-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2021-11-20
Mervyn Peake był, jak się okazuje (nigdy wcześniej o nim nie słyszałam!) przede wszystkim artystą, i widać to po prostu jak na dłoni w jego prozie - dawno nie czytałam tak przestrzennej, malarskiej, metawizualnej powieści, i nie mam wątpliwości, że została napisana przez geniusza. Autor od dawna nie żyje, od dawna milczy, ale dzięki tej książce jest tak, jakby brał cię za rękę i zabierał do oszałamiającego bezmiarem świata swojej zdumiewającej fantazji.
Przez zupełny przypadek (na szczęście przypadek bywa właśnie tak łaskawy!) natrafiłam na to kompletnie niesłusznie zapomniane (zwłaszcza w powodzi chłamu z nalepką "fantastyka" który się obecnie wydaje) dzieło o wielkim, dziwnym zamku i jego mieszkańcach, sportretowanych z wykorzystaniem niepowtarzalnego pomieszania familiarności, groteski i grozy, i to w wydaniu tak zadziwiająco uniwersalnym, że aż trudno uwierzyć, że tekst powstawał osiemdziesiąt lat temu. A literacko napisany jest przynajmniej tak, jakby Joyce postanowił stworzyć baśń w stylu Thackeraya, jeśli nie jeszcze lepiej. Dzieło. Sztuka. Piękne odkrycie.
Podsumowując gdyby wszyscy autorzy fantasy pisali książki tej jakości, świat bez wątpienia byłby piękniejszy, a zużycie papieru w pełni usprawiedliwione (a tak, to przeważnie nie). Apetycznie tłuściutki drugi tom, kupiony za grosze po jakimś pewnie zmarłym poprzednim właścicielu, piękny w swojej starości, czeka już na mojej półce. Tak się cieszę.
Mervyn Peake był, jak się okazuje (nigdy wcześniej o nim nie słyszałam!) przede wszystkim artystą, i widać to po prostu jak na dłoni w jego prozie - dawno nie czytałam tak przestrzennej, malarskiej, metawizualnej powieści, i nie mam wątpliwości, że została napisana przez geniusza. Autor od dawna nie żyje, od dawna milczy, ale dzięki tej książce jest tak, jakby brał cię za...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Serotonina" ma swoje niekwestionowane zalety, Houellebecq jest dobrym pisarzem i sprawnie operuje swoim warsztatem (czyli słowami), niektóre fragmenty bardzo mi się podobały w aspekcie językowo-literackim. Powieść jest przy tym raczej wulgarna, prześmiewcza, bezlitosna wobec wszystkich i wszystkiego, ale też jest w niej dobra porcyjka inteligentnego humoru. Główny bohater wypowiada bardzo wiele opinii niesprawiedliwych, krzywdzących i po prostu płytkawych, ale jest to zrównoważone dużą dozą nieoczywistej autoironii, czyli, było nie było, sprawiedliwie.
Słabą stroną jest natomiast treść. Houellebecq tworzy tu typowego dla swojego stylu, zgorzkniałego antybohatera, i niby dodaje mocne wydarzenia dramatyczne (nawet bardzo mocne: wątek demonstracji z ofiarami w ludziach, wątek pedofilski, całkiem zresztą udany), ale one wcale nie są mocne w kontekście całości, powieść w treści jest po prostu nudnawa. Bohater przedstawia swoje kontrowersyjne poglądy niepoparte żadnymi merytorycznymi argumentami (twierdzi tylko, że je ma, ale ich nie przytacza), a poza tym opisuje, co zjadł, w jakim domu czy pokoju mieszkał, oraz która z jego kochanek była mistrzynią obciągania, a która - zaskakująco finezyjnego zaciskania pochwy. Może i miało to czytelnikowi dać wrażenie, że życie jest nudne, depresyjne i niewarte przeżywania, jeśli tak, to faktycznie zamysł udało się poniekąd osiągnąć. Z drugiej strony, rozpacz faktycznie bijąca z niektórych fragmentów jest bardzo atrakcyjna, ale to trochę za mało, żeby zrobić wrażenie z gatunku wielkich.
A może ja po prostu wyrosłam z Houellebecqua, hm? Kiedy miałam dwadzieścia latek, bardzo mi się podobały, a teraz wydają mi się już takie trochę meh, cringe, przewidywalność, ale też językowo nadal są niezłe.
Podsumowując: fragmentami powieść zbiera 8/10, czasem nawet 9/10 punktów, ale treść i całość to jakieś 5/10, czyli wyciągnięcie średniej ważonej, bo jednak fragmenty są warte mniej niż całość, wydaje się sprawiedliwą oceną.
"Serotonina" ma swoje niekwestionowane zalety, Houellebecq jest dobrym pisarzem i sprawnie operuje swoim warsztatem (czyli słowami), niektóre fragmenty bardzo mi się podobały w aspekcie językowo-literackim. Powieść jest przy tym raczej wulgarna, prześmiewcza, bezlitosna wobec wszystkich i wszystkiego, ale też jest w niej dobra porcyjka inteligentnego humoru. Główny bohater...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-10
Bardzo specyficzna i skończenie cudowna książka-obraz, w praktyce nie tyle fabuła, co ciąg dziwnych, strasznych i niesamowitych pejzaży, multiwymiarowych rzeźb i pieczołowicie dopracowanych portretów tyleż dziwnych, co zadziwiająco realistycznych postaci, do oglądania w głowie. Turpistycznie, uderzająco piękna. Jedyne w czym, jak się zdaje, autor czuł się nie do końca pewnie, to tworzenie fabuły. Dramatycznych wydarzeń w tomie nie brakuje, ale to nie jest ten rodzaj tekstu, od którego nie da się oderwać ze względu na fabułę. On nie wciąga, on istnieje, w formie genialny, i pozwala się podziwiać, gdy nastrój czytelnika temu sprzyja.
Ale tak czy inaczej uwielbiam ten tekst, stary tom kupiony z wyprzedaży czyjejś dwudziestowiecznej domowej biblioteczki rozpadł mi się w rękach, i zamierzam wydać sporą górkę simoleonów na piękną, szytą trylogię w twardej oprawie z adekwatnie niesamowitymi ilustracjami.
Ta powieść NAPRAWDĘ nie powinna zostać zapomniana.
Miłość!!!
Bardzo specyficzna i skończenie cudowna książka-obraz, w praktyce nie tyle fabuła, co ciąg dziwnych, strasznych i niesamowitych pejzaży, multiwymiarowych rzeźb i pieczołowicie dopracowanych portretów tyleż dziwnych, co zadziwiająco realistycznych postaci, do oglądania w głowie. Turpistycznie, uderzająco piękna. Jedyne w czym, jak się zdaje, autor czuł się nie do końca...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niestety nie jestem pod dużym wrażeniem. Książkę otacza pewien media hype, sprzedaje się dobrze i pisze się o niej. Biorąc pod uwagę powyższe, spodziewałam się czegoś znacznie lepszego niż otrzymany stan faktyczny.
Powieść jest na pewno dość dobra, jeśli porównać ją do przeciętnych thrillerów (ma vibe literatury czysto rozrywkowej). Miejscami jest całkiem błyskotliwa, jest w niej trochę humoru, są też fragmenty miłe, wiecie, miłość, przywiązanie, fascynacja drugim człowiekiem, takie milusie sprawy. To są plusy. Autor jest człowiekiem ponadprzeciętnie wykształconym, przeczytał w życiu co najmniej parę (mówiąc szczerze nic w tekście nie wskazuje, że więcej) książek popularnonaukowych i czerpał z nich inspiracje dla swojej prozy. To na pewno nie jest minus.
Wskazanie wagi ciągną natomiast w dół czcze banały, których jest w tym tekście wcale niemało, i fragmenty będące po prostu podniosłą grafomanią. Nie pomaga pretensjonalne zakończenie, zwieńczone jeszcze bardziej pretensjonalnym posłowiem.
Zaczynało się zupełnie ciekawie, w stylu thrillera filozoficznego pożenionego z obyczajówką. Autor wymyślił przekonujące postaci i umieścił je w sytuacji wielkiego wyzwania poznawczo-egzystencjalnego (pasażerowie pewnego samolotu, w wyniku jego tajemniczego zduplikowania przesuniętego w czasie, zyskują w ten sposób swoje żywe kopie, świadome i zachowujące wszystkie ich wspomnienia, poza najświeższymi), jednak wykonanie ostatecznie mnie znudziło. Pomysł mógłby dać początek naprawdę świetnej powieści, ale autor nie dał rady dostatecznie sprawnie go rozwinąć i poprowadzić. Książkę czyta się raczej jak zbiorek króciutkich opowiadanek, które łączy wspólny motyw (wspomniany samolot i sobowtóry), a pomysł nie wytrzymał objętości powieści, która jest zresztą sztucznie nadmuchana (czcionka dwunastka, interlinia półtora, a czterystu stron autor i tak nie wymęczył).
Można przeczytać, żeby zobaczyć, o co ten cały szum, powieść nie jest długa, no i jednak wielu czytelników uznało ją za wartą przeczytania. Może odpowiednia na nastrój na ambitniejszą powieść rozrywkową, tylko, no właśnie, jest mało rozrywkowa w porównaniu z autorami którzy specjalizują się w pop-lit. Bardziej mnie w życiu ubawiły i zafascynowały dobre książki popularnonaukowe.
Czy więc warto? IMHO, jeśli już, to mocno z braku laku. Przeczytałam, ale już nie sięgnę po tego autora.
Niestety nie jestem pod dużym wrażeniem. Książkę otacza pewien media hype, sprzedaje się dobrze i pisze się o niej. Biorąc pod uwagę powyższe, spodziewałam się czegoś znacznie lepszego niż otrzymany stan faktyczny.
Powieść jest na pewno dość dobra, jeśli porównać ją do przeciętnych thrillerów (ma vibe literatury czysto rozrywkowej). Miejscami jest całkiem błyskotliwa, jest...
Cudowna. To książka, przez którą się brnie, takim jest wyzwaniem, ale fragmenty czy nawet pojedyncze zdania są tak nagradzające, że ciągle chce się iść dalej, nieważne przez ile specjalistycznych analiz gry w tenisa i encyklopedycznych opisów substancji narkotycznych trzeba przepełznąć po drodze. Pisana przez megainteligentnego erudytę (jak na dłoni to widać) który robi ze swoim językiem ojczystym, co chce - lata, wiruje i robi figury akrobatyczne w stratosferze, podczas gdy inni autorzy mozolnie idą pieszo, i to niezgrabnie. Prawdziwie błyskotliwa, pełna gorzkiego humoru, skrząca, migocząca i szybująca, wszędzie "naj" - do bólu śmieszna, prawdziwie straszna i rozdzierająco smutna tam, gdzie autor akurat takie emocje chciał wywołać. Opisy ograniczające się do pojedynczych zdań są uderzająco trafne i piękne.
"Fragmentaryczna, trudna, erudycyjna, dygresyjna, poplątana, do bólu szczera, skłaniająca do refleksji, genialna" - zgadzam się z każdym słowem tej recenzji.
Podobno polskie tłumaczenie nie do końca dorównuje wartością oryginałowi (nic dziwnego, przetłumaczenie tego tekstu musiało być naprawdę ciężkim zadaniem) ale i tak je kiedyś przeczytam. To, co zrozumiałam z oryginału (jest naprawdę trudny dla małego, niewysportowanego anglożuczka) sprawiło, że klęczę i płaczę.
Uwaga, może zabić, jest taka poplątana i naprawdę męcząca gdzieniegdzie, ale kogo nie zabije, uuu, ale będzie miał jazdę bez trzymanki, wnukom będzie opowiadać.
Podchodzić ostrożnie ale dać szansę!!!
Cudowna. To książka, przez którą się brnie, takim jest wyzwaniem, ale fragmenty czy nawet pojedyncze zdania są tak nagradzające, że ciągle chce się iść dalej, nieważne przez ile specjalistycznych analiz gry w tenisa i encyklopedycznych opisów substancji narkotycznych trzeba przepełznąć po drodze. Pisana przez megainteligentnego erudytę (jak na dłoni to widać) który robi ze...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mam szczęście do dobrych książek ze szprycą w temacie, więc po cudownym (boskim🖤) "Infinite Jest" i bardzo dobrej opioidowej obyczajówce laureatki Pulitzera 2023 ("Demon Copperhead") na warsztat wjechał "Junkie". Ludzie dzielący swój czas wolny pomiędzy eksperymentowanie z substancjami psychoaktywnymi i pisanie książek mają jedną niekwestionowaną zaletę: niczego nie udają. "Junkie" wpisuje się w tę regułę, to minipowieść rozbrajająco szczera i kompletnie bezpretensjonalna. Okazała się jednak być nie tak dobra, jak się spodziewałam. Klimat NY lat 40. istnieje gdzieś wpleciony w metafizykę stroniczek, ale jest dozowany bardzo oszczędnie, to samo artyzm - malutki, jakby pojawiający się mimo woli autora. Wynikowo tekst stanowi raczej dowód potencjału niż niekwestionowaną wartość per se. Ciekawe, czy kolejne książki autora są lepszym popisem jego talentu. Najlepszy z tej króciutkiej powieści okazał się, o dziwo, wstęp. Na razie się nie zachwycam, ale w sumie wychwalany pod niebiosa kumpel Burroughsa Jack Kerouac też mi nie za bardzo przypasował, chociaż POWINIEN (tematyka).
Takie pięć i pół, więc zaokrąglam w górę.
Mam szczęście do dobrych książek ze szprycą w temacie, więc po cudownym (boskim🖤) "Infinite Jest" i bardzo dobrej opioidowej obyczajówce laureatki Pulitzera 2023 ("Demon Copperhead") na warsztat wjechał "Junkie". Ludzie dzielący swój czas wolny pomiędzy eksperymentowanie z substancjami psychoaktywnymi i pisanie książek mają jedną niekwestionowaną zaletę: niczego nie udają....
więcej mniej Pokaż mimo to
Mam problem z oceną tej książki. Z jednej strony nie można jej odmówić tego, że intryguje, z drugiej - musiałam się zmusić, żeby ją skończyć.
Styl jest co najmniej ciekawy. To bardzo wybuchowy miks języka mówionego, pełnego wykrzykników i wielokropków, z bogatą, świadomą i bez wątpienia wyróżniającą się prozą. Fabuła nie jest niczym innym jak pełnym werwy i zadziorności, niepozbawionym humoru opisem życia codziennego, gdzieniegdzie z onirycznymi, odrealnionymi wtrętami traktującymi przeważnie o wściekłości jakiegoś tłumu (nie mam pojęcia, jaki jest klucz do tego pomysłu). Jak to z opisami codzienności bywa, jest ciekawiej tu i ówdzie, a gdzie indziej (i niestety im dalej w las, tym bardziej) niemożliwie nudno, przy czym fabuła, o ile jestem w stanie stwierdzić, nie zmierza absolutnie donikąd, na szkodę kreacji głównego bohatera. Na przykład nie wiem, jak i kiedy zdołał zostać lekarzem, skoro jego losy od dzieciństwa do późnej młodości przedstawione są wyłącznie jako perypetie pracownika fizycznego konsekwentnie i świadomie unikającego wszelkiej nauki w ramach, chyba, buntu przed dorosłymi. Możliwe, że nie załapałam jakiegoś ważnego szczegółu z fabuły, ale tekst z ostatnich kilkadziesięciu stron czytałam już naprawdę nieuważnie, odebrałam go jako powtarzalny i, mówiąc wprost, pozbawiony większego sensu.
Na obwolucie jest napisane, że to książka o rozpadzie więzi rodzinnych. Rzeczywiście dużo miejsca zajmują opisy relacji głównego bohatera - dziecka, które dorasta, przepoczwarzając się stopniowo w rozseksualizowanego nihilistę (jakieś to chyba typowe dla literatury francuskiej) - z rodzicami, drobnomieszczańskimi handlarzami. Tyle że, przysięgam, nie wiem, o co ma chodzić w takim a nie innym kształcie realizacji. Główny bohater i jego matka są ofiarami drastycznej wręcz przemocy domowej, ale emocjonalna warstwa tego stanu rzeczy zupełnie nie istnieje, bohaterowie równie dobrze mogliby być pacynkami tłukącymi się po głowach. Z kolei interpretacja takiego ujęcia jako zdystansowania i oderwania od traumy też mi nie za bardzo pasuje, no bo wykrzykniki i wielokropki, i dużo emocjonalnych przekleństw. Qu'est-ce que c'est?? Nie mam pojęcia.
Podsumowując: doceniam jakość prozy, indywidualne cechy stylu autora raczej mnie zmęczyły, niż dopieściły, a w ogólności nie wiem, o co cho. Mam jeszcze dwie książki Celine'a w biblioteczce, ale zerkam na nie teraz z pewnym sceptycznym dystansem.
Dla lubiących eksperymenty.
Mam problem z oceną tej książki. Z jednej strony nie można jej odmówić tego, że intryguje, z drugiej - musiałam się zmusić, żeby ją skończyć.
Styl jest co najmniej ciekawy. To bardzo wybuchowy miks języka mówionego, pełnego wykrzykników i wielokropków, z bogatą, świadomą i bez wątpienia wyróżniającą się prozą. Fabuła nie jest niczym innym jak pełnym werwy i zadziorności,...
Rewelacyjna, jak zawsze tej autorki, właściwie nie widzę żadnych minusów. Duży i kontrowersyjny temat naświetlony z ciekawych ujęć, pełen świadectw, a do tego literacko bardzo dobra lektura. Warsztat autorki ma tę olbrzymią zaletę, że nie polega na siedzeniu w bibliotece i pisaniu kolejnej pracy doktorskiej na podstawie Prusa i Orzeszkowej, przepraszam, w tym wypadku byłby to pewnie Reymont i Zola (tak, piję do innej autorki, która pisze książki historyczno-feministyczne, przegrywając na jakość w przedbiegach, choć oczywiście na bezrybiu i rak ryba) tylko na zbieraniu i opracowywaniu autentycznych historii prawdziwych ludzi. Przez to na każdą kolejną książkę trzeba poczekać, ale czekać warto, a jakość wygrywa z ilością.
Polecam serdecznie, można od razu dziękować losowi, że się żyje w Europie dwudziestopierwszowiecznej.
Rewelacyjna, jak zawsze tej autorki, właściwie nie widzę żadnych minusów. Duży i kontrowersyjny temat naświetlony z ciekawych ujęć, pełen świadectw, a do tego literacko bardzo dobra lektura. Warsztat autorki ma tę olbrzymią zaletę, że nie polega na siedzeniu w bibliotece i pisaniu kolejnej pracy doktorskiej na podstawie Prusa i Orzeszkowej, przepraszam, w tym wypadku byłby...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jest to pierwsza biografia MM, którą przeczytałam w całości - pod wpływem zresztą filmu "Blondynka" (2022), atrakcyjnej wizualnie fantazji o bardzo uległej kobiecie. Nie mam porównania z innymi biografiami, ale domyślam się, że w przypadku rozbudzającej wyobraźnię milionów, ikonicznej postaci słynnej aktorki kusząca dla autorów (i odbiorców) jest sensacyjność, a nie rzetelność. Pan Spoto postawił na to ostatnie. Książka rzeczywiście jest rzetelna i szczegółowa, a jako biografia dobra, choć nie świetna ani nie wybitna. Być może tłumaczenie (jakoś mam wrażenie że zbyt dosłowne i przez to koślawe) trochę jej zaszkodziło, płynność lektury szwankuje, zdania bywają przepiętrzone, rozdmuchane, ale bardziej efekciarskie niż nasycone rzeczywistą treścią. Szczegółów jest wiele, ale nie wszystkie są w pełni na temat, niektóre przypisy wydają się nie mieć nijak powiązania z tekstem głównym, jakby autor koniecznie chciał wspomnieć o jakimś pobocznym aspekcie życia aktorki, ale już zupełnie nie miał pomysłu, gdzie doczepić go do tekstu.
Najciekawszy był dla mnie początek o korzeniach Marilyn, zmieniającej się Ameryce i pączkującym przemyśle filmowym, oraz czytane między wierszami napomknienia o ciemnych stronach Hollywood (lekomania, mizoginia, instrumentalne traktowanie aktorek i inne). Niestety często-gęsto nadmiar szczegółów przeplatany mało zrozumiałymi i w znikomym stopniu merytorycznymi quasi-recenzenckimi przemyśleniami autora obniżał wrażenia z lektury. Z drugiej strony trzeba przyznać, że autor podszedł do swojej bohaterki z empatią, życzliwością i uwagą, jakby rzeczywiście chciał zrozumieć, co kierowało jej motywacjami. Na pewno nie robi jej krzywdy.
Trochę tak, trochę nie.
Jest to pierwsza biografia MM, którą przeczytałam w całości - pod wpływem zresztą filmu "Blondynka" (2022), atrakcyjnej wizualnie fantazji o bardzo uległej kobiecie. Nie mam porównania z innymi biografiami, ale domyślam się, że w przypadku rozbudzającej wyobraźnię milionów, ikonicznej postaci słynnej aktorki kusząca dla autorów (i odbiorców) jest sensacyjność, a nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dobra, nieprzekombinowana, liniowa jak strzelanka FPP powieść postapo robiąca wrażenie żywymi postaciami, prostymi zdaniami o dużej mocy przekazu i uczciwą samoświadomością autora (który świetnie zdaje sobie sprawę, że stosuje naciągane rozwiązania fabularne, ale wymyśla osadzone w świecie wyjaśnienie dla tego stanu rzeczy). Wszystko to razem wskazuje na duży potencjał wzrostu w kolejnych tomach (co jest faktem, zabieram się za następny i od pierwszych stron czuć, że jest dojrzalszy).
Może niekoniecznie jest to powieść wciągająca, zwłaszcza nie w całej rozciągłości, ale satysfakcjonująca i przyjemna, chociaż ogółem niedostatecznie niepokojąca i straszna (mimo że w fabule dzieją się wyłącznie straszne rzeczy - ewidentnie w wykonaniu coś nie zabanglało. Za to autor skutecznie wzbudza sympatię i empatię wobec swoich bohaterów).
Głuchowski nie zostanie raczej moim ulubionym rosyjskim pisarzem, ale jakością swojego pisania potwierdza moje wysokie mniemanie o możliwościach literackich tej specyficznej nacji, a po obaleniu pierwszego tomu chętnie przeczytam resztę trylogii.
Dobra, nieprzekombinowana, liniowa jak strzelanka FPP powieść postapo robiąca wrażenie żywymi postaciami, prostymi zdaniami o dużej mocy przekazu i uczciwą samoświadomością autora (który świetnie zdaje sobie sprawę, że stosuje naciągane rozwiązania fabularne, ale wymyśla osadzone w świecie wyjaśnienie dla tego stanu rzeczy). Wszystko to razem wskazuje na duży potencjał...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-01
Kolejny świetny reportaż Magdaleny Grzebałkowskiej na granicy beletrystyki, gdzie faktografia przeplata się z naświetlaniem - na sposób powieściopisarski - wybranych szczegółów, z talentem, uważnością i niezwykłym wyczuciem. Dzięki temu przedstawiane historie ożywają, sumując się do niemałego ciężaru niesionego przez nie ładunku emocjonalnego. Quasisieroty urodzone w łagrach, którym opiekunka pokazuje: "patrz, tam idzie twoja mama" a one kompletnie nie wiedzą, co to słowo znaczy. Synek wysoko postawionych nazistów, któremu wszystko wolno. Hiszpański chłopiec -uchodźca wojny domowej, biegnący do utraty sił za odjeżdżającym pociągiem gdzieś pośród bezkresnych wschodnich stepów. Ciężko. Niektórych z tych historii nigdy nie zapomnę.
Kolejny świetny reportaż Magdaleny Grzebałkowskiej na granicy beletrystyki, gdzie faktografia przeplata się z naświetlaniem - na sposób powieściopisarski - wybranych szczegółów, z talentem, uważnością i niezwykłym wyczuciem. Dzięki temu przedstawiane historie ożywają, sumując się do niemałego ciężaru niesionego przez nie ładunku emocjonalnego. Quasisieroty urodzone w...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-17
Ciężko urodzić się w Polsce, słuchać metalu i nie znać Kata, co też od lat nastoletnich po dziś dzień robię czasem w wolnych chwilach. Jednak sięgnęłam po tę książkę nie tyle z powodu muzyki, co pod wpływem błyskotliwego wywiadu z Romanem opublikowanego w "Playboyu", który zaostrzył mi apetyt na więcej szczegółów.
Tymczasem "Głos z ciemności" błyskotliwy nie jest. To rzetelne, ale raczej żmudne zadawanie pytań i dokumentowanie odpowiedzi, takie bardzo grzeczne i szkolne - na minus, bo aż się prosi, żeby autor czasem coś dosadnie skomentował, żeby całość była bardziej pieprzna i mięsna, a tu takie... jak do gazetki ściennej, co dziwi wobec wszystkich kontrowersji, jakie narosły przez lata wokół zespołu.
Nie odniosłam wrażenia, że autor wywiadu wyciągnął z Romana wiele więcej, niż znane było już z prasy. Odpowiedzi na wszelkie kontrowersyjne tematy - satanizm, rozpad zespołu - są ostrożne, zachowawcze i mało wyjaśniają. Autor wywiadu jest nauczycielem języka polskiego, więc wyraźnie pewniej czuje się, kiedy rozmawia z Romanem o literaturze, ale przytoczone tytuły jakoś dziwnie przypominają wykaz lektur obowiązkowych z polonistyki i przez to rozmowa tym bardziej nie sprawia wrażenia światłej wymiany zdań dwóch erudytów. No ale... Lepsze to, niż nic.
Dodatki do książki trzymają nierewelacyjny poziom całości. Wstęp Łukasza Orbitowskiego spodziewanie przeciętny, dla mnie to przereklamowany pisarz, no ale przynajmniej rzeczywiście fan metalu, więc wydaje się być odpowiednią osobą na właściwym miejscu. Zdziwiła mnie nota końcowa, w której autor poświęca książkę "wszystkim dziewczynom skrzywdzonym przez księży". Dlaczego dziewczynom, a nie osobom? Przecież nie będzie romansował z tymi skrzywdzonymi, więc płeć chyba nie powinna mieć znaczenia? To takie, przepraszam, tanie rycerzykowanie, no ale pewnie popełnione w dobrej wierze.
Sumując: "Głos z ciemności" to solidnie odrobiona praca domowa czwórkowego ucznia. Bez zachwytów, ale zainteresowani tematem mogą przeczytać.
Ciężko urodzić się w Polsce, słuchać metalu i nie znać Kata, co też od lat nastoletnich po dziś dzień robię czasem w wolnych chwilach. Jednak sięgnęłam po tę książkę nie tyle z powodu muzyki, co pod wpływem błyskotliwego wywiadu z Romanem opublikowanego w "Playboyu", który zaostrzył mi apetyt na więcej szczegółów.
Tymczasem "Głos z ciemności" błyskotliwy nie jest. To...
2021-08-02
Frans de Waal jest wielkim pasjonatem nauk o życiu oraz niestrudzonym orędownikiem złożoności psychicznej i nieoczywistych zdolności różnych przedstawicieli królestwa zwierząt. Bardzo lubię jego książki, ale ta konkretna zrobiła na mnie akurat mniejsze wrażenie niż inne, które są naprawdę mind-blowing ("Małpa i filozofowie", "Bonobo i ateista"). Tyle że też temat jest znacznie mniej spektakularny: autor przekonuje raczej, że "wiadomo, że mało wiemy" niż jednoznacznie udowadnia jakąkolwiek tezę.
Zgadzam się jednak z ogólnym przesłaniem: umysłowość człowieka nie wzięła się z niczego, bo ewolocja to kontinuum. Chociaż inteligencja homo sapiens przejawia się przeważnie inaczej, niż u innych kręgowców, nie znaczy to, że pozostałe zwierzęta nie mają swoich "magicznych studni", niezwykłych zdolności umysłowych - a ludziom ciężko to dostrzec, bo żyjemy w skrajnie nieraz różnych rzeczywistościach percepcyjnych.
Jak pisze autor, "Jeśli umysłowość powstaje metodą dziedziczenia z modyfikacjami, to nie ma mowy o "skokach", "granicach", "iskrach". Nie ma przepaści, tylko łagodnie opadająca plaża powstała przez nieustanny napór miliona fal. Nawet jeśli ludzki intelekt mieści się w górnej części wybrzeża, to został ukształtowany przez te same siły uderzające w ten sam brzeg".
Polecam "Bystre zwierzę" jako ciekawostkę uzupełniającą, ale może nie jako pozycję pierwszego wyboru z dorobku autora. Jest oparta przeważnie na przesłankach, bywa momentami zbyt ogólna i niekonkretna.
Frans de Waal jest wielkim pasjonatem nauk o życiu oraz niestrudzonym orędownikiem złożoności psychicznej i nieoczywistych zdolności różnych przedstawicieli królestwa zwierząt. Bardzo lubię jego książki, ale ta konkretna zrobiła na mnie akurat mniejsze wrażenie niż inne, które są naprawdę mind-blowing ("Małpa i filozofowie", "Bonobo i ateista"). Tyle że też temat jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-18
Ta książka jest świetna z co najmniej kilku powodów. Przede wszystkim pozwala złapać dystansik: do cudzych ocen i własnej rzekomej nieomylności.
Napisana przystępnym, ale wciąż maksymalnie rzeczowym językiem, przelatuje wszystkie najważniejsze błędy poznawcze i wprost pęka od konkretnych przykładów na to, że ludzie są znacznie mniej racjonalni, niż im samym się przeważnie wydaje. Dzięki takiej oczyszczającej perspektywie można łatwiej zluzować i przyjąć do wiadomości, że nikt nie jest racjonalny cały czas, ani nawet przez większość czasu. A skoro wiadomo, że można się pomylić, łatwiej jest być uważniejszym i bardziej świadomym homo, nomen omen, sapiens.
Szalenie rozwijająca pozycja! Jeśli miałoby się w życiu przeczytać z jakichś przyczyn tylko kilka książek popularnonaukowych, to ta na pewno powinna się znaleźć wśród nich!
Ta książka jest świetna z co najmniej kilku powodów. Przede wszystkim pozwala złapać dystansik: do cudzych ocen i własnej rzekomej nieomylności.
Napisana przystępnym, ale wciąż maksymalnie rzeczowym językiem, przelatuje wszystkie najważniejsze błędy poznawcze i wprost pęka od konkretnych przykładów na to, że ludzie są znacznie mniej racjonalni, niż im samym się przeważnie...
2021-04-23
Milusia propozycja dla szukających zestawu krótkich i łatwo strawnych kąsków historycznych - każdy rozdział ma długość artykułu internetowego na dziesięć minut czytania, przy czym sporo identycznej treści (nie wiem dokładnie, jaki procent, ale pierwsze z brzegu fragmenty rozdziałów bardzo łatwo się znajdują w necie) można znaleźć na portalu Wielkahistoria.pl, którego autorzy są współtwórcami. Niemniej miło jest znaleźć spięty tematycznie wybór artykułów między twardymi okładkami.
Tematy poruszone w książce zostały niestety raczej ledwo napoczęte, niż jakkolwiek wyczerpane, ale można znaleźć naprawdę wiele ciekawych informacji: jak żyli mieszkańcy przedwojennej Polski, ile zarabiali w przeliczeniu na współczesne peeleny, ile papierosów palili, jak mieszkali, na co umierali, jak i za ile podróżowali, i tak dalej.
Można przytulić - na spędzenie z książką jakiegoś krótkiego okienka czasowego.
Milusia propozycja dla szukających zestawu krótkich i łatwo strawnych kąsków historycznych - każdy rozdział ma długość artykułu internetowego na dziesięć minut czytania, przy czym sporo identycznej treści (nie wiem dokładnie, jaki procent, ale pierwsze z brzegu fragmenty rozdziałów bardzo łatwo się znajdują w necie) można znaleźć na portalu Wielkahistoria.pl, którego...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-20
Czy ja wiem? Na podstawie entuzjastycznych opisów z okładki ("wciągająca narracja", "porywająca", "malarska", "filmowa") miałam, śmiem twierdzić, prawo, spodziewać się czegoś trochę innego, niż otrzymałam faktycznie, id est ujęcia socjologicznego, nuty beletrystyki w pisaniu o prawdziwych ludziach budujących nowy kraj, itepe, or sth.
Tymczasem "My, naród" to przede wszystkim analiza politologiczna podlana zagadnieniami z prawodawstwa, a także skrupulatne przepisywanie podręczników akademickich do nowej kompilacji.
Historii mniej znanej, bardziej związanej z ludem (tytuł jakoś tam zobowiązuje, co nie?) praktycznie tu nie ma, bohaterowie autorki to persony z samego szczytu szczytów, elita, której nazwiska odmieniane były już milion razy przez wszystkie przypadki. Wpuszczono mnie tylko na chwilę do pustelniczej chatki Henry'ego Davida Thoreau i to tyle imprezy.
Teksty na obwolucie kuszą, że to opracowanie jest takie dobre literacko i ekscytująco napisane, ale tu akurat nie ma żadnego szału pał. Autorka popełnia co prawda kilka bombastycznych, egzaltowanych, trącących kiczem metafor (apogeum tego stylu jest patetyczny epilog), ale to są trzy ziarnka w silosie maku - pisze prawie wyłącznie faktograficznie, przystrajając całość szkolnymi opisami fizyczności swoich historycznych bohaterów. Produkty jej indywidualnego stylu są raczej niefortunne, pisze na przykład, że Nixon pochodził z "miasteczka porośniętego kaktusami i mędrcami" (no okej, może w oryginale ta przenośnia brzmiała lepiej), bywa w stylu nieprecyzyjna - na przykład opis, że tenże Nixon po odejściu z urzędu "był widziany PO RAZ OSTATNI za kuloodporną szybą helikoptera" kazał mi pomyśleć, czy aby ów okryty złą sławą prezydent nie zginął w katastrofie lotniczej, i jakim cudem do tej pory nic o tym nie słyszałam.
"Nowa historia" w tytule nie znamionuje IMO, wbrew pozorom, żadnego odkrywczego spojrzenia na historię USA, raczej oznacza, że opracowanie obejmuje czasy najnowsze (ostatnim bohaterem jest D. Trump i media społecznościowe), a wydawca sporo naciągnął i ubarwił, układając tekst na obwolutę.
Tom jest wyładowany informacjami, pewnie będę wracać do niektórych fragmentów, ale tak, jak się wraca do encyklopedii.
Czy warto? Ogółem tak, ale też zależy, kto czego szuka.
Czy ja wiem? Na podstawie entuzjastycznych opisów z okładki ("wciągająca narracja", "porywająca", "malarska", "filmowa") miałam, śmiem twierdzić, prawo, spodziewać się czegoś trochę innego, niż otrzymałam faktycznie, id est ujęcia socjologicznego, nuty beletrystyki w pisaniu o prawdziwych ludziach budujących nowy kraj, itepe, or sth.
Tymczasem "My, naród" to przede...
2021-02-03
Niebywała, wycofana proza, w której każdy introwertyk znajdzie kawałek siebie. Wydaje się niechętna gościom, ale jak już się wniknie w jej rytm, to można płynąć i płynąć. To książka, w której jest mnóstwo samotnych miejsc, nieliczni ludzie i żadnych dialogów - wydało mi się, że to opowieść ducha, który idzie przed siebie; co ciekawe, autor posłowia doszedł do tego samego wniosku. Wydawnictwo Ossolineum w 2021 r. wydaje cały cykl Sebalda, no ja cię proszę!! Na pewno znajdę się na początku kolejki z odpowiednio pojemną reklamówką z Biedronki.
Niebywała, wycofana proza, w której każdy introwertyk znajdzie kawałek siebie. Wydaje się niechętna gościom, ale jak już się wniknie w jej rytm, to można płynąć i płynąć. To książka, w której jest mnóstwo samotnych miejsc, nieliczni ludzie i żadnych dialogów - wydało mi się, że to opowieść ducha, który idzie przed siebie; co ciekawe, autor posłowia doszedł do tego samego...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-10
Robotnica z przełomu wieków XIX/XX jako kobieta, pracownica, matka, niby członkini społeczeństwa ale realnie obywatelka podłej kategorii, mikroskopijny aż do niewidzialności trybik w machinie.
Opracowanie jako takie podobało mi się, byłoby jeszcze lepiej, gdyby było w nim więcej autentycznych historii, ale widać autorkę ograniczał niedobór źródeł. Więcej tu rozważań o hipotetycznych poczynaniach bohaterek literackich, niż przedstawiania sylwetek prawdziwych kobiet. Temat został potraktowany wieloaspektowo i całkiem wnikliwie, ale dają się zauważyć pewne powtórzenia, ciągle nie znam odpowiedzi na pewne pytania (na przykład o szczegółach opieki nad dziećmi - ok, ochronka od drugiego roku życia, a wcześniej?) a końcowe rozdziały (ten o edukacji na przykład) bywały już momentami tylko wyliczaniem statystyk, przez co finiszowałam pozycję z pewnym znużeniem.
Mimo to wartość merytoryczna i osadzenie tematu w szerszym kontekście społeczno-kulturowym czynią tę pozycję IMO wartą przeczytania, tym bardziej, im bardziej jest się zainteresowanym socjologicznymi aspektami XIX wieku.
Robotnica z przełomu wieków XIX/XX jako kobieta, pracownica, matka, niby członkini społeczeństwa ale realnie obywatelka podłej kategorii, mikroskopijny aż do niewidzialności trybik w machinie.
Opracowanie jako takie podobało mi się, byłoby jeszcze lepiej, gdyby było w nim więcej autentycznych historii, ale widać autorkę ograniczał niedobór źródeł. Więcej tu rozważań o...
2021-01-06
Tytuł tej książki nie do końca trafnie oddaje jej zawartość.
To nie jest historia świadomości, tylko ładnie liniowe kalendarium życia na ziemi, z którego autor - pomęczywszy się trochę w przykrótkich, ale sumiennie odrobionych rozdziałach o lancetnikach i szkarłupniach - wskakuje na swojego ulubionego chyba konika, czyli znaczenie emocji w teoriach świadomości. Lansuje tu swoją teorię, że emocje są ze swojej natury autonoetyczne (nie da się ich przeżyć bez samoświadomego postrzegania siebie jako podmiotu), i wymachuje nawet takimi pomysłami jak to, że najpierw powstał język, a dopiero użycie zaimków osobowych ("ja") pozwoliło na nazywanie siebie, samoświadomość i, wtórnie, na odczuwanie emocji - z czego wynika też, że inne zwierzęta, poza człowiekiem, emocji nie odczuwają. Na półce czeka na mnie tom od prymatologa Fransa de Waala, któremu na pewno podnosi się ciśnienie, kiedy czyta takie rzeczy - myślę o ustawieniu obu książek naprzeciwko siebie jak na ringu.
A wracając, książka jest bardziej naukowa, niż popularna, autor podaje bardzo mało przykładów czegokolwiek, nawet w miejscach, które aż błagają o przykład, a jak wyjaśnił różnicę między warunkowaniem klasycznym a instrumentalnym to, przysięgam, nic z tego nie zrozumiałam. Jeśli więc ktoś szuka lekkiej, ale inspirującej lektury dla laików, to niech lepiej NATYCHMIAST zmieni kanał.
Poza tym jednak jest to pozycja solidnie wypchana faktami (abstrahując od teorii) i tak dobrze uporządkowana, że czytało mi się ją mimo wszystko wcale nieźle. Można przeczytać, jeśli ktoś nie boi się naukowej psychologii w jej najbardziej obmierzłej formie i stężeniu o mało co toksycznym.
Tytuł tej książki nie do końca trafnie oddaje jej zawartość.
To nie jest historia świadomości, tylko ładnie liniowe kalendarium życia na ziemi, z którego autor - pomęczywszy się trochę w przykrótkich, ale sumiennie odrobionych rozdziałach o lancetnikach i szkarłupniach - wskakuje na swojego ulubionego chyba konika, czyli znaczenie emocji w teoriach świadomości. Lansuje tu...
Narkomania w bloku wschodnim to fascynujący ale niestety trudny do złowienia temat. Największe wrażenie z tej półki zrobił na mnie reportaż "My, dzieci z dworca Zoo" rzeczywiście przytłaczający duszną atmosferą szarych wieżowców i opresyjnej rzeczywistości, od której iluzoryczną ucieczką dla zgnębionej młodzieży stawały się muzyka i używki. Rodzimy "Pamiętnik narkomanki" żadnym dziełem nie był, ale uczciwie i po chłopsku mierzył się z tematem, no i ciężko znaleźć cokolwiek lepszego w tej niszy.
Najmniej z tej trójki znane "Gady" (już niewznawiane i trudno dostępne, ja swoją używkę kupiłam na aukcji internetowej za mnóstwo simoleonów), to w wielu aspektach ciekawe świadectwo epoki, ale powiedzmy sobie szczerze: koło literatury ten tekst nawet nie stał. Zamysłem wydawnictwa są wyznania naturszczyka, rzekomo brutalnie szczere, tyle że nie. Autor nie ma warsztatu, a szczerość mąci warstwa pretensji i pewna wyczuwalna niechęć do wyznań prawdziwie osobistych. Dialogi - główną objętość książki - określiłabym jako nieporadne. Opisywane zdarzenia kręcą się przede wszystkim wokół "produkcji", transakcji kupna-sprzedaży i utarczek z MO, ale sposób ich ujęcia trąci tanią sensacyjką. Autor vel główny bohater-narrator przeżywa wydarzenia dramatyczne, ale kompletnie nie umie przekazać ich doniosłości ani wpływu, jaki na niego, o ile w ogóle, wywierają. Może zresztą ta płytkość stanowi prawdziwy autentyzm tej pozycji, chociaż na dostrzeżenie tego autorowi nie starcza samoświadomości. Tak więc, niestety, nie jest to żadna porażająca autentyzmem i szczerością wyznań spowiedź przedwcześnie zgasłego geniusza, tylko tekst grający na sensacji i swoistej pozie.
Najciekawsze z publikacji są wyrażenia slangowe, nigdzie zresztą niewyjaśniane (można się bawić domyślając się z kontekstu) oraz pojęcia i zjawiska charakterystyczne dla epoki. Autor słucha płyt z Mr. Hita, dyskutuje z "prawdziwym hipem" oraz spotyka na prywatce punkówę Grażynę.
Dla koneserów tematu z zasobniejszym portfelem.
Narkomania w bloku wschodnim to fascynujący ale niestety trudny do złowienia temat. Największe wrażenie z tej półki zrobił na mnie reportaż "My, dzieci z dworca Zoo" rzeczywiście przytłaczający duszną atmosferą szarych wieżowców i opresyjnej rzeczywistości, od której iluzoryczną ucieczką dla zgnębionej młodzieży stawały się muzyka i używki. Rodzimy "Pamiętnik...
więcej Pokaż mimo to