-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2016-06-15
2020-08-16
2016-01-01
Niektórych książki nie potrafię ocenić obiektywnie, przyznaję się do tego z podniesioną głową. Wybrane pozycje, bowiem przeczytałam w odpowiednim czasie, albo jak to było w przypadku Idealnej Chemii napotkałam na początku kariery czytelnika. I chociaż po wtórnym przeczytaniu powinnam zmienić zdanie, a powieść utracić swój czar, to podczas przewracania stron gdzieś w środku się do siebie uśmiechałam, czekając na łzę wzruszenia. Dzisiaj opowiem, więc o pozycji prostej, schematycznej, dla niektórych pewnie głupiutkiej, ale dla mnie wyjątkowej.
Nie wiem czy tylko w moim środowisku wszyscy uważają romanse za podrzędną literaturę. Wszędzie słyszę by czytać fantastykę, bo w napisanie jej autorzy wkładają najwięcej wysiłku, bo ciekawe światy, bo elfy i wróżki... Problem pojawia się jednak w momencie, gdy ten typ powieści do mnie nie przemawia, a jego czytanie jest koszmarem i tak może jestem głupia, ale już od jakiegoś czasu mam to w nosie. Potrafię docenić kreacje wymiarów, lecz nigdy nie czuję uczestnikiem akcji, a jedynie obojętnym obserwatorem. Gdy czytam za to o ludziach zwyczajnych, czuję się cząstką danej sytuacji, potrafię wyobrażać sobie przypadkowego przechodnia, jako bohatera czytanej książki. Powieść Simone Elkeles była moim pierwszym spotkaniem z typowym romansem i przepadłam już na samym jej początku.
Bohaterowie są schematycznymi przedstawicielami literatury dla młodzieży. Ona - idealna, kapitan drużyny cheerleaderka, królowa szkoły. On - niebezpieczny przystojniak, z mroczną przeszłością. Sztampowatości odbiera jej jednak zadziorność i niewyobrażalna cierpliwość wobec siostry, jemu za to opiekuńczość i odpowiedzialność za własną rodzinę. Oboje są pogubieni, Britanny w swoim „idealnym” świecie, Alex w swoim, gdzie nic nie wydaje się być we właściwym miejscu. Problemy pomogą jednak wiele zrozumieć obojgu oraz samemu czytelnikowi. Wszystko wydaje się nam przecież takie proste, jedni grzeczni, drudzy gangsterzy, więc dlaczego miałoby ich coś połączyć? Różnice jednak stopniowo były zacierane przez autorkę, kłopoty ujawniane, a odbiorca łączył wszystkie wątki i zmieniał swój osąd, by chwilę później zostać wyrzuconym na zupełnie inne tory. Nie zabraknie tej lekturze, bowiem zawirować i ciekawych rozwiązań, przecież akceptacja nie nadchodzi z pierwszą kroplą deszczu.
Pojawi się tutaj także zazdrosna była dziewczyna, ciekawska przyjaciółka, zabawny kumpel, nadopiekuńcza matka, w które wkradła się pewna papierowość. Postacie te nie były jednak umieszczane przez autorkę na pierwszym planie, przez co nie kuło mnie to aż tak w oczy.
Największym plusem podczas lektury była dla mnie ciągłość akcji. Niektóre uczucia rozpadały się z czasem, inne powstawały na pierw stworzonych fundamentach. Bohaterowie rozkwitali z każdą kolejną stroną, a ja cieszyłam się poznając ich bliżej. Nikt tutaj nie okazuje się być bez skazy.
Wątki związane z gangiem dodawały książce smaczku, dynamizując akcję i uwiarygodniając stworzony w niej świat. Była broń, bandany, przekręty, polała się krew, czyli wszystko, co buduje wyobrażenie takiego życia. Nie jestem, co prawda ekspertem w takich sprawach, jednak wszystko wydawało mi się wiarygodne i na szczęście nieprzekoloryzowane.
Warto też wspomnieć o języku, który pojawia się w powieści. Autorka używa krótkich, prostych w konstrukcji zdań, które mogłyby zmęczyć starszego czytelnika, jednak mi nie zawadzały w żaden sposób. Narracja podzielona na dwa punkty widzenia była strzałem w dziesiątkę, a Elkeles poradziła sobie z zróżnicowaniem prowadzenia kolejnych rozdziałów. Ciekawym zabiegiem było wplątywanie w wypowiedzi Aleksa hiszpańskich zwrotów dyskretnie tłumaczonych na nasz język. Zabawa językami nadawała charakteru opowiadanej historii i wzbogacała ją.
W książce pojawia się także pewna dawka przekleństw, jednak ich brak byłby zdecydowanie dla tej pozycji gorszy. Przecież bohaterowie żyjący w świecie zbrodni nie mogliby słodzić sobie na każdym kroku. Poza tym ugrzeczniona wersja głównego bohatera wydawałaby się zwyczajnie śmieszna.
Mogłabym powiedzieć, że Idealna chemia jest pozycją, jakich wiele i nie skłamałabym w żadnym stopniu. Grzeczne dziewczynki i niebezpieczni chłopcy, przecież są już niejakim standardem New/Young Adult. W tej opowieści nie znajdziecie też artystycznego stylu pisania, czy najpiękniejszych cytatów. Dlaczego, więc tak bardzo ją lubię? Ponieważ jest to powieść o zagubieniu, różnicach i drugich szansach. Historia o nie-księżniczkach i nie-królewiczach, która uczy akceptacji dla innych oraz dla samego siebie. To także pierwsza książka przy której czytaniu uroniłam łzę.
To pozycja raczej dla osób w wieku gimnazjalnym, chociaż i starszych może porwać, jeśli przymkną oko na jej wtórność. Nie polecam jednak jej wszystkim wokół, nie zniechęcam też nikogo. Mówię po prostu: jeśli chcecie czytajcie, jeśli nie świat się nie zawali. Przecież, choć dobrze skonstruowany, to jednak zwykły romans.
Ah, no i, czy ktoś wie, dlaczego wszyscy bohaterowie poznają się przy projektach z chemii, taka biologia to już nieciekawa?
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2016/08/nie-jestem-ksiezniczka-ty-nigdy-nie.html
Niektórych książki nie potrafię ocenić obiektywnie, przyznaję się do tego z podniesioną głową. Wybrane pozycje, bowiem przeczytałam w odpowiednim czasie, albo jak to było w przypadku Idealnej Chemii napotkałam na początku kariery czytelnika. I chociaż po wtórnym przeczytaniu powinnam zmienić zdanie, a powieść utracić swój czar, to podczas przewracania stron gdzieś w środku...
więcej mniej Pokaż mimo to
Idealna chemia Simone Elkeles jest jedną z najważniejszych dla mnie oraz jednocześnie jedną z moich ulubionych książek wszech czasów. Pewnego wieczoru naszła mnie ochota na przypomnienie sobie moich ulubionych fragmentów w niej zwartych i skończyło się na tym, że przeczytałam całą powieść od nowa niemal od deski do deski, z ogromnym uśmiechem na twarzy. Naszła mnie więc ochota na powrót także do drugiej części serii o braciach Fuenetes, a więc Prawa przyciągania i jak możecie się domyślić, skończyło się tak jak poprzednio. Zdałam sobie też sprawę, że nigdy nie opowiedziałam Wam o drugim tomie tej serii, a zdecydowanie warto zwrócić na tę pozycję uwagę. Zapraszam więc Was na pierwszą w historii mojego bloga recenzje książki napisaną po jej drugim przeczytaniu.
Jeśli miałabym wskazać jeden element, który lubię w tej książce najbardziej to bez wątpienia, podobnie jak w przypadku pierwszej części, postawiłabym na relację głównych bohaterów. Autorka ma bowiem swego rodzaju dar, który pozwala jej na pisanie naprawdę prostych, schematycznych wątków miłosnych w niebywale interesujący i angażujący dla czytelnika sposób. To nie jest przecież nie wiadomo jak zaskakująca historia, a jednak to jak powoli i naturalnie bohaterowie przekraczają kolejne granice, z których wcześniej nie zdawali sobie sprawy, to jak jeden gest może rozpocząć coś całkiem nowego, to jak powoli zmienia się stosunek postaci do siebie, to moje osobiste mistrzostwo świata. Chociaż od samego początku powieści, zdawałam sobie bowiem sprawę, z tego jak wydarzenia mają się potoczyć, tak chemia, która pojawiała się między bohaterami sprawiała, że nie mogłam odłożyć tej pozycji na półkę, że chciałam poczytać o nich jeszcze choć przez krótką chwilę.
Bardzo dobrze wypadły też kreacje poszczególnych postaci. Nierzadko wulgarny, zapatrzony w czubek własnego nosa, irytujący, ale skrywający w sobie dobre serce Carlos nie był bowiem kopią Alexa, ponieważ chociaż łączyły go z bratem pewne cechy, tak równie wiele go od niego odróżniało, co uczyniło go osobną postacią z krwi i kości. Nieśmiała, niebywale zaradna i zakochana w wyzwaniach Kiara to zaś bohaterka ukazująca jak wielu z nas niesłusznie ocenia po wyglądzie, której daleko do „typowej postaci żeńskiej w książkach młodzieżowych” – dziewczyna nie przejmuje się swoim wyglądem, a jej pasją są samochody. Łączące ich podobieństwa i rozdzielające ich różnice stanowiły prawdziwą mieszankę wybuchową, o której niebywale dobrze mi się czytało.
Byłam nieco zdziwiona tym, jak autorce zgrabnie udało się wpleść w całą historię postać przyjaciela geja, która nie reprezentowała sobą samych stereotypów, lecz była samodzielną jednostką, odważną i z ciętym językiem. Niebywale uroczo wypadła też kreacja rodziny Kiary, szczególnie jej młodszego brata, który był utożsamieniem sześcioletniej słodyczy oraz jej ojca, który wierzył, że w każdym człowieku kryje się dobro, tylko trzeba potrafić je dojrzeć.
W tym tomie pojawił się także Alex, niezmiennie mój ukochany Fuentes, który nie stracił nic ze swojego charakteru, nawet jeśli widać w nim pewne zmiany. Wątek związany z jego opieką, jaką miał nad Carlosem wypadł naprawdę nieźle, zaś ukazanie jego relacji z Brittany było jeszcze lepsze, ponieważ autorka nie zrobiła z nich idealnej pary, nie zignorowała dzielących ich różnic, ale sprawnie je wykorzystała, podbudowując moją miłość do wspomnianej pary.
W książce tak jak można się było tego spodziewać, pojawił się także wątek związany z gangiem i podoba mi się, to, że chociaż miał elementy wspólne z poprzednią częścią, tak został zupełnie inaczej poprowadzony. Nie mnie oceniać czy wypadł on realistycznie (chociaż jestem niemal pewna, że odpowiedź brzmi nie), ale podobało mi się to, że autorka nie przejaskrawiła go i nie sprawiła, że cała powieść toczyła się wokół niego.
Simone Elkeles nie jest może mistrzynią pióra, ponieważ pisze nadzwyczaj prosto, a jednak stworzone przez nią dialogi miały w sobie tę iskrę, krótkie, bo zwykle jednozdaniowe opisy siłą rzeczy czytało mi się nadzwyczaj sprawnie, a hiszpańskie wtrącenia wciąż miały swój niebywały urok (nawet jeśli nikt nie mówi w taki sposób). Wszystko to razem składa się więc na powieść, którą przeczytałam wręcz w ekspresowym tempie, a jeśli dodacie do tego dobrze napisaną historię, to otrzymacie książkę, od której trudno mnie było oderwać.
Prawo przyciągania nie jest powieścią, którą powinien przeczytać każdy pod groźbą śmierci. Jest jednak pozycją, która znalazła specjalne miejsce w moim sercu i do której z pewnością będę w przyszłości wracać jeszcze wielokrotnie, ponieważ chociaż nie ma w niej nic szczególnie zaskakującego, tak broni się ona niezwykłą chemią między bohaterami i niezłą kreacją postaci. Jeśli lubicie więc romanse skierowane do młodzieży i nie poszukujecie powieści łamiącej wszystkie schematy, lecz takiej, przy której spędzicie niebywale przyjemne chwile to ta powieść Simone Elkeles jest dla was. A nuż wkradnie się także i do Waszego serca.
Idealna chemia Simone Elkeles jest jedną z najważniejszych dla mnie oraz jednocześnie jedną z moich ulubionych książek wszech czasów. Pewnego wieczoru naszła mnie ochota na przypomnienie sobie moich ulubionych fragmentów w niej zwartych i skończyło się na tym, że przeczytałam całą powieść od nowa niemal od deski do deski, z ogromnym uśmiechem na twarzy. Naszła mnie więc...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wiem, że większość czytelników jest przeciwnikiem dłuższych opisów, chociaż również od tej reguły znajdziemy wyjątki. Osobiście nie preferuję żadnej ze stron. Jestem raczej zdania, że we wszystkim trzeba znać umiar oraz, że nie każdy potrafi napisać dobre przedstawienie. Istnieją przecież autorzy, którzy piszą prosto trafiając prosto w serce, więc po co pchać się w mozolne opisy, których nie są interesujące? Jeśli pisanie złożonych historii danej osoby nie męczy, a daję autentyczną radość prawdopodobnie spodobają się również jej odbiorcy. Gdy nie mam weny na pisanie skomplikowanego opisu to go nie piszę. Proste? Proste. Istnieją jednak powieści, które oczarowują umysł czytelnika szalonymi obrazami i nie dają chwili wytchnienia.
Od pierwszej strony wpadłam w wir powojennej Barcelony pozostając w nim aż do samego końca powieści. Styl autora jest niezwykły, przepełniony metaforami z mnóstwem porównań, ale przede wszystkim bardzo opisowy. Nieważne czy chodzi o osobę, budynek, czy ulicę jej historia, choć stosunkowo długa to jej historia wciąż pozostaje ciekawa. Zafonowi należą się ukłony i bez wątpliwości mogę umieścić go na liście moich ulubionych twórców.
Stworzony przez autora świat jest skomplikowany. Na kolejnych stronach odkrywamy kolejne tajemnice, co raz to mroczniejsze towarzysząc Danielowi w jego intrygującej podróży po wiedzę. Poznajemy sekreciki dawnej Barcelony oraz jej mieszkańców, a nasze głowy wymyślają różnorakie teorie, które nierzadko okazują się błędną interpretacją wcześniejszych sytuacji. Książkę właściwie można podzielić na dwie części – pierwszą pełną domysłów i poszukiwać oraz drugą, w której akcja brnie do przodu, by za moment znów zahamować, i znów, i znów…
Młody Sempre nie jest szczególnie odkrywczą postacią, ale wzbudził we mnie sporą dozę sympatii , głównie swoją miłością do książek, lecz także ciekawością, wrażliwością i determinacją. Nie mogę powiedzieć, że chłopak jest papierową postacią posiadającą same zalety, ponieważ został obdarzony również sporą dawką wad, które jednak nie drażnią, a dodają mu jedynie realności.
Pozostali bohaterowie są świetnie wykreowani. Przepełnieni człowieczeństwem i wypełnieni mnóstwo różnorodnych cech dają wspaniałe tło naszej tajemniczej historii. Femin ah ten Femin.
Emocje równie odgrywają niemałą role w tej intrygującej opowieści. Poznajemy trudne relacje panujące między zastraszonymi ludźmi, dotykamy tęsknoty za ludźmi, którzy już nie wrócą, zanurzamy się w powstające przyjaźnie, fruniemy przez miłostki aż po jedyną miłość. Cień wiatru serwuję odwiedzającemu istny wachlarze emocji oraz przetacza nas przez kolejne ludzkie więzi.
Kolejne strony czytania były dla mnie istną rozkoszą, pozwalały na delektowanie się słowem, Naprawdę intrygowało mnie zakończenie, a jednocześnie pragnęłam, aby ta piękna historia nie pojmowała pojęcia ostatniej strony. Wszystko musi się jednak kiedyś skończyć, w przypadku smutnej Barcelony skończyło się tęsknotą, bólem w klatce piersiowej i rwącym potokiem łez. To zakończenie nie złamało mi serca, ponieważ ono roztrzaskało się już dużo wcześniej. Nieprawdopodobne jak mocno można przeżywać litery wydrukowane na papierze.
Zaczynając pisać tę recenzję chciałam napisać wszystko, co przeżyłam, okazało się to niemożliwe. Zabrakło w moim słowniku odpowiednich słów, aby opisać, jak bardzo podobała mi się ta książka. Nie potrafię chyba określić, czym została uwiedziona, ponieważ wszystko w tej powieści ma sens, każda kropka jest na odpowiednim miejscu, a każdy przecinek nadaje nowy sens.
Polecam tą historię ludziom żądnym magii słowa i piękna fabuły. Jeśli za pierwszym razem książka będzie się wam dłużyć, nie dawać satysfakcji czytelniczej, odłóżcie ją. Pozwólcie sobie na myśl, że nie jest to odpowiedni dla was czas na jej przeczytanie i wróćcie za jakiś czas. Za miesiąc, może za dziesięć lat dorośniecie do tej intrygi, a wtedy zatoniecie. Cień wiatru przedstawia, bowiem historię, do której każdy dojrzewa w innej chwili, może w wieku lat piętnastu, może trzydziestu dwóch.
Interpretacji na własny sposób i utonięcia w tym strumieniu słów – tego wam życzę i wierzę, że moje życzenie się spełni.
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2016/02/tajemnice-ksiazki-barcelona-i-o-wiele.html
Wiem, że większość czytelników jest przeciwnikiem dłuższych opisów, chociaż również od tej reguły znajdziemy wyjątki. Osobiście nie preferuję żadnej ze stron. Jestem raczej zdania, że we wszystkim trzeba znać umiar oraz, że nie każdy potrafi napisać dobre przedstawienie. Istnieją przecież autorzy, którzy piszą prosto trafiając prosto w serce, więc po co pchać się w mozolne...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niektórych powieści się nie wybiera, to one znajdują nas. Wiem, co mówię, bo dokładnie było tak ze mną i Morzem Spokoju. Nie chciałam czytać tej książki, słyszałam o niej tylce co nic. Gdy wpadła jednak w moje ręce, zupełnym przypadkiem, po wizycie u koleżanki, to poczułam, że muszę w przyszłości ją przeczytać, chociaż nie było żadnego konkretnego powodu. Potem gdy pozostałe powieści krzyczały z półek, ta pozostawała cicha, nie pamiętałam nawet, że wciąż tam stoi. Wzięłam, więc tę zakurzoną, milczącą powieść. Nie wiedząc do końca czego się spodziewać, mimo pięknego fragmentu umieszczonego na obwolucie.
Sama okładka nie podoba mi się wcale. Sprawia wrażenie kompletnie pozbawionej koncepcji, a także staranności w wykonaniu. Za dużo tych całych poleceń , kolor napisu umieszczonego na dole gryzie się z pozostałą częścią, wybrane zdjęcie zostało ucięte w nieodpowiednim momencie, przez co para przypomina trochę kosmitów. Chmury umieszczone w tle tekstu są dobrym pomysłem, jednak zasłonięte natłokiem słów nie tworzą tego nastroju magii. Dla tej historii pasowałaby jakaś subtelna, trochę mroczna obwoluta, nic krzykliwego. W porównaniu więc z prezentowaną wersją wszystko jest nie tak, a obie wersje zagraniczne są o wiele ładniejsza.
Trudno było mi przebrnąć przez początek tej książki. Brakowało mi akcji, a treść zdawała się dłużyć w nieskończoność. Po przeczytaniu dopiero około stu stron udało mi się wejść w tę historię. Pojawiło się więcej ciekawych wydarzeń i wreszcie miałam na co czekać. Relacje zaczęły się spokojnie rozwijać, a razem z nimi również moje zainteresowanie.
Katja Millay piszę bardziej opisowo niż inne autorki tego typu lektur, większość rozdziałów rozpoczyna się od wspomnienia lub rozmyśleń jednego z bohaterów. Mówię w liczbie w mnogiej, ponieważ w Morzu Spokoju spotkamy się z narracją prowadzaną z dwóch punktów widzenia. Pisarce udało się rozróżniać sposoby wyrażania się postaci, chociaż nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka, ale dopiero po zagłębieniu się w tę pozycję. Słownictwo zdawało się utrzymać dobry poziom. Pani tłumacz nie siliła się na używanie slangu, który nie funkcjonuje w rzeczywistości, za co jestem jej wdzięczna, bo naprawdę nikt nie mówi w co drugim zdaniu ziom, a zdarza się w to dziwnie przełożonych książkach.
Wątek romantyczny był mieszanką wybuchową, wszelkich emocji. Jak to zwykle bywa zaczęło się zwyczajnie, a później wszystkie kontrolki zaczęły płonąć, chociaż zbliżająca się tragedia była nieunikniona. Bohaterowie depczą sobie serca, brudzą duszę i plują ogniem, oni kochają, nienawidzą, ranią, jakby zamknięto ich na planie koła. Pewne problemy mogą zirytować, następne trzymają w napięciu, a jeszcze inne budzą pobłażliwy uśmiech.
Pisarka nakreśliła głównych bohaterów, którzy dokonują wielu złych wyborów, którzy są zagubieni i którymi wielokrotnie chciałam potrząsnąć i krzyknąć: Co wy robicie?! Kreacja budziła więc we mnie sporo wątpliwości względem oceny którejkolwiek postaci. Wydaję mi się, jednak, że nadawała też jakieś realności całej książce, pozwalała zrozumieć, że to tylko nastolatki, tylko ludzie.
Natsya jest dziewczyną, której można współczuć, ale o wiele trudniej jest ją polubić. Podobał mi się fakt, że nie była kolejną zagubioną nastolatką płaczącą po kątach, jednak trudno mówić o sympatii względem buzującej w niej nienawiści. Fakt, że nie mówiła, był ciekawym urozmaiceniem, chociaż momentami męczył mnie niemiłosiernie, bo odpierał dynamikę większości scen. Naprawdę miałam ochotę czasem na nią wrzasnąć żeby przestała być taką jędzą i przyjęła pomoc, chociaż również w jakimś stopniu rozumiałam jej zachowanie.
Josh'a także uważam za świetnie wykreowaną postać - miał w sobie wszelkie ludzkie instynkty, nawet mimo przytłumienia niektórych z nich, z powodu tak wielu przeżytych tragedii. Był inteligenty, chociaż momentami bardzo naiwny. Był samotnikiem, który przyjaźnił się ze szkolnym podrywaczem. Był zdrowy i umierał, nie przyznając się nikomu. Był... Chodzącą sprzecznością. Przyznaję, że polubiłam tego nastolatka w sporym stopniu, chociaż czasem był naprawdę sporym idiotą. Moją sympatię uzyskał za sprawą nietypowej pasji oraz prób wypłynięcia z krainy duchów, w której zdawał się tonąć. Przecież nie został już nikt, więc dlaczego on wciąż ma oddychać?
Bohaterowie drugoplanowi byli nieźle pokazani. Przewijające się postaci nie tworzyły mdłego powtórzenia, ale posiadały indywidualne cechy, które można by nazwać przewodnimi. Jak się okazało w trakcie czytania imiona noszone przez bohaterów również nie były wybrane przypadkowo, każde coś mówiło o danym człowieku, co uważam za dobre posuniecie ze strony autorki, udowadniało, że zależy jej na swojej pracy.
Na różnych forach spotykałam się z określeniem tej książki jako pięknej, lecz nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Powieść ta była po prostu smutna, mówienie o niej jako ślicznej jest nieprawdą. Morze spokoju nie jest, bowiem pozycją serwującą bajeczkę o miłości, która naprawia wszystko, a historią o nienawiści, która rozrywa nasze serce, względem ludzi, względem siebie i względem samego Boga. Ta pozycja mówi, że miłość jest promyczkiem nadziei, czynnikiem który zagłuszy żal, ale nie może być potrzebnym lekarstwem. Uczucia są tutaj przedstawiane jako tabletki przeciwbólowe, które pomogą przetrwać, popchną do działania i ogłupią, lecz nie sprawią, że problem zniknie, nie przywrócą światu wszystkich istniejących barw.
W tej książce drzemie dziwna dojrzałość, która pogruchotała moje serce, a nawet nie jestem pewna w którym momencie zaczęła to robić. Nie wiem też kiedy stałam się częścią tej lektury, kiedy stałam się Natsyją i Josh'em, kiedy zaczęłam oddychać ich powietrzem. Dzięki tej pozycji poczułam się zepchnięta na krawędź i jestem za to bardzo wdzięczna. Łzy nigdy nie smakowały mi tak dobrze. Przyznam też szczerze: zakochałam się, w pomyśle na tą historię, w bohaterach i w każdym jej elemencie. Jest to pozycja idealna dla romantycznych dusz, którą będą wspominać ze wzruszeniem.
I czy tylko mi tak bardzo szkoda, że tą pozycję można przeczytać teraz wyłącznie w formie elektronicznej? Nawet mimo mało olśniewającej okładki chciałabym mieć ją w swojej biblioteczce. Eh, ciężki żywot książkoholika.
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2016/07/jesli-dzieli-nas-od-przepasci-krok.html
Niektórych powieści się nie wybiera, to one znajdują nas. Wiem, co mówię, bo dokładnie było tak ze mną i Morzem Spokoju. Nie chciałam czytać tej książki, słyszałam o niej tylce co nic. Gdy wpadła jednak w moje ręce, zupełnym przypadkiem, po wizycie u koleżanki, to poczułam, że muszę w przyszłości ją przeczytać, chociaż nie było żadnego konkretnego powodu. Potem gdy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Istnieją książki, które znikają gdzieś w tłumie. Zagubione perełki pośród fali jednakowych powieści młodzieżowych, pisanych bardzo podobnie, opisujących jednakowe sytuacje, poruszających identyczne problemy, są promyczkiem nadziei na coś, co będzie inne. Inne zasady lata to powieść, o której nie słyszałam nigdzie, aż do czasu, gdy poruszyliśmy w szkole problem przedstawienie miłości homoseksualnej w przemyśle rozrywkowym. Zaciekawiona nową wizją jej przedstawienie niż przyjaciel głównej bohaterki, który dziwnie się ubiera i nagle okazuje się kochać chłopców, zaczęłam przeszukiwać serwisy internetowe i tak trafiłam na książkę Saenza. Potem zauważyłam, że na jednym z blogów jest przeprowadzane rozdanie z właśnie tą historią, spróbowałam swoich sił i udało mi się wygrać moją pierwszą pozycję pochodzącej z tego typu zabawy. Sil~chan bardzo dziękuję za przesyłkę lektury w duecie ze śliczną pocztówką, nie mogę przestać się uśmiechać.
Inne zasady lata nie są napisane ciągiem, nie pokazują nam kolejnych dni i nie opisują ich przebiegu, przedstawiają za to urywki pewnych sytuacji, ważnych rozmów. Większość stronic zapewniają dialogi, krótkie kwestie wymieniane pomiędzy Arim a jego najbliższymi, Całość została podzielona na sześć części, z których każda przedstawia inny etap w życiu chłopców w ciągu roku, oraz sto pięć bardzo krótkich rozdziałów. Rozkład treści w taki sposób sprawił, że pochłania się ją w zaledwie kilka chwil.
Saenz posłużył się narracją pierwszoosobową z perspektywy Arystotelesa a całą powieść napisał krótkimi, niewyszukanymi zdaniami. Czasami pojawiały się dziwnie sytuacje, jak na przykład nagłe wybuchy płaczu, ale nie było to dla mnie irytujące. Sposób opowiadania przypominał mi trochę ten z Charliego Stephena Chobsky gdzie również spotkaliśmy niecodziennego chłopaka, chociaż w tym przypadku główny bohater był momentami zbyt dojrzały. A to wszystko przez nieprzerwaną ciszę, która przytłaczała go całym swoim ciężarem sprawiając, że choć ma ochotę wrzeszczeć wciąż milczy.
Książka jest specyficzna, a może nawet pokusiłabym o określenie ją niszową. Bohaterowie nie żyją w rodzinach patologicznych, czy przerysowanych, oni próbują odnaleźć się w zwykłej, pełnej rodzinie, szukając zrozumienia u rodziców, którzy boją się czasem równie mocno jak ich pociechy. Znajdziemy tu opis codzienności, nie rozpadów czy zmian, a typowych dni, które możemy przeżyć także my. Myślę, że autor dokonał trudnej sztuki opisując codzienność nie nudząc czytelnika, a sprawiając, ze czytało się bardzo przyjemnie. Patrząc wstecz na przeczyta przeze mnie pozycję mogę stwierdzić z pełnym przekonaniem, że opis zwykłych sytuacji może być albo nudne, albo choć rzadziej spotykane intrygujące.
Momentami czułam się dziwnie czytając tę powieść, próbując zrozumieć, co to znaczy być nastolatkiem, który staje się mężczyzną i jak trudno jest mu się w tym odnaleźć. Ja przecież nigdy tego nie doświadczę, jako przedstawicielka płci pięknej. Odnoszę jednak wrażenie, że lektura tej książki pozwoliła mi, choć trochę poczuć, co to znaczy być w tym dziwnym stanie bycia w zawieszeniu miedzy dwoma etapami życia.
Jestem zauroczona, a jednocześnie zdziwiona tą powieścią. Jest ona niewątpliwie powiewem świeżości pośród książek skierowanych dla młodzieży. Nie wiem jak odbiorą ją starsi czytelnicy, czy wciąż będą podatni na rzucany przez tę pozycję urok, czy stwierdzą, że jest banalna, lecz dla mnie była to po prostu przepiękna historia o dwójce zagubiony przyjaciół. To powieść o potrzebie rozmowy z samym sobą, rodzicami i rówieśnikami, o próbie odkrywania własnej tożsamości oraz seksualności, o funkcjonowaniu w zwykłej rodzinie, o budowaniu więzi, które z czasem przekształcają się w potrzebę bliskości, tęsknotę za drugą osobą, a przede wszystkim o próbie udzielenia odpowiedzi na pytanie: kim jestem?
Komu mogłabym ją polecić? Tym odważnym, którzy mają ochotę na lekturę pozbawioną wybuchów namiętności, a pełną subtelności i młodzieńczej niepewności. Może wam także uda się zakochać w historii Dantego i Arystotelesa.
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2016/04/tego-lata-zmienimy-wszystko-poczujemy.html
Istnieją książki, które znikają gdzieś w tłumie. Zagubione perełki pośród fali jednakowych powieści młodzieżowych, pisanych bardzo podobnie, opisujących jednakowe sytuacje, poruszających identyczne problemy, są promyczkiem nadziei na coś, co będzie inne. Inne zasady lata to powieść, o której nie słyszałam nigdzie, aż do czasu, gdy poruszyliśmy w szkole problem...
więcej Pokaż mimo to