-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik252
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2014-01-21
2014-01-06
E. Zawiodłem się. Urocza gawęda góralska przeciągnęła swoja uroczość po stronicach książki niczym pędzel farbę, aż tej uroczości nie starczyło na książkę całą. Kocham góry, górali, skrzaty, uroczyska i żyrytwy, ale nic nie zrekompensowały nudy i irytującego coraz bardziej tonu usypiającej narracji. Tak się już nie piszę bo (się powtórzę) nuda.
E. Zawiodłem się. Urocza gawęda góralska przeciągnęła swoja uroczość po stronicach książki niczym pędzel farbę, aż tej uroczości nie starczyło na książkę całą. Kocham góry, górali, skrzaty, uroczyska i żyrytwy, ale nic nie zrekompensowały nudy i irytującego coraz bardziej tonu usypiającej narracji. Tak się już nie piszę bo (się powtórzę) nuda.
Pokaż mimo to2013-12-30
Niesamowita opowieść. Dawno nie czytałem czegoś napisanego tak zwinnym i wciągającym stylem. Bałem się, że książka będzie swoistym, nudnawym gniotem, który przyprawi mnie o kolejne "zrycie bani" - ale okazała się wdzięczną i bardzo dojrzałą lekturą z odpowiednią dawką ataku w moje zdrowie psychiczne. Jakub Małecki zapowiada się na wspaniałego pisarza!
Niesamowita opowieść. Dawno nie czytałem czegoś napisanego tak zwinnym i wciągającym stylem. Bałem się, że książka będzie swoistym, nudnawym gniotem, który przyprawi mnie o kolejne "zrycie bani" - ale okazała się wdzięczną i bardzo dojrzałą lekturą z odpowiednią dawką ataku w moje zdrowie psychiczne. Jakub Małecki zapowiada się na wspaniałego pisarza!
Pokaż mimo to2013-12-10
Mógłbym to określić jako bardzo dobry, oficjalny fanfiction. I chyba nikogo bym tym nie obraził. To, że na okładce wielką czcionką widnieje nazwisko Puzo, a dopiero pod spodem nazwisko faktycznego autora, wrzucam na kanwę działań promocyjnych wydawnictwa, a nie rzeczywistego podziału wpływu na powstanie książki.
Czy czuć w tym rękę świętej pamięci, nieodżałowanego Mario Puzo? I tak i nie. Edward Falco jest ewidentnie wielkim fanem wspomnianego autora i zręcznym kopistą - tak miało być, o to chodziło, więc to żaden zarzut. Ile faktycznych scenariuszy, notatek i wskazówek Puzo pan Edward miał do swojej dyspozycji nie wiem, ale możemy przyjąć, że wystarczająco by móc pełnoprawnie sygnować ową historię jego nazwiskiem. Widać też po opisach między dialogami, pełnych drobnych, wyeksponowanych szczegółów, że Falco ma aspiracje do ekranizacji swojego dzieła i w dużej mierze pisał książkę mając przed oczami gotowe kadry filmu. To też chyba poprawne podejście. W koncu uniwersum Ojca Chrzestnego - wszak zrodzone z książki - rozrosło się w filmach.
Dla mnie, jako ogromnego, oddanego fana Godfather'a, który powieść przeczytal x razy, premiera "Rodziny Corleone" wzbudzała uzasadnione emocje. Na szczęście ostrożnie podszedłem do lektury, starając się nie spodziewać nie wiadomo czego. I to chyba uratowało tę powieść. Jest dobrze. Są wspaniałe postacie wykreowane przez Puzo, są ci co byli tylko wspomniani, jak i ci całkiem nowi. Ciekawie rozwiązane sytuacje-genezy pewnych stanów rzeczy znanych z Ojca Chrzestnego (z Lucą Brasim na czele), przemieszają się z totalnie niepotrzebnymi, nudnawymi rozdziałami. Osobiście, wydarzenia z tamtych lat, pokazanie w jaki sposób rodzina Corleona dochodziła do władzy w Nowym Jorku, wolałbym by były przedstawione w innym stylu niż przygody osiemnastoletniego Sonny'ego. No, ale cóż... Ogólnie polecam każdemu fanowi książki i filmów. Pobieżni kibice Ojca Chrzestnego i ci średnio orientujący się w nazwiskach, miejscach i wydarzeniach, czy ci szukający dobrej książki o mafii - mogą sobie z czystym sercem odpuścić.
Mógłbym to określić jako bardzo dobry, oficjalny fanfiction. I chyba nikogo bym tym nie obraził. To, że na okładce wielką czcionką widnieje nazwisko Puzo, a dopiero pod spodem nazwisko faktycznego autora, wrzucam na kanwę działań promocyjnych wydawnictwa, a nie rzeczywistego podziału wpływu na powstanie książki.
Czy czuć w tym rękę świętej pamięci, nieodżałowanego Mario...
2013-12-20
Poziom na jakim stoi obecnie polska literatura fantastyczna przysparza mnie mnie o dysfunkcje układu oddechowego. Rozróżniwszy starych wyjadaczy-weteranów, z mistrzem Sapkowskim na czele (który najwyraźniej nie zamierza jeszcze dać o sobie zapomnieć), przez wybitnych przedstawicieli nowej fali pod przywództwem genialnego Roberta M. Wegnera - pana Grzędowicza zaszufladkowałbym do tej grupy pomiędzy. Do pisarzy, którzy już niemłodzi i doświadczeni, są w najlepszym pisarskim wieku i przeżywają swoje magnum opus.
Pan Lodowego Ogrodu z tomem czwartym, trafił do mnie przypadkiem. Nieco obrażony, że tyle na niego musiałem czekać, zapomniawszy w dużej mierze fabuły z poprzednich tomów, uzupełniłem czarne plamy posiłkując się całkiem dobrymi streszczeniami znalezionymi na internecie i wróciłem do Midgaardu.
Opasłe, 900-stronicowe tomisko, towarzyszyło mi przez ponad tydzień w podróżach tramwajem do pracy, skutecznie pomagając ignorować stękające babcie, które nie były do końca rade, że nawet przez myśl mi nie przeszło podnieść głowę i komuś miejsca ustąpić. Wszystkie przeżyły (przyp. Redakcji). Przez tę książkę, zdarzyło się wysiąść parę przystanków dalej - także Karmę mi wyrównało.
Co do samej fabuły, to istna rewelka! Nie przynudzić przez niemal tysiąc stron? No, kto potrafi? Oryginalnie, epicko, zgrabnie, zabawnie. Kontynuowana jest konwencja z poprzednich tomów trzech rodzajów narracji, zmieniających się ze sobą. Wreszcie Vuko i Filar uczestniczą w tych samych wydarzeniach, więc przeskakiwanie między ich "oczami" nie ma takiej amplitudy. No i ten klimat... Uch... Tak fantastycznie nakreślony, ubarwiony wiarygodnością przemyślen i zachowaniem głównego bohatera, spokój i lekkość pióra Grzędowicza opisującego wydarzenia z "ostrza noża" powoduje kołatanie pikawki. I koncówka, coś z czym większość pisarzy radzi sobie najgorzej - w tym przypadku - bez zarzutu. No właśnie, z tą koncówką to ja się jeszcze muszę "przespać". Tyle przemyślen na świeżo. Polecam wielce. Jak nie dostanie Zajdla za tę książkę, to się zdziwię.
Poziom na jakim stoi obecnie polska literatura fantastyczna przysparza mnie mnie o dysfunkcje układu oddechowego. Rozróżniwszy starych wyjadaczy-weteranów, z mistrzem Sapkowskim na czele (który najwyraźniej nie zamierza jeszcze dać o sobie zapomnieć), przez wybitnych przedstawicieli nowej fali pod przywództwem genialnego Roberta M. Wegnera - pana Grzędowicza...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-09
Co tu można napisać... Z mojej strony, na pewno nic obiektywnego. Do książki podszedłem bez absolutnie żadnego dystansu, podjarany i spięty jak ministrant w nieswojej parafii. Raz, że wiadomość o jej premierze spadła niczym grom podczas burzowego sezonu, to jeszcze (ja - przynajmniej) nic nie wiedziałem, że w ogóle jest pisana i Jaśnie Oświecony Andrzej ma w ogóle zamiar to tematu wiedźmińskiego wracać. Jak wiele dla mnie znaczy twórczość A.S., może świadczyć fakt, że po zakupieniu książki, rzeczona leżała na stole parę dni, a ja jak debil, wpatrywałem się w nią, nie mogąc się przełamać by zacząć ją czytać. Być może podświadomie się bałem, że nie będzie to dobre, albo że będzie dobre, ale ja będę na to za głupi/stary. No, ale nadszedł dzień, gdy wpełzłem z powrotem do Królestw Północy. Dozując sobie dawki czytania, powstrzymałem się od przerobienia lektury w jedną, nieprzespaną noc i zajęło mi to coś ponad tydzień. Mogę rzec, że zarówno strach o to czy książka będzie dobra, i o to, że jestem za głupi/stary był totalnie absurdalny. Jest dobrze, na prawdę. Można się przyczepiać, że to nie to co było, nie na poziomie Ostatniego Życzenia czy Miecza Przeznaczenia - no bo jasne, że nie. Patrząc po tym co pisał ostatnio Sapkowski, to i tak spory krok w stronę Słońca, i warto liczyć, że ten kierunek się ostanie. Humor mu trochę zdziadział, co odbiło się na postaci przede wszystkim Jaskra, starość go trochę uspokoiła jeśli chodzi o nieprzeciętne dywagacje moralno-filozoficzne, z których słynął. Jest dobrze, naprawdę dobrze. Na pewno książkę jeszcze raz przeczytam, a robię to już niezmiernie rzadko.
Co tu można napisać... Z mojej strony, na pewno nic obiektywnego. Do książki podszedłem bez absolutnie żadnego dystansu, podjarany i spięty jak ministrant w nieswojej parafii. Raz, że wiadomość o jej premierze spadła niczym grom podczas burzowego sezonu, to jeszcze (ja - przynajmniej) nic nie wiedziałem, że w ogóle jest pisana i Jaśnie Oświecony Andrzej ma w ogóle zamiar to...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-04
Ciężko mimo wszystko jest przechadzać się ulicami warszawskiego Śródmieścia i zdawać sobie sprawę co się działo w tych przestrzeniach, te siedemdziesiąt lat temu. Zimmler oddaję to bardzo ciekawie i oryginalnie, wplatając w scenerie zręczny kryminał, który oddala żydowskie getto w stronę drugiego planu, mało istotnego elementu dla całej powieści. Fabuła im dalej książki traci jednak płynność i tempo, powoli zapowietrzając się, sprowadzając nas na meandry polityczno-filozoficznych rozważan, przy których obrywa się także i Polakom. Jak na bycie wybitnym wśród kryminałów; brakło jakiegoś zatrważającego zwrotu akcji, cliffhangera, no czegoś przy czym otrzesz pot z czoła, uniesiesz brwi i stwierdzisz: "O, k*rwa!" Zagadka rozwiązywana jest w rytmicznie, sukcesywnie przez głównego bohatera, nie dając szans czytelnikowi by został wyprowadzony w pole. Elementy kabalistyczne, symbolika, arytmetyka, numerologia i wiele innych aspektów esencji Judaizmu na które liczyłem - zostały użyte sporadycznie, jak na lekarstwo wręcz. Broni się niesamowicie zręczne pióro autora, które pozwala wciągnąć się bez opamiętania w bardzo nieciekawy czas, w bardzo nieciekawe miejsce w historii naszej planety.
Ciężko mimo wszystko jest przechadzać się ulicami warszawskiego Śródmieścia i zdawać sobie sprawę co się działo w tych przestrzeniach, te siedemdziesiąt lat temu. Zimmler oddaję to bardzo ciekawie i oryginalnie, wplatając w scenerie zręczny kryminał, który oddala żydowskie getto w stronę drugiego planu, mało istotnego elementu dla całej powieści. Fabuła im dalej książki...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-04
Kawał porządnej fantasy w klasycznym stylu. Pierumowa poznałem jak większość dzięki (nie)sławnej, rzekomej kontynuacji Władcy Pierścieni. Lat temu to było więcej niż parę, wrażeń po książce dokładnie nie pamiętam, ale wiem, że podobało mi się zaangażowanie i zastanawiałem się czy ten autor nie mógłby napisać czegoś swojego - bo ma potencjał (czasy Przedinternetowe). Parę miesięcy temu w jakimś artykule przypomniano mi o tym autorze, a tydzień temu, będąc w bibliotece, nadziałem się na tę oto książkę. Przeznaczenie. Przeznaczenie niczym czekający mnie Immelstorm. Inspiracje Sapkowskim, których Pierumow nie ukrywa są widoczne na pierwszym planie. Elfy i krasnoludy do rezerwatu, dominacja podłych ludzi, a czarodzieje najpodlejszym nasieniem wśród nich. Świetnie się czyta i nie zgadzam się, że ciężko się połapać w nazwach, kosmologii czy chronologii. Czasem tylko mało zręczny opis dialogowy czy niejasne przejście między myślą bohatera a narratorem. Spłycony opis przyrody i scenerii tłumaczę jako pozostawiona biała karta dla następnych tomów. Tylko właśnie... Gdzie one? Szkoda, że nie wiedziałem pożyczając, że nie ma następnych części w języku polskim.
Kawał porządnej fantasy w klasycznym stylu. Pierumowa poznałem jak większość dzięki (nie)sławnej, rzekomej kontynuacji Władcy Pierścieni. Lat temu to było więcej niż parę, wrażeń po książce dokładnie nie pamiętam, ale wiem, że podobało mi się zaangażowanie i zastanawiałem się czy ten autor nie mógłby napisać czegoś swojego - bo ma potencjał (czasy Przedinternetowe). Parę...
więcej mniej Pokaż mimo toDukaj ryje mi banie. Nie moje klimaty, ale doceniam wiedzę branżową i dobry warsztat literacki. Nie wiem tylko, czy on zdaję sobie sprawę, że nie każdy czytelnik jest fizykiem kwantowym. Poza tym trochę za duszne, oschłe i bez poczucia humoru - jak dla mnie. Od wielu lat, próbuje stać się fanem tego rozchwytywanego Dukaja, ale chyba nic z tego nie będzie. Nasza Ki, płynie zupełnie w innych korytach. Katedra, to zdecydowanie najlepsze opowiadanie z tego zbioru, zupełnie inaczej oglądało się teraz film. Od oceny się powstrzymam.
Dukaj ryje mi banie. Nie moje klimaty, ale doceniam wiedzę branżową i dobry warsztat literacki. Nie wiem tylko, czy on zdaję sobie sprawę, że nie każdy czytelnik jest fizykiem kwantowym. Poza tym trochę za duszne, oschłe i bez poczucia humoru - jak dla mnie. Od wielu lat, próbuje stać się fanem tego rozchwytywanego Dukaja, ale chyba nic z tego nie będzie. Nasza Ki, płynie...
więcej mniej Pokaż mimo toNie znam autora, nie znam genezy powstania książki. Pożyczyłem bo miała fajną okładkę i ciekawy opis. No i tak. Niektórzy, naprawdę, nie powinni pisać. Dawno nie czytałem nic tak głupiego, pretensjonalnego, infantylnego, błędnego.
Nie znam autora, nie znam genezy powstania książki. Pożyczyłem bo miała fajną okładkę i ciekawy opis. No i tak. Niektórzy, naprawdę, nie powinni pisać. Dawno nie czytałem nic tak głupiego, pretensjonalnego, infantylnego, błędnego.
Pokaż mimo toGrzędowicz wielkim pisarzem jest. Skubaniec jeden, no. To chyba najlepsza antologia jednego autora jaką czytałem. Nie wiem co tam z jego naczelnym cyklem "Pana Lodowego Grodu", bo IV tom wyszedł zdecydowanie za długo po tomie III, ale jeżeli ktoś jest zdecydowany wyrobić sobie opinie o tym gościu, a nie zna jego twórczości - polecam ten zbiór opowiadań. Seria powydzieranych z szuflady dłuższych lub krótszych historii, o mocno naciąganym wspólnym mianowniku, ale tak niesprawiedliwie dobrze napisanych, wciągających i wyróżniających się na tle innego badziewia wypisywanego przez domorosłych, zadufanch "pisarzy" naszego poletka, że każdy, ignorant czy nie - musi docenić kunszt i talent pana Jarosława. I tak oto, Grzędowicz trafia do mojego TOP5 polskich pisarzy współczesnych.
Grzędowicz wielkim pisarzem jest. Skubaniec jeden, no. To chyba najlepsza antologia jednego autora jaką czytałem. Nie wiem co tam z jego naczelnym cyklem "Pana Lodowego Grodu", bo IV tom wyszedł zdecydowanie za długo po tomie III, ale jeżeli ktoś jest zdecydowany wyrobić sobie opinie o tym gościu, a nie zna jego twórczości - polecam ten zbiór opowiadań. Seria powydzieranych...
więcej mniej Pokaż mimo toDaaaawno nic nie czytałem Kinga. I nigdy nie przeczytałem dużo. Zawsze mi się wydawało, że pisarz, który cechuje się aż taką płodnością twórczą, a większość jego książek zostaje momentalnie ekranizowana - jest co najmniej podejrzaną sprawą. Bo jak można pisać książkę, za książką, w tempie wystrzałów z karabina, uczestniczyć w realizacji większości scenariuszy adaptacji filmowych, i jeszcze mieć czas na bycie alkoholikiem, zagubioną dusza i trenerem baseball'u? I tu mi się nasunęła pewna konkluzja: A może ten tytuł "Króla Grozy" to nie takie hop-siup? Może faktycznie gość, należy do grona najwybitniejszych pisarzy przełomu dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku? I może jest ziarno prawdy w tym co mówią, że nie talent jest najważniejszy, ale praca jaką wkładasz by być w czymś najlepszy. Postanowiłem temat Kinga zbadać dokładniej i wyrobić sobie opinie obiektywnie subiektywną - co ja o nim sądzę? Zaczynam od jutrzejszej wyprawy do biblioteki i sięgam po jego rzekome opus magnum (tj. cykl "Mroczna Wieża"), które wydaje mi się, że czytałem kiedyś, albo zacząłem, albo wydawało mi się to czytam, albo jeszcze zupełnie co innego.
Daaaawno nic nie czytałem Kinga. I nigdy nie przeczytałem dużo. Zawsze mi się wydawało, że pisarz, który cechuje się aż taką płodnością twórczą, a większość jego książek zostaje momentalnie ekranizowana - jest co najmniej podejrzaną sprawą. Bo jak można pisać książkę, za książką, w tempie wystrzałów z karabina, uczestniczyć w realizacji większości scenariuszy adaptacji...
więcej mniej Pokaż mimo toKlasyk, który nadrobiłem dopiero teraz. W kryminałach nie siedzę, ale bardzo, bardzo mi się podobało. Lubię jak pisarz nie traktuję czytelnika jak idioty, zwłaszcza gdy idzie o poczucie humoru. Świetnie zbudowany nastrój (już wiem co to jest Noir), genialny główny bohater, świetna historia z zawiłą fabułą... Ech. Ile ciągle tej klasyki do nadrobienia. Marlowe rules!
Klasyk, który nadrobiłem dopiero teraz. W kryminałach nie siedzę, ale bardzo, bardzo mi się podobało. Lubię jak pisarz nie traktuję czytelnika jak idioty, zwłaszcza gdy idzie o poczucie humoru. Świetnie zbudowany nastrój (już wiem co to jest Noir), genialny główny bohater, świetna historia z zawiłą fabułą... Ech. Ile ciągle tej klasyki do nadrobienia. Marlowe rules!
Pokaż mimo toMiłe, szybkie, wciągające. Przeczytane w jedną noc kosztem snu - to mówi samo za siebie.
Miłe, szybkie, wciągające. Przeczytane w jedną noc kosztem snu - to mówi samo za siebie.
Pokaż mimo toŁadnych parę lat już, nie czytałem owej klasyki literatury. A za młodu miałem tradycje czytać "Drużynę Pierścienia" co wakacje, jako opus magnum książek "drogi", by nastroiły mnie właściwie przed wyprawami w góry, czy gdzieś tam. No i nie zmieniają się pewne rzeczy w tym pięknym świecie - a tak jest między innymi z Tolkienem. Jak wypada na Nadpisarza (z niem. UberSchriftsteller) jego pióro, choć pokryte kurzem, choć może przynudzać rozpędzonych obywateli współczesnej rzeczywistości, jest wciąż niedoścignionym wzorem, kolosem spoglądającym dumnie i wiecznie na dziatki swe, zrodzone na literackim łonie. Możemy zarzucić infantylność postaciom, możemy cmokać widząc kolejny elokwentny monolog na półtorej strony, możemy dyskretnie ziewnąć przy opisie ściółki leśnej - tylko pytanie: Po co? Prekursorzy mają swoje prawa, Ci co poruszają wyobraźnie naśladowców i czytelników na sto lat (jak na razie) do przodu i Ci, którzy Tworzą pasję kolejnych pokoleń. A i jeżeli przy okazji jest się geniuszem, to my, maluczcy, grzecznie kiwnijmy w podziwie głową i schowajmy się w wygodny kąt. Z lampką dobrego wina i nabitym cybuchem fajkowego ziela, otwórzmy książkę i przenieśmy się gdzieś daleko.
Ładnych parę lat już, nie czytałem owej klasyki literatury. A za młodu miałem tradycje czytać "Drużynę Pierścienia" co wakacje, jako opus magnum książek "drogi", by nastroiły mnie właściwie przed wyprawami w góry, czy gdzieś tam. No i nie zmieniają się pewne rzeczy w tym pięknym świecie - a tak jest między innymi z Tolkienem. Jak wypada na Nadpisarza (z niem....
więcej mniej Pokaż mimo to
Drugi tom cyklu "Mrocznej Wieży" za mną, a ja dalej nie jestem za wiele w stanie powiedzieć o Kingu i jego rzekomym "największym dziele". Na pewno wiem, że książka jest cholernie nierówna. Pierwsze sto pięćdziesiąt stron wchłonąłem jak Charlie Sheen kokainę i ciężko było wtedy się ze mną dogadać. King, trzeba mu to przyznać, jak chcę to potrafi wciągnąć (nie kokainę). Ale tyle dobrego by było, gdy doszliśmy do niejakiej drugiej (z trzech) części książki. Potem był już tylko rażący spadek, nuda, brak pomysłu i niezbyt udane próby dywagacji nad naturą schizofrenii, rozdwojenia jaźni - czasem z perspektywy pierwszej, czasem trzeciej osoby.
Stefan lubi dygresje, które w połączeniu z jego brakiem planu wydarzen przekształcają się szybko w osobny wątek. Wątek ów pochłania czas, kartki papieru, poziom i twoje "chcenie". Potem niezbyt zręcznym klejem literackim łączy "to z boku, z tym w środku", o i co? Mamy wielowątkową historię, (prawie) ze wspólnym mianownikiem. Zaczynam rozwikływać zagadkę Kinga i jego płodności twórczej. Mogę się założyć, że ma w domu wielkie akwarium, w którym pływają manaty i podsuwają mu pomysły (®South Park). Kilka razy miałem już ochotę zarzucić dalsze czytanie, a było to grubo po połowie książki. Choć obiecałem sobie, że nie będę się męczył nad czymś co mnie wkurzyło/nie zainteresowało, to zrobiłem wyjątek, zacisnąłem zęby i doczytałem. Nic się nie poprawia. Potem jest tylko jeszcze głupszy wątek miłości. Pod koniec następuje lekki wzlot, gdy pojawia się trzecia część, ale dalej nie jest to nic wybitnego.
Przeczytam trzeci tom, przeczytam. Wszyscy powtarzają, że seria się rozkręca - i mam taką nadzieje. Po drodze muszę tylko przeczytać ze dwie trzy dobre książki, żeby zmyć niesmak i zawód.
Drugi tom cyklu "Mrocznej Wieży" za mną, a ja dalej nie jestem za wiele w stanie powiedzieć o Kingu i jego rzekomym "największym dziele". Na pewno wiem, że książka jest cholernie nierówna. Pierwsze sto pięćdziesiąt stron wchłonąłem jak Charlie Sheen kokainę i ciężko było wtedy się ze mną dogadać. King, trzeba mu to przyznać, jak chcę to potrafi wciągnąć (nie kokainę). Ale...
więcej Pokaż mimo to