miażdży próżność naszą i ego rujnuje. To tego typu walec właśnie. I tak strona za stroną gwiazd przybywało....Och Brazos , Brazos, gnałeś mnie przez całe Stany, a doprowadziłeś mnie do ściany ! To jedna z tych książek, które są lepsze z każdym akapitem, każdym zdaniem , słowem każdym.... Doszło nawet do tego, że neta odpaliłem, autora poszukałem i w oczy mu spojrzałem. Niezmiernie ciekaw, co też w nich dostrzegę. I mądrość wychwyciłem i rozsądek ujrzałem i dalekowzroczność odnotowałem. Bo gość subtelnie pisać potrafi o czarnych jaźni stronach, dyskretnie intymne poruszać sprawy, finezyjnie do spraw seksu podejść i ulotnie o miłości opowiedzieć. A także o przyjaźni ogromnej, oddaniu i poświęceniu. I to nie w wielkiej epopei, nie w cymelium psychologicznym, nie w ponadczasowym dziele.
Ale w westernie.
W najprostszej z prostych, zdać by się mogło formie przekazu.
Zbudowany siłą opisanych postaci oznajmiam :
Brazos uczy. Brazos radzi. Brazos nigdy Cię nie zdradzi :)
Przeczytawszy dziesięć stron, czarno w przyszłość spojrzałem, dręczony obawą, że kolejna zima przy lekturze mnie zastanie.
Nic bardziej mylnego.
Nawet, powiem Wam , że nawet, przez dni kilka zapomniałem o Dyrektorze Ojcu, Donaldzie Kaczorze i panu Misiewiczu. Sorry, tylko M. Bo przy tej książce zapomnicie oddychać prawie :).
Wiecie co to walec. Wiecie, że to takie wielkie...
2018-05-31
To tak, jakby tyłem iść.
Ale twarzą do przodu zwróconym.
Film na podglądzie wstecz przewijać.
Ale na starym, zacinającym się magnetowidzie.
Wsiąść do pociągu byle jakiego.
Co i w polu stanie i na stacyjce maleńkiej, a przez wielkie dworce z hukiem się przetoczy.
Fasola, wojna, saksofon, kapelusz.
I Zuzia. Świnia Zuzia.
To pryzmat szeptanki.
O dzieciństwa traumie. O mirażu komuny czasów.
I szukaniu sensu. W bezsensie.
Tego rodzaju deliberacje napisać mógł tylko duży chłopak. Taki, co chleb z niejednego jadł pieca. Pasł gęsi, patykiem je ponaglając. Śmierci podczas wojny w oczy spoglądał. Przez stalinowski nurt dryfował. By w 1989 roku Pana Boga za nogi złapać. I w końcu na iPadzie, iPhonie czy innym kosmicznym ustrojstwie swe credo zanotować.
Chłopak, który się żywotowi nie kłaniał.
Chłopak, który wziął go za rogi.
I dał radę.
P.S
Nie jestem taki pewien, że facet po fasolę przyszedł.
Ale jednego jestem pewien, jak nie wiem co.
Że jeżeli nawet po fasolę, to i tak zapomniał, po co ...
To tak, jakby tyłem iść.
Ale twarzą do przodu zwróconym.
Film na podglądzie wstecz przewijać.
Ale na starym, zacinającym się magnetowidzie.
Wsiąść do pociągu byle jakiego.
Co i w polu stanie i na stacyjce maleńkiej, a przez wielkie dworce z hukiem się przetoczy.
Fasola, wojna, saksofon, kapelusz.
I Zuzia. Świnia Zuzia.
To pryzmat szeptanki.
O dzieciństwa traumie. O...
2017-11-02
Do mnie trzeba walić wprost.
A nie jak Kafka czy Schulz, zakosami.
Wykładać na ławę kawę. Klarownie. Zrozumiale.
Bo prosty chłop jestem. I gdy w/w czytam, uśmiech martwy mam.
Teodor Fiodorem zwany, czarnym atramentem na białym pisze papierze. A talentów Jego nie da się ukryć. Objawił mi kolejny. Wędkarstwo.
Opracował Kronikę Wędkarza Wizjonera.
Zakres obowiązków wędkarza przewiduje zarzucenie wędki. Z czym nieodmiennie kojarzy się robak. Robaki w oczekiwaniu na pożarcie, zachowują się różnie. Niektóre są w stanie egzaltacji silnej. Niektóre otępiałe i z losem pogodzone. Inne burleskę tańczą, za bardzo losu nieświadome. A co poniektóre gotowe są same rybę pożreć. I nieważne co się złowi. Ważne jak zachowa się przynęta. I sedno. Glisty behawioryzm nad brzuszek pełny okonia powiedzmy, przedłożony.
Insekty owe wydłubane zostały z miękkiej, ciepłej, przyjaznej ziemi. Mogły żyć długo i szczęśliwie. Mieć dzieci i dobrą pracę. Zachciało im się zmian. Na powierzchnię ideałami zwabione. Wylazłszy, oko w oko z krzywymi lustrami stanęły. I swe przeciwieństwa zobaczyły. Za późno jednak było. Fiodor Teodor na to tylko czekał. Pozbierał i nad rzekę zaniósł. Wiemy już, że nie dla ochłody.
My, żyjący tu i teraz, znamy robale jak zły szeląg.
Czerwone, czarne, zezwierzęcone.
Skąd wiedzę tę Wędkarz Dostojewski posiadał ?
Gdy na świeczki dwie Lenin dmuchał ?
Nie pomyślał o jednym. Słowo pisane w prawosławnej Rosji nie miało szans z powszechnym analfabetyzmem. W ten sposób ludzi nie dało się ostrzec. Widmo zarazy czerwonej ciałem się stało.
Sumując, nie jest to pozycja, przy której trzęsą się wargi i podbródek.
Dlatego jedna gwiazda zgasła.
Do mnie trzeba walić wprost.
A nie jak Kafka czy Schulz, zakosami.
Wykładać na ławę kawę. Klarownie. Zrozumiale.
Bo prosty chłop jestem. I gdy w/w czytam, uśmiech martwy mam.
Teodor Fiodorem zwany, czarnym atramentem na białym pisze papierze. A talentów Jego nie da się ukryć. Objawił mi kolejny. Wędkarstwo.
Opracował Kronikę Wędkarza Wizjonera.
Zakres obowiązków...
2017-03-31
Psyche spenetrowana.
Dojmujące pandemonium z opętaniem.
Za sprawą miotającej się duszy, żebra od wewnątrz poobijane. Mało tego. Serce i dusza nie mieszczą się wspólnie pod dachem jednym. Doczesna powłoka zbyt ciasna jest. Co więcej, kosy na sztorc stawiają. Duch dysponuje odkupienia grzechów orężem. Serce pięć rozkochanych pułków stawia. Do tego wojska zaciężne z chuci toporami. I kawaleria z odsieczą starca mistycznego. W centrum tej zawieruchy, w oku cyklonu, niewiasta, na miły Bóg, przebywa. Ona to, od inauguracji Ewy, to miejsce bezwietrzne piastuje. A wokół niej tajfun. Namiętności tornado. Rozżarzone zmysły i posiadania ferwor. Czołgi, armaty i biała broń. Wszystko, by posiąść. Dulcyneę, płeć nadobną. Gołębicę. Pytanie, czy warto ? Na szali więzy krwi postawić ? Ognisko domowe benzyną polewać ? Rękę na absolut podnosić ? Brat przyjaciel, brat wróg. Kochanie prawdziwe, kochanie nieprawdziwe. Jest jeszcze jeden pałasz. Sami ludzie uczynili z niego Boga. To wszechobecny, wszechobejmujący, wszechogarniający, Pan Kapusta. Bóg nad Bogi. Pan Świata i Pan Przestworzy.
Bo wiecie, rozumiecie, można być dobrym człowiekiem ale źle żyć.
Sami oceńcie, czy Grunwald to, czy Waterloo.
Wszyscy jesteśmy braćmi (Karamazow).
I naturalnie, siostrami.
Psyche spenetrowana.
Dojmujące pandemonium z opętaniem.
Za sprawą miotającej się duszy, żebra od wewnątrz poobijane. Mało tego. Serce i dusza nie mieszczą się wspólnie pod dachem jednym. Doczesna powłoka zbyt ciasna jest. Co więcej, kosy na sztorc stawiają. Duch dysponuje odkupienia grzechów orężem. Serce pięć rozkochanych pułków stawia. Do tego wojska zaciężne z chuci...
2016-01-30
Skończyłem.
I mam ochotę zacząć. Od nowa.
Jeszcze raz, tym razem na spokojnie, bogatszy o przeżyte impresje.
Dobra. Bardzo dobra. Rewelacyjna. Wybitna. Arcydzieło. Zbrodnia I Kara.
To odpowiednia gradacja.
Bałem się. Bałem się Dostojewskiego. Pierwszy krok zrobiłem z duszą na ramieniu. Stawiając kolejne stwierdziłem w osłupieniu, że wraca na swoje miejsce. Koło serca chyba. Bo wyzwolenie jest możliwe. Bo w najgorszej walce, walce z samym sobą, można zatriumfować. Bo kara może oznaczać odrodzenie. Kara zresztą, zaczęła się na długo przed zbrodnią. I nie była jednowymiarowa. Fiodor mógł spokojnie żonglować tytułem i nazwać swą kompozycję Kara I Zbrodnia. I by nie chybił. Prywatnie zmieniał poglądy. Ewoluował. Popełniał błędy. Ale w tej książce jest eminentny. Dostojny pan Dostojewski. Jego artyzm bije z każdej kolejnej strony, a przebogata konfiguracja wątków zmusza do przerw, celem przyswojenia kwintesencji. Dlatego wrócę :)
Wszak wiele jest dróg, które człowiek wybrać może. Reguły życia nie są dewizą raz na zawsze daną. A refleksje mogą mieć rozrzut ogromny. Człowiecza zmysłowość odmieniona przez wszystkie przypadki, odurza.
Coś czuję, że jutrzejszy ranek będzie inny. Kompletniejszy.
Skończyłem.
I mam ochotę zacząć. Od nowa.
Jeszcze raz, tym razem na spokojnie, bogatszy o przeżyte impresje.
Dobra. Bardzo dobra. Rewelacyjna. Wybitna. Arcydzieło. Zbrodnia I Kara.
To odpowiednia gradacja.
Bałem się. Bałem się Dostojewskiego. Pierwszy krok zrobiłem z duszą na ramieniu. Stawiając kolejne stwierdziłem w osłupieniu, że wraca na swoje miejsce. Koło serca...
2017-10-19
To z pewnością nie może być Małecki.
Dziwny jakiś, białawy i jakby bez brwi.
Poza tym z oczami czerwonymi. Oj, Paco, nielocie...
Tak, drodzy Państwo. Takie są skutki nienadążania. Placu niedotrzymania. Ciała w pereł poszukiwaniu dawania. Ale już szybko, szybciutko w piersi się biję, drugą ręką w internet klikając i autora od stóp do głów poznając.
No i normalna chłopina, nawet nie taka blada wyskakuje.
Ba. Na ważniaka nawet pozuje :)
Ma prawo. Ma pełne prawo lansować się, szpanować i afiszować.
Ponieważ ? Jest kompletny. Jak śrubka i nakrętka. Jak zupa i łyżka. Jak tęczy kolory. Jak Adam i Ewa. I wąż.
Niby czarów marów nie ma. Dopóki w metrykę nie wejrzeć. Skąd w tym umyśle młodym ten dystans cudowny, wiedza ogromna, humor sensowny i real bolesny się wzięły ? Pytajcie mnie, a ja Was. Skąd dojrzała optyka, szerokie spojrzenie i niepowierzchowne refleksje ?
To nam Polskę przybliżył. Tę małą, ziemiańską, niewyszukaną Polskę. Z Jej bezdusznością i fanatyzmem. Z Jej nastrojem i klimatem. Z Jej malowniczością i ekspresyjnością. Ale też z Jej walorami i charyzmą.
Koło historii nakreślonej jest kołem idealnym. A obwód okręgu zamknięty.
Wyłowiłem perłę. Zanurkujcie i Wy.
Ps. Nie wpadł przypadkiem Twardoch na piwo do Koła ?:)
To z pewnością nie może być Małecki.
Dziwny jakiś, białawy i jakby bez brwi.
Poza tym z oczami czerwonymi. Oj, Paco, nielocie...
Tak, drodzy Państwo. Takie są skutki nienadążania. Placu niedotrzymania. Ciała w pereł poszukiwaniu dawania. Ale już szybko, szybciutko w piersi się biję, drugą ręką w internet klikając i autora od stóp do głów poznając.
No i normalna chłopina,...
2017-10-15
Smakować, albo nie ?
Pełnymi brać garściami, czy nie ?
Wejrzenie hedonistyczne preferować, lub nie ?
Wychodzi na to, że tak i nie.
Wychodzi na ambiwalencję pełną.
Z uwagi na obligatoryjność śmierci.
Z faktu, że życie jest wielkie, ale i śmierć jest wielka. Jedni ryzykują, by go poczuć, na konto śmierci to czyniąc. Żyją, jakby śmierć nie istniała. Jakby nie było jutra. Inni ten skarb pielęgnują. Na co dzień źródełko odchwaszczając i podsycając iskierki. I oddech niestety Jej czując. Bo jakiej drogi by jednak nie obrać, u kresu będzie Ona. I może nas dopaść za lat kilkadziesiąt. I może jutro.
Proza Remarque jest samym Remarque. W Jego książkach jest On sam. Utratą nadziei przybity. Wojny okropieństwami zgaszony. Trwogą o miłości utratę trawiony. Jak w takim ducha stanie się bronić ? Estetycznym cynizmem ? Odwagą, która ze strachu wypływa ? Albo samounicestwieniem ?
To człowiek będący zwierciadłem swoich czasów. Miliony ludzi tak postrzegało swe życie. On był Ich głosem i twarzą. Z ludzi prawych po dwóch wojnach pozostały strzępy.
Ale kanalie nadal harde były.
Nie mógł więc do ojczyzny wrócić.
Po świecie się tułając. I pisząc.
Pięknie pisząc.
Smakować, albo nie ?
Pełnymi brać garściami, czy nie ?
Wejrzenie hedonistyczne preferować, lub nie ?
Wychodzi na to, że tak i nie.
Wychodzi na ambiwalencję pełną.
Z uwagi na obligatoryjność śmierci.
Z faktu, że życie jest wielkie, ale i śmierć jest wielka. Jedni ryzykują, by go poczuć, na konto śmierci to czyniąc. Żyją, jakby śmierć nie istniała. Jakby nie było jutra....
2017-10-01
Bakłażanek Błażejek pęczniał na grządce.
Nieopodal wegetował Czosneczek Czesio.
Mieli marzenia i plany.
Zdruzgotała ich egzystencja. Wyrwała z korzeniami. Obu.
Czyżby iluzjami żyli ? Czy doszło do zawyżenia dążeń ?
Czy zbyt wysoki okazał się sążeń ?
No jasne, że nie. Marzenia granic nie znają.
Tylko że .... zbyt często konają.
Nie pierwsza to ascetyczna a zarazem wyniosła gonitwa myśli. W wykonaniu Steinbecka. Jego styl niezamaszysty sprawia, że drżą strumienie logiki.
Kobra tańczy mimo wady słuchu. Gacek przez jaskinie mknie, nie bacząc na wzrok słaby. John ręką nie pisze. Umysłem otwartym to czyni. Hołubiąc drobiazgi, które przed nosem mamy.
Na tym Jego wielkość polega.
By niewidzący mógł sprawdzić.
Czy mu coś nie dolega.
Króciutki to elaborat. Na wieczór.
Pokłosie śnić się będzie. Jak upiór.
Bakłażanek Błażejek pęczniał na grządce.
Nieopodal wegetował Czosneczek Czesio.
Mieli marzenia i plany.
Zdruzgotała ich egzystencja. Wyrwała z korzeniami. Obu.
Czyżby iluzjami żyli ? Czy doszło do zawyżenia dążeń ?
Czy zbyt wysoki okazał się sążeń ?
No jasne, że nie. Marzenia granic nie znają.
Tylko że .... zbyt często konają.
Nie pierwsza to ascetyczna a zarazem wyniosła...
2017-07-20
Nie powiem kogo, ale zapytałem.
- Czytałaś może ,, Na wschód od Edenu ,, ?
Odpowiedź brzmiała - Oczywiście. To ta, co ją zeżarł krokodyl !
Stanęło mi serce. Czas się zatrzymał.
W ciszy słychać było tylko, pomału przeskakujące zapadki. W Jej pamięci. I mucha brzęczała jak Boeing 777. Do autorefleksji jednak nie doszło, bo skromnie spuściłem powieki, mówiąc - To nie TEN Eden, pszczółko.
- A jaki to Eden jest ?
- TEN Eden ruguje z Twego jestestwa wszystkie zebrane dotychczas prawdy objawione. I odsłania je na nowo. Jeżeli nie wykażesz się męstwem, zadławi Cię jak suchoty. Wejdziesz do drugiego człowieka. Wejdziesz do wielu ludzi. Będziesz ich głową, oczami i małym palcem u nogi. Ciekawe, w kim się rozgościsz ? Pobudzi Cię niewidzialna ostroga. Inaczej marzenia swe, wyrażać zaczniesz. Staniesz się mieszaniną namiętności i taktu. Zostaniesz czeladnikiem czarta i aplikantem anioła. Ogorzejesz od słońca, podczas gdy lód będzie lizać Twoje stopy. Doczekasz, ukarania za grzechy innych i na wszelki wypadek pokutę odmówisz. Nauczysz się, jak nie powodować sobą wibracji, tak by nawet cień Księżyca Cię nie dostrzegł. Rąbek po rąbku będziesz zrywać obiecane tajemnice. A żarzące płomyki podejrzeń, wypalą się do ogarka. Możesz się wić, i tak odciśnie na Tobie piętno. Po czym przebije żądłem. Ale też, jeśli pozwolisz, wyssie jad. Siostrą Ci będzie ułuda , a bratem lęk.
To Eden, który ciśnie Tobą o ścianę, by niebawem przytulić.
I niemożliwe, żebym płakał, czytając o trzech facetach, którzy siedzą przy stole i gadają.
A ja płaczę.
Usiądziesz także. Ot tak, zwyczajnie. I iskrzącymi oczyma będziesz patrzeć w niebo.
Będzie to nawet ciut zabawne.
- Do czego Ci ten kontakt ? - zapytała podejrzliwie.
- To taki specjalny włącznik gwiazd.
Zaświecę je nad całą Kalifornią - usłyszałem własny głos.
Nie powiem kogo, ale zapytałem.
- Czytałaś może ,, Na wschód od Edenu ,, ?
Odpowiedź brzmiała - Oczywiście. To ta, co ją zeżarł krokodyl !
Stanęło mi serce. Czas się zatrzymał.
W ciszy słychać było tylko, pomału przeskakujące zapadki. W Jej pamięci. I mucha brzęczała jak Boeing 777. Do autorefleksji jednak nie doszło, bo skromnie spuściłem powieki, mówiąc - To nie TEN...
2015-12-14
Wydawało mi się ,że wiem co to bezpretensjonalność.
Wydawało.
Dobrą powieść cechują aluzje i niedopowiedzenia. Tu mamy tego absolutną antytezę. Steinbeck stawia na prostotę, naturalność i otwartość. I wbrew utartym schematom ukazuje utwór pozbawiony niedomówień, ale jakżeż trafny w swej szczerości. Pana S. nie ponosi, że się tak wyrażę :) Nie da się chyba bardziej przystępnie opowiedzieć prozy dnia powszedniego. Owszem, można się doszukiwać analogii do legend o pewnym królu. Lecz po co ? Nakreślone przez autora towarzycho, jest wypisz, wymaluj odzwierciedleniem subkultury waletującej w latach trzydziestych w Ameryce. Skotłowane, z domieszkami niejednolitej krwi, różnobarwne. Konstrukcje myślowe, tych cudaków, są lekkie jak puch. A ich podejście do doczesności łopatologiczne.
Na swój sposób. Tu jest klucz. Na swój sposób.
Bo wszyscy razem i każdy oddzielnie mają swą psyche.
Przyzwoitość. Zacność. Dumę. A potem regres.
Kieszonkowiec filozoficzny. Zamiast Feng Shui.
Wydawało mi się ,że wiem co to bezpretensjonalność.
Wydawało.
Dobrą powieść cechują aluzje i niedopowiedzenia. Tu mamy tego absolutną antytezę. Steinbeck stawia na prostotę, naturalność i otwartość. I wbrew utartym schematom ukazuje utwór pozbawiony niedomówień, ale jakżeż trafny w swej szczerości. Pana S. nie ponosi, że się tak wyrażę :) Nie da się chyba bardziej...
2017-09-24
Drach to niy ma smok.
Drach to je latawiec.
Zatem latawiec. Skóroskrzydły. Poprzez wiatr napędzany i przez wiew unoszony. I przez porywy targany. I od nich uzależniony. Jak od cholernej morfiny. Półprzytomny, inercyjny, podskórny.
Ubezwłasnowolniony.
Od kompilacji okoliczności. Od uśmiechu losu. Częściej, od powikłań opatrzności zrządzeń. Najczęściej to predestynacja jednak. Naszkicowana marionetkowość. Drachów i nas. Ludzi.
Ograniczonych wolnością wyboru, bezwiednie Boże plany spełniających. Ale zawsze to jakieś plany. Potwornie pusto zaczyna się robić, gdy pomyślę, że takowych nie ma. I faktycznie unosi nas tylko wiatr.
Emocje wychylają się jak wahadło zegara. W lewo i prawo. Akcja skacze niczym pchła. Tam i z powrotem. Przygnębiającą nieodwołalność, nieodwracalność przebija nieuchronność tego co się musi wydarzyć. Teraz jest wcześniej. Kiedyś to teraz. Jedno zdarzenie determinuje resztę egzystencji.
Forma prosta nie sprostałaby prostocie przekazu.
Przekaz zagmatwany, idealnie komponuje zawiłe losy. Pokręcone życia szlaki.
Jak nieokiełznaną inteligencją dysponować trzeba, by do wyrażenia swych egzaltacji, obrać tak stromą i krętą ścieżynę ? I sunąc nią, tak precyzyjnie je werbalizować ? Trza mieć ku temu utensylia. Twardoch je ma. Ma rodziny swej przeszłość skomplikowaną, ma korzenie, jak się zdaje, Husytów sięgające i ma pióro.
Najwyraźniej morfiną zalane.
Drach to niy ma smok.
Drach to je latawiec.
Zatem latawiec. Skóroskrzydły. Poprzez wiatr napędzany i przez wiew unoszony. I przez porywy targany. I od nich uzależniony. Jak od cholernej morfiny. Półprzytomny, inercyjny, podskórny.
Ubezwłasnowolniony.
Od kompilacji okoliczności. Od uśmiechu losu. Częściej, od powikłań opatrzności zrządzeń. Najczęściej to predestynacja...
2017-07-15
,, tacy sami a ściana między nami ,,
Amen.
Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Dysonans jest jak prąd stały. Ciągle taki sam. Zmieniają się tylko skrajności. Była już (nadzieję żywię) rasa panów, poczuła nagle instynkty matczyne. Od palenia ludzi żywcem, przeszła płynnie do miłowania świata całego. Od rzucania niemowlakami i strzelania do nich, jak do kaczek, do fascynacji muzułmańską subkulturą. Od zadawania śmierci ku uciesze i dla relaksu, do eksplozji dobroci.
Z niedowierzaniem kręciłem głową.
Ilu Niemców to czytało ? Ilu zakosztowało prozy swego rodaka ? Zadziwię Was, że garstka ? A z tej garstki odprysk refleksję miał ?
Rodak ów, jako żywo kreśli prawdę, tylko prawdę i samą prawdę. A wokół niego zbiorowa amnezja. Coś na kształt zombi. Czym więcej do zapomnienia, tym amnezja głębsza.
Czytajcie a znajdziecie. Trafione i zatopione odbicia lustrzane myśli, postaw i wizji niegdysiejszych germańskich autochtonów. Ich rozszyfrowaną optykę. I czarne życiowe kredo. Wyłapiecie fragmenty wypowiedzi, wskazujące przebiegłość ewoluowania co poniektórych z nich. Rewidowanie przekonań z bardzo prostej przyczyny. Za sprawą alianckich nalotów. Zaczęli ginąć śmiercią, którą wymyślili sami. Jedną z śmierci, ze swojej długiej listy.
Najdłuższej w historii nowożytnego Świata.
Jako naród też popełnialiśmy błędy.
Ale w porównaniu z nimi, jesteśmy moralnie wielcy.
,, tacy sami a ściana między nami ,,
Amen.
Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Dysonans jest jak prąd stały. Ciągle taki sam. Zmieniają się tylko skrajności. Była już (nadzieję żywię) rasa panów, poczuła nagle instynkty matczyne. Od palenia ludzi żywcem, przeszła płynnie do miłowania świata całego. Od rzucania niemowlakami i strzelania do nich, jak do kaczek, do...
2015-09-06
Wieczory należą do dziecka.
Myślę, więc jestem. Jestem więc czytam.:) Dziecku.
Tzn. czytam jednym okiem a drugim obserwuję. Dziecko.
To jedna z tych książek, która została przeczytana kilkukrotnie.
Na wyraźną prośbę. Dziecka :)
Patrząc na dziecko, zauważyłem co następuje.
Co jakiś czas rusza brwią.
Co jakiś czas kąciki ust podjeżdżają do góry.
Co jakiś czas pojawia się przelotny marsik.
Czasami słychać lekkie siorbnięcie.
Gdy na chwilę milknę, patrzy dużymi oczyma.
Czeka. Aż zacznę znowu.
Wieczory należą do dziecka.
Myślę, więc jestem. Jestem więc czytam.:) Dziecku.
Tzn. czytam jednym okiem a drugim obserwuję. Dziecko.
To jedna z tych książek, która została przeczytana kilkukrotnie.
Na wyraźną prośbę. Dziecka :)
Patrząc na dziecko, zauważyłem co następuje.
Co jakiś czas rusza brwią.
Co jakiś czas kąciki ust podjeżdżają do góry.
Co jakiś czas pojawia się...
2017-06-18
Dawno, dawno temu, zakochałem się w sowich oczach.
Spoglądam w nie do dziś.
Jeszcze dawniej poznałem wroga śmiertelnego. Komara.
Nienawidzę go do dziś
Tak tylko chciałem światło na siebie rzucić. Że stały jestem.
W uczuciach.
I mimo, że całkiem niedawno Twardochistą zostałem, bo nie wypada mi pisać Morfinistą, zapałałem do Ślązaka odurzeniem silnym. Tak silnym, jak miłość do sówki i psychoza przed komarem. Skutkiem tego, gdy Król Twardoch, napisze coś o Królu wymyślonym, a nie jest to do końca królewskie, to szat nie rozdzieram i Raidu nie szukam. By komara zabić na śmierć. Szukam cnót, blasków i plusów dodatnich. I co ? I znajduję. Cnota pierwsza - gangrenodestrukcja. Opisana tak, jak przeżyta na jawie. Blask drugi - fascynacja procesem zła. Pikantnie narracyjnie zaznaczona. Plus dodatni trzeci - nadziei brak. Jest paskudnie, jest odrażająco, jest podle. A będzie tylko gorzej. Gdy za chwilę sąsiedzi, 1 września, bez pukania próg przekroczą. A, że Żyd i Polak to dla sąsiada podludź , okaże się, że tak w zasadzie, to książka o sielance. O czasach niewinnie niewinnych. I naiwnie naiwnych.
W Jego prozie jedno jest pewne. Że ślizg po płaskim nie zagraża.. Tak jak w wycinankach, gdy otwierając kolejną stronę, litery intensywnie rosną, wyrazy ekspresywnie pęcznieją a zdania gradację rosnącą wykazują.
I tylko Króla, zamieniłbym jednak w Księcia. Albo w żabę.
A kaszalota w Hindenburga.
Chociaż...Czy można zmienić nienawiść ?
Nietolerancję i rasizm ? Obosieczny ?
Nawet, gdy bazą jest miłość ?
Szczepan. Te gwiazdy, to za szczerość są.
I hebanowy humor.
I wielkie ze zgrozy źrenice.
Dawno, dawno temu, zakochałem się w sowich oczach.
Spoglądam w nie do dziś.
Jeszcze dawniej poznałem wroga śmiertelnego. Komara.
Nienawidzę go do dziś
Tak tylko chciałem światło na siebie rzucić. Że stały jestem.
W uczuciach.
I mimo, że całkiem niedawno Twardochistą zostałem, bo nie wypada mi pisać Morfinistą, zapałałem do Ślązaka odurzeniem silnym. Tak silnym, jak miłość...
2017-03-21
Mapa. Europy mapa.
Toczący się po niej kiścień, masłakiem zwany.
Kula z kolcami, nie oszczędzająca nikogo.
Człowieka, państwa, kompozycji globalnej.
Prawda paląca o katach i ofiarach. Winnych i niewinnych. Zdrajcach i nieugiętych. Turlające się libretto, wróć, niczym rak esencja żrąca. To pretekst.
Twardocha pretekst, by operację uskutecznić. Na żywym Polski ciele. Żywym dlatego, że było ,,kiedyś,,. Bez ,,kiedyś,, nie byłoby ego. Nie byłoby jaźni. Nie byłoby nas.
To ,,kiedyś,, zapewne, nie takie, jakim byśmy go chcieli. W wyobrażeniach żyjące. To raczej forma leczenia przez duszy pognębienie. Postać literacka nie wchodzi frontowymi drzwiami. Nawet przez balkon, albo od tarasu. Wślizguje się przez okienko piwniczne. Od najciemniejszej, żałosnej strony.
Jest zła immanentną częścią. Jest dobra antonimem.
Skórą na drugą stronę wywróconą.
Jest Polakiem. Jest Niemcem.
Jest wszystkim. Jest niczym. Jest Ślązakiem.
Wyższa kultura pisania. Choć samo pisanie kulturalne nie jest. To jak męskie granie. Trochę po pijaku, trochę z ciężkim brzmieniem a trochę nostalgiczne. Jędrne acz nie aroganckie.Tuli się i odtrąca.
Z pewnością nie na jedno popołudnie.
I nie dla rozrywki.
Dla gardła ściśniętego. I pięści.
Prawda Kosteczku ? Prawda ? Pięści ?
A postać czarna to Sen Wieczny. Dobra Śmierć.
Chapeau bas Ślązaku z Pilchowic. Chapeau bas.
I rani mnie ta książka i płaczę przez nią.
I przerażony jestem.
I zachwycony jestem.
Mapa. Europy mapa.
Toczący się po niej kiścień, masłakiem zwany.
Kula z kolcami, nie oszczędzająca nikogo.
Człowieka, państwa, kompozycji globalnej.
Prawda paląca o katach i ofiarach. Winnych i niewinnych. Zdrajcach i nieugiętych. Turlające się libretto, wróć, niczym rak esencja żrąca. To pretekst.
Twardocha pretekst, by operację uskutecznić. Na żywym Polski ciele. Żywym...
2017-02-04
Przeciętny Anglik nie bardzo kojarzy.
Różnicę między Austrią i Australią.
Nie widzi specjalnej rozbieżności, pomiędzy Europą Wschodnią i Azją Mniejszą. Światem Rzeczywistym a Światem Równoległym. Zresztą nie Anglik tylko. Szeroko pojęty Obywatel Świata także. Polska to dla nich UFO. Bliżej nieokreślone państewko na kresach Europy ( chyba). Kraina, gdzie wilki po pustych stepach hasają. Odległa jak trasa, czekająca ślimaka, który postanowił piechotą na obiad do Francji wyruszyć.
Tym bardziej Normanowi ukłony się należą.
Napisał o nas bez nas.
Ponieważ w czasie tym, nawet wilków w stepie nie było.
Była komuna. Domorośli historycy, żeby status utrzymać, wytykają mu jego winy.
Wina pierwsza. O Polakach zbyt dobrze pisze.
Wina druga. Śmiał na Uniwersytecie Jagiellońskim studiować.
Wina trzecia. Zainteresował niezainteresowany Zachód.
Odległą Europejską Parcelą.
Wina czwarta. Miał czelność, polskie obywatelstwo przyjąć.
Wina piąta. Trzeba niezłym dziwolągiem być, by Polskę pokochać.
W końcu Jego przewiną, są wykłady na Oksfordzie czy Columbii.
Godzi się w urojeniach partycypować , by na Cambridge o Armii Andersa nauczać.
Ześwirowaniem się wykazać, na salony Kulturę Polską wprowadzając.
Jak śmiał o Wrocławiu ,,Mikrokosmos,, napisać ! I promować ją w Paryżu ?
Werdykt. Winny.
Tak. Zły człowiek. Nieużyty i nierzetelny.
Bzdura.
Fakt. Niektóre ewokacje mogą wątpliwości budzić, lecz niech kamień pierwszy rzuci ten, który wystrzegł się ich, w swych opracowaniach historycznych.
Tak dogłębnych opracowaniach.
Ukazać jedną książkę historyczną, która ich nie posiada.
A teraz o treści. Mojej treści. Samolubnej.
W odróżnieniu od dyletanckich recenzji zauważyłem ,że :
,,Dwie dziewczynki – złote runo. Dwóch chłopców – mizeria,,:). Mieszka czasy.
,, Polska przed szereg wyszła,,. Postępową ideą polityczną.
,, Gdańsk holenderskich imigrantów przyjmował,,. Był taki wiek...
,,August Mocny 300 dzieci miał,,. Chłop jurny był :)
,, Byliśmy aliantami,,. Wiedeń przed Turkami broniąc.
Już taki jestem. Zimny ziom.
I dobrze mi z tym. Bez dwóch tłom.
I w tym jest rzeczy sedno, Że nie jest mi wszystko jedno.
Już taki jestem. Zimny ziom.
W formie iście niemieckiej wdzięczności, niespełna 100 lat później zostaliśmy rozebrani. Precyzyjniej, rozebrały nas kobiety. Jedna niewdzięcznica austriacka, druga, bezbożnica rosyjska. Za podszeptami Ferdynanda Łasicy Prusaka. Bynajmniej nie Bóg nami rozgrywał. Sami się rozegraliśmy. Pozwoliliśmy na to, naszym ,,kochanym,, sąsiadom. Mającym w genach nienawiść do Polski. Niemcy z mlekiem matki, antypolskość ssą. Rosjanie z gruntu Polaków nienawidzą. Austriacy, codziennie . rano wstając, dzień przeklinają, w którym Galicję stracili . Mój ulubiony pisarz, Dostojewski, mimo polskiego nazwiska, polskich korzeni i doskonałej umiejętności porozumiewania się w tym języku, duszę diabłu zaprzedał, by polskość wytępić. Patologię wzgardy, Tołstoj w usta Karenina wkłada, o konieczności zrusyfikowania Polski mówiąc.
Niemcy zniszczą nasze ciało, Rosjanie duszę – Rydz Śmigły.
I, no cóż, Watykan stał za nimi murem.
Prawda taka była, że prześcigali się w ,,dokonaniach,,. Nawet Słowacy swój scyzoryk wbili, Zakopane i okolice w 39 – tym zajmując.
Byliśmy sami. Jak na Saharze. Jesteśmy sami. Jak na Saharze.
No, może fantasmagorią Węgrzy są. I Rumuni.
Nikt inny. Naprawdę NIKT INNY.
Jesteśmy sami, tak jak 100 i 1000 lat temu.
Ok. Teraz ja bzdury piszę.
Mamy piękną, wspaniałą, wspólną Nową Europę. Ale...
Fryderyk Wilhelm IV pisał do swojej siostry Carycy ,, mam nadzieję, że rebelianci przekroczą granice Królestwa Polskiego i będziesz ich mogła powiesić,,. Odpowiedź Carycy brzmiała,, powieś ich sam,,. (sic!).
Jakimś cudem jesteśmy na mapie.
Mimo totalnej rusyfikacji i germanizacji przez wieki.
Wystarczy Google wklikać. I wyskakujemy. Jak długo jeszcze? Nie wiem.
Albo wiem ?
Drzymała miał ziemię, wóz i jaja.
I wała. Którego Niemcom pokazał.
Przeciętny Anglik nie bardzo kojarzy.
Różnicę między Austrią i Australią.
Nie widzi specjalnej rozbieżności, pomiędzy Europą Wschodnią i Azją Mniejszą. Światem Rzeczywistym a Światem Równoległym. Zresztą nie Anglik tylko. Szeroko pojęty Obywatel Świata także. Polska to dla nich UFO. Bliżej nieokreślone państewko na kresach Europy ( chyba). Kraina, gdzie wilki po pustych...
Wsiadajcie, wsiadajcie, wsiadajcie
A Steinbeck na Was suchej nitki nie zostawi
I o kary najniższy wymiar błagajcie
Gdyż On Was, samych sobie przeciwstawi
No już ! Zapraszam do środka
Cel podróży z góry przesądzony
Prawda jak zwykle będzie kwaśnosłodka
A rys psychologiczny do perfekcji doprowadzony
Wsiadajcie me panie, wsiadajcie panowie
I młodzież jest mile widziana
Wsiadajcie Kowalscy, wsiadajcie Nowaki
I w wilczą skórę panno przyodziana
Nikogo nie odtrącę, zabiorę na pokład
Samotnych i stadnych, biednych i bogatych
I w zasłonę dymną postać przyodzianą
Chudych i grubych, łysych i kudłatych
Już ja Was obszukam, już ja Was zlustruję
Te Wasze grzeszki na wierzch powyciągam
Pysznym serum prawdy Ciebie poczęstuję
Te sztuczne maski Wam z twarzy pościągam
Bo dwulicowość Wasza w moim oku kole
I słuchać nie mogę tych półprawd i kłamstw
A to co stawiacie na swoim cokole
To zbiór kiczu, obłudy i chamstw.
Żeby nie było tak smutno, żeby nie było tak źle
Macie też piękne przymioty
Lecz one są ciągle gdzieś z tyłu, gdzieś w tle
Czyż nie zakrywają ich Wasze banknoty ?
To dlatego na pokład Was zabrałem
Celując w Wasze słabe strony
Byście wydobyli z siebie to co dobre
Spychając na bok te złe elektrony
I w oczy sobie spojrzeli
Ze zrozumieniem , szczerze, łagodnie
I byście się uśmiechali
A żyli...mądrze i godnie
Wsiadajcie, wsiadajcie, wsiadajcie
więcej Pokaż mimo toA Steinbeck na Was suchej nitki nie zostawi
I o kary najniższy wymiar błagajcie
Gdyż On Was, samych sobie przeciwstawi
No już ! Zapraszam do środka
Cel podróży z góry przesądzony
Prawda jak zwykle będzie kwaśnosłodka
A rys psychologiczny do perfekcji doprowadzony
Wsiadajcie me panie, wsiadajcie panowie
I młodzież jest mile...