-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński2
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-05-01
2024-04-13
To nie będzie obiektywna opinia. Bo z obiektywnego punktu widzenia, "Psalm dla zbudowanych z dziczy" nie jest niczym specjalnym, ani szczególnie odkrywczym, ani nowatorskim, ani nie porusza tematów, które nie byłyby już poruszone w literaturze setki razy. A jednak...
A jednak.
Są takie książki, na które natrafia się dokładnie w takim momencie, w jakim są potrzebne. Podnoszą na duchu, a jednocześnie pozwalają nam spojrzeć na siebie samych z innej perspektywy. Becky Chambers robi dokładnie to - analizuje człowieka, jego myśli, zachowania, potrzeby, ale robi to z życzliwością i zrozumieniem, za którym nie idzie w parze osąd. A czasami potrzebujemy, żeby właśnie ktoś nas zrozumiał, a zarazem nie osądzał, za nasze słabostki, za irracjonalne decyzje, za miotanie się i kręcenie w kółko.
Dzisiejszy świat każe nam myśleć, że nasze życie musi mieć jakiś cel, że musimy ciągle za czymś dążyć, coś osiągać. Promuje się powiedzenie: żyj, jakby każdy dzień miał być tym ostatnim - i człowiek zaczyna robić nieskończoną listę rzeczy, które musi "zaliczyć" przed śmiercią: skok ze spadochronu, podróż dookoła świata, przeczytanie wszystkich najważniejszych książek w dorobku ludzkości... I ciągle pozostaje poczucie, że marnujemy swoje życie, że nie wyciskamy z niego wystarczająco dużo.
Tymczasem Becky Chambers daje nam niejako przyzwolenie i błogosławieństwo, żeby po prostu być. Jeśli mamy ambitne, szczytne cele - super. Ale jeśli chcemy przeznaczyć życie na leżenie w trawie i patrzenie w niebo, bez żadnego konkretnego celu, to też jest w porządku. Mamy prawo do życia w takiej formie, jaka nam odpowiada, i nie musimy wiecznie za czymś gnać i pędzić. Idea marnowania czasu jest najgorszym wrogiem szczęścia, więc może warto zmienić sposób myślenia i zacząć myśleć, że żaden czas nie jest zmarnowany, jeśli jest spędzony zgodnie z tym, co podpowiada nam nasze wnętrze.
"Psalm dla zbudowanych w dziczy" na pewno nie jest najlepszą książką sci-fi, jaką w życiu przeczytałam, ale może być książką, która gdzieś z tyłu głowy zostanie ze mną na długo.
To nie będzie obiektywna opinia. Bo z obiektywnego punktu widzenia, "Psalm dla zbudowanych z dziczy" nie jest niczym specjalnym, ani szczególnie odkrywczym, ani nowatorskim, ani nie porusza tematów, które nie byłyby już poruszone w literaturze setki razy. A jednak...
A jednak.
Są takie książki, na które natrafia się dokładnie w takim momencie, w jakim są potrzebne....
2013-07-13
Po kilku relaksujących pozycjach książkowych miałam ochotę na coś bardziej ambitnego, dającego do myślenia. Nie mogłam wybrać lepiej! Już pierwsze akapity pozwalają się domyślać, że lektura ta nie będzie jak spacer po parku, raczej jak wyprawa wgłąb otchłani.
"Żona trzymała go w ramionach, jakby miała nadzieję, że odepchnie śmierć.
- Boże mój - załkał - już jestem martwy. (...)
Śmierć, Ta Która Niszczy Rozkosz i Rozdziela Towarzyszy, w końcu przybyła".
Wyobraź sobie, że umierasz i budzisz się w nieskończonej pustce, w której są zawieszone miliardy ludzkich ciał, niektóre nienaruszone, niektóre na różnych etapach rozkładu. Wszystkie mają zamknięte oczy. I tylko ty budzisz się pośród tego upiornego krajobrazu... Dreszcz przeszedł po plecach? I bardzo dobrze, bo będzie jeszcze gorzej.
Kolejne przebudzenie ma miejsce na brzegu niekończącej zdawałoby się rzeki. Jesteś nagi, ale tacy są też ludzie wokół ciebie, więc nie przeszkadza ci to aż tak bardzo. Tylko tym razem nie tylko ty się budzisz, inni dookoła także. Czy to niebo? Krajobraz jest zdecydowanie sielankowy. Ale w niebie chyba nie powinno się czuć zimna, głodu, pragnienia, czy popędu seksualnego?...
Rzuceni w świat bez kultury, bez cywilizacji czy technologii, ludzie na powrót odkrywają w sobie najbardziej prymitywne instynkty: przemoc i walka o żywność, teren, czy kobiety staje się na porządku dziennym. Naturalni przywódcy i urodzeni tyrani zdobywają władzę oraz popleczników. Wskrzeszone postacie historyczne, także te najczarniejsze, udowadniają, że nie bez przyczyny w poprzednim życiu zyskały ponurą sławę. Hermann Göring pospołu ze starożytnym wodzem Rzymu przypomina ludzkości, co to niewolnictwo i obozy pracy. Temu życiu pozagrobowemu bliżej do piekła, niż do nieba...
Powieść Farmera jest bezkompromisowa, miejscami aż za bardzo, ale przez to tak bardzo prawdziwa. Odkrywa na światło dzienne utajone ludzkie instynkty, bezmyślną chuć, pragnienie przemocy, żądzę władzy. Jednocześnie opisy nie są brutalne, na kartach książki nie leje się krew, jest to raczej niemal dziennikowe stwierdzenie faktu. Ktoś zginął, ktoś dostał się w niewolę, ktoś został zgwałcony. Nie, Farmer nie epatuje brutalnością. Nie musi.
Główny bohater oprócz próby odnalezienia się w tym nowym świecie, podejmuje próbę znalezienia odpowiedzi na pytania: czym jest ten nowy świat? Kto go stworzył, kto przywrócił do życia ponad 35 miliardów ludzi z całej przestrzeni wieków? I najważniejsze pytanie: dlaczego? Jaki był powód stworzenia tych zaświatów, które ludzie na własne życzenie zamienili w kolejne piekło? Jaki jest cel tego ogromnego przedsięwzięcia i jak potężni są jego stwórcy?
Pomimo faktu, że Farmer wydał tę powieść w 1971 roku, jej lektura wciąż angażuje czytelnika i zmusza go do myślenia. Pytania o ludzką naturę nigdy nie przestaną być aktualne i dlatego ta książka otrzymuje ode mnie zasłużone 9 gwiazdek.
Po kilku relaksujących pozycjach książkowych miałam ochotę na coś bardziej ambitnego, dającego do myślenia. Nie mogłam wybrać lepiej! Już pierwsze akapity pozwalają się domyślać, że lektura ta nie będzie jak spacer po parku, raczej jak wyprawa wgłąb otchłani.
"Żona trzymała go w ramionach, jakby miała nadzieję, że odepchnie śmierć.
- Boże mój - załkał - już jestem martwy....
2013-02-26
Zazwyczaj komentarze typu "następca książki XXX" czy "lepsze niż XXX" w stosunku do klasyków gatunku, jak np. Władca Pierścieni czy Diuna właśnie, traktuję bardzo sceptycznie. Z takimi komentarzami stawiam książce dość wysoką poprzeczkę i zdarza mi się obniżyć ocenę, jeśli powieść nie spełni moich oczekiwań.
Hyperion spełnił je wszystkie.
Kontrukcja powieści: wspólna historia siedmiorga pielgrzymów przeplatana ich indywidualnymi wspomnieniami dodaje książce głębi, a czytelnik otrzymuje możliwość poznania świata Hyperiona z szerszej perspektywy, z różnych kątów widzenia. Każda indywidualna opowieść jest perełką samą w sobie, ale chyba nalbardziej wstrząsnęły mną dwie historie: kapłana podążającego śladem ojca Dure oraz uczonego, który próbuje ratować swoją córkę, Rachelę.
Oprócz tego, Simmons w swojej powieści serwuje nam różne, historyczne, filozoficzne i poetyckie smaczki. Z zaitneresowaniem śledziłam opis symulacji bitwy pod Azincourt, z kolei nie trafiały do mnie napomknienia o poetach, takich jak Keats czy Yeats, ale też nigdy fanką poezji nie byłam i nie będę. Z drugiej strony, bardzo trafione (pod kątem mojej osoby) były religijne i etyczne rozterki Weintrauba oraz postawienie go w roli Abrahama, którego Bóg stawia przed niemożliwym wyborem poświęcenia swego dziecka w imię posłuszeństwa istocie wyższej. Majstersztyk.
Jedyny mankament powieści to jej... zakończenie. Jest to najbardziej frustrujący cliffhanger, jakiego miałam (nie)przyjemność doświadczyć. Otóż w pierwszym tomie sagi pielgrzymi nie spotykają legendarnego Chyżwara. To gwarantuje na 100%, że kupię i przeczytam kolejny tom!
Podsumowując recenzję: jestem zachwycona, zauroczona i sfrustrowana. I chcę więcej. Czy to już uzależnienie? :)
Zazwyczaj komentarze typu "następca książki XXX" czy "lepsze niż XXX" w stosunku do klasyków gatunku, jak np. Władca Pierścieni czy Diuna właśnie, traktuję bardzo sceptycznie. Z takimi komentarzami stawiam książce dość wysoką poprzeczkę i zdarza mi się obniżyć ocenę, jeśli powieść nie spełni moich oczekiwań.
Hyperion spełnił je wszystkie.
Kontrukcja powieści: wspólna...
2000
Najlepsza książka science-fiction, jaką kiedykolwiek czytałam i jaką prawdopodobnie kiedykolwiek przeczytam. Oprócz fantastyki znajdziemy tutaj elementy ekologii, socjologii, psychologii, genetyki i religii. Opowieść o Mesjaszu, o spełniających się przepowiedniach, o najtrudniejszych wyborach, wątpliwościach i wreszcie... opowieść o dorastaniu, ale tym wewnętrznym. Ta książka to dla mnie esencja gatunku - mocna i uderzająca do głowy, niczym dojrzałe wino. Nie można jej nie przeczytać.
Najlepsza książka science-fiction, jaką kiedykolwiek czytałam i jaką prawdopodobnie kiedykolwiek przeczytam. Oprócz fantastyki znajdziemy tutaj elementy ekologii, socjologii, psychologii, genetyki i religii. Opowieść o Mesjaszu, o spełniających się przepowiedniach, o najtrudniejszych wyborach, wątpliwościach i wreszcie... opowieść o dorastaniu, ale tym wewnętrznym. Ta...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-03
Pomimo faktu, że "451 Fahrenheita" ma już grubo ponad pół wieku oraz że to klasyka sci-fi, której nie wypada nie znać, muszę się przyznać, że powieść Raya Bradbury'ego trafiła w moje ręce dopiero teraz, po latach czytania fantastyki wszelkiej maści. Książka zupełnie nie spełniła moich oczekiwań, ale - paradoksalnie - okazało się to jej największą zaletą.
Przyzwyczajona do współczesnych antyutopii oraz powieści postapokaliptycznych nie byłam przygotowana na to, co zaserwował mi autor, a mianowicie: kwiecisty, barwny język, którym (niestety) już nikt nie pisze. Lektura "Fahrenheita" była dla mnie jak konsumpcja niezwykle wyszukanego, wysmakowanego i wypieszczonego posiłku. Oszczędność słowa, tak hołubiona w dzisiejszych czasach, musiała pokornie pójść do kąta i dać dojść do głosu poetyckim niemal porównaniom i metaforom.
Kolejne (na szczęście) niezrealizowane oczekiwania miałam wobec samej treści. Z powodu opisu oczekiwałam chyba thrillera sensacyjnego z wątkami politycznymi, a otrzymałam historię zagubionego bohatera, który próbuje odnaleźć się w świecie pop-kultury i konsumpcjonizmu, i który stara się nazwać budzące się w nim na nowo uczucia. Jego podróż w głąb samego siebie nie jest pozbawiona odrobiny szaleństwa, ale w tym szaleństwie jest metoda, która prowadzi do samopoznania i identyfikacji własnych uczuć i potrzeb.
Przysłowiową wisienką na torcie okazało się smakowite posłowie Marka Oramusa, które zalecam przeczytać, nawet jeśli nie macie tego w zwyczaju. Z interpretacją Marka Oramusa można się zgodzić lub nie (porusza on m.in. kwestię, czy każda literatura jest warta ocalenia), ale stawia on kilka bardzo ważnych pytań i porusza kilka współczesnych problemów, które nie istniały w latach pięćdziesiątych (np. kwestia piractwa).
Podsumowując: książkę bardzo serdecznie polecam. A polecając, zachęcam do własnych refleksji. Bo właśnie o nie Bradbury'emu chodziło: nie o fabułę, akcję, czy nawet bohaterów, ale o zadanie pytań, na które trzeba szukać odpowiedzi, razem jako społeczeństwo, i każdy człowiek z osobna.
Pomimo faktu, że "451 Fahrenheita" ma już grubo ponad pół wieku oraz że to klasyka sci-fi, której nie wypada nie znać, muszę się przyznać, że powieść Raya Bradbury'ego trafiła w moje ręce dopiero teraz, po latach czytania fantastyki wszelkiej maści. Książka zupełnie nie spełniła moich oczekiwań, ale - paradoksalnie - okazało się to jej największą zaletą.
Przyzwyczajona do...
2015-10-10
Isaac Asimov najbardziej jest znany ze swojego cyklu "Fundacja", który znajduje się chyba na wszystkich listach typu: "Najważniejsze książki sci-fi" czy "Science fiction, które koniecznie należy przeczytać". Jego solowe powieści wydają się mniej znane. A szkoda, bo sztuka zmieszczenia się w jednym tomie wydaje się obecnym autorom coraz trudniejsza, jeśli brać pod uwagę ilość dylogii, trylogii, tetralogii obecnych na naszym rynku. Isaac Asimov udowodnił zaś, że świetnie czuje się zarówno w cyklach, jak i w pojedynczych powieściach.
Przykładem jego świetnego pisarstwa oraz (tak, nie używam tego słowa na wyrost) wizjonerstwa jest powieść "Równi bogom". Jest to prawdziwa gratka zarówno dla amatorów fizyki i astronomii, jak i dla zwolenników tematów społecznych w fantastyce, bowiem powieść Asimova jest wielopłaszczyznowa i obejmuje zarówno fizykę cząstek elementarnych, teorie światów alternatywnych, jak i kwestie gospodarcze i społeczne.
Pomimo tego, że powieść ma już ponad 40 lat, jest zadziwiająco aktualna i nie zestarzała się prawie wcale. Ba! Temat bezpieczeństwa energetycznego i wyczerpujących się zasobów naturalnych z każdym rokiem zyskuje na znaczeniu. Z kolei bohaterowie powieści Asimova są do bólu ludzcy: powoduje nimi ambicja, pragnienie sławy i rozgłosu, a także nierzadko chęć zemsty i zaszkodzenia rywalowi.
"Równi bogom" to wyzwanie: intelektualne i moralne, oraz zapytanie o przyszłość ludzkości. Ostatecznie autor wyraża mieszankę ostrożnego optymizmu i zniechęcenia krótkowzrocznością człowieka. Mam wrażenie, że - parafrazując znany cytat - według niego pewne są nie śmierć i podatki, a ludzka głupota. Zgadzam się z nim całkowicie, a książka otrzymuje ode mnie zasłużone 8 gwiazdek.
Isaac Asimov najbardziej jest znany ze swojego cyklu "Fundacja", który znajduje się chyba na wszystkich listach typu: "Najważniejsze książki sci-fi" czy "Science fiction, które koniecznie należy przeczytać". Jego solowe powieści wydają się mniej znane. A szkoda, bo sztuka zmieszczenia się w jednym tomie wydaje się obecnym autorom coraz trudniejsza, jeśli brać pod uwagę...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-25
Od wielu, wielu lat nie miałam w dłoniach książek Ursuli Le Guin. Postanowiłam nadrobić te zaległości i wrócić do tej autorki, której przeczytałam raptem kilka powieści fantasy, science fiction omijając szerokim łukiem. Okazało się, zupełnie niesłusznie. "Wydziedziczeni" to świetnie napisana powieść, dotykająca wiele problemów natury społecznej i politycznej. Dwie planety: Urras i Annares, dwa zupełnie różne światy, próbuje połączyć ze sobą fizyk Szevek. Czy jego podróż z rodzinnej Annares na obcą planetę będzie pomostem, który połączy te dwa światy, czy stanie się zarzewiem buntu?...
"Wydziedziczonych" z początku nie czytało mi się łatwo. Przede wszystkim dlatego, że rozdziały z Annares (przeszłość bohatera) i z Urras (teraźniejszość) są przeplatane między sobą. Gdy już zaczęłam wczuwać się w jeden ciąg wydarzeń, rozdział się kończył i autorka przenosiła mnie narracją w czasie i przestrzeni. Dlatego dużo lepiej czytało mi się tę książkę, gdy ją sobie dawkowałam: jeden rozdział dziennie. Ta metoda miała też jeden plus: pozwoliła wgłębić się w sens powieści, a nie przelecieć przez nią bezmyślnie.
Jeśli chodzi o tematykę, Ursula Le Guin w "Wydziedziczonych" porwała się na niełatwe zadanie, a mianowicie zderzenie idei anarchizmu (uosobionych przez jałową, ubogą Annares i jej żyjących nie w państwie, a w jednej wielkiej wspólnocie mieszkańców) z kapitalizmem i rządów państw na Urras. O dziwo, żaden z tych modeli społecznych nie wyszedł z tego porównania zwycięsko. Wadą życia w społeczności na Annares było podporządkowanie jednostki względem zbiorowości, z kolei plusem była ludzka solidarność i współpraca. Z pozoru Urras jawi się w tym świetle jako zło wcielone, gdzie wszystko ma swoją cenę, wszystko jest na sprzedaż. Pomimo tego, nawet wśród konsumpcjonizmu kwitła na Urras sztuka, dla której na pragmatycznej Annares nie było miejsca.
Ogromnym plusem powieści są jej bohaterowie: do bólu ludzcy, kierujący się wszystkimi możliwymi emocjami: ambicją, złośliwością, życzliwością, strachem, współczuciem, zawiścią... Autorka okazuje się być bardzo przenikliwą badaczką ludzkich dusz i serc. Bohaterowie przez nią nakreśleni wręcz ożywają na kartach powieści, nie są czarno-biali, tylko prawdziwi, z krwi i kości.
Mój powrót do korzeni okazał się jak najbardziej trafiony. Na nowo odkrywam prozę Le Guin, i chociaż z natury nienawidzę autorytetów, faktycznie cały ten szum wokół niej jest jak najbardziej uzasadniony. Oczywiście pod warunkiem, że nie szukacie lekkiej lektury na jeden wieczór... Jeśli tak, "Wydziedziczeni" mogą nie być tym, czego szukacie. To jest po prostu większy kaliber, klasa wyżej od większości popularnych książek fantastycznych.
Od wielu, wielu lat nie miałam w dłoniach książek Ursuli Le Guin. Postanowiłam nadrobić te zaległości i wrócić do tej autorki, której przeczytałam raptem kilka powieści fantasy, science fiction omijając szerokim łukiem. Okazało się, zupełnie niesłusznie. "Wydziedziczeni" to świetnie napisana powieść, dotykająca wiele problemów natury społecznej i politycznej. Dwie planety:...
więcej mniej Pokaż mimo to2023
2015-11-29
W moim osobistym rankingu książek Sawyera, "Hominidów" uważam za lepszych od trylogii www, a gorszych od "Futurospekcji". Mimo wszystko, nie są to różnice drastycznie duże; Sawyer pisze w miarę podobnie, jego styl jest już ukształtowany, różni się tylko tematyka, którą autor bierze pod lupę. W "Futurospekcji" była to kwestia czasu i jego następstw, trylogia www opisuje powstanie sztucznej inteligencji w Internecie, z kolei "Hominidzi" to połączenie teorii ewolucji z fizyką kwantową. Brzmi ciekawie, nieprawdaż?
Bardzo u Sawyera lubię fakt, iż pod płaszczykiem powieści przemyca wiele newsów i ciekawostek naukowych. Często czytam jego książki dla samej wiedzy, którą można - zupełnie mimochodem - dzięki ich lekturze przyswoić. Przy czym nie jest to hard sci-fi w stylu Grega Egana, który też jest jednym z moich ulubionych pisarzy, ale który jednak tej informacji stricte naukowej stosuje dosyć sporo. W przypadku Sawyera mam wrażenie, że jest bardziej lekkostrawny i że spodoba się także naukowym laikom.
Żeby nie było, że tylko słodzę, "Hominidzi" mają jednak swoje wady. Jedną z nich jest - SPOILER! - scena gwałtu, którą autor serwuje nam prawie na początku powieści. Jestem kobietą, i wolałabym być ostrzeżona, że coś takiego przyjdzie mi czytać.
W moim osobistym rankingu książek Sawyera, "Hominidów" uważam za lepszych od trylogii www, a gorszych od "Futurospekcji". Mimo wszystko, nie są to różnice drastycznie duże; Sawyer pisze w miarę podobnie, jego styl jest już ukształtowany, różni się tylko tematyka, którą autor bierze pod lupę. W "Futurospekcji" była to kwestia czasu i jego następstw, trylogia www opisuje...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-12
Uwielbiam prozę Clarke'a. Jego "Odyseja kosmiczna" (wszystkie tomy) została przeze mnie połknięta w całości, na raz. "Spotkanie z Ramą" ostudziło jednak mój entuzjazm.
Zdecydowanie lepiej wychodzą autorowi opisy przestrzeni kosmicznych, planet i asteroid, niż opisy wynalazków Obcych, zwanych w powieści Ramianami. Mam wrażenie, że Clarke tak się skupił na opisie obcego statku kosmicznego - Ramy, że nie zadbał o to, żeby te opisy wciągnęły, zainteresowały czytelnika.
Czy to oznacza, że powieść jest kiepska? Absolutnie nie. Po "Odysei kosmicznej" miałam po prostu zbyt wysokie wymagania. Początek jest ciekawy, zakończenie intrygujące... Tylko w środku gdzieś zabrakło tempa, iskry, no tego "czegoś". Mimo wszystko powieść polecam, a ja Clarke'a odpuścić nie zamierzam, już jedzie do mnie "Oko czasu".
Uwielbiam prozę Clarke'a. Jego "Odyseja kosmiczna" (wszystkie tomy) została przeze mnie połknięta w całości, na raz. "Spotkanie z Ramą" ostudziło jednak mój entuzjazm.
Zdecydowanie lepiej wychodzą autorowi opisy przestrzeni kosmicznych, planet i asteroid, niż opisy wynalazków Obcych, zwanych w powieści Ramianami. Mam wrażenie, że Clarke tak się skupił na opisie obcego...
2016-10-14
Muszę uczciwie przyznać, że przeczytałam około połowy książki, resztę tylko przewertowałam w telegraficznym skrócie. Dlaczego?, spytacie. Chyba po prostu nic mnie w "Człowieku do przeróbki" nie zachęciło do dalszej lektury. Mamy tu do czynienia z przeciętną fabułą, przeciętnymi bohaterami oraz równie średnim warsztatem. Próbowałam znaleźć jakikolwiek powód, żeby jednak zmusić się do przeczytania książki od deski do deski... i go nie znalazłam :(
Ani nie polecam, ani nie odradzam, ot, książka jakich wiele.
Muszę uczciwie przyznać, że przeczytałam około połowy książki, resztę tylko przewertowałam w telegraficznym skrócie. Dlaczego?, spytacie. Chyba po prostu nic mnie w "Człowieku do przeróbki" nie zachęciło do dalszej lektury. Mamy tu do czynienia z przeciętną fabułą, przeciętnymi bohaterami oraz równie średnim warsztatem. Próbowałam znaleźć jakikolwiek powód, żeby jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-04
"Piąta pora roku" to druga już powieść Nory K. Jemisin, którą miałam przyjemność przeczytać. Dzięki temu mogłam również zaobserwować ogromny rozwój autorki; pierwsze jej powieści były osadzone w światach fantasy, z barwną fabułą i interesującymi postaciami, ale same światy raczej nie zaskakiwały niczym nowym. "Piąta pora roku" pod tym względu jest o niebo lepsza od poprzedniczek.
Wyobraźcie sobie koniec świata, ale nie jeden, a wiele końców świata, po których przeżywa niewielki odsetek populacji. Tym właśnie jest tytułowa Piąta pora roku, zwana także Sezonem. Resztki ludzkości po każdej takiej katastrofie pozostawiają po sobie zapiski dla potomnych, zwane mądrością kamieni, które (być może) pozwolą im przetrwać następne Sezony. Miasto otaczaj murami; pokładaj ufność w drewnie i w kamieniu, albowiem metal rdzewieje. Czy jednak te rady wystarczą, żeby ochronić ludzkość przed głodem, zimnem, trzęsieniami ziemi, wybuchami wulkanów czy tsunami?
Świat stworzony przez autorkę jest również bardzo barwny, jeśli chodzi o społeczeństwo. Ludzie dzielą się na kasty, określające ich użyteczność we wspólnocie: Innowatorów, Mocarnych, Obrońców, Piastunów itd. Także nauka różni się od tej, którą znamy, w świecie niestabilnym sejsmicznie inne dziedziny nabierają, a inne tracą na znaczeniu. I tak największą wagę na Ziemi zdobyła geomestria, nauka łącząca elementy chemii i geologii, z kolei metalomestria i astromestria są potępiane przez uniwersytety.
Równie barwne są frakcje skupiające władzę: cesarz mający siedzibę w Yumenes, stolicy imperium; Fulcrum, szkolące potężnych górotworów, mających władzę nad siłami sejsmicznymi Ziemi; tajemniczy Stróże, otaczające górotworów opieką, a jednocześnie mogący ich unieszkodliwić lub zlikwidować, jeśli zajdzie taka potrzeba. Gorotwory, zwane pogardliwie roggami, budzą bowiem lęk w społeczeństwie, i nie raz padają ofiarami rozwścieczonego tłumu.
Były momenty, gdy czytając "Piątą Porę Roku", miałam wrażenie, że mam w rękach książkę Ursuli Le Guin, tak barwne i dopracowane były postaci i miejsca opisane przez Jemisin. Jednocześnie "Piąta Pora Roku" nie stroni od takich tematów, jak seks czy poliamoria, może więc nie być odpowiednią lekturą dla młodszych czytelników. Dla mnie, gdy mam już trzydziestkę na karku, to jedna z lepszych pozycji wydanych w 2016 roku, i którą bardzo serdecznie polecam!
"Piąta pora roku" to druga już powieść Nory K. Jemisin, którą miałam przyjemność przeczytać. Dzięki temu mogłam również zaobserwować ogromny rozwój autorki; pierwsze jej powieści były osadzone w światach fantasy, z barwną fabułą i interesującymi postaciami, ale same światy raczej nie zaskakiwały niczym nowym. "Piąta pora roku" pod tym względu jest o niebo lepsza od...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-17
Mam niemały problem z oceną powieści Cixina Liu. Z jednej strony, autor ma ciekawe pomysły, bawi się różnymi motywami i konwencjami: trochę tu wątków historycznych z czasów rewolucji i kontrrewolucji w Chinach, znajdziemy też elementy kryminału, rozmaite teorie spiskowe oraz (znany np. z "Ready Player One" Ernesta Cline'a) motyw gry komputerowej, gdzie bohaterowie książki wcielają się w graczy. Dodajmy do tego wisienkę na torcie, czyli pierwszy kontakt ludzkości z obcą cywilizacją... Brzmi ciekawie? Nawet bardzo.
Co w takim razie "nie gra" w "Problemie trzech ciał"? Nie gra bardzo dużo. Po pierwsze, bohaterowie. Są oni płascy, nijacy, kukiełkowi, pomimo tego, że okazują wiele emocji, są to emocje wprost z mangi czy anime: przerysowane, nienaturalne.
Drugi spory minus, to obca cywilizacja, która do złudzenia przypomina ziemską dyktaturę. Nawet pojęcia stosowane przez "obcych" brzmią jak ludzkie. Dla przykładu, jeden Trisolarianin (przedstawiciel obcej rasy) tak oto uskarża się swojemu przywódcy: "Chcemy zapewnić przetrwanie całej cywilizacji, a jednostkę mamy za nic. Tego, kto nie może już pracować, skazuje się na śmierć. W społeczeństwie trisolariańskim panuje skrajny autorytaryzm. W prawie obowiązuje tylko jedna zasada: winny albo niewinny". A ja się pytam: jakim sposobem obca rasa, która rozwinęła się w skrajnie odmiennych od ziemskich warunkach, poznała tak ludzkie pojęcia, jak: praca, kara śmierci, społeczeństwo, czy autorytaryzm. Nie mówiąc o tym, że wodza Trisolarian autor postanowił nazwać princepsem, a jego doradców - konsulami. Łacina w kosmosie? Czyżby autora sci-fi nie stać było na wymyślenie jakichkolwiek obcych nazw?
Czy polecę wam "Problem trzech ciał"? Ani tak, ani nie. Można tę książkę przeczytać, choćby po to, żeby wyrobić sobie zdanie na jej temat, krzywdy na pewno wam ta lektura nie zrobi. Ode mnie powieść Cixina Liu otrzymała (nieco naciągane) 6 gwiazdek. Ot, ciekawostka przyrodnicza, która długo nie pozostanie w mojej pamięci.
Mam niemały problem z oceną powieści Cixina Liu. Z jednej strony, autor ma ciekawe pomysły, bawi się różnymi motywami i konwencjami: trochę tu wątków historycznych z czasów rewolucji i kontrrewolucji w Chinach, znajdziemy też elementy kryminału, rozmaite teorie spiskowe oraz (znany np. z "Ready Player One" Ernesta Cline'a) motyw gry komputerowej, gdzie bohaterowie książki...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-08-27
Być może miałam zbyt wysokie oczekiwania co do "Pierścienia", ale w recenzjach ciągle przewijało się określenie "klasyk", co stawia poprzeczkę dość wysoko. Niestety, proza pana Nivena niezbyt do mnie przemówiła, fabuła była dość nudna, a bohaterowie płascy i nijacy. Najbardziej zabolało mnie, jak autor przedstawił główną postać kobiecą: jako młodą, głupiutką, ograniczoną dziewczynę, po której nikt się nic mądrego nie spodziewa, ale która przez to, że jest "zmysłowa jak kotka", została kochanką głównego bohatera. Przykre.
Jedyny plus, który powstrzymał mnie od wystawienia bardziej negatywnej oceny, to humor, który parę razy wywołał na mojej twarzy uśmiech. Niestety, parę wesołych momentów to za mało, żeby "Pierścień" otrzymał ode mnie ocenę wyższą niż 5 gwiazdek - książka przeciętna.
Być może miałam zbyt wysokie oczekiwania co do "Pierścienia", ale w recenzjach ciągle przewijało się określenie "klasyk", co stawia poprzeczkę dość wysoko. Niestety, proza pana Nivena niezbyt do mnie przemówiła, fabuła była dość nudna, a bohaterowie płascy i nijacy. Najbardziej zabolało mnie, jak autor przedstawił główną postać kobiecą: jako młodą, głupiutką, ograniczoną...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-28
Powieść "Gdzie dawniej śpiewał ptak" pomimo tego, że została napisana w latach 70-tych XX wieku, cały czas tchnie świeżością, a tematy przez nią poruszane są jak najbardziej aktualne. To ogromna zaleta dla książki: nie zestarzeć się pomimo upływu czasu. W dobie popularności literatury post-apo warto zaś sobie uświadomić, że to nie jest wcale nowa konwencja, a raczej tematyka na nowo odkryta i spopularyzowana.
W obliczu bezpłodności, groźby głodu oraz przewidywanej zagłady ludzkości grupa obywateli postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i rozpoczyna eksperyment klonowania (najpierw zwierząt, potem także ludzi). Klony okazują się jednak inne, niż ich ludzkie odpowiedniki, i społeczność dzieli się na dwie frakcje: "starych" ludzi oraz klony. Wiadomo zaś że tam, gdzie są różnice i podziały, tam rodzi się brak zrozumienia, lęk i wzajemna wrogość. Pytanie więc, czy ludzkości zagrażają bardziej zmiany klimatu, czy własna skłonność do autodestrukcji?
Autorka serwuje nam świat przyszłości pełen chorób i kataklizmów, jednak nie epatuje nadmiernie przemocą czy cierpieniem, raczej pozwala czytelnikowi dopowiedzieć sobie szczegóły. Ja oceniam to jako zaletę; nie trzeba mnie bombardować opisami nieszczęść, żebym była je w stanie sobie wyobrazić. Mimo to współczesny czytelnik przyzwyczajony do krwawych i bezkompromisowych opisów współczesnej literatury post-apo może czuć się zawiedziony.
Także bohaterowie powieści są barwni, ciekawi, niejednoznaczni. I o ile każda z postaci jest w jakiś sposób przedstawiona w różnych odcieniach szarości (zamiast dzielić się na dobrych i złych), o tyle społeczności ludzi i klonów są już jasno przedstawione w wyraźnej opozycji. Ludzie: kreatywni, pomysłowi, wyznający kult jednostki, nie bojący się samotności. Klony zaś są ukazani jako reprezentanci kolektywu, ich społeczność jest niczym jeden organizm, a groźba izolacji czy wykluczenia z grupy jest najgorszą możliwą karą.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest to celowe nawiązanie do konfliktu USA i ZSRR z czasów zimnej wojny; walka kapitalizmu z komunizmem, przeciwstawienie interesów jednostki interesom ogółu. Autorka jednoznacznie opowiada się za indywidualizmem, co jest dla mnie minusem; wolałabym sama wyciągnąć odpowiednie wnioski. Albo z kolei poszukać złotego środka, gdzie jednostka i ogół nie stoją w opozycji, gdzie jedno z drugim można pogodzić. Człowiek ma bowiem podwójną naturę: jest jednocześnie zwierzęciem stadnym i samotnikiem zarazem. Wybór między jednym a drugim nie jest dla mnie żadnym wyborem, bo ogranicza nasze możliwości działania.
Podsumowując, lektura powieści Kate Willhelm z jednej strony była dla mnie intelektualną ucztą i wzbudziła we mnie sporo refleksji; z drugiej strony morał sugerowany przez autorkę nie do końca do mnie trafił, wydał mi się pójściem na skróty. Zamiast bowiem wgłębić się w przedstawione przez siebie dylematy, pani Williams zaledwie się po nich prześlizgnęła. Mimo to, uważam powieść "Gdzie dawniej śpiewał ptak" za bardzo udany tytuł i polecam go wszystkim, którzy lubią sci-fi z wątkami socjologicznymi.
Powieść "Gdzie dawniej śpiewał ptak" pomimo tego, że została napisana w latach 70-tych XX wieku, cały czas tchnie świeżością, a tematy przez nią poruszane są jak najbardziej aktualne. To ogromna zaleta dla książki: nie zestarzeć się pomimo upływu czasu. W dobie popularności literatury post-apo warto zaś sobie uświadomić, że to nie jest wcale nowa konwencja, a raczej...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-01
Bardzo się chciałam z "Królową Zimy" polubić. Ciekawie zarysowany świat, zderzenie świata prymitywnego z zaawansowaną techniką oraz podróżami międzygwiezdnymi, prostego mistycyzmu ludu Letniaków, z "miastowym" sposobem bycia Zimniaków, oraz podróżującymi między światami Pozaziemcami. Pomysł na książkę - absolutnie fantastyczny, fascynujący, chciałam więcej!
Niestety, im dalej w las, tym gorzej. W pewnym momencie zdarzenia zaczęły następować po sobie bardzo prostolinijnie, przykładowo: młody, naiwny Letniak z chęci zaimponowania Królowej Zimy postanawia wyzwać na pojedynek jej dotychczasowego kochanka, parę akapitów dalej bam! następuje pojedynek. Nie było żadnego suspensu, żadnego budowania napięcia, nic, wydarzenia po prostu następowały po sobie z punktu A to punktu B, tak łopatologicznie że aż przykro.
Dodając do tego raczej nieciekawy wątek romantyczny (jak sięgam po powieść sci-fi to nie po to, żeby czytać o wzdychaniu do siebie bohaterów), wszystko to razem spowodowało, że moja ocena z 7-8 gwiazdek zanurkowała mocno w dół. Ogromna szkoda, bo "Królowa Zimy" zapowiadała się rewelacyjnie.
Bardzo się chciałam z "Królową Zimy" polubić. Ciekawie zarysowany świat, zderzenie świata prymitywnego z zaawansowaną techniką oraz podróżami międzygwiezdnymi, prostego mistycyzmu ludu Letniaków, z "miastowym" sposobem bycia Zimniaków, oraz podróżującymi między światami Pozaziemcami. Pomysł na książkę - absolutnie fantastyczny, fascynujący, chciałam więcej!
Niestety, im...
2021-07-18
"Stacja tranzytowa" niewątpliwie napisana jest pięknym, miejscami lirycznym językiem, aż żal że obecnie już się tak nie pisze. Czy jest to godny reprezentant złotej ery sci-fi? Niewątpliwie. Arcydzieło gatunku, niestety to nie jest, a wszystko przez sposób, w jaki została poprowadzona fabuła.
Autor przedstawia wizję Ziemi jako zaściankowej planety oraz ludzkości niedorosłej jeszcze do wstąpienia do galaktycznej wspólnoty światów, w której przedstawiciele obcych rasy podróżują przez wszechświat używając stacji umiejscowionych w różnych punktach galaktyki. Na jednym świecie stare ciało umiera, a na stacji budzi się nowe, identyczne, z pełnią myśli i świadomości danego osobnika. Pomysł, nie powiem, świetny i wciągający od samego początku.
Niestety im dalej w las, tym gorzej. Okazuje się, że całe pozytywne nastawienie i umiejętność porozumiewania się pomimo różnic cały wszechświat zawdzięcza mistycznemu Talizmanowi, obiektowi który miał mieć boskie/nadnaturalne pochodzenie i zaprowadzać pokój. Ale że Talimzan zaginął, to i nagle wszystkie te obce rasy, które dogadywały się ze sobą całkiem nieźle, zaczynają się ze sobą prztykać, a w wyniku niewielkiego incydentu chcą też zamknąć stację tranzytową na Ziemi.
Jakie wg autora jest panaceum na te wszystkie bolączki? Otóż moi drodzy, nie będzie to próba dogadania się ze sobą pomimo braku mistycznego artefaktu, wcale nie. Jedynym sposobem na trwały pokój we wszechświecie jest odnaleźć Talizman, i potem nagle bam! wszyscy stają się bardziej skłonni do rozmów i kompromisu. Taki Deus ex Machina - ale zarówno dosłownie, jak i w przenośni.
Doceniam talent autora, jego pomysłowość, i piękny język, ale taki sposób rozwiązania problemu budzi mój stanowczy sprzeciw. Jeśli naprawdę potrzebujemy jakiejś boskiej interwencji, żeby stać się lepszymi, to równie dobrze można nas spisać nas na straty jako gatunek. Osobiście uważam, że rozwój wewnętrzny musi nastąpić od środka, nawet jeśli miałoby to zająć setki kolejnych lat, a nie przez jakąkolwiek boską siłę, przez którą nagle spłynie na nas dobro i ład.
"Stacja tranzytowa" niewątpliwie napisana jest pięknym, miejscami lirycznym językiem, aż żal że obecnie już się tak nie pisze. Czy jest to godny reprezentant złotej ery sci-fi? Niewątpliwie. Arcydzieło gatunku, niestety to nie jest, a wszystko przez sposób, w jaki została poprowadzona fabuła.
Autor przedstawia wizję Ziemi jako zaściankowej planety oraz ludzkości...
2021-07-29
Zazwyczaj nie cierpię narracji pierwszoosobowej, a tym bardziej pisanej w formie dziennika/pamiętnika. Tymczasem powieść "Wśród obcych" charakteryzuje jedno i drugie, a mimo to podobała mi się bardzo. Może dlatego, że główna bohaterka, Mori, jest daleka od jojczenia i użalania się nad sobą (pomimo tego, że powodów do tego miałaby aż nadto), ma za to cierpkie poczucie humoru, które bardzo przypadło mi do gustu. Bardzo ciekawie wypadło tez porównanie Walijczyków (ze strony matki Mori) i Anglików (ze strony ojca), zarówno pod kątem zachowania, tradycji, czy choćby kuchni. Dla Brytyjczyków to może oczywistości, ale dla mnie - to była prawdziwa egzotyka.
Oprócz tego, że samą historię bardzo przyjemnie się czytało, to kolejnym - OGROMNYM - plusem jest ilość powieści sci-fi i fantasy z lat 70-tych i 80-tych, która się w książce pojawia. Mori jest bowiem zapaloną fanką fantastyki, a czytanie daje jej siłę do życia i jest ostoją, do której ucieka, gdy jest jej źle. Śledząc więc kolejne wydarzenia w życiu Mori, śledzimy także jej podróż czytelniczą; nie ukrywam, że po przeczytaniu "Wśród obcych" aż zaczęłam się dokopywać starszych powieści sci-fi, których jeszcze nie miałam okazji przeczytać, a które zostały wspomniane w książce.
Niech to będzie dla Was najlepszą rekomendacją.
Zazwyczaj nie cierpię narracji pierwszoosobowej, a tym bardziej pisanej w formie dziennika/pamiętnika. Tymczasem powieść "Wśród obcych" charakteryzuje jedno i drugie, a mimo to podobała mi się bardzo. Może dlatego, że główna bohaterka, Mori, jest daleka od jojczenia i użalania się nad sobą (pomimo tego, że powodów do tego miałaby aż nadto), ma za to cierpkie poczucie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czuję ogromną sympatię i sentyment do cyklu "Amber" Zelaznego, ale niestety "Pan światła" do moich ulubieńców nie dołączy. Jest to nie tyle poziom, a kilka poziomów niżej, zarówno jeśli chodzi o styl, bohaterów, historię, czy sposób prowadzenia narracji. Kilkustronicowe dialogi prawie przez żadnych opisów są dla mnie albo oznaką braku obycia pisarskiego (co raczej ciężko takiemu autorowi zarzucić, szczególnie że to nie jest debiut), albo ogólnego lenistwa i braku dbałości o detale, które przecież budują całokształt.
Jedyne, co tę powieść ratuje, to światotwórstwo na najwyższym poziomie, aż chciałoby się przeczytać więcej o genezie tego świata, geografii, polityce... Rzadko to piszę, ale przydałoby się mniej akcji, a więcej szczegółów, historii, może nawet retrospekcji. Jednakże ciekawy świat to za mało, żeby "Pan światła" dostał ode mnie więcej niż 6 gwiazdek - książka dobra. Nie żałuję, że przeczytałam, ale wracać do tego tytułu nie będę.
Czuję ogromną sympatię i sentyment do cyklu "Amber" Zelaznego, ale niestety "Pan światła" do moich ulubieńców nie dołączy. Jest to nie tyle poziom, a kilka poziomów niżej, zarówno jeśli chodzi o styl, bohaterów, historię, czy sposób prowadzenia narracji. Kilkustronicowe dialogi prawie przez żadnych opisów są dla mnie albo oznaką braku obycia pisarskiego (co raczej ciężko...
więcej Pokaż mimo to