-
ArtykułyHeather Morris pozdrawia polskich czytelnikówLubimyCzytać1
-
ArtykułyTajemnice Wenecji. Wokół „Kochanka bez stałego adresu” Carla Fruttera i Franca LucentiniegoLubimyCzytać2
-
ArtykułyA.J. Finn po 6 latach powraca z nową książką – rozmowa z autorem o „Końcu opowieści”Anna Sierant1
-
ArtykułyZawsze interesuje mnie najgorszy scenariusz: Steve Cavanagh opowiada o „Adwokacie diabła”Ewa Cieślik1
Biblioteczka
2011
2011-09-23
Między bogiem a prawdą, to 95% tej książki to przygotowanie się do walki, sama walka, lub odpoczywanie po walce. No i rozmowy o strategii w bitwie czy też opisy konkretnych pojedynków. Czyli mamy bardzo waleczną powieść :)
A tak na serio, książka wciąga, bohaterzy są barwni i zróżnicowani, choć niektóre, pojedyncze postacie - trochę naciągane. Zakończenie też mnie nie przekonuje, psychologicznie raczej mało wiarygodne. Mimo wszystko, tak się zaangażowałam w losy bohaterów, że po przeczytaniu pierwszego tomu od razu chciałam chwycić się za drugi. I co się okazało? Nie ma takiej możliwości.
Niestety, wydawca przetłumaczył tylko pierwszą część serii i od ponad dziesięciu lat nawet nie przyszło mu na myśl, żeby przetłumaczyć i wydać resztę :(
Między bogiem a prawdą, to 95% tej książki to przygotowanie się do walki, sama walka, lub odpoczywanie po walce. No i rozmowy o strategii w bitwie czy też opisy konkretnych pojedynków. Czyli mamy bardzo waleczną powieść :)
A tak na serio, książka wciąga, bohaterzy są barwni i zróżnicowani, choć niektóre, pojedyncze postacie - trochę naciągane. Zakończenie też mnie nie...
2013-07-05
Moja pierwsza refleksja po przeczytaniu tej książki: przypomina mi ona trochę "Trylogię Czarnego Maga", tylko że w wersji męskiej (tutaj głównym bohaterem jest młody mężczyzna). Opis szkoły magii, uczniów, profesorów - to wszystko ten sam klimat, co u Canavan. Ale powieść Elspeth Cooper ma jedną przewagę: nie jest to książka przegadana, nie uświadczy się w niej dłużyzn, które tak męczyły w "Czarnym Magu". Ogólnie pozycja raczej sympatyczna, lekka, niezobowiązująca - w sam raz na letnie popołudnie. Z chęcią sięgnęłabym po część drugą, jednakże "Pieśni ziemi" nie są zakończone cliffhangerem, równie dobrze można więc je potraktować jako osobną powieść i nie mieć poczucia niedosytu, jeśli część druga nigdy nie zostanie wydana.
Moja pierwsza refleksja po przeczytaniu tej książki: przypomina mi ona trochę "Trylogię Czarnego Maga", tylko że w wersji męskiej (tutaj głównym bohaterem jest młody mężczyzna). Opis szkoły magii, uczniów, profesorów - to wszystko ten sam klimat, co u Canavan. Ale powieść Elspeth Cooper ma jedną przewagę: nie jest to książka przegadana, nie uświadczy się w niej dłużyzn,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-15
McApp doskonale opisuje podróże kosmiczne, walki w przestrzeni kosmicznej i na powierzchniach planet. Trochę gorzej wychodzi mu kreowanie bohaterów i obcych ras, a niektóre obyczajowe wtręty wręcz odrzucają.
Głównego bohatera, Johna Braysena, spotykamy na jakiejś obcej planecie, gdzie tłumi smutki za pomocą tamtejszego narkotyku. Okazuje się, że Ziemia została zatruta śmiertelnym promieniowaniem, wydaje się, że nikt nie ocalał, oprócz niespełna dwustu mężczyzn, którzy w trakcie inwazji Ziemi przebywali na statkach kosmicznych. Teraz resztki rasy ludzkiej służą jako najemnicy na obcych światach lub tułają się po całym wszechświecie. Nagle na jaw wychodzi, że gdzieś przetrwało kilkadziesiąt kobiet. Wizja przedłużenia gatunku korci Braysena, więc rozpoczyna misję mającą odnaleźć zaginione kobiety.
Historia jest naprawdę ciekawa, angażuje czytelnika. Co jest więc nie tak? Ano diabeł tkwi w szczegółach.
Po pierwsze: obce rasy. Pomimo tego, że autor starał się ich jakoś anatomicznie odróżnić od ludzi, w większości myślą i zachowują się jak ludzie. Gdybym ominęła fragmenty opisujące ich rzekomą "obcość", miałabym wrażenie, że wszystko dzieje się na Ziemi i że wszystkimi bohaterami są ludzie, co prawda reprezentujący różne nacje, ale jednak ludzie.
Po drugie: kwestie techniczne. Jakimś dziwnym sposobem technologie ludzi i obcych są na tyle do siebie podobne, że w ciągu kilku lat od zagłady Ziemi pozostali przy życiu Ziemianie z powodzeniem mieszkają na innych planetach, obsługują się obcą technologią, kierują nie swoimi statkami i w ogóle w 100% się zaadaptowali. Na tyle, że działają na nich nawet narkotyki z obcych planet, gdzie logika podpowiada, że reakcje powinny być odmienne: to, co działa na jeden gatunek, nie działa na inny, a jeszcze inny śmiertelnie zatruje.
I po trzecie wspomniane już wtręty obyczajowe. Na początku powieści, gdy Braysen stara się zebrać załogę z rozrzuconych po różnych światach mężczyzn, nawiązuje się taka rozmowa a propos jednego z bohaterów: "Myślisz, że (ktośtam) był pedałem?", "Nie, pisał wiersze, ale nie okazywał oznak zniewieścienia". Po pierwsze, sugestia, że każdy gej ma cechy kobiece, jest uogólnieniem i stereotypem, a nawet jeśli, to co? Gdy wydaje się, że przy życiu zostali tylko mężczyźni, nie byłoby logiczne, gdyby przynajmniej część z nich łączyła się w pary? Tymczasem McApp sugeruje, że cała dwusetka zdrowych mężczyzn od ośmiu lat jest w celibacie. Cóż ;)
Ostatnim gwoździem do trumny jest przedstawienie kobiet: mamy okazję przyjrzeć się im dosyć krótko, ale w pierwszej scenie jedna z kobiet popełnia samobójstwo, bo przechodzi menopauzę i czuje się zbędna, bo nie może już mieć dzieci. I podobno nie ona pierwsza zdecydowała się z tego powodu popełnić samobójstwo. Raczej nie było to przekonująco uzasadnione, w osadzie kobiet były jeszcze małe dziewczynki, które urodziły się już po zagładzie Ziemi, nie byłoby logiczne żyć dla nich, żeby je uczyć i pomagać w nowej rzeczywistości? Tymczasem McApp, celowo lub nie, sprowadził kobiety tylko do roli rodzących. To zbyt płytka interpretacja.
Podsumowując: jeśli ktoś nie analizuje za bardzo tego, co czyta, będzie się przy powieści "Zapomnij o Ziemi" naprawdę dobrze bawić. Jest akcja, jest intryga, są skoki do hiperprzestrzeni (nieco przypominające te w Battlestar Galactica, jest to jeden z ciekawszych elementów książki). Osoby, które w trakcie czytania myślą, analizują i rozkładają na czynniki pierwsze, mogą znaleźć w książce sporo mankamentów.
McApp doskonale opisuje podróże kosmiczne, walki w przestrzeni kosmicznej i na powierzchniach planet. Trochę gorzej wychodzi mu kreowanie bohaterów i obcych ras, a niektóre obyczajowe wtręty wręcz odrzucają.
Głównego bohatera, Johna Braysena, spotykamy na jakiejś obcej planecie, gdzie tłumi smutki za pomocą tamtejszego narkotyku. Okazuje się, że Ziemia została zatruta...
2015-05-15
Nie spodziewałam się, że będę miała opinię tak odmienną od większości osób w tym serwisie. Podobały mi się tylko fragmenty o ludzie Tanu, czyli o człowieku prehistorycznym. Ta część była przemyślana, przekonywująca, miała w sobie "to coś".
Natomiast fragmenty o jaszczurach okazały się być całkowitą porażką i pomyłką literacką, jakiej dawno nie widziałam. To, że społeczeństwem jaszczurów kierują samice, a samce odchowują jaja, mając też przy okazji mniejszy poziom inteligencji - OK, rozumiem, różnie gatunki wyewoluowały, jeśli chodzi o zwyczaje godowe i chowanie młodych. Ale im dalej w las, tym gorzej...
Jeszcze fragment o podróżowaniu jaszczurów na wielkiej rybie - no dobra, pierwsza myśl - nieźle sobie ją oswoiły. Ale okazało się, że to nie o oswojenie chodzi, lecz hodowlę. Jak już doszłam do fragmentu, gdzie jaszczury, które nie znały jeszcze nauki, techniki, nie miały żadnych urządzeń typu mikroskopy, o prymitywnym skalpelu nie wspomnę, gdzie nie znały jeszcze szkła, wyrabiania metalu, no niczego, zaczęły mówić o węglowodorach i manipulacji genami... No na litość boską, co to jest?!
Okazało się, że samice jaszczurów robiły krzyżówki genetyczne i wyhodowały sobie np. organiczny grzejnik, który czerpał energię z soków drzewa. Nie wiem, jaką wiedzę nt. genetyki miał p. Harrison, jak pisał te brednie, ale manipulacje genetyczne są możliwe poprzez wprowadzenie pożądanego genu do DNA danego organizmu. Jak niby miałoby to być możliwe bez zaawansowanej techniki??
W dodatku samice jaszczurów zachowywały się niczym kobiety z "Seksmisji". Przywódczyni samic jawiła mi się niczym generał ze szpicrutą co chwila dająca wzniosłe przemowy, a pozostałe samice były niczym pokorne kadetki. To był wręcz tragikomiczny, karykaturalny obraz społeczeństwa. Dodajmy do tego jeszcze sektę wśród jaszczurów, wg której wszelkie odbieranie życia jest złe, a otrzymamy tak totalnie nielogiczny, niezrozumiały misz-masz niemożliwej do zastosowania w prymitywnych warunkach nauki i idiotycznej religii, że głowa mała.
Przyznam szczerze: nie doczytałam tej książki do końca. Dla mnie okazała się ona karykaturą powieści science fiction, bo koło nauki to ona nigdy nie leżała. Ode mnie ocena 3/10 - słaba.
Nie spodziewałam się, że będę miała opinię tak odmienną od większości osób w tym serwisie. Podobały mi się tylko fragmenty o ludzie Tanu, czyli o człowieku prehistorycznym. Ta część była przemyślana, przekonywująca, miała w sobie "to coś".
Natomiast fragmenty o jaszczurach okazały się być całkowitą porażką i pomyłką literacką, jakiej dawno nie widziałam. To, że...
2015-10-14
"Żołnierzu, nie pytaj" to kontynuacja "Taktyki błędu", choć jako że dzieje się w przyszłości, może być czytana oddzielnie.
W tym tomie otrzymujemy świetną powieść sci-fi z dobrze przemyślanym światem oraz wielowątkową fabułą. Jeśli zaś chodzi o pierwszoosobową narrację, jej styl jest bardzo charakterystyczny i kojarzył mi się na poły z "Kronikami Amberu" Rogera Zelaznego, a po trosze ze "Światem Czarownic" Andre Norton.
Biorąc zaś pod lupę fabułę powieści, pojawiają się w niej zarówno motywy polityczno-ekonomiczne, jak również religijne i mesjanistyczne. Taka mnogość wątków bardzo silnie przypominała mi "Diunę" Franka Herberta, co zawsze jest najlepsza rekomendacją.
Próbowałam znaleźć jakiekolwiek niedociągnięcia czy wady, które nie pozwoliłyby mi dać książce tak wysokiej oceny, i nie znalazłam żadnych. "Żołnierzu, nie pytaj" to po prostu rewelacyjna powieść, do której na pewno będę jeszcze wracać, jak i do całego cyklu "Childe". Wszystkim bardzo serdecznie ją polecam!
"Żołnierzu, nie pytaj" to kontynuacja "Taktyki błędu", choć jako że dzieje się w przyszłości, może być czytana oddzielnie.
W tym tomie otrzymujemy świetną powieść sci-fi z dobrze przemyślanym światem oraz wielowątkową fabułą. Jeśli zaś chodzi o pierwszoosobową narrację, jej styl jest bardzo charakterystyczny i kojarzył mi się na poły z "Kronikami Amberu" Rogera Zelaznego,...
2015-10-13
Zacznę opinię od nieco przydługiego wstępu o całym cyklu "Childe". Bardzo ciężko w tym przypadku wskazać kolejność poszczególnych tomów; inna jest chronologia pisania przez autora, inna chronologia wewnętrzna cyklu, a jeszcze inna jest zalecana kolejność czytania. Na cykl Childe składa się bowiem trylogia "Dorsaj", tzn. "Taktyka błędu", "Żołnierzu, nie pytaj" i "Dorsaj!" plus pojedyncze powieści: "Zaginiony Dorsaj" oraz "Nekromanta", którego akcja toczy się dużo przed wspomnianą trylogią (przy czym większość czytelników zaleca jednak przeczytać ją po trylogii "Dorsaj" ze względu na lepsze zrozumienie pewnych wątków). Na końcu mamy pięcioksiąg - "Nową sagę o Dorsajach". Piszę o tym z myślą o osobach, które planują sięgnąć po cykl Gordona R. Dicksona, a którzy czytając recenzje poszczególnych tomów natkną się na skrajnie różną ich numerację.
Przechodząc do meritum: "Taktyka błędu" jest bardzo dobrą powieścią militarną i taktyczną (jak zresztą wskazuje tytuł) i w tej kategorii jest to jedna z lepszych książek, jakie kiedykolwiek miałam przyjemność czytać. Jeśli zaś rozpatrywać ją w kategoriach powieści sci-fi w ogóle, brakuje jej jednak tej głębi i wielowątkowości, jaka charakteryzuje gigantów gatunku - np. "Diunę" czy "Hyperiona". Gdyby nie ta pewna jednowymiarowość fabuły, na pewno dałabym minimum gwiazdkę więcej. A tymczasem "Taktyka błędu" otrzymuje ode mnie w pełni zasłużone 7 gwiazdek, książka bardzo dobra.
Fanom militarnej sci-fi powieść (i cały cykl w ogóle) bardzo gorąco polecam.
Zacznę opinię od nieco przydługiego wstępu o całym cyklu "Childe". Bardzo ciężko w tym przypadku wskazać kolejność poszczególnych tomów; inna jest chronologia pisania przez autora, inna chronologia wewnętrzna cyklu, a jeszcze inna jest zalecana kolejność czytania. Na cykl Childe składa się bowiem trylogia "Dorsaj", tzn. "Taktyka błędu", "Żołnierzu, nie pytaj" i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-18
Gordon R. Dickson cyklem "Childe" zapisał się w historii sci-fi jako pisarz głównie fantastyki militarnej. "Dorsaj!" była pierwszą powieścią w tym uniwersum, opublikowanym przez Dicksona w 1960 roku (choć nie jest pierwsza, jeśli chodzi o wewnętrzną chronologię cyklu), i była nominowana do nagrody Hugo. Według mnie, całkiem słusznie. Stworzyła bowiem legendę o Dorsajach, najemnikach i zarazem niezrównanych w całych wszechświecie żołnierzach, z którego wywodzili się najbardziej błyskotliwi przywódcy w całym zamieszkanym przez ludzkość wszechświecie.
Jednakże oprócz wątków żołniersko-taktycznych, dwa tomy z cyklu, a mianowicie "Żołnierzu, nie pytaj" oraz recenzowany właśnie "Dorsaj!" są dużo bardziej złożone, wielowątkowe, niż sugerowałaby łatka militarnej fantastyki. Autor porusza wiele kwestii, np. czy losy jednostek oraz całych społeczeństw są z góry przewidziane, czy mamy wpływ na nasz los? Czy człowiek może wyewoluować i stworzyć rasę Superczłowieka, oraz jakie miałoby to konsekwencje dla pozostałej rasy ludzkiej? To są pytania, które bardzo mocno przypominają mi "Diunę" i choć Dickson jednak nie jest drugim Frankiem Herbertem, to te podobieństwa stanowią o głębi cyklu "Childe".
Ode mnie "Dorsaj!" otrzymuje zasłużone 8 gwiazdek i ogromną, ogromną sympatię.
Gordon R. Dickson cyklem "Childe" zapisał się w historii sci-fi jako pisarz głównie fantastyki militarnej. "Dorsaj!" była pierwszą powieścią w tym uniwersum, opublikowanym przez Dicksona w 1960 roku (choć nie jest pierwsza, jeśli chodzi o wewnętrzną chronologię cyklu), i była nominowana do nagrody Hugo. Według mnie, całkiem słusznie. Stworzyła bowiem legendę o Dorsajach,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-22
"Nekromancie" bliżej chyba do parapsychologii niż do hard sci-fi. Siły Alternatywne, teleportacja, ożywienie umarłych - brzmi bardziej jak paranormal fiction, niż science fiction. A jednak w tej otoczce spirytyzmu kryje się całkiem przemyślana refleksja na temat świata i jego praw, na temat czasu i przestrzeni, a więc tymi pojęciami, którymi zajmuje się nauka. Tylko sposób ujęcia tej tematyki jest skrajnie odmienny od tego, co zazwyczaj nazywamy sci-fi.
Z tego też powodu ciężko mi oceniać "Nekromantę" jako część cyklu Childe. Ten tom drastycznie różni się od pozostałych. O ile wcześniejsze tomy były niejako właściwą treścią, "Nekromanta" jawi mi się jako swego rodzaju posłowie od autora, które wcześniej przedstawione wydarzenia ubiera w określone ramy. Dużo tu filozofii, a lektura powieści przypomina bardziej podróż w głąb siebie, niż podróż w inne światy, jaką zazwyczaj bywają książki fantastyczne.
Podsumowując, "Nekromanta" to powieść specyficzna i na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Trafiła jednak w mój typ wrażliwości i w moje czułe struny, więc za to należy się jej 7 gwiazdek: za zmuszenie do myślenia, i do odczuwania.
"Nekromancie" bliżej chyba do parapsychologii niż do hard sci-fi. Siły Alternatywne, teleportacja, ożywienie umarłych - brzmi bardziej jak paranormal fiction, niż science fiction. A jednak w tej otoczce spirytyzmu kryje się całkiem przemyślana refleksja na temat świata i jego praw, na temat czasu i przestrzeni, a więc tymi pojęciami, którymi zajmuje się nauka. Tylko sposób...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-12
Może za dużo już w życiu przeczytałam książek sci-fi, a może za dużo analizuję, gdy czytam, ale nie mogę znieść, jak mało rzetelnie podszedł autor do tematu obcych ras - a przecież to głównie o nich jest ta powieść. Już w "Zapomnij o Ziemi" zwróciłam uwagę na to, że obce rasy (człekokształtne czy nie) zachowują się u MacAppa zupełnie jak ludzie, ale tamta powieść jeszcze jakoś się obroniła, w przeciwieństwie do "Świata bez słońca".
Tymczasem "Świat bez słońca" to przykład albo kiepskiego pisarstwa, albo grafomanii, albo jednego i drugiego. Autor tworzy fantastyczne światy oraz zamieszkujące je różne obce rasy, mniej czy bardziej przypominające ludzi z wyglądu, albo nie przypominające ich wcale. A jednak nie poświęcił ani chwili namysłu na to, żeby przeanalizować, jak mógłby wyglądać kontakt przedstawicieli dwóch odrębnych ras, jakie ograniczenia kulturowe czy językowe mogłyby utrudniać taki kontakt.
Nie mówiąc o tym, że fabuła jest dziurawa jak durszlak. Przykłady mogę mnożyć od samego początku:
- Człowiek, który wyrusza w podróż wraz z Nessanami (jedna z obcych ras), stwierdza, że spędził na nauce ich języka ponad czterysta godzin, i może swobodnie słuchać wykładów w tym języku na poziomie uniwersyteckim. Nawet zakładając 450h, przy średnim czasie nauki 5h dziennie, to daje nam 90 dni. Czy ktoś jest w stanie nauczyć się tak dobrze języka obcej rasy w 3 miesiące? Wątpliwe.
- Nessanie poza wyglądem niczym nie różnią się od ludzi - główny bohater słucha wykładu, którego prowadzący stwierdza: "(...) jestem profesorem. Wykład, który zamierzam wygłosić (...) jest wykładem obowiązkowym dla studentów trzeciego semestru wszystkich wyższych uczelni. Nie musicie jednak sporządzać notatek. Możecie skorzystać z wydrukowanego streszczenia". Wykład jest prowadzony w języku leniańskim, więc na pewno nie jest to ziemski uczony. Jakie są szanse, że obca rasa będzie miała profesorów, uczelnie wyższe, funkcjonujące na zasadzie semestrów, oraz będzie korzystać z druku??
- Język leniański, którym posługują się Nessanie, pochodzi od dawno zaginionej rasy Lenian. Ale autor twierdzi, że język pozostał niezmieniony od tego czasu, choć było to tak dawno temu! Jaki język pozostaje w niezmienionej postaci przez wieki? Żaden. Tyle to wiem nawet i ja, filologiczny laik. Nawet w jednym pokoleniu język ulega zmianie, a co dopiero na przestrzeni wielu pokoleń.
- Gondal, przedstawiciel przypominającej węże rasy w zupełnie innej części galaktyki, posługuje się ziemskimi pojęciami, jak metry i kilometry (cały czas mówiąc po leniańsku). Z kolei Thood, z rasy pająkowatopodobnej, widząc po raz pierwszy jakiegokolwiek Ziemianina na oczy, przedstawia siebie jako chirurga, mającego pod sobą grupę pielęgniarek, techników i chirurgów praktykantów. Mi na myśl się wysuwa tylko: to miliony kilometrów od Ziemi też są pielęgniarki i chirurdzy??
- A już w ogóle rozbroił mnie komentarz Thooda, że Gondal jest "sprytny jak diabeł". Jak wytłumaczyć w ustach obcej istoty użycia takiego pojęcia, jak "diabeł"?
A to tylko cytaty z 1/4 książki, dalej nie przebrnęłam, przyznaję uczciwie. Po prostu mierzi mnie czytanie czegoś, co się przysłowiowej kupy nie trzyma. Jest tyle powieści, w których obce rasy są naprawdę obce: od H.G. Wellsa, poprzez Isaaca Asimova, na Orsonie S. Cardzie kończąc. Każdy z wymienionych przeze mnie autorów zadał sobie trud przemyślenia, co naprawdę oznacza "obca rasa". A u MacAppa nie rozróżnicie obcego od swojego sąsiada...
Może innym pisarstwo tego autora się podoba, ale ja po dwóch jego powieściach mówię dość. Jest multum ciekawszych książek do przeczytania.
Może za dużo już w życiu przeczytałam książek sci-fi, a może za dużo analizuję, gdy czytam, ale nie mogę znieść, jak mało rzetelnie podszedł autor do tematu obcych ras - a przecież to głównie o nich jest ta powieść. Już w "Zapomnij o Ziemi" zwróciłam uwagę na to, że obce rasy (człekokształtne czy nie) zachowują się u MacAppa zupełnie jak ludzie, ale tamta powieść jeszcze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-18
Jest to czwarta książka z cyklu "Childe" przeczytana przeze mnie i, niestety, jak dotąd najsłabsza.
Brakuje w niej tej pasji i pędu, które mają poprzednie tomy, a które czytałam z wypiekami na twarzy. "Zaginiony Dorsaj" jest pozycją emocjonalnie dla mnie bardzo letnią, obojętną wręcz. Może spowodowało to niepotrzebne (wg mnie) wtrącenie do uniwersum wątków hiszpańskich, a może brak bohatera, który by pociągnął całość, ale ten tom wydaje mi się za mało dynamiczny, a zbyt przegadany.
Jest to czwarta książka z cyklu "Childe" przeczytana przeze mnie i, niestety, jak dotąd najsłabsza.
Brakuje w niej tej pasji i pędu, które mają poprzednie tomy, a które czytałam z wypiekami na twarzy. "Zaginiony Dorsaj" jest pozycją emocjonalnie dla mnie bardzo letnią, obojętną wręcz. Może spowodowało to niepotrzebne (wg mnie) wtrącenie do uniwersum wątków hiszpańskich, a...
2016-02-22
Napisana ponad pół wieku temu, "Miasto i gwiazdy" to prawdziwie powieść z innej epoki. Jak ktoś już wspominał, liczyła się wówczas nie akcja, a pomysł, wizja, idea. I ta wzbudza pokorę swoim rozmachem.
Miliony lat po tym, jak Człowiek oderwał się od swojej ojczystej planety i rozpoczął podbój kosmosu, ludzkość jest zdziesiątkowana. Diaspar, nieśmiertelne miasto otoczone przez pustynie, to ostatni bastion ludzkości na Ziemi i w Galaktyce w ogóle. Jego mieszkańcy żyją w stagnacji, a sam pomysł wyjścia na zewnątrz budzi w nich irracjonalny lęk. Czy przezwyciężą go i ruszą ponownie w gwiazdy?
Autor zadaje ważne pytania o kierunek, w jakim podąża ludzkość, i nie boi się szukać na nie odpowiedzi. Jednocześnie, pomimo faktu, że ani wykreowane przez niego społeczeństwo, ani poszczególni bohaterowie nie są idealni, Clarke pozostaje optymistą i z nadzieją patrzy w przyszłość. Dziś taki optymizm wydawać się może infantylny; kiedyś dodawał skrzydeł całemu pokoleniu.
Niestety, o ile rozmach wizji i kreacja świata nie mają sobie równych, proza Clarke'a bardzo mocno odstaje od współczesnej fantastyki liniowością fabuły oraz prostotą jej konstrukcji. Z tego powodu trochę "Miasto i gwiazdy" się zestarzały. Elegancko i z klasą, ale jednak.
Napisana ponad pół wieku temu, "Miasto i gwiazdy" to prawdziwie powieść z innej epoki. Jak ktoś już wspominał, liczyła się wówczas nie akcja, a pomysł, wizja, idea. I ta wzbudza pokorę swoim rozmachem.
Miliony lat po tym, jak Człowiek oderwał się od swojej ojczystej planety i rozpoczął podbój kosmosu, ludzkość jest zdziesiątkowana. Diaspar, nieśmiertelne miasto otoczone...
2015-06-03
"Player one" miał spore szanse na to, żeby trafić na półkę moich ulubionych książek. Niestety, stało się inaczej.
Ale od początku: świat w połowie XXI wieku jeszcze bardziej dotykają klęski żywiołowe, brak surowców energetycznych, głód i bieda. Społeczeństwo, żeby się znieczulić na beznadziejność swojego położenia, coraz więcej czasu spędza w wirtualnym świecie OASIS. Można tam zwiedzać setki światów, zdobywać i tracić fortuny, kupować tereny lub całe planety... A przede wszystkim, można być kimś zupełnie innym. W rzeczywistej szkole dokuczają ci dzieciaki z powodu pryszczy, koloru skóry, wagi? OASIS ma na to lekarstwo. Twój awatar, czyli postać, którą się poruszasz w wirtualnym świecie, może być dowolną postacią i wyglądać tak, jak sobie zażyczysz.
Twórca OASIS przewidział, jak wielką popularność zyska jego wynalazek i zbił na nim niewyobrażalną fortunę. Umierając, stworzył testament, w którym całe jego bogactwo ma dostać się w ręce jednego człowieka. Człowieka, który znajdzie w świecie OASIS "wielkanocne jajo" - ukrytą niespodziankę, do której prowadzić będą rozmaite zagadki i próby, oparte na wiedzy z lat 80-tych. Myślicie, że to proste? Błąd. OASIS zawiera w sobie tysiące światów. Miliony ludzi na całym świecie przeszukiwały wirtualny świat w poszukiwaniu pierwszej wskazówki. Minął rok, a potem kolejny. Poszukiwanie jaja straciło tempo, wielu zaczęło uważać, że to był tylko dowcip zwariowanego miliardera. Aż w końcu ktoś odnajduje pierwszą wskazówkę, pierwszy klucz. I jest to Wade, ubogi licealista. Zaczyna się polowanie na jajo... i na Wade'a.
Bardzo żałuję, że nie mogłam się bardziej cieszyć lekturą "Player one". Dlaczego? Bo część fabularna, która naprawdę mnie zainteresowała, została przesłonięta mnogością nawiązań do filmów, seriali i gier lat 80-tych. Wielu z nich kompletnie nie rozpoznawałam, więc z czasem moje oczy zaczęły się prześlizgiwać po tekście i jakiejś kolejnej setnej aluzji do jakiegoś nieznanego mi tytułu. Z czasem wybiórcze czytanie i opuszczanie niektórych fragmentów było dla mnie jedyną opcją, żeby w ogóle dotrzeć do końca powieści. Niektóre "smaczki", które rozpoznałam, powodowały u mnie uśmiech nostalgii (np. złoto i magiczne przedmioty wyrzucane przez grę po zabiciu potwora; artefakty typu Elficki Miecz +5), ale było ich zbyt mało w gąszczu nieznanych mi nawiązań.
Odniosłam też wrażenie, że autor za bardzo skupił się na wątku poszukiwania jaja, że w trakcie powieści zapomniał jakby o rzeczywistym świecie. A te fragmenty były z całej książki najlepsze! Stosy, w których mieszkała biedota, uboga w składniki odżywcze bieda-dieta, którą państwo karmiło ubogich, pracownicy przymusowi, przejęci przez korporacje za długi... Ech, chciałoby się tego dużo więcej, naprawdę. Wyszłaby z tego rewelacyjna powieść w klimacie post-apo, gdzie ludzkość ledwo sobie radzi po wyczerpaniu zasobów energetycznych Ziemi. A tak otrzymaliśmy książkę, której lwia część będzie dla części czytelników po prostu niezrozumiała i nudna.
"Player one" miał spore szanse na to, żeby trafić na półkę moich ulubionych książek. Niestety, stało się inaczej.
Ale od początku: świat w połowie XXI wieku jeszcze bardziej dotykają klęski żywiołowe, brak surowców energetycznych, głód i bieda. Społeczeństwo, żeby się znieczulić na beznadziejność swojego położenia, coraz więcej czasu spędza w wirtualnym świecie OASIS....
2016-03-05
Wg mnie drugi tom jest minimalnie słabszy od pierwszego, co nie zmienia faktu, że czytałam go z prawdziwą przyjemnością. W "Królowej mieczy" powracamy do Piętnastu Planów, rozdartych walką między Ładem a Chaosem, gdzie bogowie są potężni, ale nie wszechmocni, i często muszą działać rękoma śmiertelników.
Nowością w tej części jest postać Jhary-a-Conela, towarzysza bohaterów, i jego latającego kota. Jhary jest sympatyczny, zawadiacki, momentami irytujący - stanowi niejako przeciwwagę dla ponurego, coraz bardziej poważniejącego Coruma, któremu zaczyna ciążyć jego przeznaczenie.
Po zakończeniu "Królowej mieczy" od razu nabrałam ochoty na część trzecią, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Moorcock to jeden z moich ulubiony pisarzy fantastyki z lat 70-tych XX wieku. Jeśli lubicie starą szkołę fantasy z tamtych czasów - "Corum" jest lekturą dla was.
Wg mnie drugi tom jest minimalnie słabszy od pierwszego, co nie zmienia faktu, że czytałam go z prawdziwą przyjemnością. W "Królowej mieczy" powracamy do Piętnastu Planów, rozdartych walką między Ładem a Chaosem, gdzie bogowie są potężni, ale nie wszechmocni, i często muszą działać rękoma śmiertelników.
Nowością w tej części jest postać Jhary-a-Conela, towarzysza...
2016-03-05
Tom trzeci cyklu "Corum" to prawdziwa jazda bez trzymanki. Corum, Jhary i Rhalina ruszają w podróż poprzez różne światy, czasy i wymiary w poszukiwaniu Wiecznego Miasta Tanelorn. Ręka Kwlla i Oko Rhynna, które dotąd dawały Corum przewagę nad wrogami, nagle stały się bezużyteczne, ale mają jeszcze do odegrania swoją rolę...
Dodatkowo, zbliża się czas Wielkiej Koniunkcji Światów, podczas której wszystkie prawa rządzące wszechświatem mogą zostać zapisane na nowo. Czy po Koniunkcji świat bogów i śmiertelników nadal będzie wyglądał tak samo?
"Król mieczy" to epickie zakończenie trylogii. Pomimo faktu, że od pierwszego wydania minęło już ponad 40 lat, cały cykl "Corum" nadal pozostaje jednym z moich ulubionych, ze względu na tematykę światów alternatywnych i różnych planów egzystencji. Chyba tylko "Kroniki Amberu" Zelaznego dorównują Moorcockowi wizją i rozmachem.
Jedyny minus prozy Moorcocka to naiwny wątek romantyczny, ale to można autorowi wybaczyć.
Tom trzeci cyklu "Corum" to prawdziwa jazda bez trzymanki. Corum, Jhary i Rhalina ruszają w podróż poprzez różne światy, czasy i wymiary w poszukiwaniu Wiecznego Miasta Tanelorn. Ręka Kwlla i Oko Rhynna, które dotąd dawały Corum przewagę nad wrogami, nagle stały się bezużyteczne, ale mają jeszcze do odegrania swoją rolę...
Dodatkowo, zbliża się czas Wielkiej Koniunkcji...
2016-03-16
Niestety, saga Elryka z Melnibone jest w mojej opinii dużo gorsza od trylogii Corum tego samego autora. Niby dużo elementów jest podobnych (skoro i tak całość składa się na cykl o Wiecznym Wojowniku), ale Elryk jako bohater nieraz irytował mnie niezmiernie. Jego wieczne niezdecydowanie i niezadowolenie z życia udowodniły mi, że malkontentów w literaturze trzeba unikać tak samo, jak i w prawdziwym życiu.
Niestety, saga Elryka z Melnibone jest w mojej opinii dużo gorsza od trylogii Corum tego samego autora. Niby dużo elementów jest podobnych (skoro i tak całość składa się na cykl o Wiecznym Wojowniku), ale Elryk jako bohater nieraz irytował mnie niezmiernie. Jego wieczne niezdecydowanie i niezadowolenie z życia udowodniły mi, że malkontentów w literaturze trzeba unikać tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03-18
"Klejnot w czaszce" to pierwszy tom sagi o Dorianie Hawkmoonie, zwanej też Historią Runestaffa - Magicznej Laski. Napisana w latach 60-tych XX wieku, nawet po tylu latach potrafi przykuć czytelnika od pierwszej do ostatniej strony. Jest to bowiem świetna (choć nieco prostolinijna) książka przygodowa z bardzo ciekawie zarysowanym światem.
Mamy tu do czynienia z alternatywną historią Europy, gdzie hrabia Brass, Kanclerz Kamargu (kraina na południu Francji), jest jednym z niewielu, którzy sprzeciwiają się rosnącemu imperium Granbretanu (tak, skojarzenie z Wielką Brytanią jest jak najbardziej właściwe). Wraz z bohaterami odwiedzimy Koln (Kolonię), Parję (Paryż) oraz wiele innych miast i krain Europy i Bliskiego Wschodu. Dodajmy do tego sporo czarnej magii, broń miotającą słupami ognia, jeźdźców dosiadających flamingi... Oj, będzie się działo.
Zarówno historię Runestaffa, jak i Corum tegoż autora serdecznie polecam, szczególnie fanom starej fantasy z lat 60/70-tych. Jedynie saga o Elryku w mojej ocenie sporo odstaje od nich jakościowo. Ja tymczasem niedługo zabieram się za "Amulet szalonego boga" - drugi tom przygód hrabiego Brassa i księcia Doriana.
"Klejnot w czaszce" to pierwszy tom sagi o Dorianie Hawkmoonie, zwanej też Historią Runestaffa - Magicznej Laski. Napisana w latach 60-tych XX wieku, nawet po tylu latach potrafi przykuć czytelnika od pierwszej do ostatniej strony. Jest to bowiem świetna (choć nieco prostolinijna) książka przygodowa z bardzo ciekawie zarysowanym światem.
Mamy tu do czynienia z alternatywną...
2016-03-20
Ten tom jest niestety gorszy od pierwszej części. Główny bohater zaczyna irytować swoją huśtawką nastrojów, niezdecydowaniem. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie się zrehabilituje...
Ten tom jest niestety gorszy od pierwszej części. Główny bohater zaczyna irytować swoją huśtawką nastrojów, niezdecydowaniem. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie się zrehabilituje...
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-20
"Człowiek w labiryncie" to przykład grafomanii, której nie powinno się czytać, chyba że trafiliście na bezludną wyspę i to jest jedyna lektura, jaką macie pod ręką. A i wtedy wolałabym jej użyć jako podpałki do ogniska. Brutalne z moje strony? Może troszkę, ale autor dostatecznie mnie zdenerwował, a zaraz wyjaśnię, dlaczego.
Powieść Silverberga wypełniają górnolotne i przydługie monologi bohaterów o ludzkości, honorze, naturze człowieka i co tam jeszcze. Jednocześnie autor bardzo przedmiotowo opisuje kobiety, książkę wypełniają opisy jędrnych piersi i zaokrąglonych tyłeczków, w dodatku kobiety wydają się mieć dla Silverberga tylko jedno przeznaczenie - być obiektem pożądania dla mężczyzn, którzy w międzyczasie podróżują po wszechświecie i kontaktują się z obcymi cywilizacjami. Kobiety zaś w powieści Silverberga jedynie zaspokajają ich seksualne apetyty. Żenujące.
Gwoździem do trumny okazał się całkowity brak u autora podstawowej wiedzy o fizyce. Ludzkość podróżuje przez cały wszechświat, ale autor w ogóle nie wyjaśnia, jakim sposobem, nie mówiąc już o tym, że Silverberg nie porusza ani kwestii komunikacji między światami, ani czasu podróży między nimi. Główny bohater dzwoni sobie do świata oddalonego o 21 lat świetlnych i prosi dziewczynę, żeby do niego przyleciała, a ta ot tak sobie to robi. Od razu. Jakim sposobem sygnał telefonu przebył natychmiastowo 21 lat świetlnych?? No ale po co zajmować sobie głowę takimi sprawami, jeśli można się skupić raczej na fakcie, jak owa dziewczyna w momencie szczytowania wbija pięty w łydki bohatera...
Podsumowując, "Człowiek w labiryncie" to bardziej fiction, niż science. A nawet sama historia nie wynagradza wszystkich mankamentów, jakie po drodze musi znieść czytelnik. I tego faktu nie usprawiedliwia rok wydania powieści - 1969. "Wojna światów" Wellsa została wydana w 1898! roku, a jest po stokroć bardziej wartościową pozycją.
Niestety, nie polecam.
"Człowiek w labiryncie" to przykład grafomanii, której nie powinno się czytać, chyba że trafiliście na bezludną wyspę i to jest jedyna lektura, jaką macie pod ręką. A i wtedy wolałabym jej użyć jako podpałki do ogniska. Brutalne z moje strony? Może troszkę, ale autor dostatecznie mnie zdenerwował, a zaraz wyjaśnię, dlaczego.
Powieść Silverberga wypełniają górnolotne i...
2016-10-14
Muszę uczciwie przyznać, że przeczytałam około połowy książki, resztę tylko przewertowałam w telegraficznym skrócie. Dlaczego?, spytacie. Chyba po prostu nic mnie w "Człowieku do przeróbki" nie zachęciło do dalszej lektury. Mamy tu do czynienia z przeciętną fabułą, przeciętnymi bohaterami oraz równie średnim warsztatem. Próbowałam znaleźć jakikolwiek powód, żeby jednak zmusić się do przeczytania książki od deski do deski... i go nie znalazłam :(
Ani nie polecam, ani nie odradzam, ot, książka jakich wiele.
Muszę uczciwie przyznać, że przeczytałam około połowy książki, resztę tylko przewertowałam w telegraficznym skrócie. Dlaczego?, spytacie. Chyba po prostu nic mnie w "Człowieku do przeróbki" nie zachęciło do dalszej lektury. Mamy tu do czynienia z przeciętną fabułą, przeciętnymi bohaterami oraz równie średnim warsztatem. Próbowałam znaleźć jakikolwiek powód, żeby jednak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Powieść o odrzuceniu, poszukiwaniu własnej tożsamości, o przyjaźni i trudnych wyborach, których trzeba dokonać. To nie była książka, którą czyta się z zapartym tchem i wypiekami na policzkach. Ale była to powieść, po przeczytaniu której długo wracałam do rzeczywistości, tak byłam pogrążona w refleksji.
Dla myślących. Polecam.
Powieść o odrzuceniu, poszukiwaniu własnej tożsamości, o przyjaźni i trudnych wyborach, których trzeba dokonać. To nie była książka, którą czyta się z zapartym tchem i wypiekami na policzkach. Ale była to powieść, po przeczytaniu której długo wracałam do rzeczywistości, tak byłam pogrążona w refleksji.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDla myślących. Polecam.