-
ArtykułyOto najlepsze kryminały. Znamy finalistów Nagrody Wielkiego Kalibru 2024Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel25
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik3
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Feyra wróciła na Dwór Wiosny zupełnie inna. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. To co spotkało ją pod Górą wywarło na niej ogromną presję i nie daje o sobie zapomnieć. I choć dziewczyna wydaje się wieść idealne życie, nie ma łatwo. U boku ukochanego, chroniona przed wszystkimi niebezpieczeństwami, pławi się w luksusie, który dla niej jest złotą klatką. Po trzech miesiącach o swoją część umowy upomina się książę Dworu Nocy. Feyra nie ma pojęcia jak wiele zmieni zawarta przez nią umowa.
Pierwszy tom nie był dla mnie tym samym co dla innych. Był po prostu lekką lekturą, której zakończenie ciekawiło ale jednak bez większych emocji. W końcu moja wrodzona ciekawość wygrała i na mojej półce zagościł drugi tom. Szybciutko pochwyciłam go w łapki. No i wtedy się zaczęło.
Pierwsze rozdziały były nieco powolne, przypominające wydarzenia poprzedniczki i ukazujące jej konsekwencję. To wprowadzenie było zaledwie rozgrzewką, a wraz z kolejnymi rozdziałami, Maas pokazała co tak naprawdę potrafi. Stworzyła niezwykle emocjonującą książkę, która dozowała czytelnikowi emocje. I co najlepsze, emocje te odnoszą się do wszystkich bohaterów, a ich rozpiętość nie zna granic. Bohaterów można kochać, by już po chwili nie móc ich znieść.
Ogromnie podoba mi się Feyra. Choć mogłoby się wydawać, że będzie kolejną typową bohaterką młodzieżówki, ona taka nie jest. Jest dojrzalsza i o wiele roztropniejsza od pozostałych bohaterek tego typu książek. I właśnie to tak bardzo w niej polubiłam. To niezwykle autentyczna postać, która choć wydaje się mieć w życiu niebywałe szczęście, tak naprawdę mierzy się z jego przeciwnościami i konsekwencjami. Ten autentyzm i dorosłość Feyry bardzo przypadły mi do gustu.
Nie tylko Feyra posiada takie cechy. Książka sama w sobie dojrzalsza od pozostałych młodzieżówek. Stwierdziłabym, że Maas stworzyła tutaj lekką, łatwą i przyjemną pozycję dla nieco czytelników kończących swe naście lat. Popieram opinię, że niektóre pozycje powinny być dozwolone od określonego wieku. I choć część może mnie za to skrytykować, ta pozycja nie jest dla czytelników poniżej 15/16 lat. Ci, którzy znają treść zapewne wiedzą dlaczego tak uważam.
Z każdą kolejną pozycją tej autorki, utwierdzam się w przekonaniu, że język jakim się posługuje jest ujmujący w swej prostocie. W końcu Maas nie posługuje się wyszukanymi słowami, a tworzy wciągające i emocjonujące książki. Wciąga czytelnika w swój świat bardzo szybko i na długo. A w ten zwłaszcza.
Przy poprzedniczce wspominałam o słabości motywu miłosnego. Wierzcie mi, w tym temacie złamane zostały chyba wszystkie utarte schematy. Na ich miejsce powstało coś zupełnie nowego, innego i absorbującego bez końca. Wierzcie mi na słowo, że emocje jakie mną targały w związku z tym aspektem są nie do opisania. Dawno tego nie doświadczyłam przy żadnej książce. Dlatego przeklnijcie mnie za to, że robię to dopiero teraz - cały ten tekst mogłabym skwitować krótko - O MÓJ BOŻE, RHYS!
Kończąc ten tekst i czytając go ponownie mam wrażenie, że o czymś zapomniałam wam powiedzieć. Że zabrakło mi słów na opisanie tego jak wielką frajdą był dla mnie ten tom. Przyznam, że to pierwsza książka po której przeszło mi przez myśl by mówić, nagrywać zamiast pisania. Na całe szczęście (dla was i mnie) szybko ten pomysł upadł.
"Dwór mgieł i furii" to ten typ książki, którą z jednej strony chcesz pochłonąć, a z drugiej nie możesz się z nią rozstać Takiego kaca książkowego nie miałam już bardzo długo i podziwiam osoby czekające na kolejne tomy dłużej niż ja. Chociaż już się boję jak bardzo moje serce może ucierpieć przy następnej części. Jednak jestem pewna, że będzie tego warta.
Tekst z https://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Feyra wróciła na Dwór Wiosny zupełnie inna. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. To co spotkało ją pod Górą wywarło na niej ogromną presję i nie daje o sobie zapomnieć. I choć dziewczyna wydaje się wieść idealne życie, nie ma łatwo. U boku ukochanego, chroniona przed wszystkimi niebezpieczeństwami, pławi się w luksusie, który dla niej jest złotą klatką. Po trzech miesiącach...
więcej mniej Pokaż mimo to
Feyra znów wraca na Dwór Wiosny. Tym razem przychodzi jej zmierzyć się z czymś trudniejszym niż poprzednio. Jednak ona sama jest o wiele silniejsza. Niewielka pomyłka wystarczy by świat jej i jej najbliższych przeistoczył się w ruinę. Nadchodzi wojna, a ona musi szukać pomocy wśród najbardziej niespodziewanych sojuszników. Czy to wystarczy by zwyciężyć w wojnie?
Doskonale wiem, że ten opis jest ciut zagmatwany i niewiele sobą reprezentuje. Tym z was, którzy jeszcze nie czytali Dworów, nie chciałam psuć zabawy. Natomiast dla tych którzy już w tym świecie przepadli - opis jest zbędny. Tu wystarczy znać poprzednie tomy by po prostu czuć przymus czytania "Dworu skrzydeł i furii". Choć minęło już sporo czasu odkąd skończyłam ją czytać, nadal mam w sobie pełno emocji, które nie do końca umiem sprecyzować. Dlatego ten tekst może być chaotyczny i niespójny. Wybaczcie, ale to co zrobiła ze mną Maas przy tej książce, jest wręcz nie od opisania.
"Dwór skrzydeł i zguby" na początku wydawał mi się nieco leniwy. Nastawiony na akcje utkaną z intryg. Dopiero później, gdy bohaterowie rzeczywiście ruszają do walki zostaje zawiązana akcja, która rusza szybko i nie zatrzymuje się. Dzieje się tak wiele, że aż ciężko oderwać się od książki choć na chwilę! Te ponad 800 stron to przyjemność w czystej postaci.
Już przy poprzednim tomie Feyra urzekła mnie swoją dojrzałością. Tym razem pokazała, że wcale się nie pomyliłam w jej ocenie. Postawiła przed sobą niezwykle trudne zadanie i zmierzyła się z nim znając konsekwencje. Nie jest kolejną głupiutką bohaterką młodzieżową, wręcz przeciwnie. Stała się jedną z niewielu naprawdę dojrzałych, kobiecych bohaterek tego gatunku. Właśnie dzięki niej Maas przywraca mi wiarę w młodzieżówki.
Po tym tomie bez zastanowienia mogę stwierdzić, że Maas tworzy młodzieżówki dla nieco dojrzalszych czytelników. Niby to wszystko jest łatwe, szybkie i przyjemne. Do tego pełne jest elementów, które kojarzą się z młodzieżówkami. Jednak autorka umiejętnie prowadzi bohaterów i fabułę nadając im dojrzalszego charakteru. Ciężko pomyśleć o bohaterach w kategorii rozwydrzonych nastolatków. Nawet jeśli czasem mają takie zachowania, są o wiele dojrzalsi. Jeśli ktoś, tak jak ja przed lekturą pierwszego tomu, ma ją za młodzieżówkę, myli się bardzo. I nawet jeśli pierwszy tom mocno nią pachnie, zapewniam, że kolejne dwa rozwieją wszelkie wątpliwości.
Ciężko jest mówić o niej wiele, nie zdradzając wszystkiego. Na pewno jest warta czekania. Jestem pewna, że wzbudzi w każdym fanie serii niezwykle wiele emocji. I to momentami bardzo skrajnych. To ten typ historii jakie przeżywa się całym sobą. "Dwór skrzydeł i zguby" na pewno złamie wam w końcu serce. Chociażby samym faktem, że to już koniec.
Uwielbiam wielowątkowość tej książki. Fakt, wiele z nich pozostało nadal otwartych. Liczę, że Maas w jakiś sposób te wątki jeszcze ożywi tylko po to by ostatecznie się z nimi rozprawić. Choć będzie mnie to znów kosztować trochę nerwów, jestem pewna, że będzie tego warte. Są wątki, które koniecznie trzeba zamknąć. One o to wręcz proszą!
Ogromnie cieszy mnie (i równocześnie nieco boli), że to tylko trylogia. Z jednej strony wole mniejszą ilość grubszych książek, w których akcja jest skondensowana. Taka seria nie staje się "odgrzewanym kotletem" czy źródłem do odcinania kuponów. Z drugiej strony w tym przypadku mnie to boli. Mogłabym spotykać się z tym bohaterami chyba bez końca. Uwielbiam ich samych i ich świat.
Autorka nie raz przyprawiła moje czytelnicze serduszko o szybsze bicie. Udało jej się nawet zatrważająco mocno zbliżyć mnie do jego zawału. "Dwór skrzydeł i zguby" wywołał u mnie wiele przeróżnych emocji, a niewiele książek może się tym poszczycić. Jedno jest pewne - dla fanów fantasy ta trylogia to niemal obowiązek. A tych, którzy czytali drugi tom już niedługo czeka naprawdę rewelacyjna przygoda. Aż wam zazdroszczę, że możecie odkrywać ją na nowo!
Tekst z smieszna-nazwa.blogspot.com
Feyra znów wraca na Dwór Wiosny. Tym razem przychodzi jej zmierzyć się z czymś trudniejszym niż poprzednio. Jednak ona sama jest o wiele silniejsza. Niewielka pomyłka wystarczy by świat jej i jej najbliższych przeistoczył się w ruinę. Nadchodzi wojna, a ona musi szukać pomocy wśród najbardziej niespodziewanych sojuszników. Czy to wystarczy by zwyciężyć w wojnie?
Doskonale...
"Folwark" to sto stron czystej nauki i pomyślunku. Nie dość, że jest to pozycja dość licha, to tak skonstruowana, że przeczytanie jej zajmuje maksymalnie kilka godzin.
Poruszany temat jest prosty i w dużym stopniu nadal aktualny. Zwierzęta przejmują władzę nad swoją farmą, przeganiając z niej całkowicie ludzi. Tworzą zasady według których mają funkcjonować i żyć ze sobą na równi. Jednak w końcu cały "system" zaczyna zawodzić, a wśród buntowników zaczynają się problemy. Duże problemy.
Książka ta, to satyra. Satyra, której głównym celem jest ukazanie systemu totalitarnego w krzywym zwierciadle. Brzmię jakbym pisała kolejne wypracowanie maturalne. Fuj. Prościej mówiąc - Orwell wyśmiewa to co sam widział w świecie. I robi to w sposób genialny.
Używając zwierząt jako bohaterów ukazuje mechanizmy jakie żądzą nami, ludźmi. Pokazuje nasze postępowania nie wykorzystując przy tym ludzkich bohaterów. Dla mnie zawsze był to ciekawy zabieg, a tutaj jest on wykonany mistrzowsko.
Mimo, że książkę uważam za rewelacyjną i obowiązkową dla każdego (jednak dla większości dopiero w późniejszych latach życia) nie potrafię powiedzieć o niej wiele więcej. Książka ma jeden główny problem na którym bazuje i od którego nie odchodzi. Porusza tylko te jedną kwestię i robi to w sposób doprawdy świetny.
Dlaczego stwierdzam, że pozycję tę należy przeczytać w późniejszych latach? Patrząc na mentalność ludzką obawiam się, że młodsi czytelnicy mogliby mieć z tą książką problem. Mogłaby ich po prostu zanudzić, bo nie dzieje się tutaj nic ekscytującego. "Folwark zwierzęcy" ma za zadanie wyśmiać zachodzącą w świecie sytuację, a nie ją koloryzować. Ma dać czytelnikowi do myślenia. Sprawić by przeanalizował otoczenie w jakim żyje i zachowania towarzyszących mu ludzi. W innym wypadku, książka ta może okazać się nudną i niczego niewnoszącą pozycją. A tego nikomu nie życzę.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
"Folwark" to sto stron czystej nauki i pomyślunku. Nie dość, że jest to pozycja dość licha, to tak skonstruowana, że przeczytanie jej zajmuje maksymalnie kilka godzin.
Poruszany temat jest prosty i w dużym stopniu nadal aktualny. Zwierzęta przejmują władzę nad swoją farmą, przeganiając z niej całkowicie ludzi. Tworzą zasady według których mają funkcjonować i żyć ze sobą na...
Zniesławiony szwedzki dziennikarz i wydawca magazynu "Millenium", Mikael Blomkvist dostaje zadanie od przemysłowego magnata, Henira Vangera. Po 40 latach od zaginięcia, ma odnaleźć jego wnuczkę. Po pretekstem spisania historii rodziny przebywa z nimi przez rok, próbując rozwikłać rodzinną tajemnicę. Pomaga mu w tym Lisbeth Salander, outsiderka i genialna researcherka. Razem wpadają na trop tajemnicy jaką rodzina Vanger zapewne wolałaby ukryć.
Z tą książką jest jak z babeczkami - nim dobierzesz się do tej najlepszej części musisz zmierzyć się z nie aż tak satysfakcjonującą otoczką. Chociaż tutaj, nawet ta otoczka jest fascynująca. Zanim dostajemy historię właściwą, musimy przebrnąć przez urywek życia dwóch głównych bohaterów, na krótko przed poznaniem bogatej rodziny i siebie wzajemnie. Dzięki temu poznajemy ich w względnie normalnych warunkach życiowych, jak i tych bardziej zwariowanych.
Do tego pełno tu opisów różnej maści. Nie przeszkadzają one w lekturze, a pozwalają na lepsze zrozumienie i dostrzeżenie szczegółów opisywanego świata. Nie jest to ta kategoria opisów przy których masz ochotę krzyczeć "Gdzie, do cholery, są dialogi?!"
Larsson stworzył kryminał i thriller z krwi i kości. Kreuje tajemnicę tak zawiłą i absorbującą, że ciężko się od niej oderwać. Łączy kilka wątków, nadając każdemu status ważnego i znaczącego. Robi to wszystko w sposób tak mistrzowski, że ciężko porzucić te książkę chociażby na chwilę, a po lekturze nie chcieć więcej.
Trylogia, którą otwiera ta książka, pozostanie moją ulubioną chociażby z jednego powodu - Lisbeth Salander. To ten rodzaj bohatera, który albo się kocha, albo nienawidzi. Osobiście nie rozumiem drugiej opcji. Tak genialnie skontrowanej postaci chyba ciężko się doszukać. Tajemniczej, zdeterminowanej, wytrwałej, inteligentnej, przebiegłej, bezkompromisowej, a do tego będącej kobietą. Salander to bez wątpienia jeden z najlepszych aspektów tej trylogii. I choć wielu bohaterów drugoplanowych "dostaje" ciekawe historie czy cechy, to ona wybija się ponad nich wszystkich zapadając w pamięć.
Pomimo tego, że akcja biegnie niepośpiesznie, a opis goni opis, co niektórych odstrasza, coś w tej książce wciąga bezpowrotnie. Mroczny klimat, tajemnice zakopane na lata, ogromne pieniądze w tle, i ten Skandynawski klimat robią swoje. Wszystko to połączone z kunsztem Larssona tworzy maksymalnie absorbujący kryminał, którego nie da się przejrzeć do ostatniej strony. Kryminał, który jest dopiero początkiem o wiele bardziej skomplikowanej historii.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Zniesławiony szwedzki dziennikarz i wydawca magazynu "Millenium", Mikael Blomkvist dostaje zadanie od przemysłowego magnata, Henira Vangera. Po 40 latach od zaginięcia, ma odnaleźć jego wnuczkę. Po pretekstem spisania historii rodziny przebywa z nimi przez rok, próbując rozwikłać rodzinną tajemnicę. Pomaga mu w tym Lisbeth Salander, outsiderka i genialna researcherka. Razem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książkę tę, King wydał pod pseudonimem Richarda Bachman'a. Zawsze mnie zastanawia - po co używać pseudonimu, który później się ujawnia? No ale, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Amen. Chociaż książka wydana została w 1979 (w Polsce, zdaniem Wikipedii, w 1992), nadal jest aktualna. Właściwie, jej przesłanie będzie aktualne zawsze. Jak to z książkami prawiącymi o przyszłości bywa.
W tej niespełna 300-stronicowej książce rozchodzi się o tytułowy "Wielki Marsz". O przedsięwzięcie w którym udział bierze stu nastolatków, chłopców jedynie. Wyruszają oni w Marsz po Ameryce, i to taki z którego powrócić może tylko jeden. Jak głosi opis na okładce "meta będzie tam, gdzie padnie przedostatni z nich". Przez cały czas trwania Marszu nie mogą zwolnić bardziej niż 4 mile na godzinę. Inaczej giną. I choć cała akcja rozgrywa się w przeciągu maksymalnie pięciu dni, pokazuje wszystko czego czytelnik chciałby się dowiedzieć na temat takiej "imprezy".
Nie wiedzieć czemu, ale ogólnym zmysłem, książka ta przypomina mi nieco "Igrzyska Śmierci". Albo to one przypominają ją? W sumie, patrząc chronologicznie..... W obu, z czyjejś śmierci robi się przedstawienie, rozrywkę i czasoumilacz dla ludzi. Widowisko, które każdy chcę zobaczyć, a niektórzy poczuć na własnej skórze.
"Wielki Marsz" ma w sobie coś wciągającego. Choć jest nieco przewidywalny (przynajmniej dla mnie takowy był), nie psuje to całości. Książka potrafi zająć dzień, w ekstremalnych warunkach niecałe dwa. Gorąco ją polecam. Naprawdę warto.
Bez wątpienia daje do myślenia i zostaje w głowie, nieco ją ryjąc. Człek się zastanawia, czy sam aby nie bierze udziału w jakimś "Wielkim Marszu" i czy zwolnienie tempa "przechodzenia" życia nie jest równoznaczne ze śmiercią. W końcu, tak pędzimy przez swe życia, bez dania sobie szansy na chwilę odpoczynku. Nas jednak nikt nie każe za to śmiercią. Jeśli już, robimy to sami.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Książkę tę, King wydał pod pseudonimem Richarda Bachman'a. Zawsze mnie zastanawia - po co używać pseudonimu, który później się ujawnia? No ale, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Amen. Chociaż książka wydana została w 1979 (w Polsce, zdaniem Wikipedii, w 1992), nadal jest aktualna. Właściwie, jej przesłanie będzie aktualne zawsze. Jak to z książkami...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Złodziejka książek" została wydana w 2005 roku. Jest piątą, a zarazem przedostatnią pozycją od tego autora i chyba tą najlepiej znaną. W końcu, każdy musi mieć swoje "Nothing else matters" jak Metallica. Dopiero po 9 latach jest o niej głośno. Odpowiedź na pytanie dlaczego, jest banalna - ekranizacja. Chwała i abba za to, bez tego pewnie jeszcze długo bym jej nie poznała.
Akcja rozgrywa się w delikatnie przedwojennych i wojną już opanowanych Niemczech. Opisuje historię dziewięcioletniej Liesel Meminger, w której miłość do książek zaszczepia znaleziony na pogrzebie brata "Podręcznik grabarza". To właśnie na tej książce dziewczynka uczy się czytać, dzięki pomocy przybranego ojca, Hansa. Ich życie komplikuje się, gdy po wybuchu wojny udzielają schronienia Żydowi o imieniu Max.
Pierwszym aspektem tej książki, który dla mnie jest ogromnym plusem jest sposób jej narracji. Jest nietypowa i trzeba się do niej przyzwyczaić. Ale Śmierć jako narrator historii, to obłędne rozwiązanie! Momentami współczuje się jej obowiązków, nadaje się jej iście ludzkie cechy. Może prócz tych powiązanych z wyglądem, bo Śmierć sama siebie nie opisuje, nie nadaje sobie nawet imienia, którą określa ją czytelnik. Ba! Podkpiwa sobie ona z naszego, ludzkiego jej wyobrażenia - jako kostuchy z kosą.
Pięknem tej książki, jest ukazanie wartości podstawowych - m.in. przyjaźni, miłości, oddania, akceptacji i zrozumienia - w sytuacji tak okrutnej jak wojna, a już tym bardziej kiedy jest to II Wojna Światowa. Uczy jak zostać człowiekiem w nieludzkich czasach.
Narratorem Śmierć, czasem i miejscem akcji Niemcy opętane II Wojną Światową, bohaterką kilkuletnia dziewczynka z rodzącą się dopiero pasją i kłopotami. Tak, bo Liesel ma niezaprzeczalny talent do pakowania się w sytuacje problematyczne. I nie chodzi tu tylko o ukrywanie Żyda. Liesel ciężko jest nie lubić. Jak na swój wiek jest ona istotką niezwykle inteligentną, a nawet stwierdziłabym, że urzekającą. Do tego, każdy mól książkowy może odnaleźć w niej cząstkę siebie. A to pomaga zrozumieć niektóre jej działania. Jednak, pomimo całej sympatii jaką ją darze, książka ta ma bohatera, który skradł mi serce o wiele szybciej niż ona - Hans Hubermann, jej przybrany papa. On i jego akordeon.
Bezapelacyjnie, jest to pozycja po którą powinien sięgnąć każdy. Pewnie dla niektórych będzie swego rodzaju ciosem, ale mimo to każdy powinien ją poznać. Chociażby tylko po to by zobaczyć ile odwagi potrafią mieć w sobie dzieci, a ile powinni jej mieć dorośli. Ta książka wciąga i uczy.
"Złodziejka książek" to historia pełna miłości, akceptacji, bólu, łez i melodii z akordeonu. Tak, rozpłakałam się pod sam koniec. A nie robię tego często.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
"Złodziejka książek" została wydana w 2005 roku. Jest piątą, a zarazem przedostatnią pozycją od tego autora i chyba tą najlepiej znaną. W końcu, każdy musi mieć swoje "Nothing else matters" jak Metallica. Dopiero po 9 latach jest o niej głośno. Odpowiedź na pytanie dlaczego, jest banalna - ekranizacja. Chwała i abba za to, bez tego pewnie jeszcze długo bym jej nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jolene i Darius są szczęśliwym małżeństwem, które wspólnie wychowuje kilkuletnią córeczkę. Na pozór ich życie jest niemal idealne. Wszystko się zmienia gdy do sąsiedniego domu wprowadza się Fig. Tajemnicza kobieta szybko zyskuje sympatię rodziny. Sytuacja zaczyna robić się niepokojąca gdy w domu kobiety pojawia się co raz więcej rzeczy identycznych jak u Averych, ona sama ubiera się identycznie jak przyjaciółka, a na swoich profilach w mediach społecznościowych udostępnia zdjęcia Dariusa...
Autorkę poznałam na początku tego roku. Zahipnotyzowała mnie tworząc "Margo", dlatego byłam pewna, że i ta książka będzie musiała pojawić się na mojej półce. To było więcej niż pewne, a moment gdy to się stanie był tylko kwestią czasu.
Książka podzielona jest na trzy części. Każda z nich prowadzona jest przez innego bohatera. Wydarzenia biegną dalej, a zmieniają się tylko narratorzy. Przyznaje, że jest to bardzo ciekawy zabieg, który pozwala poznać sytuację z kilku różnych perspektyw. Przy tej książce jest to mistrzowskie posunięcie. Fisher pokazała jak różni jesteśmy w swoim otoczeniu i jak słabo zdajemy sobie z tego sprawę. A wszystko to zaczęła już samym sposobem w jaki podzieliła swoją książkę.
Stworzyła też niezwykle intrygujących bohaterów. Z pozoru wydają się oni przeciętni, jednak wraz z z upływem stron czytelnik poznaje ich naturę. Dostaje przy tym trzy różne osobliwości, stwierdzić nawet można, że są to trzy skrzywienia społeczne. I co najlepsze - niemal w każdym z nich może odnaleźć fragment siebie. Dostrzec pewne podobieństwo, które nie do końca może przypaść mu do gustu.
Klimat jaki wykreowała autorka jest niesamowity. Cały świat przedstawiony kręci się wokół rodziny Averych i Fig. Sporadycznie pojawiają się drugoplanowe postacie, jednak równie szybko znikają. Ten świat wydaje się zamknięty, a im bardziej poznajemy bohaterów, tym mroczniejszym go widzimy. Dostrzegamy jego wady oraz jego plusy, weryfikujemy go ze swoimi poczynaniami, będąc przekonanymi, że wcale nie robimy tego co bohaterowie. A przyznać trzeba, że książka porusza trudny i aktualny temat.
To jedna z tych rzeczy za które tak szybko i mocno polubiłam Fisher. Nie wybiera ona cukierkowej drogi, która ma zapewnić czytelnikowi tylko pozytywne emocje i chwile rozrywki. Ona wybiera te mroczne i prawdziwe strony życia i na nich opiera swe historie. Zyskuje dzięki temu pewien autentyzm i daje czytelnikowi okazje do przemyślenia jego poczynań. A wszystko to co może być w nim złe, przedstawia mu w bohaterach swoich książek.
Fisher ma bardzo lekkie pióro. Choć pisze, że o rzeczach trudnych i nieprzyjemnych, robi to w niezwykły sposób. Czaruje odbiorce, łapie w objęcia, wciąga w swój świat i za nich nie chce wypuścić. Pochłania uwagę w stu procentach i szybko nie daje o sobie zapomnieć. Może i zakończenie nie jest szokiem dla czytelnika. Przyznajmy, można się było spodziewać takiego obrotu spraw. Ta delikatna przewidywalność może mierzić, ale ginie na tle całości.
"Bad mommy. Zła mama" to książka wciągającą i absorbującą. To rewelacyjny obraz nas samych, zagubionych w świecie przepełnionym maskami oraz obłudą. Ciężko nie przyznać Fisher racji w tym co zanotowała i przekazała czytelnikowi. Zwłaszcza, że zrobiła to w tak genialny sposób. Stworzyła jeden z najciekawszych thrillerów psychologicznych jakie czytałam.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Jolene i Darius są szczęśliwym małżeństwem, które wspólnie wychowuje kilkuletnią córeczkę. Na pozór ich życie jest niemal idealne. Wszystko się zmienia gdy do sąsiedniego domu wprowadza się Fig. Tajemnicza kobieta szybko zyskuje sympatię rodziny. Sytuacja zaczyna robić się niepokojąca gdy w domu kobiety pojawia się co raz więcej rzeczy identycznych jak u Averych, ona sama...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bailey nie miał łatwego życia, przynajmniej na początku. Dopiero gdy odnalazł go Ethan, psiak zrozumiał co znaczy miłość i oddanie. Ellie od razu wiedziała co znaczy życie z człowiekiem. Koleżka zamiast ludzkiej miłości doświadczył bardziej ich próżności. Trzy psie losy wydają się być ze sobą w żaden sposób nie połączone. Jednak to tylko pozory, łączy je wiele.
Choć ostatnio najwięcej czasu spędzam z kotem, jestem psiarą. I to ogromną. Mam swoje wielkie kudłate szczęście, które tak bardzo mnie cieszy. Właśnie dlatego tak bardzo chciałam poznać tę książkę. Pies opowiadający swoją własną historię? To musi być dobre albo przynajmniej ciekawe.
Już teraz mogę stwierdzić, że ten post będzie jednym z tych krótszych. To dość prosta i krótka historia nad którą niewiele się trzeba rozwodzić by powiedzieć o niej wiele. Tego jestem pewna jak wyniku 2x2.
Sam pomysł na stworzenie opowieści z punktu widzenia psa jest obłędny. Ten sam świat jaki znamy, zostaje nam przedstawiony z zupełnie innej perspektywy. Bo choć pies potrafi towarzyszyć nam non stop, jego postrzeganie świata jest zupełnie inne. Myślenie Bailey'a jest proste, niewinne i nie oszukujmy się nieco egoistyczne. Ale w ten ujmujący i niewinny sposób! Momentami czytelnik musi się zastanowić jakie ludzkie czynności opisuje psiak. W końcu nie wszystkie rozumie. I wierzcie mi, niektóre potrafią rozbawić
Nie ma co mówić wiele o języku jakim posługuje się autor. W końcu narratorem stworzył psa, więc sama opowieść nie może być skonstruowana w żaden skomplikowany sposób. I właśnie tak jest. Język jest prosty, zrozumiały, barwny i pełen opisów.
Można by stwierdzić, że nie będzie się tutaj działo zbyt wiele. Jednak wcale tak nie jest. Może na początku psie przygody mogą wydawać się nieco nudnawe, to z każdą kolejną stroną jest ich co raz więcej. Dla nas są to sytuacje proste i nic nie znaczące. Dla psiaka jest inaczej, dla niego stanowią o wiele więcej. I możliwość uzmysłowienia sobie tego jest świetna.
To książka, która głownie bazuje na emocjach. Zwłaszcza tych osób, które psy mają i tych, które je kochaj. Porusza czytelnicze serduszko bez granic. Zgadzam się z opiniami, mówiącymi, że nie sposób się nie rozpłakać. Może nie był to potok łez, a kilka pojedynczych sztuk uronionych nad bezgraniczną psią miłością do człowieka.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Bailey nie miał łatwego życia, przynajmniej na początku. Dopiero gdy odnalazł go Ethan, psiak zrozumiał co znaczy miłość i oddanie. Ellie od razu wiedziała co znaczy życie z człowiekiem. Koleżka zamiast ludzkiej miłości doświadczył bardziej ich próżności. Trzy psie losy wydają się być ze sobą w żaden sposób nie połączone. Jednak to tylko pozory, łączy je wiele.
Choć...
Joey mieszka na wsi. Wiedzie spokojne życie u boku swojego przyjaciela. Przynajmniej do dnia gdy wybucha wojna. Wtedy Joey trafia na wojnę, sam. Musi znieść jej trudy - pracuje przy transporcie towarów i rannych oraz na roli. Dopiero później, gdy wojna powoli chyli się ku końcowi trafia do szpitala dla wojennych weteranów. Tam odnajduje dawnego przyjaciela, który ponownie chce się nim zaopiekować. Czy wspominałam już, że Joey to koń niezwykłej urody?
Pewne jest to, że ten post nie będzie długi. Sama książka nie jest zbyt długa, więc i tekst o niej takim nie będzie. A mógłby. Mógłby, bo to naprawdę rewelacyjna historia. Niepozorna, mająca niespełna 200 stron opowieść o bezinteresownej przyjaźni.
Nie ma się tutaj doszukiwać wyszukanego języka, obszernych opisów czy jakiegokolwiek skomplikowania językowego. To opowieść opowiedziana oczami zwierzęcia, a więc dość prosta. I w tej swojej prostocie, jest niezwykle urzekająca.
Czytelnik towarzyszy Joey'owi w jego niezwykłej podróży. Razem z nim poznaje kolejnych ludzi oraz swoich pobratymców. Ta pozycja to nie tylko nowe spojrzenie na przyjaźń między człowiekiem, a zwierzęciem, ale również na ich ogólne relacje. Czytając "Czas wojny" i mając swojego czworonożnego pupila, można zacząć się zastanawiać jak ta relacja wygląda z jego strony.
Ponadto, ta opowieść to zupełnie inne spojrzenie na wojnę. Historii osadzonych w tych realiach jest mnóstwo. Jednak mało która jest opowiedziana z tak ciekawej perspektywy jak ta. W końcu, czy ktokolwiek kiedyś zastanawiał się jak wyglądają ludzkie potyczki z perspektywy zwierząt? Może to i fikcja literacka, ale jakże skrzętnie poprowadzona.
Ciężko powiedzieć o tej książce wiele nie mówiąc o wszystkim. To naprawdę wciągająca historia. łatwa, szybka i przyjemna. Zwłaszcza jeśli lubi się zwierzęta. Krótki przerywnik wśród innych pozycji, niosący ze sobą nie tylko radość ale równie i łzy. Poruszająca opowieść, opowiedziana z zupełnie innej, dotychczas nieznanej perspektywy.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Joey mieszka na wsi. Wiedzie spokojne życie u boku swojego przyjaciela. Przynajmniej do dnia gdy wybucha wojna. Wtedy Joey trafia na wojnę, sam. Musi znieść jej trudy - pracuje przy transporcie towarów i rannych oraz na roli. Dopiero później, gdy wojna powoli chyli się ku końcowi trafia do szpitala dla wojennych weteranów. Tam odnajduje dawnego przyjaciela, który ponownie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Od lat w Chicago grasuje morderca zwany Zabójcą Czwartej Małpy. Policja jest bezradna. Przełom w sprawie następuje gdy pod kołami autobusu ginie pieszy, który niósł charakterystyczne dla mordercy pudełko. Dowody wskazują jakby to on miał być Zabójcą Czwartej Małpy. Oprócz pudełka, w kieszeni marynarki mężczyzny, detektyw Porter odnajduje pamiętnik. Czy jego lektura pomoże mu rozwikłać zagadkę nim będzie za późno?
Gdy w wiadomości z zapowiedzią książki przewijają się takie tytuły jak "Milczenie owiec" czy "Siedem" moje zainteresowanie rośnie. Zwłaszcza jeśli opis danej pozycji sam w sobie już intryguje. Wiadomo, parę razy się już na tym zawiodłam, ale mimo to nadal próbuje. Mój masochizm czasem nie zna granic. Jak na tym wychodzę?
Do "Czwartej małpy" podeszłam z pewną rezerwą, co już po kilkunastu stronach okazało się zbyteczne. Sam pomysł na fabułę może nie jest zaskakujący (porywanie i okaleczanie ofiar to chyba jeden z najpopularniejszych motywów), ale wykonanie działa cuda. Dzięki niemu zamiast przeciętniaka, dostałam coś naprawdę zaskakującego.
Moje czytelnicze serduszko skradła przede wszystkim narracja. Zawsze podkreślam, że uwielbiam gdy wielu bohaterów opowiada historię. Tutaj nie dość, że kilku z nich staje się narratorami aktualnych wydarzeń, to dodatkowo pojawia się pamiętnik, który przenosi czytelnika nieco w przeszłość. Dla mnie to wręcz mistrzowskie zagranie, które niemal zawsze uatrakcyjnia dla mnie lekturę. Dodatkowo, długość rozdziałów również działa na ogromny plus.
Od dawna uważam, że krótkie rozdziały świetnie podtrzymują napięcie. W tych najważniejszych momentach zostawiają czytelnika w rozterce i wracają do zupełnie innego bohatera. A wtedy czuć niemal przymus czytania dalej! Tak, ta książka wręcz prosi się o to by czytać ją bez zastanowienia.
Jakkolwiek to zabrzmi, lubię krew w książkach. Lubię gdy autorzy nie boją się okrucieństwa, przekleństw czy rozlewu krwi. Skoro ma to być opowieść makabryczna, niech taka będzie. Bez odpowiednich opisów straci na swej autentyczności i nie będzie wywoływać pożądanych wrażeń. Będzie tylko kolejnym czytadłem. W "Czwartej małpie" może nie ma bardzo dużo krwi, jednak w odpowiednich momentach brutalność bohaterów daje o sobie znać. Te elementy są dawkowane czytelnikowi w idealnych proporcjach.
Nawet jeśli historia jest genialna, ciężko ją lubić jeśli bohaterowie są nijacy. Ci z "Czwartej małpy" może i nie są bardzo rozbudowani. Poznajemy ich stopniowo, a i tak nadal mają przed nami tajemnice. Najważniejszym bohaterem tej książki jest Zabójca Czwartej Małpy i to on jest tutaj najlepiej wykreowaną postacią. Tajemniczą, zaskakującą i niezwykle intrygującą. Dzięki temu, że poznajemy jego przeszłość zupełnie inaczej patrzymy na niego w dorosłym życiu. Ktoś kto zna już książkę może uznać mnie za niepoprawną, ale pamiętnik był dla mnie zdecydowanie najlepszą częścią tej książki.
To wszystko złożyło się na naprawdę wciągającą i ekscytującą książkę. Dostałam dokładnie taki thriller jaki uwielbiam. Dlatego po prostu nie mogłam nie polubić się z tą pozycją. Na ten moment "Czwarta małpa" jest jedną z moich ulubionych pozycji z tego roku.
Tekst z smieszna-nazwa.blogspot.com
Od lat w Chicago grasuje morderca zwany Zabójcą Czwartej Małpy. Policja jest bezradna. Przełom w sprawie następuje gdy pod kołami autobusu ginie pieszy, który niósł charakterystyczne dla mordercy pudełko. Dowody wskazują jakby to on miał być Zabójcą Czwartej Małpy. Oprócz pudełka, w kieszeni marynarki mężczyzny, detektyw Porter odnajduje pamiętnik. Czy jego lektura pomoże...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kilkanaście lat temu na wakacjach w Egipcie zaginął chłopak. Teraz odnalazł się w Warszawie, gdzie żyje jak gdyby nigdy nic. Choć posługuje się innym imieniem i nazwiskiem rodzice rozpoznają w nim swojego syna. Jednak on uparcie twierdzi, że nim nie jest. Sytuacje pogarsza fakt, że odkąd przeszedł na islam i wrócił do kraju, jest na celowniku służb. Posądzony o przygotowanie zamachu terrorystycznego nie ma przed sobą świetlanej przyszłości. Dlatego jego obrońcą zostaje Joanna Chyłka. Jednak nawet ona nie jest do końca pewna niewinności swojego klienta.
Uwielbiam Chyłkę. Nigdy się z tym nie kryję i podkreślam niemal zawsze gdy ktoś o Mroza pyta. Ogromnie chciałam znów się z nią spotkać. Tęskniłam za jej stylem bycia, no i chciałam w końcu dowiedzieć się jak odnajduje się w nowej sytuacji. Przyznaje, że znów trochę się bałam. Obawiałam się czy na fali sukcesów autor nie odpuścił w swojej, moim zdaniem, najlepszej historii.
Dostałam dokładnie taką Joanne (Chyłka, nie bij!) jakiej chciałam. Ba, była nawet lepsza. Nie szczędziła ciętych ripost, nie liczyła się z innymi jeszcze bardziej niż normalnie, jednym słowem była w doskonałej formie. Nie raz, nie dwa podczas lektury wywołała u mnie uśmiech, a jeszcze częściej salwę śmiechu. Była dokładnie tą prawniczką, którą pokochałam w pierwszej części.
Mam wrażenie, że ta część poświęcona była dwójce głównych bohaterów. Inni pojawiali się wtedy gdy byli konieczni, jednak niewiele więcej można było o nich przeczytać, niż było to niezbędne dla fabuły. Zupełnie jakby najważniejsza (obok obrony oskarżonego) była relacja jaka łączy Chyłkę i Zordona. A na to czekali chyba wszyscy czytelnicy. Jednak niech nikt nie myśli, że będzie łatwo. Mili moi, to jest Mróz dlatego tu nigdy nie będzie łatwo.
Jedno przyzna chyba każdy - autor trzyma rękę na politycznym pulsie. Przy pierwszych tomach pokazał, że doskonale wie jak pokazać prawniczy świat w przystępny dla "szarego Kowalskiego" sposób, a od poprzedniej części przemyca do tego jeszcze politykę. I nawet gdy myślisz, że nie wiesz o czym będziesz czytać, czytając zaczynasz rozumieć.
Możecie myśleć, że ślepo się zachwycam. Owszem, zachwycam się bo to bezapelacyjnie mój ulubiony cykl tego autora. Jednak zaczynam dostrzegać w nim pewne minusy. Powoli mam wrażenie, że wszystkie tomy budowane są w ten sam sposób - niebanalny prawniczy problem, docinający sobie Chyłka i Zordon, wielkie kłopoty, którym i tak w końcu stawią czoła wygrywając. Ale wiecie co? I tak to kupuje, bohaterowie są tego warci. O zakończeniu nie wspomnę. To po prostu powinno być zakazane.
Nie tylko Chyłka jest w formie, Mróz piszący o niej też jest. Chciałam rzucić niemal wszystko by skończyć te pozycje, choć z drugiej strony wcale nie chciałam tego robić. Gdy już przysiadłam - przepadłam. Trzeba lepszej rekomendacji? "Inwigilacja" to pozycja obowiązkowa dla fanów autora, a już na pewno dla miłośników prawniczego duetu.
Tekst http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Kilkanaście lat temu na wakacjach w Egipcie zaginął chłopak. Teraz odnalazł się w Warszawie, gdzie żyje jak gdyby nigdy nic. Choć posługuje się innym imieniem i nazwiskiem rodzice rozpoznają w nim swojego syna. Jednak on uparcie twierdzi, że nim nie jest. Sytuacje pogarsza fakt, że odkąd przeszedł na islam i wrócił do kraju, jest na celowniku służb. Posądzony o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Syn biznesmena zostaje oskarżony o podwójne morderstwo. Jego obrońcą zostaje Joanna Chyłka, nieprzebierająca w środkach prawniczka jednej z największych warszawskich korporacji. Towarzyszy jej aplikant, Kordian Oryński. Sprawa wydaję się być przegrana na starcie - podejrzany spędził z ciałami zabitych 10 dni w swoim mieszkaniu, a sam odmawia jakiejkolwiek współpracy, nie potwierdzając ale też nie zaprzeczając zarzutom. Prawniczy duet podejmuje się wyzwania, nie mając pojęcia w co tak naprawdę się pakuje.
Okładka zapowiadająca jazdę bez trzymanki nie kłamie. Praktycznie od samiuśkiego początku akcja rozpędza się, nie zwalniając tempa ani na chwilę. Z każdą kolejną stroną nabiera go jeszcze więcej, aż do finału. A ten zaskakuje tak, że sama zbierałam szczękę z podłogi.
Gdy zaczynałam lekturę byłam przerażona i zadawałam sobie jedno pytanie - jak ja sobie dam rade z prawniczym światem? W moim przypadku nie ma mowy o jakiejkolwiek znajomości polskiego prawa, stąd moje obawy. Zostałam cholernie miło zaskoczona. Może i niektóre artykuły czy ustawy musiałam przetrawić kilka razy, ale wiedziałam o co chodzi. Potrafiłam zrozumieć o czym czytam i nie czuć się zagubioną. Więc mogę z ręką na sercu stwierdzić, że moje obawy były niepotrzebne. Co więcej, w pewnym momencie sama zapragnęłam pracować dla kancelarii Żelazny&McVay.
Jedno podobało mi się straszliwie. Prostota języka. Czuć, że książka jest świeża, a autor na czasie. Pełno zapożyczeń, żartów i żarcików bardziej lub mniej wulgarnych. Wszystko to jest świetnym kontrastem dla prawniczego języka i genialnego skomplikowania fabuły.
Pokochałam Chyłke. Inaczej nie umiem tego określić. Popadłam w jej zachwyt już po kilkudziesięciu stronach. Dawno żadna bohaterka tak mnie nie zaintrygowała. Jej charakterek, zawzięcie, determinacja i gusta to to co lubię. Ba, widziałam w niej i w sobie kilka cech wspólnych. Ale to inna kwestia. Z Zordonem (tak, któż inny jak nie Chyłka mógł tak przezwać aplikanta?) sprawa ma się nieco inaczej. Polubiłam go, ale bez większych ekscytacji. No może poza zazdrością o posiadanie "opiekuna" takiego jak Joanna. Kolokwia z Iron Maiden? Poproszę.
Traktując ich osobno, prawniczka wygrałaby dla mnie w przedbiegach. Ona to postać niezwykle barwna, a on zwykły, jeszcze nieopierzony szarak. Razem tworzą duet tak wybuchowy, że coś we mnie woła "Więcej!".
Skoro już mowa o bohaterach - nie tylko Chyłka i Zordon są tutaj świetnie nakreśleni. Bohaterowie drugoplanowi także. Każdy z nich ma w sobie coś co przykuwa uwagę czytelnika i sprawia, że nie sposób ich zapomnieć, nawet gdy długo nie są obecni w fabule.
Uważaj na tą książkę. Cholernie wciąga. Absorbuje tak, że masz ochotę jak najszybciej dowiedzieć się jak potoczą się losy tego zwariowanego prawniczego duetu. Dla mnie to świetnie rokujący początek przygody z naszą rodzimą literaturą. Teraz pozostaje mi szukać kolejnych tego typu perełek. "Kasacja" wysoko postawiła poprzeczkę, więc zobaczymy jak to będzie z moim romansem z naszą rodzimą literaturą.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Syn biznesmena zostaje oskarżony o podwójne morderstwo. Jego obrońcą zostaje Joanna Chyłka, nieprzebierająca w środkach prawniczka jednej z największych warszawskich korporacji. Towarzyszy jej aplikant, Kordian Oryński. Sprawa wydaję się być przegrana na starcie - podejrzany spędził z ciałami zabitych 10 dni w swoim mieszkaniu, a sam odmawia jakiejkolwiek współpracy, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wiedźmin imieniem Geralt odnajduje swoje przeznaczenie. Okazuje się ono być dla niego nie lada zaskoczeniem. Dziewczynka, którą przychodzi mu się opiekować jest poszukiwana przez jeszcze więcej osób niż on sam. Biały Wilk musi dbać nie tylko o swoje losy ale i jej. Nie może być jednak non stop u jej boku, a wokoło zanosi się na wojnę.
Próba jakiegokolwiek streszczenia Sapkowskiego bez zdradzenia wielu ciekawych wątków, graniczy wręcz z cudem. Jednak nie wierzę, by był ktoś kto chociaż nie kojarzy o co w "Wieśku" chodzi. Przyznaje, że w moim przypadku było to trzecie podejście do twórczości Sapkowskiego. Pierwszy raz "Krew elfów" czytałam w podstawówce, później na początku liceum. I nigdy specjalnie to do mnie nie przemówiło.
Mam w rodzinie wielkiego fana tej serii, który już od dawna próbował mnie do niej przekonać. To właśnie od niego usłyszałam, że najlepiej zacząć od opowiadań. Ale od kogoś innego słyszałam, że to wcale nie robi różnicy. Więc nie ma się co martwić - w obu przypadkach można się odnaleźć i nic nie jest regułą. Jak widać zaczęłam od fabuły i nie mam na co narzekać.
Ogromnie spodobał mi się sposób kreowania świata. Sapkowski przerzuca czytelnika po różnych lokalizacjach, co rozdział ukazując losy innego bohatera. Bardzo lubię takie zabiegi. Dzięki nim poznajemy przedstawiony świat z różnych perspektyw i ciężej objąć jednoznacznie czyjąś stronę. Ponadto, ciężko się wtedy nudzić.
Bohaterów, którzy pokazują nam swoje historie jest tutaj kilku. I każdy z nich przykuwa uwagę. Mają charakter, charyzmę, swoje zdanie i potrafią dbać o siebie. To twarde postacie, których ciężko nie podziwiać i nie lubić.
Przy poprzednich moich spotkaniach z Wiedźminem nie potrafiłam dostrzec jednej rzeczy, która teraz bardzo przypadła mi do gustu. Humor sytuacyjny i cięte riposty są tutaj bezbłędne. Niekoniecznie są jednoznaczne, dlatego dopiero teraz byłam w stanie je dostrzec. I ogromnie się z tego cieszę, bo jest z czego się uśmiechnąć.
Sapkowski tworzy bardzo barwne opisy, więc łatwo wykreować sobie świat jaki chce nam pokazać. Mimo to, bardzo chętnie zobaczyłabym w tej książce coś, co uważam za mistrzostwo tego typu pozycji. Mapkę. Nie ważne jak genialnie są poprowadzone opisy, mapa zawsze ułatwia zbudowanie sobie uniwersum. Zwłaszcza gdy jest ono tak ogromne, skomplikowane i przepełnione polityką jak "Wiedźmin".
Po kilkukrotnym podejściu do tej książki, stwierdzam, że ważna przy jej lekturze jest jedna rzecz - wiek. Obawiam się, że młodszy czytelnik może się nieco pogubić w tym świecie i zrazić. A szkoda by było, bo Sapokowski stworzył naprawdę kawał dobrej roboty. I teraz wcale nie dziwi mnie ogólnoświatowe uwielbienie Białego Wilka.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Wiedźmin imieniem Geralt odnajduje swoje przeznaczenie. Okazuje się ono być dla niego nie lada zaskoczeniem. Dziewczynka, którą przychodzi mu się opiekować jest poszukiwana przez jeszcze więcej osób niż on sam. Biały Wilk musi dbać nie tylko o swoje losy ale i jej. Nie może być jednak non stop u jej boku, a wokoło zanosi się na wojnę.
Próba jakiegokolwiek streszczenia...
Próba streszczenia czy opisania książki tego typu, to istna walka z wiatrakami. Tego po prostu nie da się zrobić. W końcu jest to zbiór czegoś niesamowitego. Jest to zbiór listów, jednak nie byle jakich. Wśród nich są takie listy jak : odpowiedź Davida Bowiego na pierwszy list od fanki z Ameryki, korespondencję między Grzegorzem Turnauem a Piotrem Skrzyneckim czy pożegnalną notatkę Richarda Burtona skierowaną do Elizabeth Taylor.
Fascynującym jest, że książka tego typu trafia na afisze w czasach gdy mało kto pisze listy. Posługujemy się najszybszymi sposobami komunikacji - sms, facebook czy maile. A listy? One odchodzą w niepamięć. Dlatego ta książka urzeka już na starcie. Za sam pomysł dostaje ogromnego plusa.
Tak samo jak ciężko ją streścić, tak samo niemal niemożliwym jest skupienie się na jej języku. Każdy z tych listów to zupełnie inna historia. Odrębny świat i zupełnie odmienna opowieść. Ilość autorów sprawia, że czytelnik poznaje mnóstwo osób. I to nie tylko pobieżnie. W końcu nie ma nic bardziej prywatnego i osobistego jak listy.
Pięknym jest to, że w każdym z listów można odnaleźć coś zupełnie innego. Inne emocje, odczucia i zupełnie innych bohaterów. Bez wątpienia nie można się nudzić przy tej lekturze. Jednak czytanie jej jednym ciągiem też może nie być najlepszym pomysłem. A zepsucie sobie takiej gratki nie jest najlepszym pomysłem.
Ten tekst nie może być długi. Szkoda ciągnąć go na siłę i zdradzić zbyt wiele. Te książkę po prostu trzeba poznać. Poznać wszystkie historie i to niejednokrotnie z najlepszego źródła. To ten typ lektury, którą można czytać dorywczo. Tak by delektować się jej pięknem i docenić to co ze sobą niesie. Aż szkoda odmówić sobie czegoś tak rewelacyjnego.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Próba streszczenia czy opisania książki tego typu, to istna walka z wiatrakami. Tego po prostu nie da się zrobić. W końcu jest to zbiór czegoś niesamowitego. Jest to zbiór listów, jednak nie byle jakich. Wśród nich są takie listy jak : odpowiedź Davida Bowiego na pierwszy list od fanki z Ameryki, korespondencję między Grzegorzem Turnauem a Piotrem Skrzyneckim czy pożegnalną...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ludzkość boi się nocy. Za każdym razem gdy zachodzi słońce, materializują się żądne pożywienia bestie. Jedyną obroną dla ludzi są starożytne runy, które są w stanie ich ukryć. Każda noc to modlitwa o to by dotrwać do świtu gdy potwory znikną. Znikają osady, jedynie wyszkolone jednostki podróżują pomiędzy oddalającymi się od siebie osadami. Nikt nie wie jak temu zaradzić. Tak żyje trójka nieznających się młodych ludzi. Wszyscy są ciekawi swego niebezpiecznego świata. Tylko czy odważą się zostawić chroniące ich runy?
Miałam już w rękach kolejne tomy tego cyklu. I szczerze mówiąc jakoś nie zwróciły mojej uwagi. Średnio się lubuje w tego typ historiach więc niespecjalnie się nią zainteresowałam. Jednak tym razem otrzymałam pierwszą część z poleceniem "Wrócisz po następną". I jak będzie?
Przede wszystkim, wykreowany przez Brett'a świat dosłownie mnie pochłonął. Moja uwaga skupiła się doszczętnie na tym by czytać dalej. Przepadłam w tej historii tak, że dosłownie ją połknęłam w jeden dzień. I to nie jeden z tych leniwych. Może to zasługa faktu, że raczej nie jest to mój gatunek i pomysł na uniwersum mnie nie tyle urzekł, bo to złe słowo, co zaintrygował. Ogromnie mnie zaintrygował.
Do tego autor wykorzysta jeden prosty zabieg, który bardzo lubię - zamiast jednego bohatera jest ich kilku. W tym przypadku trzech. Mają inną płeć, są w różnym wieku, pochodzą z różnych rodzin i osad, więc każde opowiada zupełnie inną historię. Tym samym pokazuje odmienne aspekty życia w świecie jaki został tu wykreowany. Do tego zmieniają się lokacje co nie daje się czytelnikowi nudzić. Tutaj po prostu non stop coś się dzieje.
Sam świat nie jest znowu aż taki trudny by trzeba było wiele tłumaczyć. Czytelnik szybko rozumie zasady na jakich funkcjonuje. Dzięki temu nie ma tu zbędnych opisów i paplaniny. Są konkrety, a to gwarantuje brak nudy. Do tego język, tak przystępny i prosty dosłownie maluje ten świat.
W ogólnym rozrachunku to naprawdę świetna książka. Wciąga i absorbuje momentalnie. Pochłania nie tylko czas, ale i myśli czytelnika. Naprawdę nie wiem czemu wcześniej przechodziłam obok obojętnie. Teraz po prostu rwę się do kolejnego tomu. A to już niedługo!
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Ludzkość boi się nocy. Za każdym razem gdy zachodzi słońce, materializują się żądne pożywienia bestie. Jedyną obroną dla ludzi są starożytne runy, które są w stanie ich ukryć. Każda noc to modlitwa o to by dotrwać do świtu gdy potwory znikną. Znikają osady, jedynie wyszkolone jednostki podróżują pomiędzy oddalającymi się od siebie osadami. Nikt nie wie jak temu zaradzić....
więcej mniej Pokaż mimo to
Margo nie jest jak zwykłe nastolatki. Mieszka w ponurym miasteczku Bone wraz z matką, która traktuje ją jak służącą. Dziewczyna jest samotniczką, a każdy jej dzień wygląda tak samo. Wszystko zmienia się gdy poznaje Judaha - niepełnosprawnego chłopaka z sąsiedztwa. Gdy ginie siedmiolatka z ich okolicy, rozpoczynają własne śledztwo. Margo nie zdaje sobie sprawy ile to zmieni w niej samej.
Nie miałam sięgać po te książkę. Początkowo myślałam "Kolejna młodzieżówka, pewnie znowu będzie o nieszczęśliwej miłości. Schematy, schematy, po co Ci to?". Dopiero po tych wszystkich zachwytach jakie widziałam w sieci zaczęłam poważnie się zastanawiać nad przygarnięciem jej. Chociaż też często to co popularne nie trafia w mój gust, zdecydowałam się na poznanie historii Margo.
Dostałam opowieść o dziewczynie z dziwnego środowiska, które wcale nie ogranicza się tylko do jej domu, a dotyczy całego miasteczka. Miasteczka, które zostało przedstawione niczym najgorsze z możliwych miejsc na planecie. Ostatniej lokacji w której ludzie chcieliby mieszkać, a jednak niektórzy muszą bo nie mają gdzie i jak uciec. Klimatu Bone dodają historie ludzi w nim mieszkających. Niemal każde z nich w jakiś sposób przekracza normy ogólnie przyjęte za poprawne i moralne. I to właśnie jest genialne. Nie jest to kolejny błahy problem poruszany w niemal każdej młodzieżowce, a coś o czym wolimy nie mówić.
Sama Margo jako postać mnie zaintrygowała. Jej podejście do świata czasami mnie szokowało, zwłaszcza z postępem historii. I gdy na początku naprawdę ją podziwiałam, potem trochę przestałam. Wtedy też zaczęłam się trochę jej bać, a mimo to nadal mnie fascynowała. Moje odczucia o niej były trochę jak ona sama, sprzeczne. Jedno mogę stwierdzić jedno bez zająknięcia - jest unikatową postacią wśród tej kategorii książek. Znalezienie drugiej takiej postaci w młodzieżówkach jest chyba niemożliwe.
Wszystko to bierze się z tematyki jaką poruszyła Fisher. Zajęła się tym co wszyscy odsuwamy na drugi plan gdy sięgamy po książki. Nie stworzyła bajki czy świata którego sami chcielibyśmy być częścią. Ona stworzyła opowieść o tej drugiej stronie medalu. O ludziach nie umiejących sobie poradzić z życiem, o ludziach idących na łatwiznę i o tych pragnących bliskości, którą mają tylko pozornie.
Prosty i współczesny język autorki sprawia, że pozycja pomimo tematyki nie jest ciężka. To ten typ szybko płynącej i wciągającej opowieści, którą z jednej strony chcesz skończyć, a z drugiej się nią delektować. Bo choć poruszane problemy wydają się ciężkie, wcale nie są takie w odbiorze. Czasem trzeba bliżej przyjrzeć się postacią by je dostrzec. Dlatego też to nie jest typowa młodzieżówka. Nieco starsi czy wymagający od młodzieżówek czegoś więcej (tak, to o mnie) czytelnicy też się tutaj odnajdą.
Swoje pierwsze spotkanie z panią Fisher będę wspominać bardzo dobrze. "Margo" to opowieść o niezwykłym klimacie i niespotykanej tematyce. Bez wątpienia zostaje w głowie i nieco w niej miesza. Ustawia też wysoko poprzeczkę dla kolejnych książkowych premier tego roku. U mnie na pewno prędko nie spadnie z piedestału wśród książek młodzieżowych.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Margo nie jest jak zwykłe nastolatki. Mieszka w ponurym miasteczku Bone wraz z matką, która traktuje ją jak służącą. Dziewczyna jest samotniczką, a każdy jej dzień wygląda tak samo. Wszystko zmienia się gdy poznaje Judaha - niepełnosprawnego chłopaka z sąsiedztwa. Gdy ginie siedmiolatka z ich okolicy, rozpoczynają własne śledztwo. Margo nie zdaje sobie sprawy ile to zmieni...
więcej mniej Pokaż mimo to
Charlie Bucket nie ma łatwego życia. Mieszka w maleńkim domku razem z rodzicami i dziadkami, żyjąc za jedną marną pensję. Raz na rok, dokładnie w swoje urodziny, dostaje jedną ukochaną czekoladę. Jedną na caluśki rok! Wszystko odmienia niezwykły konkurs. Właściciel największej fabryki czekolady, Willy Wonka, zaprasza na zwiedzanie swoich włości. By jednak dostąpić tego zaszczytu należy odnaleźć w czekoladzie złoty kupon. Szczęśliwym trafem, Charlie znajduje jeden z pięciu takich kuponów. Dzięki temu razem ze swoim dziadkiem wyrusza na przygodę życia.
Jeśli ktoś mi kiedyś powie, że to opowieść dla dzieci powinien się cieszyć, że wzrok nie może zabijać. Dahl stworzył krótką, a jakże wciągającą historię dzięki której każdy może poczuć się jak kilkulatek. Nie tylko za sprawą czekolady i magicznej, nie bójmy się tego słowa, magicznej fabryki.
Mamy tu lekką, łatwą, mega przyjemną, a jakże pouczającą historię. Dostając ją w łapki najchętniej spędziłoby się z nią jak najwięcej czasu. Szkoda, że jest to niemożliwe, przez jej małą objętość.
Objętość, objętością, ale liczy się treść. Do tego te ilustracje! Momentami karykaturalne, niedbałe, takie jakby były wytworem dziecka. Również nadają klimat historii.
Nie zapominajmy o właścicielu fabryki, panu Wonka. Nieco ekscentryczny, z początku może wydawać się ciut niemiły. Jednak podążając za nim i bohaterami w głąb fabryki poznajemy go co raz lepiej. Wtedy nie sposób go nie pokochać i zrozumieć jego zachowania.
Ciężko napisać wiele na temat tej historii, nie wychwalając jej na okrągło przy pomocy tych samych argumentów. To prosta historia, której głównym celem jest zrozumienie jej morału. Niczego więcej nie trzeba by ta lektura była idealna.
Lubię gdy niepozorna historia może tyle nauczyć. Przekazać tyle ważnych w życiu wartości w tak prosty i ujmujący sposób. Osobiście wytypowałabym "Charlie i fabryka czekolady" na idealną lekturę, najlepiej gdzieś w podstawówce. Nie oznacza to, że nie jest idealna w innym momencie życia. Co to to nie. Każdy może po nią sięgnąć bez obaw. Tak wiele nauki można z niej wyciągnąć, tak wiele różnej nauki. Mam tylko jedno ale - przed lekturą lepiej zaopatrzyć się w tabliczkę ulubionej czekolady.
Tekst z http://smieszna-nazwa.blogspot.com/
Charlie Bucket nie ma łatwego życia. Mieszka w maleńkim domku razem z rodzicami i dziadkami, żyjąc za jedną marną pensję. Raz na rok, dokładnie w swoje urodziny, dostaje jedną ukochaną czekoladę. Jedną na caluśki rok! Wszystko odmienia niezwykły konkurs. Właściciel największej fabryki czekolady, Willy Wonka, zaprasza na zwiedzanie swoich włości. By jednak dostąpić tego...
więcej Pokaż mimo to