-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-01-14
Odkrywanie prawdy nigdy nie jest łatwe, ale Ty... masz taką możliwość. Czy podejmiesz ryzyko? Czy postawisz na szali swoje życie? A może uciekniesz z podkulonym ogonem. Tak, tym razem masz szansę się o tym przekonać i pokierować historią.
Słów kilka o paragrafówkach
„Widmo nad Innsmouth” to moja kolejna przygodówka od Black Monk i muszę przyznać, że z każdy następny tytuł czytam z jeszcze większą przyjemnością. Zanim jednak przejdę do oceny, słów kilka o zasadach. W grach paragrafowych chodzi przede wszystkim o możliwość podejmowania decyzji. Najpierw poznajemy bardziej lub mniej obszerny fragment fabuły, a następnie stajemy przed wyborem. W zależności od naszej decyzji przechodzi do wskazanego w tekście miejsca. Tylko tyle, i aż tyle! Masz wpływ na przebieg fabuły, jednak podejmowanie decyzji wcale nie będzie proste!
Czas na przygodę!
Tak naprawdę nie miałeś w planach wycieczki do Innsmouth, jednak na skutek zbiegu okoliczności coś Cię w to miejsce ciągnie. Jest podejrzane, niebezpieczne i... fascynujące. Już po kilku krokach w tej niecodziennej miejscowości czujesz, jakbyś postradał zmysły. Czy dasz radę odkryć lokalną tajemnicę? I czy masz z nią coś wspólnego?
Sztuka wyboru
Główna cecha paragrafówek, czyli możliwość podejmowania decyzji, to dla mnie największy plus tego typu publikacji. Oczywiście opcje są raczej ograniczone, jednak zawsze to lepsze, niż nic. W przypadku „Widma nad Innsmouth” niesamowicie wkręciłam się w opowieść. Przeszłam grę kilka razy i sprawdziłam każdą ścieżkę i każdą opcję. Każdą. Mam tego pewność, bo na koniec sprawdziłam jeszcze raz po kolei wszystkie fragmenty. Fabuła tej części była świetna! Przede wszystkim mroczny klimat pełen tajemnic zachęcał do odkrywania tajemnic. Chociaż nie raz czułam na karku dreszczyk niepokoju, nie mogłam się powstrzymać przed ryzykowaniem i poznaniem prawdy!
Kolejnym plusem tej części jest położenie większego nacisku na klimat grozy, niż na epatowanie okropnościami. Tym razem czułam niepokój, ale też ogromną ciekawość! Dodatkowo sama intryga była naprawdę dobrze opowiedziana. Nie dało się jej zrozumieć w pełni za pierwszym razem, a każde kolejne podejście odkrywało przed czytelnikiem kolejne zaskakujące elementy układanki.
Mechanicznie najlepszym momentem by podejście, które... nawiązywało do wcześniejszego. Zaskoczył mnie ten zabieg i zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Niestety nie wszystkie ścieżki były idealnie zgrane. Część scen pojawiało się w różnych wersjach historii, do niektórych pasowały jak ulał, do innych nie. Zdarzyło mi się spotkać kogoś, kogo niby szukałam, ale nie miałam o tym pojęcia (bo akurat ta scena była z innej ścieżki), innym razem miałam gdzieś podjechać na wieczór, żeby przenocować, a byłam po południu i bohater nawet się nie zdziwił. Zdarzyło się więc kilka fabularnych potknięć, jednak ciekawa opowieść mi je zrekompensowała.
Na uznanie zasługuje też strona estetyczna wydania. Podoba mi się spójna oprawa graficzna całej serii oraz ilustracje zawarte na stronach. Te dość surowe obrazki dobrze oddają klimat historii!
„Widmo nad Innsmouth” to naprawdę ciekawa opowieść, w której możemy zdecydować o przebiegu fabuły. Warto podejść do niej kilka razy i zmierzyć się ze złem, które trawi Innsmouth!
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
https://www.recenzjenawidelcu.pl/2022/04/widmo-nad-innsmouth-giny-valris.html
Odkrywanie prawdy nigdy nie jest łatwe, ale Ty... masz taką możliwość. Czy podejmiesz ryzyko? Czy postawisz na szali swoje życie? A może uciekniesz z podkulonym ogonem. Tak, tym razem masz szansę się o tym przekonać i pokierować historią.
Słów kilka o paragrafówkach
„Widmo nad Innsmouth” to moja kolejna przygodówka od Black Monk i muszę przyznać, że z każdy następny...
2015-05-10
2016-03-10
Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi.
Winston Groom (z książki Forrest Gump)
W życiu nigdy nic nie wiadomo. Raz słońce, raz deszcz. Dobre dni, zastępują złe, a czas płynie do przodu. Co jest lepsze, spokój i nudna stabilność czy ryzykowna realizacja marzeń? Ponoć lepiej żałować czegoś co się zrobiło niż tego, że nie miało się odwagi spróbować. Ile w tym stwierdzeniu jest z prawdy? Czy szukając szczęścia rzeczywiście warto zaryzykować dotychczasowe życie?
Fay, główna bohaterka Cukierni w ogrodzie, ma wszystko by być szczęśliwa. Na parterze swojego wiekowego domu prowadzi malutką restaurację, z pokładu barki sprzedaje słodkości i... tak od lat. Również w jej życiu osobistym dominuje stabilność. Opiekuje się zrzędliwą mamą, spotyka z wieloletnim partnerem i raz na jakiś czas, za pomocą skype, pociesza siostrę. Oczywiście ma marzenia, ale bardzo mało czasu by o nich myśleć, a jeszcze mniej, by zrealizować. W końcu zajmuje się cukiernią, mamą, siostrą, odpowiada za klientów i... tak w nieskończonośc. Powtarza sobie tą listę za każdym razem, gdy ma ochotę rzucić wszystko i odpłynąć na barce. Kiedy w pobliżu jej domu cumuje Danny jeszcze nie podejrzewa, że to przypadkowe spotkanie może zupełnie zmienić jej życie. Czy zdecyduje się zrezygnować z tego co pewna, na rzecz swojego szczęścia. A co jeśli życie nie pozostawi jej wyboru? Czy skorzysta z nadarzającej się okazji?
Znacie to uczucie, gdy okazuje się, że autorka, którą uwielbiacie za jakąś książkę napisała ich całe mnóstwo? Tak właśnie było z Cukiernią w ogrodzie. Okładka, tytuł, pomysł, to wszystko zachwyciło mnie bez reszty. Ale gdy okazało się, że autorka popełniła również serię Klub Miłośniczek Czekolady była w siódmym niebie. Wprost uwielbiam ten cykl, dlatego tutaj również spodziewałam się świetnej powieści. I nie zawiodłam się! Jest kilka podobieństw. Na przykład motyw kulinarny przewija się przez całą powieść, jest istotny, ale nie napędza akcji. Ot ciekawy ozdobnik, a dla miłośników gotowania, prawdziwy rarytas.
Pomysł na fabułę jest czarujący, wręcz słodki. Kto z nas nie marzy o tym, by o sto osiemdziesiąt stopni zmienić swoje życie? Nie dzieje się to jednak bez żadnych problemów. Bohaterka dostaje od losu całkiem pokaźny balast problemów. To nie tylko kolejne zwroty akcji. Stopniowe podsuwanie komplikacji sprawia, że jesteśmy w stanie uwierzyć w tą historię. Tak! Ja też mogę wszystko zmienić! Nigdy nie jest za późno! Oczywiście niektóre wątki są przesłodzone, ale... przymknijmy na to oko. W końcu jesteśmy w cukierni.
Niesamowici są też bohaterowie. Cała paleta przeróżnych osobowości. Fay spokojna i harmonijna, to przeciwieństwo swojej pracowniczki, która nie przebiera w słowach. Zaskoczy nas też siostra, w skrócie: skaranie boskie, a także parter Fay czyli uosobienie nudy. Gdy dodać do tego Dannego, prawdziwe ciasteczko w cukierni, romans i przygoda wiszą w powietrzu.
I zaczyna się! Do samego końca towarzyszą nam zwroty akcji, nagłe bicie serca i wybuchy emocji. Ta smakowita powieść to beletrystyka w najlepszym wydaniu. Jest lekko, przyjemnie i bardzo ciekawie. Pomysłowo skonstruowana historia, charyzmatyczni bohaterowie i urokliwa sceneria. Pikanterii nadają zabawne i błyskotliwe dialogi, niejednokrotnie przesączone erotyzmem. W końcu... to romans. Ciekawie napisany, interesująco zaplanowany i pełen niedwuznacznych scen. Bo chociaż początek nie zapowiada wielu romantycznych wątków to autorce szybko udaje się nas przekonać, że to całe flirtowanie nie jest takie złe.
Gdy czytałam tą książkę na mojej twarzy wiele razy gościł szczery uśmiech. Jednak pomimo lekkie formy powieść daje do myślenia. A co by było, gdyby podobna sytuacja zdarzyła się mi? Czy również potrafiłabym porzucić wszystko co znane i zawalczyć o siebie? Tego wciąż nie wiem, za to z całą pewnością mogę wam polecić Cukiernie w ogrodzie! Rewelacyjna książka!
Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi.
Winston Groom (z książki Forrest Gump)
W życiu nigdy nic nie wiadomo. Raz słońce, raz deszcz. Dobre dni, zastępują złe, a czas płynie do przodu. Co jest lepsze, spokój i nudna stabilność czy ryzykowna realizacja marzeń? Ponoć lepiej żałować czegoś co się zrobiło niż tego, że nie miało się odwagi...
2018-03-04
Wcale nie żyjemy tu i teraz. Pcha nas wyłącznie myśl o przyszłości, popędza, pospiesza, odbiera tchu i każe biec. Jednak co się stanie, gdy cała to nowoczesność... po prostu zniknie? Czy zaczniemy żyć przyszłością z przeszłości?
"Dotyka... Poderwać gęsią skórkę do lot" to powieść, która zaskoczyła mnie na wielu poziomach. Po intrygującej "Nawiści" nie spodziewałam się jednak niczego innego. Jak się okazuje, tym razem było jeszcze lepiej.
Książka zabiera nas w przyszłość, która zamieniła się rolami z przeszłością. Po okresie skrajnej nowoczesności i uzależnienia od technologii, z dnia na dzień, rzeczywistość zrobiła krok wstecz i kazała zastanowić się nad postępem ludzkości. Na skutek katastrofy zniknęła nowoczesność, a ludzie, którzy do tej pory nie wyobrażali sobie życia bez ekranów, będą musieli nauczyć się... wszystkiego. Są niczym dzieci we mgle, a ich jedynymi nauczycielami są... starsi ludzie. Tak, dokładnie ci, którzy jeszcze niedawno byli zapomniani, na marginesie społeczności. Dziś ich towarzystwo nie jest odstręczające, dziś za ich wspomnienia warto zabić, warto licytować. I właśnie na aukcji Starego zaczynamy naszą przygodę w tym nieprzyjemnym świecie, pełnym piasku i żarzącego słońca. Chociaż pada oferta, chociaż jest kontrpropozycja, to nic nie jest takie, jak być powinno. Zaczyna się droga w stronę przetrwania, nie zawsze pełnych brzuchów i utraconej miłości do technologii.
Antyutopia była swojego czasu dość popularnym motywem wielu powieści. Jednak w żadnej historii nie została ona zaprezentowana tak szczerze, tak dosadnie i tak uczciwie. Ten obraz malowany piaskiem z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci, bo z jednej strony był niezwykle surowy, z drugiej zaskakująco... prawdopodobny. Doceniam to, jak wiele współczesnych trendów, czy spiskowych teorii autor wykorzystał do wykreowania świata przyszłości. Wszystko to razem tworzy ciekawą, chociaż również straszną wizję nie tak odległego jutra.
Jak odrywamy przyszłość, która fabularnie jest przeszłością? Na kilka sposobów. Sporo dowiadujemy się z narracji młodych, dla których nie było innego świata. Trochę inaczej postrzega ją Stary, który nie wyrósł na nowoczesności, który widział też stary świat. Trzecim źródłem są informacyjne wstawki pomiędzy rozdziałami, czy to w formie gazet, dzienników czy piosenek, stanowiące swoiste echo przeszłości. Informacji zaszytych w ten sposób jest całkiem sporo, a ich wyłapywanie sprawiło mi mnóstwo przyjemności. Chociaż do samego końca dziwiła mnie różnica między młodymi a Starym, ciężko mi było wyobrazić sobie, jak w ciągu dwóch pokoleń udało się tak bardzo o wszystkim zapomnieć, to reszta elementów była spójna i fascynująca.
Nie brakło też wartości uniwersalnych, ponadczasowych, teraźniejszych i w przyszłości i przeszłości. Uczuć. Relacji. Interakcji międzyludzkich. Wraz z opowieścią możemy śledzić to, jak na nowo tworzą się rzeczy, które były od zawsze. Jak kształtują się kontakty między młodymi i starymi, jak pojawia się opiekuńczość, rodzi przyjaźń, zaufanie, czy uczucie. Niezmiennie aktualnym tematem jest też wątek starości. Autor niezwykle dosadnie prezentuje to, jak wiek i doświadczenie tracą na znaczeniu, jak zastępuje je technologia i spycha bliskich w kąt, w miejsce dla pomarszczonych i nieestetycznych. Nie są to myśli ładne, piękne, wzniosłe, ale bardzo prawdziwe. Zaprezentowane w ten sposób budzą emocje i dają do myślenia.
A jak w tym wszystkim ma się fabuła? Całkiem dobrze! Niespiesznie, w pyłach piasku i w trudzie brnie do przodu. "Dotyka... Poderwać gęsią skórkę do lotu" to opowieść drogi, w której pierwsze skrzypce odgrywa przetrwanie i rodzący się instynkt samozachowawczy.
Prawie na sam koniec zostawiłam sobie największy „smaczek”, czyli słowotwórstwo. Autor czaruje słowem, tworzy wyrazy, język przyszłości, bawi się znaczeniami i przenośniami. Cała powieść napisana została w oryginalny i wyjątkowy sposób, którego jeszcze dosadniej przekazuje emocje, niż zwykłe opisy. Warto też zaznaczyć, że narracja zmienia się wraz z narratorem. W zależności od tego zza czyich pleców obserwujemy akcję, dynamika wypowiedzi i same słowa są trochę inne.
Odmienne jest również wydane. Odmienne od tego, do czego przyzwyczaiły nas największe wydawnictwa. Twarda oprawa i przyszyte strony sprawiają, że tytuł te z przyjemnością trzyma się w ręku. Z kolei wizualne wrażenie robi plastykowa obwoluta z „ruszająca” się grafiką, w której doszukać się można wiele analogi do fabuły.
"Dotyka... Poderwać gęsią skórkę do lotu" to powieść wartościowa, która zabiera czytelnika w przyszłą przeszłość. To książka, która zaskakuje formą oraz skłania do refleksji nie tylko nad nowoczesnością, czy technologią, ale też nad naturą człowieczeństwa.
Wcale nie żyjemy tu i teraz. Pcha nas wyłącznie myśl o przyszłości, popędza, pospiesza, odbiera tchu i każe biec. Jednak co się stanie, gdy cała to nowoczesność... po prostu zniknie? Czy zaczniemy żyć przyszłością z przeszłości?
"Dotyka... Poderwać gęsią skórkę do lot" to powieść, która zaskoczyła mnie na wielu poziomach. Po intrygującej "Nawiści" nie spodziewałam się...
W czasach, kiedy Polskę bulwersują kolejne doniesienia lekarzy z „pierwszej linii frontu”, ja sięgnęłam po książkę opowiadającą o XIX wiecznym szpitalu. Czy wszystkie problemy zniknęły wraz z minioną epoką? Czy w tej fikcyjnej powieści znalazłam coś współczesnego?
Mamy rok 1850, Bogumił Korzyński, młody i ambitny lekarz właśnie zaczął pracę w Szpitalu im. Dzieciątka Jezus. Nie bez powodu pospólstwo zwykło mawiać, że idzie się tam tylko po to, by umrzeć. Niedoskonałość systemu widać już po pierwszym kroku, wszechobecny brud, lekarze, którzy z powodów religijnych unikają naukowych odkryć oraz wszechobecna dyktatura zaborców. W takim miejscu bardzo trudno o jakikolwiek postęp. Losy Bogumiła Korzyńskiego dodatkowo komplikują problemy osobiste i burzliwa przeszłość.
Po książki Ałbeny Grabowskiej będę sięgać bez zastanowienia. Po bardzo udanych „Matkach i córkach” trafiłam na równie rewelacyjnych „Uczniów Hipokratesa”. Czego w tej książce nie ma? Chyba tylko minusów! Jeśli zaś chodzi o plusy, to ich lista jest naprawdę długa. Przede wszystkim bogate i świetnie opisane tło historyczne. Czytając tę powieść nie tylko można się wczuć w opisywany moment dziejowy, ale przede wszystkim dużo dowiedzieć. Całe mnóstwo szczegółów i pieczołowicie sprawdzonych drobiazgów sprawia, że powieść ta ma ogromny walor edukacyjny. Przy okazji wartkiej opowieści poznajemy sporo faktów związanych z rosyjskim zaborem, ale też rozwojem medycyny.
Zwłaszcza ten drugi temat był niesamowicie ciekawie opisany. Nie mamy tutaj suchych faktów, każde odkrycie było przypłacone zdrowiem, a nawet życiem lekarzy i ich pacjentów. Autora opisuje to w niesamowicie przejmujący sposób, uświadamiając nas, że to, co obecnie jest standardem, kiedyś uchodziło za szarmanterię. Ukazuje też mroczniejszą stronę służby zdrowia, zamkniętość na postęp, pokładanie wiary w religii, a nie nauce, czy zbytni formalizm. Nie wszystkie problemy minęły z czasem, wiele aspektów jest wciąż aktualnych lub ponownie zaczyna stwarzać trudności. Czy nie wyciągamy nauczki z przeszłości? Jakby nie patrzeć nie minęło nawet 200 lat!
Ciąg dalszy na: https://www.recenzjenawidelcu.pl/2020/11/uczniowie-hipokratesa-bogumi-abena.html
W czasach, kiedy Polskę bulwersują kolejne doniesienia lekarzy z „pierwszej linii frontu”, ja sięgnęłam po książkę opowiadającą o XIX wiecznym szpitalu. Czy wszystkie problemy zniknęły wraz z minioną epoką? Czy w tej fikcyjnej powieści znalazłam coś współczesnego?
Mamy rok 1850, Bogumił Korzyński, młody i ambitny lekarz właśnie zaczął pracę w Szpitalu im. Dzieciątka...
W życiu nie ma lekko. Czasem trafia się z deszczu pod rynnę, a kiedy indziej nieszczęścia chodzą parami. I chociaż po deszczu zawsze wychodzi słońce... pamiętaj, że może być też gorzej!
Tytuł: Droga do Ukojenia
Autor: Katarzyna Łochowska
Wydawnictwo: Białe Pióro
Katarzyno, rozpoczynasz nowe życie. Nic, że masz trzydzieści lat. Jesteś świeżo upieczoną rozwódką i dokładnie w tym momencie świat otwiera przed tobą nowe drzwi.
Katarzyna Malinowska, czyli główna bohaterka Drogi do Ukojenia, wywiesiła białą flagę. Przestała pracować, zakończyła swoje małżeństwo rozwodem i z podkulonym ogonem wróciła do rodziców.
I chociaż wciąż powtarza sobie, że nic się nie stało, wcale nie jest jej do śmiechu. Miejsce, do którego wraca, jest jej tak samo bliskie, jak i obce. Wkracza więc w ten spokojny, względnie ułożony świat i powoduje niemałe zamieszanie. Zaczyna od wstępnej demolki rodzinnego gospodarstwa, nokautuje swoją przyszłą przyjaciółkę i co rusz gorszy miejscowych, dając powody do wielu plotek. A potem pojawia się ON i cała akcja nabiera tempa.
Droga do ukojenia to powieść lekka, ale nie trywialna. Z początku odczuwałam pewien niedosyt silnych emocji. Kasia jest kobietą po przejściach, jakim więc cudem potrafi utrzymać taką pogodę ducha? Czy nie powinna łkać załamana pod kocem? Z każdym rozdziałem jej postać staje się coraz bardziej wyrazista. Jakby stopniowo dopuszczała nas do siebie. Pod koniec książki była już dla mnie niczym dobra znajoma.
W powieści brak zbędnych bohaterów. Każda osoba ma swoją historię, bardzo konkretny charakter i sposób wypowiadania się. Z zaciekawieniem śledzimy ich losy, równie skomplikowane jak Katarzyny.
Sama fabuła zbudowana została wokół wątku romantycznego. Gdy na scenę wkroczył mężczyzna, od którego każda przyzwoita kobieta powinna trzymać się na dystans, ze zniecierpliwieniem czekałam na rozwój akcji. W tym uczuciu wszystkie ruchy są dozwolone. Czy to jest miłość, czy to jest... nienawiść? Ta skomplikowana relacja od razu skojarzyła mi się z Panem Darcym. Z jednej strony ten kultowy schemat, z drugiej innowacyjne rozwiązania fabularne. To wszystko sprawia, że nie sposób przewidzieć następnego spotkania, a co dopiero zakończenia. Do ostatniej strony, do ostatniego słowa, tak długo autorka trzyma nas w napięciu. Finał również jest ciekawym, ale i bardzo przewrotnym rozwiązaniem historii.
W powieści ważna jest też przyjaźń. Wątek ten został poprowadzony w oryginalny sposób, wymykający się schematom czy porównaniom. Z takimi koleżankami to nigdy nic nie wiadomo. Pomogą, ale może przypadkiem zaszkodzą. Wesołe, niepozbawione wad, idealne do lubienia. Ich charakterki umiliły mi czytanie, chociaż niejednokrotnie odciągały od tematu, który interesował mnie najbardziej.
Do roli samodzielnego bohatera wyrosło też samo Ukojenie. Mała prowincja żyje swoim, a raczej cudzym, życiem. Pełne plotek, lokalnych afer, ale też zwykłej ludzkiej życzliwości. Temu swojskiemu klimatowi nie sposób odmówić uroku. Muszę ostrzec! Czytanie powieści może skończyć się pakowaniem walizek i niezwłocznym wyjazdem z miasta.
Poza lekkim stylem narracja utrzymana jest humorystycznym tonie. Zabawne spostrzeżenia, gagi sytuacyjne czy dowcipne dialogi – nie raz można wybuchnąć śmiechem. To najlepszy lek na całe zło i chandrę szarej rzeczywistości. I to bez recepty!
Droga do Ukojenia jest książką, przy której można i odpocząć, i pomyśleć. Pozwala oderwać się od codzienności, ale też wrócić do niej z lepszym podejściem. Fabuła jest świeża, pomysłowa, pozbawiona obciążających schematów, za to z garścią ciekawych nawiązań. Zdecydowanie warto dać się zaczytać. Zainteresujcie się Drogą do Ukojenia, bo prowadzi w dobrym kierunku.
http://redakcja-essentia.blogspot.com/2015/08/niebanalny-romans-da-ci-ukojenie.html
W życiu nie ma lekko. Czasem trafia się z deszczu pod rynnę, a kiedy indziej nieszczęścia chodzą parami. I chociaż po deszczu zawsze wychodzi słońce... pamiętaj, że może być też gorzej!
Tytuł: Droga do Ukojenia
Autor: Katarzyna Łochowska
Wydawnictwo: Białe Pióro
Katarzyno, rozpoczynasz nowe życie. Nic, że masz trzydzieści lat. Jesteś świeżo upieczoną rozwódką i...
2015-11-04
2018-03-26
Nikita ma wiele twarzy i jeszcze więcej wrogów. W jej świecie nie istnieje coś takiego jak zaufanie. To brutalna walka o przeżycie, w której najmniejszy błąd może się okazać ostatnim. Przyjaźń? Miłość? Wsparcie? Dopiero... gdy skończą się naboje.
Nikita uwielbia dzielnicę cudów, ale bynajmniej nie dlatego, że dzieje się tam magia. Wręcz odwrotnie. Właśnie tam dziewczyna może znaleźć odrobinę normalności. A nie jest to bynajmniej łatwe, gdy jest się płatną zabójczynią z podejrzanej organizacji zarządzanej przez pozbawioną uczuć matkę. Że o ojcu wariacie nie wspominając. A.... jest jeszcze kwestia całkiem pokaźnego towarzystwa zaciekłych wrogów. I właśnie dlatego nie zdziwi was fakt, że gdy znika jedna z dziewczyn z dzielnicy cudów, Nikita rzuca wszystko, by ją odnaleźć. Ale to będzie jedyny motyw, który was nie zaskoczy. Cała reszta sprawi... że będziecie zbierać szczękę z podłogi. Kto stoi za porwaniem? Kto dybie na życie Nikity? I kim jest Robin, partner przydzielony przez bezwzględną matkę. Jedno jest pewne, z tych zbiegów okoliczności nie może wyniknąć nic dobrego.
Po prostu... wow!
Ta książka to moje drugie spotkanie z autorką. Wcześniej czytałam Trupa na plaży i inne sekrety rodzinne. Powieść mi się podobała, ale zabrakło mi w niej „tego czegoś”. Tym razem było inaczej. Już od pierwszych stron zachwyciłam się rozmachem, pomysłem i oryginalnością. Zarówno koncepcja, jak i samo wykonanie są po prostu genialne! Ale po kolei.
Już na samym początku urzekł mnie fakt, że zostajemy wrzuceni w sam środek życiorysu Nikity. I nie wydaje się to być dziwne, prawda? W większości książek przecież nie towarzyszymy bohaterom od samych narodzin. Ale jednak... różnica jest wyczuwalna. Zazwyczaj przeszłość głównej postaci poznajemy dzięki chronologicznym retrospekcjom. Tym razem jest inaczej. Opowieść dzieje się głównie w teraźniejszości, a Nikita co jakiś czas sygnalizuje nam wcześniejsze doświadczenia. Te myśli nie mają właściwej kolejności, często są tylko przebłyskami, nie omawiają wszystkiego, wiele każą się domyślać, a dopiero z czasem tworzą spójny obraz. I to jest świetne, ponieważ powoduje, że z napięciem śledzimy nie tylko bieżącą intrygę, ale również układanie puzzli przeszłości. Widać w tym naprawdę porządny warsztat. Każdy element ma swoje miejsce zarówno w przedstawionym świecie, jak i fabule.
Klimatyczne postapo
A skoro już mowa o wykreowanej rzeczywistości, to całość naprawdę zagabnie łączy klimat postapokalipsy z magią. To koncepcja jednocześnie bardzo spójna z dorobkiem gatunku, ale też pomysłowa i oryginalna. A o co dokładnie chodzi? Z czym kojarzy się świat po apokalipsie? Problemy z zasobami, wszechobecny brud, strach, zagrożenie. To wszystko jest. Ale obok tego nie zabrakło miejsca na magię, przemiany, zaklęcia, rytuały. W tej książce czary i technologia nie gryzą się ze sobą.
Ciąg dalszy na: http://www.recenzjenawidelcu.pl/2018/08/dziewczyna-z-dzielnicy-cudow.html
Nikita ma wiele twarzy i jeszcze więcej wrogów. W jej świecie nie istnieje coś takiego jak zaufanie. To brutalna walka o przeżycie, w której najmniejszy błąd może się okazać ostatnim. Przyjaźń? Miłość? Wsparcie? Dopiero... gdy skończą się naboje.
Nikita uwielbia dzielnicę cudów, ale bynajmniej nie dlatego, że dzieje się tam magia. Wręcz odwrotnie. Właśnie tam dziewczyna...
2018-02-09
Jeden mały grzeszek. Nic nieznaczące kłamstewko. Ostatni raz, słowo honoru! Poza tym to była wyjątkowa sytuacja. Wszyscy tak robią! Ale prawda pozostaje prawdą. Zło zawsze jest złem, niezależnie od tłumaczenia. A jego historia jest równie długa... jak historia ludzkości.
Nina przyjeżdża do Warszawy z głową pełną planów i marzeń o lepszym życiu. Tam poznaje Miłosza, tajemniczego, ale też porywczego wykładowcę z jej uczelni. Ta miłość ją odurza, uzależnia i jednocześnie przeraża. Jest w stanie zrobić dla niego wszystko. I robi. Nawet więcej, niż sama by chciała. A potem nagle mężczyzna znika. Nina nie chce pogodzić się z tym odejściem i zaczyna go szukać. W ten sposób poznaje jego, ale też swoją, przeszłość. Opowieść trudną, bolesną i niebezpieczną. Historię złych uczynków,
To nie było moje pierwsze spotkanie z autorką. Wcześniej miałam przyjemność przeczytać Upalne lato Gabrieli, dlatego wiedziałam, że łatwo nie będzie. Oczywiście mam na myśli losy bohaterów. Autorka bowiem kojarzy mi się z trudnymi, zagmatwanymi historiami. Jednocześnie prawdziwymi i bolesnymi. Tak jest i tym razem.
Historia złych uczynków niespiesznie wprowadza nas w fabułę. Na początku poznajemy Ninę, dowiadujemy się co nieco na temat jej młodości oraz życiu w rodzinnym mieście. Razem z dziewczyną przeprowadzamy się do Warszawy i poznajemy Miłosza. Ich związek szybko staje się wybuchową mieszanką emocji. Na tym etapie byłam przekonana, że tak będzie wyglądał temat przewodni książki, że skupi się na Ninie i jej problemach. Aż tu nagle, bez żadnego uprzedzenia pojawia się wątek, który rozgrywa się wiele, wiele lat wcześniej. Historia równie wciągająca, co straszna. Po jakimś czasie te dwie opowieści coraz bardziej się ze sobą zazębiają. I to jest pierwszy, bardzo ważny punkt tej książki. Wzajemne powiązania między pozornie niezwiązanymi scenami. To, co na początku wydaje się być ledwie opisem, pod sam koniec okazuje się skutkiem, nie przyczyną. Z biegiem akcji widać coraz więcej zależności, dzięki czemu nasze odczucia wciąż ulegają zmianom. Nic nie jest tak naprawdę pewne, a wszystko, każdy detal ma znaczenie.
Bo ta historia tak naprawdę napisania jest emocjami. Smutkiem, nienawiścią, pożądaniem, pragnieniem zemsty i złamanymi sercami. Tyle w niej bólu, tyle utraconych marzeń, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. To opowieść o silnych ludzkich namiętnościach. Takich, które czasem popychają ludzi do złych rzeczy. Ale nie tylko. Nie należy zapominać o drugiej stronie medalu. O miłości, poświęceniu, wsparciu, opiece. One również odrywają ważną rolę i splatają się ze złem w jedną, nierozerwalną opowieść.
Więcej ----> http://www.recenzjenawidelcu.pl/2018/02/historia-zych-uczynkow-przedpremierowo.html
Jeden mały grzeszek. Nic nieznaczące kłamstewko. Ostatni raz, słowo honoru! Poza tym to była wyjątkowa sytuacja. Wszyscy tak robią! Ale prawda pozostaje prawdą. Zło zawsze jest złem, niezależnie od tłumaczenia. A jego historia jest równie długa... jak historia ludzkości.
Nina przyjeżdża do Warszawy z głową pełną planów i marzeń o lepszym życiu. Tam poznaje Miłosza,...
Ta inna, wiecznie smutna, pewnie brak jej piątej klepki. W każdej klasie jest ktoś taki, ktoś, kto pozwala innym czuć się lepszym, normalnym. Ktoś, kto pod całą masą etykietek skrywa piękne wnętrze. Czy odważysz się spojrzeć na świat jego oczami?
Gioia jest inna niż jej rówieśnicy, widać to gołym okiem. To wystarczy, by stać się samotnicą, odtrącaną przez otoczenie i potwornie smutną. Jednak pewnego dnia w zamkniętym barze spotyka chłopaka, co tu mówić... równie dziwnego. Wtedy jej życie staje do góry nogami. Nie, wcale nie zaczyna być prostsze, wręcz odwrotnie. Gioia będzie musiała zadać sobie wiele pytań, a odpowiedzi nie będą ani proste, ani przyjemne.
Ta książka jest po prostu... intrygująca! Muszę przyznać, że to jedno z ciekawszych doświadczeń tego roku. Niepokojąca, inspirująca, ulotna, utkana z prawdziwych emocji i uczuć. W pierwszej kolejności zwróciła moją uwagę okładką, ma w sobie coś takiego, że nie można obok niej przejść obojętnie. A gdy zajrzy się do środka... wtedy się przepada. I nie chodzi mi tylko o ładną stronę wizualną (chociaż pasujące tematycznie ozdobniki na początku każdego rozdziały fajnie urozmaicają lekturę), ale przede wszystkim o narrację.
"Gioia Spada jest osobą, która gdy znajdzie ciekawą książkę , nie pochłania jej na raz, a zaczyna czytać ją wolniej w obawie, że za szybko się skończy".
Główna bohaterka jest młodą, wrażliwą dziewczyną, poznającą świat przez swoją wyjątkową percepcję. Jej sposób myślenia determinuje narrację, nadając jej artystycznego wydźwięku. Miałam wrażenie, że Gioia jest niezwykle uważnym obserwatorem, dokładnie i szczerze opisującym to, co czuje i przeżywa. W swojej prostocie jest to niezwykle piękne i wciągające.
Poza przeżyciami wewnętrznymi bohaterki w powieści jest też intrygująca fabuła, subtelnie balansująca między prawdą a wyobraźnią. Momentami naprawdę ciężko odróżnić jedno od drugiego, zarówno czytelni, jak i Gioia nie raz i nie dwa gubią się i odnajdują. Ta aura tajemniczości napędza intrygę i każe stawiać sobie nie raz bardzo fundamentalne pytania.
"Prawdziwi szaleńcy, moja droga, to ci, którzy widzą tylko to, co mają przed oczami".
Ciąg dalszy na: https://www.recenzjenawidelcu.pl/2019/06/jeszcze-bedziemy-szczesliwi-enrico.html
Ta inna, wiecznie smutna, pewnie brak jej piątej klepki. W każdej klasie jest ktoś taki, ktoś, kto pozwala innym czuć się lepszym, normalnym. Ktoś, kto pod całą masą etykietek skrywa piękne wnętrze. Czy odważysz się spojrzeć na świat jego oczami?
Gioia jest inna niż jej rówieśnicy, widać to gołym okiem. To wystarczy, by stać się samotnicą, odtrącaną przez otoczenie i...
Japoński uważany jest za jeden z najtrudniejszych języków na świecie. Problem pojawia się już na samym początku. Bo czy wiecie, że w japońskim równolegle funkcjonują trzy alfabety? Hiragana, katakana i kanji – a każdy z nim ma swój oddzielny system znaków. Płynne posługiwanie się każdym z nich to nie lada wyzwanie! Ale to nie wszystko! Również pisanie listów związane jest z wieloma zasadami. Osoby, które nie mogą lub nie chcą ich zgłębiać, zawsze mogą skorzystać z pomocy bohaterki „Kameliowego Sklepu Papierniczego”. To właśnie ona pomoże im ubrać myśli w odpowiednie słowa i nadać im prawidłową formę. Ale to nie wszystko…
Hatoko odziedziczyła po babci kameralny sklep papierniczy. Można w nim zarówno kupić przybory pisarskie, jak i zlecić napisanie listu. Klientów nie ma dużo, ale dziewczynie jakoś udaje się wiązać koniec z końcem. Z każdym kolejnym listem coraz bardziej wsiąka w społeczność lokalną i coraz lepiej odnajduje się w nowej sytuacji. Wciąż jednak prześladują ją wspomnienia, z których nie jest zbyt dumna.
„Kameliowego Sklepu Papierniczego” to najbardziej japońska książka, jaką miałam przyjemność do tej pory czytać. Może nie było ich bardzo dużo, ale każdą z nich ceniłam za to, że uchylała mi rąbek wiedzy na temat kraju kwitnącej wiśni. Jednak ten tytuł to prawdziwa skarbnica! Język japoński, pisanie listów, lokalna kuchnia, święta, festiwale, świątynie i zwyczaje – tego było tak dużo, że mój wewnętrzny odkrywca dosłownie zacierał łapki. Uwielbiam takie smaczki, więc co chwile byłam oczarowana kolejną ciekawostką.
Jeśli zaś chodzi o fabułę, to rozwija się ona powoli, niespiesznie, z dnia na dzień – czyli w typowy, japoński sposób. Towarzyszymy bohaterce przez cały rok, podczas którego będziemy śledzić to, jak zmienia się, otwiera na ludzi, ale też samą siebie. Jej przemiana nie jest radykalna, to bardziej powolny proces dojrzewania do pewnych spraw, aklimatyzowania się. I chociaż można wskazać kluczowe wydarzenia, wpływ na Hatoko ma po prostu wszystko po troszku.
Uwielbiam też delikatność japońskich bohaterów, skromność i pewien dystans do świata. Chyba łatwiej mi polubić takie postaci, niż typowe „szare myszki” z zachodnich powieści. Jednak nie dajcie się zwieść samej Hatoko, ona również potrafi pokazać pazurki i wyrazić emocje, które nią targają.
Nadmiar uczuć i problemów charakteryzuje też klientów sklepu. W tej powieści znajdziecie sporo poruszających, zabawnych, ale też dających do myślenia historii. Ciekawostką jest również to, że w książce zamieszczono listy zapisane po japońsku. Jeśli więc uczycie się tego języka, będzie to dla Was prawdziwa gratka.
Niesamowicie spodobało mi się to, że oprócz listów, spoiwem dla całej historii są też więzi towarzyskie. Z czasem bohaterka otwiera się na innych i zaczyna cenić ich obecność w swoim życiu. Co ciekawe, to właśnie oni pomagają jej też sprostać swoim własnym problemom.
Temat historii rodzinnej Hatoko przedstawiany jest fragmentarycznie, co jakiś czas, przy okazji innych wydarzeń. Ja jednak ze zniecierpliwieniem wyłapywałam te skrawki informacji, bo potrafiły odwrócić do góry nogami wcześniejsze ustalenia. Żałowałam, że niektóre wątki rodzinne nie doczekały się dobitnego zamknięcia. Chociaż nic nie wskazuje na kontynuację, dobrze by było, gdyby powstała.
Jest jednak jedna rzecz, którą odbieram jako drobną wadę. Otóż nie spodobał się wątek, który pojawił się na samym końcu. Nie zdradzę jaki, bo to też ciekawy element tej obyczajowej układanki, ale ostatecznie jego realizacja była w mojej ocenie bardzo powierzchowna i mocno skrótowa. Tak jakby trzeba było szybko skończyć książkę, a bez danego wątku przecież nie wypada.
Nie zmienia to jednak faktu, że „Kameliowy Sklep Papierniczy” dosłownie mnie zachwycił. Dawkowałam sobie tę książkę, czytałam powoli, wczuwałam się w klimat sklepiku papierniczego i wędrówek po małej, japońskiej miejscowości. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zobaczyć ją na własne oczy, a tymczasem serdecznie polecam Wam tę książkową wyprawę do kraju kwitnącej wiśni!
Japoński uważany jest za jeden z najtrudniejszych języków na świecie. Problem pojawia się już na samym początku. Bo czy wiecie, że w japońskim równolegle funkcjonują trzy alfabety? Hiragana, katakana i kanji – a każdy z nim ma swój oddzielny system znaków. Płynne posługiwanie się każdym z nich to nie lada wyzwanie! Ale to nie wszystko! Również pisanie listów związane jest z...
więcej mniej Pokaż mimo to
W życiu na wszystko jest pora, na radość, smutek, przyjemność i cierpienie. Nie ważne, czy tego chcemy, czy nie, nic nas nie ominie. Kiedy nadejdzie czas... nie będziemy gotowi, ale zniesiemy wszystko najlepiej, jak potrafimy. Bo właśnie na tym polega życie.
Hope to dziewczyna, której pozornie można by zazdrościć wszystkiego. Jest piękna, bogata, otoczona przyjaciółmi. Dopóki nie zna się jej życia, to wszystko wygląda niczym bajka. Ale Hope obok bajońskich kwot „ma na swoim koncie” osierocenie oraz długą historię choroby. Teraz gdy jej życie wyszło na prostą, skupia się na niesieniu pomocy innym. To nie jest łatwa droga, a los szykuje dla niej niejedną niespodziankę. Chociażby nieuprzejmy lekarz Dru, który swoim nieokrzesanym zachowaniem spędza jej sen z powiek. To okropny gbur... ale czy aby na pewno? Co się kryje za jego bezpośredniością?
Moją uwagę zwróciła już sama okładka. Grafika jest delikatna, ciepła, bardzo kobieca i równie tajemnicza. Zapowiada powieść klimatyczną, ale nie pozbawioną trudnych tematów. Właśnie takie jest „Kiedy nadejdzie czas”!
Chociaż moja literacka kupka wstydu wciąż rośnie, sięgnęłam po ten tytuł od razu, gdy do mnie trafił. Chciałam przeczytać kilka stron, chociaż troszkę poznać historię. Myliłam się sądząc, że bez problemu odłożę ją na później. „Kiedy nadejdzie czas” dosłownie mnie pochłonęło, od pierwszej strony!
Na początku za sprawą klimatu. Przez pierwsze strony autorka wprowadza nas w opowieść, streszcza wcześniejsze losy bohaterki i robi to w sposób niezwykle ciepły i delikatny. W tych okolicznościach poznajemy Hope. Jej kreacja również podbiła moje serce. Bohaterka jest jednocześnie stanowcza i delikatna. Łączy w sobie radość dziecka i determinację dojrzałej kobiety. Wrażenie robi zwłaszcza jej działalność charytatywna, w którą angażuje się całym sercem, nie raz doświadczając trudnych chwil. Jedyne co nie do końca do mnie przemówiło to ponoć prężnie działająca firma Hope. Zrozumiałam, że zapewnia dziewczynie spory zarobek. Szczerze mówić nie sądzę, żeby właściciela przedsiębiorstwa organizującego eventy zajmowała się tam dosłownie wszystkim.
Ciąg dalszy na: https://www.recenzjenawidelcu.pl/2019/11/przedpremierowo-kiedy-nadejdzie-czas.html
W życiu na wszystko jest pora, na radość, smutek, przyjemność i cierpienie. Nie ważne, czy tego chcemy, czy nie, nic nas nie ominie. Kiedy nadejdzie czas... nie będziemy gotowi, ale zniesiemy wszystko najlepiej, jak potrafimy. Bo właśnie na tym polega życie.
Hope to dziewczyna, której pozornie można by zazdrościć wszystkiego. Jest piękna, bogata, otoczona przyjaciółmi....
Mam alergię na koty i jednocześnie uwielbiam te małe, słodkie kuleczki. Jak to pogodzić? Że niby się nie da? Dla prawdziwej miłości nie ma rzeczy niemożliwych. Wystarczy tylko bardzo chcieć i... otaczać się wszystkim, co związane z kotkami. I tak właśnie weszłam w posiadanie książki „Kocie Mojo”.
Jackson Galaxy uczynił ze zrozumienia kota prawdziwą sztukę. Nie tylko ustawia go pod potrzeby człowieka, on naprawdę stara się wejść w skórę czworonoga, pomóc mu się rozwijać i zwyczajnie, być szczęśliwym. Ale chwila, czy my ludzie, mamy tu coś do gadania? Oczywiście, ale jak w każdej relacji, poprawne stosunki to kwestia... kompromisów.
"Dominacja nie pozwoli nam zbudować dobrej relacji".
„Kocie Mojo” to prawdziwa kopalnia wiedzy dla właścicieli kotów, ale... nie tylko. To też zbiór wielu fascynujących ciekawostek napisanych tak przystępnie, że zaintrygują każdego, kto lubi wiedzieć więcej na temat otaczającego go świata. Za pierwszym razem, gdy siadałam do książki, miałam przeczytać ledwie kilka stron, ale... nie dało się. „Kocie Mojo” to niezwykle wciągająca pozycja, której daleko do zwyczajnego poradnika.
I paradoksalnie do tego, książka zaczyna się rozdziałami poświęconymi historii. Kiedy się w nie zagłębimy, od razu zauważymy różnicę. Tutaj przeszłość nie jest przywoływana tylko po to, by zachować porządek chronologiczny, ale by wyjaśnić tu i teraz. To, jak zachowuje się nasza kicia, wynika z jej korzeni i ewolucji.
Ciąg dalszy na: https://www.recenzjenawidelcu.pl/2019/05/kocie-mojo-jackson-galaxy.html
Mam alergię na koty i jednocześnie uwielbiam te małe, słodkie kuleczki. Jak to pogodzić? Że niby się nie da? Dla prawdziwej miłości nie ma rzeczy niemożliwych. Wystarczy tylko bardzo chcieć i... otaczać się wszystkim, co związane z kotkami. I tak właśnie weszłam w posiadanie książki „Kocie Mojo”.
Jackson Galaxy uczynił ze zrozumienia kota prawdziwą sztukę. Nie tylko...
Trzeba dobrze wyglądać, ale nie na tyle, by rzucać się w oczy. Być oryginalną, ale nie dziwną. Towarzyską, ale nie nachalnie. Modną, ale na swój sposób. Odzywać się, milczeć, nawiązywać kontakt, czekać na pierwszy ruch i cały czas… dbać o to, co myślą inni. Niektórzy tak sądzą, prawda? Pamiętam jeszcze czasy gimnazjum. I wiecie co… Nie wróciłabym tam za żadne skarby. Nigdy! A już na pewno nie w czasach Instagrama!
Vicky ma dwie wersje, offline i online. Pierwsza z nich jest nieśmiała, przerażona obecnością innych ludzi i swoją bezradnością. Najchętniej by znikła. Druga nie boi się pokazać w przedziwnych miejscach, zachowywać odważnie, wyciągać rękę do innych. Problem jest taki, że wersja online istnieje tylko na Instagramie. Czy te światy da się zupełnie oddzielić? Czy Vicky kiedykolwiek odważy się ujawnić swoją tożsamość?
Muszę przyznać, że ta książka zupełnie mnie zaskoczyła. Przede wszystkim pomysłem. Bo chociaż podwójna tożsamość internetowa nie jest niczym zaskakującym, nigdy dotąd nie czytałam książki, która by tak dobrze opowiadała o tym temacie. Autorka nie tylko przedstawiła nam bardzo interesującą historię, ale też poruszyła istotne problemy wieku dojrzewania. Nie poszła na skróty, nie poznajemy Vicky już w trakcie „internetowej sławy”, ale śledzimy jej całą drogę. Od momentu, gdy Instagram służył jej wyłącznie do pooglądania życia innych, po rosnącą popularność anonimowego profilu. Dzięki temu powoli strona po stronie, coraz bardziej lubimy Vicky i coraz mocniej się z nią utożsamiamy. Pod sam koniec powieści byłam jednocześnie zaintrygowana, wzruszona i przejęta!
Strona emocjonalna to bez wątpienia duży plus tej pozycji. Ale nie tylko. Również sama fabuła to po prostu bardzo dobrze opowiedziana historia. Pełna zwrotów akcji, ciekawych wątków i zabawnych dialogów. Całą lekturę towarzyszą nam interesujące postaci. Początkowo schematyczne, jednowymiarowe i typowo szkolne kreacje, wraz z rozwojem akcji wyłamują się ze stereotypów i ujawniają swoje drugie oblicze.
#niewidzialna to przede wszystkim mądra książka, poruszająca bez patetyzmu ani też sztucznej dramaturgii problemy młodego człowieka. Zdecydowanie polecam nastolatkowi, ale też ich rodzicom, którzy nie zawsze są w stanie zrozumieć bolączki ich dziecka. Czy media społecznościowe odgrywały dużą rolę w czasach ich młodości? No właśnie, ta książka pozwoli im zrozumieć, jak to zjawisko wpływa na młodsze pokolenie, jakie niesie zagrożenia, a jak może pomóc. Jeśli jednak nie zaliczacie się do żadnej z tych dwóch grup... nie odkładajcie tej powieści. Gwarantuje, że Was również skłoni do refleksji, bo media społecześciowe są obecne w naszym życiu na każdym kroku.
Spodobał mi się też wątek romantyczny. Był niesztampowy, nienachalny i nieoklepany. Jednym słowem uroczy, a do tego niesamowicie prawdziwy. Zakochałam się w tym zakochaniu, tak młodzieńczym, tak świeżym, a jednocześnie pozbawionym fałszywego lukru.
#niewidzialna to lekka, piękna i warta opowiedzenia historia o nieśmiałości, samotności, ale też o przezwyciężaniu własnych słabości i ograniczeń. Uniwesalna i wciągajaca jak sam Internet. Warto ją zobaczyć i przeczytać!
Trzeba dobrze wyglądać, ale nie na tyle, by rzucać się w oczy. Być oryginalną, ale nie dziwną. Towarzyską, ale nie nachalnie. Modną, ale na swój sposób. Odzywać się, milczeć, nawiązywać kontakt, czekać na pierwszy ruch i cały czas… dbać o to, co myślą inni. Niektórzy tak sądzą, prawda? Pamiętam jeszcze czasy gimnazjum. I wiecie co… Nie wróciłabym tam za żadne skarby. Nigdy!...
więcej Pokaż mimo to