-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1156
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać409
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
Trochę trzeba było poczekać na kontynuację Endgame. Wezwanie i zanim zabrałam się za drugi tom, obawiałam się, że nie będę za wiele pamiętała z pierwszej części. Na szczęście tak się nie stało i w trakcie czytania Endgame. Klucz Niebios wszystko powoli mi się przypominało, a i warto było tyle czekać, ponieważ dużo się działo i wydanie jest genialne.
Gra dalej się toczy. Po znalezieniu Klucza Ziemi, Sarah Alopay rozpoczęła Zdarzenie. Teraz przed graczami kolejna próba, muszą znaleźć Klucz Niebios i połączyć go z tym pierwszym. Sprawy trochę się komplikują, gdyż we wszystko zaczynają się mieszać organizacje rządowe, a ludzie z każdego zakątka Ziemi dowiadują się, że w stronę ich planety zbliża się Abaddon, po którego uderzeniu nikt nie przeżyje. An Liu, jeden z graczy, postanawia wykorzystać sytuację i wypuszcza do sieci, wszystkich organizacji rządowych i stacji telewizyjnych prezentację, w której opowiada o Endgame i twierdzi, że jeśli ludzie zabiją pozostałych graczy to uda im się powstrzymać Abaddona. Znalezienie Klucza Niebios staje się skomplikowane, ponieważ jest nim...
W drugim tomie naprawdę sporo się dzieje. Gracze polują na siebie, jedni żeby zabić innych i wygrać, drudzy żeby zabić i zatrzymać Zdarzenie. Do tego jeszcze organizacje rządowe dokładają swoje trzy grosze i okazuje się nawet, że niektórzy wiedzą znacznie więcej o Endgame niż by się zdawało. Dzięki całej akcji i zagmatwanym intrygom nie można się nudzić i aż chce się czytać i czytać żeby dowiedzieć się, co będzie dalej.
Pod koniec o mały włos nie zaczęłam obgryzać paznokci, bo autorzy trzymali w dużym napięciu! Polało się mnóstwo krwi, ale najbardziej byłam ciekawa, co stanie się z Kluczem Niebios. Nie chcę pisać dokładnie, o co chodzi, ale osoby, które czytały Endgame. Wezwanie na pewno wiedzą czym jest Klucz Niebios, a ja do samego końca zastanawiałam się czy zostanie on unicestwiony!
Jeśli chodzi o bohaterów to przy pierwszej części nie do końca byłam przekonana komu kibicować, a tym razem od razu dwoje bohaterów przypadło mi do gustu. Sarah Alopay i Jago Tlaloc połączyli siły, mimo, że pochodzą z różnych ludów. Uczucie, które ich połączyło i to, że starali się zatrzymać Zdarzenie sprawiało, że wydawali się jeszcze sympatyczniejsi. Za to An Liu to postać, która ma coś z psychiką i to zdrowo! Już w pierwszej części był podejrzany, ale to, co zrobił już było samo w sobie obrzydliwe, a jego zachowanie dodatkowo odrzucało od postaci.
Książkę czyta się naprawdę bardzo szybko ze względu na prosty język (choć czasem miałam problemy z wymówieniem niektórych imion czy nazwisk) i ciekawość, która towarzyszyła przez cały czas. Jednak trochę mi przeszkadzało to, że bywały wypowiedzi lub nazwy miejsc napisane w innym języku, a nie było żadnego tłumaczenia czy choćby przypisów. W takich sytuacjach można było się domyślać, o co chodzi, przetłumaczyć sobie w jakimś słowniku bądź zwyczajnie ominąć.
Na uwagę i pochwałę zasługują również grafiki, które znajdują się w książce! Naprawdę genialne, niektóre przedstawione w formie krótkich komiksów, a inne przedstawiające jakieś przedmioty. Oczywiście nie widziałam żadnych wskazówek czy zagadek, które mogłabym rozwiązać, ale czego się spodziewać od mózgu humana, któremu nie w głowie rozwiązywanie zagadek, a historia, którą czyta.
Endgame. Klucz Niebios to naprawdę bardzo dobra kontynuacja, trzymająca w napięciu i pełna zwrotów akcji, po którą warto sięgnąć. Jestem bardzo ciekawa jak wszystko się zakończy i mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej.
Trochę trzeba było poczekać na kontynuację Endgame. Wezwanie i zanim zabrałam się za drugi tom, obawiałam się, że nie będę za wiele pamiętała z pierwszej części. Na szczęście tak się nie stało i w trakcie czytania Endgame. Klucz Niebios wszystko powoli mi się przypominało, a i warto było tyle czekać, ponieważ dużo się działo i wydanie jest genialne.
Gra dalej się toczy. Po...
Ciężko jest napisać o książce, w której poruszanych jest tak wiele wątków, problemów i sytuacji, a żeby skleić kilkanaście zdań o Biesach, przyznam szczerze, musiałam się trochę natrudzić. Dostojewski pisał w dość specyficzny sposób, co może być problemem dla niektórych, ze mną natomiast jest tak, że im dalej zagłębiam się w jego książki, tym bardziej czuję się zaintrygowana, nawet jeśli ze strony na stronę robi się coraz trudniej.
Dostojewski pokazuje jaka była Rosja w XIX wieku. Z początku akcja rozwija się powoli, niewinnie od wizji niewinnej postaci Stiepana Trofimowicza Wierchowieńskiego i jego towarzyszy. Wszystko na pozór wydaje się bardzo spokojne i nieszkodliwe, jednak ze strony na stronę Dostojewski przechodzi do coraz bardziej niebezpiecznych sytuacji, a bohaterowie pokazują swoje prawdziwe oblicza.
Autor w swojej książce krytykuje rewolucję, socjalizm i stojących na czele tytułowych biesów. Ukazuje jak może się zmienić człowiek, jeśli w odpowiedni sposób przedstawi się nawet ten najbardziej niedorzeczne pomysły. Powieść idealnie przedstawiająca to, do czego mogą posunąć się ludzie zaślepieni, a wręcz opętani Wielką Ideą, a co gorsze mamiąc zdolnościami oratorskimi są w stanie pociągnąć za sobą tłumy. W Biesach zazwyczaj rewolucjonistami są młodzi ludzie, którzy wyjeżdżali ze swoich rodzinnych miasteczek na podbój Petersburga, Moskwy czy nawet zagranicznych miast, którzy często uważani byli za osoby mające problemy natury psychicznej. To właśnie takich ludzi, którzy wrócili z wielkich miast, a ich pomysły, choć chaotyczne, wydają się świeże, najchętniej słucha niczego nieświadome społeczeństwo.
Właściwie oprócz Stiepana Trofimowicza Wierchowieńskiego nie zauważyłam żadnej pozytywnej postaci, może jego duże ego bywa denerwujące, ale z drugiej strony nie da się tej postaci nie polubić. Każda inna postać ma coś za uszami, a to sprawia, że nie da się odczuwać jakiejś większej sympatii do takich postaci.
Cała fabuła zbudowana poprowadzona została przez Dostojewskiego w sposób nie pozostawiający niczego, do czego można się przyczepić, bohaterowie w jakiś sposób są ze sobą połączeni, a jednak mam wrażenie, że niektóre wątki czy opisy można było pominąć. Sytuacje czy opisy ciągnące się po kilkanaście stron, a niczego nie wnoszące do całej powieści sprawiają, że momentami można się poczuć znużonych.
Właściwie mam wrażenie, że niczego konkretnego o Biesach nie napisałam, a wręcz przeciwnie, moja recenzja jest strasznie chaotyczna, ale trudno opisać coś, mimo kilku zbędnych opisów, tak dobrze napisanego. Z pewnością jest to książka warta uwagi, w której opisane ludzkie oblicze można podłączyć pod ludzką naturę wielu państw, nie tylko Rosji.
Ciężko jest napisać o książce, w której poruszanych jest tak wiele wątków, problemów i sytuacji, a żeby skleić kilkanaście zdań o Biesach, przyznam szczerze, musiałam się trochę natrudzić. Dostojewski pisał w dość specyficzny sposób, co może być problemem dla niektórych, ze mną natomiast jest tak, że im dalej zagłębiam się w jego książki, tym bardziej czuję się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zawsze w "karierze" czytelniczej pojawia się książka, o której ciężko coś napisać i to nie dlatego, że nie jest ona dobra, ale ze względu na poruszane w niej tematy. Książka Flanagana właśnie do takich należy, ponieważ jest to książka o wojnie, o tym, jak traktowani byli jeńcy wykorzystywani przy budowie Kolei Śmierci, o różnych rodzajach miłości i stracie.
Dorrigo Evans, chirurg pracujący przy budowie Kolei Śmierci w japońskim obozie w Birmie, nie może przestać myśleć o kobiecie, z którą wdał się w romans. Problem polegał na tym, że była to żona jego wuja, a on sam miał być "rzucony" przez wojnę w zupełnie inne miejsce. Każdego dnia stara się przeżyć i ratować swoich kolegów, aż pewnego dnia dostaje list, który miał wszystko zmienić.
Narracja w książce prowadzona jest przez Dorriga, który w Australii uznawany jest za bohatera wojennego, a który sam siebie za takiego nie uważa, wręcz przeciwnie czuje się jak oszust. Ścieżki północy podzielone są na pięć części, z których każda jest częścią całego i skomplikowanego życia Dorriga. Choć można sądzić, że jest to piękna historia miłości jaką darzą się Dorrigo i Amy (żona jego wuja) to ze strony na stronę widać, że daleko całej opowieści do bycia piękną. Z kart wyłaniają się brutalne opisy, w których dokładnie poznajemy, jak traktowany są jeńcy, jaką wartość ma życie drugiego człowieka dla tych, którzy dostali odgórne rozkazy. Gdyby nie tragizm wątku romantycznego można myśleć, że jednak istnieje jakieś światełko w tunelu, ale czy można się spodziewać, że romans z zamężną kobietą doprowadzi do szczęśliwego zakończenia?
Chciałoby się naprawdę wiele napisać o tej książce, ale jak można to zrobić kiedy brakuje słów? Jest to książka, w której autor użył prostego języka i nie starał się w żaden sposób upiększać opowieści o śmierci, wojnie, miłości, życiu i psychice człowieka. Wcale nie dziwi mnie to, że Ścieżki północy otrzymały nagrodę The Man Booker Prize 2014, ponieważ towarzyszą jej tak silne emocje i sprawia, że człowiek musi stoczyć walkę z chłodem, brutalnością i realizmem jaki zaserwował nam autor, ale pozwala również zrozumieć, że są sytuacje, które sprawiają, że człowiek czuje się pocieszony.
Nie sugerujcie się moją oceną, bo przecież ktoś mógłby zapytać, dlaczego chwalę coś, co nie zostało przeze mnie ocenione najwyższą notą. Dałam taką ocenę tylko dlatego, że ciężko mi się odnieść do tej tematyki, zazwyczaj mam z nią problemy, a książka która wywarła na mnie tak duże wrażenie jak Ścieżki północy zasługuje na więcej niż liczby. Przeczytajcie sami i zdecydujcie jak odbierzecie książkę Flanagana, a naprawdę warto po tę pozycję sięgnąć.
Zawsze w "karierze" czytelniczej pojawia się książka, o której ciężko coś napisać i to nie dlatego, że nie jest ona dobra, ale ze względu na poruszane w niej tematy. Książka Flanagana właśnie do takich należy, ponieważ jest to książka o wojnie, o tym, jak traktowani byli jeńcy wykorzystywani przy budowie Kolei Śmierci, o różnych rodzajach miłości i stracie.
Dorrigo Evans,...
Bardzo nie mogłam się doczekać kontynuacji powieści Starter, ponieważ książka ta wywarła na mnie bardzo duże wrażenie. W końcu była powiewem świeżości wśród wielu bardzo podobnych do siebie książek dystopijnych. Co prawda Ender nie wywarł na mnie tak dużego wrażenia, jak jego poprzedniczka, jednak czytałam z bardzo dużym zaciekawieniem, gdyż chciałam się dowiedzieć, co działo się u bohaterów, których już poznałam.
Po zniszczeniu Prime Destinations, Callie miała nadzieję, że wreszcie rozpocznie nowe, normalne życie ze swoim młodszym bratem i przyjacielem Michaelem. Niestety po raz kolejny dziewczyna się rozczarowała, ktoś wciąż siedział w jej głowie i zagrażał nie tylko jej, ale i wszystkim Starterom. Z pomocą przychodzi jej Hyden, o którym nic nie wie, a dotyk innego człowieka sprawia mu ogromny ból. Z dnia na dzień na jaw wychodzi wiele tajemnic, a Callie słyszy w głowie głos ojca i nie jest pewna czy to przypadkiem Stary Człowiek nie próbuje mącić jej w głowie. Tylko kim tak naprawdę jest Stary Człowiek?
Główna bohaterka niewiele się zmieniła i właściwie nie wiem czy to dobrze, ponieważ po wszystkim, co przeżyła można pomyśleć, że powinna być bardziej rozważna, a miałam wrażenie, że stała się wręcz bardziej bezmyślna i naiwna. W końcu zdawała sobie sprawę, że Stary Człowiek namierza jej chipa i zastawia na nią wiele pułapek tylko po to żeby dorwać ją w swoje ręce. Mimo to wciąż powielała swoje błędy i pakowała się przez to w tarapaty. Choć z drugiej strony, gdyby nie to nie wiem czy fabuła miałaby jakikolwiek sens.
Od samego początku za to zainteresowała mnie postać Hydena. Pojawił się nie wiadomo skąd i skrywał wiele tajemnic. Zastanawiało mnie dlaczego nikt nie mógł go dotknąć i skąd tyle wiedział o chipach, całej procedurze wstępowania Enderów w ciała Starterów. Wszystko powoli zaczynało się wyjaśniać i muszę przyznać, że niektóre tajemnice przez niego skrywane były dla mnie zaskoczeniem.
Muszę przyznać, że trochę raziło to, iż fabuła tak, jak w Starterze nie była w jakiś sposób poukładana. Momentami było bardzo chaotycznie, a autorka przeskakiwała z jednego wątku do drugiego. Może nie było to jakimś wielkim uchybieniem, jednak dawało do myślenia z jakiej przyczyny autorka postanowiła wpleść dany wątek i czym to będzie skutkowało.
Zazwyczaj wątki miłosne nie są w tego typu książkach czymś, czego wyczekuję z utęsknieniem, jednak tym razem żałowałam, że autorka tego wątku nie rozwinęła bardziej. Relacja między Callie i Hydenem mogłaby być ciekawym przypadkiem biorąc pod uwagę przypadłość chłopaka.
Może Ender nie dorównuje pierwszej części, która mnie od samego początku zaciekawiła i zachwyciła, ale przyjemnie było powrócić do świata wykreowanego przez autorkę, gdzie nic nie było tak do końca pewne.
Bardzo nie mogłam się doczekać kontynuacji powieści Starter, ponieważ książka ta wywarła na mnie bardzo duże wrażenie. W końcu była powiewem świeżości wśród wielu bardzo podobnych do siebie książek dystopijnych. Co prawda Ender nie wywarł na mnie tak dużego wrażenia, jak jego poprzedniczka, jednak czytałam z bardzo dużym zaciekawieniem, gdyż chciałam się dowiedzieć, co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książki Charlotte Brontë są niewątpliwie jednymi z tych, które naprawdę warto poznać. Są to historie oryginalne, często chwytające za serce, opowiadające o tym, z czym mierzyli się ludzie w jej czasach. Jednak czy każda z tych książek jest tak samo dobra?
Profesor to opowieść o Williamie Crimswoth'cie, synu kupca i wysoko urodzonej kobiety. Chłopak wychowywał się u wujostwa, bogaci krewni chcieli pomóc Crimsworth'owi gdy dorósł, ale tylko pod jednym warunkiem - musiał zostać duchownym. To nie leżało w jego naturze, więc odmówił i postanowił tak, jak ojciec zostać kupcem, chociaż tego też nie chciał. W tym przedsięwzięciu miał mu pomóc brat, ale ich relacje i nuda towarzysząca temu zajęciu sprawiały, że William miał ochotę zakończyć współpracę z bratem. Dopiero za sprawą Hundsena, poznanego na jednym z przyjęć, Crimsworth traci pracę i przeprowadza się do Brukseli, gdzie obejmuje stanowisko nauczyciela, a jego życie zaczyna się wreszcie układać po jego myśli.
Po raz kolejny w swojej książce Brontë wplotła wątki biograficzne, gdyż sama była nauczycielką. Jak widać oprócz różnych historii zawartych w jej powieściach, można się również z nich dowiedzieć ciekawostek dotyczących autorki.
Nowością nie jest, że autorka napisała kolejną książkę dotyczącą w większości ludzi niższego stanu, którzy za sprawą swojej determinacji dążą do celu i starają się zmienić swoje życie. Nie było też dla mnie zaskoczeniem, że wplotła w powieść wątek miłosny, choć tym razem dość mocno okrojony, ponieważ w większości skupiała się na karierze głównego bohatera.
Za każdym razem sięgając po książki sióstr Brontë zdumiewa mnie to, jak w tamtych czasach wyglądały relacje rodzinne. Nie dochodzi do mnie to, że na przykład rodzony brat wcale nie ma ochoty pomagać lub każe zwracać się do siebie per pan tylko dlatego, że ma pieniądze. Albo rodzina próbująca kierować czyimś życiem w zamian za pomoc. Naprawdę z tego typu książek można się dowiedzieć jak wyglądały relacje międzyludzkie i za każdym razem zdumiewa mnie to tak samo.
Tym razem jednak powieść nie porwała mnie i nie wywarła na mnie tak dużego wrażenia jak choćby Jane Eyre. Autobiografia. Większość książki to same opisy, niekiedy bardzo długie i nudne. Brakowało mi w powieści jakiejś żywszej akcji, bo nie oszukujmy się opisy tłumaczonych kupieckich dokumentów czy wyglądu i zachowania uczennic nie są szczególnie porywająca. Tak jak wspominałam wątek miłosny również był bardzo okrojony. Miałam wrażenie, że jak już autorka zdecydowała się połączyć bohaterów to reszta powieści została napisała chaotycznie i jakby nie do końca była przemyślana. Oczywiście nie wiem co siedziało w głowie autorki, ale takie właśnie miałam odczucia.
Niestety przez długie i nużące opisy książkę się dość długo czyta, ponieważ w pewnym momencie to wszystko, o czym autorka pisała zaczyna się zlewać i trzeba na chwilę przerwać lekturę. Przynajmniej ja tak miałam, że jak nie odłożyłam książki na jakiś czas to całkowicie się wyłączałam i nie wiedziałam, co czytam.
Bohaterowie tym razem nie zaskarbili sobie mojej sympatii. Część z nich była obłudna i egoistyczna, a część właściwie nijaka. Główny bohater nie odznaczał się poważniejszymi cechami, oprócz determinacji. Tego akurat można mu pozazdrościć, ponieważ dążył do obranego celu i wcześniejsze porażki go nie załamywały. Wybranka Crimwortha, gdyby nie to, że była z nim powiązana niknęłaby wśród innych bohaterów, ponieważ była szarą myszką.
Jak widać nie każdemu Profesor musi się podobać. Czytałam wiele pochlebnych recenzji, ale mnie książka ta nie zachwyciła, a sama autorka zdecydowanie ma lepsze powieści na swoim koncie. Co nie zmienia oczywiście faktu, że podziwiam twórczość autorki i przy innych jej książka spędziłam bardzo przyjemne chwile.
Książki Charlotte Brontë są niewątpliwie jednymi z tych, które naprawdę warto poznać. Są to historie oryginalne, często chwytające za serce, opowiadające o tym, z czym mierzyli się ludzie w jej czasach. Jednak czy każda z tych książek jest tak samo dobra?
Profesor to opowieść o Williamie Crimswoth'cie, synu kupca i wysoko urodzonej kobiety. Chłopak wychowywał się u...
Travis Maddox - nie stroniący od alkoholu, panienek na jedną noc, bijatyk. Łatwo wytrącić go z równowagi jednym słowem, wpada w szał w najmniej spodziewanym momencie. Szaleńczo zakochany w Abby Abernathy, która potrafi zajść mu za skórę, jak nikt wcześniej, dla której chłopak diametralnie się zmienia, a sam nie podda się dopóki dziewczyna nie będzie tylko jego.
Trochę obawiałam się sięgać po tę książkę praktycznie zaraz po Pięknej katastrofie, ponieważ jest to wciąż ta sama historia, ukazana jedynie z perspektywy chłopaka. Z doświadczenia już wiem, że tego typu książki niewiele się różną, czasami nawet się zastanawiam po co autorzy decydują się na ich wydanie. Nie raz czytanie takiej samej historii napisanej z perspektywy drugiej osoby po prostu było nudnym doświadczeniem, niewiele się różniły od swoich poprzedniczek i niewiele nowości wnosiły. Tym razem było inaczej i okazuje się, że niektórzy potrafią napisać tę samą historię w taki sposób, że nadal jest ona ciekawa.
Dzięki Chodzącej katastrofie można było lepiej poznać psychikę Travisa, który jest postacią dość mocno skomplikowaną. Po śmierci matki z roku na rok zmieniał się coraz bardziej, aż wreszcie stał się maszyną prawie bez uczuć. Czytając Piękną katastrofę myślałam, że jest to postać, która traktuje kobiety przedmiotowo i w ogóle ich nie szanuje, i choć po przeczytaniu jego wersji nadal nie pochwalam takiego zachowania to jednak wyjaśnienie jakiego użyła autorka trochę zmienia jego postać. W końcu trzeba przyznać rację, że gdyby kobiece postaci ukazane w książce same się szanowały i nie wskakiwały mu do łóżka tylko dlatego, że był Travisem Maddoxem, on też by je szanował jest dość mocnym argumentem.
Bardzo podobało mi się to, że autorka nie powieliła historii kropka w kropkę, a bardziej się skupiła na przedstawieniu jakim Travis był człowiekiem i jakimi uczuciami się kierował. Poza tym miałam wrażenie, że nawet niektóre dialogi zmieniła tak żeby nie były identyczne z tymi, które można było przeczytać w Pięknej katastrofie. Kolejnym plusem jest również to, że pojawiały się nowe sceny, których nie było w pierwszej części i to nie tylko takie wyjaśniające niedopowiedziane w poprzedniczce momenty, ale również takie, których właściwie się nie spodziewałam.
Cieszę się, że autorka postanowiła wpleść trochę inne zakończenie do Chodzącej katastrofy, to znaczy może nie inne zakończenie w sensie zmieniania go, ale inne w sensie, że można było się dowiedzieć, jak dalej potoczyły się losy Abby i Travisa. Przez chwilę nawet czułam się zdezorientowana, bo nie do końca wiedziałam, co się dzieje, ale później wszystko się wyjaśniło i całkowicie przekonało mnie, że to była historia z prawdziwym "żyli długo i szczęśliwie".
Okazuje się, że historia pisana z perspektywy drugiego bohatera wcale nie musi być aż tak łudząco podobna do swojej poprzedniczki i można czerpać z niej dużą przyjemność. Doskonałym przykładem jest właśnie Chodząca katastrofa i jeśli ktoś ma podobne obawy, jakie ja miałam na początku, nie ma się czego bać i zachęcam do poznania również tej książki.
Travis Maddox - nie stroniący od alkoholu, panienek na jedną noc, bijatyk. Łatwo wytrącić go z równowagi jednym słowem, wpada w szał w najmniej spodziewanym momencie. Szaleńczo zakochany w Abby Abernathy, która potrafi zajść mu za skórę, jak nikt wcześniej, dla której chłopak diametralnie się zmienia, a sam nie podda się dopóki dziewczyna nie będzie tylko jego.
Trochę...
Miłość to uczucie, które pojawia się nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd, a ucieczka przed nią jest praktycznie niemożliwa. Można udawać, że nic się nie czuje, ale co to da? W rezultacie i tak te uczucia wychodzą na wierzch, a wtedy nie ma już sensu udawać, można jedynie liczyć się z konsekwencjami tego uczucia.
Sophie zawsze marzyła o tym by zostać fotografem, co po pewnych wydarzeniach w jej życiu stało się priorytetem i tylko na tym się skupiała. Nie myślała nawet o chodzeniu na randki, a nawet odmawiała za każdym razem, gdy ktoś ją gdzieś zapraszał, Dopóki nie poznaje Josha wychodzi jej to znakomicie. Tulla zawsze trafiała na mężczyzn, którzy łamali jej serca bądź byli leniwi. Tak samo było z Rilley'em, który większość czasu spędzał na surfowaniu. Jednak mężczyzna ukrywa pewną tajemnicę i tylko jej wyjawienie byłoby w stanie przekonać Tullę do jego osoby. Dot i Lawrence są od kilku lat po rozwodzie, kobieta ciągle odczuwa ból po rozstaniu, ponieważ nadal kocha swojego byłego męża. Lawrence czuje to samo, jednak wie, że była żona nie chce mieć z nim nic wspólnego. Czy faktycznie?
Książka opowiada o kilku osobach, których losy splatają się ze sobą za sprawą uczucia, które trochę komplikuje ich życie, ponieważ starają się z nim walczyć jak tylko potrafią żeby go do siebie nie dopuścić. Każdego dnia muszą konfrontować się z konsekwencjami miłości, zazwyczaj tej wcześniejszej sprzed wielu lat, która w jakiś sposób odcisnęła na nich piętno, przez którą podjęli decyzje, które kierują ich dalszym życiem. Na początku trochę mnie wybijały z rytmu te przeskoki z jednej postaci do drugiej, ale gdy już udało mi się do tego przyzwyczaić powieść czytało się naprawdę płynnie.
Nieprzewidziane konsekwencje miłości to książka zdecydowanie idealna na lato, lekka, pełna humoru i nadziei, że każdemu z bohaterów wszystko ułoży się tak, jak powinno. Mimowolnie czytelnik zaczyna im kibicować, ponieważ autorka stworzyła postaci idealnie do siebie pasujące. Chociaż w przypadku tego typu powieści można się domyślać, że wszystko skończy się happy endem to jednak do samego końca zastanawiałam się czy wszystko odmieni się tak, że każdy z opisanych bohaterów będzie szczęśliwy.
Na początku trochę mnie denerwowało to, że akcja toczyła się bardzo powoli. Chyba spodziewałam się, że miłość między bohaterami pojawi się błyskawicznie i później będą opisywane konsekwencje tej miłości. Jednak nie taki był zamysł autorki i później już tylko dziękowałam, że akcja toczyła się tak spokojnym rytmem, ponieważ każda sytuacja idealnie do siebie pasowała i autorka pokazała, jak uczucie rozwijało się między bohaterami.
Nieprzewidziane konsekwencje miłości warte są uwagi, ponieważ jest to lekka lektura, która umila wolny czas. Idealna na zakończenie wakacji czy jesienne wieczory.
Miłość to uczucie, które pojawia się nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd, a ucieczka przed nią jest praktycznie niemożliwa. Można udawać, że nic się nie czuje, ale co to da? W rezultacie i tak te uczucia wychodzą na wierzch, a wtedy nie ma już sensu udawać, można jedynie liczyć się z konsekwencjami tego uczucia.
Sophie zawsze marzyła o tym by zostać fotografem, co po...
Opis z okładki, choć krótki, od razu mnie zainteresował i wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę. Zazwyczaj zdania, które często widnieją na okładkach książek, które mają zachęcać do przeczytania książki nijak mają się do treści i często są chybione. Miałam obawy, gdy przeczytałam, że Piękna katastrofa jest "Absolutnie uzależniająca", ale okazało się, że już po pierwszym rozdziale przepadałam i uzależniłam się od powieści Jamie McGuire.
Abby wraz z przyjaciółką Americą wyjechała z rodzinnego miasta na studia, dla niej była to ucieczka przed poprzednim życiem i właściwie wszystko układało się po jej myśli do czasu aż poznała Travisa Maddoxa. America i jej chłopak Shepley zabrali Abby na jedną z nielegalnie zorganizowanych walk, gdzie Travis był jednym z uczestników, a wręcz legendą, z którą nikt nie jest w stanie wygrać. Travis, który nie stroni od walk, alkoholu i codziennie innej dziewczyny jest ucieleśnieniem tego, od czego Abby chciała uciec, jednak jeden zakład zmienia wszystko. Dziewczyna musi wprowadzić się do Travisa, a tam wszystko zaczyna się zmieniać. W co przerodzi się ich relacja? W piękną katastrofę czy totalną tragedię?
Abby to nadzwyczaj dojrzała bohaterka jak na swój wiek, co prawda bywała irytująca czy naiwna, ale po tym co przeżyła podejmując decyzje myślała w pierwszej kolejności o sobie, co wcale nie znaczyło, że jest egoistką. Każda jej decyzja, oprócz jej własnego dobra, miała na celu również uchronienie innych. Do tego dziewczyna jest naprawdę oddaną przyjaciółką i była w stanie zrobić wszystko dla swoich najbliższych. Travis to o wiele bardziej skomplikowana postać. Na pierwszy rzut oka wydaje się być wręcz ideałem, przystojny, opiekuńczy, zabawny, romantyczny, ale tak naprawdę ma wiele problemów, a jego zaborczość i przesadna zazdrość dają do myślenia. Mimo wszystko jego zalety przewyższają wady, a to sprawia, że nie da się go nie lubić, a nawet mimowolnie zaczyna się mu kibicować żeby wszystko układało się po jego myśli.
Może książka nie różni się za bardzo od już istniejących, bo przecież w niejednej pojawia się przystojny chłopak, któremu do łóżka wpakowałaby się każda i niewiele wyróżniająca się dziewczyna, która temu przystojniakowi zawróci w głowie, który właśnie dla niej całkowicie się zmieni. Bywały momenty, w których naiwność aż biła z kart powieści albo irytacja sięgała zenitu, gdy czytało się niektóre wątki. Nie zmienia to jednak faktu, że autorka wszystko opisała w taki sposób, że aż nie chciało się odrywać od powieści i stała się ona naprawdę uzależniająca. Gdyby nie brak czasu ze względu na pracę pewnie siedziałabym do tej pory aż nie przekręciłabym ostatniej kartki w książce, a tak musiałam ją sobie dawkować, a z moich myśli książka i wątki w niej zawarte w ogóle nie wychodziły. Nawet zakończenie, które mogłoby się wydawać zbyt przesłodzone i mdłe ani trochę mi nie przeszkadzało, co zazwyczaj jest minusem.
Miłośnicy długich i barwnych opisów raczej nie będą zadowoleni, gdyż w Pięknej katastrofie jest ich naprawdę niewiele, za to jest mnóstwo dialogów. Sama lubię, gdy w książce dialogi i opisy są wyważone, ale tym razem nie przeszkadzało mi to, że było tak dużo dialogów. Właśnie dzięki temu powieść czyta się jeszcze szybciej.
Ciężko mi powiedzieć, co takiego ma w sobie Piękna katastrofa, ale wydaje mi się być idealną książką, którą mimo wątków, które już gdzieś się pojawiły w innych powieściach czyta się z wielką przyjemnością.
Opis z okładki, choć krótki, od razu mnie zainteresował i wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę. Zazwyczaj zdania, które często widnieją na okładkach książek, które mają zachęcać do przeczytania książki nijak mają się do treści i często są chybione. Miałam obawy, gdy przeczytałam, że Piękna katastrofa jest "Absolutnie uzależniająca", ale okazało się, że już po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wichrowe Wzgórza to jedyna książka jaką napisała Emily Brontë. Wiele osób podaje to pod wątpliwość, ponieważ na prawdziwość tego mieli jedynie słowa jej siostry. Bez względu na to, kto tak naprawdę jest autorem książki, trzeba przyznać, że jest to jedyna z najlepszych historii wśród klasyki.
Historia rozpoczyna się, gdy do Thrushcross Grange przeprowadza się niejaki pan Lockwood. Gdy poznaje Heathcliffa jest tak ciekawy jego historii, że nakłania swoją gosposię, aby opowiedziała mu jego historię. Wszystko zaczyna się gdy pan Earnshaw, poprzedni właściciel Wichrowych Wzgórz zamiast prezentów dla swoich dzieci przyprowadza do domu małego chłopca zwanego Heathcliff. Staje się on ulubieńcem pana domu, a nawet jego córki Catherine, jednak syn pana Earnshaw, Hindley, zawsze nim pogardzał. Po śmierci ojca opiekę nad domem objął właśnie Hindley, który sprowadził Heathcliffa do poziomu służącego. Gdy Catherine zaczyna spęczać coraz więcej czasu z Lintonami, a sam Edgar Linton jej się oświadcza, Heathcliff dowiaduje się, co tak naprawdę myśli o nim dziewczyna, która jest dla niego całym światem. Postanawia opuścić Wichrowe Wzgórza, a gdy powraca po trzech latach, role się odwracają i to on staje się tym, który będzie miał wszystko.
Czytając na studiach fragmenty Wichrowych Wzgórz w oryginale byłam urzeczona samymi, krótkimi opisami i wiedziałam, że prędzej czy później przeczytam całość. Byłam ciekawa, jak rozwinie się historia pełna tajemnic, intryg, egoizmu oraz wielkiej miłości, która okazała się ponadczasowa, silniejsza niż śmierć.
Jeśli chodzi o bohaterów to zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu Heathcliff. Catherine była zbyt egoistyczna, chć Heathcliff też taki był, to jej egoizm był do tego stopnia irytujący, że nie dało się jej polubić. Za każdym razem próbowała postawić na swoim, nawet gdy nie miała racji, a gdy jej się nie udawało uciekała się do szantażu, a to jedna z najgorszych rzeczy jakie można zrobić drugiemu człowiekowi. Heathcliff to zdecydowanie czarnych charakter Wichrowych Wzgórz i choć jego postępowania nie pochwalam to jednak pokazał, że jest naprawdę genialny w swojej zemście. Potrafił tak manipulować drugim człowiekiem, że zawsze dostawał to, czego chciał. Z najbiedniejszego, najbrudniejszego i najbardziej pogardzanego człowieka stał się jedną z najbardziej zamożnych osób, co nie oznacza, że ludzie zaczęli go szanować. Ale to w jaki sposób planował każdą sprawę, jego plany sięgające daleko w przyszłość były naprawdę godne podziwu.
Książka jest bardzo dobrym przykładem tego jak chora miłość może zniszczyć człowieka. Wolałabym żeby relacja Heathcliffa i Catherine zakończyła się happy endem, ale książka może być dobrą przestrogą, choć podejrzewam, że w dzisiejszych czasach tak obsesyjna miłość mogłaby się zakończyć bardziej krwawo. Emily Brontë tak opisała całość, że ciężko było się od książki oderwać, ponieważ chciało się od razu wiedzieć, jak skończą się intrygi tyranizującego wszystkich Heathcliffa i jak on sam skończy,
Z pewnością oprócz głównych bohaterów na uwagę zasługują również inni, choćby Ellen Dean, służąca, która była świadkiem wszystkich szczęśliwych chwil i wszystkich nieszczęść. Wydawała się naprawdę ciepłą osobą, która mimo krzywd, które również jej się przytrafiły ze strony innych, chciała dla każdego jak najlepiej i zawsze służyła dobrą radą. Nie wiem dlaczego, ale wiejska gwara, którą w tym wydaniu posługiwał się Joseph, służący Heathcliffa, bardzo mnie denerwowała, bo czasami ciężko było to rozczytać, a i wytrącało to trochę z równowagi, ponieważ niektóre słowa trzeba było przeczytać powoli żeby zrozumieć ich sens. Poza tym jest to postać, która doszukuje się wszystkiego, co najgorsze w innych domownikach, a sam choć można wziąć go za bardzo religijnego, ponieważ codziennie czyta Pismo Święte i dużo się modli, reprezentuje mnóstwo złych cech m. in. egoizm, obłudę, wścibstwo i głupotę. Na pewno nie da się darzyć sympatią Lintona, syna Heathcliffa i Isabelli, który z początky wydaje się tak kruchy i podobny do matki, że nie możliwym jest żeby choć przez chwilę przemknęło przez myśl, że może być zły i wykorzystać kogoś do osiągnięcia swych celów oraz świętego spokoju. Dopiero po czasie widać, że jednak bliżej mu do Heathcliffa i pewnie gdyby nie to, że jest to bardzo niemrawy człowiek to pewnie byłby z niego taki sam tyran jak jego ojciec. Na duży podziw za to zasługuje Hearton Earnshaw, syn Hindleya, który po śmierci ojca został sprowadzony do roli sługi, a co za tym idzie nie otrzymał odpowiedniego wykształcenia na jakie zasługiwał. To w nim tak naprawdę zachodzi największa zmiana, za sprawą Cathy, córki Catherine, który nie potrafiąc czytać ani pisać odczuwał przed dziewczyną wielki wstyd, co sprawiło, że postanowił sam się nauczyć czytać, pisać i wysławiać lepiej niż gwarą, którą podłapał od Josepha.
Wichrowe Wzgórza to z pewnością nie tylko historia o wielkiej miłości, ale również ukazująca jak mroczna potrafi być natura człowieka i jak wiele można zniszczyć będąc żądnym zemsty. I choć jest to książka napisana w 1874 roku, więc mająca naprawdę wiele lat, to wciąż jest godna uwagi i z pewnością zachwyci jeszcze nie jedną osobę
Wichrowe Wzgórza to jedyna książka jaką napisała Emily Brontë. Wiele osób podaje to pod wątpliwość, ponieważ na prawdziwość tego mieli jedynie słowa jej siostry. Bez względu na to, kto tak naprawdę jest autorem książki, trzeba przyznać, że jest to jedyna z najlepszych historii wśród klasyki.
Historia rozpoczyna się, gdy do Thrushcross Grange przeprowadza się niejaki pan...
Nie miałam okazji poznać twórczości autora, a nawet muszę przyznać, że o nim nie słyszałam. Orhan Pamuk pracował nad tą powieścią sześć lat, co mogłoby tłumaczyć stopień w jakim książka została dopracowana. Jednak z pewnością nie jest to powieść dla każdego, a ja do tych osób należę.
Historia opowiada o losach Mevluta, jednego z ostatnich handlarzy buzy, czyli tradycyjnego tureckiego napoju. Nie jest to zajęcie, które przynosi duże zyski, dlatego Mevlut zmuszony jest to wykonywania innych prac. Cała powieść zawiera opis okresu od 1969 do 2012 roku, oczami głównego bohatera jesteśmy świadkami różnych sytuacji, upadków, wzlotów, możemy poznać życie migrantów i to jak wyglądało, a także zobaczyć jakie zmiany przynosiły konflikty polityczne.
W całej powieści poznajemy wielu bohaterów - przyjaciół, znajomych, rodzinę, nauczycieli Mevluta - i oni również dodają coś do całej historii. Miałam wrażenie, że akcja rozwija się bardzo wolno. Z samego początku ukazany jest Mevlut jako dorosły człowiek, a następnie autor wrócił do jego dzieciństwa i opisywał to jak toczyło się jego życie. Momentami opisy te były monotonne i nie zawsze miałam ochotę przez nie brnąć.
Główny bohater to postać specyficzna, walcząca sama ze sobą. Z jednej strony chce być tradycjonalistą, podążać ścieżką, która była mu wpajana od zawsze, kierować się religią. Z drugiej jednak strony kusi go świat nowoczesny i to, co ze sobą niesie.
W książce Stambuł nie jest opisany jako piękne miejsce, ale za to sporo można się dowiedzieć o kulturze i tradycjach jakie panowały na przełomie lat, w których rozgrywa się akcja. Właściwie po wypowiedziach głównego bohatera można zobaczyć drugie dno i wychodzi na to, że Stambuł to skorumpowane miasto, tak jak całą Turcja, bo uczciwy człowiek nie może być bogaty. Chociaż tu akurat można się sprzeczać i powiedzieć, że w większości państw tak jest. Jeśli ktoś ma nadzieję dodatkowo na romantyczne wątki to może o nich zapomnieć. Nawet małżeństwo Mevluta, który uprowadził swoją żonę było zawarte z rozsądku, "bo tak trzeba" niż z miłości, a to dlatego, że uprowadził nie tę kobietę, którą trzeba, ale było już za późno żeby się wycofać.
Nie oceniam Dziwnej myśli w mej głowie źle, bo to dobra książka. Po prostu nie trafiła w moje gusta czytelnicze, ale na pewno będą osoby, które zachwyci. Sama oceniam ją ze względu na całą zawartość, a nie przez pryzmat tego czy akcja była wartka, monotonna czy wyważona.
Nie miałam okazji poznać twórczości autora, a nawet muszę przyznać, że o nim nie słyszałam. Orhan Pamuk pracował nad tą powieścią sześć lat, co mogłoby tłumaczyć stopień w jakim książka została dopracowana. Jednak z pewnością nie jest to powieść dla każdego, a ja do tych osób należę.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toHistoria opowiada o losach Mevluta, jednego z ostatnich handlarzy buzy, czyli tradycyjnego...