-
Artykuły6 książek o AI przejmującej władzę nad światemKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać312
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
Biblioteczka
2019-11-21
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/zla-krew-slodycz-bywa-zwodnicza/
Mimo iż od ekranizacji Musimy porozmawiać o Kevinie minęło kilka lat, emocje, jakie wywołała we mnie ta historia, przypominają niezagojone rany. Szczegóły opowieści, jej bohaterowie oraz specyficzny klimat prawdopodobnie przez długie lata będą przechowywane w zasobach mojej pamięci.
Tematyka rozczarowującego macierzyństwa, misyjność roli, narzuconej kobiecie przez społeczeństwo, ciężar niezaspokojonych ambicji oraz roszczeniowa postawa niewdzięcznego, krnąbrnego, bezwzględnego i często okrutnego dziecka, nie należą do przyjemnych, łatwych, popularnych kwestii, które na co dzień porusza się w rozmowach, w mediach społecznościowych, lub na blogach.
Współczesna matka, niczym człowiek-orkiestra, wychowuje, zarządza, realizuje się na arenie zawodowej, króluje w domowym zaciszu oraz zachwyca w małżeńskiej sypialni.
Uśmiechnięta, zadbana, modnie ubrana, tryskająca energią oraz pachnąca na kilometr szczęściem, stanowi zaprzeczenie kobiety, którą przerosło rodzicielstwo.
Postawcie się w jej sytuacji.
Świetna praca, idealny mężczyzna, hobby, sprawiające przyjemność, regularny seks. I nagle harmonię pary burzy przyjście na świat dziecka. Często nieplanowanego. Trzeba przewartościować priorytety, pogodzić się z pewnymi kompromisami, stłumić poczucie zagrożenia, wynikające z konieczności dzielenie się ukochanym człowiekiem z nową istotą. Lekka zazdrość, zachwiane bezpieczeństwo, przyrost zupełnie nowych obowiązków. Zmiany w organizmie, w aparycji, wynikające z rosnącego pod sercem nowego życia.
Może z czasem pojawi się bezwarunkowa miłość, czułość, macierzyńskie oddanie, gotowość do chronienia. Może będzie walczyła z egoistycznymi pobudkami. Zacznie się bardziej starać, więcej od siebie wymagać. Zechce udowodnić partnerowi, rodzinie, dziecku i sobie, że nowa rola jest nie tylko wyzwaniem, któremu sprosta, to wręcz kolejny pułap rozwoju, doskonalenia jej osobowości.
Mimo zaparcia, dobrych chęci, natrafi jednak na mur. Dziecko, które miało być centrum świata, okaże się przeciwnikiem, wrogiem, uciekającym się do różnych sztuczek, tylko po to, by zadać jej ból, by sprawić przykrość, podważyć jej macierzyńskie predyspozycje, zdyskryminować w oczach rodziny, znajomych i całkiem obcych osób.
TO dziecko wytoczy najcięższe działa, by pozbyć się swej konkurentki, by WYELIMINOWAĆ matkę.
Hanna to nieprzeciętnie inteligentna kilkulatka. Według ojca jest słodką, niewinną, nieco wycofaną, aczkolwiek nieszkodliwą dziewczynką. Z powodu swej ułomności (dziecko nie mówi), nad jej edukacją czuwa matka. Gdy jednak drzwi rodzinnego domu zamykają się za głową rodziny, kiedy Hanna zostaje sama z Suzette, na ziemię upada jej maska. Znika uśmiech, infantylne gesty odchodzą w zapomnienie. Oto przed czytelnikiem pojawia się mały demon, prawdziwe utrapienie, czerpiące siłę oraz przyjemność z dokuczania swej rodzicielce.
Rezolutna dziewczynka manipuluje przy lekach matki. Suzette od lat zmaga się ze schorzeniami układu trawiennego. Jako dziecko została zaniedbana przez swoją matkę, a choroba odebrała jej beztroskę, liczne możliwości oraz przywileje, związane z wiekiem dorastania. Kompleksy złagodził i zaakceptował dopiero jej mąż, który nie tylko wzbudził w niej poczucie kobiecości, co przede wszystkim pomógł odbudować zachwianą pewność siebie.
Hanna, przeszukawszy zasoby internetu, postanawia wzmocnić działanie swych niecnych czynów, zawierając pakt z posądzoną o czary kobietą, spaloną na stosie kilka wieków temu. Ta kuriozalna sytuacja sprowadza się do tego, iż dziewczynka głęboko wierzy w to, iż jej ciało nawiedza zła dusza. Przy jej pomocy planuje morderstwo własnej matki.
Zła krew przedstawia dramat trzech osób. Mamy tutaj sylwetkę ojca, kompletnie odrzucającego irracjonalne zarzuty wobec Hanny, jakie stawia Suzette. Alex bezgranicznie kocha swą jedynaczkę, poświęca jej swój cały wolny czas, rozpieszcza i wręcz gloryfikuje. Nie jest świadomy zagrożenia, w jakim znajduje się Suzette, jego małżeństwo i cała rodzina. Po jednej stronie barykady autorka książki umieściła Hannę. Wyjątkowo wyrozumiały czytelnik może usprawiedliwiać zachowanie dziewczynki, zrzucać jej dziwne pomysły na karb niezdiagnozowanych problemów natury psychicznej. Wreszcie osamotniona w swej walce, stojąca na straconej pozycji Suzette. Jest przecież dobrą, choć wymagającą matką, której czasami puszczają nerwy. Można by jej zarzucić niewystarczające pokłady miłości i cierpliwości, odwrócić kota ogonem. Kto jednak w tym trójkącie jest prawdziwą ofiarą? Kto tak naprawdę pełni funkcję oprawcy? Kto manipuluje czytelnikiem?
Zoje Stage zafundowała nam wciągający, psychologiczny thriller. Ta historia wzbudza wątpliwości, sposób narracji skłania do bacznej analizy zachowań bohaterów oraz sytuacji. Lektura pozostawia po sobie wiele pytań, na które nie ma prostych, jednoznacznych odpowiedzi. Plastyczne opisy pozwalają wyobraźni stworzyć obraz Hanny. Pozornie niewinna, nieskażona złem dziewczynka, materializuje się w szczególności w tak zwanych mocnych momentach, kiedy to włos jeży się na głowie. Odbiorca książki popada w konsternacje, tymczasem prawdziwy dramat przeżywa Suzette, szukająca jakiejkolwiek pomocy. Kobieta chce zrozumieć córkę, szuka winy we własnym działaniu, i jednocześnie pragnie uratować małżeństwo oraz samą siebie przed destrukcyjnym wpływem ,,małego demona".
Zła krew trzyma w napięciu do ostatniego akapitu. Są chwile, podczas których czytelnik jest tak bardzo zaangażowany w akcję, że chciałby zabrać głos, przemówić do rozsądku Alexowi, zwrócić się bezpośrednio do Hanny, sprawić, aby się opamiętała, a przede wszystkim czuje się w moralnym obowiązku poświadczyć zeznania Suzette, stanąć obok niej i głośno stwierdzić: TAK, TA KOBIETA MÓWI PRAWDĘ. RZECZYWIŚCIE JEJ ŻYCIU ZAGRAŻA NIEBEZPIECZEŃSTWO. ZRÓBCIE COŚ Z TYM, INACZEJ DOJDZIE DO PRAWDZIWEJ TRAGEDII.
Kiedy już dotrzecie do zakończenia tej wgryzającej się w podświadomość historii, zapewne wielu z Was głęboko odetchnie, niezmiernie ciesząc się w duchu, że takie problemy na szczęście Was nie dotyczą, że Wam nie przytrafiło się TAKIE dziecko...
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/zla-krew-slodycz-bywa-zwodnicza/
Mimo iż od ekranizacji Musimy porozmawiać o Kevinie minęło kilka lat, emocje, jakie wywołała we mnie ta historia, przypominają niezagojone rany. Szczegóły opowieści, jej bohaterowie oraz specyficzny klimat prawdopodobnie przez długie...
2019-11-12
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/mele-licho-i-aniol-z-kamienia/
Dobrze jest mieć swojego Anioła Stróża.
Nawet jeśli ciągle nas strofuje, poprawia, próbuje wpoić odpowiednie maniery i w krytyczny sposób wypowiada się na temat efektów naszej pracy.
Bo kiedy dojdzie do sytuacji, w której poczujemy się bardzo samotni, zdani wyłącznie na samych siebie, poczucie nadprzyrodzonej ochrony doda nam odwagi, zmobilizuje do działania.
Tęskniliście za Lichem, Tsadkielem, Guciem, Krakersem i pozostałymi cudownymi postaciami, które wykreowała Marta Kisiel?
Oto kolejny tom przygód niezwykłych bohaterów, który wprowadzi Was w świąteczną atmosferę.
Alleluja!
To właśnie od lektury Małego Licha zaczęłyśmy z córką książkową wymianę. Moja mała recenzentka musiała jednak cierpliwie poczekać na swoją kolej, co w tym przypadku nie było łatwym zadaniem. Bowiem najnowsze perypetie dawnych lokatorów Lichotki naprzemiennie wywoływały u mnie salwę szczerego śmiechu oraz wzruszenia. Młoda zaś domagała się bezzwłocznego wyjaśnienia nagłych skoków nastrojów swej rodzicielki.
Jeśli należycie do grona fanów Marty Kisiel, pisarki, która z ojczystym językiem wyprawia takie rzeczy, o których nie śniło się nawet Władcy Podziemi, Wasze oczekiwania względem Małego Licha i Anioła z kamienia zostaną zaspokojone. Uwielbiam jej gry słowne, nieprzekombinowanych, a tak bardzo przemyślanych bohaterów, sposób narracji, oraz sztuczki, za pomocą których autorka (tfu, Ałtorka) przyciąga uwagę czytelnika bez względu na jego wiek.
Być może sądziliście, iż poprzednie części wyczerpały temat. Wszakże ile można pisać o zakatarzonym, odzianym w bambosze Aniele, jego nieco demonicznym koledze po fachu, pisarzu, który nie odniósł znaczącego sukcesu oraz o komicznych potworach, duchach i upiorach? Kiedy do głosu dochodzi kolejne pokolenie bohaterów (Bożek wyrósł z wieku niemowlęcego i jest teraz uczniem podstawówki) wraz z nowymi personami, nie ma miejsca na nudę.
Tym razem anielskie siły zmierzą się z pewnym czortem. Nadęty i perfekcyjny Tsadkiel obnaży swe całkiem przyziemne, wręcz ludzkie oblicze. Zanim jednak poznamy powód jego zachowania, do walki ruszą skrzydła z... raciczkami, ktoś będzie musiał zweryfikować dotychczasowy system wartości, porzucić stereotypowe myślenie. Akcja przeniesie się z ziemskiego padołu do piekielnej otchłani. Trzeba będzie zmierzyć się z czasem, lękami, pokusami, by uratować czyjeś życie, dokonać heroicznego czynu.
Warto było czekać! Zdecydowanie! Możecie liczyć na niezapomniane przeżycia, na ciepłą, niosącą pokrzepienie opowieść, pozytywnie nastrajającą, w której lojalność, empatia, dobro, przyjaźń zostaną nagrodzone. I nie mówię tu tylko o wspaniałych wypiekach Krakersa...
-MROAAAAAAARRRRRRRR!
Ani o beztroskiej zabawie z Guciem...
- Pfffffflomp!
A już tym bardziej o rozgrzewającym, wypełnionym po brzegi kubku z kakao, przygotowanym przez Licho...
- Doprawdy? Alleluja!
Zatem do następnego przeczytania!
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/mele-licho-i-aniol-z-kamienia/
Dobrze jest mieć swojego Anioła Stróża.
Nawet jeśli ciągle nas strofuje, poprawia, próbuje wpoić odpowiednie maniery i w krytyczny sposób wypowiada się na temat efektów naszej pracy.
Bo kiedy dojdzie do sytuacji, w której poczujemy się...
2019-11-11
Recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/gad-spowiedz-klawisza/
Panuje powszechne przekonanie, że współczesny więzień posiada więcej przywilejów niż zwykły obywatel.
Na co dzień zajmuje ciepłą celę, najczęściej wyposażoną w telewizor, nie martwi się o wikt, opierunek, płacenie rachunków, ma kontakt ze światem, otrzymuje paczki od rodziny. Kiedy zachodzi potrzeba, korzysta z pomocy specjalistów bez konieczności oczekiwania w kilkumiesięcznej kolejce. Może bezkarnie ubliżać wychowawcy, dowódcy, oddziałowemu, pisać skargi do organów sprawiedliwości, na które z pewnością otrzyma odpowiedź.
Resocjalizacja?
Druga szansa?
Przecież kto choć raz zaznał smaku więziennego powietrza, prędzej czy później ponownie trafi za kraty.
Natomiast klawisz, funkcjonujący w więziennej gwarze jako GAD, przez społeczeństwo traktowany jest w sposób ubliżający godności. Zazwyczaj kojarzy się przerośniętym osobnikiem, czerpiącym przyjemność z terroryzowania skazanych. To zapijaczony, sięgający również po cięższe używki mundurowy, czerpiący zyski z łapówek oraz koneksji z bandziorami.
Jak wygląda więzienna rzeczywistość?
Jak bardzo odbiega nasze wyobrażenie o pracownikach zakładów karnych od tego, jak swój zawód postrzegają bohaterowie książki Pawła Kapusty?
Doceniam przekazywanie konkretnych informacji w prosty, przejrzysty sposób. Szukam źródeł, które opierają się na faktach, nie narzucają własnej wizji, tudzież oceny, lecz pozwalają mi spojrzeć na dane zagadnienie z szerszej, niezależnej perspektywy.
Paweł Kapusta wniknął w środowisko pracowników Służby Więziennej na tyle, aby stworzyć swoim rozmówcom dogodne warunki do spuszczenia ze smyczy drzemiących w nich demonów. Ta nietypowa spowiedź musiała opierać się na zaufaniu, jakim słuchacza obdarzyli pracownicy zakładów karnych, jak również na pewnej nadziei, na wierze w to, że być może ich relacje zmienią sposób postrzegania klawiszy przez społeczeństwo. Raczej żaden z bohaterów Gada nie liczył na rewolucję systemu więziennictwa, nie łudził się, że ludzie, zajmujący decyzyjne stanowiska, pochylą się nad problemami kadry, zarządzającej osadzonymi.
Reportaż Kapusty opiera się na wspomnieniach byłych oraz obecnych pracowników SW. Ukazuje zmiany, jakim uległa praca wychowawców, dowódców, dyrektorów oraz oddziałowych na przestrzeni kilu ustrojów. Nie gloryfikuje osób, znajdujących się po właściwej stronie krat, nie wybiela ich czynów. Obrazuje za to przykłady ich zachowania w ekstremalnych, jak i codziennych sytuacjach, nie unikając trudnych, niewygodnych opisów.
Autor Gada miał na celu zaznajomienie czytelnika z brudną stroną więzienia. Gwałty, wymuszenia, pobicia, samobójstwa, kary śmierci, donosicielstwo, walka z bezduszną biurokracją, ukazane zostały w sposób, który nie gorszy odbiorców tekstu, nie jest ukierunkowany na celowe oszołomienie, zdegustowanie. Ludzie, niemający do czynienia z realiami więziennictwa, mogą być zszokowani szczerością, pozbawioną pretensjonalnego tonu wypowiedzią, aczkolwiek w żaden sposób nie czyni to z lektury tekstu, który należy przerywać z racji wyolbrzymienia problemu, czy ekshibicjonistycznego sposobu ukazania tematu.
Rozmowy przy alkoholu (z pewnością ciężko dyskutować o tak obciążającym psychikę zawodzie na trzeźwo) dobitnie podkreślają konsekwencje, z jakimi wiąże się praca w więzieniu. Poczucie misji, odpowiednie predyspozycje, pokora, hart ducha, empatia i inteligencja pomagają w pełnieniu służby, aczkolwiek nie są w stanie uchronić człowieka przed nocnymi koszmarami, skołatanymi nerwami, poczuciem bezsilności, narastającą agresją.
Jedni stwierdzą: PRACA JAK PRACA. Przecież klawisz może liczyć na wcześniejszą emeryturę (dawniej po 15 latach), urlop zdrowotny, dodatki do pensji. Ja jednak za nic w świecie nie chciałabym się z nim zamienić. Żadne pieniądze nie byłyby w stanie zagwarantować mi satysfakcji z wykonywanego zawodu, biorąc pod uwagę ogrom czyhających niebezpieczeństw, chorób, gróźb ze strony osadzonych, styczności ze społecznym elementem.
Czy należy im się szacunek? Wszystko zależy od danego człowieka, od jego stosunku do osadzonych, ich rodzin oraz do współpracowników. Jedno jest jednak pewne: zwiększona świadomość ludzi odnośnie zakresu działań, odpowiedzialności, które ciążą na barkach Gadów, może pomóc zrozumieć specyfikę tego zawodu.
Recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/gad-spowiedz-klawisza/
Panuje powszechne przekonanie, że współczesny więzień posiada więcej przywilejów niż zwykły obywatel.
Na co dzień zajmuje ciepłą celę, najczęściej wyposażoną w telewizor, nie martwi się o wikt, opierunek, płacenie rachunków, ma kontakt ze światem,...
2019-10-01
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/morderczyni/
Wyobraź sobie, że sprawujesz pieczę nad osobą, która w dzieciństwie dopuściła się strasznej zbrodni, a przynajmniej tak zeznali naoczni świadkowie, zaś o jej bezsprzecznej winie zadecydował sąd.
Każdego dnia coraz bardziej nabierasz przekonania, że ta cicha, niesprawiająca kłopotów, wrażliwa i na dodatek obdarzona artystyczną duszą osoba, została niesłusznie skazana.
Jest twoją ulubioną podopieczną. Chociaż to takie nieprofesjonalne, wyraźnie ją faworyzujesz, oferując nie tylko maksymalną ilość swojego czasu, jak również zainteresowania.
Twoja troska i zaangażowanie zaczynają przybierać formę obsesji. Jesteś w stanie zaryzykować własną karierę, latami budowaną pozycję, by za wszelką cenę dowieść, że ta osoba jest NIEWINNA.
Tak bardzo angażujesz się w prywatne śledztwo, że nie zauważasz cienkiej linii, odcinającej zdrowy rozsądek od produktów, będących wytworem wyobraźni.
Aż w końcu sama stajesz się ofiarą własnej wiary, empatii i naiwności.
Brzmi ciekawie? Miałam nadzieję, że trafiłam na opowieść, która zaburzy poczucie bezpieczeństwa, pochłonie niczym czarna dziura i skłoni do analitycznego myślenia. Niestety, rzeczywistość okazała się rozczarowująca.
Z lekką nutką zażenowania przyznam, że kręcą mnie historie, których akcja rozgrywa się w szpitalu psychiatrycznym. Może to niezdrowe zainteresowanie tematyką, a może zwyczajna ciekawość? W każdym razie szukam godnego następcy Mary Dyer i póki co, trafiam jak ślepy kulą w płot.
Tak bardzo liczyłam na ciekawe nagromadzenie wątków, na intrygę, której źródło mimo znaczących wskazówek, okaże się dalekie od moich przypuszczeń, na nieprzewidywalne zachowanie bohaterów, na odpowiednio wykreowane postaci, na niebezpieczną grę, której sama stanę się elementem.
Tymczasem natknęłam się na pielęgniarkę z niemiłosiernie nadszarpniętą psychiką i pogmatwaną przeszłością. Zachodzę o głowę jakim prawem osoba wykształcona, mająca doświadczenie w pracy z trudnymi pacjentami, została dopuszczona do wykonywania zawodu mimo problemów z własnym zdrowiem? Im więcej mrocznych sekretów Leah wychodziło na jaw tym większy był mój niesmak i antypatia skierowana w stronę narratorki. Wielokrotnie odkładałam książkę, przerywałam lekturę, czując przesyt, przerost informacji. Zupełnie jakby Denzil zależało, aby w jednym ciele upchnąć maksymalną liczbę udźwinień, dramatów i chorób. Nie dość że Leah doświadczyła w młodości gwałtu, jej ojciec okazał się mordercą, a ją męczyły halucynacje to jeszcze zbudowała fałszywy obraz niepełnej rodziny z bratem, który tak naprawdę był dla niej kimś znacznie ważniejszym...
Pomijając samą narratorkę, która przyćmiła tytułową bohaterkę, Isabel okazała się szaleńcem o cierpliwości zasługującej na pochwałę. Szkoda tylko, że sama autorka, tak natarczywie przemycając koncepcję Brzytwy Ockhama (,,zasada, zgodnie z którą w wyjaśnianiu zjawisk należy dążyć do prostoty, wybierając takie wyjaśnienia, które opierają się na jak najmniejszej liczbie założeń i pojęć") odebrała mi przyjemność snucia własnych teorii na temat tego, co tak naprawdę przytrafiło się sześcioletniej ofierze morderstwa. Szkoda, że okropność czynu nie urosła do rangi filaru tej opowieści, przez co akt zabójstwa stracił swą moc, a winowajca nie doczekał się z mojej strony na salwę przekleństw, na to, bym poczuła do niego obrzydzenie.
Artystyczny aspekt historii (pacjentka szpitala psychiatrycznego malowała naturę, jak również potrafiła uwiecznić na papierze osoby ze swojego otoczenia) miał zmylić czytelnika, odwrócić uwagę od prawdziwego oblicza Isabel, jak również stworzyć specyficzny klimat. Niestety, srokom dziewczyny daleko było do Ptaków Hitchcocka, a jej obsesja nie zdałaby egzaminu, gdyby osobą oceniającą były Joker.
Zależało mi na dotarciu do ostatniej strony książki. Myślę jednak, że przez przekombinowanie historia okazała się płytka i pozbawiona elementu grozy. Nie porwał mnie zamysł autorki, nie trzymał w napięciu kulminacyjny punkt, nie odnotowałam wzrostu poziomu lęku, nie zszokowała mnie sama zbrodnia, a powinna. Przecież kiedy dochodzi do sytuacji, kiedy dziecko odbiera drugiemu dziecku życie, świadkom tragedii oraz wszystkim zainteresowanym powinien otwierać się przysłowiowy nóż w kieszeni, dłonie zaciskać w pięści, po policzku spływać zabłąkana łza bezsilności, zaś usta winny wypuszczać słowa, domagające się ukarania sprawcy, zadośćuczynienia, pomszczenia ofiary.
Tutaj do głosu nie doszły żadne emocje. Nie byłam ani wzburzona, ani poruszona, ani zniesmaczona ogromem tragedii. Nie prześladowały mnie sroki (pamiętna Pica Pica), rude koty, ani mrówki. Nie tego spodziewałam się po lekturze, tak wysoko ocenionej przez tysiące czytelników.
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/morderczyni/
Wyobraź sobie, że sprawujesz pieczę nad osobą, która w dzieciństwie dopuściła się strasznej zbrodni, a przynajmniej tak zeznali naoczni świadkowie, zaś o jej bezsprzecznej winie zadecydował sąd.
Każdego dnia coraz bardziej nabierasz przekonania, że ta...
2019-09-25
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu: Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/tatuazysta-z-auschwitz/
Parafrazując słowa mojej przyjaciółki: problemy współczesnego świata nijak mają się do prawdziwych dramatów, z którymi zmierzyć musieli się chociażby nasi dziadkowie. Jak można przyrównać rozterki, związane z wiecznie psującym się autem, mobbingiem w pracy, wypłatą, która jest w stanie zaspokoić jedynie podstawowe potrzeby, nieudanym małżeństwem, wiecznie rozkapryszonym dzieckiem, kredytem, spędzającym sen z powiek, do codziennej walki o przetrwanie?
Dla każdego z nas prywatne sprawy, kłopoty, choroby stanowią źródło zmartwień, mogą być pretekstem, wykorzystywanym podczas próby usprawiedliwienia niewłaściwych zachowań, albo przeobrazić się w motywację do tego, by mimo wszystko godnie egzystować. Nie zamierzam umniejszać ich wagi, kurczowo trzymając się myśli, że przecież inni mają gorzej i w sumie jakoś to będzie. Kiedy jednak człowiek zapoznaje się ze świadectwem okrucieństw wojny, piekła, które ludzie zgotowali innym ludziom, przychodzi czas na refleksję.
Mogę znajdować się na zakręcie, doświadczać przemocy, upokorzenia, z własnej winy zrujnować sobie szansę na zdrową relację, z wyboru godzić się na bycie kochanką, świadomie ranić innych, trwonić majątek, źle inwestować aktywa, toczyć sądową batalię z byłym małżonkiem, zdradzać, kombinować, a potem żałować wszelkich niewłaściwie podjętych decyzji.
JEDNAKŻE...
Po zderzeniu ze wspomnieniami ocalałych więźniów obozów koncentracyjnych zaczynam nabierać pokory. I chociaż często pochylam się nad literaturą, opisującą holokaust, przybliżającą realia II Wojny Światowej, czerpiąc wiedzę na temat minionego wieku, wciąż nie dociera do mnie jak wielką jestem szczęściarą, skoro nie muszę ważyć na szali godności, lojalności z chęcią przeżycia.
Oto historia, przywracająca wiarę w lepsze jutro. Opowieść o irracjonalnej miłości, dającej siłę do tego, by podnosić się po każdym upadku, zmierzać do wytyczonego celu, nie tracić nadziei na szczęśliwe zakończenie, przez cały czas mając przed oczami oblicze ukochanej osoby.
Tatuażysta z Auschwitz nie jest standardowym melodramatem, płytkim wyciskaczem łez, którego akcja rozgrywa się na terenie obozu zagłady. Główny bohater, Lale, świadek wojennych okrucieństw, udostępnił zasoby własnej pamięci Heather Morris, by ta z kolei mogła stworzyć opartą na faktach powieść, stanowiącą cenne i wzruszające świadectwo odwagi, charyzmy oraz prawdziwego uczucia. Trzyletnia współpraca Sokołova z autorką książki zaowocowała światowym bestsellerem, zbliżyła dwa pokolenia nieznanych sobie ludzi, przedstawicieli odmiennych nacji. Dla Lalego była formą spowiedzi, sposobem na ożywienie zmarłej małżonki, którą poznał w obozie, dla której postanowił przeżyć.
Morris daleka była od przytłaczania czytelnika nadmierną ilością szczegółów czy brutalnością opisów. Owszem, tekst przytacza przykłady potwornego zachowania Niemców czy też wyzwalających więźniów Sowietów, bowiem bez tego odbiorca nie mógłby się zaangażować w tę historię, zrozumieć motywów, jakimi kierowali się bohaterowie. Mimo wszystko w stylu wypowiedzi autorki na pierwszy plan wybija się troska o to, by prawda historyczna nie przytłoczyła meritum opowieści, jakim jest uczucie, relacja pomiędzy Gitą, a Lalem.
Czy los z góry zaplanował, iż dwójka jeńców trafi na siebie w najmniej sprzyjających romansom okolicznościach? Czy chciał z nich zakpić, dając do zrozumienia, że przeznaczenie nie baczy na czas, ani miejsce czy też realia i tym samym wystawił ich na największą próbę? Gdyby Lale nie objął stanowiska obozowego tatuatora, nie oznaczył przedramienia Gity numerem, być może żadne z nich nie miałoby prawdziwej motywacji, by przeżyć i móc normalnie egzystować po wojnie.
Tatuażysta z Auschwitz zapisuje się w pamięci poprzez w miarę subtelny, aczkolwiek niepozbawiony koniecznych informacji, sposób przekazu. Jest dowodem na to, iż nawet w ciężkich chwilach ludzie nie powinni tracić nadziei. Mimo koszmaru, stanowiącego punkt odniesienia autorki, historycznego tła, postaci już zawsze kojarzących się z bestialstwem (chociażby Mengele) nie sposób męczyć się z tekstem. Literacka wersja wspomnień Sokołova płynnie przeprowadza czytelnika od pierwszej do ostatniej strony w ekspresowym tempie, nie pozbawiając go możliwości przeanalizowanie zdobytych informacji, pochylenia się nad cudzą tragedią, kibicowania głównym bohaterom.
Nie obejdzie się bez łez, to mogę Wam obiecać. Przecież nikt nie może być aż tak nieczuły, by przejść obojętnie obok mimo wszystko krzepiącej opowieści. I kiedy już poznacie historię Tatuażysty z Auschwitz, nie zdziwię się, jeśli poczujecie ukłucie w sercu na myśl o takim oddaniu, tak heroicznej miłości, tak nieidealnych ludziach, którzy potrafili wspierać się w bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie.
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu: Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/tatuazysta-z-auschwitz/
Parafrazując słowa mojej przyjaciółki: problemy współczesnego świata nijak mają się do prawdziwych dramatów, z którymi zmierzyć musieli się chociażby nasi dziadkowie. Jak można przyrównać rozterki, związane z wiecznie psującym się autem,...
2019-09-24
Ta opinia ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/pod-tafla/
Zapewne większość z Was, zapytana o postać Małej Syrenki, przypomni sobie disneyowską wersję kultowej baśni Andersena. Słodka twarz, otulona burzą soczyście czerwonych włosów, zielony ogon, rozmarzone spojrzenie to charakterystyczne cechy ciekawskiej, naiwnej, lekkomyślnej, rozpieszczonej morskiej istoty, której towarzyszy rozgadana mewa Blagier, sympatyczna ryba Florian oraz krab Sebastian.
Jednak przeniesiona na mały i wielki ekran historia z głośnym happy endem nijak ma się do opowieści, którą uraczyła czytelników Louise O'Neill. W świecie rządzonym przez przedstawicieli płci brzydkiej, kobiety zepchnięte zostały do drugoplanowych ról. Ich istnienie sprowadza się do dbania o urodę, spełniania zachcianek ojców, braci, narzeczonych mężów i bezwzględnego posłuszeństwa. Ciała noszą ślady twardego wychowania, pamiątki po niechcianych zbliżeniach, wypowiedzi przypominają wyuczone frazesy.
Te, które żyją na lądzie mogą zachować pozory samokontroli, korzystać z rozwiązań techniki, rozwijać zainteresowania, podnosić kwalifikacje, jednakże nikt nie dostrzega ich starań, nie docenia poświęcenia, nie podziwia lotności umysłu. Młode nie dbają o reputację, wyznają zasadę Carpe diem, starsze udają, że tolerują zdrady oraz nielojalność partnerów.
Te, które egzystują pod taflą wody mogą żyć w dostatku, znosząc liczne upokorzenia, uznając przewagę męskich osobników, lub korzystać z okazji i mścić się na swych oprawcach.
Pomiędzy nimi znajduje się główna bohaterka historii, w której krew nie zostanie symbolicznie przelana, lecz sączy się litrami z ciała ofiary.
Oto opowieść, która na zawsze zmieni Wasze wyobrażenie o córce króla mórz i oceanów.
Zostawmy za sobą głupiutkie dziewczę, które zakochało się w nieznajomym i w imię wielkiej miłości zrezygnowało z ogona, długowieczności, boskiego głosu na rzecz ludzkiego ciała. Muirgen stanowi przeciwieństwo rozpieszczonej Arielki. Nie dość, że żyje w przekonaniu, iż została porzucona przez matkę, zmuszona do zostania narzeczoną brutalnego, starego trytona, to jeszcze zmaga się z przemocą ze strony własnego ojca. Kiedy los stawia na jej drodze człowieka, młodego mężczyznę, który rozbudza w niej platoniczną miłość oraz nadzieję na poprawę egzystencji, nic dziwnego, iż syrena postanawia zaryzykować wszystko, co stanowi jej dziedzictwo, bogactwo i świadczy o jej wyjątkowości, by przeistoczyć się w prawdziwą kobietę. I tak, jak miało to miejsce w przypadku Arielki, popełnia zbrodnię wobec natury, prosi o pomoc Morską Wiedźmę. Oczywiście przysługa ma swoją cenę, wszakże czarne charaktery nigdy nie pomagają w ramach charytatywnej działalności. Syrena traci jeden ze swych największych atrybutów, a jej czas na lądzie wyznacza księżyc. Musi rozkochać w sobie obiekt westchnień, przystojnego Oliviera, spadkobiercę imponującego majątku. I na tym kończą się podobieństwa pomiędzy losem syren.
O'Neill otwiera wrota do świata, w którym prym wiodą męskie genitalia. Olivier nie jest szlachetnym młodzieńcem, opłakującym śmierć narzeczonej, a jego towarzysze znacznie odbiegają od wzoru cnót i prawych zachowań. Alkohol zastępuje pozbawione procentów trunki, seks bez zobowiązań, zaspokaja pierwotną potrzebę rozładowania napięcia, gra pozorów liczy się bardziej od spokoju ducha.
Muirgen odkrywa na lądzie ślady obecności swojej matki. Staje przed wyborem odkrycia prawdy o jej śmierci, tudzież zdobycia serca mężczyzny. Walczy z wewnętrznym głosem, obsesją i nienawiścią ze strony pani domu i coraz bardziej dociera do niej fakt, jak wiele zaryzykowała i poświęciła dla istoty, której w gruncie rzeczy nie zna, która nie traktuje jej poważnie. I kiedy nadchodzi kulminacyjny moment, nie dość że będzie musiała stawić czoła Morskiej Wiedźmie, co przede wszystkim zostanie postawiona przed wyborem, a ten zaś będzie dla niej oznaczał morderstwo bądź samobójstwo. Jak zakończy się ta opowieść?
Bohaterka Pod Taflą, choć pozbawiona istotnego narzędzia mowy, przemawia głosem kobiet, które zauroczone wizją świetlanej przyszłości u boku mężczyzny, poświęcają dla niego godność, szacunek względem własnej osoby, zdrowie, jak również część własnego człowieczeństwa. Jak często wyobrażenie o kimś mija się z prawdą? Ile razy padłyśmy ofiarą przekonania o tym, że dany mężczyzna zapewni nam stabilizację, bezpieczeństwo, odwzajemni nasze uczucia i będzie nam wierny? Zdarzyła Wam się miłość od pierwszego wejrzenia? Pokusiłyście się o to, by przewartościować hierarchię priorytetów, by zwrócić na siebie uwagę danego faceta, by go w sobie rozkochać, by go zdobyć, by się z nim związać? W ilu przypadkach był to właściwy wybór?
Muirgen postrzegała Oliviera jako wybawcę. Łudziła się, że związek z nim okaże się remedium na jej dotychczasowe problemy. Ucieczka od ojca tyrana, od nielojalnych sióstr, zastraszonej babki, narzeczonego-pedofila, wprost w ramiona dwunożnej istoty miała zakończyć się sukcesem. O ile w przypadku Arielki, dziewczęce zauroczenie księciem, mogło wynikać z chwilowego kaprysu, z okazją poznania świata, którym od dziecka była zauroczona, tak już jeśli chodzi o Muirgen-Gaię, mamy do czynienia z innym, bardziej świadomym działaniem.
Istotną kwestię stanowią również Rusałki, którymi poniekąd dowodzi Morska Wiedźma. Symbolizują one te wszystkie porzucone, zdradzone, oszukane, zniszczone, zawiedzione, uszkodzone kobiety. Ich gniew jest jak najbardziej uzasadniony. Ich żąda zemsty znajduje usprawiedliwienie, a sposób wymierzenia kary jest typowy dla morskich potworów, i adekwatny do sytuacji.
Z resztą sama Wiedźma okaże się bardzo intrygującą i inteligentną postacią. To typ matrony, której życiowe doświadczenie odgrywa większą rolę niż magiczne moce. Nie oceniajcie zatem jej czynów, które mają jedynie na celu nakłonienie Muirgen do głębszych przemyśleń, do tego, by wreszcie zaczęła podejmować słuszne, zgodne z sumieniem i właściwymi pragnieniami decyzje.
Tak, jak w każdej baśni, główna bohaterka musi w końcu obrać konkretny kierunek, zdecydować na czym tak naprawdę jej zależy i po której strony barykady zajmie miejsce, tak i w przypadku rozczarowanej, coraz bardziej świadomej Muirgen przyjdzie czas na skierowanie zaczarowanego sztyletu w daną pierś. Czy wymierzy nim sprawiedliwość? Czy poszuka zadośćuczynienia? Czy podda się zemście? A może wręcz przeciwnie, stanie się lepszą wersją samej siebie?
Dynamiczna akcja, przeplatana wciągającymi wątkami, narastający niepokój, specyficzny klimat, bohaterka, której daleko do mimozy czy marionetki, to zdecydowanie najmocniejsze atuty tej powieści. Jeśli kochacie baśnie, a już tym bardziej opowieści bazujące na baśniowych motywach, koniecznie sięgnijcie po recenzowaną lekturę. Cudowna okładka to zaledwie preludium czytelniczej uczty. Popłyńcie z falą, która przeniesie Was do podwodnego świata, tak odległego od znanej rzeczywistości i jednocześnie odzwierciedlającego zło, jakie panoszy się na lądzie. Zanurzcie się w odmętach kobiecej wyobraźni, płodnej, bogatej, różnorodnej, przepełnionej nadzieją oraz pragnieniem odwzajemnionej miłości. Od Was zależy czy w ostateczności wypłyniecie na powierzchnię czy postanowicie pozostać pod taflą, dołączając do grona mścicielek.
Ta opinia ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/pod-tafla/
Zapewne większość z Was, zapytana o postać Małej Syrenki, przypomni sobie disneyowską wersję kultowej baśni Andersena. Słodka twarz, otulona burzą soczyście czerwonych włosów, zielony ogon, rozmarzone spojrzenie to charakterystyczne cechy ciekawskiej, naiwnej,...
2018-01-01
Poniższa opinia ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/szukajac-kopciuszka-12018/
Przyznaję bez cienia zażenowania, posiadam niemalże wszystkie, wydane w Polsce, książki Colleen Hoover. Mało tego, nie są one jedynie ozdobą domowej biblioteczki, lecz lekturami, do których chętnie wracam.
Nie wszystkie utwory, które wyszły spod pióra poczytnej amerykańskiej autorki, przypadły mi do gustu. Historia Holdera i Sky stanowi początek literackiej przygody z prozą silnie zakorzenioną w nurcie Young Adult. Hopeless i Losing Hope solidnie wstrząsnęły filarami mojej wyobraźni, roztrzaskały serce i przeorały duszę, pozostawiając po sobie ogromną tęsknotę za głównymi bohaterami.
Jakże pokrzepiającą okazała się informacja o nowelce, którą Hoover napisała z myślą o fanach poruszającej love story. Ponieważ nie jestem zwolenniczką ebooków, czekałam, aż rodzimy wydawca pokusi się o papierową wersję Szukając Kopciuszka. Pod koniec 2017 roku moja cierpliwość została nagrodzona…
Liczyłam się z tym, że zagubiona dziewczyna i jej wytatuowany chłopak pojawią się sporadycznie, pełniąc funkcję drugoplanowych postaci. Wiedziałam, że oboje oddali palmę pierwszeństwa swym przyjaciołom. Absolutnie nie mam żalu do autorki o wyeksponowanie wątku, pozornie nie wnoszącego niczego godnego uwagi do wzruszającej opowieści. Wręcz przeciwnie, skromny objętościowo tekst jest elementem bez którego Sky oraz Holder obroniliby honor pisarki, aczkolwiek stanowi dopełnienie całości.
Na miano tytułowego Kopciuszka zasłużyła przyjaciółka Sky- Seven Marie, na co dzień posługująca się pseudonimem Six. Nastolatka, chcąc choć na chwilę odseparować się od problemów, znalazła kryjówkę w szkolnym składziku. Jednakże nie dane jej było samotne osuszanie łez. Ustronnym miejscem dziewczyna musiała podzielić się z tajemniczym nieznajomym. Daniel, bo o nim mowa, roztoczył przed Six wizję atrakcyjnej, choć udawanej rzeczywistości. Rozpaczliwe pragnienie bliskości, sprzyjające okoliczności, względna anonimowość i buzujące hormony sprawiły, iż tych dwoje połączyło silne, intymne uniesienie. Ta kontrowersyjna, jednorazowa przygoda nie zatarła się w pamięci nastolatków. Chociaż każde z nich poszło w swoją stronę, nie znając tożsamości chwilowego partnera, wspomniane wydarzenie diametralnie zmieniło życie ,,dziewczyny bez zahamowani” oraz dorastającego chłopaka. Po roku losy bohaterów splatają się z sobą dzięki parze znanej z Hopeless. Czy okażą się wystarczająco dojrzali na to, by udźwignąć prawdę?
Jeżeli kiedykolwiek towarzyszyło Wam uczucie wszechogarniającego pragnienia, które natychmiast, bezdyskusyjnie musicie zaspokoić, wyobraźcie sobie tempo, w jakim pochłonęłam niespełna 150 stron absolutnie wciągającego tekstu.
,,Wczesnej” Hoover nie można odmówić lekkiego pióra i znajomości psychiki młodych ludzi. Autentyzm przeżyć, opisów, wydarzeń, pieści ego czytelnika, który wręcz marzy o tym, aby zatracić się w historii, by solidaryzować się z bohaterami, doszukiwać w nich własnych cech, przeżywać perypetie, przejmować się ich losem, płakać razem z nimi i śmiać się, gdy są szczęśliwi.
Opowieść zrelacjonowana przez Daniela, przedstawia męski punkt widzenia skomplikowanej sytuacji. Szorstkość wypowiedzi, brak eufemizmów i językowych szarad, specyficzne poczucie humoru, koncentruje uwagę odbiorcy książki, czyni historię atrakcyjną i wiarygodną.
Punkt kulminacyjny, silnie związany z odkryciem prawdy o tym, iż kochankowie ze szkolnego składziku wreszcie poznali swą tożsamość, u jednej postaci wywoła falę radości, u drugiej zaś ogromne wyrzuty sumienia, poczucie winy i przypomnienie niepowetowanej straty. W trakcie lektury odkryłam sekret Six i szczerze uważam, iż został on niepotrzebnie wyeksponowany przez autorkę. Przez to wątek nastolatki wydał mi się nazbyt naciągany. Myślę, że spokojnie można się było bez niego obejść i w inny sposób wytłumaczyć zmiany w zachowaniu dziewczyny.
W każdym razie powrót do przeszłości okazał się udanym doświadczeniem. Hoover kolejny raz udowodniła, iż siła nastoletniej miłości jest w stanie przenosić góry. Po latach człowiek z rozrzewnieniem wspomina młodzieńcze uczucie, które potrafiło przysłonić cały świat, odeprzeć racjonalne argumenty, pochłaniało każdy centymetr ciała.
Może z racji wieku lub życiowego doświadczenia, może przemawia przeze mnie gorycz porażki długoletniego związku, w każdym razie mam ochotę zaśpiewać razem z zespołem Domino:
,,Tak kocha się tylko w filmach.
Rzeczywistość jest już inna.
Inny głos, inna twarz.
To nie jest to”.
Mimo wszystko nie żałuję nawet minuty, poświęconej na zapoznanie się z poszukiwaniami Kopciuszka.
Poniższa opinia ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/szukajac-kopciuszka-12018/
Przyznaję bez cienia zażenowania, posiadam niemalże wszystkie, wydane w Polsce, książki Colleen Hoover. Mało tego, nie są one jedynie ozdobą domowej biblioteczki, lecz lekturami, do których chętnie wracam.
Nie wszystkie utwory, które wyszły...
2017-10-22
Poniższa opinia ukazała się również na moim blogu świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/listy-do-utraconej-432017/
Możesz wykazywać się anielską cierpliwością, stawać na głowie, by godzić domowe i zawodowe obowiązki, odczuwać skutki notorycznego niewyspania, znajdować kolejne siwe włosy, będące niewspółmierne do codziennych zmartwień, jednak za swe oddanie i poświęcenie nie otrzymasz adekwatnej nagrody.
Pilnujesz, wymagasz, organizujesz, zapewniasz, jesteś praktycznie na każde zawołanie.
Z ukłuciem serca, z lekką zazdrością, z rosnącym poczuciem niesprawiedliwości, w ciszy obserwujesz własne dziecko, które wedle oczywistych symptomów lgnie do drugiego rodzica, okazuje znaczne zainteresowanie, większą radość i miłość, w stosunku do kogoś, kto sprawia, że nieliczne, wspólnie spędzone chwile przypominają wigilijny wieczór.
Dopracowaną prozę życia przyćmiewają beztroska zabawa, zwolnienie z odrobienia pracy domowej, umycia zębów przed snem, intrygujące hobby, będące powodem do zasłużonej dumy, opowieści o przygodach, które nie przytrafiają się przeciętnym zjadaczom chleba.
Z godnością przełykasz kulę rozczarowania. Jesteś ostoją, a nie urozmaiceniem. Jesteś przystanią, nie wycieczkowym statkiem.
Na końcu drogi, w bliżej niewskazanej przyszłości, może usłyszysz zwykłe, wieńczące dotychczasowe dzieło DZIĘKUJĘ. Może doczekasz się łez wzruszenia, świadectwa tego, że Twoje starania nie poszły na marne.
Jednakże wystarczy chwila, by strącić z piedestału dotychczasowy autorytet, by wyszły na jaw brudne sekrety, prawdziwe oblicze tego, kto stanowił niedościgniony, atrakcyjny wzór.
Ucieszy Cię jego upadek? Poczujesz triumf? A może nadal będziesz tkwić na posterunku, niosąc pomoc, ukojenie dla zachwianego poczucia wartości Twojego dziecka?
To, co w pierwszej kolejności doceniłam po zakończonej lekturze Listów do utraconej była wielowymiarowość interpretacji utworu. W zależności od wieku, płci, doświadczenia i społecznej roli z opowieści o losach Juliett oraz Declana można wyciągnąć garść różnych, niekiedy powiązanych z sobą wniosków i refleksji.
Jako rodzic do tematu podchodzę bardzo emocjonalnie, osobiście, konfrontując literacką fikcję z własną rzeczywistością. Jako córka powracam pamięcią do lat, gdy idealizowałam atrakcyjniejszego rodzica, umniejszając zasługi, osiągnięcia tego, który mnie wychował.
Matka Juliet, światowej sławy fotografka, zginęła w wypadku samochodowym. Nastolatka, zmagająca się z typowymi dla wieku problemami, usiłuje pozbierać się po tragedii, przejść przez fazy żałoby. Ukojenie znajduje w listach, pisanych do zmarłej rodzicielki, które pozostawia na cmentarzu. Gdy pewnego dnia otrzymuje odpowiedź na jeden z nich, nie przeczuwa, iż znajdzie bratnią duszę, solidaryzującą się w cierpieniu. Jednakże dwoje korespondentów pochodzi z różnych mentalnych, światów. Czy poznają swoją tożsamość, czy odważą się na kontynuowanie relacji, przekraczając papierową wymianę myśli?
Początkowo utwór Brigid Kemmerer traktowałam jako lekturę służącą w znacznej mierze pocieszeniu. Perypetie głównych bohaterów sprowadzałam do stwierdzenia ,,Spójrz, nie tylko ty przeżywasz dramat, nie jesteś odosobniony w bólu. Nie traktuj innych tak, jakby nie mieli zielonego pojęcia o ciemniejszej stronie życia. Połączmy siły. Razem łatwiej pokonać przeciwności losu, znaleźć powód, by oddychać, by żyć…”. Z czasem doszłam do wniosku, iż powinnam szerzej spojrzeć na wspomniane zagadnienia.
W Listach do utraconej nie mamy do czynienia z nastoletnimi bohaterami, którzy muszą podjąć standardowe decyzje, z którymi mogą identyfikować się tysiące rówieśników. Declan odbywa karę w formie prac społecznych. Jest ona formą zadośćuczynienia za wyrządzone szkody, których dokonał jako kierujący pojazdem. Autorka, podając na tacy przyczynę spowodowania wypadku, nie próbuje usprawiedliwić wspomnianej postaci, ani pozyskać dla niej sympatii czytelników. Ocenę chłopaka pozostawia bowiem… Juliet. To właśnie ona powinna upchnąć głęboko w kieszeni uprzedzenia, plotki, stereotypowe myślenie i spojrzeć na Declana całościowo, biorąc pod uwagę skutki działań kolegi i motywy, które nim kierowały.
Również żałoba Juliett odbiega od typowego schematu. Bowiem w ostatniej fazie dziewczyna przeżywa ogromne rozczarowanie, odkrywszy brudne sekrety matki. Czy dzięki prawdzie doceni starania i postawę własnego ojca? Czy bagaż kolejnych doświadczeń pomoże jej nawiązywać dojrzałe relacje z ludźmi?
Kemmerer nie wspięła się na wyżyny literackich dokonań. Jej warsztat plasuje się nieco ponad przeciętną poprzeczkę. Aczkolwiek historia została ujęta w taki sposób, by zmusić czytelnika do refleksji, by odnieść się do własnych przeżyć i zweryfikować ,,system oceniania bliźnich”. Sądzę, że można ją śmiało polecić nastoletnim czytelnikom, zwłaszcza tym, którzy borykają się ze śmiercią członka rodziny, bądź przyjaciela.
Poniższa opinia ukazała się również na moim blogu świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/listy-do-utraconej-432017/
Możesz wykazywać się anielską cierpliwością, stawać na głowie, by godzić domowe i zawodowe obowiązki, odczuwać skutki notorycznego niewyspania, znajdować kolejne siwe włosy, będące niewspółmierne do codziennych zmartwień, jednak za swe oddanie...
2017-08-14
Poniższa opinia ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/prawo-mojzesza-392017/
Pokiereszowany przez los. Skreślony na samym starcie. Naznaczony piętnem nieodpowiedzialnej matki.
Obłąkany artysta.
Wizjoner.
Łącznik pomiędzy światem zmarłych i żywych.
Oto Mojżesz Wright, jednostka jednocześnie łaknąca miłości oraz akceptacji i odpychająca wszelkie przejawy troski, zaangażowania.
Niczym biblijny imiennik rozdziela wzburzoną wodę podświadomości na dwie połowy, umożliwiając przejście duszom, niemogącym zaznać spokoju. Za pomocą płótna i farb utrwala cudzą przeszłość. Przynosi ukojenie, przyczynia się do zaakceptowania straty.
Co uczyni, gdy przyjdzie mu zmierzyć się z duchem własnego dziecka?
W literackim kotle Amy Harmon uwarzyła zróżnicowaną (pod wieloma względami) strawę. Bazując na paranormalnym filarze, dodała sporą ilość trudnej, zakazanej miłości. Nie omieszkała sięgnąć po kryminalne kąski, nadając całości aromat rodzinnego dramatu.
Historia, rozgrywająca się w rodzinnych stronach autorki, odzwierciedla realia Teksasu. Wszechobecne konie przekraczają ramy hodowlanych zwierząt, urastając do rangi symboli. Dzięki nim ludzie odzyskują psychiczną równowagę, uzewnętrzniają uczucia, realizują pasje. Wypełniona sianem stodoła staje się świadkiem nastoletnich igraszek, kowbojskie buty, luźno spleciony warkocz i opinający ciało jeans, działają na zmysły intensywniej od czerwonych szpilek, kusych, modnych sukienek, zaprojektowanych przez światowej sławy persony. Tutaj strzegący prawa szeryf ma na sumieniu więcej od ulicznego rzezimieszka.
Mojżesz, z racji swego pochodzenia i nadnaturalnych umiejętności, został wyklęty przez społeczeństwo. Georgia, jako jedna z nielicznych, odnajduje w nim dobro. Oboje są silni, uparcie broniący swych praw. Jednakże miłość nie zważa ani na kolor skóry czy też na rozsądek.
Romans, nad którym ewidentnie ciąży fatum, zostaje przerwany w najmniej przewidywanym momencie. Tragedia goni kolejny dramat. Próba ugaszenia pragnienia okazuje się brzemienna w skutkach. Czy dwójka niedojrzałych emocjonalnie dzieciaków zdoła ułożyć sobie życie? Czy spotkanie po latach zachwieje w miarę solidnymi filarami ich osobowości?
Zaiste urzekł mnie styl wypowiedzi autorki, a w szczególności język tytułowego bohatera. Mojżesz nie szczędził słów, by opisać stan umysłu i rozterki serca. Jego przemyślenia są hołdem, złożonym pod pomnikiem Erudycji. Zdecydowanie podkreślają wyjątkowość jednostki. Magia powieści tkwi w umiejętnościach Mojżesza oraz w sposobie, za pomocą którego przybliża on odbiorcy książki swe ,,moce”. Tego samego nie mogę napisać o Georgie, dziewczynie, dla której życiowe możliwości ograniczają się do pracy na farmie rodziców. Nie jest ona ani inteligentna, ani obdarzona jakimkolwiek talentem. Ma miłą dla oka aparycję, która kłoci się z feministycznym nastawieniem. Mimo swej przeciętności staje się obiektem zainteresowania Mojżesza.
Powieść Amy Harmon ocieka bólem. Czytelnik intensywnie odczuwa tragizm wielu sytuacji i autentycznie współczuje bohaterom. Pesymistyczny nastrój współgra z odbijającymi się głośnym echem zbrodniami. Czyhający za rogiem stodoły zabójca schodzi jednak na dalszy plan, nie stanowi priorytetu. Co jednak nie zmienia faktu, iż jego obecność jest odczuwalna i nie bez znaczenia dla tej historii.
Nie można pobieżnie zapoznać się z treścią lektury, bowiem Prawo Mojżesza aktywizuje do czynnego przeżywania perypetii bohaterów, do towarzyszenia im zarówno w tych nielicznych dobrych chwilach, jak i w momentach, które wywracają ich życia do góry nogami. Choć nie mogę jej nazwać ,,przyjemną”, to z całą pewnością zaliczę ją do grona ,,koniecznych do przeczytania”.
Poniższa opinia ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/prawo-mojzesza-392017/
Pokiereszowany przez los. Skreślony na samym starcie. Naznaczony piętnem nieodpowiedzialnej matki.
Obłąkany artysta.
Wizjoner.
Łącznik pomiędzy światem zmarłych i żywych.
Oto Mojżesz Wright, jednostka jednocześnie łaknąca miłości oraz...
2017-07-31
Poniższa recenzja, wzbogacona zdjęciami zawartości książki, znajduje się na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/illuminae-372017/
Pogłoski o polskiej edycji światowego bestselleru przestały pełnić funkcję elektryzującej plotki wraz z chwilą, gdy Wydawnictwo Otwarte (Moondrive) rozpoczęło zbiórkę funduszy, mających wesprzeć wspomniane przedsięwzięcie. Rodzima wersja Illuminae jakościowo miała nie odbiegać od pierwowzoru.
W związku z imponującą kwotą, niezbędną do zrealizowania śmiałego pomysłu, każdy z zainteresowanych, potencjalnych czytelników, mógł zamówić preorder, wybierając jeden z dwóch wariantów, nie tracąc zainwestowanych pieniędzy w razie wycofania się wydawcy.
Bez względu na to czy opisana inicjatywa stanowiła jedynie szeroko zakrojoną akcję marketingową, przeprowadzoną przez jedno z zamożniejszych wydawnictw (firma należy do prężnie działających jednostek na rynku), czy cegiełki tysięcy ,,mecenasów” miały stanowić zabezpieczenie, jedno nie ulega wątpliwości- cel uświęcił środki.
Na Illuminae Naprawdę Warto Było Czekać.
Opasły tom z pewnością stanowić będzie ozdobę niejednej domowej biblioteczki. Całe szczęście, że wygląd książki idzie w parze z poruszającą treścią. Dla tej historii zarwałam nockę, łapczywie pochłaniając kolejne strony, nie potrafiąc dawkować informacji. Całą sobą przesiąkłam wyimaginowanym światem, będącym wizją odległej i niepokojącej przyszłości. Znów żyłam wielokrotnie, oderwana od doczesności, skupiona na perypetiach papierowych bohaterów.
To moje kolejne, pozytywne zderzenie z prozą Amie Kaufman, współautorką W ramionach gwiazd i zarazem pierwsze spotkanie z Jay’em Kristoffem. Wspomniany duet poświęcił masę czasu, zaangażował grono specjalistów po to, by urzeczywistnić fikcję, by nadać jej ogromnego znaczenia.
Illuminae łączy w sobie opowieści o dojrzewającej miłości, nastoletnim buncie, dystopii, kiełkującym geniuszu, o zagrożeniach natury technologiczno-politycznej. To także epicki traktat o zemście.
Akcja rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej, co tylko potęguje odczucie samotności, zagrożenia oraz ważkości ludzkiego istnienia. Postaci, wykreowane przez wspomnianych pisarzy, uciekają na pokładzie statków kosmicznych Copernicus, Hypatia oraz Alexander przed jednostką Lincoln, która uczestniczyła w zagładzie Kerenzy (planety). Podczas eksterminacji zastosowano broń biologiczną, co przyczyniło się do dalszych kłopotów ocalałych istnień. Wśród nich znajduje się para nastolatków- Ezra Mason oraz Kady Grant, którzy niegdyś planowali wspólną przyszłość. To właśnie oni odegrają znaczące role w starciu kosmicznych gigantów. W ich gestii będzie poinformowanie ludzkości o bestialskim akcie. Młodzi, dzielni, inteligentni i niebezpieczni. Oboje dokonają heroicznych czynów. Czy jednak przetrwają do ostatniej strony?
Tempo akcji wyklucza wszelkie dywagacje. Depczący po piętach wróg, nieustannie przypomina o swej potędze i możliwościach. Czytelnik zamienia się w jednego pasażerów kosmicznych promów, by wraz z ocalałymi dotrzeć do azylu. Zapoznając się z międzypokładową dokumentacją, śledziłam poczynania bohaterów, dogłębnie poznając targające ich umysłami wątpliwości i nieśmiało czające się marzenia. Możliwość poznania zapisów wypowiedzi kilku osób, dała szerszy, dokładniejszy ogląd sytuacji, znacznie poszerzyła perspektywę. Autentycznie przejęłam się losem Kady i Ezry i kilkukrotnie dałam się zwieść na manowce autorom.
Zapis graficzny, jakże adekwatny do fabuły, oddaje charakter tempa akcji. Ciągi liter oraz cyfr raz poddawały się sile sztucznej grawitacji, kiedy indziej dryfowały w próżni, powołując do życia zaskakujące konstelacje. Zdania utożsamiały się z okolicznościami, wybuchały niczym śmiercionośna rakieta, pędziły z prędkością pocisku, tworzyły trajektorię lotu bojowej maszyny. Bywały odzwierciedleniem uczuć, symboli, nawiązujących do porywu serca, obrazem ukochanej osoby lub interpretacją dzieła sztuki. Wyszukana forma dorównuje treści. Ta ostatnia nie jest zwykłym utrwaleniem na papierze intrygującej koncepcji. Bowiem Folder 1 pełni funkcję zbioru danych, określających skalę zbrodni, dokonanej przez BiTech na mieszkańcach Kerenzy oraz jednostkach, wspomagających akcję ratunkową, opisujących zdarzenia, następujące po kosmicznej katastrofie. Zawiera zapisy prywatnych rozmów, protokoły z przesłuchań, raporty, przemówienia, a także rozmyślania sztucznej inteligencji.
Fachowy język dumnie kroczy na przodzie korowodu powszedniości, niekiedy śląc ukłony się w stronę poetyki. Czytelnik ma zatem do czynienia z naukowym żargonem, zwrotami, jakimi posługują się hakerzy, słownikiem młodych dorosłych, werbalnymi przemyśleniami elektronicznego tworu ludzkiego umysłu.
Aidan, pełniący funkcję sztucznej inteligencji, zarządzającej Alexandrem, zdecydowanie przekracza kompetencje maszyny. To cud techniki, który ośmielę się stwierdzić, posiada wyrzuty sumienia, nagina granice abstrakcji. Jego nadrzędny cel stanowić miała obrona floty. AIDAN wykazuje cechy przedstawiciela męskiej płci. To nietypowy, niematerialny byt, posiadający rozległą wiedzę, dostęp do zatrważającej liczby informacji. Dokonuje mordu na tysiącach ocalałych uciekinierów z Kerenzy. Aby uniemożliwić jego dalsze działania, AIDAN zostaje uśpiony. Jednakże jego ,,świadoma obecność” okaże się niezbędna do tego, by móc odeprzeć atak nieubłaganie zbliżającego się wroga. Elektroniczny twór, współpracując z Kady Grant, doznaje egzystencjalnej metamorfozy. Staje się ,,istotą”, dokonującą wyborów nie na podstawie chłodnych kalkulacji, zaprogramowanych wytycznych, lecz przejawia ludzkie odruchy. Wabi, nęci, oszukuje, gra na uczuciach dziewczyny, wykorzystuje ją do swoich celów, aczkolwiek również chroni ją, otacza opieką. Maszynie zaczyna zależeć na człowieku..
Wspomnienia, wydobyte z pamięci AIDANA, zachwycają liryzmem. Aż trudno uwierzyć, że ich autorem jest sztuczna inteligencja.
Cóż to była za lektura!
Prawdziwy smaczek dla koneserów wyjątkowej literatury!
Chcę jeszcze!
Domagam się rychłego wydania kolejnej części!
Poniższa recenzja, wzbogacona zdjęciami zawartości książki, znajduje się na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/illuminae-372017/
Pogłoski o polskiej edycji światowego bestselleru przestały pełnić funkcję elektryzującej plotki wraz z chwilą, gdy Wydawnictwo Otwarte (Moondrive) rozpoczęło zbiórkę funduszy, mających wesprzeć wspomniane...
2017-07-25
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu: Świat według Lilii
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/indeks-szczescia-juniper-lemon-362017/
Zacznij kolekcjonować wspomnienia. Każdego dnia dokonaj uczciwego podsumowania rzeczy i sytuacji, które cię dotyczyły, w których brałaś udział. Skup się na pozytywnych aspektach, doceniając szczodrość losu. Możesz posłużyć się tabelką, wykresem, oceną.
W twoim życiu pojawią się zarówno chwile, zasługujące na dłuższą opowieść, będące źródłem energii, spokoju, niezmierzonej radości, jak i momenty, wymagające zużycia niejednej paczki chusteczek.
Nie szukaj powodów, by oddychać. Po prostu zrób to. Nawet jeśli pewnego dnia stanę się reliktem przeszłości…
Dasz sobie radę beze mnie…
Jeśli rodzice zadbali o to, abyście nie zostali zakwalifikowani do grona rozpuszczonych jedynaków, zapewne zdarzyło Wam się usłyszeć następujące argumenty, przytaczane podczas kłótni z rodzeństwem: ,,Młodszemu trzeba ustąpić”, ,,Podziel się zabawką”, ,,Powinnaś być wzorem dla swojej siostry/brata”, ,,Przecież on/ona chce Cię naśladować”, ,,Musicie się wspierać, zwłaszcza, kiedy nas zabraknie”…
Być może łączą Was nie tylko geny, lecz również zainteresowania i pasje, ten sam wróg lub obiekt westchnień. Może jedno poszłoby za drugim w ogień, albo wręcz przeciwnie, zachowujecie względem siebie dystans, wynikający z niezażegnanych waśni, bezmyślnie wypowiedzianych obelg, skumulowanej zazdrości. Julie Israel, autorka Indeksu Szczęścia Juniper Lemon, na stronach swej powieści uwieczniła portret nastoletnich sióstr, którym nie dane było wspólnie się zestarzeć.
Wspomniany tekst nie dotyczy wyidealizowanej sielanki lecz traktuje o rodzinnej tragedii, w której jednym z podmiotów jest tragicznie zmarłe dziecko. Narratorka historii towarzyszyła Camilli podczas ostatniej, wspólnej przejażdżki, zakończonej znamiennym w skutkach wypadkiem. Młodsza z latorośli państwa Lemon ze wszystkich sił stara się kultywować pamięć o lubianej, cenionej przez rówieśników uczennicy jednej z amerykańskich szkół średnich. W intrygujący sposób wypełnia dziury niesprawiedliwości pamiątkami po ukochanej siostrze, jednocześnie starając się żyć zgodnie z jej zaleceniami.
Juniper Lemon traktuje tytułowy Indeks jako pamiętnik i zobowiązanie, utrzymujące ją na powierzchni. Gdy zatem gubi kartkę z istotnymi zapiskami, przywdziewa uniform odkrywcy drażliwych sekretów, które niekoniecznie chcą ujrzeć światło dzienne.
Indeksu Szczęścia nie da się zdefiniować za pomocą kilku słów i nieskomplikowanej regułki. Dla mnie stanowi kopalnię refleksji, źródło mądrości przekazanej w prosty, ale nie prostacki sposób. Lektura obfituje w nagłe (choć nie zawsze nieprzewidywalne) zwroty akcji. Należy do tekstów skutecznie przykuwających uwagę, przypominających rwącą rzekę. Zawrotne tempo z jakim zapoznałam się z historią Juniper i Camilli potwierdza fakt, iż autorka dysponuje lekkim piórem oraz umiejętnością trafnego ujęcia tematu.
Pełnokrwiści bohaterowie zderzają się z różnymi problemami, wynikającymi z okresu emocjonalnego dojrzewania oraz z niespodziankami, zsyłanymi przez opatrzność. Matka dziewczyn pogrąża się w żałobie, odstawiając ocalałą córkę na boczny tor. Juniper usiłuje naprawić świat, zapobiec kolejnym tragediom, naruszając granice cudzej prywatności. Czytelnik wcale nie musi zajmować konkretnego stanowiska. Może kibicować wspomnianej postaci, obserwując, jak wyciąga wnioski z kolejnych porażek, jak przyznaje się do pomyłek, jak próbuje okiełznać dobre chęci.
Tak mądrą i wartościową książkę zarekomenduję nie tylko nastoletnim pasjonatom literatury. Indeks Szczęścia, będący pierwszorzędną realizacją nietuzinkowej koncepcji, jest w stanie skruszyć mur, okalający obojętne na wzruszenie serce.
Śmiem twierdzić, że utwór Israel powinien zostać umieszczony na liście szkolnych lektur. Może swym kunsztem nie dorównuje Trenom Kochanowskiego, ale równie intensywnie przemawia do czytelnika, pomagając mu uporać się ze stratą bliskiej osoby, przeżyć poszczególne stadia żałoby.
Słowa Julie Israel spijałam niczym wyborny nektar, który kojąco wpłynął na moją duszę.
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu: Świat według Lilii
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/indeks-szczescia-juniper-lemon-362017/
Zacznij kolekcjonować wspomnienia. Każdego dnia dokonaj uczciwego podsumowania rzeczy i sytuacji, które cię dotyczyły, w których brałaś udział. Skup się na pozytywnych aspektach, doceniając szczodrość losu. Możesz posłużyć się...
2017-07-21
Poniższa opinia znajduje się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/mezczyzni-ktorzy-nie-szanuja-kobiet-wroc-za-mna-352017/
Cóż to był za romans, prawdziwie ogniste tango, starcie rozumu i pożądania, przyzwoitości oraz chuci. I kiedy obgryzałam paznokcie, dywagując nad potencjalnym happy endem pikantnej historii, główna bohaterka postanowiła obrać cel, daleki od moich przypuszczeń. Dając przysłowiowego kosza mężczyźnie, dla którego wcześniej zaryzykowała lukratywną karierę, na piedestale wartości ustawiła własne dobro i szczęście.
Tak naprawdę w wyżej opisanym momencie opowieść o Maksie i Aubrey zasłużyła na kropkę, wieńczącą starania autorki. Sądzę jednak, że Meredith Walters miała na uwadze oczekiwania czytelniczek. Na otarcie łez zafundowała im kolejną dawkę emocji. Czy słusznie?
Możecie mi wierzyć na słowo, że bardzo, ale to bardzo próbuję powstrzymać opuszki palców przed pozostawianiem śladów na klawiaturze w miejscach, które stworzyłyby pozbawioną eufemizmów wypowiedź. O ile Twoim śladem poleciłabym jako lekturę obowiązkową dla przedstawicielek płci pięknej, wpadających w tarapaty na skutek źle zainwestowanych uczuć, tak przestrzegam przed nadmierną ekscytacją na samą myśl o Twoim śladem. Jestem głęboko rozczarowana wspomnianą książką.
Pierwszym ciosem okazał się zabieg, polegający na przeciąganiu struny. Tak naprawdę połowa tekstu stanowi zbędny dodatek, zapycha miejsce, które można by w bardziej produktywny sposób wykorzystać. Monotematyczność i nuda ciążyły mi przez pierwszych 200 stron. Aubrey spada z deszczu pod rynnę, powiela błędy, ponownie wkracza do tej samej, niebezpiecznej rzeki. Mało tego, dorabia sobie ideologię, będącą usprawiedliwieniem dla popełnionych czynów. W trakcie lektury wielokrotnie miałam ochotę nakazać, by wspomniana postać puknęła się w czoło, krzyknąć ,,Nie brnij w to, kobieto”. Jakby tego było mało jeszcze dwie inne bohaterki spuszczają serca ze smyczy, karmiąc się ochłapami chorej miłości. Czy dublowanie problemów wzmacnia przekaz? A może wręcz przeciwnie, świadczy o braku kreatywności?
Uchybienia Aubrey nieco bledną w konfrontacji z poczynaniami Maksa. Jego niewiarygodna metamorfoza autentycznie wzrusza, przywraca wiarę w drugiego człowieka. Jednakże jak często tego typu nawrócenia zdarzają się w prawdziwym życiu? Czy poprzez wykreowanie upadłego anioła, pragnącego powrotu do łask, autorka nie przekłamuje rzeczywistości, nie utwierdza płci pięknej w przekonaniu, iż warto walczyć, nawet jeśli mamy do czynienia z beznadziejnym przypadkiem?
Nie chciałabym wieszać psów na Aubrey, całkowicie skreślając, ją jako postać niewartą jakiejkolwiek uwagi. Być może odwaga dziewczyny stanie się inspiracją do tego, by wyciągnąć pomocną dłoń w stronę wielkich przegranych. Może dzięki niej chociażby jedno ludzkie istnienie zostanie ocalone. Może ktoś poczuje potrzebę zmiany życiowej drogi, zweryfikuje priorytety, zapragnie nadać inny sens swej przyszłości.
Do gustu nie przypadł mi styl wypowiedzi Walters, mało oryginalna fabuła, ani sposób kreowania rzeczywistości. Odniosłam wrażenie, iż pisarka bazowała wyłącznie na własnej wyobraźni i wielokrotnie mylnie utrwaliła na papierze pewne kwestie.
To nie jest płytka, pozbawiona przemyśleń historia. Fakt, że nie przypadła mi do gustu nie musi oznaczać, iż pozostali czytelnicy podzielą moje odczucia. Jednakże po cichu liczyłam na emocjonalny gejzer, maraton wzlotów i upadków. Otrzymałam tekst o przeciętnej wartości, świadczący o braku całkowitego zaangażowania autorki w swą pracę.
Jeśli chcesz zmienić świat, zacznij od siebie. Ingerując w sumienie drugiego człowieka, możesz wdepnąć w bagno, które cię pochłonie…
Poniższa opinia znajduje się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/mezczyzni-ktorzy-nie-szanuja-kobiet-wroc-za-mna-352017/
Cóż to był za romans, prawdziwie ogniste tango, starcie rozumu i pożądania, przyzwoitości oraz chuci. I kiedy obgryzałam paznokcie, dywagując nad potencjalnym happy endem pikantnej historii, główna bohaterka...
2017-07-03
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/dziewczyna-w-rozsypce-342017/
Masz czelność zużywać tlen podczas kolejnego, bezproduktywnego oddechu.
Rodzona matka nie życzy sobie, byś mieszkała z nią pod jednym dachem.
Dla ojca zaś znaczyłaś tak niewiele, że wybrał samotną, przedwczesną śmierć w odmętach rzeki.
Nie zasługujesz na zainteresowanie, współczucie, pomoc.
Nikt o zdrowych zmysłach i sprawnym umyśle nie zechce Cię pokochać. NIGDY.
Za każdym razem upadasz coraz głębiej, boleśniej.
Twoje ciało jest nośnikiem danych o tragediach, jakich doświadczyłaś z rąk dorosłych.
Wyciągasz rękę po ochłapy. Żebrzesz o miłość.
Dziwna Dziewczyno, jesteś w rozsypce.
Najwyższy czas, by pozbierać się do kupy.
Przejmująca, prawdziwa, naładowana emocjami opowieść, którą należy dokładnie studiować, powracać do już raz przeczytanych wersów, by ponownie zapoznać się z ich sensem.
Ta lektura nie uprzyjemni Wam letniego wieczoru, nie pokrzepi, nie wyciszy. Jej siła tkwi w osobistych przeżyciach autorki, osoby, sięgającej po ostre przedmioty, będące w stanie naznaczyć ciało dożywotnimi bliznami, czerwonymi, a z czasem perłowymi, wstęgami, ukrywanymi pod rękawami bluzek i nogawkami grubych spodni.
To historia nastoletniej Charlie (Charlotte) Davis, odgradzającej się od problemów za pomocą ogromnego bólu i upokorzenia, narkomanki, alkoholiczki, bezdomnej imprezowiczki, lokującej uczucia w niewłaściwych jednostkach.
Tytułową dziewczynę czytelnik poznaje w ośrodku leczenia zdrowia psychicznego, gdzie dochodzi ona do siebie po próbie gwałtu, długotrwałej chorobie i kolejnym, dogłębnym cięciu. Samotność głównej bohaterki, opuszczonej przez rodzinę, skazanej na szczodrość obcych ludzi, posiada moc, przygwożdżającą do podłogi. Naprawdę nie trzeba zaganiać do pracy wyobraźni, by wczuć się w rolę Charlie, zwanej przez współtowarzyszki niedoli Cichą Sue.
Po opuszczeniu placówki, dziewczyna postanawia trzymać się z dala od kłopotów i skupić na odbudowaniu poczucia własnej wartości. Jednakże w rzeczywistości jest jedną wielką otartą raną, narażoną na drwinę, szyderstwa, niezrozumienie. Sposób, w jaki zmaga się z przeciwnościami losu przypomina pracę mitycznego Syzyfa. To katorżnicze, niewdzięczne, pozornie pozbawione sensu zajęcie. O ile prościej jest zatracić się w samoumartwieniu i kolejnej używce, o ile łatwiej prosić upadłą gwiazdę muzyki o odrobinę zainteresowania i czułości.
Tak, jak dawniej święci zbliżali się do Boga poprzez zadawanie sobie bólu, biczowanie, głodzenie, tak modlitwa Chrlotte, choć pozbawiona niezmaterializowanego adresata, przybiera równie cierpiące oblicze.
Zamykam oczy i wsłuchuję się w ochrypły głos głównej bohaterki. Chciałabym uronić łzę nad jej gorzkim losem. Odczuwam potrzebę objęcia ramieniem jej zniszczonego ciała, przeoranego szkłem z rozbitych butelek. Szukam słów, będących w stanie ją pocieszyć, zmotywować do działania. Wyliczam powody, dla których nie warto zaprzestawać walczyć.
I wreszcie widzę całość dawnej rozsypanej dziewczyny. Kroczy nieśmiało, ściskając w dłoniach szkicownik, wypełniony naprawdę dobrymi pracami. Udziela mi się jej lęk i chęć skorzystania z kolejnej szansy.
Może Charlie nigdy nie była pisana aureola, może na złość wykopali ją z niebiańskich zastępów. Zaliczyła cztery kąty piekła, umożliwiając mi wędrówkę po wciąż dziewczęcych i delikatnych śladach. Dla mnie przestała być niewidoczna.
Debiut Kathleen Glasgow podparty został osobistymi przeżyciami autorki. Tylko ten, kto sięgnął dna może tak wiarygodnie nakreślić towarzyszące temu emocje. Te brudne, cuchnące przepoconym ciałem, pijanym seksem i narkotycznym odorem opisy nie powstały ku przestrodze, nie stanowią ostrzeżenia przed skutkami samookaleczenia. To książka dla osób igrających z życiem, znaczących skórę krwawymi pamiątkami, dla ich rodzin i przyjaciół. To pisemne rozliczenie z przeszłością, głos, uświadamiający istnienie ofiar wyrzutów sumienia.
Proście o pomoc, a będzie Wam dana.
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/dziewczyna-w-rozsypce-342017/
Masz czelność zużywać tlen podczas kolejnego, bezproduktywnego oddechu.
Rodzona matka nie życzy sobie, byś mieszkała z nią pod jednym dachem.
Dla ojca zaś znaczyłaś tak niewiele, że wybrał samotną, przedwczesną śmierć w odmętach...
2017-06-22
Poniższa recenzja pojawiła się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/powrot-do-magonii-gniazdo-332017/
Znalazłam już swoje miejsce na ziemi,
ciało, które pozwala mi przetrwać kolejny dzień,
dłonie, będące bezpieczną przystanią, potrafiące rozpalić zmysły i przynieść ukojenie,
przyszywaną rodzinę, nieustannie dowodzącą swej miłości.
Mam jednak ściśnięte gardło, serce pozbawione kompana.
Śpiewam już tylko nocą, śniąc o podniebnych wojażach, wspominając koncerty na dwa, idealnie uzupełniające się głosy.
Wkrótce doświadczę ogromnego rozczarowania. Zostanę pozbawiona umiejętności, przychodzącej mi łatwiej niż oddychanie.
Komu powinnam zaufać? Komu powierzyć swe obawy?
W jakiej rzeczywistości szukać siebie samej?
W związku z premierą Gniazda, będącego kontynuacją Magonii, ogarnęły mnie emocje, które najlepiej oddają słowa piosenki Seweryna Krajewskiego ,,Wielka miłość”. Przeszło rok z drżeniem serca oczekiwałam na ponowne spotkanie z ulubionymi bohaterami. Snułam własne rozwinięcia danych wątków, wciąż na nowo przeżywając wciągające perypetie.
A kiedy już wspomniana książka dołączyła do domowej biblioteczki, z premedytacją odkładałam moment zapoznania się z jej treścią. Przecież w życiu chodzi o to, aby gonić przysłowiowego króliczka, a nie napawać się jego złapaniem, czyż nie? W każdym razie chcąc celebrować podniosłą chwilę, starałam się wygospodarować czas na zatracenie się w lekturze.
Chcąc być uczciwa względem osób, sugerujących się moimi opiniami, pragnę podkreślić, iż znaczny wpływ na ocenę książki wywarły osobiste problemy, skutecznie odciągające uwagę od świetnie skonstruowanego tekstu. Dlatego też postanowiłam, iż kiedy tylko doświadczę spokoju, ponownie sięgnę po Gniazdo. Póki co, podzielę się z Wami pierwszym wrażeniem.
Przez myśl mi nawet nie przeszło, że Maria Dahvana Headley mogłaby skierować się w literacko nieodpowiednią stronę. Niektórzy zarzucali jej, iż pierwsza część przygód Azy oraz Jasona przypomina róg obfitości, z którego wylewają się niezliczone dobra. Owszem, Magonia niczym worek bez dna, zawiera wiele pomysłów, które czytelnik potrafi posegregować, ogarnąć i przyswoić. Dla mnie świat zwykłych śmiertelników, którzy mniej lub bardziej świadomie muszą dzielić się swymi zasobami z podniebnymi piratami, przybierającymi postać wytatuowanych obcych, spokrewnionych z ptakami, posiada solidne filary. Rozmach, z jakim została napisana powieść, nie zdołał mnie przytłoczyć, wręcz przeciwnie, po stokroć zachwycił.
Dlatego też ze smutkiem przyznam, iż Gniazdo odbiega od moich wyobrażeń. W tym przypadku rozsądek poniósł klęskę w starciu z wyobraźnią. Nie jest to jednak sromotna porażka, po której autorka już nigdy nie zdoła się podnieść. Jestem przekonana, że gdyby wyciąć zbędne fragmenty (chociażby mandragory), można by uratować honor wspomnianego utworu.
Najbardziej nie mogłam doczekać się konfrontacji z matką Azy, dawną panią kapitan Aminy Pennarum. Pragnęłam również ponownie zagłębić się w umysł Jasona, przyjaciela i partnera głównej bohaterki. O ile nie rozczarowałam się ,,spotkaniem” z inteligentnym nastolatkiem, tak przyznam szczerze, iż Zal Quel w Gnieździe odegrała mało istotną rolę, ustępując miejsce nowej postaci.
Cholernie mi przykro z powodu niewielkiej liczby uniesień. Pasja, która charakteryzowała Headley podczas tworzenia poprzedniej części, przemieniła się w stygnący zapał, w zmierzch umiejętności. Przez chwilę myślałam nawet, iż po prostu ta historia mogła mi się najzwyczajniej w świecie przejeść. Nic bardziej mylnego. Gniazdo zdradza pewien niepokój, związany ze społeczną ignorancją, z brakiem zainteresowania doczesnymi problemami świata, zasięgiem działania i brakiem sumienia sfer rządzących. A są to sprawy aktualnie absorbujące i ukazane w ciekawy sposób.
Odczuwam również niedosyt pieśni, muzyki, wydobywającej się z ust kluczowych postaci. Jak smutna, przyziemna wydaje się Magonia bez swoich wokalistów? Nieliczne dźwięki nie zrekompensowały moich oczekiwań. Musical przybrał formę dobrej, aczkolwiek niedoskonałej opowieści.
Zbyt mało stron, zbyt mało nut, zdecydowanie za mało Jasona. Aza rozchwiana pomiędzy przeznaczeniem, a podszeptami serca i uwagami rozumu stara się jednocześnie walczyć z genami i udoskonalać najlepsze, odziedziczone cechy. Dalej jest tą, którą warto naśladować, z którą chciałoby się zaprzyjaźnić, nawet pokochać. Jednakże nawet pomimo błędnie podjętych decyzji, pozostanie nieszablonową bohaterką, godną reprezentantką literatury fantastycznej.
Chociaż w większości treść książki jest zajmująca, nieliczne momenty wprawiają w osłupienie i lekko irytują. Zdecydowanie muszę odizolować się od codzienności, od absorbujących mnie kwestii. Tylko wtedy, w pełni oddana lekturze, będę mogła ponownie nawiązać specyficzny dialog z autorką i z przyjemnością wzlecieć ku Magonii w poszukiwaniu Gniazda.
Poniższa recenzja pojawiła się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/powrot-do-magonii-gniazdo-332017/
Znalazłam już swoje miejsce na ziemi,
ciało, które pozwala mi przetrwać kolejny dzień,
dłonie, będące bezpieczną przystanią, potrafiące rozpalić zmysły i przynieść ukojenie,
przyszywaną rodzinę, nieustannie dowodzącą swej...
2017-06-12
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/przedpremierowo-milosc-ktora-przelamala-swiat-322017/
Od dzieciństwa prześladował ją koszmar, wypadek, którego skutki starała się wyprzeć z pamięci. Jednak trauma, niczym bumerang, powracała, coraz intensywniej zaznaczając swą obecność.
Z czasem Natalie, stojąca u progu dojrzałości, zrozumiała, iż w jakimś celu, z bliżej nieokreślonej przyczyny, przemieszcza się pomiędzy równoległymi rzeczywistościami.
Dzięki wspomnianej umiejętności może uratować życie bliskiej osobie. Jednak cena, jaką przyjdzie jej za bohaterski czyn zapłacić, zrówna się z próbą charakteru i sprawdzianem intencji serca.
Czym w mniemaniu bohaterki okaże się MIŁOŚĆ i czy Natalie będzie w stanie odkryć prawdę o własnej tożsamości?
To jedna z tych książek, po przeczytaniu których na usta cisną się niecenzuralne słowa, wyrażające niezadowolenie z konieczności zaakceptowania finiszu historii. Przecież dopiero co zakupiłam bilet w fascynującą, surrealistyczną podróż, by po zaledwie 400 stronach taktownie zostać wyproszoną z pokładu wehikułu czasu.
Obcowanie z tego typu dziełami korzystnie wpływa na wyobraźnię, zaś sama lektura jest bramą, umożliwiającą przejście do innych, bogatszych w doznania, światów. Bariera oddzielająca kwestie, mieszczące się w zrozumiałych przez umysł kategoriach od spraw, umykających zdrowemu rozsądkowi, wielokrotnie staje się niewidoczna, zarówno dla bohaterów, jak i odbiorcy tekstu. Irracjonalne wydarzenia odznaczają się ogromną siłą przebicia. Mieszają w głowie pierwszoplanowym postaciom, wprawiają w zachwyt czytelnika.
Odczuwam jednak drobny niedosyt, spowodowany brakiem odważnych działań ze strony pierwszoplanowej pary. Miałam ogromną ochotę uczestniczyć w pokazie odpalenia fajerwerków, a nie tylko przyglądać się gorączkowym przygotowaniom. Liczyłam na nieco śmielsze posunięcia, konkretne czyny, na dobre rozprawiające się z niewinnością. Mimo wszystko chemia, jaka wytworzyła się pomiędzy Natalie i Beau, skutecznie zadziałała na moje zmysły, wywołując zachwyt, przemieszany z zazdrością.
W przypadku Miłości, która przełamała świat powiedzenie Kto czyta książki, żyje wielokrotnie, okazuje się niezwykle trafnym spostrzeżeniem. Emily Henry nie tylko zręcznie skonstruowała fabułę, lecz również udało jej się w pełni zaangażować czytelnika w proces poznawania bohaterów, towarzyszenia im podczas kluczowych i tych pozornie nic nie znaczących momentów.
Treść, wzbogacona o przypowieści, wywodzące się z różnych religii i kultur (chrześcijańskiej, indiańskich wierzeń), przybiera postać rzeczywistej baśni, której elementy nabierają cudownego oblicza. Jeśli czerpaliście przyjemność z oglądania Szóstego zmysłu oraz Innych (film z Nicole Kidman), utwór wspomnianej autorki dostarczy Wam niezapomnianych wrażeń oraz ekscytujących uniesień.
Jeśli zaś chodzi o samo zakończenie- moje czytelnicze ego zostało czule połaskotane. Odkrycie tożsamości Babci, podróżniczki w czasie, indiańskiej wersji barda, jak również wybór ścieżki, którą ostatecznie podążyła Natalie, okazało się trafnym, nienaciąganym posunięciem ze strony pisarki. Nie potrafię rozstrzygnąć czy mam do czynienia z wirtuozem słowa czy malarką, która zamiast farb zręcznie tworzy obrazy, wypełnione słowami.
Opowieść o Beau i Natalie doskonale wpisała się w ramy moich nadziei. Nie była przewidywalnym, wypełnionym banalnymi stwierdzeniami tekstem. Nadal tętni życiem, buzuje w żyłach, niczym krew. Stanowi smakowity kąsek dla fantazji, która wysoko umieściła poprzeczkę oczekiwań.
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/przedpremierowo-milosc-ktora-przelamala-swiat-322017/
Od dzieciństwa prześladował ją koszmar, wypadek, którego skutki starała się wyprzeć z pamięci. Jednak trauma, niczym bumerang, powracała, coraz intensywniej zaznaczając swą obecność.
Z czasem Natalie, stojąca u...
2017-06-06
Poniższa opinia ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/do-zobaczenia-nigdy-302017/
Masz kilkanaście lat, w wyniku nieszczęśliwego wypadku straciłaś wzrok oraz matkę, kilka miesięcy temu twój ojciec (prawdopodobnie) popełnił samobójstwo, a były chłopak, który dogłębnie cię zranił, próbuje odświeżyć znajomość.
Dajesz radę, oddychasz, funkcjonujesz.
Za każdy przeżyty dzień, wolny od oznak słabości, przyznajesz sobie nagrodę.
Bezkompromisowa szczerość jest twoim atutem.
Szczycisz się nią i używasz jako tarczy.
Stwarzasz pozory dziewczyny, której nie zależy na opinii postronnych osób.
Jesteś sterem, okrętem, żeglarzem.
Co zrobisz, gdy odczujesz faktyczny brak nawigatora?
Oj, Parker, chyba podpadłaś Opatrzności. A przynajmniej Ericowi Lindstromowi, który umieścił cię w centrum wydarzeń Do zobaczenia nigdy. Twój limit nieszczęść dawno osiągnął apogeum, lecz czytelnika nieustannie prześladuje przekonanie o mogących się wydarzyć kolejnych, przytłaczających perypetiach. Mimo młodego wieku doświadczyłaś wielu tragedii. Dziwię się, że każdego ranka znajdujesz powód, dla którego opuszczasz łóżko i wychodzisz z domu. Nie jestem pewna, czy będąc na twoim miejscu, już dawno bym nie skapitulowała…
Odznaczasz się godną podziwu charyzmą, aczkolwiek skrywasz kruche wnętrze. Na szczęście, gdy dochodzi do załamania nerwowego, masz wokół siebie przyjaciół, przy których możesz sobie pozwolić na łzy.
Biała laska, nieodzowny atrybut niewidomych, przyciąga ciekawskie, skonfundowane, litościwe, spojrzenia. Stanowi twoje przedłużenie, choć bez niej mogłabyś pobiec nawet na koniec świata. Bo tego chcesz, bo nie można ci tego zabronić.
Gdybyś tylko istniała naprawdę, zwróciłbym się do ciebie o radę, oczekując realnego osądu rzeczywistości i klarownego przepisu na to jak żyć. Niestety, jesteś tylko wytworem wyobraźni zdolnego, dobrze rokującego na przyszłość pisarza…
Często, po przeczytaniu danej książki, rozważam kwestię, związaną z zasadnością jej powstania. Nie chodzi mi tyle o cel, przyświecający autorowi, co o korzyści, płynące z lektury. Jako wymagający czytelnik nie oczekuję taniej rozrywki, lecz pragnę zmierzyć się z historią, która powali mnie na kolana, ujmie koncepcją, zachwyci realizacją tematu i na długo zakorzeni się w umyśle. Do zobaczenia nigdy nie realizuje powyższego planu w 100%, aczkolwiek spełnia rygorystyczne wymagania, co czyni z niej tekst godny szczerego polecenia. Po dotarciu do ostatniej strony wiedziałam, że czas, poświęcony na lekturę, nie okazał się źle zainwestowany. Doświadczyłam bogatego wachlarza emocji i zaangażowałam w losy bohaterów, co niewątpliwie ułatwiło mi lekkie pióro Lindstroma.
Cóż, na dobrą sprawę relację Parker i Scotta można by zamknąć w nawiasie nastoletniego zauroczenia, smaganego batem buzujących hormonów. Przesadne uniesienia, umykające ostrzeżeniom zdrowego rozsądku, spektakularny finisz- tak zazwyczaj wyglądają związki niedojrzałych emocjonalnie małolatów. Jednakże w ich przypadku mamy do czynienia z solidnymi filarami, które teoretycznie udźwignęłyby ciężar rozczarowania, zranienia i nieporozumienia, gdyby obu stronom identycznie zależało, gdyby znały znaczenie słowa konsensus i nie zamknęły się w komórce indywidualnego cierpienia.
Lindstrom rzucił wyzwanie stereotypom, wedle których osoby niewidzące to ofiary losu, pozbawione jakichkolwiek perspektyw na godne, interesujące, bogate w pasje życie. Parker jest żywym przykładem na to, iż brak istotnego zmysłu stanowi przeszkodę, jaką można obejść i odnieść sukces. Jednak wymaga to samozaparcia, dyscypliny, odwagi i wiary we własne możliwości. Ponadto autor uczula czytelnika na kwestię, związaną ze współczuciem. Osoby niepełnosprawne nie potrzebują litości. Bohaterka powieści mimo licznych ograniczeń pokonywała własne słabości, badała i przesuwała granice, by w ostateczności móc oddychać pełną piersią, by cieszyć się samym faktem istnienia.
Żal w końcu wypłynął na wierzch, przebijając się przez pozory obojętności. Tym samym zwolnił miejsce emocjom, które powinny przeważać w codzienności Parker. Gdyby poproszono mnie o wskazanie tekstu, motywującego do działania, o formie niemającej nic wspólnego z grafomańskimi wypocinami, bez wahania wymieniłabym tytuł omawianej powieści. To absolutnie nierozczarowujący debiut.
Twój świat legł w gruzach? Straciłaś poczucie bezpieczeństwa? Czujesz, że na nic nie masz wpływu? Ograniczają cię rzeczy, będące przeszkodami dla osób o słabym charakterze? Masz prawo do tego, by okazać strach, niepokój o przyszłość, by opłakać stratę i tęsknić, za tym, co nadawało twojemu życiu sens. Lecz pamiętaj, że tylko wtedy, gdy zaczniesz od siebie wymagać pewnych rzeczy i konsekwentnie dążyć do ich realizacji, nie bojąc się prosić o pomoc, możesz zajść naprawdę daleko i poczuć się spełnionym, szczęśliwym człowiekiem.
Poniższa opinia ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/do-zobaczenia-nigdy-302017/
Masz kilkanaście lat, w wyniku nieszczęśliwego wypadku straciłaś wzrok oraz matkę, kilka miesięcy temu twój ojciec (prawdopodobnie) popełnił samobójstwo, a były chłopak, który dogłębnie cię zranił, próbuje odświeżyć znajomość.
Dajesz radę,...
2017-05-22
Recenzja, wzbogacona zdjęciami reprodukcji Danny'ego O'Connora, znajduje się na moim blogu Świat według Lilii http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/znajdz-w-sobie-odwage-by-wyznac-sekret-prawde-milosc-confess-28201780/
Cenię Colleen Hoover za snucie historii, które mogłyby wydarzyć się w prawdziwym życiu. Kiedy codzienność staje się inspiracją, czytelnikowi łatwiej zanurzyć się w opowieści, zrozumieć motywy, wyznaczające ścieżki danym bohaterom, a także odnaleźć wspólny mianownik z własnym doświadczeniem. I chociaż każdy tekst orbituje wokół trudnej, aczkolwiek absorbującej miłości, nie muszę obawiać się powielania schematów ani przesłodzonego, szczęśliwego rozwiązania perypetii wymyślonych postaci.
Ewenementem w twórczości Hoover okazuje się projekt łączący dwa rodzaje artyzmu- słownego i wizualnego. Obok pisemnej wypowiedzi pojawiają się reprodukcje obrazów Danny’ego O’Connora, wykorzystane w ramach wzmocnienia przekazu, uwiarygodnienia talentu jednego z bohaterów- Owena Gentry’ego. Mężczyzna ten prowadzi specyficzną galerię sztuki, w której wystawia wyłącznie własne prace. Inspiracją do stworzenia obrazów stają się anonimowe wyznania, zapisane na karteczkach, wrzucane przez przechodniów do specjalnej skrzynki. Bolesne, ciążące na sumieniu, niekiedy napawające optymizmem zwierzenia, pisarka pozyskała od swoich czytelników. Autentyczny detal podnosi powieść do wyższej rangi.
Zrządzeniem losu Owen zostaje uratowany z opresji przez Auburn Reed, fryzjerkę, którą zatrudnia w miejsce poprzedniej asystentki. Ceniony artysta pamięta nową pracownicę z niedalekiej przeszłości, jednakże w swych wspomnieniach jest osamotniony i przez długi czas nie będzie mu dane wyjawienie pewnego sekretu. Kobieta stanie się nie tylko muzą, lecz również sporo namiesza w życiu malarza.
Confess dowodzi siły pierwszego, młodzieńczego uczucia. Z reguły wzgardzone przez dorosłych, zaliczane do grona nastoletnich fanaberii, potrafi odcisnąć trwały ślad w pamięci dojrzewającego człowieka. Miłość Adama i Auburn, brutalnie przerwana śmiercią bohatera, była czymś więcej niż przelotnym, choć gwałtownym zauroczeniem. Nie skończyła się wraz z pierwszą kłótnią, różnicą zdań i poglądów, lecz zaowocowała czymś, co zmieniło życie dziewczyny. Intensywne doznania stały się wzorem dla Auburn, która dorastała ze świadomością obcowania z czymś niezwykłym, niepowtarzalnym.
Odbierając jedno życie, autorka jednocześnie pozbawiła czegoś cennego wspomnianą kobiecą postać i obdarowała ją szansą na stworzenie innej, nie gorszej, relacji. Wszelkie zawiłości, na które natrafiła Auburn, miały ją przygotować do funkcjonowania w brutalnej rzeczywistości, gdzie marzenia pozostają w odległej sferze, gdzie należy twardo stąpać po ziemi i zweryfikować priorytety.
W omawianej powieści przeznaczenie czyha tuż za rogiem, cierpliwie czeka na swoją kolej i w odpowiedniej chwili triumfalnie wkracza na scenę. Autorka umiejętnie splata losy bohaterów, którzy w młodości przez kilka krótkich chwil znaleźli się w tym samym miejscu o tej samej porze, choć nie dane im było bliżej się poznać. Hoover stwarza postaciom warunki do zatracenia się w drugim człowieku. Umieszcza Auburn, Owena oraz Treya na emocjonalnej karuzeli, nie informując ich o konieczności zapięcia pasów. Zmusza wspomnianą trójkę do podjęcia trudnych wyborów. Na przeciwległych szalach umieszczone zostają miłość, obowiązek, pożądanie i namiętność. Niektórzy zastosują chwyty poniżej pasa, uciekną się do aktów przemocy, zarówno fizycznej, jak i psychicznej, inni zaś wykażą się dojrzałością.
Confess- specyficzna spowiedź bohaterów- nie jest moją faworytką, która wyszła spod pióra Hoover. Mimo ciekawej koncepcji, poprawnie poprowadzonej fabuły i zgrabnie rozwiniętych wątków, zabrakło mi spektakularnego WOW, elementu, który powaliłby mnie na kolana. Owszem, odbyłam razem z bohaterami niezapomnianą podróż, wstrząsnęły mną szczególnie przykre i brutalne sceny, ale nie poczułam żaru pasji, która owładnęła Owena i Auburn.
W przypadku książek Colleen jest tak, że czekam kilka miesięcy na wydanie kolejnej opowieści, nabywam ją zaraz po premierze, pochłaniam w ciągu kilku godzin i albo zakochuję się w niej aż po same uszy, albo jestem nią zauroczona lub tylko zadowolona z faktu obcowania z utworem jednej z ulubionych pisarek. Ostatni przykład idealnie pasuje do Confess, co tylko podkreśla regułę, że mimo pewnego zastrzeżenia, nie żałuję chwil poświęconych na wspomnianą lekturę.
Recenzja, wzbogacona zdjęciami reprodukcji Danny'ego O'Connora, znajduje się na moim blogu Świat według Lilii http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/znajdz-w-sobie-odwage-by-wyznac-sekret-prawde-milosc-confess-28201780/
Cenię Colleen Hoover za snucie historii, które mogłyby wydarzyć się w prawdziwym życiu. Kiedy codzienność staje się inspiracją, czytelnikowi łatwiej zanurzyć...
2017-05-21
Recenzja książki ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/oko-za-oko-krzywda-za-krzywde-bol-za-bol-margo-272017/
Nosisz w sobie pierwiastek zła, który tylko czeka na to, by się uaktywnić. Wyssałaś go z mlekiem matki, niedostosowanej do życia w społeczeństwie outsiderki, codziennie karmiącej swą depresję złudzeniami.
Obie do perfekcji opanowałyście umiejętność zaprzeczania rzeczywistości, naginania jej pod własne dyktando.
Ta, której podcięto skrzydła, mamiono obietnicami oraz jej córka- mentalnie upośledzona egzekutorka sprawiedliwości.
Nikt nie pokazał ci, że można funkcjonować inaczej. Czy zatem komukolwiek wolno oceniać twoje czyny?
Ludzki umysł przypomina głęboką kopalnię. Można w niej odkryć zapierające dech w piersiach skarby, jak również wstydliwe sekrety. Dla naukowców stanowi obiekt nieustannych badań, zaś dla artystów jest źródłem natchnienia. Mnie, jako czytelniczkę, najbardziej pociągają literackie próby wwiercenia się w głowę nietuzinkowych, dwulicowych bohaterów, którzy niczym doktor Jekyll i mister Hyde ożywają w budzących grozę i fascynację zdaniach.
Tarryn Fisher, prywatnie zaprzyjaźniona z popularną amerykańską autorką Colleen Hoover, zaistniała na rynku księgarskim, dzięki wciągającej trylogii Love me with lies (Mimo naszych kłamstw, Mimo Twoich łez, Mimo moich win). Możecie sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy natrafiłam na informację o kolejnym utworze wspomnianej pisarki, poruszającym tematykę jakże daleką od skomplikowanego romansu i miłosnego trójkąta.
Z jednej strony taki przeskok od nurtu cieszącego się niesłabnącym zainteresowaniem ze strony czytelników do mrocznej, niepokojącej, skłaniającej do refleksji historii, świadczy o potrzebie rozwoju, poszerzaniu umiejętności, szlifowaniu warsztatu, z drugiej zaś potwierdza odwagę, chęć przelania na papier kontrowersyjnych, aczkolwiek nieodosobnionych myśli.
Jednakże pomiędzy samą ideą, a jej realizacją istnieją jeszcze oczekiwania odbiorców tekstu. W przypadku Fisher ukontentowani mogą być zarówno wydawcy, jak i ci, którzy sięgnęli po Margo.
Pomysłodawczyni projektu udało się nie tylko zaangażować mnie w losy młodej bohaterki, jak również sprawić, abym zaczęła się z nią identyfikować. Granica pomiędzy postacią, a czytelnikiem w pewnym momencie przestała odgrywać znaczenie. Nie wiem kiedy stopiły się z sobą obie sylwetki- ta zmyślona i ta, będąca moją własnością. Scaliłyśmy się z Margo, co jednocześnie jest fascynującym oraz wywołującym ciarki na plecach uczuciem.
Dywagacje na temat zdrowia psychicznego głównej bohaterki mogłyby stanowić meritum mojej wypowiedzi. Jej fiksacje, podwójna moralność, proces przeobrażania się z mentalnej sieroty (mam tutaj na myśli jej relację z matką) w morderczynię, czyni Margo postacią wartą przestudiowania, jednakże niekoniecznie wymagającą osądzenia. To kim się stała zawdzięcza miejscu, w jakim dorastała. Brak wzorców do naśladowania dał jej prawo do stworzenia własnego kodeksu postępowania, do solidaryzowania się z ofiarami i realizowania planu niekończącej się wendetty.
Nie chcę jej usprawiedliwiać ani potępiać. Jednoznacznej oceny nie dokonała również autorka. W jej wykonaniu Margo stała się studium intrygującego przypadku, tańczącego nad przepaścią szaleństwa, zaburzeń osobowości oraz sumienia.
Ta, która widziała, słyszała i czuła znacznie więcej niż zatykające uszy, odwracające wzrok społeczeństwo, wykracza poza ramy przeciętnej literackiej postaci. Każdy rozdział dostarcza wiedzy okrutnej, przygniatającej barki, mogącej wywołać nocne koszmary. Wizualizacja perypetii Margo staje się próbą walki z własnym sumieniem, konfrontacją z mrocznymi zakamarkami ego.
Omawiana powieść nie przypadnie do gustu czytelnikom szukającym w literaturze przede wszystkim rozrywki, treści lekkich, przyjemnych, dostarczających chwili zapomnienia. To ciężkie kowadło, upadające na stopy, chwytające za gardło, odwołujące się do wszystkich zmysłów, zwracające uwagę na niewygodne, wstydliwe aspekty, na krzywdę, czyhające za rogiem niebezpieczeństwa, na drzemiące w ludziach demony, które gdy tylko spuści się je ze smyczy, dokonają prawdziwego spustoszenia.
W moim mniemaniu ambitny plan został zrealizowany. Winszuję koncepcji oraz konsekwencji w budowaniu realnego, choć przecież zmyślonego świata, rzeczywistości, w której bałabym się zamieszkać, choć tak naprawdę muszę w niej funkcjonować.
Recenzja książki ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/oko-za-oko-krzywda-za-krzywde-bol-za-bol-margo-272017/
Nosisz w sobie pierwiastek zła, który tylko czeka na to, by się uaktywnić. Wyssałaś go z mlekiem matki, niedostosowanej do życia w społeczeństwie outsiderki, codziennie karmiącej swą depresję złudzeniami.
Obie do...
2017-05-04
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/straznicy-swiatla-252017/
Wychodzimy z założenia, że jesteśmy w stanie zawłaszczyć sobie każdy skrawek lądu i dostosować go do własnych potrzeb oraz upodobań. Najśmielsze zapędy przyroda obserwuje z politowaniem kiwając głową…
Nie należy zrzucać winy na położenie geograficzne za utrudnianie dostępu do owianych legendami Wysp Śmierci. Mogłoby się wydawać, że wspomniane miejsce znajduje się na krańcu świata, ukryte przed wpływem globalizacji. Nowo przybyłych intruzów wita natura, odziana w dziewicze, nieskalane technologicznym postępem szaty. Fauna i flora niechętne są dwunożnym istotom, wciąż przechowując w pamięci zło, jakiego doświadczyły z ich rąk.
Nie wystarczy wiedza, odwaga, ani umiejętność adaptacji nawet w ekstremalnych warunkach. By przetrwać wśród rekinów, lwów morskich, mew i nurzyków niezbędny jest samozachowawczy instynkt, dystans wobec małych i wielkich tragedii.
Surowe oblicze staje się azylem dla cierpiących dusz, skrupulatnych naukowców, osieroconych dzieci, kochanków oraz złoczyńców.
Czy przyniesie ukojenie tym, którzy go szukają? Czy potrafi wzbudzić w człowieku jego pierwotne instynkty i odkryć prawdziwe oblicze?
Życie kąsało Mirandę już od dzieciństwa, odbierając poczucia bezpieczeństwa i obdarowując nieprzeciętną umiejętnością. Lecz nawet dar, jakim jest uwiecznianie na fotografiach prawdziwego wymiaru rzeczywistości, nie był w stanie zrekompensować dziewczynie utratę matki. Ta istotna niekompletność odbiła się na psychice bohaterki Strażników Światła, nakazując jej odbywanie nieustającej podróży. Kiedy więc miłośniczce wojaży udało się dołączyć do grona biologów, badających naturalne zasoby Wysp Farallońskich, czytelnik, zaznajomiony z okładkową zapowiedzią historii, z napięciem zaczyna wyczekiwać nagłych zwrotów akcji.
Nim jednak dochodzi do pierwszej zbrodni, wyobraźnia przejmuje stery. Nozdrza wyczuwają morską bryzę, którą za wszelką cenę chce zdominować odór ptasich odchodów.
Kilkoro ludzi decyduje się zamieszkać na skrawku lądu, koegzystując z naturalnymi właścicielami wspomnianych wysp. Badacze, skupieni na wykonywaniu żmudnej pracy, starają się przestrzegać głównej zasady- nie ingerują, nie zapobiegają dramatom, nie zmieniają biegu wydarzeń. Są świadkami narodzin dzikich ssaków i ptaków, obserwują ich walkę o przetrwanie i odnotowują kolejne zgony. Wraz z przybyciem Mirandy, dotychczasowy układ napotyka problemy, część naukowców ginie w podejrzanych okolicznościach. Autorka wprowadza zalążki mistycyzmu, pozwalając czytelnikowi snuć fantastyczne teorie. Tymczasem prawda okazuje się być bardzo przyziemna, co nie zmienia faktu, iż może szokować. Morderca nie działa z wyrachowaniem. Jako ranna zwierzyna stał się bardzo niebezpieczny.
Dla tych, którzy muszą się ograniczyć do podróżowania palcem po mapie, powieść Abby Geni jest poetyckim przewodnikiem po nieznanej części globu. Początkująca pisarka przemienia obrazy w zdania, zachwycające bogactwem opisów, równowagą pomiędzy zachwytem, a naukową skrupulatnością. Strażnicy Światła przypominają stąpanie po kruchym lodzie. Jest w tej historii coś niebezpiecznego, co niesie podpartą solidnymi argumentami grozę, ale również urzeka samym faktem igrania z losem.
Pozbawiona luksusów chatka skupia różne osobowości. Daje poczucie pozornego schronienia, przechowalni. Jednak tylko dla jednego z mieszkańców oznacza prawdziwy dom, tylko jednemu z badaczy stwarza doskonałe warunki do pracy.
Przenikanie dwóch światów (natury i człowieka) umożliwia niemalże niewidoczna granica. Dwunożna istota, będąca w stanie obrócić wyspę w proch, pozostaje bezbronna wobec zmasowanych ataków fauny i flory. Ten, który niszczy, rani, poniewiera, zamieni się miejscami z ofiarą.
W tym kalejdoskopie emocji jest miejsce na poważne rozważania, rozrachunek z przeszłością, poszukiwanie źródła czystej radości i spełnienia.
Ambitny projekt Abby Geni przerodził się w tekst godny dojrzałego pisarza. To kieliszek wytrawnego wina, napełniony do odpowiedniej wysokości, podsyca pragnienie, zaspokaja apetyt i stanowi kwintesencję zaplanowanego, uroczystego przedsięwzięcia.
Czy to nie dziwne, że debiut może być aż tak oszałamiający?
Poniższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/straznicy-swiatla-252017/
Wychodzimy z założenia, że jesteśmy w stanie zawłaszczyć sobie każdy skrawek lądu i dostosować go do własnych potrzeb oraz upodobań. Najśmielsze zapędy przyroda obserwuje z politowaniem kiwając głową…
Nie należy zrzucać winy na położenie...
Witajcie w Brwinowie. Wśród pól, złoconych promieniami słońca, stawów bogatych w chętne do złowienia ryby, wiatr niesie pieśni, intonowanie przez kobiety, skupione na haftowaniu, tworzeniu koronek, lepieniu pierogów i smażeniu konfitur. Tutaj czas płynie niespiesznie, a obowiązki uzależnione są od pór roku i wyposażenia gospodarstwa.
W tej podwarszawskiej wsi kobieta powinna być posłuszna mężczyźnie, najpierw ojcu, a później mężowi, który ją od matczynej spódnicy oderwie i zaprowadzi do obcej chaty, mającej wypełnić się zapachem świeżo upieczonego chleba oraz tupotem dziecięcych stóp.
To właśnie tutaj nastoletnia Bronisława postanawia spędzić resztę życia z przystojnym zdunem, Antonim Winnym, stając na ślubnym kobiercu, nie bez obaw w towarzystwie drżącego serca.
Oto początek historii sagi, która przypadła do gustu tysiącom czytelników. To powrót do korzeni seniorki intrygującego rodu.
Z wielką przyjemnością przyszło mi ponownie zatracić się w lekturze. Myślałam, że Ałbena Grabowska w trzech tomach Stulecia Winnych przedstawiła już całą opowieść, wyciskając z niej ostatnią kroplę literackiej esencji. Z pewną dozą sceptycyzmu (nie wszystkie części tej historii wywarły na mnie pozytywne wrażenie), zmieszaną z odrobiną nadziei i zaufania, postanowiłam dać szansę kolejnej książce, stanowiącej POCZĄTEK barwnej opowieści. I nie zawiodłam się, nie rozczarowałam.
Ten rustykalny klimat, język bohaterów, sposób wykreowania postaci, ogromna wiedza historyczna i ta z zakresu medycyny (również i ludowej) sprawiły, że autorka stanęła na wysokości zadania. Ponownie przeniosła mnie do czasów, w których honor odegrał ogromne znaczenie, pracowitość i skromność należały do docenianych cnót.
Uwielbiam Winnych. Za ich charyzmę, intensywność z jaką przeżywają wszelkie perypetie, za ich słabości, do których potrafią się przyznać, miłość do ziemi, po której stąpają, sposób wyrażania własnego zdania oraz emocjonalność, towarzyszącą c różnym wydarzeniom.
POCZĄTEK odkrył przede mną kilka istotnych sekretów, rzucił nowe światło na kwestie, które zaciekawiły mnie podczas lektury trylogii. Nie zmienił jednak i nie osłabił fascynacji historią rodu oraz poszczególnymi bohaterami.
Witajcie w Brwinowie. Wśród pól, złoconych promieniami słońca, stawów bogatych w chętne do złowienia ryby, wiatr niesie pieśni, intonowanie przez kobiety, skupione na haftowaniu, tworzeniu koronek, lepieniu pierogów i smażeniu konfitur. Tutaj czas płynie niespiesznie, a obowiązki uzależnione są od pór roku i wyposażenia gospodarstwa.
więcej Pokaż mimo toW tej podwarszawskiej wsi kobieta...